Stary umiera - suld
Proza » Obyczajowe » Stary umiera
A A A
Od autora: Fragment, ale stanowiący początek wątku, więc można czytać, bez znajomości całości.

Radom 1972

"Leżę, a kochane sukinsyny czekają na moją śmierć.
Po wejściu do pokoju pierwsza rzecz, to patrzą ukradkiem, czy jeszcze żyję. Gapią się na mnie wyczekująco, aż wreszcie mrugam resztką sił.
Posadzili obok na krześle Izunię. Wnusia – dwunastoletni pasztet, z trudem ukrywający złość, że dziadzio zażyczył sobie kipnąć akurat kilka dni przed jej urodzinami. Ten bachor wnerwiał mnie od momentu, gdy okazało się, że nie wie, co to Europa. Z resztą to nie tak istotne, może i wyrosnąć na głupiego tłuściocha, byle była miła i umiała gotować. Komuś sprawi tym trochę szczęścia. Na nieszczęście jednak, rodzice wychowują Izunię jakby była jednocześnie księżną Windsoru i prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Wnusia siedzi jak kazano. Jasne, o niczym innym nie marzę, tylko widzieć jak kochana robi mi łaskę, męcząc się i przewracając oczami nad moim ledwo dyszącym ciałem. Wyrzućcie stąd tego bachora! Przyprowadźcie prostytutkę, adres mam w szufladzie. Gdybym miał tylko więcej siły, mógł powiedzieć wszystko, co chcę. Dziś z trudem wymawiam dwie sylaby, mając minę jak Zatopek na piątym kilometrze.
Izunia to córeczka Jarosława, mojego pierworodnego. Przyjechał tylko dlatego, żeby dowiedzieć się, czy stary erotoman nie wyciął szaleńczego numeru. Mogłem przepisać majątek jakiejś ostatnio poznanej dziewczynie, albo Tomaszowi. Tylko Tomaszowi.
Gdyby wiedzieli! Ludzie, ja umieram. Jestem nagi pod oplutą piżamą i kołdrą, podczepiony do jakiegoś silnika młockarni. Nie w głowie mi testament z tej prostej przyczyny, że nie obchodzi mnie zupełnie, co się z wami stanie. Olewam też, czy dom sprzedacie, zrobicie w nim muzeum mojej pamięci, czy zrobicie z niego zapałki. Coś nie coś, ale też prawie wcale, obchodzi mnie co najwyżej mecz Broni Radom. Reszta jest niczym. Jutro, może za kilka godzin, parę minut – już mnie nie będzie.
Jarek wyraźnie znudzony staniem przy parapecie podchodzi do mnie, widzi mój pot. Ociera mi czoło lekko zażenowany. 
Jarka to ja rozpieściłem. Gosia, jego matka, mówiła, że mu na wiele pozwalam. Nie dowierzałem, aż pewnego razu, gdy chłopak miał około dwudziestu lat i rzucił technikum pozawodowe, zorientowałem się, że to zupełny imbecyl, do tego narcyz łapiący na moje pieniądze jakieś brzydkie kobiety.
Jak zdołał ukrywać prawdę tak długo? To jedyna tajemnica tego bałwana. Ustawiliśmy go jako dziennikarza, niech pisze.
Przynajmniej ożenił się z poczciwą kobietą, z którą – choć jako jedyna przyjeżdżała zawsze i pokornie na wszystkie okazje – nie wymieniłem w sumie jednego ważnego słowa. Założę się, że ją zdradza. Ja bym tak robił, przy całej jej poczciwości.
Karol, prawnik z kilkuletnim stażem, mój drugi syn – zrodzony z przymusu i przypadku. Karol nie potrzebuje pieniędzy. Przyjechał tu, bo pewne rzeczy w życiu należy czynić. Dzwonią, że ojciec umiera – trzeba przyjechać. Ktoś, nie wiem kto, natłukł mu do głowy całe tomy takich sylogizmów składających się na dobre wychowanie. Zresztą wiem, że jest niezłym tajnym współpracownikiem, złożył kilka donosów na mnie. Czytając je doznawałem nawet czegoś w rodzaju dumy: tak pięknie składał myśli, tak trafnie mnie oceniał. Duża inteligencja. Z akt jego rozpracowania dowiedziałem się z kolei, że to pedał. Poczułem duże zaskoczenie.
Szczerze żałuję, że nie umiałem udawać dla niego uczucia. Karol stanowi istne przeciwieństwo starszego brata. Karol jest rozsądny, rozgarnięty i opanowany. Z nim wymieniłem mnóstwo słów, które były kłamstwami. Aż chciałbym wykrzyczeć, zapytać: czego ci trzeba, o czym marzysz, gdzie zmierzasz? Chcę cię tylko bliżej poznać.
Urodził się w dzień zakończenia wojny. W nocy zaś wykończyłem swojego pierwszego akowca. Jakiż piękny schemat, myślałem, gdyby tak się zawsze dało: za jednego urodzonego komunistę, ginie jeden akowiec. Było jednak trudno utrzymać ten porządek, mało pieprzyliśmy się sami, a z nimi nie pieprzyliśmy się w ogóle.
Kiedy to?
Jeszcze ganiałem z bronią w ręku, robiliśmy porządki na wsiach, tłumaczyliśmy, uświadamialiśmy. Potem ściągnęli mnie do miasta. Przed wojną byłeś na uniwersytecie, mówili, w wojnę szkoliłeś się, po wojnie walczyłeś w terenie, znasz zasady. Napiszesz podręcznik...
Teraz umieram. Nie przyjechał ani Tomasz, ani jego Katarzyna. Jedyne osoby przy których chciałbym umrzeć.
Pamiętam gdy Tomasz, czyli moja trzecia i ostania latorośl, przywiózł Katarzynę. Od progu zawołał: „Moja narzeczona”. Stałem kompletnie zaskoczony. Przecież tylko dla Tomasza stałem się, powiedzmy, ćwierć-ojcem. Tylko jego, oprócz karykaturalnych uczuć rodzinnych, darzyłem szczerą sympatią. A on mi zgotował taką niespodziankę, od razu narzeczoną. Nawet nie zdenerwowałem się na klerykalny bełkot: narzeczona, spowiedź, zapowiedzi. Nie jednego kapelana posłałem do piachu, i dobrze mi z tym.
Wtedy poraziło. Kim ona jest – zastanawiałem się, gdy zobaczyłem pierwszy raz. Śliczna dziewczyna, pomyślałem, wygląda na rozumną osobę. Pewnie świetna w łóżku. 
Doktor, który zawsze miał tylko złe wieści o stanie mego zdrowia, wysłał mojej żonie informację sprowadzającą się w treści do tego, że leżę i kwiczę.
Wiadomość dopadła ją w Złotych Piaskach, albo Warnie, gdzie miała rozwlekły referat o komunizmie jako wyższej formie życia.
Na list doktora odpisała szybko, czego doktor nie zamierzał ukrywać: „Z powodu Jego umierania nie będę przekładać sobie wypoczynku w Złotych Piaskach, na pewno zrobiłby dla mnie to samo”.
Poprosiłem doktora o wysłanie jej odpowiedzi: „A ja z powodu Twojego urlopu nie mam zamiaru przekładać sobie umierania.”
Od kilku lat było nam z żoną nie po drodze. Jędza! Dzięki mnie pięła się po szczeblach kariery w partii. Zwiedziła ze mną kawał świata: Stany, pół Europy i ćwierć Związku Radzieckiego.
Gdzie są moi przyjaciele? Gdzie są zdjęcia z uroczystości partyjnych? Tam był taki młodzieniec, chyba ze szkoły średniej. Jak on się nazywał?... Dlaczego nie pamiętam ich nazwisk?
Oho, kogoś słyszę w przedpokoju... Czy to Tomasz?"


     Stary Łubiński westchnął głęboko. Leżał spocony na łożu w środku wielkiego pokoju. Nad nim wisiał rozłożysty żyrandol z dekoracyjnymi szklanymi kloszami w kształcie kwiatów. Dość niegrzecznie spodziewano się, że to będzie ostatni widok starego.
Z boku pokoju stał klasyczny kredens z książkami, wśród których najwyższe miejsce zajmowały dzieła Lenina, Marksa oraz niby przypadkowo zagubione wśród nich opasłe opracowania naukowe Adama Łubińskiego.
Przy łóżku umieszczono telefon i notatnik z numerami.
Łubiński z trudem przewrócił głowę w stronę korytarza. Jarek natychmiast do niego doskoczył:
– Tak, tato?
Ojciec drgnął wyraźnie. Z nadzieją zapytał:
– Ktoś przyszedł. Czy to Tomasz?
Jarek odparł chłodnie:
– Nie. Twoi koledzy: bracia Machowscy i redaktor Kosakowski.
– Po co przyszli? – zdołał wydusić z irytacją.
Jarek spojrzał pytająco na swojego brata Karola, a ten odparł:
– Chodzi o redakcję nowego wydania twojej książki.
Karol pochwalił się w duchu, że powiedział "nowego" zamiast "ostatniego".
Stary Łubiński zamknął oczy, ale znajomi już weszli.
Machowscy byli bliźniakami, ale zupełnie różnymi, dwujajowymi. Zygfryd raczej otyły o rzadszych włosach, był też niższy od smukłego Zenona. Obaj mieli za to błękitne oczy i chyba to tyle wspólnych cech fizycznych. Pracowali razem w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w biurze kontroli korespondencji, a sprawiali wrażenie nieodłącznych. Bano się Machowskich w mieście, gdyż mówiło się, że mając możliwość kontroli listów, paczek, telegramów, a także szukania wszystkich tajnych wiadomości, sprawują rządy nad ludzkimi myślami.
Kosakowski był najstarszy z nich wszystkich i liczył już sobie sześćdziesiąt cztery lata. Miał dość dziwne rudawe owłosienie: długie włosy nad czołem przerzedzone i dość spiczastą bródkę. Sprawiał wrażenie człowieka ospałego, wiecznie sennego, ale opinie pracowników wydawnictwa wskazywały na okresowe ożywianie się Kosakowskiego, które przybierało formę straszenia zwolnieniami, wyrzucania za drzwi i głośnych krzyków.
Łącznie trójka gości wyglądała jak tajemniczy trójgłowy gnębiciel, wpadający w jedno miejsce i rozstawiający wszystko według własnego uznania.
– Jak się dziś czujemy? – zapytał Zenon Machowski.
Usadowili się blisko łóżka.
– Ojciec z trudem dziś mówi – wyjaśnił Karol.
– Nie ciebie pytam...
– Wyjdźcie na chwilę – poprosił delikatniej Kosakowski.
Obaj synowie Łubińskiego oraz wnuczka Iza opuścili posłusznie pokój.
Zenon nachylił się nad łóżkiem.
– Naprawdę jest tak źle? A miałeś jeszcze poprawki do nowego wydania książki zrobić.
Łubiński milczał, spoglądając nijako przed siebie.
Zygfryd westchnął ponuro:
– Z nim nie będzie dzisiaj kontaktu. Jedźmy.
– Nie, on nas słyszy. Nie chce mu się odpowiadać. Tylko z tego powodu, że umiera, uważa się za kogoś lepszego, mogącego lekceważyć przyjaciół. Niech nam powie najpierw, jak to jest, co? Śmiga życie przed oczami? Słyszysz anielskie głosy? Tyle razy o tym rozmawialiśmy.
– A co ma ci powiedzieć – włączył się Kosakowski. – Jest tylko śmierć i nic więcej.
– Tak, więc dlaczego on się tak boi?
– Nie boi się, to choroba go morduje.
Zenon zbliżył usta do twarzy chorego:
– Słyszysz nas i rozumiesz, prawda? Choroba to jedno, ale ty strasznie się boisz. To bardzo źle, niegrzecznie wobec przyjaciół. Nie tak miało być. Twój sposób umierania przygnębia, przestrasza nas, wpędza w niepokoje. Bo jak to tak, w czwórkę walczyliśmy, biliśmy, mordowaliśmy, dworowaliśmy ze śmierci, nie było na nas silnych, a tu leżysz jeden z nas, pot spływa po czole, ledwo dychasz i nie śmiejesz się. Miało być radosne pożegnanie z butelką wina. Żyło się soczyście, śmierć powinna być pestką, wspólną biesiadą, machnięciem ręki zamiast modlitwy po wszystkim. Zrozum, Adaś, mamy jednakie życiorysy. Patrzymy na twoją śmierć i wiemy, że będziemy umierać tak samo. Pamiętasz nasze ofiary?
– Pamięta najlepiej z nas – rzekł Kosakowski. – Prowadził spis tych trupów. Chyba go to podniecało.
Łubiński nadal nie odpowiadał. Tak jak nie mógł wytrzymać samotności umierania, półsłówek najbliższych, ich mniej lub bardziej udawanego przygnębienia, tym mocniej mierziła go obecność przyjaciół.
Zatopiony w bezczynności tylko myślał.
"Tomasz... Gdzie jesteś, mój synu? Chciałbym ci coś powiedzieć, zbieram długie myśli, ale dalej nic z nich nie wynika. Dlaczego nawet śmierć okazuje się być zupełnie pusta. Nawet nie zauważę, gdy moje łóżko zamieni się w grób..."

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
suld · dnia 16.02.2015 16:35 · Czytań: 840 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 5
Komentarze
Dirk dnia 17.02.2015 13:21 Ocena: Bardzo dobre
Witam,

Bardzo dobrze napisany tekst. Czytałem z zaciekawieniem i nie zauważyłem żadnych momentów „sztuczności”, kolejne akapity „płyną”. No i wygląda to na początek jakiejś fascynującej historii z niejednoznacznymi bohaterami. Podoba mi się również ta lekko sarkastyczna treść myśli umierającego.

Jedynymi rzeczami, do których bym się przyczepił, to kilka zbędnych powtórzeń i drobnych wpadek. Oczywiście, absolutnie nie dyskwalifikują one tekstu, ale warto przyjrzeć się im bliżej:

Cytat:
Komuś spra­wi tym tro­chę szczę­ścia. Na nie­szczę­ście jed­nak,


Cytat:
Ole­wam też, czy dom sprze­da­cie, zro­bi­cie w nim mu­zeum mojej pa­mię­ci, czy zro­bi­cie z niego za­pał­ki.


Cytat:
Przy­naj­mniej oże­nił się z po­czci­wą ko­bie­tą, z którą – choć jako je­dy­na przy­jeż­dża­ła za­wsze i po­kor­nie na wszyst­kie oka­zje – nie wy­mie­ni­łem w sumie jed­ne­go waż­ne­go słowa.


Tutaj nie jestem pewien, ale chyba lepiej byłoby użyć słowa „zamieniłem”.

Cytat:
Miał dość dziw­ne ru­da­we owło­sie­nie: dłu­gie włosy nad czo­łem prze­rze­dzo­ne i dość spi­cza­stą bród­kę.


Cytat:
– Jak się dziś czu­je­my? – za­py­tał Zenon Ma­chow­ski. Usa­do­wi­li się bli­sko łóżka. – Oj­ciec z tru­dem dziś mówi – wy­ja­śnił Karol.


Cytat:
Twój spo­sób umie­ra­nia przy­gnę­bia, prze­stra­sza nas, wpę­dza w nie­po­ko­je.


W powyższym trochę razi mnie to „przestrasza”. Może „przeraża” brzmiałoby nieco lepiej?

Cytat:
nie było na nas sil­nych, a tu le­żysz jeden z nas,


Pozdrawiam.
suld dnia 17.02.2015 21:06
Cenne uwagi. Oczywiście czytałem tekst wielokrotnie, ale w pewnym momencie trudno już wyłapać niektóre błędy. Dlatego wdzięczny jestem za pomoc.
Dwa fragmenty tekstu też już opublikowałem na portalu, faktycznie chodzi mi o niejednoznacznych bohaterów, a w przemyśleniach umierającego o nieco sarkastyczny ton. Dzięki!
Alicja225 dnia 18.02.2015 17:16
Bardzo mi się podobało - narracja na wysokim poziomie i jakże wciągający styl! - nawet nie wiem, kiedy to przeczytałam :) A tekstu mało nie było... Ale chcę jeszcze! To fragment Twojej powieści, która się kiedyś ukaże/ ukazała? A może dodasz tutaj całość w częściach?
Tematyka bardzo przypadła mi do gustu - oryginalne, a zarazem takie życiowe i potrzebne słowa.
Miroslaw Sliwa dnia 19.02.2015 00:46 Ocena: Świetne!
Kolejny świetny tekst.
Cyniczny rachunek śmierci starego ubeka, cyniczna rodzina, a na deser cyniczne anioły śmierci - starzy ubeccy towarzysze.
Cóż, mówią: "Jakie życie, taka śmierć".
Bardzo prawdziwe i czyta się znakomicie.
Pozdrawiam serdecznie.
Mirek
suld dnia 19.02.2015 15:48
Dziękuje za przeczytanie i komentarze.
Jest to kawałek historii o potężnym potencjale fabularnym, dramatycznym, który można rozwijać na rozmaite sposoby.
Swoją drogą ciekawym tytułem byłaby "Rodzina Ubeków", brzmiąc jak saga rodzinna i właściwie śmierć głowy rodziny to dobre otwarcie takiej sagi.

Alicja, powieść w przygotowaniu, a publikacje internetowe pozwalają zwrócić uwagę na błędy formalne, stylistyczne. Dwa fragmenty już opublikowałem, a wątek rodziny Łubińskich, o której mowa w zaprezentowanym fragmencie pojawia się dalej w tekście "Dusze w życiu cierpiące" (w zakładce "inne artykuły tego autora";).
pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
viktoria12
03/12/2023 18:02
Zajefajny wierszyk. »
mike17
01/12/2023 16:30
... było nas trzech, w każdym z nas inna krew... Świetny… »
Marek Adam Grabowski
01/12/2023 15:57
Dobrze napisane opowiadanie. UFO to nie muszą być kosmici -… »
valeria
30/11/2023 22:59
Dziękuję, czytam, a byłam zajęta:) »
valeria
30/11/2023 22:58
Dziękuję:) »
dach64
28/11/2023 16:55
Bardzo słuszny wiersz. Niezwykle istotny i prawdziwy.… »
Marian
28/11/2023 08:25
Marku, dziękuję za odwiedziny. »
gaga26111
27/11/2023 17:56
Dziękuję:) za opinie i czas poświęcony na komentarze.… »
Lilah
26/11/2023 20:13
Bardzo dziękuję, ajw. Moje strofki mają trochę inne metrum… »
ajw
26/11/2023 19:47
Przepiękne tłumaczenie. Pozdrawiam serdecznie, Lilah :) »
ajw
26/11/2023 19:45
Wiolinie - piękna interpretacja :) »
ajw
26/11/2023 19:45
Niby nic, a jednak dzieje się w tym wierszu pomiędzy… »
mike17
26/11/2023 17:54
A ty liż mnie, to taka piękna gra :) Sztuka lizania to nie… »
Yaro
26/11/2023 14:12
Pozdrawiam:) »
Yaro
26/11/2023 14:11
Nie wiem czy celowy rozjazd światów , taki obraz się… »
ShoutBox
  • Berele
  • 28/11/2023 08:40
  • Poranek; dźwięk budzika, odcisk brudnej ręki na ścianie, szum czajnika, strumień wody do kubka, silnik samochodu dostawczego za oknem; wciśnięcie klawisza w starym radio.
  • mike17
  • 14/11/2023 20:43
  • Sweet dreams, my love :)
  • Jaaga
  • 14/11/2023 12:23
  • Dzień dobry, zapraszam na herbatkę.
  • mike17
  • 13/11/2023 14:45
  • Dzień doberek całej literackiej społeczności :)
  • aleksander81
  • 13/11/2023 09:16
  • I dzień dobry w poniedziałek, do piątku już niedaleko ;)
  • mike17
  • 12/11/2023 14:02
  • Wesoły pozdrowczyk ślę dla wszystkich :)
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty