6.
Przy następnym skrzyżowaniu zaczepił mnie jakiś człowiek.
- Przepraszam Pana bardzo, wie pan, która godzina? - zapytał.
Boże, pomyślałem, dziewiętnastowieczny dres!
Spojrzałem na Big Bena. Spojrzałem jeszcze raz. Mrugnąłem, lecz to nic nie zmieniło.
Bo widzicie...
Big Ben znikał. Powoli, ale jednak. Działo sie to za sprawą unoszącego sie nad nim latającego talerza powszechnie znanego jako NOL albo UFO.
Nie powiedziałem "niemożliwe" tylko dlatego, że wszystko jest możliwe.
Westchnąłem i odwróciłem się do mężczyzny czekającego na informację o godzinie.
Przyjrzałem mu się dokładniej. Był bardzo niskiego wzrostu, sięgał mi zaledwie do nosa, a ja nie należę do najwyższych. Jego prawe oko było zielone, a lewe pomarańczowe. Nie miał brwi, a cienkie usta wykrzywiał w pogardliwym uśmieszku. Na głowie nosił pomięty cylinder bez denka. Spod za dużego płaszcza wystawały dwa rewolwery, szabla i ciężka pałka.
Przełknąłem głośno ślinę.
- Coś sie stało młodzieńcze? - zapytał z niewinną miną.
Uciekać nauczyłem sie w bardzo młodym wieku. Jeszcze jako szczeniak uciekałem na osiedlu przed pijaczkami i starszymi chłopakami, którzy z braku czegoś lepszego do roboty, wielokrotnie próbowali powiesić mnie na drzewie. Za nogi, głową w dół.
Później, przez wiele lat przy najrozmaitszych okazjach doskonaliłem tę sztukę.
Właśnie nadszedł czas by pokazać na co mnie stać.
I pokazałem.
7.
Zostawiwszy za sobą przewrócony kosz biegłem dalej.
Koty umykały mi spod nóg, kiedy uciekając odbijałem sie o ściany ciasnego zaułka.
Gnałem jak wiatr. I byłem wiatrem.
Skręciłem w lewo. Wpadłem na jakiś plac. Chyba targowy patrząc na stragany i tłum, jaki sie tam kręcił. Po drugiej stronie, przy krawężniku stało kilka dorożek, zaprzęgniętych w niespokojnie potupujące konie.
Rzuciłem się w tamtą stronę. Wskoczyłem do dorożki i, ukłoniwszy się siedzącej wewnątrz damie, wysiadłem z drugiej strony. Goniąca mnie banda nie dała się jednak nabrać na ten stary, jak świat dowcip.
Zaufałem instynktowi i wbiegłem w kolejny zaułek. Tym razem skręciłem w prawo, nie chcąc zataczać koła.
Za zakrętem czekała mnie niespodzianka.
Niespodzianka, z rodzaju tych, które wypadają krowie spod ogona.
8.
Za zakrętem czekała na mnie... ściana. Ślepy zaułek. Przyspieszyłem i skoczyłem. Podciągnąłem się. Spadłem z drugiej strony boleśnie obijając sobie żebra. Przeturlałem sie na brzuch i wstałem.
Banda albo zaniechała pościgu, albo wybrała inną drogę. Byłem pewny, że to drugie.
Oparłem się o mur i odetchnąłem. Nie wiedziałem co robić. Nie znałem Londynu. O tym dziewiętnasto-wiecznym nie wspominając.
Nagle usłyszałem świst powietrza. Odskoczyłem w ostatniej chwili. Lecący kamień, wielkości piłki do tenisa, rozbił się o ścianę.
Popatrzyłem w górę, skąd nadleciał pocisk. Na dachu stał koleś ubrany jak wojownik ninja. Prawą ręką podrzucał i łapał następny kamień.
Życie pełne jest niespodzianek.
Znowu skoczyłem w szalony wir ucieczki. Starałem się chronić głowę rękoma, co trochę utrudniało bieg.
Nie musiałem jednak uciekać daleko. Na końcu uliczki zobaczyłem grupę policjantów.
Pognałem w tamtą stronę. Wpadłem między nich i przyległem płasko do ziemi. Miałem nadzieję, że tajemniczy ninja nie odważy się zaatakować tłumu funkcjonariuszy.
Ninja nie zaatakował. Ale z innego, niż przypuszczałem, powodu.
Dwóch policjantów chwyciło mnie mocno pod pachy i podniosło z ziemi.
- Jest pan aresztowany pod zarzutem morderstwa na osobie czterdziesto-cztero letniego golibrody Christhopera Burtona.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
AnonimowyGrzybiarz · dnia 22.10.2008 15:45 · Czytań: 613 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: