Wśród ciemnej, złowrogiej leśnej głuszy z oddali dał się słyszeć tętent końskich kopyt i brzęk ozdób zaprzęgu. Gdzieś nad lasem słychać było krótkie, jakby urywane komendy stangreta, wydobywające się ze ściśniętego strachem gardła. Księżyc w pełni ledwo oświetlał wijącą się między drzewami ścieżkę ale z dziwną, niemalże nadprzyrodzoną mocą budził do życia każdy korzeń, każdą gałąź, konar czy kamień. W przestraszonych oczach stangreta odbijał się mroczny las pełen strzyg i upiorów. Konie w szaleńczym pędzie goniły przez noc unosząc ze sobą piękną, czarną, błyszczącą karocę z tajemniczą postacią wciśniętą w kąt pojazdu. Czarne cienie drzew nachylały się nad karetą jakby chciały wydrzeć tę postać ze środka,zagarnąć, przywłaszczyć i na zawsze zniewolić w bezkresnej gęstwinie. Stangret świadomy zagrożenia popędzał konie a one w szaleńczym biegu, z pianą na grzbiecie i cieknącą z pyska, z obłędem w oczach gnały przed siebie nie zważając na wykroty na leśnej drodze. Tajemniczym podróżnym przyświecał jeden cel: uratować swoje dusze. Za wszelką cenę.
W poświacie księżyca, na sąsiednim wzgórzu, wśród skał i lasu zamajaczyły kontury zamku do którego spieszyli podróżni. Czy uda im się dotrzeć na miejsce???
Za drzewami, w kompletnej, złowrogiej ciszy pojazd śledziła para zimnych oczu. Postać w czarnej pelerynie, na czarnym koniu stała nieruchomo jakby w oczekiwaniu na to co nieuchronne. Na drodze do zamku był most nad rwącą rzeką, mocno nadwyrężony przez czas i ostatnie wichury. Bardzo mocno nadwyrężony.
Leśna droga stawała się coraz węższa. Gałęzie drzew z impetem uderzały o drzwi karocy zostawiając na ich błyszczącej powierzchni wyraźne zarysowania.
Powietrze, lepkie, nieprzyjemnie wilgotne i ostre wdzierało się ze świstem w metalowe okucia. Już nie tylko wykroty ale i liczne kamienie utrudniały tę szaleńczą podróż powodując niebezpieczne przechylanie się karocy. Konie niestrudzenie pędziły, czując, że wodze pewnie trzymają silne dłonie stangreta. Ufały im bezgranicznie, tak jak potrafią zaufać tylko zwierzęta, bezwarunkowo.
Przez głowę stangreta myśli przebiegały równie szybko jak pędzące konie
„ most, stary most, dojechać, czy wytrzyma? Próbować? Nie, załamie się pod ciężarem tej dużej karocy, nie mogę na niego wjeżdżać…”
Choć strach wypełniał całą jego jaźń, to daleki był od paniki. Przecież strach to…jego „przyjaciel”, wierny przyjaciel. Żyje z nim już bardzo długo, okiełznał go, oswoił tak bardzo, że doskonale umie go wykorzystać do swoich celów. Strach to potężna moc, potrafi zgubnie sparaliżować lecz jego mobilizuje, wyostrza wszystkie zmysły, rozświetla umysł, daje siłę jakiej nigdy nie miał w chwilach „błogiego spokoju”. Teraz też mimo ciemności widział więcej, czuł mocniej, słyszał każdy szelest. Czy dlatego los obdarzył go tym zadaniem, tą misją? Misją w której miał uratować też… siebie. A przecież o sobie tak niewiele myślał. Nie warto…
Teraz miał już plan, ryzykowny, bardzo ryzykowny.
Jakby na potwierdzenie słuszności podjętej już decyzji, w pamięci pojawiły się słowa usłyszane bardzo dawno temu „nigdy nie daj sobie wmówić, że nie warto”
Usta bezgłośnie powtarzały jak zaklęcie „uratuję, uratuję…”
Wiedział, że wszystko, absolutnie wszystko, tej nocy jest przeciwko niemu. Nawet księżyc w pełni, rozświetlający noc, dziś nie był jego sprzymierzeńcem. Dziś działał na korzyść tego, którego obecność doskonale wyczuwał wśród lasu. Niemalże czuł zimny wzrok na sobie, te przeklęte oczy, które ze spokojem obserwowały szaleńczy pęd ku przepaści. Zbyt wiele razy jechał tą drogą by poddać się panice, ale dzisiaj...dzisiejsza noc była szczególna. A może to nie noc, lecz osoba, którą wiózł była szczególna. Tak szczególna, że Zły wychynął z czeluści otchłani w tę zimną noc, czyniąc ją jeszcze bardziej lodowatą. Sama myśl o nim powodowała, że pot ciekł po plecach stangreta, tak samo obficie, jak po grzbietach koni. Nie czuł zimna. Wiedział, że musi dowieźć pasażera na miejsce, do zamku. Zamek. Zamek. Zamek jawił się jak bezpieczna przystań, ostoja spokoju, ciepła, gorącej strawy i wszystkiego, co kryło się pod pojęciem Domu. Karoca w szaleńczym pędzie nieuchronnie zbliżała się do mostu.
Czarny Jeździec ze spokojem ściągnął wodze i powoli ruszył w stronę rwącej rzeki. Za nim, między drzewami, jak cienie przemknęli się wierni jego słudzy: wilki, upiory, strzygi i Nieumarli. Wszystkie te istoty, wezwane przez swego Pana stawiły się na jego rozkaz. Nie mogło zresztą być inaczej. Ale dzisiaj... Dzisiejsza noc była szczególna. Wiedziały to. Ten głupiec na koźle, wiódł prosto w ich łapska to, co było najcenniejsze. Gotowe były dziś oddać swe parszywe życie-nieżycie, byle zdobyć to, co wiózł stangret, chwycić w swoje szpony i zawlec przed oblicze Pana - Wielkiego Okrutnika. Ten, komu się to uda, będzie w poważaniu Pana do końca swojego zgniłego bytu-niebytu. Czyli, na wieczność???
Tymczasem na zamku trwały gorączkowe przygotowania na przyjazd gościa. Kasztelan, jak i wierna załoga zamku, w pełnej gotowości, wypatrywali z murów zamkowych choćby nikłego światełka w oddali, świadczącego o tym, że podróżni wciąż są w drodze. Bezpieczni czy nie, nieważne. Przekaz był prosty. Jest światło karocy - znaczy jeszcze żyją, walczą, gnają. Jest światło, jest nadzieja. Dziedziniec zamkowy oświetlony światłem setek pochodni był tak jasny jak w dzień. Parobcy biegając w gorączce, starali się przewidzieć, co nieprzewidywalne. Szykowali oręż dla rycerzy, starali się okiełzać rozdygotane konie, szykowali gorącą wodę, ciepłe odzienie a nade wszystko szmaty, maści i medykamenty do opatrywania ran wszelakich.
Nikt, niczego dzisiejszej nocy pewny być nie może...
Kasztelan wiedział o tym doskonale. Wiedział też, ze wszelkie przygotowania są na nic. Nawet najdoskonalszy rycerz, nawet setki najdoskonalszych i najlepiej uzbrojonych rycerzy nie będą w stanie zwyciężyć tego, którego on znał tak dobrze.
- Musiałem dać im nadzieję- powiedział, a jego głos , smutny głos odbił się głuchym echem od kamiennej ściany.
- Wiem, dobrze zrobiłeś, muszą wiedzieć, nie , muszą czuć siłę w nadziei.- z głębi komnaty odpowiedziała kobieta.
Mówiła łagodnie ze śpiewną intonacją, łącząc słowa w jeden ciąg, co w pierwszym momencie dawało wrażenie że jest to inny język.
- I Ty nie trać nadziei, Ty nie możesz, nie Ty!- ostatnie słowa wypowiedziała wolniej, ze szczególnym naciskiem
- Znasz sposób by go pokonać, juz raz to zrobiłeś. Przecież dlatego tu jestem, przy Tobie- to mówiąc podeszła i objęła czule jego ramiona.
Była dużo niższa od niego, jej długie hebanowe, lśniące włosy, spięte srebrna klamrą, sięgały pośladków. Twarz o dość dużych ale głęboko osadzonych oczach, trudno było określić jako piękną lecz miała w sobie jakąś dziwną mieszankę łagodności, spokoju i groźnej wręcz stanowczości. W całej postaci charakterystycznym były długie, za długie w proporcji do wzrostu, ręce.
- Mimo- powiedział ciepło odwracając się do niej- Mimo, wtedy zrobiłem to dla Ciebie. Nie mógłbym Cię stracić..
- Tak, dla mnie. Ale tez i dla nich, stworzyłeś im miejsce gdzie się odnaleźli, gdzie zbudowali swoje gniazdo, gdzie odkryli co to jest radość. Widziałeś jak wczoraj Mea karmiła konie? To tylko zwykła czynność a ona była tak radosna. Nie możesz się wycofać, tym razem dla nich a nade wszystko dla tych którzy tu podążają. Oni musza tu dotrzeć, bez nich…- nie dokończyła, nie chciała nawet o tym myśleć a tym bardziej wypowiadać. Wierzyła że słowo wypowiedziane w nieodpowiedniej chwili żyje swoim życiem, zamienia się w rzeczywisty byt i uderza z ogromna mocą.
Kasztelan podszedł do okna i z niepokojem wypatrywał światełka. Ciemna noc oblepiała przestrzeń. Z trudem próbował przeniknąć ją wzrokiem zwłaszcza ze nad rzeka zaczęły unosić się smugi mgły niczym falujące na wietrze włosy. Za chwilę nic juz nie uda się dostrzec. Jest, jest! ujrzał światło karocy drgające w szalonym tańcu wśród włosów mgły.
- Żyją, jadą, Mimo, jadą- powiedział z wyraźną ulgą.
Lecz głos jego daleki był od optymizmu. Wiedział, ze najgorsze jeszcze przed nimi, ze to dopiero początek, że Zły czeka i zimny dreszcz przebiegł przez jego ciało i zdawało mu się że w czeluści nocy dostrzegł te oczy których nigdy nie zapomni. Spojrzał na swoją lewą dłoń i dotknął wyraźnego wgłębienia na przedramieniu, szerokiej jakby nie do końca zagojonej rany. Pod opuszkami palców wyczuł wyraźne pulsowanie, wyczuł bijące serce. Nie był to rytm serca pracującego w jego klatce piersiowej. Patrzył na ciemny las okalający zamek, na ledwo dostrzegalną drogę w której znał każdy kamień, każdy wystający korzeń, na rzekę rozlewającą mgłę, na cała ukochana przez siebie krainę i zaklinał w myślach: nie pozwólcie im zginąć, ochrońcie ich...
Oderwał się od okna, podszedł do stołu i zdecydowanym ruchemzapiął pas z mieczem na swoich biodrach. Otworzył drzwi komnaty izdecydowanym, przywykłym do rozkazywania głosem rzucił w głąb:- Gotuj się!Na dziedzińcu zamku zabrzmiał ponury głos trąby, rycerze rzucili siędo swoich koni, parobkowie i słudzy do swoich panów. Kasztelan stanął przed Mimą, spojrzał jej głęboko w oczy
- Mimo - zaczął cicho - gdybym...- Położyła mu palec na ustach.
- Ciiiii... Jedź już i wracaj. Wracajcie...razem.
Kasztelan obrócił się na pięcie i pośpiesznie wybiegł na dziedziniec.Nie pocałowali się, nie przytulili. Nie chcieli zaklinać rzeczywistości,a może oboje czuli, że brak pożegnania to jeszcze jeden argument, by wrócić i kiedyś mieć okazję zrobić to na spokojnie, w innych okolicznościach.
Gdy na dziedzińcu brzmiał jeszcze głos trąb wzywających wiernych towarzyszy Kasztelana do boju, w zamkowej kaplicy stary mnich podniósł się z klęczek spod ołtarza. Popatrzył głęboko w oczy Chrystusa wiszącego na ogromnym krucyfiksie i bez słowa zszedł do kaplicowego podziemia. Otworzył stare, oblepione pajęczyną wrota. Pisk zardzewiałych zawiasów wdarł się w nabożną ciszę kaplicy, odbił się od sklepienia i niczym uwolniony z klatki ptak poszybował ponad dziedzińcem w stronę lasu. Wśród ciemnej nocy dotarł do szpiczastych uszu Złego, wywołując dreszcz na jego plecach.-" Przeklęty Mnemos. Znów szykuje te swoje świetojebliwe sztuczki"- pomyślał. Zdziwił sę, że myśl o tym starcu wywołała w nim niepokój...? Dziś czuł się silny jak nigdy. Zgromadził najwięcej sił ciemności i wszystko mu sprzyjało. Ale ten starzec...ciągle żyje...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt