Sprzedaż słodyczy w warunkach zagłady - suld
Proza » Obyczajowe » Sprzedaż słodyczy w warunkach zagłady
A A A

Dwaj Żydzi nerwowo trzęśli się przed siedzącym komendantem Razakowem, o szczęce, w której ostało się tylko kilka zębów.

Wysoki i chudy Aaron Zilberman zwiesił nisko głowę jak do ścięcia, a mniejszy, krępy Chaim Grinszpan pocił się obficie, zachowując nieruchomość kamienia. Nie znali powodu nagłego wezwania.

– Boicie się mnie? – zapytał Razakow nieco grubiańsko. – Przecież chodziliśmy do jednej szkoły, koledzy. Pamiętam, Zilberman, byłeś zdolny jak szatan.

– Trzęsiemy się, panie komendancie, bo zimno trochę – rzekł Zilberman fałszywie, wyglądając przez okno skute mrozem. Promienie słoneczne odbite od bieli śniegu i lodu wpadały do pokoju, oślepiając stojących.

Komendant uśmiechnął się z politowaniem.

– Byliście dużymi handlarzami w Kozielsku, co?

Postawili oczy:

– Skądże! – wrzasnął Zilberman.

– Nieprawda! – Grinszpan aż klepnął z przejęcia dłońmi o czerwone policzki.

Zilberman zrobił krok do przodu.

– Od dziesięciu lat pracuję w fabryce, zgodnie z nakazem, panie komendancie! To potwarz z tym handlowaniem. To pewnie Grinszpan plecie... – Zerknął nieznacznie w bok.

– Zilberman, krętaczu! – Grinszpan nie pozostał dłużny. Doskoczyli nagle do siebie jak wściekłe psy.

Razakow uderzył pięścią w blat.

– Dość, idioci! Spokój, do ciężkiej cholery! – Gdy Żydzi nieco uspokoili się, wyjaśnił: – Chodzi mi właśnie o okres sprzed dziesięciu lat. Byliście wtedy obaj handlarzami w Kozielsku, tak?

Niepewnie przytaknęli:

– No, tak, ale wtedy wolno było – rzekł cicho Zilberman.

– Brzydzę się tego handlu do dzisiaj... – zapewnił chyłkiem Grinszpan.

– Uznaję socjalistyczny system gospodarczy z ograniczeniem własności prywatnej powstałej bez wyzysku pracy innych! – dodał ze stanowczością Aaron wyuczoną formułę.

Komendant niezaciekawiony tłumaczeniami rozłożył przed sobą dokumenty:

– Do rzeczy. W niedługim czasie obóz za miastem zapełni się ludźmi. Nieważne jakimi, nieważne po co. – Tu wstrzymał na chwilę oddech, przyglądajac się bacznie Żydom, czy zrozumieli. – Obejmiecie dwa sklepiki obozowe i będziecie handlować towarami. Poinformuję was o minimalnych cenach do których będziecie musieli się stosować. W założeniu ma to być handel jak dziesięć lat temu, jasne?  Oczywiście, towar zorganizujecie sobie dzięki pozwoleniom z urzędu, a wszystkie pieniądze jakie zarobicie, będziecie musieli nam zwrócić.

Spoglądali nieufnie.

– Nie muszę tłumaczyć – kontynuował komendant, wlepiając w obu podejrzliwe oczy – co się stanie, jeżeli zauważymy nieścisłości.

– A uchowaj... – Zilberman wzniósł wzrok ku niebu.

– Skądże! – Grinszpan znów klepnął dłońmi o policzki.

– Będziecie sprzedawali tytoń, pieczywo, kartki pocztowe, cukierki, arbuzy. Ma być pełno towarów! Wielki szyk! Słodycze w kilku rodzajach.

Pokiwali głowami zgadzając się na wszystko. Po chwili milczenia Zilberman nieśmiało wtrącił:

– Dla jasności, panie komendancie, oczywiście nie wątpię w możliwości  przedsięwzięcia, ale mam pytanie organizacyjne: skąd weźmiemy towary o których pan wspomniał? 

Komendant spodziewał się pytania:

– Dostaniecie obaj specjalne pozwolenia wyjazdu do Smoleńska i kilku innych mniejszych miast bliżej. Tam będziecie się zaopatrywać podług waszego haniebnego doświadczenia. Pamiętajcie, zachowujcie się tak, jak gdyby to były wasze sklepy, ale wiedzcie, że to nie są wasze sklepy i towary, a za każde drobne szachrajstwo spotka kara. No, nie wyglądacie zbyt pewnie? Słuchaj, Zilberman, kiedy ostatni raz widziałeś ojca?

– Sześć lat temu – rzekł głośno, nawet pokazując przy tym liczbę na palcach.

– A u ciebie, Grinszpan, kiedy twoja Rachela zrobiła ostatni obiad?

– Stuknie pięć lat.

– To wyobraźcie sobie, że jeśli będziecie się dobrze spisywać, to członek waszej rodziny, pomimo uprzedniej winy, zostanie wspaniałomyślnie ułaskawiony przez władzę. – Zawiesił na sekundę głos, po czym dodał: – Ale ta nagroda może dotyczyć najwyżej jednego z was. Tego, kto sprzeda więcej i więcej pieniędzy przyniesie... No, a teraz wypieprzać łaskawie do fabryki, reszty dowiecie się w swoim czasie.

 

***

 

Mały Jakub z rozpędem otworzył drzwi i wbiegł do magazynu. Jego ojciec, Aaron Zilberman, podskoczył na krześle, a pudełko zapałek wypadło mu z dłoni.

– Gdzie się tak śpieszysz, chłopcze? Przestraszyłeś mnie!

Jakub skinął głową przepraszająco i wyjaśnił pośpiesznie:

– Polscy oficjerowie przyjechali!

– Ilu? – zapytał czujnie ojciec.

– Mnóstwo! Mnóstwo narodu! Żołnierze ich pilnują, poganiają i kwaterują w obozie po starym klasztorze.

– Grinszpan już tam jest?

– Z małym Szlomo i małą Sarą! Sprzedają herbatę, pieczywo, zbierają kartki pocztowe... Grinszpan już dwa razy furmanką obrócił, ale teraz mu koło odpadło i wymienia.

– Po ile ma herbatę?

– Po osiemdziesiąt.

– Bierz rower, sprzedawaj po siedemdziesiąt osiem. Ja zaraz będę z towarem.

Aaron natychmiast zapakował pakunki na furmankę, nakarmił konia i ruszył w drogę. Żwawo popędzał zwierzę bacikiem.

Po drodze spotkał wymieniającego koło Chaima Grinszpana. Obsłużyli się wzajemnie szyderczymi uśmiechami. Grinszpan się śmiał, bo juz dwa razy furmanką obrócił; Zilberman się cieszył, bo wymiana koła zajęła nieco Grinszpana.

Aaron dotarł do dawnego klasztoru, zmienionego przez władze na obóz więzienny. Wszystko otoczone było murem, na którym straszyło ogrodzenie z drutu kolczastego.

Przed bramą obozu czekał już Jakubek.

– Nie wpuszczają?

– Tato, przepustka – wyjaśnił syn.

Aaron zwrócił wzrok ku niebu. Gdzie jest komendant, do licha, wszak nie ma czasu! Dojechał wolno do szlabanu zagradzającego wjazd do obozu i  zagadnął młodego strażnika.

– Żołnierzu, mam sklepik obsadzić. Oto upoważnienie od komendanta!

Młodzieniec chciał już coś odpowiedzieć niemile, gdy nagle z głębi obozu wyszedł  komendant.

– Nie fatyguj się, Zilberman. W kancelarii przybiją ci przepustkę.

Aaron zatarł ręce:

– Dziękuję, panie komendancie!

– Czekolada i cukierki są?

– Jeszcze nie dostałem pozwolenia na wyjazd do Smoleńska...

– Ech, psia krew! Trzeba było się zgłosić wcześniej, baranie.

Komendant machnął ręką wściekły i wrócił do budynku. Aaron zagadnął jeszcze chyłkiem młodego strażnika:       

– Skąd są jeńcy?

– Z całej Polski. Rezerwiści.

– Czyli nie robotnicy?

– Nie. Prawnicy, nauczyciele, naukowcy...

Aaron ucieszył się jeszcze mocniej. Szykowała się piękna sprzedaż. Jak za dawnych lat!

Szlaban poszedł w górę.

Istotnie, wewnątrz obozu przebywało mnóstwo Polaków, większość ubrana w mundury żołnierskie. Chodzili, rozmawiali, oglądali budynki, w tym znajdującą się w centralnej części wielką budowlę po cerkwi z sześciopiętrowymi pryczami oraz położony obok blok dla pułkowników. 

Aaron w starym, ale schludnym chałacie i białej koszuli podjechał furmanką w środek największej grupy.

– Hej, szanowni oficerowie! Witamy w Kozielsku! Sklepik obozowy Aarona Zilbermana już otwarty! Dużo i tanio! W naszym kraju wszystko jest, wszyscy szczęśliwi! Proszę bardzo!

Natychmiast stłoczył się wokół większy tłum. Zamawiano chleb, tytoń, kartki pocztowe. Zrobiło się pogodnie, wesoło. Aaron zwijał się jak w ukropie. Co miał – natychmiast sprzedawał.

– Z daleka panowie?

– Z Tomaszowa jadę – odparł postawny, młody mężczyzna –  a kto wie, gdzie jeszcze nas dowiozą.

– Tu tereny nie za bardzo mroźne, wręcz łaskawe – opowiadał Aaron mieszając język polski z rosyjskim. – Dużo lasów i zwierzyny. Rzeka płynie w pobliżu. Kozielsk malutki, ale przyjemny.

– A jakie większe miasto najbliżej?

– Będzie na południe Kaługa, na zachód Smoleńsk – wyjaśniał Żyd, wskazując kierunki wyciągniętą ręką. – Mapę następnym razem przywiozę, dam panu oficerowi.

– Czyli stąd jesteś?

– Stąd,  blisko – odparł Aaron. –  A handluję gdzie się da. I do Tupik pojadę, do Szepelewa. Skórą się dobrze w Mazulewce handluje – konfabulował w najlepsze, za handel skórą w Mazulewce z miejsca było dziesięć lat gułagu. –  Ja się nie boję daleko jeździć. Wszyscy wiedzą, że najlepszy towar właśnie u Zilbermana.

– A tu taki drugi był, też sprzedawał.

– To Grinszpan, stary dziad, szagega – wyjaśnił Aaron z niesmakiem, po czym skierował wzrok ku niebu. – I jego Adonai niech ma w swej opiece... – Znów do Polaków: – Szkoda czasu i pieniędzy na produkty Grinszpana. Do mleka wody dolewa, do masła wrzuca trociny, a zupę to chyba szczynami rasuje.

 Roześmiali się wszyscy wokół, co Zilberman przyjął za dobrą monetę. Jeszcze bardziej uniósł się w dowcipie i omawiał handel konkurenta. Gdy znudziły ich błaznowania Żyda, Polacy dywagowali między sobą.

– I co to z nami będzie?

– Ech, do kołchozów pójdziemy albo gułagów – rzekł starszy mężczyzna w pogniecionym płaszczu. – Co to, kacapów nie znamy?

– Dobrze będzie, panie oficerze – włączył się grzecznie Aaron. - Proszę się nie martwić, ja was we wszystko zaopatrzę, niczym się, panowie oficerowie, nie przejmujcie.

– Albo nas wcielą do armii sowieckiej – odparł inny, nie zwracając większej uwagi na Aarona.

– Nie damy się! – krzyknął z boku młody człowiek.

– Tak jest, nie damy się – przyznano mu rację.

Zilberman wraz z Jakubkiem prędko brali zamówienia, handlowali czym się dało, rozmawiali i opowiadali. Godzinę później przyjechał Grinszpan, jakieś niespotkane kłopoty miał z tym kołem od furmanki. "Widocznie sprawiedliwy Bóg tak chciał" - pomyślał Zilberman.

 

***

 

Dobry to był okres, zarobek niezgorszy. Nic to, że nie dla siebie. Przecież handel nie zawsze kończy się zyskiem. Ważne, że był! Ale psia jucha Grinszpan osiągał większe obroty. Dostał od władz nowszą furmankę i lepszego konia, a poza tym pomagały mu dzieci: mały Szlomo i mała Sara, a Zilbermanowi tylko jeden Jakubek.

Sprzedaż cukierków szła mizernie, a wieczorami Zilberman i Grinszpan musieli stawiać się u jednego z wojskowych, który dokonywał liczenia dokładnej ilości sztuk słodyczy.

Jeńcy pukali się w czoło: "W domu żony nie mają co jeść, a tutaj będziemy się słodyczami obżerać?!"

Gdy Polakom zaczęło pieniędzy brakować, pozostawali przy podstawowych, skromnych racjach żywnościowych. Zilberman wówczas dokładał do interesu, dumpingując ceny poniżej norm - różnicę pokrywał resztką oszczędności - albo sprzedając towary spoza regulaminowo przyznanych. Było to nadzwyczaj ryzykowne, ale Grinszpan robił podobnie.

"Kto zna prawdziwą cenę słodyczy, które dostajemy od życia, ten jest handlarz nad handlarzami! - myślał Zilberman i wzbierała w nim tęsknota do jedynego znanego mu handlarza nad handlarzami: -  Ojcze, któryś jest gdzieś tam na syberyjskich szlakach, zrobię wszystko, wszystko... Wszak to ty mnie nauczyłeś kupiectwa. Gdy miałem cztery lata pomagałem w sklepie, gdy miałem siedem lat stałem samodzielnie za ladą, a będąc młokosem dziesięciu wiosen handlowałem skórą w Mazulewce. Nie mogę przegrać w tej konkurencji! Tylko co to tak, tych oficjerów zaczyna ubywać?"

Wywożą ich, mówili, ale gdzie, trudno stwierdzić. Może do kołchozów, gułagów, może wcielają do armii sowieckiej, ale oni się nie dadzą – tak przekonywali.

Zilberman dumał dalej: "Może są gdzieś blisko". Kiedyś sto kilometrów potrafił przejechać za klientem, sto pięćdziesiąt za skórą. Kiedyś. Ech, mylą się czasy Zilbermanowi. Kiedyś to było pięknie! Jakiż handelek się robiło. "Czy można sobie wyobrazić piękniejsze życie niż w latach dwudziestych w Związku Sowieckim?" - rozprawiał w duszy.

– Pod Smoleńsk jadą pociągiem, a dalej to nie moja sprawa – wyznał młody strażnik Sasza, z którym Aaron wszedł w komitywę.

– Ot, to mi niewiele mówi – przyznał smutno Aaron. – A może ich na Wyspy Kanaryjskie dalej wiozą, albo do Kairu jako obstawę króla Faruka.

– Musi być niedaleko od Smoleńska, bo taki Iwan Kozalew gadał, że do końca był w eskorcie, a wrócił tego samego dnia.

– Tak mówisz? To i dobrze mówisz. – Aaron skalkulował w myśli: "Do Smoleńska kawał drogi, Grinszpan nie pojedzie. A ja mam brata w Smoleńsku. I jest przecież specjalne pozwolenie na wyjazd! Tydzień można zabawić, interesy porobić. Tylko o furmankę na miejscu się postarać i hej!  Czy pytać komendanta? Chyba niekonieczne. Przecież udzielił pozwolenia na pół roku. Na miejscu w obozie Jakubek mnie godnie zastąpi. W ten sposób, dzięki większej liczbie obsługiwanych klientów, mój zysk powinien pobić osiągi Grinszpana!"

Uśmiechnął się wreszcie do żołnierza:

– Pomogłeś mi dużo. A nie wiesz, kiedy jadą następnym razem?

– Dowiadujemy się o wszystkim w ostatniej chwili, a potem dowozimy Polaków na bocznicę kozielską.

– To posłuchaj mnie, żołnierzu, bądź tak dobry, czego nie pożałujesz, i jak następnym razem każą ich w pociąg ładować do Smoleńska, poślij po mnie. Jakubek, mój pierworodny, będzie kręcił się tutaj. Mam specjalne pozwolenie na wyjazd w celu aprowizacji i muszę je wykonać.

Saszka kiwnął głową, gdy Zilberman machnął mu kartką przed oczyma.

I wkrótce Polaków zabrali do pociągu. Aaron wziął pieniądze, co by w Smoleńsku obrócić je w towar, a towar w pieniądze od jeńców.

Na bocznicy stał pociąg, pięć wagonów towarowych. "Wszystko się zgadza" – pomyślał Aaron i uderzył wprost do maszynisty:

– Do Smoleńska jedziecie?

– Do Smoleńska – odparł sucho maszynista.

– A weźmiecie mnie na pokład, przyjacielu?

– Zwariował pan? Jeńcy w transporcie.

– Ale mam pozwolenie wyjazdu do Smoleńska i na obsługę jeńców! – Zilberman zamachał papierkiem. – Z osobistą pieczęcią komendanta.

– Hm... – maszynista przesadnie długo wpatrywał się w papierek. – Czy ja wiem?

Po dobiciu ryzykownego targu z maszynistą za pomocą państwowego tytoniu, Aaron usadowił się w maszynowni na czele pociągu.

 

***

 

            A jednak nie wszyscy dobili do Smoleńska. Kilkanaście kilometrów wcześniej, na małej stacyjce otoczonej sosnami,  pociąg zatrzymał się i tam zaczęto Polaków przekazywać do autobusu, o dziwnych, zalepionych czarnych szybach.

– Do Smoleńska, pojedziemy sami – rzekł maszynista.

– Czekaj pan.

Zilberman wyskoczył ze stojącego pociągu i rozejrzał się po okolicy. Do wsi jakiś kilometr. Na stacji było kilku cywili. Zilberman zaczepił młodziaka, obdartusa z brudną gębą:

– Chłopcze drogi, powiedz, w Boga swego wierzysz?

– Wierzę – odparł zdziwiony.

– No, toś uczciwa dziecina. Patrz, dostaniesz pięćdziesiątkę jak przypilnujesz mi tego towarzystwa i dowiesz się, gdzie ich powieźli. Ja tu będę za dwie godziny. Rozumiesz?

Chłopiec przytaknął. Pociąg do Smoleńska za chwilę ruszył z dawnym handlarzem kozielskim na pokładzie.

Aaron w mieście spotkał brata. Długo nie posiedzieli razem, ale wystarczająco, by Aaron zaklepał sobie nocleg. Następnie pobiegł na główną ulicę i wynajął furmankę od znajomego. Transakcja ze znajomym nie była łatwa, bo ten bał się okrutnie. Aaron nie wygadał się jednak, choć nieco nadpłacił w wynagrodzeniu za najem konia i furmanki. Jeszcze hop, trochę towaru, herbaty, kartek i na stację. Wszędzie pokazywał pozwolenie od komendanta obozu w Kozielsku, opieczętowane rozmaicie we wszystkich kolorach tęczy.

Zapoznany chłopak uczciwie czekał. Ucieszył się na widok handlarza:

– Wiem, gdzie ich powieźli!

– No?

– Do wsi niedaleko.

– Wsi tu dużo.

– Wsi dużo, ale pięćdziesiątkę jedną dostałem.

– Ech, ty...  – Podrzucił mu z niesmakiem monetę.

– Do Katynia pojechali.

– A gdzie to jest?

– Niedaleko, nad Dnieprem. Ja pokażę. Tam w lesie jest ośrodek komisariatu, otoczony płotem. Nie musiałem się niczego dowiadywać. Tam ich zawsze wywożą – rzekł chłopak przebiegle.

 

***

 

Zilberman podjechał do wsi furmanką. Pusto, cicho, kilku starych chłopów siedziało przed domami. Ponoć w polu reszta, ziemniaki sadzili. Dowiedzieć się czegokolwiek nie szło.

Po pół godzinie napatoczył się z zagajnika enkawudzista, nieuzbrojony, trochę pijany, którego Aaron zagadnął:

– Towarzyszu, a gdzie polscy oficerowie?

Żołnierz wzruszył ramionami. Czknął ostro i machnął ręką w nieokreślonym do końca kierunku.

– Odjechali.

Aaron przeklął w duchu swój podły los.

– A daleko odjechali?

– Niedaleko – wyjaśnił skromnie  i poszedł dalej, nic więcej nie mówiąc.

Aaron nie dawał za wygraną:

– A gdzie dokładnie?

– Gdzieś. – Splunął na ziemię.

Nagle z drugiego końca wsi podjechała furgonetka, z której spokojnie wysiadło dwóch ubranych w zielone płaszcze funkcjonariuszy: Gozdin i Stasenkow. U bioder zwisały rewolwery.

– Czego tu chcesz, Żydzie?

– Jestem zaopatrzeniowcem z Kozielska. Oto pozwolenie od komendanta.

Funckjonariusze byli zdziwieni.

– To jakaś pomyłka...

– Hm, ale pozwolenie...  próbował jeszcze Aaron. –  Chciałem się tylko dowiedzieć, gdzie są Polacy? Podobno niedaleko.

– Niedaleko nas wszystkich – uciął krótko Gozdin, zerkając czujnie na kolegę.

– To może podwieziecie mnie, towarzysze, zamówienia zrobię. Ofiaruję pięć rubli za dojazd w miejsce, gdzie i tak pewnie musicie jechać, a mnie problemu zaoszczędzi.

Gozdin popatrzył jeszcze raz na Stasenkowa, a Stasenkow na Gozdina. Znów przejrzeli dokładnie dokumenty Zilbermana. W końcu pokiwali głowami.

– No to wsiadaj. Grigorij jedziesz? – zawołali na ów enkawudzistę, co to pierwszy napatoczył się Zilbermanowi.

– Nie. Idę wódki się napić.

– Wieczorem mamy zebranie w lesie, kazali być.

– Będę – odparł bełkotliwie.

Zilberman zostawił tymczasowo konia i furmankę na podwórzu napotkanego starego chłopa i usiadł w środku furgonetki wojskowych, podczas gdy Gozdin i  Stasenkow zajęli miejsca po bokach. Aaron w trakcie jazdy nawijał bez przystanku. A to o wojnie, rodzinie, podłym Grinszpanie; mówił, że czeka wszystkich dwa miesiące ładnej pogody, że w Smoleńsku to ma brata, a w Mazulewce skórą się kiedyś dobrze handlowało.

– Daleko jeszcze? – spytał nagle, gdy przekroczyli podejrzanie otwartą bramę i wjechali w las. Kierowca obierał pewnie kurs pośród wielu piaszczystych i wąskich ścieżynek.

– Właściwie już blisko – odparł lodowato Stasenkow.

– Tutaj, w tych lasach?

– Tak.

Aaron zmarszczył brwi, czując się nieswojo. Dopiero teraz doszło do niego, że funkcjonariusze w ogóle się nie odzywają, może nawet nie słuchają.

– A co tu tak...

– Jak? – zapytał po chwili Stasenkow.

– Cicho. – Wytężył wzrok za jakimiś ludźmi. Po chwili wzdrygnął się: – Panowie żołnierze, wiecie co, może innym razem mi pokażecie postój Polaków. Ja aktualnych cen nie wziąłem,  kajetu nie mam. Nawet zamówień nie zbiorę. Piątka wasza, ale odwieźcie mnie już z powrotem.

– Spokojnie, teraz już się nie opłaca. To lada moment.

Aaron przełknął głośno ślinę.

W końcu zatrzymali się i wysiedli. Przed nimi czekała leśna polana ze świeżo przekopaną ziemią. I pusto. 

– No, możesz zbierać zamówienia – rzekł Gozdin.

– Ja już może pójdę... – odparł niewyraźnie Aaron.

– No, a rubelki gdzie?

– A tak, oczywiście... – Poszperał po kieszeniach.

– Co to? Miała być piątka.

– Jest.

– Na głowę. Czyli dycha.

– Tyle to nie mam przy sobie – zaprotestował Aaron.

– Jak to, ty nie masz przy sobie? – rzucił pogardliwie Stasenkow. – A gdzie twój towar, też nie masz przy sobie? Co z ciebie za handlarz? Oj, chyba musimy cię nauczyć handlu.

Stasenkow wyciągnął pistolet z kabury, a z pistoletu kulę.

– Wiesz co to za kula?

– Nie. – Żyd stawał się coraz bardziej przerażony.

– To kulka przeznaczona na twój łeb. No? Za ile ją chcesz odkupić?

– Jak to?

– No? Za ile ją kupisz? To nie żarty!

Aaron wlepił szeroko otwarte oczy na  Stasenkowa i rzekł:

– Dam ci wszystko co mam, człowieku!

– Ile masz przy sobie?

Aaron przetrzebił kieszenie i wyjął dwadzieścia rubli.

– To jednak miałeś, wszarzu, więcej pieniędzy! –  Stasenkow uderzył go w twarz. Aaron przechylił się w tył, z trudem utrzymał równowagę. Banknoty upadły na ziemię. – Ale to mało.

– Ile masz w domu? – dopytał  Gozdin.        

– Cały dom, zapasy, sklep, ale to wszystko państwowe... Trochę skóry. 

– Konkretnie, do cholery! Najlepiej oświadczysz to na piśmie...  Nikołaj, daj mu jakiś papier.

Gozdin wyjął z kieszeni pomiętą białą kartkę i długopis, podał ją koledze.

– Wszystko spiszemy. No to ile? – zapytał Stasenkow.

 – Dam wam dwadzieścia butelek wódki i kilogram machorki – powiedział po chwili namysłu Aaron.

– Kilogram?

– Mogą być dwa.

– Co? – włączył się Gozdin. – Przed chwilą mówiłeś, że dasz wszystko, a teraz targujesz się o ilość machorki, skurwysynu?

– To nie tak – załkał Aaron. –  To państwowe rzeczy, litości! Państwowe pieniądze, nie moje! Powiedzcie sami, co chcecie? Ja mam tylko swoje nędzne życie.

Stasenkow dał mu kartkę i długopis.

– Pisz. Niniejszym oświadczam, że daruję sto butelek wódki, pięć kilogramów machorki, tytoniu pięć kilo i wina dwadzieścia butelek na rzecz Iwana Iwanowicza  Stasenkowa i Nikołaja Afanasjewicza Gozdina. No, pisz i podpisz się!

Zilberman drżącą dłonią oparł kartkę o maskę furgonetki i przełożył wszystko, według ich prośby.

Stasenkow zabrał kartkę, rozciągnął usta w uśmiechu i przekazał zapiski Gozdinowi:

– No, Żydzie, odkupiłeś ode mnie kulkę,  ale ci jej nie oddam.  Kulki mam co do jednej spisane i policzone. He, he! To była więc, jak to mówią, symboliczna sprzedaż. I tak bym do ciebie nie strzelił. Przejrzyj, Iwan, czy papier jest coś wart. Siedziałeś długo w więzieniu, na prawie się znasz.

Gozdin zmarszczył brwi, przeglądając oświadczenie Aarona:

– No jest wszystko: sto butelek wódki, machorka, tytoń... Zaraz, zaraz... Co ty tu napisałeś? Podpisano... "Chaim Grinszpan"? A tymczasem, bratku, nie mówiłeś, że się Zilberman nazywasz?

Zilberman wlepił w nich swoje najbardziej głupawe spojrzenie. Stasenkow wściekł się:

– Czy nie rozumiesz, bydlaku, ile osób dziś zabiłem? No! Co to dla mnie, jeszcze jeden taki strzał!

– Litości! Nie zabijaj Zilbermana, Zilberman pomylił się ze strachu! – Aaron upadł na ziemię i złapał chudymi dłońmi żołnierskie buty o odstającej podeszwie.

Stasenkow wymierzył w niego pistoletem, ale Gozdin rzekł:         

– Przecież mamy policzone.

– Policzone? Sukinsynu. – Uderzył Aarona w głowę i przewrócił na plecy. – To ty taki? Zabiłem pół tysiąca ludzi dzisiaj, a ty się ze mną targujesz o swoje życie, jakby to było pętko kiełbasy?! I mnie jeszcze kantujesz, do kurwy nędzy! Zabije go, zabije gołymi rękami!

– Błagam, litości...

Zaczęli kopać Zilbermana. Krew lała się z głowy, kości trzeszczały, w końcu Aaron sądził, że umiera. Stracił przytomność.

Czy to ból, czy strach, wydawało mu się, że ktoś łapie za nogę. Ocknął się, nie mógł złapać powietrza. Przez myśl przeszło, że zakopali żywcem. Wierzgnął mocno, odetchnął. Leżał przysypany ziemią, ale bardzo płytko. Łatwo się oswobodził. Nie wiedział, czy chcieli go zabić, czy tylko nastraszyć. Czy był bliżej kruchego życia czy potężnej śmierci.

Zilberman spojrzał pod nogi. Świeża ziemia. Otrzepał swój chałat, włosy, brodę. Zewsząd sypał się piach. Wszystko go bolało, w nodze czuł rwanie, na głowie zastygła krew.

Ostrożnie, jakby bojąc się, że nagle jakieś dłonie wydostaną się z ziemi, wyszedł z polany na ścieżkę.

– Czy to możliwe? – zdziwił się oglądając dookoła. – Nie, chyba nie... Nie da się, nie da się tak wszystkich przywieźć i...

Dreszcz przeszedł po plecach. Lekko zboczył ze ścieżki, żeby już nie natknąć się na kogokolwiek. Trzeba się wydostać z tego lasu, a to ładne hektary.

Tymczasem słońce zachodziło, na niebie rozciągała się czerwona poświata. Z pewną odwagą Aaron podsumowywał jak co wieczór, że chyba uda mu się przeżyć ten dzień. Niech Adonai ma w swojej opiece.

Jeszcze tylko wielogodzinny powrót do Kozielska, by w sklepiku obozowym obsłużyć tych, którzy zostali, którzy jeszcze są.

Ale już wiedział, że cała sprzedaż na nic. Biorąc pod uwagę liczbę pozostałych jeńców, resztki rubli, które mają, Zilberman już nie wyprzedzi Grinszpana, a co więcej Grinszpan nie da się wyprzedzić Zilbermanowi. A żonę Grinszpana – Rachel i tak z obozu nie puszczą. Naczeka się Grinszpan na jej obiady, jeśli w ogóle doczeka. O takich jak Zilberman i Grinszpan przypomną sobie, jak będą szukać nieszczęsnych świadków pobytu Polaków w obozie.

– "Ech, życie – filozofował dalej Zilberman, dygocąc z zimna i przedzierając się przez knieje, niepewny, czy w ogóle znajdzie wyjście z lasu – póki ma się swoje chude i dziurawe życie, póty ma się czym handlować i jest się handlarzem. Codziennie na nowych warunkach, i jakimś szczęściem głupiego, jeszcze na pewno dziś, a może nawet jutro, trochę człowiek pożyje, choć dał za to cenę mniejszą od innych. A wszystko co wytargowałeś od parszywego losu jest twoją marżą, twoją słodyczą, której prawdziwej wartości nikt nie poznał. I katuj się, handlarzu, jeszcze jedną myślą o życiu: ten towar nie do ciebie należy, choć w swoich rękach tak śmiało nim obracasz."

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
suld · dnia 01.03.2015 06:41 · Czytań: 994 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 11
Komentarze
Vanillivi dnia 01.03.2015 06:41
Zacznę od tego, co udało mi się wyłapać:

Cytat:
Dwaj Żydzi nerwowo trzęśli się przed siedzącym komendantem Razakowem, o szczęce, w której ostało się tylko kilka zębów.

Ten przecinek wydaje mi się zbędny.

Cytat:
Komendant, niezaciekawiony tłumaczeniami, rozłożył przed sobą dokumenty:

Brak przecinków.

Cytat:
Pokiwali głowami, zgadzając się na wszystko.

Brak przecinka.

Cytat:
– Dla jasności, panie komendancie, oczywiście nie wątpię w możliwości przedsięwzięcia, ale mam pytanie organizacyjne: skąd weźmiemy towary o których pan wspomniał?

Tu się wkradła podwójna spacja.

Cytat:
Młodzieniec chciał już coś odpowiedzieć niemile, gdy nagle z głębi obozu wyszedł komendant.

Tu również.

Cytat:
– Tu tereny nie za bardzo mroźne, wręcz łaskawe – opowiadał Aaron, mieszając język polski z rosyjskim.

Brak przecinka.

Cytat:
Sprzedaż cukierków szła mizernie, a wieczorami Zilberman i Grinszpan musieli stawiać się u jednego z wojskowych, który dokonywał liczenia dokładnej ilości sztuk słodyczy.

Zastanawiam się, czy słowo "sztuk" jest tu niezbędne. Wiem, co chciałeś nim podkreślić, ale mam wrażenie, że lepiej brzmiałoby bez niego.

Cytat:
Gdy miałem cztery lata pomagałem w sklepie, gdy miałem siedem lat, stałem samodzielnie za ladą, a będąc młokosem dziesięciu wiosen handlowałem skórą w Mazulewce.

Brak przecinka.

Cytat:
Na miejscu, w obozie Jakubek mnie godnie zastąpi.

Brak przecinka.

Cytat:
– Pomogłeś mi dużo. A nie wiesz, kiedy jadą następnym razem?

Chyba "Pomogłeś mi bardzo".

Cytat:
Z pewną odwagą, Aaron podsumowywał, jak co wieczór, że chyba uda mu się przeżyć ten dzień.

Brak przecinków.

Cytat:
A wszystko, co wytargowałeś od parszywego losu jest twoją marżą, twoją słodyczą, której prawdziwej wartości nikt nie poznał.

Brak przecinka.

To bardzo dobre opowiadanie. Poruszasz trudny, dramatyczny temat, nie popadając przy tym w patos, banał. Wręcz przeciwnie, czyta się lekko, momentami humorystycznie, choć jest to iście wisielczy humor. Mimo, iż bardzo szybko domyśliłam się, o czym będzie, tekst mnie poruszył. Podobało mi się.
Pozdrawiam serdecznie.
Dirk dnia 02.03.2015 19:44 Ocena: Bardzo dobre
Świetne opowiadanie dotykające kawałka naszej, niestety, historii. Czytało się szybko, płynnie i zaciekawieniem. Autor bardzo sprawnie operuje słowem. Podobało mi się też w jaki sposób nakreślone zostały sylwetki bohaterów - zarówno głównego, jak i pozostałych.

Poniżej kilka rzeczy, które rzuciły mi się w oczy. Nie są to do końca błędy, raczej, miejsca, w których tekst mi nieco "zgrzyta":
Cytat:
za­cho­wu­jąc nie­ru­cho­mość ka­mie­nia.

Ta "nieruchomość kamienia" źle brzmi. Przydałoby się tu coś innego.
Cytat:
Ko­men­dant nie­za­cie­ka­wio­ny tłu­ma­cze­nia­mi roz­ło­żył przed sobą do­ku­men­ty:

"Komendant niezaciekawiony" też mi nie pasuje. Może: "Komendant, ignorując tłumaczenia, rozłożył przed sobą dokumenty"?
Cytat:
 Ro­ze­śmia­li się wszy­scy wokół, co Zil­ber­man przy­jął za dobrą ę nie mar­twić, ja was we wszyst­ko za­opa­trzę, ni­czym się, pa­no­wie ofi­ce­ro­wie, nie przej­muj­cie.mo­ne­tę. Jesz­cze bar­dziej

Tutaj coś się rozjechało w tekście.

Pozdrawiam.
suld dnia 02.03.2015 21:18
Dzięki za komentarze i wskazówki. Chciałem opisać tragedię z nieco innej strony, a jednocześnie nałożyć na to sytuację przypadkowej jednostki z niepozornego miasteczka, która napotyka, czy też potyka się o potężne wydarzenie historyczne. Zwykle z ową "wielką historią" jednostka nie ma szans, zostaje starta w proch, zmieciona jak pył.
euterpe dnia 03.03.2015 18:43 Ocena: Świetne!
Świetny pomysł na opowiadanie, Suld. A najlepszy w tym wszystkim jest ten moment, gdy dowiadujemy się, że żyd sprzedał żyda za cenę towaru. Pogrążył go bez mrugnięcia okiem, aby ratować swoją skórę niezależnie od tego, czy przeżyje, czy nie. Przykre, ale i prawdziwe.
Gratuluję raz jeszcze pomysłu na opowiadanie, zwłaszcza dlatego, że historia ta jest mi bliska przez wzgląd na moich rodziców, którzy podczas gdy byłam mała, przygotowywali spektakl o zbrodni katyńskiej. Parę lat później nauczyłam się jednego wiersza, który wchodził w skład przedstawienia. Nie wiem do tej pory, kto jest autorem, ale te słowa brzmią w mych uszach, przyprawiając wciąż o dreszcze:

"ludzkie były prawa przez ludzi stosowane wobec także ludzi
ludzki mózg to obmyślał, ludzkie wzniosły ręce
budynki w których ludzie ludzi więzili

posłuszne były ludziom katowskie narzędzia
przez ludzi wytworzone, by ludziom śmierć czynić

nie zasiał tutaj szatan, nie igrał czarodziej
gdy ludzkość zadawała sobie gwałt nieludzki
jak skorpion, co przebija żądłem własne ciało"

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa
mede_a dnia 03.03.2015 19:22
Zdecydowane NIE dla tekstu. Posłużyłeś się tragedią katyńską, by WYŁĄCZNIE utrwalić krzywdzący stereotyp ŻYDA, parcha, który dla zysku ( i nieważne, że w tym przypadku zysk – to wolność ojca) zrobi wszystko, zwłaszcza nieuczciwą konkurencją i który, rzeź polskich oficerów skwitował jedynie myślą: „Ale już wiedział, że cała sprzedaż na nic. Biorąc pod uwagę liczbę pozostałych jeńców, resztki rubli, które mają, Zilberman już nie wyprzedzi Grinszpana, a co więcej Grinszpan nie da się wyprzedzić Zilbermanowi. A żonę Grinszpana – Rachel i tak z obozu nie puszczą. Naczeka się Grinszpan na jej obiady, jeśli w ogóle doczeka.”

WYŁĄCZNIE, gdyż kupczysz w tekście mordem katyńskim – używasz go do niegodnych celów, bo Twojego komentarza nie kupuję, nie dbasz w dodatku o realia: dopuszczenie Żyda w pobliże miejsca straceń oficerów, miejsca w najwyższym stopniu utajnionego, wyjawienie mu, co się w tam dzieje przez NKWD- zistów; cała ta scena z dotarciem Żyda na miejsce straceń – absurdalna historycznie. Zatem zachujesz się jak literacki handełes, tak jak przedstawieni przez Ciebie starozakonni.

Dziwię się zakwalifikowaniu tekstu do górnej półki.
suld dnia 03.03.2015 21:24
Dziękuję za komentarze.
euterpe, nie chcę pytać o wiek, ale kiedy rodzice przygotowywali spektakl o Katyniu? Czy są jakieś źródła w internecie, chętnie bym przejrzał.

mede_e, podoba mi się Twoje podejście, bo lubię osoby wyrażające osądy w obronie czegoś ważnego. Tak, to opowiadanie to wytwór handełesa (wygooglałem), bo ja tak traktuję literaturę i sztukę. Czy fabuła "Życie jest piękne" Benigniego jest realistyczna? Czy w sztuce nie chodzi też o przełamywanie schematów? Możemy być grzeczni i pisać tysiąc razy o tym samym tak samo, ale po co?
To nie tekst historyczny, a literacka fantasmagoria, swoista odyseja w kierunku zagłady jednostki, która mimo wszystko nie następuje. O tym jest tekst, że jednych śmierć spotkała, chociaż w żaden sposób jej nie szukali, a drugiego ominęła pomimo, że co chwila o tą masową zagładę się potykał, zmierzał ku niej.
Nie zgadzam się tylko z twoją tezą, że przedstawiłem krzywdzący stereotyp Żyda. Według mnie to postać heroiczna, walcząca o przetrwanie swoje i swojej rodziny metodami, którymi umie się posługiwać tj. własnym rozumem.
Zarzucasz bohaterowi znieczulicę w sytuacji, gdy co chwila ktoś ginął, kogoś zabierali, panoszyło się NKWD? Co on miał płakać za więźniami? Zachowałem obiektywizm, a twój komentarz (w tym wyłącznie zakresie) zakrawa na jakieś węszenie antysemityzmu w każdym zdaniu dotyczącym Żyda, który nie jest ofiarą holocaustu, tępioną jeszcze przez Polaków. W opowiadaniach T. Borowskiego jak narrator obsługiwał transporty więźniów to płakał za nimi, żałował ich? Nie, ci ludzie maksymalnie go wkurwiali.
Nie można mówić o nieuczciwej konkurencji, bo to była konkurencja o życie członków rodziny. Jaka konkurencja jest tu uczciwa? Cały handel był przecież na niby, wszystko szło na konto zarządzających obozu (państwa), a sklepiki służyły do pokazania Polakom (autentyczne) jaki to dobrobyt w ZSRR, żeby potem Polacy pisali w listach do rodziny o tym co w tamtejszych sklepach jest. I te sklepiki (też autentyczne) były obsługiwane przez Żydów. Czy ktoś ma o to pretensje do tych "sklepikarzy"? Mieli wyjście? Gułag.
Sam obóz i transporty do Katynia to było olbrzymie działanie logistyczne, nie obsługiwane tylko przez Stalina i kilku generałów. Włączonych w to było mnóstwo ludzi, zaopatrzenie. Samej zbrodni dokonywało łącznie ok. 2 tysiące osób.
Okoliczni mieszkańcy na pewno "coś" wiedzieli - przecież te groby zostały znalezione też dzięki informacjom miejscowych.

Jeszcze raz dziękuję za ważny komentarz, choć rozumiem Twoje zdanie (dla mnie np. "Ida" jest podobnym jak to nazwałaś "kupczeniem", choć o zupelnie innym biegunie";).

Ale słówko "zachujesz" cacy, choć chyba przypadkowe.
euterpe dnia 03.03.2015 21:43 Ocena: Świetne!
Spektakl powstał 15 lat temu. Nie chcę tu spamować, ale oto link do niego: https://www.youtube.com/watch?v=gxIS_mg4qs0
Pozdrawiam serdecznie,
Ewa
mede_a dnia 04.03.2015 06:37
Dziękuję za odpowiedź. Napisałeś ją w ładnym, kulturalnym stylu – więc jest mi nieco głupio, że byłam dość kategoryczna, ale widzisz – ja, niestety, nie odebrałam Twojego opowiadania , w takim sensie, jakiego byś sobie życzył, sądząc z odautorskiego komentarza. Nie widzę też innych analogii z Begninim, poza swobodnym potraktowaniem realiów historycznych. Pamiętam swoje reakcje, gdy pierwszy raz obejrzałam „Życie jest piękne” – niesamowite wzruszenie, podziw dla pomysłu, przesłania, zachwyt nad grą aktorską. Podobnie – choć w mniejszym zakresie – było podczas oglądania „Bękartów wojny”. Również odnalazłam ideę, sens w takim, a nie innym, zabawieniu się z materią historyczną.

U Ciebie – nie. Nie odczytałam zamysłu: „Chciałem opisać tragedię z nieco innej strony, a jednocześnie nałożyć na to sytuację przypadkowej jednostki z niepozornego miasteczka, która napotyka, czy też potyka się o potężne wydarzenie historyczne. Zwykle z ową "wielką historią" jednostka nie ma szans, zostaje starta w proch, zmieciona jak pył.” Twój historyczny „kreacjonizm” zdał mi się miałki i nic nie mówiący poza tym, o czym napisałam w pierwszym komentarzu, a katyńskie tło odebrałam wyłącznie jako literacki wabik bez uzasadnienia. Teraz z kolei widzę bardziej nieporadność w osiągnięciu celu. Zamierzona idea zagubiła się – wg mnie – w zręcznym językowo tekście. Nie jest czytelna, nie płynie z zaproponowanej materii literackiej. Czy węszę antysemityzm? Wg standardów antysemitów – na pewno. Zwróć tylko uwagę na jeden z komentarzy pod tekstem, na czytelniczą reakcję po lekturze Twojego opowiadania.

Borowski. To zupełnie inna bajka. Człowiek lagrowany, zobojętniały na śmierć, bo widzi ją co dnia i ona mu co dnia grozi. Twój Żyd nie miał takich doświadczeń. Prawda o stalinowskich czystkach w owym czasie nie do końca funkcjonowała w społeczeństwie radzieckim. Ludzie wiedzieli o więzieniach, zsyłkach, nie mieli jednak świadomości, w jak wielkiej liczbie mordowano uwięzionych i że wyrok: 10 lat bez prawa do korespondencji – oznaczał rozstrzelanie. Tak więc reakcja Zilbermana jest reakcją innego rodzaju niż u Borowskiego – nie budzi zrozumienia, współczucia, budzi niechęć.

Zajrzę do innym Twoich tekstów w wolnej chwili. Na pewno nie można odmówić Ci dobrego pióra i wyobraźni. Może mnie zachwycą? Pozdrawiam.
kuba11 dnia 04.03.2015 17:28 Ocena: Bardzo dobre
Podobało mi się. Czuć od tekstu zwyczajnym, zepsutym człowieczeństwem, zalęknionym o własne życie w obliczu gigantycznej tragedii Polaków (im bliżej Zilberman jest prawdy, tym większy strach go ściska; boi się, że podzieli ich los), zatroskanym o rzeczy małej wagi.
Ale czy zła jest ta diagnoza? Owszem, tacy właśnie jesteśmy. Więc ja jestem na tak. ;)

Nie potępiasz, nie osądzasz, podajesz fakty. W tym kontekście to też dobrze. Dzięki temu mede_a może się oburzać (z całym szacunkiem :) ), a ja mogę być zadowolony. Znaczy się: nie narzucasz punktu widzenia.

Pozdrawiam.

P.S.
Po co ta inwersja? Strasznie mi zazgrzytała przy czytaniu...
Cytat:
Nie. Idę wódki się napić.
Miroslaw Sliwa dnia 09.03.2015 13:15 Ocena: Świetne!
W 2011 roku Stowarzyszenie Pokolenie wydało książkę autorstwa Sebastiana Reńcy noszącą tytuł "Spowiedź Parfiena". Wspomniana pozycja to dziesięć opowiadań, w których autor z perspektywy różnych osób przybliża historię sowieckiego mordu w Katyniu.
Wiesz Suld, Twoje opowiadanie idealnie wpasowałoby się w tę książkę.
Z lektury Twoich tekstów wynika, że sytuację psychologiczną człowieka poddanego nieludzkiej opresji rozumiesz znakomicie.
Człowiek w komunizmie, to jak pies na łańcuchu; mało karmiony, a często bity. Bez cienia nadziei na zmianę losu.
Twoje opowiadanie bardzo precyzyjnie charakteryzuje ludzi zniewolonych do końca.
Brawo za kolejny kawałek naprawdę dobrej literatury.

Pozdrawiam serdecznie.

Mirek
suld dnia 12.03.2015 22:16
Dziękuje Panie Mirosławie za regularne wizyty i miłe słowa. Wydaje mi się, że na wiele spraw mamy podobny punkt widzenia.

Kuba11, właśnie taki był zamysł, relacja obiektywna, z bezpiecznego boku, psychologia postaci zbudowana przez zdarzenia.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
K.i.r.o
12/01/2025 20:45
Zgodzę się z komentarzem powyżej,aczkolwiek w drugiej… »
retro
12/01/2025 19:52
Spawngamer, coś proponujesz? Myślałam, że się mnie boisz, a… »
Jacek Londyn
12/01/2025 19:20
Czytam dalej, akcja nadal płynie wartko. To plus. Mam trochę… »
ajw
12/01/2025 16:30
Wzory henny robione są między innymi cienkimi liniami. W tym… »
Zdzislaw
11/01/2025 11:47
Janusz, dzięki za komentarz i odniesienie do swoich… »
Jacek Londyn
10/01/2025 20:41
Dziękuję, że w czasach, w których ciągle brak nam czasu,… »
Janusz Rosek
10/01/2025 17:33
Zdzislaw Bardzo ciekawy tekst, przywołujący wspomnienia z… »
annakoch
10/01/2025 14:20
Bardzo fajny tekst, dobrze się czyta. Pozdrawiam »
Zbigniew Szczypek
08/01/2025 18:14
Januszu Rosek Dziś wiele rzeczy takich, jak… »
Janusz Rosek
08/01/2025 17:49
Zbigniew Szczypek Dziękuję bardzo ta ten komentarz i… »
Jacek Londyn
08/01/2025 16:13
Dobrze się czyta, historia biegnie wartko. Żeby było lepiej… »
Zbigniew Szczypek
08/01/2025 16:05
Janusz Rosek Bardzo podoba mi się ten wierszyk, fajnie i… »
Zbigniew Szczypek
08/01/2025 15:46
Bartek Krystian Podtrzymuję poprzednią opinię, a nawet… »
nicekk
07/01/2025 19:22
Szalony tekst! Jest w nim tyle sensu, co bezsensu i wydaje… »
nicekk
07/01/2025 18:15
Cienką czerwoną linią? Wyjaśnij, jeśli możesz, proszę. »
ShoutBox
  • Wiktor Orzel
  • 02/01/2025 11:06
  • Wszystkiego dobrego wszystkim!
  • Janusz Rosek
  • 31/12/2024 19:52
  • Udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku 2025
  • Zbigniew Szczypek
  • 30/12/2024 22:28
  • Iwonko - dziękując za życzenia - kocham zdrowie i spokój oraz miłość, pełną świąt! A Tobie Iwonko i wszystkim na PP życzę Szczęśliwego Nowego Roku, by każdy dzień był święty/świętem
  • ajw
  • 22/12/2024 11:13
  • Kochani, zdrowych, spokojnych i pełnych miłości świąt!
  • Berele
  • 16/11/2024 11:56
  • Siema. Znalazłem strasznie fajną poetkę: [link] Co o niej sądzicie?
  • ajw
  • 01/11/2024 19:19
  • Miło Ciebie znów widzieć :)
  • Kushi
  • 31/10/2024 20:28
  • Lata mijają, a do tego miejsca ciągnie, aby wrócić chociaż na chwilę... może i wena wróci... dobrego wieczorku wszystkim zaczytanym :):)
  • Szymon K
  • 31/10/2024 06:56
  • Dziękuję, za zakwalifikowanie, moich szant ma komkurs. Może ktoś jeszcze się skusi, i coś napiszę.
  • Szymon K
  • 30/10/2024 12:35
  • Napisałem, szanty na konkurs, ale chciałem, jeszcze coś dodać. Można tak?
  • coca_monka
  • 18/10/2024 22:53
  • hej ;) już pędzę :) taka zabiegana jestem, że zapominam się promować ;)
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty