W poszukiwaniu zaginionego Narratora, rozdział 2 - Leuname
Proza » Długie Opowiadania » W poszukiwaniu zaginionego Narratora, rozdział 2
A A A
Od autora: Tutaj pierwszy rozdział:

http://www.portal-pisarski.pl/czytaj/50180/w-poszukiwaniu-zaginionego-narratora

Myślę, że moim problemem na tę chwilę nie jest sam styl, lecz kondensacja treści. Kiedyś czytałem, że dobry gawędziarz potrafi w interesujący sposób opowiadać nawet o najprostszych rzeczach. Nie jestem na tyle buńczuczny i naiwny, aby sobie uzurpować podobną zdolność i przyznaję, że z tego rozdziału poleciało sporo tekstu. Ktoś powie, że i tak za mało. No cóż... specyficzna formuła powieści nie pozwoliła mi zupełnie zrezygnować z tego przydługiego wprowadzenia. Mogę jedynie obiecać, że akcja ruszy z kopyta w trzeci rozdziale. Wcześniej niczego nie publikowałem, to mój pierwszy tekst (druga jego część) więc wszystkiego dopiero się uczę.

Rozdział 2

"Rozdział pierwszy"

Pierwszy w historii rozdział autokrytyczny, w dodatku nieudany.

 

Franciszek sięgnął po swoją kawę ruchem dość niedbałym. Nie był to wszakże nektar bogów, lecz zwykła czarna fusiasta. W dodatku fusy obecne w napoju za nic nie chciały osiąść na dnie, zmuszając Franka do nieustannego plucia w chustkę.

Oprócz kawy, na małym stoliku znajdował się również talerz z resztkami po słodkim, a także wiktoriański wazonik z absencją kwiecia...

 

– Ale dlaczego akurat wiktoriański i dlaczego z absencją kwiecia?

– Ty ośle patentowany! Miałeś się nie odzywać dopóki ci nie powiem.

Bohater wykrzywił twarz w grymasie zniecierpliwienia. Egzaltacja Autora zaczęła go już powoli irytować. O co właściwie tyle szumu – nasuwa się pytanie. Oto niby Pisarz sprzeciwia się współczesnym trendom literackim, oburza go najmniejsza wzmianka na temat postmodernizmu, podczas gdy w rzeczywistości korzysta z gatunku z pełną premedytacją. Istny figlarz, rzec by można.

– Po co te nerwy? Wydało mi się po prostu, że zwrot "absencja kwiecia" jest niepotrzebnie wydumany, nie łatwiej napisać "pusty wazon", albo lepiej: darować sobie wazon i napisać coś istotnego dla fabuły?

Twórca wpatrywał się w swojego protagonistę z takim wyrazem twarzy jakby się wahał czy mu zasadzić lewego w podbródek, czy po prostu urwać łeb. Ostatecznie westchnął jedynie i potrząsnął głową.

– Tak się kończy kupowanie muzy z przeceny...

– Co takiego?

– A nic, tyle że powstałeś za sprawą dotknięcia upośledzonej muzy. Akurat była promocja u Niemca, to wziąłem, ale jak widać skutki okazały się uboczne.

– Chcesz mi powiedzieć, że u was kupuje się muzy w sklepach?

– Ma się rozumieć, a u was to niby gdzie? Z nieba spadają? Zresztą gdzie jest to "u was" skoroś ty, jakby nie patrząc z... wnętrza mojej głowy.

Franciszek obejrzał się przez ramię i omiótł kawiarnię nieufnym spojrzeniem.

"Co się tutaj dzieje? Miał być dziewiętnasty wiek, spotkania u Hugo... nic z tego nie rozumiem".

Jego rozmyślania przerwał Autor:

– Dosyć już swawoli, chcesz czy nie chcesz dokończę com zaczął.

Pociągnął łyk substancji smolistej, po czym kontynuował swą twórczość w następujących słowach:

 

Franciszek z braku innych zajęć sączył kawę już od wczesnego przedpołudnia, bez żadnych ceregieli i to w dodatku bez mleczka. Filiżankę trzymał zaś w całości, zamiast za uszko, w swojej lewej ręce, która mu się ledwie dostrzegalnie trzęsła.

Poza tym był to chłopak raczej zadowalający. Sylwetka jego niezbyt korpulentna, zdradzała wszakże pewne objawy żywienia. Ubiór miał zdecydowanie przyzwoity, przynajmniej jak na literata: spodnie kraciaste, garniturowe; biała, wykrochmalona koszula pachnąca świeżością, kołnierzyk nienaganny.

Trafnie dobrany strój korzystnie wpływał na prezencję Franciszka, maskując niedostatki jego mało spektakularnej fizjonomii...

 

– Bla, bla, bla! – przerwał mu Franciszek. – Nie ma nic gorszego niż początkujący autor zachwycający się własnym stylem. Skąd bierze się to naiwne przekonanie, że oto odkryłem coś nowego i teraz muszę obarczyć postronnych moim objawieniem twórczym? Niedzielni wierszokleci... katujecie biednego czytelnika szeregiem napuszonych, bezgranicznie jałowych zdań. Jakby wciskać przypadkowe klawisze od fortepianu w oczekiwaniu, że powstanie z tego trzeci Koncert Rachmaninowa.

Podczas trwania całej tej frankowej oracji, Autor wpatrywał się w niego niemal z zachwytem. Mogło wydać się to cokolwiek osobliwe zważywszy na krytyczny ton jego alokucji.

– Czy ty się śmierci nie boisz? – wybuchnął wreszcie – Zdajesz sobie chyba sprawę, że jednym ruchem pióra mogę wymazać twoją egzystencję z... z... w ogóle, co to się teraz dzieje! Całkiem się w głowach poprzewracało tym protagonistom. Dać im trochę autonomii, a na drugi dzień zaczynają babeliadę. Tylko czekać aż któryś z was uśmierci własnego autora.

– Pijesz zdaje się do Nietzschego?

– Do niczego? Co znowu? Że kawa jest do niczego? Nie widzę związku. Zresztą basta! W tym tempie nigdy nie rozhuśtam tego tekstu.

– Jeśli chcesz, to ja ci rozkołyszę historię że aż miło, daj tylko pisadło.

– Ty?! Bo spuchnę ze śmiechu. Nie dość mu, że wyszedł z tekstu, jeszcze za pisanie chce się brać! Zresztą masz – i tu wręczył Frankowi rzeczone pióro.

– Lekkie – zauważył Bohater ważąc w ręku otrzymany przedmiot.

– Dziękuję.

 

W tym właśnie momencie do lokalu wkroczyła istota wyjątkowej urody, co warte podkreślenia, była to kobieta.

Jej pojawienie się roztoczyło swoistą aurę entuzjazmu na twarzach okolicznych Franciszków, a także innych młodzieńców nieskażonych występkiem ciała, lecz myśli.

 

– Ładna i miła – zauważył Bohater.

– Zgrabna i urodzajna – dodał Autor z aprobatą.

– Jaka znów urodzajna! Może jeszcze rozrodcza? Ech ty, ale ci się wszystko plącze. Niby literat, a nawet epitetów nie potrafi dopasować.

– Twoja uwaga sprawiła mi przykrość Franciszku.

– A mi sprawiło przykrość, że się obudziłem samopas w łóżku. Dlaczego nie mogłem samowtór, ot na przykład z taką młódką? Powiedz, co by to szkodziło?

– Bezbożniku, zasmucasz mnie.

– Chwileczkę, nie mówiłem że bez ślubu!

– Nawet jej nie znasz, a już o ożenku mi tu... – Literat urwał nie potrafiąc odnaleźć odpowiedniego określenia. "Gwarzysz, durzysz, perorujesz?" – zawsze chciał użyć jakiegoś oryginalnego słowa, a w rezultacie zapominał o tym podstawowym.

To, że jej nie znam, to tylko twoja zasługa. Wystarczyło w paru zdaniach naskrobać odpowiednią przeszłość i voilà!

– Voilà! Skoro to takie proste, to idź i sobie naskrob swoją przyszłość. Divide et impera, mój ty ladaco.

Franciszek skrzywił się usłyszawszy wymierzony w siebie epitet, ale nie poprawił Twórcy (nie żeby nie miał ku temu ochoty, po prostu zapomniał co to jest "ladaco").

"Mam trzydziestkę na karku, niedługo umrę – co mi zatem szkodzi" – pomyślał i poderwał się z krzesła.

Franciszek-autor nieomal osłupiał na widok swego tworu udającego się w kierunku dziewczyny (sam nigdy nie odważyłby się na podobną eskapadę).

– Gdzie ty leziesz? Tylko żartowałem z tym skrobaniem! – zdążył wyszeptać jedynie za oddalającym się Frankiem, ale jak to mawiał ten stary figlarz Newton: ciało raz wprawione w ruch porusza się dalej ze stałą prędkością.

 

W taki właśnie sposób Bohater dobił do stolika złotowłosej, która powoli podniosła na niego swoje czarujące oczy i z umiarkowanym zaciekawieniem wpatrzyła się w postać fatyganta.

 

– Dzień dobry, czy to miejsce jest wolne? – zapytał, nieco zaskoczony wysoką intonacją własnego głosu.

 

Kobieta nie odpowiedziała od razu, jakby celowo przeciągając pauzę i dając w ten sposób wyraz swojej irytacji. Z tej odległości jej uroda zdawała się jeszcze bardziej rozbuchana, zdolna zgotować krew w żyłach chyba najtwardszym zawodnikom.

 

– W tej kawiarni jest wiele wolnych miejsc – odparła dość oschle.

 

Franek swoją brawurą wzbudził zainteresowanie kilku sąsiednich par, które zerkały ukradkiem ciekawe co wyniknie z takiego mezaliansu.

 

– Bardzo zależy mi akurat na tym miejscu – zdołał z siebie wydusić, próbując jednocześnie opanować drżenie rąk. Właśnie dotarł do niego oszałamiający zapach perfum, którymi spryskana była kształtna, jakby stworzona do pocałunków szyja złotowłosej.

– Skoro już się pan pofatygował, to proszę usiąść.

– To bardzo miło z pani strony, tutejsze podłogi są takie twarde – próbował zażartować, jednak bez pomyślnego rezultatu.

– A zatem co pana tu sprowadza? – żądanie konkretu zawarte w pytaniu niewiasty sprowadziło Franciszka na ziemię.

Gorączkowo przetrząsał pamięć w poszukiwaniu jakiejś błyskotliwej riposty, ale na myśl przychodził mu tylko jeden wyraz i z niewidomych przyczyn był to "antracyt".

To zaprawdę niesłychane jak nieadekwatne słowa potrafią kotłować się w głowie absztyfikanta, kiedy najbardziej potrzeba mu dowcipu!

– Oho! Aż mu para idzie z uszu! – dobiegł go dźwięczy chichot niewiasty, a zawarta w nim nutka pobłażliwości, czy też nawet lekkiej kpiny rozdrażniła artystę bardziej niż Leona X akty wandalizmu w Wittenberdze.

"Co u licha?" – pomyślał – "Żarty sobie ze mnie stroi?".

– No jakże to? Powiedzieliśmy A, trzeba powiedzieć i B – nalegała bez litości.

Trzeba przyznać, iż wypowiedź dziewczyny była dosyć niestandardowa, przynajmniej jak na warunki kawiarniane. Franciszek po raz kolejny rozejrzał się wokół siebie, próbując wyłapać jakiś niuans, który mógłby świadczyć o... sam zresztą nie wiedział o czym, ale od dłuższego czasu odczuwał pewien nieokreślony niepokój.

"Coś mi tu śmierdzi" – pomyślał, chociaż nie było to zgodne z prawdą, albowiem jego zmysły drażniła rozkoszna woń rozsiewana przez niewiastę.

Ponownie przeniósł na nią spojrzenie widok jej niezwykłych, błękitnych, skrzących się jak brylanty oczu wdzierał się w rejony umysłu Franciszka, o których sam Freud zwykł mawiać:

"Ho, ho! No, no..."

Pod wpływem desperackiego impulsu Franek postanowił skorzystać z ciężkiego kalibru:

– Jestem bohaterem z powieści postmodernistycznej, a tam siedzi mój autor – wypalił wskazując w kierunku z którego sam przyszedł, po czym zrobił taką minę jakby zdawał się mówić "i co teraz?", albo "i co ty na to?".

– O, to ciekawe, a jak nazwisko autora?

I znów jakieś dziwy! Dziewczyna zdawała się zupełnie nieporuszona zuchwalstwem jego wypowiedzi.

Poskrobał się po czole, poprawił w siedzeniu, zrobił głupią minę i kilkukrotnie otwierał usta próbując coś powiedzieć, aż w końcu wycedził:

– Nie dziwi to panią, że jestem postacią z książki?

– Ani trochę, sama występowałam niegdyś u Homera.

Bohater przełknął ślinę.

– A można zapytać w jakiej roli?

– Heleny Trojańskiej.

"No tak" – pomyślał, nie wiedzieć czemu uznając to za oczywistość.

– I ma pani na myśli prawdziwą powieść? A nie przypadkiem jakąś sztukę teatralną?

Rzekoma Helena utkwiła we Franku przeciągłe spojrzenie i z całą powagą w głosie odparła:

– Ach skąd u pana taka podejrzliwość? Czyżby posądzał mnie pan o ironię?

Franciszek całkiem zgłupiał, miał bowiem tą dziwną właściwość, iż w kpinie oberwanej od istoty urodziwej uparcie doszukiwał się jakiegoś życzliwego dla siebie podtekstu.

Kobieta nieobecnym wzrokiem błądziła gdzieś poza jego plecami.

– Jest pan może artystą? – rzuciła jakby od niechcenia, przerywając krótką ciszę.

– Artystą? – zastanowił się. – Sam już nie wiem. Widzi pani, dzisiejszego ranka obudziłem się z owym charakterystycznym przeświadczeniem, że jest się postacią z książki. Do tej pory wiedziałem o takich przypadkach jedynie ze słyszenia, a tu bęc... człowiek niejako postawiony przed faktem dokonanym. I nie dość, że czyta na kartce o tym co przed chwilą sam zrobił, to jeszcze do pokoju włazi mu facet podający się za jego autora. Czy to jest normalne?

– Ani trochę, powinien pan to koniecznie skonsultować z lekarzem.

– Uważa mnie pani za wariata – stwierdził z żalem.

– Skądże, po prostu nie wiem czego pan ode mnie oczekuje.

– No tak, przepraszam, zupełnie inaczej wyobrażałem sobie nasza rozmowę.

– Naprawdę nie wiem jak panu pomóc.

Zaległa krępująca cisza. Franciszek poczuł się bardzo niezręcznie i nawet poczerwieniał na twarzy.

"I czego ja się spodziewałem? Po co żem tu w ogóle przylazł? Przecież to było łatwe do przewidzenia, ona jest stanowczo zbyt ładna, to nie moja liga. Zresztą na samym wstępie zawaliłem, wyskakując jak głupi z tym postmodernizmem, tak ni z gruchy ni z pietruchy, bez żadnego wprowadzenia, ech... bez sensu".

Dziewczyna dostrzegła jego zakłopotanie i nawet uśmiechnęła się lekko.

– To wszystko wina tego autora... – powiedziała, robiąc taką minę jakby zwracała się do małego dziecka. Patrzyła na Franciszka z dziwnym błyskiem w oku, a wyraz jej twarzy uległ jakiejś tajemniczej przemianie.

– Jak to? – bąknął zaskoczony.

– No bo sam pan przecież powiedział: "jestem postacią literacką", a to oznacza, że nie przyszedł pan tutaj z własnej woli, lecz niejako za przymuszeniem, czyż nie mam racji?

Franciszek zdumiał się tym niespodziewanym objawem zrozumienia u kobiety.

– Poza tym nie pojmuję jednej rzeczy – kontynuowała z rozbawieniem. – Jak to możliwe, że autor występuje w tej samej scenie co wykreowana przez niego postać?

– Mówiłem pani: to powieść postmodernistyczna.

– Och, jakże uwielbia pan powtarzać to słowo! Bardzo dobrze, niech sobie będzie, ale gatunek tłumaczy jedynie waszą tytulaturę: to że jeden nazywa się bohaterem, a drugi autorem i że jest pan świadomy, jakby to powiedzieć, swojej literackiej esencji. Ale chyba nie wierzy pan w to, że prawdziwy autor mógłby faktycznie wejść do książki, tak samo jak żadna postać nie może jej fizycznie opuścić.

– Przecież to tylko umowna konwencja, trudno oczekiwać od groteski pełnego realizmu.

– Nie, realizmu nie, ale konsekwencji i logicznej spójności. Postmodernistyczny może być projekt budynku, ale nie jego fundamenty.

– Ależ ja się jak najbardziej z panią zgadzam! – Franciszek zawołał z entuzjazmem, zapominając na chwilę o nieufności, którą wzbudziło w nim nagłe zainteresowanie kobiety. – Precz z modernizmem i jego postem! To wszystko jest nielogiczne, niespójne i pozbawione treści. Powybierać wszystkie dziwolągi techniczne, wrzucić do kotła, zalać sosem autokrytyki, doprawić metafikcją i wymieszać chochlą groteski. Jakież to wszystko kiczowate! Dzisiejsi twórcy nie potrafią opowiadać już klasycznych historii: prostych, zwartych, uczciwych – teraz wszystko musi być udziwnione, synkretyczne i na siłę nowatorskie.

Dziewczyna spoglądała na niego z rozbawieniem. Schludny ubiór Franciszka kontrastował z artystycznym nieładem malującym się w całej jego postaci. W jego ożywieniu było coś naiwnego i żenującego zarazem, przypominał trochę intruza, który wpada na wystawny bal w samych kalesonach i krzyczy, że współczesna sztuka jest kloaką Lucyfera.

– Prawdziwy filozof z pana.

– E tam filozof – machnął ręką – po prostu nie lubię jak mi się wciska kit. Zawsze marzyłem o tym, aby wystąpić w takiej prawdziwej, mięsistej powieści, z historią w której, wie pani, w której by tak... dogłębnie, wgryźć się... w... problem – zakończył nieoczekiwanie dla samego siebie, pierwotna myśl gdzieś mu uleciała i zgubił wątek.

– W jaki problem? – kobieta nadstawiła ucha, jakby nie dostrzegała jego pomieszania.

– Zawsze się znajdzie jakiś problem, to nie problem – odparł z nieuzasadnioną agresją.

– A co z tym pańskim autorem? Czy on naprawdę sądzi, że jest właściwym twórcą?

– A skąd ja mam wiedzieć kim on jest i co on sądzi? Fakt faktem, że miał klucze do mieszkania, a na stole leżał papier z opisem mojego przebudzenia. Dalej nie czytałem, bo doszedłem do wniosku, że przeczytam, że... czytam i się zapętlę. Teraz myślę sobie, że to był błąd. W każdym razie nawet jeżeli istnieje nad nami jeszcze inny autor, właściwszy, to akurat temu drugiemu Franciszkowi nadał rolę "autora" na potrzeby powieści, więc nie zmienia to mojej sytuacji ani o jotę.

– Niech go pan tutaj zawoła – dziewczyna powiedziała to tak stanowczym tonem, że Bohater nawet nie protestował i jakby bezwolnie dał sygnał Autorowi, aby ten się zbliżył.

– Dobra ciućmoki słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać – przemówiła dość ostro, kiedy drugi Franciszek usadowił się już przy stoliku. – Wiecie kim naprawdę jestem?

– No chyba! Postacią, którą stworzyłem na potrzeby tej sceny, ale najwyraźniej nie zna pani swojego miejsca! – Franciszek-autor, który do tej pory nie odezwał się jeszcze ani słowem, w najwyższym stopniu skonsternowany samowolą swoich postaci, próbował teraz zamanifestować własną nadrzędność przybierając jak najsurowszą minę.

– Dalibóg, to prawdziwa plaga! Jeden ancymon wyłazi z brudnopisu, na strychu zalągł się postmodernizm, a teraz jeszcze takie hece. Jak ja mam tu w ogóle opowiedzieć jakąś historię, kiedy co i rusz robicie taką... rokoszjadę!

Dziewczyna wyraźnie zniecierpliwiona powstrzymywała się, aby mu nie przerwać.

– Nie jesteś prawdziwym autorem! Prawdziwy autor nie może wejść do powieści – wtrącił się Franciszek-bohater, próbując przypodobać się nowej znajomej.

– Ja do żadnej powieści nie właziłem – zaperzył się Autor – to ty żeś z niej wylazł.

– Panowie! Czy można? Słowo daję, jeśli tak dalej pójdzie to stracimy wszystkich czytelników! A zaręczam was – taki stan rzeczy wiąże się z wieloma nieprzyjemnościami. Nie trwóżcie się jednak, jestem tu po to aby do tego nie dopuścić.

– Co też pani opowiada? W jaki sposób miałaby pani nie dopuścić...

– Więc jednak nie wiecie! Nie macie zielonego pojęcia co się tutaj dzieje. Tak myślałam. Może to i dobrze. Pozwólcie więc, że się przedstawię: mam na imię Andromeda i zajmuję się naprawianiem kiepskich powieści.

Po tym zaskakującym oświadczeniu zaległa głucha cisza. Franciszek-autor zrobił dość komiczną minę do reszty już wybity z konspektu, natomiast drugi... wstyd przyznać, ale miał nieodparte wrażenie, że kilka razy ześliznął wzrokiem na dekolt niewiasty.

– Pani zajmuje się naprawianiem powieści – nie wiadomo stwierdził, czy zapytał Autor.

– Kiepskich powieści – poprawiła go. – Szaleństwem byłoby majstrować przy takim Don Kichocie, albo Hamlecie, chociaż i przy tych dziełach mieliśmy swój udział, to znaczy nie ja, ale inny departament. W każdym razie ten przypadek to zupełnie inna bajka. Wasz twórca pochodzi z wieku, w którym pisanie tekstów stało się czymś niemal powszechnym i za pióro łapie co drugi humanista. Jak łatwo się domyśleć w zalewie produktów okołoliterackich popyt na nasze usługi wzrósł niepomiernie.

– Wasze usługi? To znaczy czyje?

– Och, to nie jest takie proste do wytłumaczenia. Mogę powiedzieć, że tam skąd pochodzę wszystko zbudowane jest ze światła, ale co panu przyjdzie z takiej informacji?

– Pani jest aniołem! – zawołał Franciszek w uniesieniu.

Autor parsknął wargami, wyrażając powątpiewanie.

– Dziękuję, ale nie czas na komplementy. Musimy się czym prędzej wziąć do roboty. Przede wszystkim w trybie natychmiastowym należy zaniechać autotematyzmu. W niewielkich dawkach metafikcja dodaje powieści uroku, ale tutaj mam zdecydowany przerost formy nad treścią. Czy mógłby pan zamówić dla mnie herbatę? – z tym nagłym pytaniem skierowała się do Bohatera.

– Co pani pije?

– Zieloną jeśli można, tylko bez cukru!

"Pije zieloną herbatę, podejrzana sprawa" – przewinęło się przez umysł Franciszka w drodze do bufetu. – "Zresztą jak się teraz zastanawiam, to w ogóle dziwnie wypadło z tą jej nagłą metamorfozą. Na początku niby oziębłość, później gwałtowne zainteresowanie, a w końcu jakieś rewelacje o naprawianiu książek i światach zbudowanych ze światła".

 

– Mam tylko nadzieję, że nie zacznie tam roztrząsać całej sprawy – powiedziała do siebie Andromeda – bo jeszcze gotów wyprodukować strumień świadomości na kilka stron. Z Dostojewskim miałam o tę kwestię straszne tarcia, powtarzałam: "Fiodorze mały strumień tu czy tam nikomu nie zaszkodzi, ale nie daj porwać się nurtowi"...

– Bardzo przepraszam – wtrącił się Autor – ale czy ma pani jakieś świadectwo albo, że tak powiem, dokument potwierdzający pani kompetencje? Skąd mam wiedzieć, że ta cała historyjka o uzdrawianiu powieści nie jest zwykłą blagą. Każdy sobie może przyjść i prawić podobne dyrdymały.

– Dokumenty? Zaraz pokażę panu lepsze sztuczki, ale najpierw muszę się czegoś napić, zaschło mi w gardle od tej całej metafikcji.

W tym momencie do stolika powrócił Franciszek. W jednej ręce trzymał filiżankę, w drugiej dzbanek z wrzątkiem i w trzeciej, gdyby ją miał, swoje serce.

– A cytryna? – zapytała Andromeda, oglądając naczynia, niby wotywne dary złożone jej w ofierze.

– Nic pani nie mówiła o cytrynie.

– Och, mniejsza o to. Niech pan siada, niech pan siada. Naprawdę szkoda czasu. Zanim jednak przejdziemy do rzeczy, należy się wam pewne wyjaśnienie. Otóż zdradziłam swoją tożsamość, lecz zważcie, że jest to bardzo wyjątkowa okoliczność. Specyfika mojej pracy wymaga bowiem działania z ukrycia. Można powiedzieć, że jestem głosem krytycznym w głowie powieściopisarza, który naprowadza go na właściwe tory. Zresztą to ciężko wytłumaczyć, zwłaszcza osobom operującym w trzech wymiarach. Zgaduję wasze myśli: skoro moja działalność nie jest jawna, to dlaczego akurat teraz zdecydowałam się na wyjście z cienia? Otóż stało się to niejako samo przez się, za sprawą skrajnego autotematyzmu tej historii. Metafikcja jest tutaj tak silna i tak zaborcza, że wchłania wszystko niczym czarna dziura – toteż nawet ja nie mogłam się jej oprzeć. W pierwszym momencie chciałam się wycofać, ale po błyskawicznej analizie doszłam do wniosku, że ową wpadkę można obrócić na naszą korzyść. Skoro już zostałam zdemaskowana, to pozostanę tutaj w takiej formie w jakiej jestem, mało tego, opowiem o sobie i o tym jak wygląda moja praca.

– To jakieś wierutne banialuki! Nie wierzę w ani jedno pani słowo! – odezwał się Autor, którego rozzłościło, że podważa się jego talent, poza tym absurdalna wręcz uroda rozmówczyni zamiast wzbudzać w nim zachwyt, z niewiadomych przyczyn działała mu na nerwy. – Pani chce naprawiać książki, a sama opowiada historyjkę jak z kiepskiego scenariusza.

– Ach tak niewierny Tomaszu, obiecałam ci przecież sztuczki, dowody. No nic... trzeba to załatwić jak najprędzej, czy masz może przy sobie brudnopis, który zabrałeś ze stołu w kanciapie?

Autora zamurowało, kobieta nie mogła przecież wiedzieć o jego mieszkaniu, ani tym bardziej o raczkującej powieści.

"Momencik! Przecież ten nicpoń wszystko już pewnie wypaplał. To, że wie o notesie jeszcze o niczym nie świadczy".

– No dobrze – rozpoczął z wymuszono-kpiącym uśmieszkiem – proszę bardzo, niech nam pani zaprezentuje te swoje magiczne sztuczki – i wręczył kobiecie pomięte kartki z zarysem powieści nad którą pracował od kilku miesięcy.

Andromeda wyjęła z torebki jakiś malutki, szklany flakonik oraz płatki kosmetyczne, a wszystko to ułożyła starannie na czystej chusteczce do nosa, następnie wyciągnęła korek z ampułki i przechyliła ją tak, aby namoczyć wacik. W powietrzu rozniósł się niebywały aromat, tak porażający, że obaj Franciszkowie aż przymrużyli oczy. Było to coś jakby esencja najszlachetniejszej kawy, wymieszanej z aromatycznym tytoniem i jednocześnie zapachem gorzkiej czekolady.

Tymczasem dziewczyna ostrożnymi ruchami, delikatnie, zaledwie dotykając powierzchni, rozprowadzała płyn po tekście.

– Co pani robi?! – zaprotestował Autor.

– Cierpliwości, zaraz wszystkiego się okaże.

Ciekawość przemogła frustrację, toteż Literat pozwolił dziewczynie dokończyć. Kiedy proces był już gotowy, Andromeda potrząsnęła leciutko kartką i przyjrzała się jej pod światło.

– Gotowe! Oto poprzednia wersja tego rozdziału.

Autor chwycił za arkusz i z niedowierzaniem zaczął przebiegać wzrokiem po kolejnych wersach teksu. Stała się rzecz całkiem niepodobna do niczego – miał przed sobą zupełnie inną wersję zdarzeń, których przed chwilą sam był uczestnikiem.

Franciszek obserwował całą tę scenę z podniesionymi brwiami, niewiele brakło o opadła by mu dolna warga.

– Diabelstwo! Triki! – nie mógł się zdecydować Autor. – Co pani zrobiła z moim rozdziałem!

– No, teraz to już chyba nie będzie się pan upierał przy swoim. Skoro pod wierzchnią warstwą tekstu, którym był rozdział pierwszy, znajduje się rozdział drugi, którego treści pan nie zna... nie widzę innej możliwej konkluzji: jest pan zwykłą postacią literacką, a nie żadnym narratorem.

– Chwila, chwila, chwila – wtrącił się Franciszek-bohater – czy ktoś może mi wytłumaczyć co się tutaj dzieje?

– Zabieg który przed chwilą wykonałam, można w pewnym sensie porównać do archeologii. Ekstrakt z czarnej materii pozwala na wydobycie poprzedniej wersji tekstu, spod jego wierzchniej warstwy. Co więcej można tę czynność powtarzać po wielokroć, docierając do samego jądra powieści, to znaczy pierwotnej idei, czy też myśli, która stanowiła zalążek całej historii.

Franciszek jako racjonalista nie mógł uwierzyć w podobne tłumaczenie, ale ponieważ odczuwał wzmożony sentyment wobec Andromedy postanowił nie zdradzać się ze swym sceptycyzmem.

– I co tam jest napisane? – zapytał Autora.

– Nie wiem, coś tu powypisywała... – odparł niewyraźnie – że niby kobieta miała symbolizować czytelnika, bo podobnie jak mężczyzna pożąda kobiety, tak autor właśnie jego, czy coś w ten deseń...

– Zgadza się, w poprzedniej wersji miałam odgrywać rolę pięknej, lecz niedostępnej blondynki. Recz jasna nie będziemy teraz streszczać całego tekstu, bo chociaż w pewnym stopniu różni się od aktualnego stanu rzeczy, to jednak powtarzanie całości byłoby nużące.

– Dlaczego? – zaprotestował Franciszek. – Mnie akurat koncept z cofaniem się w prehistorię rozdziału bardzo zainteresował. Ciekawe jak potoczyła się nasza rozmowa w tej... nie wiem jak to określić... przeszłości?

– Dostałeś kosza, ale całą winę próbowałeś zwalić na mnie – poinformował Autor, nie odrywając wzroku od teksu. Badacze pisma po dzień dzisiejszy toczą spory, czy była to złośliwość z jego strony.

Na twarzy Andromedy pojawił się cień uśmiechu.

Franek wyrwał mu kartkę z ręki i sam zachłannie zaczął czytać.

Dziwnie się czuł śledząc własne losy. W pewnym sensie było to tak, jakby wyszedł z siebie i stanął obok, chociaż w poprzedniej wersji rozdziału jego postać wypowiadała odmienne kwestie.

Andromeda była tam Estellą i zwykłą, chociaż nadal piękną kobietą. Franciszek podobnie jak teraz, próbował ją zainteresować opowiadaniem o sobie samym i postmodernizmie (najwyraźniej niczego nie nauczył się na własnych błędach). Dziewczyna okazała najzupełniej uzasadnione zdziwienie, podejrzewając dyskutanta o brak piątej klepki. Po opuszczeniu kawiarenki Bohater miał pretensje do Autora, że ten wysyła go na pierwszą linię frontu, jako swoje literackie alter ego, aby zebrał cięgi za jego braki warsztatowe.

– Hola, hola! – zawołał tknięty nagłą refleksją. – Przecież to nic innego jak teoria światów równoległych!

– Niezupełnie, tutaj z każdą kolejną warstwą następuje stopniowy rozwój i coraz to bardziej rozbudowana treść. Z reguły najgłębsze i najstarsze pokłady teksu zawierają w sobie jedynie szczątkowe elementy fabuły, mętny zarys całości.

– W takim razie kopmy dalej! Przekonamy się co tam leży na samym dnie.

– Szkoda czasu. Ten rozdział nie jest jakimś dziełem sztuki, aby się nad nim rozwodzić.

– Ale dzięki temu mógłbym poznać prawdę o samym sobie!

– Mam lepszą propozycję: co powiecie na małą wyprawę w głąb wyobraźni innego pisarza? Skoro już wiecie czym się zajmuję, to może zainteresowałoby was jak moja praca wygląda od kuchni?

– Ma pani na myśli naprawianie książek?

– Jak najbardziej. Z tym, że nie książek, tylko kształtujących się powieści, w dodatku tylko tych, które potrzebują pomocy.

– A co to będzie za historia?

– W tym sęk, że nie wiadomo, nie wolno nam wybierać sobie zleceń. To chyba oczywiste, inaczej nie byłoby mnie tutaj.

– A w jaki sposób mamy się tam przedostać? I co my tam w ogóle będziemy robić.

– O transport proszę się nie martwić, a co do zajęć... znajdzie się dla was zajęcie.

– Chwileczkę! – zawołał Autor z oburzeniem – A co z moją powieścią?

– Przecież to nadal będzie pańska powieść, w tym rzecz. Nie dostrzega pan nieskończonych możliwości jakie niesie ze sobą taki zabieg? Naprawiając inną historię nie przestaniemy pracować nad obecną.

– Dwie pieczenie na jednym ogniu! – zawołał Franciszek z entuzjazmem (trudno dociec czy ów entuzjazm brał się z perspektywy pracy, czy też raczej towarzystwa w jakim będzie ją wykonywać).

– A zatem w drogę. Zdaje się, że to będzie... zaraz, zaraz... trzeci rozdział?

– Dru... – zaczął Franciszek-autor, ale urwał i machnął ręką – a, mniejsza o to!

– Czy mógłby pan za mnie zapłacić? Zdaje się, że nie posiadam tutejszej waluty – zwróciła się do niego Andromeda.

Franciszek nieznacznie pobladł.

– Mam tylko dwa rotszyldy.

– A ile wynosi rachunek? – zapytał Bohater, równie zaniepokojony.

– Zapomniałem, że ty nie masz pieniędzy! Brakuje nam pięć pięćdziesiąt plus to co zamówiła pani Andromeda.

– Ech, panowie... przychodzicie na randkę bez żadnych funduszy? – i pstryknęła palcem...

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Leuname · dnia 21.06.2015 15:59 · Czytań: 766 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
bemik dnia 21.06.2015 18:11 Ocena: Bardzo dobre
Myślę, że moim problemem na tą chwilę (przedmowa) tę chwilę
Cytat:
– Poco te nerwy?
- po co
Cytat:
to wzią­łem, ale jak widać skut­ki oka­za­ły się ubocz­ne.
- tu nie wiem, czy napisałeś tak z rozmyśłem, czy tak wyszło, ale generalnie mówi się, że coś ma uboczne skutki
Cytat:
sam nigdy nie od­wa­żył by się na po­dob­ną eska­pa­dę).
-odważyłby
Cytat:
jakby to po­wie­dzieć, swo­jej li­te­rac­kiej esen­cji.
- znowu nie wiem, czy ta esencja zamierzona, czy miało być egzystencji
Cytat:
Post­mo­der­ni­stycz­ny morze być pro­jekt bu­dyn­ku
- może
Cytat:
dziew­czy­na po­wie­dział to tak sta­now­czym
- powiedziała
Cytat:
do resz­ty już wy­bit­ny z kon­spek­tu
- zbity albo wybity z kontekstu
Cytat:
Z Do­sto­jew­skim mia­łam o tą kwe­stię strasz­ne tar­cia
- tę
Cytat:
Niech pas siada
- pan
Cytat:
Na praw­dę szko­da czasu.
- naprawdę
Cytat:
Zga­du­je wasze myśli
- zgaduję
Cytat:
Nie wie­rze w ani jedno pani słowo!
- wierzę
Cytat:
[quote]Fran­ci­szek ob­ser­wo­wał całą tą scenę
- tę
Cytat:
Co wię­cej można tą czyn­ność
- tę
Troszkę poczułam się jak Andromeda. Do powyższych uwag dodam jeszcze, że bardzo dowolnie stosujesz przecinki, a dowolność w większości przypadków objawia się w ich braku.
Nie zmienia to faktu, że bardzo przyjemnie czytało mi się tę Twoją zakręconą powieść(oczywiście cofnęłam się do rozdziału pierwszego, ale tam nie zostawiałam komentarza) i będę czekała na ciąg dalszy.
Aha i jeszcze jedno -źle zapisujesz kwestie dialogowe.
Heisenberg dnia 21.06.2015 19:23
Leuname, na dzieło perfekcjonisty, to mi Twój tekst tak średnio wygląda ;) Bo jeśli chodzi o "perfekcjonizm stylistyczny", to tutaj taki nie rzuca się w oczy - i to in plus, w sensie, że tekst brzmi naturalnie i czyta się płynnie. Natomiast jeśli chodzi o poprawność językową, to perfekcjonizmu też nie dostrzegam, ale to na niekorzyść tekstu - literówki, zaimki błędne (tą - tę), interpunkcja... Co do interpunkcji, to polecam portalowe poradniki, wydaje mi się, że powinieneś znaleźć coś ciekawego w nawigacji, w panelu po prawej. Zresztą nie tylko o interpunkcji są tam artykuły, ale rzeczywiście, przecinki są tym błędem, który najczęściej w Twoim tekście się pojawia.
Masz szczęście, że niedziela, że pogoda paskudna i nic się człowiekowi nie chce, bo inaczej męczyłbym cię uwagami, poprawkami, bez których uwzględnienia byś na górnej półce nie wylądował. Ale następnym razem nie będzie tak łatwo ;) Także radzę popracować, nie tylko nad przecinkami.

Opowiadanie (rozdział powieści właściwie) ciekawe, chociaż rzeczywiście trochę przegadane. Ale nie znużyło mnie ani trochę.
Leuname dnia 21.06.2015 19:57
@bemik

Cytat:
Troszkę poczułam się jak Andromeda.

W sensie, że urodzajna? ;)

W każdym razie musisz być szalona, skoro chciało Ci się przebrnąć przez oba rozdziały. ;)

Dziękuję serdecznie za uwagi i opinię, polecam się na przyszłość.

@Heisenberg

Jestem nim, uwierz mi. Tekst czytałem i poprawiałem niezliczoną ilość razy, a skoro interpunkcja nadal kuleje to znaczy, że muszę być w tej kwestii totalnym ignorantem.
Aha! Przypomniało mi się, że mój pierwszy recenzent narzekał na zbyt dużą ilość przecinków to trochę pousuwałem, hi hi.

Co do literówek mam wrażenie, że na linii ja - Word - edytor portalowy nastąpiło kilka tajemniczych psikusów autokorekty. W każdym razie teraz powinno być OK.

O zaimkach czytałem dość niedawno:
http://sjp.pwn.pl/poradnia/.../te-czy-ta;2227.html
Nie wiem skąd taki oczywisty błąd, widocznie mowa potoczna mi się wkradła.

Jeśli przecinki mają mnie zdegradować do dolnej półki to na drugi... na trzeci rozdział nie ma co liczyć w najbliższym czasie.

Cieszę się, że nie znużyło, bo mi wydaje się strasznie nudne. A zatem strategia rozwoju na najbliższe miesiące wygląda tak:

1. Kondensacja treści
2. Interpunkcja

Dzięki za opinię.
bemik dnia 21.06.2015 21:33 Ocena: Bardzo dobre
Leuname napisał:
Troszkę poczułam się jak Andromeda.W sensie, że urodzajna?

- w sensie, że tak jak ona ingeruję w opowiadania :rol:
Nie rezygnuj z trzeciego rozdziału, a przecinki potraktuj jak obce wojska - walcz z nimi.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:40
Najnowszy:pica-pioa