To było w porze, gdy kwitną drzewa,
Zielenią się łąki i liście, i krzewy,
I kiedy rankiem w łacinie swojej Ptaki
śpiewają słodko i spokojnie,
Gdy wszystko żywe tchnie radością...
Chretien de Troyes
Rozdział pierwszy
w którym niewiele wiadomo i nic się nie wyjaśnia. Czytelnik otrzymuje w zamian szczyptę informacji o wzajemnych uprzejmościach oraz o tym, co pozostało. W proporcjach jeden do jednego. Zrobi się nawet ckliwie, lecz wyłącznie przez przypadek.
Rzeka pod mostem wzburzyła się po niedawnej ulewie, walczące z żywiołem pstrągi błyszczały srebrzyście w promieniach tego, co pozostało z zachodu słońca. Rheinnalt wstrzymał konia. Drugi wierzchowiec, karosz jadący tuż za nim na powrozie, posłusznie stanął strzemię w strzemię. Przywiązany do siodła młodzieniec w białym płaszczu z czarnym krzyżem nie raczył się nawet odezwać. Z wysokości kulbaki okazywał Rheinnaltowi pogardę i wyniosłość zupełnie nie pasującą do kogoś, kogo trzymano w niewoli od bez mała miesiąca.
Po drugiej stronie mostu pojawiło się czterech jeźdźców, do tej pory wyczekujących w zaroślach. Trzech z nich również nosiło białe, krzyżackie płaszcze, czwarty musiał być zakładnikiem, gdyż z trudem utrzymywał się w siodle i gdyby nie pomoc flankujących go zakonników dawno by już upadł.
Rheinnalt wyjechał jeźdźcom na spotkanie – jak kazał obyczaj – na środek mostu, gdzie miał dokonać wymiany. Młody zakonnik podążał w krok za nim, z każdym kolejnym metrem bardziej napuszony.
– Nieroztropnie wysyłać jednego człowieka – przemówił ten z Krzyżaków, który wysforował się na czoło grupy. Pozostała dwójka wraz z półprzytomnym zakładnikiem trzymała się za jego plecami.
– Rheinnalt de Blois, rycerz w służbie Zakonu Przenajświętszej Marii – przedstawił się, niedbale skłaniając głowę. – Wybacz, lecz nie dosłyszałem twoich słów, panie, inaczej gotowym pomyśleć, iż szlachetni Krzyżacy planowali oszukać moich przełożonych.
Zakonnik zacisnął wargi, zmełł w ustach przekleństwo. Na dany przez niego sygnał krzyżaccy rycerze ściągnęli z siodła czwartego jeźdźca. Rheinnalta wiedział, iż będzie to elfia kobieta, lecz dopiero z bliska rozpoznał w niej krew Avalonu. Oprócz szpiczastych uszu niewiastę zdradzały ciemne włosy i ogromne, bazaltowe oczy – jak u wszystkich z czarownego ludu. Na jej widok Rheinnalt z niesmakiem stwierdził, że gdyby faktycznie miał kiedykolwiek powstać „obraz nędzy i rozpaczy”, po tym co zrobili jej zakonnicy elfka mogłaby służyć za pierwowzór. Spod długich, zmierzwionych włosów opadających na policzki wyglądały krwiaki i liczne sińce rozsiane po całej twarzy. Resztę obrażeń kryła, choć niezbyt dokładnie, postrzępiona, batystowa chemise.
Krzyżacy, wlekąc elfkę za ramiona, rzucili ją pod kopyta wierzchowca Rheinnalta, zupełnie nie siląc się przy tym na delikatność. De Blois obrzucił rycerzy paskudnym spojrzeniem.
– Ledwo żyje – stwierdził niezaprzeczalny fakt.
– Żyje – rzucił oschle jeden z tych, którzy przyciągnęli do niego dziewczynę. – Jak było w umowie.
Rheinnalt wychylił się z siodła żeby odwiązać młodego zakonnika i pozwolić mu dołączyć do swoich konfratrów. Gdy skończył, wziął krótki zamach i trzasnął młodzieńca prosto w nos, druzgocząc go w co najmniej dwóch miejscach, po czym ucapił Krzyżaka za bark i z mocą zrzucił z kulbaki.
– Co to ma znaczyć. – Pełniący do tej pory rolę oratora zakonnik wsparł dłoń na rękojeści miecza, kraśniejąc i blednąc na przemian.
– Żyje – odparł spokojnie de Blois. – Jak było w umowie. Oszczędzaj broń na polską szlachtę, Francja nie ma was za wrogów. Przynajmniej na razie. Zabierz swojego paniczyka, bo z każdą chwilą wzmaga we mnie chęć, by obciąć mu uszy.
Zakonnik zachowując roztropność wydał kilka krótkich rozkazów, tym razem po niemiecku, sam zaś zatoczył koniem i odjechał w kierunku tego, co pozostało z zachodu słońca, nie czekając aż jego podkomendni pozbierają z ziemi młodego rycerza i posadzą go na tym samym wierzchowcu, na którym dostarczyli elfią zakładniczkę.
Rheinnalt również nie czekał. Wtaszczył ledwo przytomną dziewczynę na siodło karosza i skrupulatnie przytroczył do końskiego grzbietu. Należało się śpieszyć jeśli chciał znaleźć miejsce na obóz przed zmrokiem. Słońca pozostało już tak niewiele…
*******
Miejsce na obóz Rheinnalt znalazł jeszcze przed zmrokiem. Zatrzymali się na świeżej porębie, na obrzeżach lasu. Okoliczni drwale mimo późnej pory wciąż pracowali w najlepsze, wokół dało się słyszeć stukoty siekier, trzask powalanych drzew i szelest listowia, a także wpisane w proces produkcyjny klątwy pod adresem tego, kto produkcję zlecił.
Rheinnalt przywiązał konie do drzewa, zabrał się za rozpalanie ogniska z chrustu walającego się po całej porębie. Elfka, podobnie jak podczas podróży, nadal spała przytulona do końskiego grzbietu, oprócz słabego oddechu nie dając większych oznak życia. Choć w fatalnym stanie, dziewczyna była wcale urodziwa. Teraz, ostrożnie zdejmując ją z kulbaki i układając na zwierzęcych skórach, Rheinnalt miał okazję podziwiać ją całą aż po biodra: podbródek i łabędzią szyję, jej piersi i boki, jej ramiona i dłonie. Ślady zniewolenia nie szpeciły jej wcale. Może nawet dodawały swoistego uroku damy w potrzebie, niewiasty wymagającej troskliwej opieki szlachetnego rycerza.
Rheinnalt nie był ani trochę szlachetny, a do opieki nadawał się jak słoń do teatru. Znał się za to na medycynie i po trosze na czarach.
Próbując przypomnieć sobie kilka przydatnych zaklęć, wydobył z juków pęk ziół wybierając z nich podbiał i czarny lulek. Z pierwszego starannie przygotował odwar do ciepłych okładów. Namoczywszy w rzeczonym lniane szmatki obłożył nimi posiniaczone miejsca na twarzy, odsłoniętych ramionach i nogach. Liści lulka potrzebował natomiast przy najgorzej wyglądających ranach – tych skrytych pod materiałem chemise. Nieskromnie zadarł dziewczynie sukienkę powyżej piersi spodziewając się znaleźć pod nią złamane żebra i obitą wątrobę. Nie pomylił się. Elfka wzdychała przez sen gdy przykładał jej wilgotne liście do skóry, co nie pomagało Rheinnaltowi w skupieniu uwagi na samym tylko medycznym aspekcie tej czynności. Mimo wszystko zachował powściągliwość. Kiedy skończył odmówił krótką modlitwę, wplatając w pobożne życzenia arabskie zaklęcia. Nie mogąc zrobić nic więcej nakrył dziewczynę grubym futrem i położył się obok niej, próbując zasnąć.
Poranek, jak to często bywa w pieśniach, przyniósł odpowiedzi. I właśnie pieśń obudziła Rheinnalta niemal o brzasku. Śpiewała kobieta. Jej głos, choć słaby, był czysty i melodyjny, wwiercał się w zmysły charakterystyczną, rzewną nutą miłosnej ballady.
Jak w oceanie wspomnień łza
Zaklęta w bursztynu krysztale
Zanika w toni miłość twa
Mych łez nie pamiętasz już wcale
Gdy Rheinnalt uniósł się na przedramionach z niemałym zdziwieniem skonstatował, iż pieśń wydobywa się z ust jego towarzyszki. Elfka siedziała skulona przy wygaszonym ognisku. Okryta futrem grzebała patykiem w popiele, jak gdyby szukając tam kolejnych słów.
– Jednak żyjesz – powiedział, wstając. Wyglądało, że jego kuracja okazała się diablo skuteczna. W grę musiał też wchodzić nietypowy elfi metabolizm.
Dziewczyna odwróciła ku niemu posiniaczoną twarz i odpowiedziała skąpym uśmiechem.
– Powinieneś być przystojniejszy – rzekła. Jej głos wciąż wibrował słodką, śpiewną nutą. – Rycerze ratujący damy z opresji to wzory cnót i urody. Jak cię zwą, rycerzu?
– Rheinnalt de Blois.
– De Blois – skrzywiła usta – znaczy Francuz. Spodziewałam się raczej polskiego szlachcica. Co robisz tak daleko od domu?
– Jestem pokornym sługą – ukłonił się dwornie – i podróżuję tam, gdzie mi nakażą. Świetnie władasz łaciną, pani.
– Elfy mówią wszystkim językami waszej rasy – uśmiechnęła się. Znacznie cieplej i piękniej niż wcześniej. – Komu służysz, rycerzu z Blois?
– Zakonowi twej przybranej matki, Przenajświętszej Marii z Magdali – odparł, uważnie obserwując jej reakcję. Nie wszystkie elfy były dumne z ich niegdysiejszego udziału w bitwie o Rzym i późniejszej, wieloletniej Świętej Wojnie. Dziewczyna nie zdradzała swoich poglądów, nadal grzebała patykiem w popiele, nucąc pod nosem spokojną melodię.
– To nasza wspólna matka – rzekła tęskno – lecz gdy jej zakon wyciąga do kogoś pomocną dłoń, zwykle ten ktoś jest im potrzebny. Czegóż mogą chcieć od prostej śpiewaczki?
– Spłaty długu, jak słusznie zauważyłaś – powiedział de Blois, siadając obok niej.
Elfka przez moment przyglądała mu się uważnie spod długich rzęs. Rheinnalt zrewanżował się równie uważnym spojrzeniem, ciesząc zmysły niesamowitą głębią bazaltowych oczu swej towarzyszki.
– A jeśli odmówię? – odezwała się wreszcie, nieładnie mrużąc powieki.
– Elfy są podobno honorowe i nie zwykły zapominać udzielonych im uprzejmości.
– Podobno też na Cethsamhain grupowo gzimy się pod gołym niebem. Nawet gdyby to była prawda nie znaczy to, że wystarczy uratować mi życie, by liczyć na uprzejmości z mojej strony, podobnie jak nie wystarczy rozpalić ogniska, by wzmóc we mnie chuć.
Rheinnalt nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
– Ile ognisk mam rozpalić, a ile razy cię uratować, byś zmieniła zdanie?
– Może siedem – westchnęła – a może siedemdziesiąt siedem. Ratuj ile chcesz, byle choć raz ab imo pectore, bezinteresownie.
– Innym razem, Coletto – odparł de Blois. Elfka nawet nie drgnęła na dźwięk swego imienia.
– Sporo o mnie wiesz. – Dziewczyna szczelniej opatuliła się futrem. – Czym sobie zasłużyłam na takie zainteresowanie? Bo raczej nie śpiewem.
– Tym, za co cię pochwycono.
– Pomyłką? – Spojrzała w dal, ponad horyzont. – Błędem w ocenie czasu i miejsca, gdzie akurat powinnam być?
– Zakon nie popełnia błędów. – Rheinnalt oparł dłoń na ramieniu dziewczyny. – Ani nasz, ani ich.
– Nasz, pokorny rycerzu z Blois? – zapytała, nie zwracając uwagi na jego gest. – Wspólna matka nie czyni nas rodziną. Nazbyt się różnimy. Walczyliśmy za Chrystusa, lecz nigdy za was.
– Więc walczcie dalej. O nic więcej nie proszę. Kilka mil stąd ktoś morduje jego dzieci.
– To nie prośba – elfka zmrużyła powieki jeszcze bardziej nieładnie niż poprzednio – jeśli odmówię, zabijesz mnie. Czy nie takie masz rozkazy?
Rheinnalt wstał. Zza poły kubraka wyciągnął zwitek papieru zalakowany złotą pieczęcią zakonu.
– Weź. I nie zmuszaj mnie bym je wykonał.
– Uratowałeś mi życie – głos Coletty zadrżał od smutku – potrafisz je teraz odebrać? Jesteś kimś więcej, niż tylko pokornym sługą, Rheinnalcie. Inaczej nie miałbyś wątpliwości.
– Ego sum, qui sum.
– Bądź, Rheinnalcie z Blois – powiedziała, patrząc mu w oczy. Bazalt błyszczał w świetle tego, co pozostało. Nadziei. – Bądź i pozwól być innym.
– Nie mogę.
– Pomogę ci. – Elfka z trudem stanęła na nogi, zachwiała się. Rheinnalt zareagował impulsywnie, otoczył ją ramieniem, ściśle, pewnie. I czule. Przez kilka chwil było im dobrze. Mimo wszystko. Bo oboje udawali.
– Spłacę dług, rycerzu. Tobie, nie im. Tak chyba musi być. Tylko to nam pozostało…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt