- Najgorsza w życiu jest przeciętność! – wrzeszczała matka, próbując wyjść z jasnej trumny, jakby naprędce zbitej z nieoheblowanych, surowych desek. Z takiej samej jak ta, w której podczas wojny pochowano babcię Marylę. – Nie możecie mnie pochować w czymś takim! Nie możecie!
Marysia krzyknęła, siadając gwałtownie na łóżku. Leon też się poderwał i dotknąwszy delikatnie ramienia, poczuł, że żona drży. Wilgotne włosy szczelnie przywarły do nagich pleców.
- Nie możemy jej pochować w tej trumnie – powiedziała przerażona, z trudem łapiąc powietrze.
- To tylko sen, Marysiu.
- Nie możemy jej pochować w trumnie po babci Maryli, słyszysz?!
- Ale kogo, kochanie?
- Mamy.
- Ale mama żyje.
Obróciła się do niego zdziwiona, blada, prawie przeźroczysta.
- Jak to żyje? Przecież Paulina…
- Paulina kłamie, Marysiu. Nie wierz jej. Twoja siostra od dawna kłamie.
- Ale…
- Mama żyje i jest zupełnie zdrowa. Lekarze mówią, że to cud. – Leon nadal głaskał jej rękę, ale zauważyła, że nie było już w tym czułości. Nawet zaczęło boleć. - Właśnie wczoraj przeprowadziła się do nas, nie pamiętasz?
W tej samej chwili drzwi otworzyły się i stanęła w nich mama. Zupełnie zdrowa i taka piękna.
- Mama? – szepnęła Marysia. – To naprawdę ty?
- Tak córeczko, to ja.
- Ale… - Łzy zaczęły kapać na obnażone piersi.
- Wszystko będzie dobrze. – Dźwięczny, opanowany głos uleciał chyba gdzieś dalej, bo słyszała ją coraz słabiej. – Wszystko będzie dobrze i znowu będziemy razem – ja, tatuś, ty i twoja siostrzyczka. Tylko musisz to w końcu zrobić, córeczko. Musisz.
- Ale co mam zrobić, mamo?
- Powieś się...
Kobiecy krzyk ponownie rozciął czarną, głęboką ciszę. Przez chwilę siedziała wyprostowana jak struna, nie wiedząc, gdzie się znajduje. Spojrzała na drzwi. Zamknięte. Obok, na plecach, z rozrzuconymi po bokach rękami, Leon oddychał spokojnie.
- Boże – szepnęła, przykładając dłonie do twarzy. Była gorąca i lepka. – Co za sen.
Narzuciwszy na siebie cienką koszulkę, wzbudzając subtelne drgania powietrza, zeszła na dół, pogrążony teraz w kompletnych ciemnościach. Przytrzymawszy się poręczy, noga za nogą, mając w pamięci zdarzenie sprzed kilku lat, powoli pokonywała stopnie. Nie chciała zapalać światła, dobrze się czuła w mroku, choć wiedziała, że coś się może w nim czaić. Rolety założyli po serii włamań, które, mniej więcej o tej samej porze, rok temu, miały miejsce dwie ulice dalej. W trzech przypadkach złodzieje wynieśli sprzęt o sporej wartości, podczas gdy właściciele spali w najlepsze na piętrze, a w jednym z domów spał również pies, siedemnastoletni, głuchy jak pień. Podniesiona roleta otwarła drogę srebrzystej smudze i Marysia przez chwilę stała w jej blasku, by przy dźwięku pracującej lodówki, nie słyszeć przytłumionego skrobania. Dochodziło jakby spod podłogi.
- Tu jesteś. - Leon zakradł się jak wytrawny włamywacz, ale ona nawet nie drgnęła. Jak magma, zastyga na moment, przytrzymana własnymi myślami. - Nie możesz spać?
- Ona naprawdę umarła – powiedziała w kierunku, skąd napływało światło. Księżyc przechylił kostropate oblicze, przyglądając się Ziemi z ukosa.
- Tak bardzo mi przykro, kochanie. – Podszedł i przyciągnął ją do siebie, a ona wtuliła się w pachnące przerwanym snem ciało. Wyglądali teraz jak srebrzysty kokon, zewnętrzna osłona odrębnych celów i marzeń, połączonych doraźną żałobą. Przez chwilę mieli do siebie tak blisko.
- Nie zdążyłam jej tego powiedzieć – wyszeptała wprost w męską pierś, która bez sprzeciwu przyjęła słonawą wilgoć. Leon ostrożnie gładził drżące, szczupłe ramiona.
- Ona wiedziała Marysiu. Ona to wiedziała.
- Nie zdążyłam, rozumiesz? Umarła, a ja jej nie powiedziałam.
- Matki wiedzą takie rzeczy, maleńka. – Pomyślała, że dawno już tak nie mówił. - Twoja mama również.
Oderwała się nagle, jak sopel, rozczarowany zbytnio nagrzanym dachem, i nawet półmrok nie zdołał ukryć zdziwienia w zmrużonych oczach, podobnych teraz do oczu kota, czyhającego na tłustą mysz.
- O czym ty mówisz?
- No... - zawahał się. - Że mama wiedziała, że ją kochasz.
Marysia uśmiechnęła się lekko. Wyglądała teraz dokładnie tak, jak wtedy, gdy się poznali. Niewiele się zmieniła. Nadal nosiła gładko zaczesane włosy i malowała wyłącznie rzęsy. Wprawdzie kilka kurzych łapek bez zaproszenia osiadło w kącikach oczu, jednak oprócz uroku, podkreślały jej ugruntowaną pozycję w świecie zdominowanym przez cyfry. Nikt już za nią nie gwizdał.
- Ale ja nie o tym.
- A o czym? – Bruzda między czarnymi, gęstymi brwiami Leona pogłębiła się.
- Napijmy się kawy – zaproponowała. - Jutro sobota, odeśpimy.
- Dobrze – zgodził się. - Chcesz czarną?
- Czarną.
Usadowiwszy się na krześle, tuż przy oknie, uważnie śledziła każdy ruch męża. Nie bez zdziwienia zauważyła, że zeszczuplał i… coś jeszcze… jakby przybyło mu mięśni. Tak, teraz to widziała dokładnie. Wyraźnie zarysowane zdobiły jego brzuch. Ćwiczysz? - nie zapytała. Od dwóch tygodni wracały, wciąż i w kółko. Słowa, choć słyszane niewyraźnie, boleśnie dobitne. „Pani mąż ma kochankę”. A potem trzask odkładanej słuchawki i cisza. I ten skurcz w dole brzucha. Ciągle trzymał.
- Proszę. – Zielony kubek chuchał obłokiem pary, która jak dym z komina przy bezwietrznej pogodzie, ulatywała prosto do góry. – Cukru?
- Nie. Dzisiaj chcę poczuć jej gorycz.
Leon usiadł naprzeciwko i ziewnął dyskretnie. Lewy profil, oświetlony wędrującym po nieboskłonie księżycem, zdradzał zmęczenie, a dwie szramy – dłuższa i krótsza, załamana w jednej trzeciej – sprawiły, że Marysia uśmiechnęła się bezwiednie.
- To co miałaś na myśli? – podjął, gdy ona, w ramionach nocnej porcji kofeiny, wciąż milczała. – Co chciałaś powiedzieć mamie?
- Nie mogę uwierzyć, że umarła. – Drżenie w głosie było wyraźnie słyszalne. - Umarła. Nie ma jej.
Trzy ostatnie dni obfitowały w wyczerpujące emocje. Niedowierzanie zmieszane ze smutkiem, złością i żalem dopełniało przejmujące poczucie pustki. Od momentu, gdy nieświadoma ciężaru informacji, odebrała telefon od siostry, żyła jak za szybą. Za szybą z grubego szkła.
- Wiem, kochanie. I rozumiem cię. – Leon końcówkami palców musnął policzek żony, który przecięła szklista łza. - Na śmierć bliskiej osoby nigdy się nie jest przygotowanym. Ból zawsze jest wielki.
- Boże – szepnęła. – Jak to strasznie boli. Nie przypuszczałam... Nie przypuszczałam, że będę płakała.
- Przecież to twoja mama, Marysiu.
- Tak, to moja mama – zadumała się. – Mama, której nienawidziłam.
Leon doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie relacje łączyły obie kobiety, teraz jednak wyglądał na szczerze zaskoczonego. Cień oburzenia pojawił się chwilę później.
- Co?
- Co, co? - spojrzała na niego zupełnie spokojna, splatając dłonie na kubku. Lewa powieka drgnęła. Raz i drugi. - Nienawidziłam własnej matki, ot co.
- Nie mów tak. Może nie było między wami bliskości, ale to nie była nienawiść.
- Nic nie rozumiesz, Leon.
- To mi powiedz – poprosił z naciskiem. – Daj mi szansę. Co takiego wydarzyło się między wami?
Milczała przez dłuższą chwilę i kiedy pomyślał, że nic już więcej nie powie, usłyszał:
- Jakby poczekała z tym umieraniem, może w końcu potrafiłaby kogoś pokochać.
- Nie rozumiem.
- Na zimę zostałaby babcią – widząc konsternację męża, jakby nie do końca dotarła do niego treść słów, dodała, śmiejąc się histerycznie:
- Będziemy mieli dziecko, Leon. Będziemy mieli cholerne dziecko.
I wybuchła płaczem.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt