WINDYKATOR
W chłodny październikowy wieczór, kiedy ćmy, biedronki i muchy szukają w zakamarkach domu schronienia na zbliżającą się zimę, odwiedził mnie Windykator. Przyjechał zardzewiałym rowerem, z przyczepką załadowaną tajemniczymi paczkami, owiniętymi folią spożywczą lub szmatami. Przystanął przed furtką i poświecił latarką w moją stronę, właśnie podpinałem prostownik do akumulatora naszego grata.
- Pan Gulo? - krzyknął zza płotu, a jego głos zabrzmiał dziwnie, jakby dwie osoby mówiły naraz.
Dopiero po chwili, kiedy podszedłem do ogrodzenia, a on opuścił nieco snop światła z latarki, stwierdziłem, że ma dwie głowy.
- No tak, to pan. - Zsiadł z roweru i podszedł do furtki. - Przyjechałem zwindykować pana.
- Zwindykować?
- No - z rozbrajającą prostotą pokiwał obiema głowami. Jedna i druga były brzydkie, ale ta z jego prawej wydała mi się łagodniejsza w rysach. Przypominała trochę wujka Kazia z Jarocina. Dorodne „pekaesy“ i równie pokaźne zakola, wielkie uszy i wystające z nosa włosy.
Cóż można rzec na takie dictum, usłyszane w zimny jesienny wieczór od dwugłowej istoty z rowerem i przyczepką?
- A to proszę wejść! - otworzyłem furtkę i gestem zaprosiłem go na teren posesji.
- Rower bym wprowadził - wskazał jednym z podbródków swój pojazd. Druga głowa pozostała nieruchoma.
- Proszę, proszę! - machnąłem przynaglająco dłonią. - Tam niech pan wstawi, pod wiatę.
Wturlał sfatygowanego składaka pod daszek i odruchowo poprawił pakunki na przyczepce. Wyciągnął spośród nich czarną, mocno powycieraną teczkę urzędniczą.
- Długo potrwa ta windykacja? - spytałem, mając na myśli nasz ulubiony serial o dwudziestej.
- Chyba nie, parę chwil - rozejrzał się oczyma jednej głowy po obejściu, podczas gdy druga para oczu wlepiona była we mnie.
Zwróciłem uwagę na jego ubranie. Składało się z części garderoby dobranych do siebie tak absurdalnie, że przypisałbym ten wybór osobie pragnącej wygrać jakiś konkurs na
„mistera bezguścia“ albo coś podobnego. Czapka futrzana, chyba z lisa (taka z kitą, jakie miewali poszukiwacze złota na Alasce), pikowana, niebieska kurtka ortalionowa, na niej skórzana kamizelka noszona zwykle przez członków gangu motocyklowego. Na plecach miał wyszyty czerwoną nitką napis „Windykacje“. Spodnie obcisłe, rurki, rodzaj elastycznego dżinsu w kolorze lilaróż i białe buty do połowy łydek. Wygląd obuwia nie świadczył w żaden sposób o ich przeznaczeniu dla konkretnej płci - były uniwersalne tak bardzo, jak tylko pozwala na to obszerność pojęcia „uniwersalność“.
- Przejdziemy do wnętrz? - gość wskazał ręką dom.
Ręce miał dwie. Pomyślałem, że w sumie sprawiedliwe: dwie ręce, dwie nogi, dwie głowy. Ciekawe, czy ma też dwa serca i dwie wątroby?
Przybiegł Longin i obwąchał fioletowe spodnie przybysza, ten pogłaskał go po uszach i rzekł:
- Fajny piesek, też mam podobnego, tylko ma więcej głów.
- Ile? - spytałem rzeczowo.
- Aaa... - machnął dłonią - ostatnio się nie mogę połapać, bo to u niego różnie.
- A u pana?
- Co u mnie?
- Też różnie?
- No co też! - żachnął się wyraźnie. - Czy ja pies jakiś?
Wszedł po schodkach na taras i wbił wzrok w huśtawkę.
- To bym panu zwindykował z miejsca - powiedział z rozmarzeniem w głosie.
- Huśtawkę?
- No. Z miejsca.
- A jest jakaś różnica?
- W czym? - łypnął na mnie jedną parą oczu.
- Czy z miejsca, czy nie z miejsca. I co będzie z tą huśtawką po windykacji? Będzie się mniej huśtać, czy nie będzie jej wcale?
- Ja tego nie wiem. Chyba, że się pan zrzeka, to co innego - wtedy na pewno nie będzie jej wcale. Znaczy się: będzie, ale jej nie będzie. I tak ze wszystkim, to są po prostu procedury.
- Aha... - podrapałem się po głowie, bo odniosłem wrażenie, że ukrwienie skóry na czaszce znacznie mi spadło. - Dużo pan będzie tu windykował? Może niech pan weźmie huśtawkę i już. Albo - pomyślałem chwilkę - albo niech się mniej huśta, no bo jak pan ją zapakuje na tę swoją przyczepkę? Daleko pan tym składakiem nie zajedzie z taką huśtawką. A pan skąd, właśnie, jeśli można wiedzieć?
- Z Warszawy.
- Z Warszawy? - zdziwiłem się. - Toż to będzie ze sto siedemdziesiąt kilometrów.
Machnął ręką lekceważąco.
- Nic pan nie rozumie, panie Gulo. Ja jestem w trasie dwa tygodnie, robię rundę po rewirze, a potem odpoczywam. Później tydzień siedzę w biurze i znów w trasę. Co pan myślał, że przyjechałem tu specjalnie do pana sto siedemdziesiąt kilometrów rowerem? - jedna z głów wydęła ironicznie wargi dla podkreślenia bezsensowności podobnych przypuszczeń i przewróciła oczami, podczas gdy druga wymownie spoglądała w stronę drzwi prowadzących do domu.
- Proszę do środka - położyłem dłoń na klamce. - Chyba, że jednak huśtawka? - wskazałem usłużnie palcem mając na myśli serial i to, żeby bez powodu nie straszyć Joanny. Zniknięcie huśtawki da się łatwo wytłumaczyć. Właśnie miałem przed sobą dwugłowego Windykatora w białych kozakach, więc z pewnością nie zabraknie mi inspiracji, żeby coś wymyślić.
- Może rozejrzę się w środku, rzeczywiście trochę za duży ten sprzęt i nieforemny, mógłby być uciążliwy w transporcie.
Wszedł i zdjął futrzaną czapę z brzydszej głowy, była zupełnie łysa. Joanna wyszła z kuchni, wycierając ręce w ściereczkę. Ukłonił jej się i czekał z lisem w dłoni.
- Ten pan przyjechał mnie zwindykować - powiedziałem bezceremonialnie, bo sam jego wygląd wyczerpywał limit zagadkowości na ten wieczór. Nie chciałem przeciągać struny.
- Nazywa się... - usiłowałem przypomnieć sobie, czy indywiduum dokonało prezentacji.
- Mickiewicz - wyręczył mnie machając kurtuazyjnie czapką. - Starszy Windykator Adam Mickiewicz.
- Z tych Mickiewiczów? - spytała żartobliwie Joanna, zabierając jego nakrycie głowy i wskazując kapcie dla gości. - Pan będzie łaskaw.
- Nigdy tego nie sprawdzałem, szczerze mówiąc ale nie sądzę. - Posłusznie zzuł białe botki i nałożył na stopy kapcie.
- Prosimy do salonu - Joanna wskazała mu drzwi.
Wszedł i rozejrzał się dwoma wzrokami znawcy, czy może wzrokiem dwóch znawców, trudno określić. Widocznie Asia miała podobne wątpliwości, bo zapytała z właściwą sobie szczerością:
- Dlaczego ma pan dwie głowy?
Skoncentrował na niej bystro cztery źrenice, jakby go ktoś zapytał o miejsce ukrycia narzędzia zbrodni, ale widząc, że pytanie zostało zadane bez złośliwości, uspokoił się.
- Jestem Mięfem.
- Aha. A wszyscy Mięci... - zawahała się.
- Mięfowie - podpowiedział i zaraz dodał: - Nie, niektórzy mają trzy, a inni cztery. Ale zawsze tyle samo. To jest niezmienne od urodzenia do śmierci.
- A są tacy, co mają jedną głowę?
- To wy - wskazał dłonią na mnie, a potem na Joannę. - Ludzie.
Usiedliśmy, Mickiewicz na sofie, a my na kanapie. Położył teczkę na ławie, otworzył ją i wyciągnął kilka kartek spiętych spinaczem. Ciągle jedną parą oczu wodził po sprzętach w salonie. Zrozumiałem dlaczego na Windykatorów wybierają Mięfów.
- Właśnie! - powiedziałem, klepiąc dłońmi w kolana. - Jaka jest przyczyna tej windykacji? Bo, prawdę mówiąc, przez ostatnie lata nikt się niczego nie domagał ode mnie.
- Hmm... - mruknął, przeglądając papiery. Nie przerywając czytania, odwrócił do mnie drugą głowę i powiedział: - W dwa tysiące czternastym roku był pan taksówkarzem, prawda?
- Tak, ale wszystkie składki i podatki z tego okresu mam zapłacone.
- A pamięta pan, jak jadąc ulicą Jachtową czternastego czerwca, uderzył pan grillem swojego mercedesa małego ptaszka? To był kowalik.
- Pamiętam. Nawet zatrzymałem samochód żeby zobaczyć co z nim. Leżał na bruku, jedno oko zmieniło mu się w kroplę krwi. Wziąłem go do ręki, był ciepły ale nieruchomy.
- I co pan zrobił?
- A co niby miałem zrobić? Rzuciłem go w krzaki i pojechałem, klienci czekali. Przecież nie robi się ptakom reanimacji.
- Czyli przyznaje się pan - odnotował coś w formularzu i wymierzył czubek ołówka w moją twarz. - I to jest przyczyna windykacji.
Joanna spojrzała na niego wymownie, uniosła brwi i podniosła jeden kącik ust ale nie odezwała się. Pokiwała tylko wymownie głową i dała mi wzrokiem znać, że to wariat. Uspokoiłem ją zmrużeniem powiek, to miało znaczyć, że w pełni panuję nad sytuacją. Wszystko jest pod kontrolą, pod wiatą stoi składak z przyczepką załadowaną fantami od zwindykowanych ludzi, a w naszym salonie siedzi Adam Mickiewicz, taki jeden Mięf.
- No dobra. To co za tego kowalika? - spytałem, żeby mieć go czym prędzej z głowy. - Nie chce pan... - ugryzłem się w język. - Może gotówka? Ile? Sto złotych wystarczy?
- Nie mogę brać pieniędzy - stwierdził krótko.
- Więc co? Niech pan powie jaka to ma być wartość w przybliżeniu, może coś zaproponuję.
- O, na przykład ten telewizor - wskazał palcem czterdziestosiedmiocalowy telewizor Sony Bravia.
- No nie, chyba trochę za dużo jak na małego ptaszka.
Wydął wargi w wyraźnym powątpiewaniu ale nie upierał się. Postukał ołówkiem w papier i rzekł:
- To niechby obraz wyświetlał się przez rok w połowie, podział do wyboru, pion albo poziom.
Joanna zakryła usta dłonią i udała, że kicha, tak naprawdę parsknęła śmiechem. Potem pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Albo niech wszystko będzie w różnych odcieniach zieleni, tylko że wtedy to na dwa lata - zaproponował Windykator.
- No nie - zaprotestowałem - to tak jakby pan zabrał telewizor, bez sensu. Może... - zastanowiłem się chwilę - może niech przez pół roku nie świeci się jedna lampka nocna w sypialni, ta od mojej strony. I dorzucam jeszcze to, żeby trawa w ogrodzie rosła dwa razy wolniej przez dwa lata.
Tę trawę podsunąłem mu podstępnie, bo przecież im wolniej rośnie, tym mniej roboty z koszeniem, ale nie dał się złapać. Rozłożył ręce i uśmiechnął się z politowaniem.
- Jeszcze ten patyk, co rzucam go Longinowi - dorzuciłem z nadzieją.
Na moment twarze mu zastygły, lecz już po chwili kręcił głowami niezadowolony. Joanna spoglądała na zegarek i przewracała oczami, pomału zbliżała się dwudziesta.
- Pana ostateczna propozycja? - zagadnęła znienacka. - Tylko, proszę, bez owijania w bawełnę, bo trochę nam pan tu zagraca.
Zmieszał się, poprawił kartki , nabrał powietrza w płuca (ile ma płuc?) i wypuścił je. Potem, jakby zebrał się w sobie, jedną głowę odwrócił do mnie, drugą do Joanny i rzekł:
- Cały Longin z jedną głową albo noga pana Gulo.
Struchleliśmy. Propozycja trochę nas zaskoczyła. Odezwałem się pierwszy:
- Jak to noga? Oderżnie mi ją pan?
- Nie. Będzie pan miał bezwładną przez osiemnaście miesięcy.
- A Longin?
- Longina zabieram całego do Warszawy.
- Na przyczepce?
- Nie, pobiegnie.
- Sto siedemdziesiąt kilometrów?
- Z przerwami.
- A co z nim się stanie w Warszawie?
- Pójdzie na magazyn.
- Na magazyn? - próbowałem zaprotestować ale Joanna położyła dłoń na moim udzie i przerwała mi:
- No dobrze. Widzę, że nie ma wyjścia. Jest pan twardym Windykatorem, panie Adamie.
Skinął obiema głowami, zadowolony z pochwały i, najwidoczniej, pewny dopięcia swego.
- Owszem, mam dobre wyniki. A zatem?
- Oddamy Longina. Pan pozwoli, że przyniosę dokumenty, kartę szczepień, książeczkę zdrowia i takie tam.
Chciałem się podnieść i przywrócić ją do normalności ale ścisnęła mnie mocno za udo i wpiła wzrokiem w źrenice. Pozostałem na kanapie. Joanna wstała i poszła do sypialni.
- No! Wreszcie doszliśmy do porozumienia! - Mickiewicz podsunął mi jedną z kartek i powiedział:
- Tu pan podpisze i po sprawie.
- Niech pan poczeka, podpiszę jak żona wróci, dobrze?
- Ok! - Oparł się wygodnie na sofie i wpatrzył w pusty ekran telewizora. - A swoją drogą, co panu szkodziło: pół ekranu? Przecież to świetnie rozwija wyobraźnię.
W tym momencie wróciła Joanna. Trzymała w ręku rewolwer, który do tej pory spoczywał w szufladzie komody (na wszelki wypadek). Wiedziałem, że jest naładowany, więc odruchowo wyciągnąłem dłoń w uspokajającym geście. Za późno. Wymierzyła w głowę Mickiewicza i strzeliła. Krew trysnęła na lampę z kloszem w stylu Tiffany. Po krótkim namyśle strzeliła w drugą głowę, dla pewności.
- Kochanie, przecież to był urzędnik.
- Ale głupio gadał. - Chuchnęła w lufę jak rewolwerowiec z Dzikiego Zachodu.
- Fakt.
- Longina chciał zabrać albo twoją nogę, a zaraz serial.
- Właśnie też o tym myślałem. Ciało chyba po serialu sprzątniemy, co?
- A co z nim zrobimy?
Zastanowiłem się przez chwilę, myślałem o dole, kwasach, bagnach, a potem przypomniałem sobie słowa Windykatora.
- Na magazyn.
Przytaknęła, kiwając głową i chwyciła palcami podbródek.
- A rower i przyczepka?
- No właśnie nie wiem...
- Może zobaczymy co tam jest i się wystawi na Allegro.
- No widzisz, co dwie głowy to nie jedna!
- Dobra, włączaj, bo serial. A ten tu, mówiłam, zagraca.
W połowie serialu do drzwi coś zachrobotało. To Longin drapał swoją biszkoptową łapką. Chyba zgłodniał.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt