Punktualnie o szóstej do życia przywołały ją kościelne dzwony radośnie obwieszczając wszystkim wiernym i niewiernym nowy dzień. Przypominały, że trzeba oddać bogu co boskie nic nie wspominając o cesarzu. Przewróciła się na drugi bok i zakryła głowę poduszką. Możliwość wyspania się w środku tygodnia została brutalnie zabrana. Miała jeszcze zaplanowane trzy godziny snu. Dzisiaj miał przyjechać ojciec i zabrać ją na długi weekend. Czekała na niego tak mocno jak stęsknione dziecko może najbardziej. Potrzebowała go w swoim świecie. Jego ciepła, rozmów i przytulenia. Nie mogła już zasnąć. Turlała się po łóżku szukając możliwości znalezienia snu z którego ją tak gwałtownie wybudzono. Wydawało jej się, że nie śpi. Do momentu, gdy wybrzmiał dźwięk wiadomości. Po omacku podniosła telefon. Przeraźliwie jasne światło ekranu uderzyło w źrenice. Czytając wiadomość oczy rozwierały się coraz bardziej. Gdyby przyszła wczoraj przed zaśnięciem, to nie miała złudzeń, że noc byłaby bezsenna.
- Jak zwykle zawalił.
Życie nie było o poranku różowe jak świt. Szurając nogami po podłodze poszła przekazać mamie wiadomość od ojca.
- Nie śpisz?
- Czemu taka zdziwiona?
- Bo ostatnio ciągle śpisz.
- A ty dlaczego nie śpisz? Jedziesz dopiero o dziesiątej.
- Cześć ciociu.
- Cześć. Postaw swoją walizkę w pokoju. Muszę przenieść torbę Eleonory.
- Nie jadę.
- Nie rób scen. Pojedziesz.
- Ale ciociu ja chcę pojechać.
- To gdzie problem.
- Tata napisał, że dzisiaj nie przyjedzie. Będzie w sobotę. Praca.
- A my nie mamy swoich planów? Jak zwykle samolubny gnój.
- Ja wyjeżdżam. Rób co chcesz. Ojciec ma się tobą zająć.
- Przestań. Przecież nie zostawisz jej samej.
- A co mam ją tam ze sobą zabrać?
- Będzie tam pasować.
- To nie jest zabawne.
- To co zrobisz?
- Możesz się nią zająć?
- Ja? Ja mam plany.
- Ja też. Nie znajdę nikogo innego do opieki. Nie w święto.
- Musisz jechać. Jedyny termin na jutro. W sumie to miałam się kundlem opiekować, to zajmę się nią też.
- Tom, nie uciekaj. Uspokój się braciszku.
- Dziękuję siostro.
- Dzisiaj mnie nie zbawi, a jutro i tak pójdzie do szkoły.
- Ale miałam mieć wolne.
- Ja też. I co z tego. Teraz muszę się zająć tobą. Więc nie narzekaj.
- Kiedy wracasz?
- Twoja mama wróci w poniedziałek.
- Jak mnie wypuszczą.
- A idziesz do więzienia?
- Prawie.
Zasłoniła dłońmi twarz. Po czym odsunęła gwałtownie ręce by pokazać sztuczny uśmiech.
- Nie zostawisz mnie?
- Nie wiem co będzie.
Poczuła się, jakby przed chwilą wydał ktoś na nią wyrok śmierci. Nie wiedziała, czy mama mówi poważnie, czy tylko żartuje. Miny sióstr mówiły, że to nie są żarty.
- Nie idziesz do więzienia?
- Nie. Nie. Muszę pobyć chwilę sama.
- To znaczy musisz odpocząć ode mnie?
- Od ciebie, życia, wszystkiego?
- To przeze mnie ciągle śpisz?
- Czy możesz zająć się sobą? Nie widzisz, że mamie jest ciężko?
- Ale...
- Ale co? Idź do pokoju i połóż się spać.
- A...
- Nie słyszałaś co mówiłam?
Pchnęła siostrzenicę w kierunku pokoju. Poczekała aż wejdzie i zamknęła za nią drzwi. Krzątały się po domu pakując torbę. Zamknęły zamek. Otworzyły drzwi. Słyszała jak wychodzą ciągnąc bagaż za sobą. Nawet się nie pożegnała. Została parę długich chwil sama, gdy siostra odwiozła mamę na pociąg. Usiadła na łóżku po turecku. Kiwała się do przodu i do tyłu, aby uciec od atakujących ją myśli.
Ciocia wróciła rozpromieniona z koszem pełnym kwiatów. Otworzyła drzwi jej pokoju i postawiła go na środku jej małego pokoju. To było niespodziewane. Równie niespodziewane jak polecenie, które jej wydała.
- Załóż sukienkę komunijną. Idziemy na procesję.
Z ciocią się nie dyskutuje. Przyjmuje się polecenia i je wykonuje.
- Natychmiast! - podkreśliła jednoznacznie swoją prośbę.
Zwłaszcza, gdy nie ma w pobliżu mamy.
- Jesteś szybka jak nowenna do matki boskiej.
Aleks skuliła się w sobie i karnie podreptała do przedpokoju. Otworzyła szafę i wyciągnęła białą sukienkę zapakowaną w przezroczysty worek z pralni. Rozłożyła ją na kanapie i powoli odpakowała folię. Minęło już trochę czasu gdy założyła ją pierwszy i jak na razie ostatni raz. Miała jeszcze rok później ponowić przyrzecze nianie, ale nie dotarła na uroczystość, gdyż rozchorowała się parę dni wcześniej. Wtedy była szczęśliwa, że nie musi jej znów zakładać. I tak prezentów już nie dawali, więc gra była o nic. Wyglądała w niej jak beza z kleksem keczupu. Tak przynajmniej określili jej wygląd koledzy. Miało to sens, gdyż odkupiona od jakiejś kuzynki o parę numerów za duża sukienka przygniatała swą wielkością drobną dziewczynkę.
Przymierzyła do siebie białą koronkową suknię składająca się z czterech warstw: wierzchniej, tiulowej siatki, aksamitnej oraz białej podszewki. Z powodzeniem nadawała się na komunię, albo jako suknia ślubna dla drobnej kobiety. Góra sukienki była zdobiona haftem o mieniącej się nici oraz perłowymi koralikami, dzięki czemu wygląda wyjątkowo bogato. Chociaż na tle kreacji innych dzieci dość biednie.
Miała nadzieję, że wyrosła z niej tak jak i z innych ubrań tego roku. Ściągnęła górę piżamy. Rozpięła zamek i wsunęła sukienkę przez głowę. Po latach dojrzewania w szafie nabrała idealnego rozmiaru.
- Możesz mnie zapiąć?
- No wprost cudownie. Nie kręć się.
- Ona gryzie i śmierdzi.
- To środek na mole. Zaraz popefrumuję.
Parę kropel ciężkich perfum zabiło duszącym zapachem inny duszący zapach zmuszając Al do kichania.
- Zasłaniaj buzie jak kichasz. Osmarkasz sukienkę.
Al poszła do przedpokoju przyjrzeć się swojemu odbiciu w lustrze. Obejrzała siebie z przodu, potem z boku i okręciła się parę razy pozwalając by suknia zawirowała. Nie bez zdziwienia stwierdziła, że wygląda dobrze.
- Załóż buty. Przecież w kapciach nie pójdziesz.
Popatrzyła się na swoje stopy. Rzeczywiście różowe kapcie króliczki nie bardzo pasowały do sukni.
- I ściągnij piżamę.
Punkt dla cioci. Czerwona spodnie wyraźnie się odcinały od białych koronek.
Zerknęła do kuchni, gdzie ciocia przygotowywała wianek i kosz z kwiatami.
- A to dla kogo?
- Idziemy do kościoła, wyspowiadać się i na procesję - wyklarowała plany. Potem pójdziemy na jarmark odpustowy. Nasza parafia ma imieniny.
Jest okazja będzie impreza. Ucieszyła się na myśl, że bezkarnie będzie mogła spałaszować watę cukrową, pańską skórkę i inne słodkości jakie tam tylko znajdzie. Może ciocia pozwoli pojeździć na karuzeli. To byłaby zabawa!
W mieszkaniu zrobiło się ciemno. Zapaliły światła i przygotowywały się dalej do wyjścia. Zanosiło się na burzę. Chmury przewalały się po niebie jeszcze niezdecydowane kiedy mają się wypłakać. Groźnie pomrukiwały niezadowolone z czekania. Błysnęło, zagrzmiało, a na ziemię spadł deszcz.
- Gotowa?
- Tak. Jeszcze tylko buty.
Otworzyła szafę i przeraziła się. Miała czarne lakierki, których nie mogła znaleźć. Przeszukała wszystkie półki. Przecież nie pójdzie w półbutach albo w trampkach. Zdesperowana wzięła białe tenisówki w czerwoną kratkę. Założyła je i przejrzała się w lustrze.
- Eeee to wyglądał fajowo! Fiuu - gwizdnęła zadowolona z efektu.
- Rany boskie, ty widzisz i nie grzmisz. Ściągaj to!
Przez mieszkanie przetoczył się grzmot krążącej wokół burzy.
- Ale nie mam innych butów!
- A te?
Wyciągnęła czarne lakierki i podała z rozmachem siostrzenicy. Mogła przysiąc, że ich tam wcześniej nie było. Jak to jest, że przedmioty znikają, gdy są potrzebne i pojawiają się, gdy już się o nich zapomina. Przetarła buty szmatką. Usiadła na stołku i próbowała je założyć. Rozsznurowała je do końca, lecz ciągle nie udało jej się włożyć pięty.
- Masz.
Ciocia wręczyła jej łyżkę do butów. Wsunęła ją za piętę i z mozołem wcisnęła trzewiki.
- Za małe.
- Ściągnij skarpetkę, będą pasowały - odkrzyknęła z kuchni ciocia.
Tak też nie pasowały. Chodź było trochę luźniej. Wstała odłożyć łyżkę i zasyczała z bólu.
- Są za małe.
Kobieta przyczłapała ciężko z kuchni.
- Jak są za małe. Pokaż.
Uklękła przy niej podpierając się ręką. Nacisnęła z całej siły na palucha.
- Auuu - krzyknęła z bólu.
- Są dobre - zawyrokowała. Rozchodzą się.
Wróciła do kuchni i zebrała swoje rzeczy. Przystroiła głowę dziewczynki wiankiem zrobionym z białych stokrotek. Wcisnęła w jej ręce koszyk z płatkami kwiatów. Stała przez chwilę i surowym wzrokiem oceniała Al. Wyciągnęła telefon i zrobiła jej zdjęcie.
- Cudownie - pochwaliła swoje dzieło. Idziemy.
Zeszła powoli po schodach czując każdy stawiany krok. Nie ważne, że bolało. Każdy nosi swój krzyż. Ważne, że wyglądała przecudownie.
Wsiadła do auta pozytywnie zaskoczona. Odpicowane jak stróż w Boże Ciało. Krople deszczu ślizgały się na powłoce wosku. Z wnętrza zniknęły puste opakowania po fast foodach i wszechobecne żelki.
Ruszyły powoli omijając kałuże. Dojechały na parking pod kościołem parkując chyba na ostatnim wolnym miejscu.
- Nie zapomnij koszyka.
- Wiem.
- Możesz szybciej? Nie mamy całego dnia!
Dołączyli do dziesiątek ludzi ubranych w odświętne ubrania spóźnionych jak one.
Przez następne kilkaset metrów dziewczynka czuła każde stąpnięcie. Próbowała zwolnić, ale tłum śpieszący do kościoła miał swoje własne tempo zwalniając tylko, gdy trzeba było minąć wypełnione brudną deszczówką kałuże otoczone żółtymi osadami. Stopy bolały niemiłosiernie. Potknęła się i padła. Mocna ręka cioci podniosła ją w dalszą drogę nie dając jej chwili wytchnienia, a groźna mina mówiła wszystko.
Nowoczesny kościół był wypełniony po brzegi. Musiały zostać na zewnątrz. Prawie nic nie słyszała co się dzieje w środku. Posłusznie naśladowała osoby stojące z boku. Klęcz. Stój. Klęcz. Przeżegnaj się. Przekaż znak pokoju. Gdy modlili się schylała głowę by nikt nie widział, że nie potrafi wyrecytować "Ojcze Nasz". Raz złapała nienawistny wzrok cioci, gdy wszyscy śpiewali. Znała tylko urywki tej pieśni, więc, gdy nie pamiętała tekstu otwierała bezgłośnie usta niczym ryba. Wydawało się jej przez chwilę, że parę metrów dalej widziała swoją matkę. Nie mogło być to prawdą. Przecież wyjechała pociągiem rano. Gdzieś. Wypatrywała jeszcze raz jej twarzy, lecz jej nie znalazła. Nawet jeśli by tam była, to nie byłaby w stanie przedrzeć się do niej przez zwarty mur ludzi. W tłumie spotkała się wzrokiem z wysokim chłopakiem. Obróciła pośpiesznie głowę i dalej rybim głosem śpiewała psalmy.
Na koniec mszy ciotka pociągnęła ją za ramię torując swoim wielkim ciałem przejście do konfesjonału. Idąc pod prąd taranowała wychodzących ludzi. Przy ołtarzu ustawiły się w długiej kolejce. Wszyscy na raz chcieli wyrzucić swoje małe i większe grzechy. Ciocia miała widocznie znajomości wśród grzeszników, gdyż witała się prawie ze wszystkimi. Ostatnią osobą w kolejce okazała się być jej dobra znajoma. Zamieniły parę słów przywitania.
- Sama?
- Nie z nią.
- He?
- Siostrzenicą.
- A gdzie siostra?
- Poczekaj tutaj - powiedziała wskazując Aleksandrze miejsce parę metrów dalej. Zawołam cię.
Pchnięcie nadało jej właściwy kierunek. Usiadła na ławce i podwinęła nogi, aby dać odpocząć stopom. Ból pulsował niemiłosiernie. Ściągnęła buta i pomasowała lewą stopę. Na pięcie pojawił się wielki czerwony bąbel. Zasyczała, gdy nacisnęła na swój odcisk.
- Boli?
Młody chłopak patrzył na nią z góry z zatroskaną miną.
- Tak.
Uśmiech jaki jej posłał był bardzo przyjemny.
- Ja też mam ten problem. Mamy za małe buty, a powinni nam dawać za duże, byśmy mogli w nich rosnąć - powiedział nieco filozoficznie.
- Myślałam, że to tylko problem kobiet.
- Jest chyba równouprawnienie? Nie?
Te słowa nie pasowały do tego miejsca.
Wyciągnął portfel i z przegródki wyjął mały opatrunek. Klęknął i założył jej plaster na odciski jakby robił to całe życie. Przeciągnął dłonią po stopie.
- Lepiej?
- Dziękuję. Tak. Jak masz na imię?
- No chodźże już - przerwała rozmowę ciotka wskazując, że zbliża się ich kolej. Ile razy mam cię wołać?!
Pochyliła się mocując się z butem.
- Nie masz nic do roboty?
Chłopiec odszedł nieśpiesznie.
- No chodź!
Spojrzała jeszcze za swoim wybawcą. Ich oczy się spotkały.
- Szy-mon - wyszeptał bezgłośnie.
Nie zdążyła odpowiedzieć.
- Idź pierwsza. No śmiało! Przecież nie ugryzie.
Przesunęła czerwoną kotarę i weszła do ciemnego wnętrza wypełnionego zapachem potu i kadzideł.
- W imię Ojca i Syna i Dycha Świętego. Amen
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - odpowiedział jej głos zza kratki.
Odpowiedziała nie wiedząc skąd przyszły jej słowa do głowy.
- Na wieki wieków. Amen.
Nastąpiła niezręczna cisza. Nie wiedziała co ma dalej mówić. Zaczęła tak, jak sądziła, że będzie dobrze.
- Moja mam się mną nie zajmuje - wyszeptała.
- Nie tak wygląda spowiedź - skorygował ją szybko. Masz powiedzieć: obraziłam pana boga następującymi grzechami...
- Ja nikogo nie obraziłam - odpowiedziała. Nie obrażam ludzi.
Zirytowany ksiądz przysunął twarz do kratki zobaczyć z kim ma do czynienia. Po drugiej stronie siedział czerwony aniołek w białej szacie.
- Bóg nie jest człowiekiem...
- Myślałam, że był.
- Jezu Chryste. Czy ty nie masz w sercu boga?
- Nie wiem.
- To po co tu przyszłaś?
- Bo ciocia kazała.
- Nie przyszłaś tutaj z wolnej woli?
- A mamy wolną wolę proszę pana? - zapytała grzecznie.
- Mów mi ojcze!
- Mam tylko jednego tatę. Nie znam pana, więc jak mogę do pana mówić ojcze?
- Ty grzeszysz córko w świątyni bożej.
- Przecież nic nie robię.
- Wyjdź stąd. Wyjdź - krzyknął poirytowany. Dla ciebie tylko piekło zostaje.
- Piekło to ja mam w domu! - wybuchła.
- I dobrze. Nie odpuszczam ci grzechów.
Z impetem zamknął okiennicę zasłaniając kratkę.
Wyszła z konfesjonału.
- Słyszałam - powiedziała z wyrzutem ciocia.
- A nie mówiłam prawdy?
- Nie chodzi tu o prawdę a wyznawanie grzechów!
- Przecież nic złego nie zrobiłam.
- Głupia jesteś i tyle!
Pchnęła ją na ławkę i podbiegła do księdza wychodzącego z konfesjonału przeprosić za siostrzenicę. Stanęli z boku i ustalali coś mocno gestykulując. Kolejka okazała swoje wzburzenie głośniejszymi komentarzami i wytykaniem Al palcami.
Ciotka nie żałowała siły odpychając siostrzenicę. Uderzyła się o kolanem podłokietnik rozsypując płatki na ziemię. Przyklęknęła i syknęła z bólu. Wstała powoli trzymając się za urażone miejsce. Usiadła w ławce i rozmasowywała stłuczenie. Łzy same pojawiły się na twarzy. Poczuła gładkość jedwabiu na swoich policzkach.
- Nie płacz dziecko. Wiem, to smutne święto.
Starsza pani z troską pochyliła się nad dzieckiem delikatnie ocierając chustką jej twarz.
- Nie dlatego płaczę psze pani.
- Nie smuć się, będzie dobrze - życzliwie odpowiedziała nie dochodząc przyczyn jej płaczu.
Podała jej jednorazową chusteczkę. Uśmiechnęła się na pożegnanie i odeszła przytulając swojego aniołka w białej szacie. Odprowadziła ją wzrokiem. Chciał, by ktoś ją teraz przytulił.
- Ksiądz zrozumiał, że jesteś małą poganką - powiedziała ciocia odwracając twarz dziewczynki w swoim kierunku wielką dłonią. Powiedział, że przyjmie cię na naukę. Chodź. Idziemy na procesję.
Wstała powoli z ławki ostrożnie stawiając stopy na ziemi. Bolały ją niemiłosiernie. Miała wrażenie, że buty stały się wilgotne. Podniosła koszyk i udała się za ciocią.
Ludzie na zewnątrz dołączali jeden za drugim do długiego na kilometr pochodu. Na przedzie procesji mężczyźni nieśli posąg ustrojony kwiatami i wstążkami.
- Chodź tamtędy. Musimy iść na czoło. Masz rzucać kwiatki. Tylko pojedynczo. Nie wszystkie na raz!
Złapała ją za rękę i przyśpieszyła kroku prawie biegnąc. Dziewczynka z bólem na twarzy biegła za swoją spoconą ciocią. Zbiegły ze schodów wybiegając parę metrów przed procesją. Nie zwalniały tempa by dotrzeć do grupki dzieci na przedzie. Aleks poczuła ogromny ból w stopach, który ściął ją z nóg. Upadła na ziemię.
- Chodź - szarpnęła siostrzenicę. Pośpiesz się. Nie bądź taką marudą.
Dla pewności pokazała jej w jaki sposób sypie się płatki kwiatów i zniknęła w tłumie.
Szła wolniej lecz z chęcią usiadłaby gdziekolwiek. Chociaż na parę minut. Miała wrażenie, że w butach chlupocze jej woda.
Nie była jedyną nieszczęśliwą osobą w tym rozmodlonym tłumie. Koło niej szła parą chyba czteroletnich bliźniaczek, które zanosiły się płaczem. Maszerowały pustymi koszykami trzymając się za ręce jakby pocieszały się nawzajem. Przestraszone rozglądały się na boki szukając rodziców. Al nie bez trudu przyśpieszyła kroku i zbliżyła się do nich.
- Co jest?
- My chcemy do mamy...
- Nie płaczcie!
- Do mamy...
- A gdzie jest?
- Tam - wskazały w głąb procesji ponad głowami setek ludzi.
Pogrzebała w koszyku i wyciągnęła chusteczkę, którą dostała w kościele od starszej pani. Pochyliła się nad nimi i wytarła im łzy.
- Nie płaczcie. Zaopiekuję się wami, a potem znajdziemy mamę.
- Ale my chcemy do mamy!
- Wiecie co? Mam jeszcze kwiaty. Porzucamy razem?
- Noooo!!!
Przesypała kwiaty do koszyków malców i włożyła swój kosz na ramię. Złapała za ręce maluchy dodając im tym otuchy.
Uspokojone znalazły przyjemność w obsypywaniu drogi delikatnymi kwiatami. Gdy skupiła się na czymś ważniejszym, buty przestały jej tak doskwierać.
Stopy przypomniały o sobie kilkaset metrów dalej. Potknęła się wchodząc w jakąś dziurę zakrytą wodą. Upadła na kolana nie mogąc złapać równowagi trzymając dzieci za ręce. Puściła je by zamortyzować upadek spadając wprost wielką kałużę. Na dłoniach pojawiły się krople krwi ze świeżych ran.
Bliźniaki pomogły jej wstać. Ludzie obchodzili w około. Biel złamała się czernią błota, brązem wody i czerwonej krwi wypływającej ze zdartych kolan. Złączyła dłonie maluchów i wskazała na przód pochodu.
- Idźcie. Zaraz do was dojdę.
Stanęła z boku uciekając z trasy procesji. Z tłumu wypłynęła Dżesika. Złapała ją z rękę i zawlekła na chodnik.
- Jak ty się dzisiaj zachowujesz. No patrz jak wyglądasz! Nawet na chwilę nie można cię zostawić samą. Do samochodu.
Ciotka rzucała jej nienawistne spojrzenia torując sobie drogę prąd procesji. Droga powrotna była znacznie dłuższa niż chciałaby tego Al.
Rzuciła klucze na stół w kuchni ściągając w powietrzu swoje szpilki. Tom wyszedł na chwilę z pokoju by z podkulonym ogonem uciec pod łóżko.
- Rozbierz się!
- Pomożesz? Nie mogę odpiąć.
W złości ciotka złapała za suwak i pociągnęła z całej siły rozdzierając materiał.
- I po co się ruszałaś?
- Nie ruszałam się!
- Teraz ta suknia na nic.
Złapała za materiał i zerwała z dziewczynki suknię pozostawiając ją prawie nagą na środku pokoju. Biała skóra kontrastowała z brudnymi kolanami pokrytymi błotem i zaschniętą krwią.
- Czekaj. Przyniosę wodę utlenioną. Ściągnij te zabłocone buty. No kto to będzie sprzątać?
Postawiła dziecko pod ścianą każąc rozłożyć uniesione ręce i zaczęła przemywać rany na rękach i kolanach. Bolało jakby była przybijana do krzyża. Ciotka nerwowo przecierała rany ponownie je otwierając. Stała z krwawiącymi kolanami i dłońmi niczym zdjęta z krzyża. Czerwone stróżki spływały nieśpiesznie. Popatrzyła na swoje stopy. Potem na kolana. Obróciła dłonie. Zrobiło się jej słabo. Próbowała utrzymać pion lecz traciła powoli świadomość. Ciotka przez chwilę przytrzymywała ją pod ścianą przemywając jej kolana, ale bezwładne ciało zsunęło się bezwładnie. Kobieta uniosła ciało nastolatki i przeniosła je do łóżka. Usiadła ciężko na krześle przy biurku patrząc w przerażeniu na bladą twarz Aleksandry. Pierś unosiła się w płytkim oddechu.
- Słuchaj. Jest sprawa.
- Aleksandra? Znów chora?
- Zemdlała.
- Tak po prostu?
- Tak.
Przez telefon ustalili, że nie potrzeba jej wieźć do szpitala. Znał Al i wiedział, że jest chorowita. Bazując na opisie podanym przez Dżesikę szybko wydał diagnozę mówiąc, że to zwykłe przemęczenie i buzujące hormony u nastolatki, a może to jakaś infekcja. U nastolatków utrata przytomności nie jest powodem do strachu mówił. Tym bardziej, że dziewczynka już się ocknęła.
Przyjechał godzinę później ciągle w odświętnym garniturze. Osłuchał, opukał, zajrzał w gardło i zmierzył temperaturę.
Zdziwił się świeżymi ranami na ciele, gdy Al wstała udając się do toalety. Ciocia szybko wytłumaczyła, że jak siostrzenica przewracała się tracąc przytomność, to upadła na asfalt i niefortunnie poobijała. Nie było podstaw, aby jej nie wierzyć. Dzieci są takie chorowite w tych czasach. Opatrzył rany. Przepisał recepty na Lymphomyosot N i zapisał zalecenia odnośnie jego stosowania.
Na uspokojenie powiedział, że za trzy dni będzie jak nowa. A jutro lepiej niech zostanie w domu.
Pożegnali się wylewnie żartując jeszcze w przedpokoju.
- Śpij - wydała polecenie śpiącemu już dziecku.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt