Wianek uplotła dla zabawy, z polnych kwiatów rosnących na pobliskiej łące. Leżała wśród pachnących traw, kołyszących się lekko pod naciskiem wiatru i splatała łodygi kwiatów i ziół. Bylica, dziurawiec, szałwia, łopian, biedrzeniec, nawet gałązka czarnego bzu, kwiaty maku, dzikiej róży, niezabudki... Słońce powoli przetaczało się po nieboskłonie, skwarzyło ciesząc się z odzyskanej władzy, która tego dnia miała sięgnąć zenitu. Noc, która nadejdzie, będzie najkrótszą w roku.
Halszka nie wiedziała o nadchodzącym tryumfie słonecznego boga, ani o obrzędach, jakie przez setki i przed setkami lat odprawiano w ten wieczór. Nie wiedziała nic o magii, jaką tchnąć miał ten dzień i następująca po nim noc, nie wiedziała, że każdy niepozorny uczynek w tym niezwykłym czasie może mieć znaczenie. A nawet gdyby wiedziała nie uwierzyłaby. Z nudów, dla zabawy splotła pęk ziół w koło, ozdobiła wianek wstążką od warkocza i nałożyła na głowę. W tej niewinnej, dziewczęcej zabawie poczuła się lżejsza o ciężar cywilizowanego tysiąclecia. Ściągnęła buty i boso pobiegła przez gęstą trawę łąki nad rzekę.
Rozkołysane, zielone wody nie rozlewały się szeroko. Drugi brzeg był bliski i dobrze widoczny, rzeka zdawała się ledwie niegroźną strugą. Jednak dziewczyna nie wiedziała, jak bardzo głęboka jest rzeka w tym miejscu i jaką szerokość osiąga w dalszym biegu.
Stromym, zarośniętym zboczem zeszła na piaszczysty brzeg. Poraniła sobie przy tym bose stopy, ale nawet się nie skrzywiła. Poprawiła tylko wianek, który lekko się przechylił, rozplotła do końca naruszony warkocz i przeczesała dłonią włosy. Była ciekawa swojego wyglądu, więc pochyliła się nad taflą wody. Roztańczone, zielone fale nie dawały jednak gładkiego lustra, w którym mogła by się przejrzeć. Halszka rozczarowała się. Nie zobaczyła swoich oczu niebieskich jak niezabudki, włosów ozłoconych słońcem i świeżych jak maliny ust. Odeszła znad brzegu rzeki do książki, którą zostawiła pod drzewem na skraju łąki. Nie wiedziała nawet, że zobaczył ją ktoś, komu bardzo się spodobała.
Ten, którego zauroczyła siedząca nad rzeką Halszka, nie przypadłby jej do gustu. Co prawda ona go nie widziała i nie mogła wyrazić swojego zdania, ale było to zupełnie jasne. On nie podobał się żadnej, raczej napawał je trwogą i obrzydzeniem. Jednak nie potrzebował ich miłości i zachwytów, bo był dość potężny, by posiąść je bez tego. Nie mógł być dobrym, wymarzonym kochankiem, więc sięgał po to, co chciał z chłodem, nie oczekując wzajemności.
Halszkę zaczęła nudzić książka, a oczy wydawały się już zmęczone gonitwą między linijkami liter. Wiatr wzmógł się, spędził z nieba resztę chmur, jak pasterz prowadzący swą trzódkę do zagrody. Rzeczywiście, nadchodził wieczór i gdyby w okolicy znajdowali się jacyś pasterze, wracaliby już z pastwisk do wsi. Halszka podniosła się ze swego upojnie pachnącego ziołami i słońcem legowiska pod drzewem, wsunęła buty na nogi, w dłoń chwyciła książkę. Mrużąc oczy, które oślepiały barwne zorze zachodu, powędrowała powoli w stronę wsi. Dopiero idąc poczuła jak bardzo jest już senna. Miała ochotę wskoczyć do wanny pełnej letniej wody i spłukać z siebie pył i pot, a potem położyć się w świeżej pościeli... Ale najpierw trzeba wrócić na drugi brzeg, do domu i pomóc w wieczornym obrządku inwentarza.
Zdenerwowana, że czeka ją jeszcze praca w gospodarstwie, w świetle zachodzącego, lecz nadal palącego słońca, ściągnęła z głowy zapomniany wianek. Roztargniona rzuciła go z mostu w toń rzeki, a fale przyjęły go troskliwie i pognały po swojej powierzchni dalej, za meandry wodnej wstęgi. Tam, gdzie czekała już na niego oślizgła, zielona dłoń.
Nie pamiętał już, kiedy po raz ostatni ktoś puszczał wianki po jego rzece. Być może zdarzało się to jeszcze na innych odcinkach, lecz tutaj, gdzie mieszkał on, już dawno nie popłynął żaden wianek. Ci, którzy znali stare obyczaje dawno pomarli, nie przekazując ich młodym. Nie miał kto pleść i spławiać wodą wianków, zwłaszcza w ten wieczór. A jednak zdarzyło się!
Zatarł ręce. Wiedział dobrze, że za kilka godzin wzejdzie księżyc, a jego promienie padną na wody rzeki i uświęcą je. Wtedy on straci swą moc na kolejne, długie miesiące, aż do wiosennego pioruna, który obudzi go z zimowego snu. Jednak zanim to nadejdzie będzie mógł jeszcze zabawić się z dziewczyną. Trzeba tylko się spieszyć, zdążyć przed księżycem. Ale dla takiej dziewczyny warto.
Halszka znużona i zmęczona stała w oknie swego pokoju. Słońce już całkiem zaszło. Za chwilę dziewczyna zanurzy się w wannie pełnej czystej wody, a potem - nareszcie - ułoży się do snu. Ale to za chwilę, bo jeszcze moment postoi w oknie. Coś każe patrzeć jej na rzekę, tak dobrze widoczną za kolorową połacią ogródka. Ale rzeka płynie spokojnie, miarowo jak zawsze. Dziewczyna westchnęła i odeszła od okna. Nie zobaczyła poczwary, która wyczołgała się z topieli na piaszczysty brzeg.
Szedł z wiankiem w ręce. Z łokci strumieniami ciekła mu woda, kacze stopy z błonami między palcami plaskały na kamiennej ścieżce wiodącej przez ogródek. Nie krył się, bo i tak nie każdy mógłby go zobaczyć. Większość ludzi zatraciła swoje zmysły i nie zobaczyłaby żadnego licha, nawet stojącego tuż obok. Obawiał się jedynie, że dziewczyna, do której zmierzał, od pierwszych chwil zobaczy go bardzo dobrze i będzie próbowała uciekać. Ale i z tym sobie jakoś poradzi. Ostatecznie ma przecież kilkaset lat i niejedną panienkę zwabił do swego podwodnego królestwa - podstępem i przemocą.
Podszedł do okna, w którym wiele razy, gdy nocą wychodził na brzeg rzeki patrzeć w światło księżyca, widywał jej niebieskie oczy błądzące po niebie. Domyślał się, że panna, jak wiele jej podobnych, w samotne noce wypatruje boskiego kochanka, który mógłby spaść na ziemię deszczem z chmur, zlecieć na skrzydłach latawca, lub na podniebnym rumaku. Zaśmiał się cicho, skrzecząc jak żaba. Panna dostanie swego niezwykłego junaka, ale nie spodziewał się, że zamiast jakiegoś słonecznego bożyca przyjdzie po nią namiestnik Perepłuta, opiekuna wody.
Halszka nawet nie krzyknęła, kiedy skrzypnęło uchylające się okno i do pokoju wsunęła się najpierw oślizgła, zielona dłoń, a za nią reszta stwora. Dziewczyna była zbyt zdumiona. Podskoczyła tylko w pościeli, a kiedy po chwili zorientowała się, że to nie przywidzenie i usiłowała krzyczeć, potwór zatkał jej usta swą ohydną, mokrą ręką. Halszka szarpnęła się, jednak potwór trzymał mocno, z nieludzką siłą.
-Czemu chcesz uciekać? - zdziwił się utopiec. Jego głos był jak szum wody i jak wieczorny żabi koncert. - Przecież sama puściłaś wianek na wodę, a ja go złapałem. Święte prawo, święty zwyczaj, jesteś moja, moja! - ucieszył się, wskazując na pęk zmoczonego zielska, który zatknął na swej głowie.
Halszka spojrzała na wianek i zaraz struchlała zamknęła oczy. Przerażała ją zielona, trupia głowa z nieszczęsnym wiankiem. Przerażała tak bardzo, że myślała że zaraz pęknie jej serce, albo galopująca krew rozsadzi tętnice. I w tej chwili dziewczyna poczytywałaby to za ratunek.
Zrobiło się ciemno, a gdy wrócił jej wzrok była już na dworze. Utopiec ciągnął ją przez nadbrzeżne zarośla w stronę wody. Próbowała się szarpać i krzyczeć, lecz bezskutecznie. Po chwili zamiast krzaków jeżyn i traw łaskoczących jej skórę poczuła mokry piach. Byli już na brzegu rzeki. Ostatnia chwila na ratunek. Ale pomoc nie miała skąd nadejść, a ona sama nie mogła dać sobie rady z wodnym stworem.
Utopiec rzucił ją na piach. Dziewczyna usiłowała krzyczeć, lecz z jej ust wydobyło się tylko ochrypłe westchnienie. Próbowała wstać i biec, lecz nogi miała jak z waty. A tymczasem stwór nie kwapił się ze wciąganiem jej w rzeczną toń. Czując już smak zwycięstwa, pewny swych sił i czasu, jaki mu jeszcze pozostał, postanowił się zabawić z dziewczyną jeszcze na brzegu. Ukląkł tak, by przygnieść do ziemi jej nogi, jedną ręką chwycił jej prawą dłoń i przytrzymał ją mocno przy wilgotnym piachu. Drugą ręką szarpnął za białe płótno koszuli nocnej. Spod rozerwanego płótna wychynęły piersi dziewczyny. Okryła je ciemność i dłoń utopca, chciwie ściskająca miękkie, ciepłe wzgórki, ślizgająca się po skórze żywej dziewczyny... Po chwili dołączyły do niej jego lodowato zimne usta szukające po ciele Halszki najponętniejszych dróg. A potem dłoń potwora wślizgnęła się pod koszulę, przemknęła po udach i znalazła kąsek jeszcze smakowitszy niż piersi. A dziewczyna łkała, wyrywała się, omdlewała i błagała o litość lub ratunek, lecz utopiec nic sobie z jej rozpaczy nie robił.
Dla Halszki każdy jego dotyk był jak cios. Próbowała się przed nimi uchylać, lecz nie miała szans. Stwór trzymał mocno, a ona szarpiąc się i wijąc coraz bardziej słabła. I bała się, tak bardzo bała, jak jeszcze nigdy w życiu. Przerażało ją to, co się dzieje, to co ma się za chwilę stać i to, co będzie trwać wieczność. Jak piorun uderzyła ją świadomość, że za kilka dni, a może tygodni ktoś wyłowi z rzeki jej nabrzmiałe, rozkładające się ciało, które nie będzie w ogóle przypominać młodej, pięknej dziewczyny. A ona już po wieczne czasy będzie nieszczęśliwą i potępioną nałożnicą wstrętnego utopca.
Tymczasem potwór nasycił się jej młodym ciałem i postanowił dokończyć akt już w wodzie. Pociągnął za ręce opierającej się dziewczyny, aż plusnęło, a Halszka poczuła tylko jak brakuje jej tchu, a nozdrza i płuca zalewa jej pachnąca stęchlizną wodą. Zachłysnęła się, ale zdołała jeszcze na moment wynurzyć, raz jeszcze rzucić okiem na świat, na noc i światło księżyca... Na światło wschodzącego księżyca, które właśnie padło na rzekę. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że krępująca ją siła rozluźniła się. Nie myślała ani chwili dłużej, rzuciła się do brzegu, a gdy tylko poczuła pod nogami piach zaczęła biec, najszybciej jak potrafiła, aż do utraty tchu, do progu domu...
Utopiec był wściekły. Dlatego rzeka zaczęła raz po raz wylewać i podtapiać pola i ogrody, niszczyć mosty... Ale niewiele mógł swoją złością poradzić na świętą moc kupalnockowego księżyca. Ani na zapobiegliwość niedoszłej kochanki, która raz wyrwawszy się z jego rąk, nie zamierzała powracać. Czasem nocą wychodził na brzeg i włóczył się pod oknami Halszki, ale nie mógł przekroczyć granicy jaką wyznaczała przytulia zasiana w doniczkach i zawieszona na ścianach pokoju. Dlatego utopiec tylko przeklinał po cichu tego, kto doradził dziewczynie sięgnąć po to magiczne ziele i szukał kolejnej naiwnej, którą mógłby zaciągnąć do swego wodnego królestwa. Czekał z utęsknieniem do wiosennego pioruna, który przywróci mu moc, z nadzieją, że nadarzy mu się jeszcze podobna okazja. Wielką miał ochotę na jakąś młodą, żyjącą dziewczynę. Przy tym żywił szczerą nadzieję, że powinie się noga Halszce i wpadnie w jego łapy, a on będzie mógł powiedzieć, że raz schwytanej zdobyczy nie wypuszcza.
A Halszka nie plotła więcej wianków i stroniła jak mogła od rzeki, tym bardziej że o niebezpiecznej przygodzie długo przypominały jej odciski kościstych palców utopca na przegubach dłoni. Ale nie wyleczyła się z marzeń o boskim kochanku, bo odkąd tylko opuścił ją strach, zaczęła spoglądać z wdzięcznością i zaciekawieniem na księżyc. Skoro istnieją utopce, muszą istnieć i inne istoty z bajań i legend. A ten, który uratował ją z rąk potwora, bladolicy rycerz w srebrnej zbroi nie wyglądał na takiego, jaki mógłby dziewczynę skrzywdzić...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt