Robofemli
X-a oprócz raka zżerała paląca nienawiść do świata, rozchodząca się falami, jak promieniowanie. Gotował się od środka, gdy miał do czynienia z ludźmi udającymi lepszych od całej reszty. Wariował w szkole, gdzie trzeba było robić za rowoliza i wjeżdżać z wazeliną w wielkopański odbyt ciała pedagogicznego. Musiał jednak świecić przykładem i przypadkiem nie zbrukać sobie rączek krwią niewinnych błaznów, gdyż jego matka pracowała w zawszonej budzie, w której sam musiał kisić się co dzień i wdychać odór setek ciał złączonych w jeden organizm. Ostatnim, czego pragnął było pozbawienie rodzicielki jedynego źródła zarobku, nawet takiego poniżej jakiegokolwiek poziomu. Mocno kochał matkę, choć nie był dobry w okazywaniu uczuć, i chciał, aby pewnego dnia obydwoje przestali śnić koszmar wgniatającej ich w bruk codzienności.
Obserwował niezgrabne, posuwiste wymachy matki, gdy szorowała zniszczoną podłogę z dębowych desek, której nie wymieniali, zdaje się, od półwiecza. Było mu okropnie wstyd, kiedy tak siedział i głęboko przeżywał każdy jej ruch w zbyt obszernym, jak na jej filigranowe ciałko, fartuchu. Lazurowoniebieskim w pierdolonobiałe prążki. Serce X-a przeszywały złośliwe uśmieszki, docinki i wytykanie palcami. Wszyscy się śmiali. Z niej. Z niego. Nie zamierzali kryć się z tym, że nimi gardzą.
Jedyną nigdy nie śmiejącą się osobą był chłopak, na którego wołali Bicek. Chudzina jakich mało, o niezbyt imponującym, wręcz karłowatym wzroście. Zadziorna, ale wciąż mizerota. W oczkach, wyzierających spod zajachanych binokli tlił się niepohamowany gniew. To właśnie nienawiść do świata scementowała ich przyjaźń. X czuł, że z tym chuderlakiem, kurczącym się w lęku za szkiełkami okularów łączy go więcej niż kiedykolwiek przedtem z innym przedstawicielem rasy ludzkiej. Pasowali do siebie jak ulał. X uwielbiał gadać o byle czym, a z Bicka był świetny słuchacz. Spędzali ze sobą całe dnie. X-owi udało się nawet poznać rodziców i brata nowego przyjaciela. Odwiedził go pewnego dnia i postanowił, że ludzka stopa o rozmiarze całkiem sporym więcej nie przekroczy progu tego mieszkania.
Gdy tylko tam wszedł, poczuł chłodną woń porządku. Rodzice Bicka czekali na nich z obiadem, nie odzywając się do siebie nawet słowem. Powietrze w salonie przesiąknięte było elektryzującym napięciem. X czuł jak iskrzy, a włoski na jego rękach wyginają się do pionu. Wydawało mu się, że jeszcze chwila ciszy, a wszystko, włącznie z nim samym zacznie świecić, a następnie wybuchnie.
– Dź-dź-dźień dobry – wyleciało z niego i rozprysło echem po wszystkich, sterylnie czystych pomieszczeniach, gdzie z lupą szukać drobinki kurzu czy kłębka dymu. Odczuł ulgę, gdyż wybuch został tymczasowo zażegnany.
– Witamy, chłopcy – odpowiedzieli niemal równocześnie rodzice Bicka. X nie wiedział, czemu wyczuł metaliczny pogłos wypowiedzianych słów. Stał w drzwiach ze szczęką zwisającą niemal do podłogi, podczas gdy Bicek już dawno zdążył się usadowić i wyczekiwał z niepokojem, co uczyni jego przyjaciel. Z zawieszenia wyrwał X-a władczy głos.
– Usiądź, proszę – powiedział mężczyzna, pod którego powłoką niezaprzeczalnie wiły się miliony przewodów, a w miejscu serca tkwił ładowany co noc akumulator. X zajął miejsce obok Bicka, choć wcale nie miał na to ochoty. Kierował nim wyłącznie głos rozsądku.
– Panie, dziękujemy ci za ten posiłek. – Robocia modlitwa była krótka i dosadna, a władca marionetek zapewne doglądał swych podopiecznych zza sceny, by w miarę potrzeby podrzucić im kilka nowych kwestii, do złudzenia przypominających ludzkie.
X z wielkim wysiłkiem woli przełykał każdy kęs i nie miał pojęcia, ile jeszcze zdoła wytrzymać, zanim wstanie od stołu i rzuci się do rozpaczliwej ucieczki, tylko po to, aby czające się poza polem widzenia dłonie lalkarza złapały go za fraki i nabiły na hak, z którego musiałby wygłaszać przyszłe role.
Temperatura przy stole znowu się podniosła, a powietrze rozpruły wyładowania. X tylko czekał, aż gałki oczne tych dwojga, tytułujących się rodzicami Bicka, wybuchną, a zamiast łez spłynie… no właśnie – co spłynie zamiast łez i co zatańczy na ich zwłokach – mechaniczne czerwie?
Najgorszy w tym wszystkim był brak jakiegokolwiek ruchu oraz ludzkich odgłosów. Nawet przełykanie odbywało się niemal niezauważalnie. X nie miał pojęcia, gdzie gromadziło się całe jedzenie, które roboty pochłaniały zapewne wbrew swojej naturze. Chyba że były to roboty wydalające – pocące się, sikające, srające, a nawet rzygające – najnowszy cud techniki. Z tego co widział zdecydowanie się nie pociły, kiedy on już taplał się w kałuży swojej wydzieliny. Wolałby już chyba doświadczyć eksplozji, niż tkwić w tej wlekącej się sytuacji.
Bał się poruszyć chociażby o centymetr w nieprawidłowym kierunku, okazać niezadowolenie czy niesmak. Posiłek był smaczny, jednak zdecydowanie sztuczny. Spreparowany na potrzeby nieludzi. Mający i z niego zrobić androida. Początkowo był przekonany, że nie da sobie wszczepić żadnej metalowej płytki, ale teraz czuł już jak mięknie i powoli ulega niesłyszalnym gołym uchem sugestiom. Kto wie, czy jeśli za chwilę chcieliby go poszatkować i skonsumować, nie oddałby im się bez cienia wątpliwości. Z tej wszechobecnej ciszy wyłaniała się ogromna moc, zdolna zmiękczać nawet najodporniejsze umysły. X nie mógł liczyć na pomoc Bicka, gdyż ten siedział obok, a on za żadne skarby nie mógł się odwrócić i dać po sobie poznać, że iskra buntu jeszcze się w nim nie dopaliła. Pozostało jedynie czekać i karmić się resztkami nadziei.
Niespodziewanie do pokoju wleciała mucha. X widział wyraźnie każdy trzepot skrzydeł jej samobójczego lotu. Przyglądał się oczarowany blaskiem owadziego kadłuba. Dopiero po dłuższej chwili męski robot usłyszał bzyczenie, a następnie zlokalizował i namierzył wrogi obiekt latający wprost nie z tego świata. Początkowo nie dawał po sobie poznać, aby ten drobny incydent w najmniejszym stopniu zakłócił rodzinny posiłek. Przeżuwał z mechanicznym spokojem i jednostajnością. Mucha brodziła w falach powietrza i robiła wszystko, by nigdy nie dobrnąć do celu. Nieudolnie walczyła z rwącymi prądami i magnetycznym przyciąganiem.
X nie przypuszczał, że żywot owada jest tak bliski końca. Ruchem, którego chłopak nawet nie dostrzegł, ojciec Bicka uwięził muchę w dłoni. Przez chwilę być może czuł nawet, jak obija się ona o ściany maleńkiej celi i wyje o litość. Dłoń się zacisnęła, a wyraźny chrzęst kruszonych kości i organów zabrzęczał chłopakowi w uszach.
– Mam cię! – krzyknął mężczyzna. Okazało się, że nawet maszyny popełniają błędy i nie są tak wyprane z emocji, jakby można się spodziewać. Nadarzyła się idealna sposobność do ucieczki. X wstał zbyt gwałtownie i zahaczył o krzesło, które wyrżnęło orła na niedożywionych bladych płytkach i zamarło w przerażeniu. Spojrzenie androida zawędrowało z talerza na twarz chłopaka, a na jego usta wypełzł jakiś nieokreślony grymas. W świecie krzywego zwierciadła mógł przypominać uśmiech, tu jednak wyglądał jedynie złowrogo i drapieżnie. Dopiero gdy w pełni rozbrzmiał, nikt nie mógł mieć wątpliwości, że to śmiech.
X ruszył do wyjścia, wlokąc za sobą piętno przewróconego krzesła. Nie odezwał się słowem, bo nie miał szans przebić się przez fałdy rżenia, napęczniałe, trzęsące całym mieszkaniem, blokiem, a kto wie, czy nie światem.
Oglądał się za siebie, dopóki nie wszedł do domu. Odetchnął pełną piersią i z ulgą zaciągnął się oswojonym przez lata dymem, który może i wykańczał, ale przynajmniej robił to czule, zapewniając wszystkim wyznawcom matczyną opiekę w przytulnej przestrzeni spowitych kłębami głów.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt