Nowy - Kurojatka
A A A
Od autora: Cóż, bez tytułu tak naprawdę i z przesadną ilością wulgaryzmów. A może i nie? Przepraszam jeszcze za obszerność. Nie wiem jak inaczej to podzielić. Miłego czytania :-)
Klasyfikacja wiekowa: +18

Część Pierwsza

Pobudka

Budzę się i od razu wiem, że coś jest nie tak. Jakby całe ciało ktoś zgniótł, boli dosłownie wszystko. No, może boli to za dużo powiedziane, niemniej intensywnie czuję każdy centymetr skóry, każdy mięsień i każdą kość. Coś zdecydowanie jest nie tak. Otwieram oczy i nie poznaję pomieszczenia. Zapala się świetlówka, widzę blaszane ściany, białe szafki rażące tym specyficznym szpitalnym wyglądem. No i lamperia olejna, co za idiota wszędzie wciska się z tą lamperią. Próbuję wstać, ale głowa mnie zaczyna tak napierdalać, że daję sobie spokój. Nie mam zielonego pojęcia co się wydarzyło ale siłą rzeczy żadnej libacji nie było.

Do pokoju wchodzi doktor Tymęcki, przysiada się obok z dziwnym wyrazem twarzy. Chwilę to trwa nim udaje mi się zogniskować wzrok, a to tym trudniejsze, że mnie oślepia latarką.

- Jak się czujemy? – pyta z delikatnym rozbawieniem odkładając latareczkę.

Chcę mu odpowiedzieć żeby spierdalał, ale język uwiązł mi w zaschniętym gardle. Do pomieszczenia wchodzą jeszcze Domino, Gargamel i Marian, sadowią się na jednym z trzech łóżek i gapią z rozbawieniem. Kilku debili słyszę stoi w przejściu, chichrających się najpewniej ze mnie ale nie mam ochoty ich nawet powyzywać. Tymęcki podaje mi w końcu kubek wody z baniaka obok, i nareszcie każę wszystkim durniom wypierdalać. Wybuchają śmiechem tak głośnym, że głowę mi rozsadza.

- Mam dla ciebie kilka wiadomości, dobrych jak i złych – podejmuje Tymęcki, gdy kanonada śmiechu w końcu cichnie. Gargamel stwierdził, że w zasadzie to ja akurat mam w przewadze tych dobrych, i tępaki znowu ryczą ze śmiechu. A byście się tak zapluli!

- Dobra wiadomość jest taka, że żyjesz – doktor znowu podejmuje, tym razem nie czekając na koniec chichotów, którego z resztą marno wyglądać – Kolejna, bardzo dobra wiadomość to jesteś zdrowy i w pełni sił – mam ochotę mu odwinąć, bo przecież mi łgał nie będzie kiedy leżę i z trudem się poruszam, ale ten zmienia nagle ton i trafia od razu w samo sedno – a pamiętasz w ogóle co się stało?

Kiwam mu, że nie, bo w ustach znowu mi zaschło. Popijam. Bóle wyraźnie ustępują, tylko głowa ćmi. I to dziwaczne uczucie. Coś jest nie tak. Nie, żeby mnie nie dziwiło czemu zleźli się tu gnoje całą bandą. Nie, żebym nie był ciekawy z czego się tak cieszą, ale coś innego jest strasznie nie tak, tylko jeszcze nie wiem co.

- No, więc oderwało Ci nogę, duży fragment brzucha – podniósł tablet zawieszony na łóżku i posiłkując się zdjęciem zaczął opisywać co konkretnie mi urwało, po czym odwraca i pokazuje to zdjęcie. A tam w kałuży krwi jakieś takie kadłubkowate zwłoki. Dziwi mnie to cale gadanie, bo przecież ruszam nogami, rękoma. Dla pewności zerkam, no rzeczywiście ruszam pod kołdrą. Tylko tak coś dziwnie, ale przecież ruszam.

- A więc dobra wiadomość jest taka, że znalazło się dla ciebie nowe ciało. Zła jest taka…

- Nie, nie – wtrącił się znowu Gargamel – Ta jest najlepsza!

- Zamknijcie się wreszcie – Tymęcki próbował, ale śmiechom nie było końca – masz ciało Ewy.

Chwilę patrzę na niego jak na idiotę. Potem, jak na imbecyla. Następnie, jak na błazna skretyniałego i znowu, jak na idiotę. Ale każę mu się pocałować w dupę, jak zwykłemu debilowi. Reszta wybucha przy tym gromkim śmiechem, więc im też polecam opuścić pomieszczenie. Wtedy właśnie Tymęcki coś tam nowego odnalazł na tablecie i wręcza mi z miną w stylu „a nie mówiłem?”.

Ciało Ewy, Bioniczne naczynie humanoidalne, jednostka zwiadowczo-badawcza, cud techniki, twór boski. Patrzę chwilę na okładkę instrukcji obsługi ze zdjęciem nagiej kobiety. Chwilę zastanawiam się, co mam o tym myśleć po czym podnoszę kołdrę. I chuj, a w zasadzie nie chuj tylko pizda. Piersi. Opuszczam kołdrę, po czym sprawdzam jeszcze raz. Palcem wymacuję wargi sromowe, i już wszystko jasne i niestety bardzo realne.

- Zajebię! – krzyczę zrywając się z łóżka ale doktor to przewidział i odskoczył do tyłu. A ja go nie mogę gonić, bo śliczne kobiecie nóżki odmawiają mi posłuszeństwa.

- Zanim zrobisz coś głupiego, nie było Adama – Tymęcki wykrzyczał najszybciej jak mógł.

Sprawdzam jeszcze raz, ale penisa nie ma tam, gdzie zawsze był, kurwa mać! Kurwa mać!

Tymęcki z powodzeniem wyprasza towarzystwo, czas najwyższy. Niewybredne komentarze mogą sobie wsadzić w dupę, wykrzykuję za nimi. Byle nie w moją!

- Rozerwało cię na kawałki – podejmuje doktor. – W zasadzie to nie było za dużo nadziei, że tak czy siak przeżyjesz, więc przeszczepiliśmy cię w Ciało Ewy, natomiast Adama wziął Gruby Witek. Potem mieliśmy wielkie szczęście, bo wszystko zaczęło się pieprzyć, a jak wiesz mieliśmy tylko po jednym ciele Adama i Ewy więc masz mnóstwo szczęścia, że cię zatargali do kapsuły. Całą matkę trafił szlag. Nawet nie wiadomo co dokładnie. Najpierw rozszczelnienie, potem gdzieś pożar, parę awarii. Ledwo co się odłączyliśmy, nie było nawet czasu ustalić lotu a co dopiero mówić o miejscu lądowania. Stąd powinniśmy się wyjątkowo cieszyć, że nie wpadliśmy do oceanu. Ta planeta do w siedemdziesięciu procentach woda. Tyle w krótkim skrócie.

Kiwam, że rozumiem. Siadam i okrywam się szpitalną tuniką, bo mi spadła i dyndające cycki nawet doktora wyraźnie rozpraszały. Szok, nie do opisania.

- Teraz tak – kontynuuje po teatralnej przerwie na strawienie nowinek – Jako jedyny lekarz muszę ci zrobić szkolenie z zakresu używania ciała Ewy, niestety mało się na tym znam więc większość sobie doczytasz. Mózg jak już pewnie zauważyłeś masz średnio kompatybilny, więc trochę czasu ci zajmie to przystosowania się do nowych, powiedzmy, kształtów. Niemniej wszelkie połączenia nerwowe są sprawne więc nie powinno być problemów z podstawowymi funkcjami. To ciało jest nieużywane, funkiel nówka, więc wszystkich ruchów będziesz się musiał uczyć na nowo. Ale to lepiej, bo inaczej miał być jakieś odruchy pozostałe w pamięci mięśniowej czy coś. Na początku ruszaj się ostrożnie, ciało Ewy jest bardziej rozciągnięte niż ty byłeś, ale też mięśnie działają bardzo podobnie jak ludzkie acz nieidentycznie. Na początku mogą wystąpić problemy z synchronizacją międzymięśniową i tak dalej. To sobie doczytasz. Pamiętaj, że masz więcej siły niż może ci się zdawać, i póki się z mięśniami nie oswoisz musisz być ostrożny bo uszkodzisz ciało. Może nawet w nieodwracalny sposób. Poza tym masz jeść by zaspokoić głód, bez obżarstwa bo masz żołądek zupełnie inaczej skonstruowany niż ludzki. Tam gdzieś jest schemat. Przestudiuj też układ krwionośny, coś co każdy powinien wiedzieć. Na lewej ręce masz gniazda, dupę wycieraj tak jak to robiłeś normalnie a z oddawaniem moczy to już ci nie pomogę, będziesz musiał z Martą pogadać. Jakieś pytania?

No właśnie, nie mam żadnych. Patrzę na przekrój teraz już moich wnętrzności na ekraniku i robi mi się niedobrze. Dla pewności sprawdzam w instrukcji jeszcze jedną ważną rzecz i oddycham z wielką ulgą. Jestem bezpłodna. Tego by było za wiele, żeby człowiek skonstruował sztuczne życie. Płód zrodzony z syntetycznego ciała, czy jak tam to nazwać. Doktor wychodzi, nawet nie wiem kiedy. W końcu postanawiam się ubrać. Grubiańskie chuje oczywiście wyprosili u którejś dziewczyn miniówkę i przyszykowali mi tu z koronkowymi majteczkami. Niech się pałują, ubieram spodnie szpitalne z szafy. Są za małe, trochę obcisłe ale co zrobić. Szlafrok wygląda na mnie jak przyduża koszula. Dopiero podchodząc do drzwi zauważam, jak wysokie jest to ciało. Pierdolony dowcip feministek chyba.

Chód rzeczywiście sprawia pewne problemy. Mam wrażenie, że gubię równowagę choć widzę, że wyraźnie stoję prosto. Muszę się podpierać. Dziwnie też wszystko czuję, mniej. Idę boso po kratowanej podłodze bo nie mam obuwia ale przynajmniej nie boli zbyt dotkliwie. Teraz chyba należą mi się wakacje, i prędzej czy później dostanę rodzaj męski. Muszę się tak pocieszać, żebym nie zwariował. Zwariowała, psia krew.

Rzeczywiście jesteśmy w kapsule, lądowniku czy jak to zwać. Pokoik szpitalny, łaźnia połączona z wychodkiem, magazyn głównie środków potrzebnych do życia i kokpit sterowniczy, wszystkie wychodzące na pomieszczenie centralne łączące w sobie sypialnię z jadalnią. A tam, na stole wyświetlona szczątkowa topografia otaczającego terenu. Szczątkowa, bo nie widać fragmentów ukrytych za wzniesieniami. Jeśli to ma być dowcip, to cholernie się nastarali.

- O-o, witamy śpiącą królewnę – Wita mnie Piotr, więc mu tłumaczę jak powinien się nazywać żeby było stosowniej do wyglądu.

                - Tylko sięgnie gniewaj, jak cię przez przypadek oczywiście klepnę w Tylek, co? – Więc odpuszczam kolejną ripostę. W tym tempie szybko skończą mi się przekleństwa i będę musiał się powtarzać.

- Hej, a możesz się rżnąć? – Marian pyta dość chyba poważnie. Jemu też puszczam kilka ciepłych słów. Siadam, Sprawdzam czy aby wyszło mi to etycznie. Ostatnie co bym chciał, to żeby któryś rzeczywiście się do mnie przystawiał. Z ciekawości szukam w instrukcji stosunków seksualnych. Możliwe! I do tego mam odczuwać zwykłą dla kobiet przyjemność. To akurat pewnikiem wymyślili Japończycy. Gdzieś obiło mi się o uszy, że niektórzy do tych celów mają modele różnej płci i zamieniają się rolami raz na jakiś czas. Ci bogaci oczywiście. Biorąc pod uwagę, co się ostatnio wyrabia w tym zdegradowanym społeczeństwie na ziemi, nie zdziwiłbym się gdyby zaczęli produkować nawet takie sztuczne zwierzęta do niecodziennych igraszek.

Wchodzi Marta, rozwija telematę na ścianie co powoduje ogólne rozbawienie.

- Który to taki zabawny? – pyta wskazując na odcięty prostokąt w narożu.

- Pewnie jeszcze na matce – Uspokajał Domino, nieskutecznie.

- I co, psia krew, myślał? Że sobie zrobi mały telewizorek? Przecież odcięty kawałek nie będzie działał!

- Chyba, że odciął kontroler.

- Kontroler jest!

- W takim razie albo miał drugi, albo to idiota – Domino rozpostarł się wygodnie, na ile to było możliwe. – A z ciekawości co takiego chcesz oglądać?

- Ja piłkę nożną – Marian zrobił wesołą minę.

- Nie odbieramy tu niczego. No chyba, że dochodzą tu jakieś fale od nas ale to pewnie będą czarnobiałe początki kinematografii.

- Wątpię, za daleko….

- Ja mogę na Martę patrzeć, dobrze sobie radzi – Michał pojawił się ciężko powiedzieć skąd. Pokazała mu środkowy palec, spojrzał na mnie – A ty? Też nie?

Kolejne spierdalaj, tym razem bez soczystych porównań, bo mi wena odeszła. Za to przeczytałem, że mogę sobie załadować pamięci ruchów. I znowu akcent japoński, taniec erotyczny jako główny przykład. Po kilku minutach ćwiczeń mogę już być instruktorką bo ruchy same układają się idealnie. Poza załadowaniem potrzebuję jeszcze chociażby obejrzeć, albo popróbować, bo co innego pamięć ruchowa jaką posiada ciało, a co innego pamięć właściciela. „Wystarczy wykonać początek ruchu, a reszta przypomni się sama tak, jak podczas recytowania wiersza. Zaczynając od początku resztę mówimy bezwiednie pomimo, że od drugiej linijki często zacząć już nie sposób”. Sranie w banie. Gra na instrumencie, kolejny przykład, wystarczy załadować bazę, wziąć instrument i praktycznie można grać wszystkie utwory świata. Byle bym te piosenki znał oczywiście bo inaczej zrobię jeden wielki muzyczny zlepek. Zacząłem się zagłębiać w dostępne bazy, ale oczywiście w instrukcji jest spis i adresy, gdzie szukać. Samych baz już nie ma.

- Są jakieś inne dane to tego ciała Ewy? – pytam. Doktor skinął, wstał i poszedł szukać. Fajnie, spróbujemy później.

Marcie się udało, i puściła jakąś bajkę. – Z prywatnych zbiorów – tłumaczy. 3D tylko, ale coś chociaż brzęczy. Tymęcki wraca. I wcale się nie dziwię przeglądając to, co przyniósł. Dostępny zestaw masaży egzotycznych, tańce erotyczne – tu najwięcej nośników. O, widzę operator myśliwca, karate. Chociaż trochę ciekawostek. Dziwne, że jak na wojskowy model ciała Ewy to w zestawie mało walk dołączyli. A szkoda bo fajnie by było dla odmiany skopać raz dupę Marianowi a nie odwrotnie.

Pytam, kiedy nas ktoś podejmie i zapada grobowa cisza. Nie, żeby towarzystwo było wyjątkowo wesołe wcześniej. I wtedy zdaję sobie sprawę z faktu, że powrotu to dla nas raczej nie ma.

- Nie martwy się, możemy spędzić resztę życia pijąc piwo i uprawiając seks – Michał zatarł ręce – No przecież dziewczyny, wy też chyba potrzebujecie odrobinę rozrywki czasami, co?

Lepiej nie będę komentował. Skurczybyk.

- Planeta jest większa od naszej – podejmuje Domino – mniejsze słońce ale jesteśmy bliżej. Tlen w składzie powietrza w większym udziale, uważaj na hiperwentylację, średnia temperatura mniej więcej dziesięć stopni mniejsza, niż u nas. Najgorzej z grawitacją…

Słucham tego z dość zgłupiałą miną i uświadamia mnie Marian - Idziesz na spacer, to nie wiesz?

- Po naszym pobycie w przestrzeniu, przy wiemy jakiej grawitacji nie jesteśmy tu w stanie pokonać kilkuset metrów, no może kilometra bez odpoczynku. Ty z Ewą za to nie masz tego ograniczenia.

- A gdzie Adam? – pytam. Bo wolałbym się trochę oswoić z tym wszystkim ale kiwają głowami.

- Wtedy był nieco inny plan, Witek w ciele Adama rozłożył antenę i sondy. Okazało się, że są tu rośliny, a skoro tak, to na pewno zwierzęta. Więc, czemu nie jakaś cywilizacja?

- Zdurniały pomysł.

- W każdym razie Witek wczoraj poszedł.

- Gdzie?

- Znaleźć jakiś punkt obserwacyjny i coś może wypatrzeć.

- Nie wrócił od tamtej pory.

- Nie, żebym mu nie ufał, ale kto wie, może go zżarły jakieś tutejsze potworki?

- A ja mu nie ufam, nie bójmy się powiedzieć, że to idiota był – ryknął Marian, żywo gestykulując – Poza tym, żeby wszystko było powiedziane plan był ładny, ale nie jego. A ten chuj zbolały wszystko po swojemu zrobić musi, to i się szarpać zaczęliśmy. I po złości będzie teraz pierdział w portki ale wróci najprędzej za tydzień.

- Oj tam, od razu – W końcu odezwał się Gargamel.

- Nie oj tam od razu, tylko tak! Za mocno dostałeś chyba w główkę przy lądowaniu, skoro teraz nie pamiętasz.

- Ale nas tak nie zostawi przecież – Zaczął uspokajać Domino, ale Marian już podłapał temat.

- Ja bym tam na to nie liczył. Każdy wie, że Witek głupi był, jest i zawsze będzie.

Znowu cisza, i to taka, że słyszałem furkot oczyszczacza powietrza.

- Prawda jest taka, że mamy uzdatniacz, który jednak trafił szlag. Wody będzie na jakieś dwa miesiące. Stąd musisz poszukać jakiegoś źródła. A jeśli chodzi o polowanie, to jest miotacz magnetyczny, dwa działka elektronowe i kusza.

- Kusza?

- Tak, moja – przyznał się Gargamel. I do zwrotu w stanie idealnym!

- A na cholerę Ci kusza? Ty strzelać z niej nie umiesz – Do rozmowy włączył się Piotr.

- A Ty na jaki chuj wozisz ze sobą fotkę starej?

- Nie starej, tylko żony!

- I po co ci fotka, jak ją pewnie rżnie teraz sąsiad jeden z drugim.

- No, dość tego – Domino wstał. Bądź co bądź najwyższy rangą. A szkoda, jak by się pobili, to by chociaż wesoło było. Trochę rozrywki dla mnie, tak dla odmiany. – Piotr idziesz na wartę, Bolek z Michałem wracajcie do sterówki.

- Tak, tak – Piotr przeciągnął się – krótka przerwa na sprzeczkę, kłótnię czy obicie komuś mordy właśnie się skończyła, co Marian?

- A dlaczego pijesz do mnie? Jak ktoś nie potrafi przyjąć krytyki to nie moja wina, ja tylko wyrażam swoje zdanie.

- No, rozłazić się, rozłazić. Doktorze – Domino wciąż widzę dowodzi – Kiedy mniej więcej nasza nowa Ewa będzie na chodzie?

- Nie wiem, to znaczy… Nie mogę tego tak po prostu sprecyzować. Wszystko zależy od mózgu, to może zająć kilka godzin a może kilka dni.

Domino swoim zwyczajem mruknął coś, co oznacza przyjąłem do wiadomości, i za Michałem wszedł do sterówki.

Mało mnie interesuje kreskówka na telsecie, jeszcze mniej Marian ze Zbigniewem perorujący o możliwościach ciała Ewy więc włączam instrukcję zaczynam twardo od początku. Muszę to wszystko przeczytać, więc staram się nie opuścić żadnej strony. Tytuł, autorzy, warunki korzystanie, przedziały tajemnicy państwowej i wojskowej, odpowiedzialności i kary. Nudzi i wkurwia, a jeszcze do spisu treści nie doszedłem.

O ciele

Dalej lecę pobieżnie. A chuj tam, mam mnóstwo czasu przecież. Doczytam później. Nudzą mnie tajniki żywieniowe, które i tak można by skrócić do jednego zdania: Aktywność fizyczna w zmaga zużycie energii więc im więcej biegasz tym głodniejsza się staniesz. Wertuję więc całą zawartość instrukcji w poszukiwaniu co ciekawszych zdjęć czy diagramów. Przelatuję schematy kośćca choć nie umykają mi pewne różnice między moim a zwyczajnym szkieletem. Dalej układy mięśniowe, miejsca pobudzania zewnętrznego w razie awarii. Rozdział o złamaniach, skręceniach i zwichnięciach ze sposobami unieruchamiania kończyn i pobudzania mięśni i stawów do szybszej regeneracji został wzbogacony o rany postrzałowe. Mam model wojskowy, bądź co bądź. Nie jakieś tam cywilne gówno.

Poprawiam się w łóżku. Piersi mi może nie tyle przeszkadzają, co dziwnie mi z nimi. Są widoczne, są tam gdzie ich nigdy nie było, czy po prostu nie przywykłem do ich widoku. Nagle natrafiam na coś dziwnego. Cofam, bo za szybko wertowałem i przeleciałem jakiś rozdział ze zdjęciami innymi niż laboratoryjne schematy.

POH, Eryka, Melita Kalam. Data urodzenia, dane matki, ojciec nieznany. Akta jakiejś kobiety. - Co to… kurr…

- Ojej –Zbigniew się zainteresował i zajrzał mi przez ramię – tego tutaj nie powinno być, daj…

- Zostaw!

- Nie czytaj tego – wyciąga rękę.

- Spierdalaj! – Odpycham go. Rzeczywiście mam siłę, doktor przelatuje kawałek, potyka się o łóżko i robi fikołka na drugą stronę.

- O rzecz! Aż się nakrył nogami! – Marian zaczął wiwatować.

- Nie wolno się dobierać tak po prostu, bez kwiatów Zbyszek – Instruował Gargamel. – A przynajmniej nie przy wszystkich.

- Może wyjdźcie sobie na zewnątrz?

- Lepiej, żebyś tego nie czytał – Zbigniew wstał już – Albo przynajmniej nie teraz. Może to wywołać wstrząs…

Ale go nie słucham. Zaciekawiło mnie to, czytam dalej. Nie idzie łatwo, bo debile zaczynają się przekrzykiwać na lepsze sposoby na podryw. Sprawdzam od początku rozdziału – tajemnica wojskowa. Lista kar całkiem spora przy czym najlżejszą wydaje się powieszenie. Co tutaj mamy, historia kształcenia niejakiej Eryki Melity Kalam. Kilka opinii z podpisanym autorem. Robili gnoje komuś akta już na poziomie podstawówki? „Matka chciała mieć chłopca, ale wyszła dziewczyna. Z czystej złośliwości imię Eryk zostało” – wychowawca. „Wyniki w nauce mierne spowodowane dużą absencją. Dziecko bystre, chętnie uczestniczy w zajęciach po zajęciach ramowych”. Ucieka z wyjazdu letniego nad morzem i zostaje uznana za zaginioną. Wypływa po czterech miesiącach w bazie marynarki wojennej gdzie chce się zaciągnąć. Odsyłają ją do domu. Pól roku później matce zostają odebrane prawa rodzicielskie, piętnastoletnia już Eryka trafia do domu dziecka, skąd regularnie ucieka. W wieku 17 lat zachodzi w ciążę, badania nie wskazują nikogo z domu dziecka. Zostaje pracownikiem produkcji w firmie włókienniczej. „Pracownik sumienny, rzetelny i ambitny, nieskłonny do pracy w godzinach nadliczbowych”. O dziwo więc dziewczyna stara się być lepszą matką niż sama miała. W wieku trzydziestu lat nie przychodzi do pracy. Nie ma jej w domu, nigdzie nie wyjechała. Po prostu wzięła dziecko i rozpłynęła się. Trzydziestoczteroletnia Erika zostaje zidentyfikowana na zupełnie innym kontynencie, zatrzymana pod zarzutem podpalenia mienia, powiązana z serią podpaleń mienia prywatnego i skazana na piętnaście lat pozbawienia wolności. Po zabójstwie współwięźniarki zostaje przeniesiona powrotem do kraju, gdzie słuch o niej zanika.

Poniżej czytam datę przeznaczenia zwłok do badań nad nowoczesną technologią. Umarła podczas transportu do więzienia krajowego tuż po przekroczeniu granicy, ciekawostka. Wygląda na to, że kościół miał rację. Na początku programu z tymi sztucznymi ciałami zaczęto bić na alarm, że nie da się wyhodować ciała z niczego. Że badania są przeprowadzane na ludziach i, że to niehumanitarne. Ostatecznie kościół walkę przegrał i były to chyba ostatnie podrygi tej instytucji na arenie dyplomatycznej.

Ale dlaczego specjalnie w tym celu ściągnięto z więzienia gdzieś na końcu świata nic nie znaczącą dziewczynę? Po chwili rozumiem, że to przecież proste. Nikt nie spyta, nie ma rodziny, nie ma śladów. Do celów wojskowych osoba agresywna i socjopatyczna jest bardziej przydatna, niż przeciętny obywatel. Ale co to ma za znaczenie, jeżeli ciało już martwe żywi się, modyfikuje i przygotowuje do przeszczepu? Przecież martwe! Mózg nosiciela jest usuwany, tak? Z tego co wiem, tak powinno być bo niby jak inaczej? Nie da się zgrać samej pamięci, to nie dysk twardy, trzeba przeszczepić cały organ. Oczywiście, że jestem tego pewien.

Kłótnie i teorie spiskowe

Gargamel zamachnął się. Powierzchnia telsetu zafalowała. Na jej powierzchni pozostała niewielka plama otoczona przez kręgi zabarwień

- Ej, kurwa no! – Marta uniosła bezradnie ręce.

- Oj, niechcący – usprawiedliwił się Gargamel, kiepsko hamując śmiech

- Kurwa, nie możesz oglądać to spierdalaj!

- Ja nie mogę! – Zgłosił się niepytany Marian.

- No przeprosiłem, kurwa. Z resztą nic się nie dzieje, nudny ten film jak flaki z olejem, Jak pasztet w piździe babci….

- Miały być kolejki do oglądania ale nie, zawsze musisz coś odpierdolić

- Cicho no, leci przecież dalej – o dziwo Marian zaczął uspokajać.

- No właśnie , cisza, dajcie oglądać – Gargamel zaczął grać urażonego przerwą w seansie, którą sam zapoczątkował.

- Nie możesz normalnie wysiedzieć, co? Nie możesz? Zawsze musisz coś spierdolić. Zawsze!

- Nie dajesz mi się skupić na seansie. Nie wiedziałem, że się tak spierdoli – Gargaml łgał wciąż nieskutecznie powstrzymując się od rechotania.

- Typowy, kurwa Gargamel, buc i tyle.

- Hej nowa nasza towarzyszko zostaw ten tablet i przytuliła byś koleżankę – Marian skierował słowa chyba do mnie.

- Ej, o co ci chodzi? Powiedziałem, że to był przypadek… - Gargamel zrobił tak niewinną minkę, że bardziej się już przesadzić nie dało.

- No żebyś tak przypadkiem nie zarobił guza – Marian wymownie wskazał na swoje czoło.

- Tak ci się spodobały te pierdy z dupy babci?

Marta rzuciła pilotem i wyszła do kibelka. Nastała chwila ciszy którą w końcu przerwał Domino wychodząc ze sterówki.

- Co się dzieje?

- Marta się wkurwiła i poszła sobie.

- Marian, tak było?

- No tak było. A zanim to się stało to jej Gargamel zaczął dogryzać co z radością właśnie donoszę.

- Skurwiel – odciął się Gargamel.

Domino spojrzał na mnie, więc potaknąłem.

- No to wstawaj i idź ją przeprosić. Kurwa chwilę razem i zaraz awantura.

- Jak mam to zrobić, przecież jest w sraczu!

- I co tam robi? – Domino postanowił chyba zgłupieć.

- Nie wiem, pewnie sra!

- W takim razie zakładaj maskę i zasuwaj na zewnątrz zbiornik opróżnić.

- Nie moja kolej!

- Idź, nie marudź.

Gargamel sapnął, spojrzał na Mariana ale w jego uśmiechniętej szeroko twarzy wsparcia nijak nie otrzymał. Rzucił coś o donosicielstwie jeszcze i wyszedł pod śluzę. Domino obrzucił nas beznamiętnym spojrzeniem i na powrót schował się do sterówki. Zostałem z Marianem który głupkowato się na mnie patrzy i uśmiecha. Gnój z niego, tak jest. Widzę, że coś mu chodzi po głowie, więc nie włączam na powrót instrukcji. Patrzę na niego i czekam.

- Coś widzę, tak nie bardzo się przejęłaś – Marian stwierdza w końcu.

- O czym mówisz?

- No jak to, nie wiesz? O tym, że od teraz jesteś już kobietą! Czy mam teraz mówić proszę pani? Może w rączkę całować?

- A spadaj.

- No widzisz, o tym właśnie mówię. Zupełnie tak, jak byś całe życie na to czekał. Jako facet byłeś ciotą?

Marian zrobił przerwę dla mnie, więc na złość nie komentuje. Wkurwia mnie, wiecznie rozgadany skurczybyk.

- A tak w ogóle, to pamiętasz jak się nazywałeś przed tą cudowną przemianą? Bo tak się zastanawiam. Może ty to nie ty? Może Zbychu tylko tak mówi, że tak jest a może tak naprawdę to nie jest sztuczne ciało?

- Nie sztuczne ciało tylko co?

- No nie wiem właśnie. Może to nie ty, tylko jesteś kobietą która cały czas leciała z nami w jakimś letargu? I teraz dla lepszego kontaktu z załogą tak cię przedstawił? A pamiętasz co się działo, zanim ci wypluło flaki?

- No nie… To normalne przecież, mózg musi się zsynchronizować i tak dalej.

- No właśnie, nie. A co do reszty to bym nie był taki pewien. Co doktorek wie a co mówi to jego, a ja tak sobie myślę, że to jakiś kolejny eksperyment. A z lotu statkiem coś pamiętasz?

- No jasne – mówię. Ale tak naprawdę muszę się mocno skupić. Coś tam się działo. Pamiętam, że przeczytałem parę książek, jakieś dziwne sny. Sny pamiętam? Nie, raczej odczucie, wrażenie czy dziwne samopoczucie z jakim się obudziłem. Kurwa, z resztą myślę o sobie wciąż jako o mężczyźnie. Mówiłem a nie mówiłam, poszedłem a nie poszłam, to chyba wystarczy.

- Nie wiem czy takie jasne – Marian odgadł mój tok myślenia – Może my w ogóle nie polecieliśmy na żadną planetę tylko po kursie wokoło orbity wróciliśmy powrotem?

- A skąd to przypuszczenie? Zapomniałeś o innym składzie powietrza chociażby?

- A tam, instrumenty można przestawić przecież zdalnie.

- A grawitacja? Dlaczego nie możecie ujść o własnych siłach dalej niż sto metrów?

- Wiadomo, że od pobytu w kosmosie mięśnie wiotczeją to normalne!

- Niezupełnie, mieliśmy na statku sztuczną grawitację, nie powinno być żadnego uszczerbku na sprawności fizycznej.

- Tak. Chyba, że zmniejszali sztuczne przyciąganie, co? Codziennie o pół procenta czy coś. O pół kilograma. Nawet o dziesięć deko! Zauważył być, że jesteś dziesięć deko lżejszy niż wczoraj? Nie, oczywiście, że nie! – Marian odpowiedział za mnie co uwielbiał. Trochę sensu chyba miał. Zostawił chwilę, by napawać się sensownością swojej ideologii po czym zaczął dalej argumentować – Popatrz na siebie, ty nie masz żadnych problemów, bo byłaś w kapsule. No nie żaden wpływ grawitacji, to nam ją zmniejszano.

- No ciekawe, i po co niby to wszystko?

- Ja nie wiem, ty mi powiedz. Ja się mogę tylko domyślać…

- I co tam sobie wymyśliłeś?

- Ja myślę, że zasiedlamy na nowo stary kontynent. Przecież jakby inhalowali nas wyziewami, to byśmy się przyzwyczaili, tak? Nie w takich od razu dawkach, bo by nas pozabijało jak każdą poprzednią wyprawę kolonizacyjną, ale po trochu, po trochu. Do wszystkiego się idzie przyzwyczaić, tak? No powiedz, mam rację?

- Masz, co do przyzwyczajenia to chyba masz. Czysto teoretycznie, ale…

- Ale co? Nie ma ale, dla mnie to jasne. Bo niby skąd, dziewiczy lot prototypowym statkiem gdzieś do innego układu słonecznego, i to takiego nie najbliżej wcale bo z planetą możliwą do zamieszkania, ha! Wierzysz w te bzdury? Nie pojmują do końca zależności między planetami w naszym układzie a nagle trach i obliczyli ile zajmie lot, i w jakim kierunku mamy się udać, żeby trafić dokładnie tam gdzie trzeba? I to z napędem, będącym w fazie testów, o którym tak do końca również nic nie wiadomo? Pięć lat i cyk?

- Trochę przesadzasz, taki napęd to my mamy już od dawna, tyle, że nie wykorzystywany nigdy na tak wielką skalę. Nie na takie odległości. A co do obliczeń to wcale aż tak dokładne być nie musiały, bo układ sam nas ściąga do siebie, czyż nie tak?

- Tak, chyba, że nie wzięli pod uwagę czegoś na co mogliśmy natrafić po drodze, komety, asteroidy. Czegokolwiek. Wbrew pozorom kosmos to wielki śmietnik i tyle.

Znowu nie komentuję. Nie tylko, że to faktycznie nieco zastanawiające ale i dlatego, że jak już marian sobie teorię obmyślił to nie ma zmiłuj.

- Powiem ci tak, za dużo musieli byśmy mieć szczęścia. Nie wiem tylko coś ty za jedna. Ale dogadamy się! Marta mnie zbytnio nie pociąga, można by o czymś kiedyś pomyśleć, co?

- Spierdalaj – odpycham go i stukam się w głowę – Idiota! Idź zwal se konia bo ci widzę już na mózg pada!

Skurwiel. A najśmieszniejsze, że jeszcze jego teorię potwierdziłem. Pieprzyć to, nic mnie nie obchodzi co sobie Marian myśli. Ja pamiętam… pamiętam? W zasadzie nic nie pamiętam. Po co Zbigniew miał by kłamać? Niby wiem, że Marian bredził ale z drugiej strony muszę przyjrzeć się Zbigniewowi. A przede wszystkim położę się i zastanowię. W końcu ile mózg może się synchronizować? Dwa dni? Trzy? Poczytam sobie instrukcję…

Zbigniew o ciele i nie tylko

- Cześć doktorku! – Witam Zbigniewa, pochylonego nad błonami. Fajna rzecz, typowa dla wszelkiej maści medyków, na której to, co ów ogląda wyświetla się także na drugiej stronie. Tak, aby pacjent widział co go czeka.

- Zaczynasz gadać jak Gargamel? – mruknął.

- Cześć Zbychu. Lepiej?

- Mhm – ledwie podniósł wzrok.

- Co tak sam po ciemku siedzisz? Spać nie możesz?

Obejrzał się za siebie, spoglądając na ekran na którym włączył jakiś krajobraz rozświetlony łuną zachodzącego słońca. – jeszcze wieczór.

- To słońce nigdy nie zajdzie.

- Ano, to w nim najlepsze – stwierdził smętnie, spojrzał nagle i przybrał zupełnie nową, orzeźwioną mnę – jak się czuje pacjent?

- No, zależy o co pytasz…

- Nie chciałeś nigdy poczuć, jak to jest? Być kobietą?

To mnie złapał. W ten perwersyjny sposób, faktycznie może i… jeden dzień? Nie, tak głębiej się zastanowić to nie.

- Doktorze. Co ty tu właściwie robisz?

- Ja? – otrząsnął się – no czytam.

- Pytam o to, co robisz na tej wyprawie? Nie widziałem cię na szkoleniach.

- Bo mnie tam nie było. Mówiłem już, co było to było.

- W sytuacji takiej jak ta możesz powiedzieć. Co się może więcej stać? Bez ratunku, tak czy srak.

- Tym bardziej w tej sytuacji nie ma o czym gadać. Traktuję to, jako nowy start.

- Nowy start?

- A ty? Wolisz, żeby mówiono ci per pan, czy per pani?

- Spierdalaj. Co to z resztą za różnica?

- Zasadnicza. Jesteś kobietą teraz, teraz musisz to zaakceptować.

- Nie jestem, cycki to nie wszystko.

- Cycki same w sobie nie, ale istnieje pewna rozbieżność… jak by to nazwać? Synaptyczna? Nerwowa?

- Choć raz, gadaj jak człowiek!

- Słuchaj, masz syntetyczne ciało, tak?

- No tak – odpieram po dłuższej chwili. Najwyraźniej doktorek oczekiwał odpowiedzi na to jakże by nie było retoryczne pytanie.

- A nie. Bo jak wiesz… jak wszyscy wiedzą – podrapał się po nosie w sennym grymasie – eksperymenty na ludziach…

- Tak, zostały zabronione pod karą śmierci na całym globie, odkąd sterowanie myślowe robotami okazało się dość ryzykowne…

- Ryzykowne, dobrze powiedziane. Fajna technologia, leczenie miliardów kalek, chorych i tak dalej z ich fizycznej dysfunkcjonalności, tylko po to, by w końcu usmażyć im mózgi. Tysiące osób wszczepiło sobie blaszki magneto lityczne, tylko po to, by później próbować je amputować. Z miernym skutkiem, dodajmy. Znałem jednego…

- Dobra, czekaj. Co to ma wspólnego ze mną?

- Och, no tak. Zakazane. Eksperymenty na ludziach. O dziwo implantowanie wręcz odwrotnie, ale to akurat sprawa finansowa, zbyt to wszystko było dochodowe. W każdym razie, wojsko nie ma takich ograniczeń, jak cywilka prawda?

- No nie.

- No nie. Wojsko potrzebuje być do przodu, wiecznie silne, szybkie, lepsze niż inni, lepsze niż inne kraje. Sojusz sojuszem, ale sprawiedliwość i tak dyktuje silniejszy tak? A jaka broń jest najbliższa ideałowi, jak nie człowiek? Tylko, że wypadało by mu dopomóc, psychicznie i fizycznie. Pozbawić kruchości, pozbawić słabości, o tak. Słyszałeś na pewno o sztucznych mięśniach, napędzanych elektrycznie? Są o wiele większe od ludzkich przy tej samej sile. Za to nie potrzebują nieustannego doprowadzania energii, ale wszystko da się ominąć. Doczytałeś już, więc co będę owijał w bawełnę. Nie jesteś już sobą. Jesteś istotą która swoje życie siłą rzeczy zakończyła dawno temu. Do tego, prowadziła życie pełne przemocy, bo to przecież armia. Mięśnie są prawdziwe, żywe. Tyle, że wzbogacone o bakterie hodowane specjalnie w tym celu, wzmacniacze sztuczne, cholera wie co jeszcze. Masz ciało, które należało do kogoś. Wszystkie uczucia, przeżycia, udręki i radości nosisz w sobie. Tylko mózg masz inny. Swoją drogą, dziwię się, że żyjesz.

Musiałam zrobić wyjątkowo głupią minę, bo kontynuuje po krótkiej przerwie. Tfu, kurwa, musiałem!

- Mózg, to tylko mózg. Całe ciało pamięta. To coś, z czym się rodzisz, odruchy, osobowość… Nie, to może zbyt duże słowo ale pojmowanie życia, chęć przeżycia i determinacja. Agresja, skłonności do nałogów, uzależnień. To wszystko tkwi w każdej jednej komórce. Dlatego tego zakazali, dlatego mózg masz zawinięty w folię de-Moura, co i tak za dużo nie pomaga. Całe to pierdolenie Piotra? Możesz sobie, za przeproszeniem… Dlatego zastanawiam się, jak się czujesz?

- Dobrze – odpowiadam po chwili. Kurwa mać, na pewno?

- Dlatego pytam, czy wolisz być nią czy nim. Zastanawiam się, czy zaczną cię pociągać chłopcy? Poza Karkazją i chyba Derwajem to nie jest niczym szczególnie strasznym. Na pewno nie tutaj.

- A nie najebałeś się czasami? Gadasz niestworzone, pokręcone historie, za które byś dostał co najmniej grzywnę, co najmniej!

- U nas. Ale nie jesteśmy u siebie, prawda?

- A co z tą masą bogaczy, porno aktorów i innych żigolaków?

- Tak, to w większości syntetyki. Nie przyswajają jedzenia przez co są bardzo tymczasowe. Tydzień. Dwa i kolejny przeszczep. Ale o tym, że jedna trzecia tylko przeżywa to się już nie mówi?

- Co?

- Gówno! Żeby przeżyć trzeba mieć wysoką rodzinę, służyć w armii albo byś Tele, tak? Reszta? Nowobogacki z gównem w butach więcej się nie obudzi i co? Nic, wtopi rodzinę, bo umowa jest tak skonstruowana…

- Czekaj, tego nie chcę słuchać. Mówisz, że co, ja…

- No dobra, żartowałem, chciałem tylko reakcję sprawdzić.

- No nie pierdol teraz tutaj, kurwa?

- Czego więc chcesz?

- Chciałam, kurwa tfu! Chciałem….

- No właśnie! – przerwał mi. – Teraz tylko się pilnuj, i przyjmuj co ci twoje ciało mówi. Bo inaczej ugotujesz się, jak te cipy, co chciały siedząc w pokoju otwierać lodówkę za pomocą tak zwanej siły myśli. Umysłu! Ha! Też coś.

Dopiero teraz widzę, jak ślina delikatnie cieknie mu z ust. No ładnie, podpił i nie zauważyłem. Reszta wrzuca musujące browary do wody, ten chuj tutaj ssie te jebane tabletki.

Wyjście cz.1

Podłączam kabel i ładuję sobie karate w sterówce. Całe szczęście, że chociaż tutaj jest sporo standardowego masowego sprzętu komputerowego. Przy okazji dowiaduję się kilku ciekawostek, takich jak na przykład łączność radiowa z innymi „ciałami” oraz możliwość wyświetlania różnych ciekawych rzeczy na siatkówce. Bo to jest Ewa, model badawczo-zwiadowczy, a więc odrobinę militarny również. Dobry bajer z celownikiem, wskazuje gdzie celuję bronią długą, czytaj dwuręczną, na podstawie ułożenia dłoni. Mam poprawkę po pierwszym strzale na błędy broni, mam poprawkę na opadanie kuli oraz ruch przeciwnika, tylko wiatru nie uwzględnia. Ale fajna sprawa. Zgrałem sobie, a jakże by inaczej, wypróbowałem na sucho, na przechodzącej Marcie. Celownik mój, a przed nią miejsce, gdzie powinienem celować. Ekstra. Trochę się namęczyłem nad wyłączeniem. Przecież nie będę łaził z kropką na oku cały czas. Za to wkurzam się, że w dalszym stopniu nie mogę utrzymać równowagi. Szczególnie idąc mam wrażenie, że się przewracam. Biorę korektę i wtedy naprawdę się przewracam. Łażę jak po pijaku.

Wieczorem czasu pokładowego mam już zaimprowizowane buty, bo moi inteligentni towarzysze zabierając moje ciało Ewy już ze mną nie wzięli załączonego wyposażenia. Po co mi sukienki, pewnie, że lepiej będę się czuł we własnych ciuchach. Ale tutaj klops, wszystko za małe, na dwumetrowe babsko. Mam te cholerne spodenki wyglądające trochę jak legginsy i wpijające mi się w tyłek. Jeśli rzeczywiście coś upoluję, oskóruję i sobie zrobię jakiś łach. Tylko muszę jeszcze doczytać jak to się robiło. Wkurwia mnie moja kobiecość. To znaczy sama w sobie nawet nie jest taka zła, tylko przy tej bandzie idiotów nie mogę sobie spokojnie pokorzystać. Ale trzeba przyznać, że sprawdziłem w ubikacji pipkę. Dobrze to zrobili, bardzo fajna. Chociaż sucha, bo ja się teraz nawet nie pocę. Tym lepiej.

Domino przypomina mi co robić, do lasu rozejrzeć się za źródłem wody i pożywienia, obczaić jakieś roślinki czy coś. Ciężko mi się go słucha raz, że nie bardzo rozumiem jego wywodów o biologii, dwa, że Piotr kłóci się akurat z Michałem o telset.

- Gówno mnie obchodzi, że ci kolejka minęła bo byłeś na warcie – krzyczy jeden.

- Nie dam się robić w balona – krzyczy drugi.

Obrzucają się wyzwiskami, zaczynają popychać i kiedy dochodzi do szarpaniny Domino rusza na misję pacyfikacyjną. Nie czekam dalej aż wróci i zacznie powtarzać swoje potrzeby i oczekiwania które zbyt wyniośle by zwać rozkazami. Plecak na plecy, wchodzę do śluzy i tam dopiero orientuję się, dlaczego na statku tak mną zawiewało na boki. Po dezynfekcji odłączyło się sztuczne przyciąganie i wyrżnąłem w ścianę. Wszystkie kulki do miotacza mi się rozsypały z chlebaka, więc gdy otworzyły się wrota na nowy świat, przywitałem go z wypiętym tyłkiem, na klęczkach, zbierając dwieście sztuk stalowych kulek o średnicy dwunastu minimetrów. Dobrze, że mi Marta włosy splotła. Sam nie umiem, a pewnie bym obciął w przypływie złości gdyby się w coś wkręciły teraz. A oszpecenie było by permanentne, z tego co wiem włosy mi nie rosną raczej. Dobrze, że nóż nie wypadł, nie pociąłem się przynajmniej. Nóż! Nożyk, albo nawet scyzoryk.

Wychodzę, owiało mnie chłodem i zrobiło się tak dziwnie strasznie. Od razu zapragnąłem zamiast tego scyzoryka jakiejś kosy rodem z filmu o rycerzach.

Kapsuła leży prawie na boku, pośrodku dość dużego krateru. Wszędzie porozrzucane płytki z poszycia, a w okolicach samej kapsuły walają się ciekawe twory szklane. Antena, stary w cholerę model, rozstawiona nieopodal na trójnogu, słońce w zenicie. Mówili, że małe mniejsze od naszego, ale najwyraźniej bliżej tej planety, bo optycznie większe. Powietrze dziwne w zapachu, ale w pewnym sensie świeże, porażająco. Biorę głębszy oddech, tak dla szpanu chyba albo z potrzeb teatralnych bo dwa płuca pracujące w moim ciele jak silnik dwusuwowy nie wymagają pracy przeponą. Nie wiem nawet, czy mam przeponę, nie doczytałem.

Stojący na warcie Bolek nie powiedział nic. Gapi się tylko bezczelnie na moje cycki, zupełnie nie zwracając uwagi na twarz czy cokolwiek innego. Chuj z nim, nie silę się nawet na komentarz. Znajduję niewyraźne ślady Witka, wchodzę po nich na krawędź krateru, rozglądam się. Wokoło nic. Pustka. Wiatr wieje, porusza zielonkawo-żółtą trawą, czy czymś tym rodzaju. Za to bardziej wyrośniętą. I ta pustka, przestrzeń nie do opisania. Dosłownie nic. Bezmiar uderza mnie po mimo wszystkich szkoleń, które przeszliśmy na naszej planecie. Zamykam oczy. Ćwiczenie polegało na tym, by nic nie robić na martwym polu, tak zwanym ze względu na brak możliwości zamieszkania. Pobliski wulkan był praktycznie wiecznie aktywny, raz po raz zasypywał okolicę pyłem i głazami, o gazach już nie wspomnę. Wtedy ogrom przestrzeni pozbawionej jakiejkolwiek wyraźnej ludzkiej ingerencji oszałamiał. Powodował realne zawroty głowy i stan niepokoju czy też podenerwowania. Nigdy wcześniej bym nie pomyślał, że można się uzależnić od ludzi, maszyn i budynków wszędzie wokoło. Nigdy, aż do czasu szkolenia. Dziesięć minut i stan podenerwowania stawał się nie do zniesienia, rozbiegane oczy szukały nie wiadomo czego, w uszach szumiało. Zwiększaliśmy dzień po dniu czas wystawienia na oddziaływanie niczego, jak to określaliśmy aż doszliśmy do godziny spędzonej w samotności, w pojedynkę. Pomaga myślenie, że nic nie jest czymś, nic nie jest niczym. W zasadzie, to nawet nie ma niczego, zawsze jest coś, tylko przyzwyczajeni do wiecznego obcowania z innymi nie zauważamy nic poza nimi. A poza przechodniami, przejeżdżającymi szyno busami, przelatującymi nad głową pociągami i sięgającymi chmur budynkami jest jeszcze wiele innych rzeczy. Chmury, horyzont. Takie tam pierdoły. Masło maślane, gadanie o niczym. A jednak coś w tym jest. W niczym. Cholera, zapętliłem się…

Biorę kolejny wdech czystego powietrza i otwieram oczy. Ogromna, nie ograniczona przestrzeń dalej zdaje się mnie wciągać. Cholerny idiotyzm. Ale poza tym nawet przyjemnie. Trawa sięgająca mi pasa, w oddali drzewa. Patrzę jeszcze raz w niebo i zatyka mnie ze zdziwienia gdy widzę srebrny dysk. Ledwie widoczny na błękitnym niebie. To na pewno nie matka, może inny statek? Przez chwilę naprawdę myślałem, że ratunek. Próbuję ocenić odległość, ale poza skalą. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to księżyc. Cudowny. Nigdy nie widziałem księżyca bo przecież nasza planeta naturalnego satelity nie ma. W oddali malują się wzgórza. Nagie i nieporośnięte, skaliste i postrzępione. Też nowość, ta planeta musi być naprawdę młoda. Poza tymi szczegółami wszystko podobne. Też trawa, tylko ta zielona bardziej zielona, a ta żółta bardziej żółta. Jakby ktoś nasycił kolory. Też ziemia pod stopami, też wiatr, delikatniejszy i chłodniejszy niż u nas. Jest mnóstwo rzeczy do zauważenia, tylko nie ma tych, do których się przywykło.

Słyszę za sobą ciężki oddech i odgłos stawianych z trudem kroków.

- Nie poobijałaś się zanadto? – pyta Piotr, z miną pełnego zadowolenia z siebie, niby tajemnicy i ledwie skrywanej radości. Już wiem, że gnój też się przewrócił w śluzie.

- Jednak bierzesz tę wartę?

- Chciałem zobaczyć ten upadek, spóźniłem się. Ciekawe czy możesz mieć limo, jak to jest?

- Trzeba by odłączyć grawitację – stwierdzam w odpowiedzi.

Piotr wybucha śmiechem.

- Popierdoliło ci się chyba coś w głowie – tkwimy przechyleni po takim kątem – wskazuje kapsułę ręką. Faktycznie, kapsuła przechylona jest pod kątem co najmniej czterdziestu stopni – Jak niby masz zamiar chociażby wejść do magazynku po głupi groszek, jak odetniesz grawitację? A jak się odleję? Gdziekolwiek bym nie wyciągnął fujary, wszystko spłynie o tam. Będziemy siedzieć na ścianie w złocistej kałuży, ha!

- Nie zupełnie, najpierw będziemy zalewać akumulatory – odpowiadam pełen powagi. Może się mylę, ale raczej dobrze pamiętam schemat budowy kapsuły. – Poza tym, przynajmniej mózgu ci nie usmaży.

- Jak to?

- Właśnie tak. Długotrwałe wystawienie na działanie sztucznej grawitacji ma delikatnie mówiąc negatywny wpływ na fale mózgowe. Chociaż w twoim wypadku to akurat niewiele szkód więcej może wywołać.

- Spierdalaj! – zamyślił się. - Serio? – dodaje po chwili. - Skąd niby możesz wiedzieć?

- Pewien gość mi to kiedyś opowiadał – mówię. – Wyobraź sobie, że do rwącej rzeczki wkładasz szklankę z wodą. Wokoło prąd rwie, woda buzuje, a w szklance jest spokojna. No więc woda w strumieniu to fale magnetyczne, które normalnie nas otaczają. Szklanka, to rozpraszające płyty wameryczne, a spokojna woda to ukierunkowane pole meta baryczne. Niby mniej szkodliwe od zwykłego promieniowania, nie niszczą siatki elektronowej i tak dalej. Ciśnienie i przeciw pole. Niestety z falami mózgowymi to nie zawsze idzie w parze. Nie zawsze, ale zdarzają się zakłócenia.

- To znaczy, że ma wpływ na to o czym myślę? Niemożliwe, bo by było zakazane tak jak sterowanie myślowe.

- Nie steruje twoimi myślami, tylko je utrudnia. Czasami wpływa na postrzeganie, niektórzy doznawali wizji, zmieniały się kolory, problemy z pamięcią.

- Akurat – Piotr dalej nie daje za wygraną. Trzeba mu przyznać, jest głupi – To ciekawe jakim cudem ponad pięć lat lotu i nikt niczego nie zauważył.

- To dlatego, że w trakcie lotu złudzenie przyciągania było wywołane siłą odśrodkową. Statek wirował.

- Co za brednie, w życiu nie słyszałem podobnych idiotyzmów. Szklankę do rzeki, jakieś siły środkowe, co to za brednie w ogóle? I mówisz mi to tak spokojnie? To niby tylko ja będę miał te mózgowe coś?

Zastanawiam się jakie trzeba mieć znajomości, żeby z takim oporem dla wiedzy dostać się na ten lot? Dobrze, że ja mam mózg w specjalnej zawiesinie, przez co jestem jedyną osobą której nic nie grozi. Przynajmniej nie z powodu sztucznego przyciągania. Ta wspaniała substancja organiczna zdolna nawet do regeneracji ma jednak ten minus, że może uznać mózg za nowotwór i zacząć go zwalczać. Rozrasta się wtedy doprowadzając do nadciśnienia czaszkowego. Jak zacznie boleć głowa, to… no w sumie to nic. Nie przestanie. Tyle dobrze, że od czytania tych bredni w instrukcji nie zaczęła.

- Kręci się we łbie od tego wszystkiego, co? – Stwierdza Piotr po chwili. Nie mam wątpliwości, że mówi właśnie o otaczającym nas tak zwanym niczym. – U nas też ponoć tak kiedyś było. Musi być dawno temu.

- Bardzo dawno.

- No – stwierdza i milczy przez chwilę. – Dobra, schodzę do kapsuły, od tego wiatru wszystko mnie boli.

Czekam jeszcze chwilę, potem obchodzę lej powstały w wyniku naszego, nazwijmy to i tak zbyt życzliwie, lądowania i idę w przeciwnym do skał kierunku. Sądząc po śladach, Witek ruszył w tamtą stronę. Po co się dublować? Idzie się przyjemnie, delikatnie w dół. Z każdym krokiem czuję poprawę koordynacji ruchów. Ależ to ciało rozciągnięte! Przeciągam się i ze zdumieniem obserwuję w jak ogromnym zakresie mogę wyginać ręce, czy jak wysoko podnieść nogę. W trakcie zaczynam wykonywać jakieś kopniaki rodem z filmu kung-fu czy innego mordobicia. Zaczynam rozumieć, o co chodzi z tą pamięcią mięśniową. Chcesz kopnąć, a ciało może nie układa się samo, ale dąży to nieco innego ustawienia. Tego bardziej prawidłowego jak myślę. Dwie, trzy próby i wierzgam chyba jak Bruce Lee czy Seihaineen. Tylko w damskiej wersji. Przy okazji wpadam na krzak, i moje legginsy rwą się na boku tracąc nieco swych funkcjonalnych atutów. Swoją drogą, jak bym siebie zobaczył teraz… Walczącą z powietrzem, dwumetrową kobietę, z prawie pustym plecakiem, saperką, chlebaczkiem wypchanym kulkami do miotacza i miotaczem magnetycznym w ręku. W białym fartuchu i rozdartych na dupie legginsach, rzucająca przekleństwa i gadającą sama do siebie. Ładna dupcia, ale jakaś taka przerośnięta, i do tego słabująca chyba na umyśle. Dobrze przynajmniej, że mam okulary przeciwsłoneczne, naprawdę tu jasno.

Poza fizyczną poprawą wraca mi też pamięć, bo mózg dostraja się do ciała. Na szczęście, albo i niestety bo psioczę coraz bardziej na swój los. Nie miałem tak źle, zasadniczo dobrą pracę w stabilnej firmie. Nawet byłem dobry, bardzo dobry. Wtem do szefa przychodzi wojskowy, i szuka autorobotyka bo przecież tworzymy całkiem niezłe systemy produkcyjne, ochrony mienia i takich tam. Zgłaszam się na ochotnika i z kręceniem nosem, ale dostaję bezpłatny urlop. Moja dziewczyna była trochę zła, ale i tak niezbyt nam się układało srał więc pies. Dwa lata szkolenia, pięć lat na matce. Pierwszym tak wielkim statku w jego pierwszym, w dziewięćdziesięciu procentach eksperymentalnym skoku do najbliższego układu z możliwą do skolonizowania planetą. Pięć parszywych lat, skazany za wredne towarzystwo trzydziestu członków załogi, z dnia na dzień coraz bardziej uciążliwych ludzi na świecie. Tyle zdobyczy technologicznych bazujących w zasadzie bezpośrednio na wymysłach prozy fantastycznej, że o samym skoku międzyplanetarnym nie wspomnę. Za to jakiś sen pięcioletni nieosiągalny. Mogli by zacząć od jakiejś hibernacji czy super śnie. W pewnym momencie najbardziej zaludnionym miejscem na statku była salka pierwszej pomocy. Dopóki lekarza nie obili. A trzeba było wymyślić hibernację, hi hi! No, może trochę przesadzam bo kilku dało się zahibernować. Szkoda, że nikogo nie udało się dobudzić, oprócz jednego kolesia który pozostał całkowicie sparaliżowany do końca życia, czyli przez niecałe dwa miesiące. Powodem było starzenie żylne oraz martwota układów limfatycznego i nerwowego i jeszcze jakiegoś tam, zapomniałem.

Do układu dotarliśmy bez awarii sprzętowych, hamowanie na słońcu i przeskok na planetę bezbłędny. Pozycja planety obliczona idealnie, drobna korekta skosu tylko ze względu na ten piękny księżyc. A po trzech dniach wyrzygało prawie cały olej hydrauliczny w ciągu minuty. Wszystko zaczęło się pierdolić, tu iskry tam ogień. Nie wiem co i jak, bo we mnie strzeliła krata osłaniająca spust kloaczny. Śmieję się do siebie, przynajmniej nie pękła sama rura bo by mnie pośmiertnie obsmarkało gównem. Powodów, dla których krata wystrzeliła z zawiasów z taką siłą to już nie znam. Popytam, jak wrócę do kapsuły. Najwyraźniej wstępnie z matką nie było źle, bo zdążyli mnie przecież przeszczepić do ciała Ewy. Potem musiało się posrać już dokumentnie i oto jestem. Przyduża dziewczyna w przymałych legginsach z dziurą na dupie i miotaczem w dłoni.

Oglądam się za siebie jeszcze raz. Stąd naszego krateru już nie widać. Wiatr dmucha z całkiem dużą siłą. Jeszcze raz dziękuję w myślach Marcie za fryzurę, nic mi zbytnio nie fruwa, nic nie zasłania widoku. Wokoło pusto, tylko trawy falują. Gdzieniegdzie sterczy jakaś niewielka skała czy ostry kamień. Niewielkie kałuże tu i tam. Nikogo i niczego nie ma, tylko ja i wiatr. Strasznie. Całkiem sam bez nikogo w pobliżu pierwszy raz od zawsze chyba. Poza szkoleniem oczywiście. Jedyną otuchą miotacz w dłoni.

Po pół godzinnym marszu wchodzę do rzadkiego lasu. Łapię się na chęci wbiegnięcia pomiędzy drzewa. Ich towarzystwo jakoś tak wydaje się być kojące. W każdym razie bardziej od niczego. Jakieś dziwaczne rośliny poszycia, trochę przypominające paprocie, mnóstwo kwiatów w niewielkich skupiskach. W każdym razie, woda jest, wystarczy wykopać studnię. Niemniej pojawił się inny problem, dużo ważniejszy niż zdobycie płynów. Mianowicie oddanie ich. Nie ma sedesu, a nie kucnę bo się boję, że zaraz znajdzie się jakiś robal, który zechce wleźć mi w dupę. Zupełnie nie wiem, dlaczego miałby to zrobić, mimo tego szukam dogodnego miejsca dłuższy czas. Do tego łapię się na tym, że przemykam w popłochu od drzewa do drzewa. Kurwa no! Spokojnie, nie ma tu nic! Nikogo, niczego! Tylko wysokie drzewa i szumiący w koronach wiatr. Skąd ten niepokój?

W końcu staję na obalonym drzewie, plecami opieram się o sterczący pieniek w pozycji półsiedzącej i próbuję oddać mocz. Legginsy tracą właśnie kolejną zaletę. Kurwa mać! Nie chce iść nago, więc naciągam mokre na siebie. Co tam, tylko kilka kropelek. Będzie trzeba potrenować albo zafundować sobie kieckę. O dziwo nawet mnie to śmieszy. Wysoka, zdurniała i do tego nierozgarnięta baba w rozdartych, oszczanych legginsach, która nie jest babą.

Nagły szelest, gdzieś na granicy słuchu. Zdumiewający szybkością tupot jakby z dziesięciu nóg, odgłos przedzierania się przez zarośla. Moment i wszystko cichnie. Cokolwiek to była, uciekło. Radość z drzew wokoło nagle się skończyła. Właśnie przestały to być miłe oku rośliny, stały się kryjówką dzikich bestii i potworów. Czekam przyczajony, z miotaczem w dłoni. Celownik lata po spojówce, ale nic nie wychwytuje. Uspokajam się po pewnym czasie dopiero. Tylko zwierzak.

Lasem idzie się nawet dobrze, tylko rozglądam się wiecznie wokoło coraz bardziej niepewnie. Im głębiej w las tym mroczniej, straszniej. Coś zerwało się z drzewa, zatrzepotało i znów cisza. Kolejny zwierz jakiś, który podniósł mi akcję serca, wcisnął miotacz w dłoni i włączył celownik. Spokojnie, tylko zwierzak. Obym nie stracił orientacji, na takich akcjach. W końcu wpadam na pomysł i wycinam niewielkie znaczki na drzewach. Poza tym idę w zasadzie niezmiennym kierunku mając kapsułę mniej więcej za plecami. Powyginane drewno wokoło skrzypi, jęczy każde drzewo poruszane wiatrem. A ja co chwilę upominam się, żeby nie ściskać tak miotacza. Bo co może mi tu grozić? Jakiś zwierzak przecież, nic więcej. A u nas większość i tak wybito na długo przed wojną nawet. A te, które widziałem w zoo nie były zbyt przerażające. Owszem, były mniejsze i większe ale przecież w większości powolne i leniwe. Czego się bać? Tutaj może nawet będą podobne a może i nie ale tak czy siak, zwierz to zwierz. Nie będzie strzelał piorunami z dupy.

A może Marian ma rację? Jeżeli to nie obca planeta tylko nasz drugi kontynent? A skąd księżyc? To nie sztuczny satelita, tylko pewnie Matka. Nigdy jej nie widziałem przecież z ziemi, może tak właśnie wygląda? A co mogę spotkać na drugim kontynencie? Trującą chmurkę? E tam, to nie może być to. Tak szybko by się nie nadawał do życia. Nie ten krajobraz, nie te skały i w ogóle. Chociaż rośliny podobne do tych na moim globie. To możliwe, żeby życie w tak podobny sposób rozwijało się na różnych planetach? Niby inne ale z drugiej strony też konar, też liście, też łodygi i też kwiaty. Krok za krokiem, przyzwyczajam się do odgłosów wokoło. Tak właśnie słychać las najwyraźniej. Tu coś skoczy, tam coś spadnie, w oddali coś się spłoszy. Normalne. Prawie jak u nas, tu ktoś krzyknie, tam zatrąbi, jeszcze indziej coś się rozleje. Niby co innego ale w gruncie rzeczy to samo. Odgłosy miasta kontra odgłosy lasu. Nic więcej.

Po kolejnej mniej więcej godzinie docieram do płytkiej acz wartkiej rzeczki. Wyciągam tester, ściągam osłonę, wstrząsam i wkładam do wody. Rzeczka zasiarczona jak jasna dupa, nic więc z tego. Nie mam pojęcia, czy uzdatniacz dałby sobie z tym radę. Nadzieja na studnię może nie pryska całkowicie, zostaje jednak nadwątlona. Ciekawe, czy od siarki rośliny są wokoło takie zielone, ale to przecież niemożliwe. Z resztą, w okolicach rzeczki jakby ich mniej. A tych paprociowych i drugich, mniejszych o ogromnych liściach prawie w ogóle nie ma. Nagle zdaję sobie sprawę, że te odgłosy wokoło ucichły. Nie ma szeleszczenia, spłoszonego zwierzęcia, nic. Nawet wiatr ucichł.

Zaznaczam kierunek z którego przyszedłem i dalej maszeruję już wzdłuż rzeki. Podziwiam kształty omszałych głazów sterczących tu i tam, gdy nagle słyszę jakby łopotanie żagli. Kucam odruchowo, ściskam miotacz. Celownik pojawia się momentalnie. Coś nade mną przelatuje, jest cholernie wielkie. W życiu nic takiego nie widziałem. Sprawdzam miotacz i orientuję się, że żołnierz ze mnie żaden, broń mam niezaładowaną. Sięgam do chlebaka wyładowanego stalowymi kulkami trochę zbyt łapczywie, i kilka gubię. Ładuję ile wlezie w zasobnik i chociaż to akurat nic dziwnego w obecnej sytuacji zaczynam czuć się strasznie nie w swojej skórze. I obco, na nie swojej ziemi. Tym bardziej, że słońce chyli się już ku zachodowi. Fakt, że ciarki powinny się pojawić, a żadnej gęsiej skórki nie ma wcale odwagi nie dodaje. Ciemny kształt nad koronami zniknął tak szybko jak się pojawił. Tkwię tak chwilę, wsłuchując się w kompletną ciszę.

Po chwili dopiero przychodzi mi do głowy, że to nie jakieś wielkie i na pewno wstrętne ptaszysko czy smok jakiś, tylko może statek ratunkowy. Zrywam się do biegu, ale bardzo szybko przechodzę powrotem do marszu. Poszycie strasznie tnie po nogach, a nie mam zielonego pojęcia jak się będą goić moje śliczne nóżki. Bez trudu odnajduję znaki, wznawiam bieg po wyjściu na teren pokryty trawą. Szybko zaczynam odczuwać zmęczenie mięśni. Co dziwne, bo zazwyczaj pierwsza była zadyszka, ale zrzucam to na wydajne sztuczne płuca, albo bogatszą w tlen atmosferę. Potem jednak ból mięśni przechodzi, za to robię się głodny. Głodna. Kiedyś się przyzwyczaję.

Gdy wbiegam na szczyt, jest już noc. Zbiegam do niewielkiej niecki, widzę już krawędzie krateru. Zwalniam wbrew sobie. Nadzieja na ratunek pcha mnie tak mocno, że przez chwilę boję się sprawdzić czy obok kapsuły jest drugi statek, aby się nie zawieźć. W końcu moim oczom ukazuje się kapsuła i staję jak wryty.

Powrót cz.1

Kapsuła fluoryzuje, a to przecież niemożliwe. Ponadto połyskują również szklane bryłki obejmujące centralny obszar krateru. Prawie wszystko, co nie pasuje do tej planety emituje światło, tak jakby ten świat był wyraźnie niezadowolony z naszej, ludzkiej obecności. Jestem oczywiście ostatnim idiotą, bo orientuję się o co chodzi dopiero, gdy spostrzegam swój cień. Odwracam się i widzę księżyc. Pełną jego tarczę odbijającą słoneczne światło. Na ziemi nikt by nie wymyślił czegoś takiego.

Podchodzę do kapsuły dopiero po nacieszeniu oczu tym niesamowitym widokiem. Obchodzę ją by dostać się do śluzy i nagle słyszę kilka szybkich kroków. Chwytam miotacz w obie ręce, na siatkówce oka pojawia się niewielki celownik. Nie zasłania ale jest.. Ciemna postać wyskakuje zza wraku, trochę jakby ociężale i z wyraźnym sapnięciem. Momentalnie pojawia się namierzanie. Jakoś tak odruchowo synchronizuję oba punkty.

-Stój, kto idzie?! – Okrzyk mimo, że wykrzyczany prawie resztką tchu prawie zwala mnie z nóg.

- Idioto jeden, prawie ci zrobiłem otworek w bebechach!

- O … kobieta – tamten niby stwierdza, ni to pyta.

- Pijany jesteś – Stwierdzam fakt. Gargamel ze swoją kuszą zachwiał się w odpowiedzi do tyłu – Na cholerę siedzisz tu po ciemnicy?

- A! – pojaśniało w durnym łbie – To ty… Wolałbym jakąś w pełni babeczkę. Ej, mam pytanie. Sprawdzałeś, jak to jest, no wiesz?

- Co?

- No, masturbowałeś się?

Przez chwilę nie wiem o co mu chodzi. Potem udaję, że nie wiem i odpowiadam, że nie.

- Słuchaj, a nie myślałeś, żeby spróbować?

Jasne, że myślałem, ale tego mu nie powiem. Tym bardziej gdy widząc, że ma na sobie oprócz kombinezonu dwa koce orientuję się, że tutaj w nocy są znacznie większe różnice temperatur. Nic w tym ciele nie odczuwa się tak, jak normalnie, trzeba będzie przywyknąć. Ale wystarczyło o tym pomyśleć i faktycznie. Zimno mi w stopy aż do połowy łydki, ręce oraz w pośladki.

- Nie zimno ci?

- No, trochę. Za dnia jest trzydzieści stopni cieplej niż w nocy – nie dokończył, bo zaczął czkać. Obchodzę go i widzę butlę wody i całą tubkę pastylek piwowarskich. Skurczybyk sobie żłopie.

- Czemu tak sam siedzisz? Nie chcesz się browarem podzielić ochleju na pewno!

- A weź przestań! – wybucha nagle oburzony. Normalne w jego stanie średniej trzeźwości chyba – Do bani takie siedzenie z tymi patafianami. Jeden głupszy od drugiego.

- Co znowu się stało? Trzy dni razem na tej planecie i już odwala!

- Nie, przynajmniej dopóki nie wyszedłem. Ale nie trzy dni, tylko pięć cholernych lat. I co? Ten głupek, tamten świnia, trzeci lewak. Nie potrafią nic tylko jęczeć i pokrzykiwać, spać nie, pić nie, jeść też niedobrze. A skoro już o tym, znalazłeś coś ciekawego?

- Tam niżej jest las. Drzewa grubsze, o wiele i śmieszna strasznie ściółka.

- A wiem, widziałem. Doszedłem na krawędź krateru, ale dalej nie dałem rady. Jakbym ważył z dwieście kilo! Ty tak nie masz?

- Nie. W zasadzie na początku trochę się męczyłem, ale szybko przeszło. Teraz jest normalnie.

- A, to fajnie masz. Zamieniamy się – zaśmiał się.

- Chciałbyś być babą?

- Nie, no co to, to nie. Ale jak bym mógł się normalnie tu poruszać, to bym już dawno poszedł sobie w cholerę. Jakieś zwierzęta widziałeś?

Aż skręciło gdy wspomniałem wielki ciemny cień nad sobą. Oczywiście żadnych fizycznych symptomów jednak nie było – to ciało chyba jest odporne na stresy. Nie wiedząc jak to łatwiej ująć mówię prosto z mostu: - Tak, smoka.

Roześmiał się radośnie, bo przecież dowcip niby. Śmiech zakończył beknięciem i czkawka powróciła. Ja tymczasem rozglądam się po ciemnym niebie. Ciekawe, czy nie widział tego czegoś, bo tego tu nie było, czy też było zbyt ciemno? Czy też, był zamroczony piwkiem.

- A ty?

- Co ja?

- A ty widziałeś coś?

- Co, smoka? Nie, no bez przesady trzeźwy jestem! To znaczy piwko wpiłem, ale bez przesady!

Wcale nie ze strachu wchodzę do śluzy. Opuszczam przełącznik sprzężony i czekam aż drzwi zewnętrzne się domkną. Owiało mnie odkażaczem, co mnie rozproszyło na tyle, bo zapomnieć o zmianie grawitacji. Tym razem kulki się nie rozsypały przynajmniej.

We wnętrzu panował półmrok. Oświetlenie nocne, chociaż widzę, że w głównym pomieszczeniu jakaś lampka się świeci. Cisza, więc pewnie śpią. Bardzo dobrze, bo przecież muszę zmienić spodenki na jakieś mniej dziurawe. A to nie będzie łatwe, bo znowu mam problemy z koordynacją. Najwyraźniej to ciało jest mniej podatne na sztuczną grawitację. W sensie, błędnik nie daje się tak łatwo oszukać. Rozsznurowuję buty wykonane ze sznurka i pozawijanych prześcieradeł. Nie ma przecież na mnie rozmiaru. Trudno, będę chodził boso. Chodziła – poraża mnie, gdy widzę swoje kształty. Na tyle, że zaczynam mieć delikatne, ale zawroty głowy. Ładne te nogi, ale nie mam penisa który mógłby się naprężyć. Mózg nie wie za bardzo co robić.

Potwór cz.1 – Gargulec no more

Budzę się po jakichś trzech godzinach. Dla pewności spałem w ubraniu, na swoim łóżku w medycznym. Wkładam rękę pod kołdrę. Wciąż drażni mnie fakt, że zamiast penisa są wargi sromowe. Do tego wygolone, pewnie żaden puszek mi tam nie urośnie, jeśli od nowości nie ma. Za to sam fakt grzebania przy żeńskim łonie, ciężko powiedzieć z którego punktu widzenia jest podniecający. Z męskiego i żeńskiego na raz? Jest naprawdę dziwnie, więc tylko sprawdzam czy nic się nie spociło, bo boję się jakiejś infekcji czy coś. Sam nie wiem, będę musiał doczytać jeszcze raz w instrukcji obsługi. Suma summarum oględziny wychodzą raczej pozytywnie. Nic się nie lepi, nic nie spociło, tak i stopy nie śmierdzą, jak i pachy nie walą.

Wychodzę z pachnącej dezynfekcją samotni i kieruję się do salki głównej, gdzie pozostali członkowie załogi zrobili syf którego najwyraźniej nie mają ochoty posprzątać. Łóżka, kołdry porozwalane, koce jakieś, stół zakryty używanymi naczyniami. No cóż, i tak nie ma tego gdzie za bardzo umyć. Praktycznie od razu widzę, co Gargamela tak denerwowało. On lubił jak jest chociaż jako taki porządek, a tu?

Korzystając ze zbiorowiska chcę poruszyć temat smoka, ale poranną stagnację przerywa okrzykiem Marta.

- No i psia mać! – Wrzeszczy.

- Co się stało – Dominik usiłował próbuje się nie śmiać. Marian patrzy zaciekawiony, reszta ma głęboko w dupie.

- Telemata się zjebała, nie będzie już oglądania!

- No ale …

- Zawsze, kurwa to samo! Wiecznie złom i tandeta. Myślałam, że tutaj tak nie będzie ale co tam! Przecież nie kupię sobie zaraz nowej telematy, bo i gdzie?

- Marta, zepsuł się i już. O czym ty mówisz? – Widzę, że Domino jako jedyny nie próbuje zaogniać sytuacji. Pozostali patrzą już drapieżnym wzrokiem. Jęzory swędzą ich jak nie wiem co. Przysiadam się i majstruję sobie na nowo obuwie z prześcieradła i fragmentów koca które wyciąłem wczoraj. A że mam podzielną uwagę, podziwiam kształt swoich kobiecych, idealnie foremny stóp jednocześnie próbuję nie zauważać, jak Bolek robi to samo. Niski, zarośnięty Bronisław Urbaniak, zwany Bolkiem, jak tylko skończę z butami oberwie ode mnie po sprośnym ryju.

- Nie zepsuła się, tylko przestała działać i już nie będzie, bo tak została zaprogramowana! – wydziera się Marta. Jako najmniejszej postury widocznie nie może skierować swej złości na nikogo więc obiera sobie sprzęt. - Ma gwarancję na rok, to po roku z miesiącem się zepsuje, żebyś poszedł kupić nową! Po co ktokolwiek miałby produkować niezniszczalne telematy, przecież zarobił by na każdym tylko raz!

- A myślałaś, że co? Nie chcą zarobić? Masz kupować i tyle. A jak nie chcesz to nikt cie nie zmusza, możesz siedzieć domu i patrzeć sufit, narysuj sobie tam zapłakaną buźkę, i będziecie płakać do siebie po nocach! – do rozmowy dołączył się Marian.

- A wiesz – weszła mu w słowo – że przed wojną to jak robili na ten przykład żarówkę, to ona działała przez pół roku nawet? A teraz co, miesiąc i musisz kupić nową! Kupiłeś czajnik, to był i był, i gotował w kółko i nic! A teraz co? Też po dwóch miesiącach złom. Bo się przepala kabelek, zawsze ten sam. Dziwne? A telset tak zbudowany, że przy praktycznie każdej próbie otwarcia i naprawy cała elektronika się od razu fajczy? Nawet bez podłączenia do zasilania?

- Bo obudowa jest modelowana na bebechach! Technologia wykonania sama to wymusza, myślisz, że cały świat sprzysiągł się przeciwko tobie? Otóż nie, choć jestem tym szczerze zdziwiony, ha-ha!

Skończyłem z jednym butem. Wyszedł wygodny, dość wysoki i fantastycznie sztywny.

- Celowo! Przecież to jest i droższe i trudniejsze od wykonania obudowy tradycyjną metodą! Wszystko tak, wszystko! Skarpetki się przecierają po tygodniu, okulary śniedzieją po roku, cholerna prawka działa chyba najdłużej, bo dwa lata!

- Zaraz powiesz, że woda w szklance też cię oszukuje, bo da się wypić tylko raz!

- Nie, to jest wina kapitalizmu! Niby wolny rynek, niby możesz kupić do chcesz, wolny wybór. Ale co do czego, to musisz kupić tandetę bo nic innego nie ma! Że o żarciu już nie wspomnę! Jak znajomy pracował w masarni, i zobaczył z czego tak naprawdę robi się te konserwy, które zaraz z radością będziemy jeść to powiedział, że więcej tego nie tknie!

- I do tego – idealnie symulował jej pełen emocji ton – każą konserwę da się zjeść tylko raz!

- I puszkę trzeba wywalić … - Marian podparł się wypinając brzuch.

- W sumie to mylicie się, można zjeść więcej razy. Tylko nie należy tej konserwy spłukiwać, jak już wyjdzie za pierwszym razem. I do buzi am am!

Marta wróciła do swojej siedzącej pozycji, skrzyżowała dłonie i tak już pozostała. Milcząca rzucała złowrogie spojrzenia wokoło. Marian peroruje, wychwalając głównie niższość rodzaju żeńskiego. Skończyłem z drugim butem. Wstaję, żeby swoje dzieło wypróbować i tracę równowagę. Ale nie tak, jak wcześniej, to zadrżała cała kapsuła. Zupełnie, jakby wychyliła się na fali, lub ktoś ją pchnął. Wychyliła się na chwilę, po czym powróciła do dawnej pozycji.

- Co to było? – pytam nie kryjąc zaniepokojenia, ale nikt inny nic najwyraźniej nie zauważył. Patrzą tylko zgłupiałymi spojrzeniami.

- Najebałeś się – stwierdził w końcu Marian – tak wygląda prawdziwy Grzegorz! Widzicie go? Ledwo wstał, nie pił jeszcze ale już pijany!

- Nie czuliście tego? – nie mogę uwierzyć.

- Czego?

- No całą kapsułą zatrzęsło przecież!

- Nie pij więcej, najwyraźniej nie możesz.

- Pewnie błędnik nie zgrał się jeszcze i robi ci niespodzianki – skwitował Tymęcki.

- Błędnik-srędnik. Przecież do tego trzeba mieć trochę oleju w głowie, a spój… Wypowiedź Piotra który uznał za odpowiednie dołączyć się do wykwintnej rozmowy przerwał dość głośny trzask. Po nim zapanowała cisza wręcz idealna. Każdy zaczął się rozglądać, szukając przyczyny, choć jak dla mnie przynajmniej, odgłos nie dochodził znikąd wewnątrz kapsuły.

- Co to mogło być kurczę? – Spytał wiecznie kulturalny Domino i zawtórowały mu kolejne dwa uderzenia, jedno po drugim. Nastąpiła chwila ciszy. Marian pokazał gestem, że dźwięki słyszy mniej więcej z magazynu. Stoję najbliżej, więc w końcu podchodzę. Tutaj kolejny plus mojego improwizowanego obuwia – jest naprawdę ciche. Gdy jestem tuż przy wejściu kolejne trzy serie, każda po dwa uderzenia. Ewidentnie z magazynu. Oglądam się za siebie, ale oczywiście nikt się nie ruszył. Przesuwam więc lewą nogę bliżej framugi, jeśli można to tak nazwać. Przenoszę na nią ciężar ciała i ostrożnie wychylam się. Nic. Wchodzę do środka, ale nic tam nie ma. Słyszę nagle pojedyncze uderzenie, i kapsuła ponownie jakby delikatnie się zachwiała. Wracam do przejścia. Patrzę na te wyczekujące odpowiedzi twarze i dociera do mnie, że nikt przechyłu kapsuły nie odczuł. Bo to tylko ja nie jestem jeszcze oswojony ze sztuczną grawitacją.

- No, i co to było?

Znowu mnie nie zatelepało ze strachu, a powinno, jak tylko przypomniał mi się ten cień nad lasem. A już zaczynałem myśleć, że to mi się zdawało, albo chmurka jakaś…

- Jak byłem na zewnątrz… - próbuję, ale mi nie dane dokończyć.

- Nie jak byłeś, tylko jak byłaś. Naucz się w końcu!

- Kurwa, cicho Bolek!

- Cicho Bolek, bo ci w dupę wsadzę stołek! – Piotr poczuł rymowanie.

- Psia krew! – Zaśmiał się w pełne gardło Marian, podrywając tym samym Domina który okrzyku wyraźnie się nie spodziewał. – Gargamel sobie jaja robi!

O cholera, zapomniałem o nim. Oglądam się na śluzę.

- Ale co, napieprza rurką po kadłubie?

Skurwysyny nie dadzą mi powiedzieć. Nie słucham, łapię za miotacz, podbiegam do śluzy i szarpię za przełącznik sprzężony. Ależ to długo trwa! W końcu śluza się otwiera, wpadam do środka i aktywuję ponownie całą procedurę. Sprawdzam broń, czy nabita ale oczywiście tak. Naciągam suwak i trzeci raz daję się nabrać na zmianę grawitacji, Padam. Kulki się rozsypują, bo znowu padam na prawy bok, ale tym razem nie zbieram. Nie ma czasu. Przeciskam się przez właz, chociaż nie rozwarł się jeszcze w pełni. Słońce wschodzi, wino. Celownik, a w zasadzie ślad gdzie aktualnie celuję witam ogromną radością. Buduje morale i pewność siebie takie cacko. Rozglądam się ale nic nie widzę. Obracam się więc przodem do kapsuły, i cofając szukam. Kogoś lub czegoś. Szukam ruchu, ale nic. Chwilę nasłuchuję, ale cisza mącona jest jedynie przez podmuchy wiatru.

Rozglądam się jeszcze raz, bo czym decyduję się obejść całą kapsułę dookoła. Nerwy uspokajają się, gdy zataczam już pełen okrąg, nikogo jednak nie ma. Patrzę pod nogi w nadziei dostrzeżenia jakichś śladów, ale to nie takie proste wśród dość twardego piachu w dużej mierze przetopionego w szklane bryłki. Obchodzę wszystko w koło jeszcze dwa razy, w jedną i drugą stronę ogarnięty poczuciem bezsilności. Oddalam się na krawędź krateru, rozglądam, przechodzę kawałek, szukam, Tutaj ślady powinny być. I Po chwili są. Odnajduję odciski Adama, to znaczy Witka w ciele Adama, widzę swoje. I nic poza tym. Spędzam pół godziny na dworze klucząc i rozglądając się i nie znajduję niczego. W końcu daję za wygraną. Wielką uwagę przykładam do zwolnienia naciągu miotacza. Błąd w tym momencie może spowodować wystrzał, w końcu pierwsza z broni piekieł, jak został ochrzczony z początkiem ostatniej wojny. Tak zwanej, ostatecznej wojny. Wracam do kapsuły. Zjem, zastanowię się. Nie chce mi się nawet zbierać kulek, rozsypanych po śluzie, ale przynajmniej tym razem pamiętam, żeby zaprzeć się rękoma przy zmianie grawitacji unikając kolejnego upadku.

Potwór cz.2

- Powtarzam, wielkie mroczne ptaszysko!

- Jak wielkie! – Marian wyraźnie się przedrzeźnia.

- No kurwa, mówiłem, że widziałem przez korony drzew, ciężko powiedzieć.

- Takie – Marian rozczapierzył komicznie ramiona robiąc przy tym groźną minę.

Efekt mojej przemowy jest co najmniej nie taki jak oczekiwałem. Domino naciąga palcami usta, Marta usta całkiem zakryła dłonią. Piotr bez przejęcia wpiernicza jakieś nasiona czy orzeszki. Marian zlizuje tłuszcz z zarośniętego podbródka, Tymęcki bawi się fasolką. Bolek podziwia moje nogi, tyłek czy piersi zależnie czy stanę do niego tyłem, przodem czy profilem, Michał podziwia właz do sterówki, bo powinien mieć tam teraz wartę przy sondzie. No właśnie!

- A sonda? Powinna coś wykryć!

- Wczoraj nic nie wykryła… - Mruknął Michał.

- A dzisiaj? Idź sprawdź!

- A dzisiaj to się energia skończyła, bo baterie tutaj nie ładują się najwyraźniej dość efektywnie. Sonda spadła i mamy jedynie obraz z kamery na runo leśne i kropkę na mapie, gdzie szukać…

- A może to latające zwierze strąciło sondę i już?

- Tam od razu strąciło. Siadło Se na pelotce i sru!

- A może skończcie fantazjować! Gargamelowaty się wydurnia i już!

- Byłem na zewnątrz…

- Nie byłem, tylko byłam!

- Spierdalaj!

- Sama spierdalaj! Albo nie, inaczej… Pieprz się!

- Inaczej gnoju będziesz śpiewał zbierając własne zęby z podłogi!

- Bolek, zamknij się. Daj jej dokończyć – Domino rozjemca poczuł się do roli.

- Byłam, niech wam będzie, na zewnątrz, nie widziałam żadnych śladów Gargamela, tylko moje i Adama.

- Gargus to stary skaut – Marian machnął ręką – Nie chce zostawić śladów to je zatrze i nie będzie!

- A po co miałby to robić?

- A czemu nie? On już taki jest. Wziął sobie kuszę i pewnie będzie dzień cały odpierdalać szopki. Potem wróci żeby się nażreć i będzie ci głupio, że takie bajki opowiadasz.

- Cały dzień? Na tej planecie?

- No to co? Niech będzie dwa dni. Nie łatwo ale jak będzie chciał to zajdzie do tego lasu. Albo siedział na dachu – odkrzyknął, wychodząc z tacką do magazynku.

Siadam na jedno z łóżek. Marta patrzy przed siebie, mniej więcej w kierunku telematy która najwyraźniej w dalszym ciągu nie chce działać. Brak tej podstawowej w obecnych warunkach rozrywki najwyraźniej daje siwe znaki. Tymęcki żuje fasolkę na obiad, w ręku trzyma bułkę. Wszystko z proszku, rzecz jasna. Powoli ogląda każdy kęs, w pełni pochłonięty oględzinami, po czym wkłada porcję do ust i żuje z wolna. Domino już zjadł, spoczywa w pozycji półsiedzącej ze zmrużonymi oczyma i rękoma splecionymi na brzuchu. Bolek dłubie w zębach, gapiąc się na mnie dość bezczelnie.

- I co? – słyszę głos Mariana z magazynku.

- Co, co?

- No, ja już wiem dlaczego Gargamel skakał po dachu? Wziął sobie głąb jeden do serca, jak mu powiedziałem, że jest orangutan!

- Nie ma go. Obszedłem wszystko dookoła i… No nie wiem gdzie on jest.

- Ślepy… a przepraszam – uśmiechnął wychodząc z nałożonym obiadem – ślepa kurwa jesteś, taka prawda niestety.

- Ja ci zaraz dam kurwę, matole – wściekam się. Naprawdę zaczął przeginać. Niemniej Bolkowi to się chyba spodobało, twierdząc po cichym chichocie.

- Nie chodzi mi kurwa o to, tylko jak mogłaś nie zauważyć Gargamela? A no dobra, nie zauważyć to rozumiem jeszcze, ale nie poczuć jego smrodu?

- Obszedłem kapsułę dookoła, nigdzie go nie ma. Nie ma też śladów, żeby gdzieś się oddalił… – staram się nie zwracać uwagi na to, że mówi do mnie jak do kobiety. Za to widzę, że Marta ma chyba nawet ubaw.

- Pewnie, że go nie ma nigdzie w koło kapsuły, wyraźnie słyszeliśmy wszyscy, że jest na dachu – wskazał ręką, w której trzymał udko.

- Ej – upomniał się Domino – drugi raz dzisiaj jesz kurczaka. Była umowa, że każdy po jednej porcji mięsnej dziennie.

- Ja się na nic nie zgadzałem. To nie moja wina, że doktor woli fasolkę, ale ja tego gówna do ust brał nie będę.

Mmm - Doktor jakby dla potwierdzenia swej obojętności na zdanie Mariana zamruczał jakby z zaciekawienia, oglądając nabitą na widelec fasolkę z każdej strony.

- Przecież to jest tak samo z proszku jak i twoje mięso!

- Tym bardziej nie wiem, dlaczego się czepiasz.

Nie chcę tego słuchać, a w brzuchu pusto więc idę do magazynku. Wybieram saszetkę z kurczakiem, do tego ziemniaki i wkładam w kuchenkę. Po chwili buczenia cyk, i wyciągam talerz wyglądającego, pachnącego, a przy dużej dawce silnej woli także smacznego posiłku. Herbata w drugą dłoń i wracam.

Domino z powrotem w swojej pozie. Reszta bawi się ze swoim jedzeniem oprócz Piotra, który bawi się wyjętą z nosa kozą mamrocząc coś o włosach w nosie. Nikt się nie przejął, nikt kurwa nie uwierzył. Nie mogę tego zrozumieć.

- I co z tym Gargamelm w końcu? Nie mógł przecież zniknąć - Marta zwróciła uwagę na moje przyjście jakby oczekując dalszej opowieści. Siadam obok niej. Wybiła tym samym Mariana z rytmu, bo przestał perorować i zajął się w końcu kurczakiem.

- Zniknął.

- I tak spokojnie przyszłaś nam to powiedzieć i posz…. – zastanowiła się przez chwilę – poszedłeś sobie coś zjeść?

- Co mam zrobić? – zaczyna mnie denerwować ten marazm – Zapłakać się, zasnąć zadumie czy jak to dziewczyny robią? – Chyba zbyt mocno. Marta przybiera kamienną twarz i odwraca się w stronę telematy. Chcę coś powiedzieć, bo może za bardzo wybuchłem, ale w to miejsce znowu wchodzi Marian.

Ej! – Krzyknął nie przejmując się wciąż nie przełkniętym gryzem. – Ej, doktorze! Doktorze Leszku Tymęcki! Ślina chyba cienkie ci z ust!

Tymęcki w odpowiedzi prostuje środkowy palec ręki, którą trzyma bułkę.

Mam tego dość, biorę talerz i idę do sterówki. Rozsiadam się w fotelu, zaczynam spożywać posiłek i wpada mi do głowy pomysł. Przecież taka kapsuła, właściwie szczególnie taka kapsuła musi mieć jakieś czujniki, sensory czy kamery aby zobaczyć co znajduje się wokoło. Żeby w razie lądowania w morzu nikt nie wylazł z wnętrza, na głębokości na przykład stu metrów pod wodą? Załączam sprzęt i już po chwili mam skład otoczenia – w tym przypadku powietrza, od składu chemicznego, przez gęstość, światłość i tego typu pierdy których i tak nie jestem w stanie zrozumieć, po wiatr, fale i promieniowanie. Jest nawet kamera na śluzę, ale „połączenie zerwana lub awaria sprzętu. Proszę skontaktować się z pomocą techniczną”. Udaje mi się wyświetlić nawet mapkę otoczenia, tą samą, jakiej wizualizację widziałem już wcześniej. Tylko teraz mam jeszcze możliwość zlokalizowania źródeł światła, ciepła, fal i takie tam. Nigdzie śladów ciepła, Gargamela więc nie ma.

Kończę jedzenie, odstawiam talerz i zastanawiam się, co by tu porobić. Na tych komputerach gierki żadnej niema, to sprawdzam na początku. Potem z ciekawości lub po prostu tego konkretnego głodu szukam szturchańców, ale też nie ma. Albo ukryte. Nie zdziwiłbym się, gdyby były lepiej zamaskowane przez byle laika z załogi niż tajne dane przez speca hakerów. No, ale nie ma, więc co mi robić? Na szczęście wchodzi Domino, siada naprzeciwko i jakby chciał pogadać, tylko jeszcze nie wie o czym. Po pewnym czasie schyla się, i wyciąga zza jednostki głównej pudełko, z niego dwie szklanki, które napełnia koniakiem. Skurczybyk, schował tam sobie nawet papierośnicę. Ekwipunek chowa troskliwie powrotem i wykonuje konfidencjonalny gest. Dobra, nikomu nie powiem, co najwyżej sam sięgnę. Przez myśl mi przechodzi, że skoro ma takie cudo w skrytce, to pewnie i on właśnie wie, gdzie są pornole na tym kompie!

- Powiem ci, ja to widzę tak – zrobił teatralną przerwę na łyk koniaku i zaciągnięcie się fajką – Nikt nie lubi nikogo. To wiemy oboje nie od dziś. Teraz jednak, nikt nie ma żadnego celu. Ot, szwendamy się tu i tam, po niespełna stu metrach kwadratowych pokładu – zamyślił się przez chwilę, Znowu pociągnął koniaczek. Swoją drogą ciekawostka, fajki palił najtańsze z możliwych, zwykłe skręty. Za to koniak miał pierwszej klasy. Butelkowany, nie jakiś tam w proszku czy kapsułce. Do tego z wyższej półki. Koszt takiej butelki to moje tygodniowe wynagrodzenie, do tego sam trud magazynowania i przetransportowania na matkę i dalej, do kapsuły ratunkowej.

- Czekamy. I w dodatku mamy świadomość, że czekamy na ułudę. Miraż. Wizję ratunku który nie ma prawa nadejść, bo pomrzemy tu zanim chociażby wiadomość katastrofie dotrze do ziemi. A nawet jeżeli nie, kto zdecyduje się na lot ratunkowy próbnym sprzętem, który nie zdał egzaminu na tyle, żeby go ratować? – westchnął. – Potrzebujemy celu. Celem więc, pozostaje zdanie raportu na temat panujących tu warunków. Dla potomnych, oczywiście, dla kolonizatorów. Ale nie będzie z tego fanfar, nie będzie nagrody. Nie będzie nawet wypłaty i każdy zdaje sobie z tego sprawę. Nikt nic nie robi, każdy osiadł w swoim kącie i po cichu umiera. Gargamel pieści kuszę z butelką w ręce, Marta ogląda swoje filmy. Marian znajduje upodobanie w dopieprzaniu każdemu po kolei. Witek, w ciele Adama nie wraca i cholera jasna wie dlaczego, a Bolek zamknął się w sobie i nie chce gadać w ogóle. Kontaktu żadnego.

Po dłuższej przerwie wręcz teatralnej odważam się jedynie na pomruk potwierdzenia. W stylu „przyjąłem do wiadomości, brak pytań, brak sugestii”.

- Mam pytanie – podjął po chwili – Jak to widzisz? – Widząc mój pytający wzrok kontynuuje – Jesteś jedyną poza Witkiem oczywiście, osobą poza tym wszystkim. Możesz wychodzić na zewnątrz i w zasadzie swobodnie eksplorować. Chcesz?

- Chcę co? – pytam, bo dalej nie wiem o co Dominowi chodzi.

- Chcesz iść w świat, przeżyć przygodę, zmierzyć się z nowym, dziewiczym i pewnie pięknym światem?

- No, czemu nie? – Tak mnie złapał w przemyśleniach, że nie wiem co innego powiedzieć.

- Po co? – pyta, rozpiera się w fotelu w pozycji „właśnie zadałem ostateczne pytanie, kulminacyjne i teraz wypoć jakąś odpowiedź która mnie nie zawiedzie”.

- Po co – powtarzam jak papuga, no bo po co. Nie wiem po co. Dlaczego, to wiem, więc mówię – żeby nie siedzieć tu.

- Żeby nie siedzieć tutaj – powtarza – no tak… A co ja mam powiedzieć? Wiesz co, Marta włączyła wczoraj jakąś starą komedię. Pies drapał fabułę, gdzieś w tytule znajdowała się fraza „sens życia”. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym?

- Nie - odpowiadam od razu, zdumiony.

- A ja tak – rozpostarł się w krześle. – I wiesz co? Tak naprawdę to dopiero teraz. Mam prawie pięćdziesiąt lat. Robiłem wszystko jak każe system. Wiesz, idę do pracy, biorę wypłatę. Wracam do domu, jem i idę na zakupy na następny dzień. Potem znowu jakiś posiłek, gram albo oglądam film i idę spać. Rano idę do pracy, moja też. Wracam, żona też i jemy. Opowiada o swojej pracy, ja czasem też – zaśmiał się smutno – ale głównie to ona gada. Potem ja idę na zakupy na jutro a ona gotuje na jutro. Myśleliśmy o dziecku, ale ja pracuję dwanaście godzin dziennie, ona standardowo po dziesięć. Odkąd jesteśmy na matce wypełniam swoje obowiązki, przyglądam się załodze i usiłuję zapowiedz konfliktom, bo od tego głównie jestem. Po prostu to robię – zatrzymał się na chwilę – Ciebie coś cieszy?

- Słucham ? – przyłapał mnie na pokątnym słuchaniu, prawie zaczął przecież przynudzać. Ale tak po chwili zastanowienia – Ale co? To znaczy… co masz na myśli?

- No wiesz, robisz coś, bo lubisz. Masz jakieś hobby?

Jasne – odpieram po od razu, po czym zaczynam się zastanawiać. Dłużej i dłużej. Nie, no przed wylotem chyba robiłem coś tak dla siebie, bo o to mu chyba chodzi? Ale co? Mój świat wyglądał podobnie, z tym, że idąc do pracy cieszyłem się, że odpocznę od dziewczyny, pod koniec pracy cieszyłem się, że już koniec a po powrocie do domu znowu cieszyłem się, że niedługo idę do pracy. Ale oto jest życie, nieprawa? Robisz coś, w czym się czujesz dobrze, no chyba, że robisz coś co musisz, bo jesteś niedojdą. Ja tam w poduszkę nie płaczę. Potem jesz, śpisz, i idziesz do pracy. Hobby? Myślałem o modelarstwie, i myślałem też kiedyś o dziecku, ale nie wiem, czy to były tak do końca pozytywne myśli.

- Wiesz – zaczyna Domino po długiej ciszy – miałem bardzo dużo czasu. Czasu wolnego w pracy, bo tu w trakcie lotu tutaj, to ja obejdę wszystko codziennie w godzinę i wiesz sam. Albo cię wołam, albo wszystko w porządku. I co robić? Brak nowych rozkazów, brak poleceń, filmy które wzięliśmy ze sobą już dawno obejrzałem wszystkie – osuszył koniakówkę dość gwałtowny ruchem – myślałem o dziecku, ale po co mam w to pakować dziecko? Pięć lat ja się pomęczę nad przebieraniem kupy, pięć przedszkole nad nauką podstawowych zachowań, pięć podstawówka nad nauką podstawowych umiejętności życiowych, znowu pięć nad wtórniaka i dalej już wybierasz szkołę pod zawód. Wiesz co – zastanowił się, polewając – miałem kolegę, który pracował w ratuszu. Przepisywał druki różne, stare i nowe. Siedział cały dzień przed komputerem i wklepywał jakieś zapiski, które powstały cholera wie kiedy w postaci papierowej. Nudne jak diabli, nie? Otóż on był zadowolony. Bo dowiedział się, że niejaki Herman z Zapłocka zbudował pierwszy browar gdzieś tam, czy coś w tym stylu. Idiotyzm, co nie? Kogo to obchodzi – zaśmiał się, po czym ni to spoważniał, ni to posmutniał. – Rozumiesz mnie – spytał po chwili.

Tak go słucham, patrzę jak osusza drugi kieliszek Musiał się chłopina komuś wygadać, i padło na mnie nie wiedzieć za jakie grzechy. A, że odwagi potrzebował to się upierdolił i zaczyna gadać od rzeczy.

- Idź na te góry. – ocknął się nagle z zamyślenia i ponawia z nowej lufy. W ogóle przestałem rozumieć, o co mu chodzi - Wespnij się, i powiedz, co widzisz. Bo to kapsuła i ni cholery nie wiadomo co gdzie i jak. Rozumiesz?

- Tak – potwierdzam wstając instynktownie.

- Ale, czy na pewno?

- Tak jest! – ciekawe, czy zauważy, że robię sobie jajca.

- Wiesz dlaczego ?

- No, bo ta potrzebne, no nam – nie śmiem przyznać, że pojęcia nie mam po co to wszystko gadał.

- Może zrozumiesz – mówi – wykonać!

Poczuł w sobie zew dowódcy, myślę.

- Hej –rzuca, gdy otwieram śluzę wychodząc. – Wiesz, dlaczego Gargamel pije?

- Nie – rzucam na odchodne. Gargamela nie ma już kurwa mać. Nikt mi i tak w smoka nie uwierzy. Nie dali wiary, że zniknął…

- A wiesz, dlaczego Marta ogląda to gówno tak zawzięcie, że można nasrać obok i nie zauważy?

- No, nie – daję się złapać po raz wtóry.

- A wiesz, po co ja piję ? – pyta w końcu, ale nie oczekując odpowiedzi. Jego politowanie w głosie z resztą mnie zniechęciło do jakiejkolwiek. – Bo ja zrozumiałem, o co chodzi, ale nie wiem co z tym zrobić – szepnął. Pewnie pijany, myślę, więc kiwam głową i wychodzę.

Potwór cz.3 - Siku i śmierdziele czyli o kolonizacji

Oddawanie moczu okazało się mniej problematyczne niż początkowo myślałem. Siku bez celowania penisem też jest proste, trudniej za to strzepnąć tę ostatnią kropelkę. Nie da się po prostu wstać i strzepnąć bo nie ma czego. Co, miałem potrząsnąć wargami sromowymi? Ostatnia kropelka tuż po wstaniu z kibelka wraz z koleżankami kropelkami pociekła mi po nogach i chociaż przeganiałem je wyzwiskami nie chciały się łatwo wytrzeć, miałem wrażenie wręcz, że rozcierają się wrednie po skórze zamiast wsiąkać w ręczniczek.

- No hej - siadam obok zawiniętej w prześcieradło Marty i nie wiem jak zacząć.

Pozdrawia mnie skinięciem.

- Słuchaj, jak… no wiesz.

- Co?

- No wiesz, jak sikasz to co potem się robi?

- Ale co – odparła po chwili. Delikatnie zaczerwieniona, no tak. Sfera intymna. – Wycieram się, podciągam bieliznę i tak dalej. O to ci chodzi? Obsikałaś się czy co?

- Nie, no nie tak, ale wiesz… Słuchaj, nie masz tak, że zostanie ostatnia wredna kropelka moczu i nie ma co z nią zrobić? Zawsze zostaje! Tylko jak ją strzepnąć?

- Jak strzepnąć? Nie wytarłaś się?

- No wytarłem… wytarłam. No, ale to zawsze musi ciec po nogach?

- To jak żeś to zrobiła, nie umiesz się normalnie wytrzeć? A jak stolca robisz to co, też rozsmarowujesz na obu półdupkach byle równo rozprowadzić?

- Nie no przecież, że nie.

- Robisz tak samo tyle, że z przodu i już. – Uśmiecha się zaciekawiona. Dobrze, że nie mogę się zarumienić. A przynajmniej taką mam nadzieję. Tylko co w takim razie robię źle?

- Ale śmierdzi! – Piotr podszedł krzyżując moje wszelkie plany na dalszą rozmowę. Rozciągam przed sobą nogi, tak żeby ukradkiem sprawdzić czy są mokre a i jednocześnie tak je złączyć przed sobą, żeby w razie czego nikt nic nie zauważył. Ale nie, nie są mokre w żaden sposób.

- Cuchnie!

- Co ci tak śmierdzi? – Zainteresowała się Marta. A ja się zastanawiam, czy to nie czasami ja.

- No jak co, wy oczywiście!

Kurwa mać, jednak ja i ten skurwiel wyczuł?

- Cuchniecie na kilometr jak nie dalej! – Piotrek peroruje dalej.

- Spieprzaj świnio! Niczym tu nie śmierdzi! To pewnie ty na głęboko w dupę Dominowi właziłeś i gówna z nosa nie wytarłaś.

- Bardzo śmieszne, bardzo. Wy cuchniecie, każdy to widzi, obie! Leniem! Nieroby dwie i tyle!

- Co ty pieprzysz – Marta obruszyła się już nie na żarty tym razem. Ledwie godzinę temu skończyłam a ten będzie mi tu przychodził i oskarżał bezpodstawnie, wypad! Wypad pókim dobra bo mam tu Ewę przy sobie i nie zawaham się jej użyć!

No tak, wbrew pozorom jestem tutaj teraz najsilniejszy.

- Słuchaj, ja nie o tym. Doceniam wysiłki, doceniam oczywiście. Całkiem sporo terenu przejrzałaś przecież…

- A skąd możesz widzieć ile? Sprawdzasz postępy każdemu?

- Nie, miły być chciałem durna babo. Ale teraz przejdę na to służbowy bo widzę, że się nie da normalnie. Człowiek chce, baba nie, zawsze to samo….

- To o co ci w końcu chodzi – urywam, bo by się tak sprzeczali bez końca.

- No jak to? Oczywistym jest, że rozbiliśmy się na w miarę zdatnej do zamieszkania planecie, całkiem sami i odcięci od reszty naszej wspaniałej cywilizacji. I jakkolwiek możliwe, że nawiążemy w końcu jakiś kontakt ze swoimi to nie będzie to szybciej niż za kilka lat. Musimy więc co? – przerwał swój wykład.

- No gadaj, nie chce mi się zgadywać.

- Ach ja wiem, że to nie łatwe, w końcu obie jesteście teraz babami.

- Nie zaczynaj znowu!

- No dobrze, więc odpowiem za was. Musimy skolonizować tą planetę. Zamieszkać, zbudować sobie ładne domki, stworzyć warunku do życia poza kapsułą, połowić rybki i zapolować na zwierzęta jak w programach historyczno-ekologicznych.

- I co, mam biegać z kijem po chaszczach?

- Nie kijem, tylko maczugą albo włócznią. Widzę, że niczego się z tych programów nie nauczyłaś. Ale to zadanie należy do mężczyzn i zajmiemy się tym później…

- Niby dlaczego do mężczyzn? My jesteśmy o wiele lepiej przygotowane w każdym aspekcie, oprócz siłowego. A i to niekoniecznie – Marta poklepała mnie po ramieniu.

- Tak, ale było by to przecież marnotrawstwo. Bo przecieżby będziecie nasz gatunek rozmnażać!

- Chyba oszalałeś! – Marta krzyknęła, jednak odruchowo zaciskając nogi.

- No a jak inaczej sobie to wyobrażasz? Mam się spuszczać w próbówkę?

- Spuszczaj się gdzie chcesz, byle z dala ode mnie i moich rzeczy!

- E tam, przetrwanie to ciężka walka, ale podejmę się. Nie bez bólu oczywiście ale skoro już się tyle znamy? Dawaj, rozchyl nogi!

- Spierdalaj pojebie! – Marta grozi palcem, Chociaż Piotr najwyraźniej dobrze się bawi samą rozmową. Chyba dziewczyna ma za dużą wyobraźnię. Chyba do gwałtów nie dojdzie… Chyba.

- Nie to nie. Tak sobie mówię tylko. Nie będę się narzucał, ale skoro już o tym mowa, to nie masz ochoty?

- Nie mam!

- No, ale nie masturbujesz się chociaż? Czy masz już jednego ulubieńca?

- Nie mam, spierdalaj! Nie będę tobą rozmawiać!

- Tak myślałem, ale akurat na rozmowie nie zależy mi aż tak bardzo. A ty? Słuchaj, to ciało jest bezpłodne ale to mi nie robi aż takiej różnicy.

- No pewnie- zabieram w końcu głos – Za to ty jesteś bezpłodny i to już może stanowić pewien problem!

- Pomówienia, wypraszam sobie mam syna i córkę na ziemi!

- Z tego co pamiętam to niepodobni do ciebie.

- Ej, nie przeginaj – wstał z kucek – Ja tylko chciałem przyjemnie pogadać. Cholerne baby.

Piotr odszedł, Marta się nie rozluźniła, za to Marian siedzący bądź co bądź niedaleko musiał się dołączyć.

- Ja myślę Piotruś, że się zabierasz do tego od dupy strony.

- A ty czego chcesz? Perwersji się zachciało? Czekoladowe oczko?

- Nie, baranie. To chyba ciebie ta twoja baba usidliła nie odwrotnie. Dobrze, że jej nie poznałem bo patrząc na ciebie to jest sztuką wyjątkowo pozbawioną gustu.

- Spierdalaj, z tobą nie rozmawiam.

- Ale ja rozmawiam z tobą! Co, prawda w oczy kole? Idź nazbieraj kwiatków, wiesz. Baby to lubią. A nie, żeby im od razu kutasem przed oczyma świecić. Zero subtelności. Jeść, jestem Piotr, a to mój kutas, Piotruś! Dla znajomych Piotruś mały!

- No fakt - Piotr zaśmiał się – ale byłem dość subtelny. W ramach ugody mogę założyć na głowę worek ha-ha.

- Tak, załóż, załóż. Bo prezerwatywy nie musisz i tak jesteś sterylny, słyszałem.

- Baw się kapciem, ja idę.

- Gdzie niby, zwalić gruchę w kiblu czy na zewnątrz? Zmień wartę, może znajdziesz jakieś chabzie ładne! Albo Gargamela Ha-ha!

- Ale masz burdel w głowie. Twaróg między uszami i tyle – rzucił Piotr i wyszedł.

- Ty masz rożek twarożek między nogami! – rzuca mu Marian na odchodne.

Nie ma co, jak odrobina inteligencji na śniadanie, patrząc na tych dwóch. Marta dalej się nie rozluźniła. Będą ją tak stresować to się dziewczyna nerwicy nabawi. Prawdę mówiąc minie trochę czasu w tej kapsule i rzeczywiście można będzie zwariować. Całe szczęście, że Domino wciąż czuje w sobie dowódcę i rozdziela jakieś prace. Warta przy kapsule, z maską na twarzy i przy tym cholernym przyciąganiu jeśli faktycznie jest takie jak mówią, może i nie ma sensu ale przynajmniej coś się robi. Pilotowanie drona zwiadowczego, myślałem, że idiotyzm bo przecież może latać sam. Tylko opróżnianie pojemnika na fekalia jest trochę deprymujące, bo trzeba wyjść na zewnątrz i wybrać wszystko miotłą, którą odżałowano do tego celu. Samo nie wyleci, bo jesteśmy przechylenie dość mocno na bok. Ciężko się do tego przyzwyczaić, w końcu mamy sztuczne przyciąganie.

- Co? – Marian wyłapał moje zawieszone spojrzenie – Jednak masz ochotę? Słyszałem, że kobiety mają mniejszy popęd seksualny ale ty nie jesteś jeszcze do końca kobietą, co? Czy jesteś?

- Mam ci udowodnić, że jestem kim byłem i dać się przelecieć?

- Możesz przelecieć mnie, wszystko jedno w którą stronę. Poświęcę się dla wyższego celu, co mi tam. Niech stracę ha-ha. Wiedz, że twoje rozwarte uda przywitam z przysłowiowymi szeroko rozwartymi ramionami, ha-ha.

Potwór cz.4 - Bolek

Mija parę godzin czytania instrukcji obsługi ciała. Podnoszę głowę i znowu to samo. Szlag mnie chyba trafi jeżeli zostanę tu dłużej. Tymęcki skończył skrobać w tym swoim elektronicznym kajeciku i zaaferowany ogląda kolejną fasolkę, a Marian dopytuje co to tam w niej jest takiego interesującego. Ale zawrzało wa mnie, gdy spojrzałem na Bolka. Skurwiel jeden zakrył się cały kołdrą i patrząc na mnie wyraźnie trzepie konia. Myśli, że spod kołdry ruchów ręki nie widać?

- No kurwasz twojasz! – Wypalam. Chciałbym, żeby wrzała we mnie agresja, bo naprawdę mam ochotę mu przywalić, ale nie jestem w stanie jej wywołać. A mam ochotę. Może jakaś wyjątkowo denerwująca myśl? Ale to ciała albo nie posiada gruczołu wytwarzającego adrenalinę, albo działa on zupełnie inaczej, nić u normalnego człowieka.

- O kurwa! – Scenę zauważa Marian. Tym razem nie szczypiąc się za bardzo i co dziwo powstrzymując od komentarzy podchodzi do Bolka – Co ty odpierdalasz?

Bolek nie reaguje.

- No kurwa mać, widzieliście go – łapie za kołdrę Bolka i zrzuca ją na podłogę, prawie trafiając Martę. Ta przestaje uważać, że nic nie widziała i odsuwa się od niej z obrzydzeniem. Odsuwa, ba! Odskakuje jak poparzona. Bolek z podciągniętymi kolanami trzyma się za kutasa, ewidentnie w wodzie. Chwilę tak siedzi, naprawdę krótko. Potem wykonuje jakiś obronny gest, cofając się w kąt, ale Marian nie ustępuje. Strzela Bolka otwartą dłonią w kolano, chcą jakby odgarnąć nogi niczym kołdrę przed chwilą. Bolek zaczyna piszczeć, a pisk wydaje tak wysoki, taki… dziwny. Straszny, tak bardzo, że cofam się o dwa kroki, stając szeroko aby nie stracić czasami równowagi i delikatnie unosząc ręce przed siebie w geście obronnym. Podświadomie. Marta również wbiła się w kąt, ale wręcz przeciwnie, złączyła nogi, ręce przykleiła wręcz do ciała. Tylko Doktor, wciąż żując swą fasolkę leniwie spojrzał jak na film na niedziałającej już telemacie, zupełnie beznamiętnie.

Marian zaklął jeszcze raz w niedowierzaniu, i wtedy Bolek skoczył. Jego pisk przeszedł w nieartykułowane jakieś niby to słowa. Twarz prawie momentalnie zrobiła mu się czerwona. Rękoma zaczął machać z niezrównaną szybkością, celując w twarz Marian. Amok, dosłownie. Szał w najczystszej możliwej do ujrzenia postaci. Marian odsuwał się, Bolek machał łapami jak mała dziewczynka chcąca podrapać siostrę. Tylko, że w tym wypadku nagłe emocje wręcz wylewały się. Były naprawdę, dosłownie namacalne, nigdy czegoś takiego nie widziałem.

Przyparty do ściany Marian, który był jednak postawnym człowiekiem złapał Bolka w końcu za głowę, delikatnie uniósł i odepchnął od siebie. Głowa Bolka, wraz z resztą ciała dość mikrą z resztą, przeleciała nad centralnym stołem. Całość w nieładzie trafiła powrotem na miejsce. Marta zakryła rękoma usta. Tymęcki jęknął z dezaprobatą, odsuwając się od stołu. Jakieś naczynia poleciały na podłogę. Nietłuczące, co tam. Płynów szkoda!

Bolek jednak, po krótkiej chwil skoczył na Mariana – Nienawidzę cie skurwysynu jebany, zajebię… - i tak dalej. Darł się głosem zupełnie nie swoim. Nie wiadomo, skąd w jego ręce znalazł się termos, którym chaotycznym ruchem ominął gardę przerażonego Mariana i przywalił mu w głowę, aż tamta odskoczyła. I drugi raz, i trzeci.

Stałem tak, zdolny do działania, lecz całkowicie zdezorientowany, gdy obok mnie przeskoczył Domino.

- Stać, kurcze blade – ten facet naprawdę nigdy nie przeklął chyba. – Panowie –krzyknął jeszcze raz wdając się miedzy walczących. Złapał Bolka za ramię, chcąc go odciągnąć i zarobił termosem. Strzał w głowę. Tym razem jednak, z czerwonym, tryskającym po ścianach efektem. Kawa z termosu też zresztą się rozlała, straszny syf. Marta zaczęła piszczeć, co spowodowało energiczny zwrot Bolka. Ona ucięła pisk w jednej chwili, widząc go w pełnej okazałości. W szarych skarpetkach i wciąż ze wzwodem. Ogromne oczy, ogromne źrenice. Twarz ściągnięta, jak nie jego. Ale to on, tylko właśnie chyba zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Wystraszony leżącym na podłodze Dominem cofnął się, wpadając na Mariana który wciąż słaniał się od ciosów które wszakże przestały już padać. Czując opór za sobą zrobił krok przed siebie i spojrzał. Przed siebie. A przed nim stałem ja. Ciężko to akurat opisać, bo wydawało mi się, że ze zdziwienia, jakby nie było, ze strachem do ten pory nie robiłem nic. Nagle skok i szybki strzał pięścią w tętnicę szyjną, potem lewa i znowu prawa ręka. Uświadamiam sobie wiedzę, która nie była moja, że w tym miejscu człowiek ma receptory rejestrujące ciśnienie krwi dochodzące do mózgu. Ciśnienie w tętnicach, które spotęgowałem trzeba szybkimi atakami. Bolek cofnął się ten krok powrotem, lecz w tym momencie do mózgu doszła wiadomość o nadciśnieniu, a ten w reakcji obronnej wysłał informację do serca. Serce zwolniło. Reakcja obronna organizmu wykorzystana przeciw niemu. Nagły spadek ciśnienia tętniczego spowodował chwilowe niedotlenienie mózgu, powodując omdlenie.

Bolek padł. Domino leży, krwawiąc bardzo obficie. Marta udaje posąg, ja dyszę zdumiony. Marian rozgląda się, naprawdę otumaniony. A lekarz, Tymęcki, odkłada sztućce i jęcząc coś idzie do medycznego. Po chwili wraca ze stetoskopem. Klęka przy świrze i osłuchuje go. W końcu stwierdza zgon, odkłada stetoskop i zapisuje coś w swoim kajeciku. Jak gdyby nic się nie stało. Dom kurwa wariatów!

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Kurojatka · dnia 28.06.2015 01:29 · Czytań: 531 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
Usunięty dnia 28.06.2015 20:04 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
Kilku de­bi­li sły­szę stoi w przej­ściu

może Słyszę jak kilku debili stoi w przejściu tak bardziej to gramatyczne :)
Cytat:
chi­chra­ją­cych się naj­pew­niej ze mnie ale

przecinek przed ale
Cytat:
Ciało Ewy, Bio­nicz­ne na­czy­nie hu­ma­no­idal­ne

skoro nie ma kropki to to ja tu widzę małą literę
Cytat:
od­da­wa­niem moczy

moczu
Cytat:
u któ­rejś dziew­czyn

powinno być raczej u którejś z dziewczyn
Cytat:
- Tylko się­gnie gnie­wa

no tutaj literówka, nie?
Cytat:
oczy­wi­ście klep­nę w Tylek

po pierwsze powinno być ł, chyba że twój bohater pochodzi z Kresów. No i drugie... a z jakiej to okazji tyłek jest z wielkiej litery? To nie jest nazwa własna :)
Cytat:
dane to tego ciała Ewy

do a nie "to"
Cytat:
w prze­strze­niu

przestrzeni
Cytat:
w zmaga zu­ży­cie ener­gii więc im wię­cej bie­gasz tym głod­niej­sza się sta­niesz.

wzmaga łącznie



Dobra, zrobimy tak... nie doszłam do końca, raczej do większej polowy... za dużo tekstu... zlewa się... no i masz ilość błędów odpowiednią do długości... ja już nie miałam serca, żeby to wyłapywać i wypisywać... w końcu, proza to nie moja działka... ja naprawdę bardzo rzadko komentuję coś dłuższego niż pięć strof :)
Ale powiem ci jedną rzecz... masz potencjał i to się chwali... błędy są do "nauczenia" ale temat jest świetny... szczególnie, to że facet ma ciało kobiety.., mnie to bawi :D
Co do przekleństw, to spoko, myślę że w takim tekście są potrzebne i nie jest ich za dużo. To dobry kawał opowiadania :)
Pozdrawiam, dark_kid.
Kurojatka dnia 28.06.2015 21:42
A dziękuję.
Siedzę w swojej domowej samotni i piszę. Najwyższy czas, aby to wszystko rozbić o ścianę gramatyki, zaprawianą interpunkcją i tak dalej. Za nadmiar tekstu przepraszam. Faktycznie, zapędziłem się.
Odnośnie wulgaryzmów, to chyba wpływ wspaniałej whisky, którą piłem w trakcie. Starałem się za bardzo nie ograniczać, bo zasadniczo całość jest pisana pierwszoosobowo, więc skoro postać jest wkurzona, to się wyżywa. Chociaż teraz myślę, że jednak przesadziłem :-)
Usunięty dnia 28.06.2015 21:47 Ocena: Bardzo dobre
Wulgaryzmy się bronią, tu nie ma świętych i jak znam życie i męską część świata to na pewno wkurzyliby się, gdyby im zamienić pewną część ciała :D więc przekleństwa są ok... no ale z tym nadmiarem to faktycznie... ale jesteś lepszy niż Lem, a to już komplement :)
I nie pij, to nie pomaga w pisaniu :)
Pozostaje mi czekać na resztę :) tylko w mniejszym wydaniu :)
Figiel dnia 30.06.2015 19:48
Witaj, Kurojatko:)
Pomysł bardzo mi się podoba, poczucie humoru również, ale poległam na mnogości wulgaryzmów - nie dlatego, że ich nie uznaję, przeciwnie, są świetnym wzmocnieniem, ale tu mam wrażenie przesytu. Przyznaję, znużyły mnie i w pewnym momencie zaczęłam pełznąć przez tekst, zamiast, jak na początku, pędzić wraz z nim.

Pozdrawiam serdecznie:)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
AlexPretnicki
12/07/2025 23:14
Dziękuję, wzajemnie :) »
Krzysztof Stasz-Malkowski
10/07/2025 18:04
Dziękuję Miladoro za cenne rady i pozdrawiam. »
valeria
09/07/2025 21:44
Fajne, chociaż końcówka mnie zbiła z tropu:) »
pociengiel
09/07/2025 00:31
i wszystko jasne »
Szwarczyk
09/07/2025 00:00
Czasami to właśnie cień ukazuje nam więcej niż światło. »
pociengiel
08/07/2025 21:09
tak, cień to niebagatelna gwarancja »
Szwarczyk
08/07/2025 20:36
Ja spisałem tylko jego historię, która sama do mnie… »
pociengiel
08/07/2025 15:15
Zastanawiam się, w jaki sposób podmiot liryczny dał stamtąd… »
Wiktor Mazurkiewicz
08/07/2025 15:10
ajw Miło mi; już zapomniałem o tym wierszu, ale tytuł mnie… »
ajw
08/07/2025 10:33
A ja już myślę co będzie w październikowie i to potem mnie… »
ajw
08/07/2025 10:30
Bardzo wzruszający kawałek poezji.. Pozdrawiam serdecznie,… »
ajw
07/07/2025 20:19
Lilah - ja się musiałam latami tego uczyć :) Milu -… »
Wiktor Mazurkiewicz
07/07/2025 16:32
Podoba się bez dwóch zdań, od początku do końca; taki… »
Miladora
07/07/2025 03:25
A ja się nieziemsko ubawiłam. :))) Miłego dnia, Alex. »
Ala Mak
06/07/2025 23:53
Przykro czytać. »
ShoutBox
  • Miladora
  • 04/06/2025 15:22
  • Bardzo dziękuję, bo nie spodziewałam się wyróżnienia. :)
  • pociengiel
  • 28/05/2025 10:41
  • moskalik ciapatek a jak dowcipny buk Akbar! powie za rok dwa góra osiem posrają się muchy na jego głowie wcześniej da głos nieczyste prosię
  • pociengiel
  • 26/05/2025 14:18
  • co to z tym Conanem?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty