Legia jego mać - leo eliot
Proza » Długie Opowiadania » Legia jego mać
A A A
Od autora: Witam,
zapraszam do lektury i komentowania mojego opowiadania. Przedstawiam poniżej pełną wersję, któa dostępna jest również na mojej stronie leoeliot.com. Pozdrawiam

 


Idziesz na mecz i robisz to samo. Spotykasz się z kumplami na
mieście, na piwie w knajpie, gdziekolwiek i na nic innego nie
masz ochoty. Siedzisz na kwadracie, oglądasz telewizję, jesz,
załatwiasz się, pomagasz dziecku w lekcjach lub bzykasz swoją
babę, czy kogo tam masz – o niczym innym nie myślisz.
Rozumiesz o co chodzi? Kapujesz o czym ci pierdolę?! To nie
jest jakieś widzimisię, przelotny romans czy dziwka, którą raz
przelecisz i zapomnisz o niej. Nie porównasz tego z niczym, ani
nie zamienisz. To jest najważniejsze. Ważniejsze niż twoja
rodzina i kumple. Łapiesz moje słowa, młody?
Młody spojrzał na kolesia, który wygłosił monolog.
Starał się przybrać podobny wyraz twarzy. Ściągnął brwi,
przymrużył oczy i wydął nozdrza łapiąc łapczywie powietrze.
– To jest miłość synku – młody nie zdążył odpowiedzieć
słysząc dalszą część przemowy. – Ja tę miłość mam wypisaną
na swym ciele, w samym sercu.
Chłopak widział tatuaż na jego karku, toteż zdziwił się,
gdy zobaczył kolejny. Duże L po lewej stronie klatki piersiowej.
Nie mniejsze od tego na tylnej części głowy.
Młody poczuł jak słowa więzną mu w gardle. Inaczej
miało wyglądać.
– Więc zrobisz to do kurwy nędzy, czy nie?!
– Łycha, on ma dopiero czternaście lat – młody wyszeptał
z płaczem, czując na sobie spojrzenia tuzina oczu.
– Czternaście? A ty ile masz? Siedemnaście! Ja w twoim
wieku siedziałem w kiciu. Cholerny sąd oskarżył mnie o pobicie
gliniarza! Niesłusznie, ale i tak swoje odsiedziałem. Za kolegę.
Zdobyłem szacunek i uznanie. A teraz patrz kim jestem.
Łycha wyszarpał broń z dłoni Młodego.
– Założę tłumik, jeśli ci to pomoże – nie czekając na
odpowiedź przykręcił do wylotu lufy dziesięciocentymetrowe
urządzenie. – Nic nie będzie słychać. To tak jakby nie bolało.
Sześciu kompanów Łychy wybuchło śmiechem.
O ile do tej pory Młody miał jakieś nadzieje na szczęśliwe
zakończenie tej dziwnej sceny, o tyle dopiero teraz zdał
sobie sprawę, że to koniec. Za daleko się posunąłem, pomyślał.
A przecież wszyscy go zapewniali, że się uda. Ci, którym
się poszczęściło, nie mieli wątpliwości, że prostym sposobem
wbije się w łaski Łychy.
Młody spojrzał na zakrwawioną twarz młodszego o trzy
lata chłopaka. Ciosy, które mu wymierzył, były bolesne, ale
przecież tak się umawiali. Pobicie miało wyglądać na naturalne
i wiarygodne. Ale ten głupiec chciał się popisać i pójść krok
dalej. Wyjął kupioną wcześniej flagę Legii, opluł ją i podeptał
na oczach Łychy i jego ziomali.
Klęcząc teraz przygarbiony trzymał się za brzuch i wpatrywał
się w leżącą przed nim pogniecioną szmatę.
– Nie zrobię tego – wysapał Młody i spojrzał z wyrzutem
na pistolet.
Łycha westchnął, opuścił głowę i przez jakiś czas zastanawiał
się nad czymś.
– Jasne, że tego nie zrobisz – odparł w końcu, po czym
podniósł pistolet i wycelował w Młodego. – Nie zabijesz brata
dla Legii – dodał i pociągnął dwa razy za spust.


Łycha po raz pierwszy poszedł na mecz mając pięć lat. A teraz,
po skończeniu trzydziestu ośmiu żartował, że mógłby przejść
na emeryturę. Gdyby tylko ktoś mu za to zapłacił. Oczywiście
wątpił, by zdecydował się na coś takiego. Bez względu na to
czym zajmował się na co dzień, legalnie bądź nie, kibicem był
na pierwszym miejscu. I tylko jednej drużyny – Legii.
Ta nazwa znaczyła dla niego więcej niż cokolwiek innego.
Więcej niż praca, czy sposób na życie. Była jak powietrze,
bez którego nie sposób się obejść. Łycha nie mógł się obejść
bez Legii. Nic poza nią się nie liczyło.
Tylko jedna rzecz mogła się z nią równać. Żyleta. Choć
tak naprawdę Legia i Żyleta były tym samym. Jedno bez drugiego
nie funkcjonowało.
Żyleta nie była zwykłym, pustym słowem. Miała w sobie
bogatą treść. Żyleta kształtowała i wychowywała ludzi. Całe
pokolenia. Opiekowała się i chroniła swych podopiecznych.
Tak jak Łychę.
Będąc jeszcze nastolatkiem Łycha zdobył uznanie wśród
innych kibiców. Na początku chodził na mecze razem z ojcem.
Od dziewiątego roku życia chodził już sam. To znaczy, nie do
końca sam. Na meczach był zawsze z rodziną. Rodziną Żylety.
Stała się ona dla niego ważniejsza niż ta genetyczna.
Od samego początku nie opuścił ani jednego meczu na
Łazienkowskiej. Dosłownie! Nawet jeśli spotkania odbywały się
bez udziały publiczności on zawsze był. Razem z Żyletą – pod
stadionem, pod bramą, gdziekolwiek. Byle jak najbliżej.
Osiem lat temu stał się nieformalnym liderem – szefem
kibiców i Żylety. Na funkcję tego pierwszego i najważniejszego
musiał jeszcze poczekać. Ale wierzył, że wkrótce do tego
dojdzie. Na razie był bogiem w swoim małym świecie – świecie
rozrób, zamieszek i pobić. Mógł wszystko. Był władcą życia
i śmierci. Tak jak ostatnim razem.
Zabił dwóch chłopaków bez mrugnięcia okiem. Choć
rzadko posuwał się do takich metod, nikt z jego bandy nie miał
odwagi mu się sprzeciwić.
Gówniarze chcieli zostać kibicami Elki. Jak się
nazywali? Nie pamiętał ich imion. Nieważne. Ten starszy stał
się Młodym z urzędu. I tak skończył. Prawie mu się udała ta
scenka. Jednak Łycha zwietrzył podstęp. Nie dał się
przechytrzyć.
Nie martwił się dzieciakami, ani nie bał się, że ktoś
odkryje ich ciała. Nie znajdzie. Robił to nie raz i zapewne nie
ostatni. Po prostu – dwie zaginione osoby wśród wielu innych
im podobnych.
Zasłużyli. Łycha nie miał najmniejszych wątpliwości.
Nikt nie będzie popisywać się przed nim, by zostać kibicem
jego ukochanej drużyny. Nikt nie wejdzie na Żyletę, jeśli
spróbuje go okłamać. Legia jest wielka i najlepsza, a Żyleta to
świętość. I on sam – Łycha będzie stać na straży tej świętości.

Do ustawki zostało pół godziny. Łapa jak zwykle, nie kryjąc
podniecenia, trajkotał całą drogę.
– Wpierdolimy im, co? Ale, kurwa, będzie rzeźnia! Już
nie mogę się doczekać kiedy pokiereszuję im gęby.
– Jak się nie zamkniesz to nawet ich nie zobaczysz.
Zaraz trafisz na koniec kolejki.
– Ale Łycha... No co ty? To dla mnie ważne, ja chcę...
– Stul pysk Łapa! Gówno mnie obchodzi co ty chcesz.
Nie ty tu rządzisz. Uważaj jak idziesz, bo się wyjebiesz.
Łapa odwrócił się gwałtownie jednocześnie potykając
się o wystający z ziemi konar. Wyrzucił do góry ręce zamiatając
z furią powietrze. Wyglądał jak ptak zrywający się do lotu. Nie
mogąc złapać równowagi i zamiast wzbić się z górę, poleciał
głową w dół, prosto na żwirową drogę. W ostatniej chwili
Łycha złapał go za kołnierz kurtki i, wierzgającego wszystkimi
kończynami, podniósł jedną ręką do góry. Towarzyszyły temu
gromkie śmiech i gwizdy pozostałych członków wyprawy.
Kiedy Łapa stanął w końcu na ziemi, zaczerwienił się
jak burak i schował na końcu kolejki.
Może dzięki temu przestaniesz pierdolić od rzeczy,
pomyślał Łycha.
Przez resztę drogi zastanawiał się dlaczego przyjął do
bandy tego debila. Odpowiedź wprawdzie znał, ale nie mógł
zrozumieć dlaczego on sam – Łycha, stawał się taki miękki.
Łapa miał dopiero dziewiętnaście lat i gówno w życiu widział,
ale miał bogatych starych. Zajebiście bogatych. I to przeważyło
szalę na jego korzyść. Łycha potrzebował kasy. Tej legalnej.
Zapewnić ją mogli zaślepieni tatusiowie, którzy posyłali synów
w sam środek futbolowej wojny. Wyjazdy na mecze, zwłaszcza
te w europejskich pucharach, kosztowały. Nie mniej niż liczne
balangi czy sprzęt na ustawki. Tak jak dzisiaj.
Łapa od dawna zatruwał mu życie tą ustawką. To miało
być jego pierwsze, większe napierdalanie. Oby nie zrobił sobie
krzywdy.
Łychę uspokajali jedynie chłopaki, których zabrał ze
sobą. Ponad dwudziestu wściekłych kolesi, a wśród nich Imadło
– ten potrafił gołymi rękami roztrzaskać łeb; Resor – wielki
i spasiony olbrzym, od którego inni odbijali się jak piłeczki
pingpongowe; Szaman – przebiegły i fałszywy skurwysyn.
Atakował znienacka i podstępnie, ale zarazem skutecznie, za co
Łycha go lubił. No i Drzazga – chude i wyschnięte na wiór
chuchro, które tylko sobie znanymi sposobami utrzymywało
się w pionie. Miał jednak dostęp do mnóstwa gadżetów w sam
raz na wojnę.
Na wyznaczone miejsce dotarli pięć minut przed
czasem. Opustoszała stacja kolejowa, w połowie drogi między
Warszawą a Łodzią. Pasowało wszystkim.
Ci z Widzewa czekali już po drugiej stronie torów.
– Co tak późno Łycha?
– Jestem na czas. Coś ci nie pasuje Dragon?
– Twoja łysa, śmierdząca pała! Ty stary, złamany...
Nie dokończył. Resztę słów zagłuszył ryk czterdziestu
gardeł przekrzykujących się nawzajem.
Zaczęli ci z Warszawy. W ruch poszły wstydliwe części
ciała i czynności z nimi związane – nie mniej wstydliwe i ubrane
w barwne epitety. Matki prześcigały się z córkami i siostrami
a to, co wykonywały mogłyby przyprawić o zawrót głowy
największego pedofila: naprawdę tak można?
Kiedy całą rodzinę przemielono przez młynek przyszła
kolej na miasta. Prym wiedli tym razem łodzianie. Jak nie
przystało na miasto, a tym bardziej stolicę, Warszawa okazała
się zatęchłą i zawszoną norą, wsią, gdzie psy ogonami szczekają
i dziwką, która daje dupy każdemu innemu polskiemu miastu.
To samo uderzyło w Łódź, z tymże wzbogacone o żydowskich
złodziei i pederastów w sukienkach.
Po pełnych pięciu minutach wyzwisk nastała cisza.
Zdziwiona i ogłupiająca, jakby jakaś anomalia pojawiająca się
nie w porę.
Pierwszy przerwał ją Dragon.
– Ulżyło wam szlachetni warszawianie? To może teraz
inaczej porozmawiamy?
Ludzie Łychy wybuchli śmiechem, ale szybko umilkli
słuchając co ma do powiedzenia szef łodzian.
– Jestem człowiek kulturalny. Nie znoszę chamstwa
i obłudy. Zdobyłem wykształcenie i fakultet, albo odwrotnie.
Zaocznie, ale zawsze to coś. Więc może załatwimy nasze
sprawy w sposób łagodny i taktowny, co Łycha? Ty wypuścisz
swojego byczka, a ja swojego. Niech się napierdalają, a my po
przyjacielsku wypijemy piwko.
Łycha zaśmiał się pod nosem.
– Chyba cię pojebało! Chcesz żebym ci uwierzył?
Potraktujesz mnie kosą i tyle będzie z twojej przyjaźni. Bujaj
się zboku!
– Jestem słowny i religijny. Byłem wczoraj u spowiedzi
i dostałem pokutę. Nie będę bić się z dzisiaj nikim.
To tylko bardziej rozśmieszyło legionistów. Zaczęli
obrzucać wyzwiskami Kościół i księży zboczeńców oraz ich
dzieci-bękartów poczętych po kryjomu. Wiedzieli, że ojciec
Dragona był dawniej księdzem.
Pojedynek na solo nie wypalił. Po krótkich negocjacjach
stanęło naprzeciw siebie po dziesięciu z każdej bandy. Mieli
walczyć na gołe pięści.
Do boju ruszyli osiłki. Tacy, co przerzucali tony na
siłowniach. Teraz mieli pole do popisu. Stojący w oddali Łycha
i Dragon z resztą swoich ludzi przyglądali się błyskawicznej
wymianie ciosów. Początkowo bezbarwnej, lecz z czasem
bardziej nienawistnej i krwawej. Jedni rzucali drugich na tory.
Ci, co padali, wcale nie poddawali się, tylko zrywali się i rzucali
w sam środek zamieszania. Żadna strona nie ustępowała.
Zanosiło się na remis.
Łapa znowu nie wytrzymał i doskoczył do Łychy.
– Stary pozwól mi się bić, bo zaraz zwariuję.
– Zostań, kurwa!
– Ale widzisz, że nic z tego nie wynika. Pomogę im.
– Stój, gdzie stoisz! Nie znasz zasad? To czysta walka.
Bijemy się jak równy z równym.
Nawet w najmniejszym stopniu nie przekonało to Łapy.
Jeszcze przez chwilę przestępował z nogi na nogę, po czym
doskoczył do Drzazgi i wyrwał mu z ręki metalowy bejsbol.
Podniósł go do góry i młócąc zamaszyście powietrze pobiegł
w kierunku dwóch walczących band. Może usłyszał za sobą
głośne: „nie” albo „co on wyprawia?”, ale nie dbał o to. Choćby
go zmusili i tak by ich nie posłuchał. Czuł jak adrenalina
rozpiera go od środka, jak musi pomóc ziomkom. Miał
pewność, że to jedyna szansa na szacunek u Łychy i pozostałych.
Chciał się popisać i wiedział, że mu się uda. Widział jak
walczący coraz bardziej słabli. Wystarczyło tylko rzucić się na
przeciwników i ich dobić.
Wskoczył w sam środek pobojowiska roztrącając kijem
kogo popadnie. Darł się wniebogłosy wśród tumultu i zgiełku
jaki powstał. Dopiero po dobrej minucie uświadomił sobie, że
tylko on krzyczy, a pozostali wpatrują się w niego oszołomieni.
Zdziwił się, ale poczuł też dumę. Czyżby rozgonił całą
watahę?
Wtedy to poczuł. Zrozumiał, co zrobił. Ale na głębsze
zastanowienie nie miał już czasu.
Wraz z ogłuszającym hukiem poczuł przenikliwy ból
w lewym ramieniu i szarpnięcie do tyłu. Zdążył jeszcze
zarejestrować upadek. Potem nie czuł nic.

Kolejne dwa dni były dla Łapy koszmarem. Mógłby przysiąc, że
ciągnęły się dłużej niż poprzednie dwa tygodnie. Gdy w końcu
zadzwonili do niego ze szpitala rzucił się przed siebie jak
oparzony. Na miejsce dotarł w dziesięć minut.
Po wejściu do sali numer pięć oddziału intensywnej
terapii zastał Łapę siedzącego na łóżku i uśmiechającego się od
ucha do ucha.
– Wiedziałem, że przyjdziesz – wysapał chłopak, po
czym, dławiąc się śliną, zarechotał niczym żaba. – Ale im
pokazaliśmy! Gdyby nie moja akcja byłoby nudno.
– Kurwa, młody! Co ty pierdolisz? – Łycha nie krył
oburzenia siadając na skraju łóżka. – Majaczysz pośmiertnie.
– Ale przeżyłem! Stałem się kimś ważnym. Przyjąłem za
ciebie kulkę.
– Co ty bredzisz do jasnej pizdy?! Żałuj, że przeżyłeś.
Nie nacieszysz się długo tym stanem. Jeśli nie Dragon to ja cię
ukatrupię gołymi rękami.
– Łycha... co ty mówisz? Stanąłem w naszej obronie.
– I źle zrobiłeś bucu! Myślisz tylko o sobie.
– Przecież jesteśmy kibicami Legii. Chuliganami. Musimy
walczyć. Sam mi mówiłeś: albo Legia, albo śmierć.
– To kim jesteśmy nie oznacza, że nie przestrzegamy
zasad. Ustawki są po to, by je respektować. Bić się do upadłego,
ale jednocześnie się szanować. A ty złamałeś te zasady.
Łycha dyszał jak wściekły byk nie mogąc opanować
zdenerwowania. Gdyby mógł zabiłby tego durnia choćby zaraz.
Starał się uspokoić. Ważniejsze były inne rzeczy.
– Nie zapytasz mnie jak się czuję? – zapytał Łapa.
– Jakoś mnie to nie interesuje.
– Lekarze mówią, że ledwo uszedłem z życiem – chłopak
nie zwracał uwagi na jego oziębłość. – Gdyby kula przeszła
pięć centymetrów niżej już bym nie żył. Rozumiesz? Serce
przeszyte na wylot. Kurwa, jak w filmie gangsterskim.
– Była policja?
– Co?
– Pytam czy rozmawiałeś z psiarnią?
Łapa zamilkł mieląc w myślach nagłą zmianę tematu.
– Był jeden – odparł od niechcenia. – Jakiś komendant.
– I co mówiłeś? – Łycha wyrzucał z siebie pytania jak
kałasznikow kule.
– A niby co miałem mówić? Że napierdalaliśmy się na
ustawce? Za kogo mnie masz? Nie zdradziłem was.
Przynajmniej tyle dobrze, pomyślał Łycha, a na głos
powiedział:
– Wypytywał cię o coś?
– A o co miał pytać? – Łapa burknął niczym nadąsany
malec. – Powiedziałem mu, że jestem kibicem. Wyszedłem na
spacer z szalikiem Legii. Spotkali mnie jacyś Ruscy i postrzelili.
Więcej nie pamiętam.
– Zuch chłopak – Łycha odetchnął z ulgą. – Pamiętasz
jak nazywał się ten glina?
– Nie bardzo. Jakiś komendodupek. Leszcz czy Leśnik.
Chuj go wie.
– Leśniowski – wysapał przez zęby Łycha. – Podła
pedalina. Obszczymur i psychol do kwadratu. Nic nie mów jak
znowu przyjdzie. Miałeś zanik pamięci, tak? Tego się trzymaj.
Kiedy to mówił widział jak oczy Łapy coraz bardziej się
rozszerzają. Po chwili zrozumiał co było tego przyczyną, gdy
poczuł ciężką dłoń na ramieniu.
– Łycha, Łycha. Kogo innego mógłbym się spodziewać?
– Komendant Leśniowski – Łycha zerwał się na nogi
stając na baczność przed policjantem. – Cóż takiego się stało,
że osobiście pan się pofatygował?
– Ty mi powiedz.
– Ja? – Łycha zrobił głupią minę. – Nie mam pojęcia.
– Co w takim razie tu robisz? Nie powiesz mi, że ot tak
odwiedziłeś postrzelonego kolegę.
– Właśnie to chciałem powiedzieć.
– Łycha, nie pierdol mi tutaj! Dobrze wiem, że gówniarz
jest z twojej bandy. Z kim się znowu okładaliście? Z Polonią,
Łodzią?
– Ależ panie komendancie. Z nikim się nie biliśmy. Mój
kolega był na spacerze i napadli go jacyś obcokrajowcy.
– Łycha, do kurwy nędzy, siedemdziesiąt kilometrów
od Warszawy? Kto popierdala na takie spacery? Poza tym skąd
się o tym dowiedziałeś?
Komendant spojrzał na niego podejrzliwie.
Łycha nie dał się złapać.
– Właśnie przed chwilą się dowiedziałem – spojrzał na
Łapę. – Od mojego kolegi.
Kurwa jego mać! Łycha wyczytał przekleństwo z twarzy
policjanta. Wytrzymał jednak jego spojrzenie.
– I wie pan co, panie władzo? – ciągnął Łycha. –
Martwię się o swego przyjaciela. Tyle teraz bandytów chodzi po
świecie. Człowiek nie czuje się bezpieczny.
Przeciągnąłem strunę, oj kurwa do sopranu, Łycha
ledwo się powstrzymał przed śmiechem. Nie przegrał starcia.
– Spier – da – laj! – wycedził przez zęby Leśniowski
dokładnie akcentując sylaby. – I żebym nie spotkał cię prędko
na swojej drodze! Dobrze wiem co zaszło, ale na twoje szczęście
nic na ciebie nie mam. Nieważne. Jeszcze się policzymy.
Obserwuję każdy twój ruch. Znajdę cię w kiblu, kiedy będziesz
srać i w twojej sypialni, jak będziesz posuwać swoją babę. Ale
najlepsze zostawię na deser. Będę miał oczy na każdym meczu
Legii. Wypatrzę ciebie choćby w największej dziurze stadionu,
albo przed nim – przerwał, by zaczerpnąć powietrze. – I wiesz
co? Miej się na baczności. Prędzej czy później wpadniesz.
Popełnisz mały błąd, a ja wtedy będę obok ciebie.
Łapa z rozdziawioną gębą przysłuchiwał się wymianie
słów. Kiedy Łycha spojrzał na niego przeraził się, czy młody nie
pęknie i zacznie sypać. Chuj z tym, pomyślał. Pożałujesz tego
jeśli mnie wydasz. A ty komendancie pedancie lepiej mi nie
fikaj. Na ciebie też znajdę haka.
Nic nie mówiąc Łycha zasalutował i marszem ruszył do
wyjścia.

Drogę powrotną do domu Łycha pokonał pieszo. Całe siedem
kilometrów. A że okropnie był wkurwiony, to szybko minął mu
czas. Musiał myśleć, więc był wkurwiony.
Czego gliny od niego chcą? Szanowny pan komendant
będzie miał cię na oku. Komendant Leśniojebski we własnej
osobie. O rzesz ty chuju spedalony i na wylot przewiercony!
Chcesz wojny, będziesz ją miał, warknął przez zęby aż
ludzie oglądali się za nim na ulicy.
A przecież tyle dobrego dla nich zrobił, tyle razy się
poświęcał. Choć prawdę mówiąc nienawidził psów. Jak każdy
szanujący się kibic. W tym jednym kibice na całym świecie byli
zgodni. Jebać policję i organizację! Największa kosa z psiarnią,
odwieczna wojna i metrowy wibrator wam w de!
Czasem jednak musiał się z nimi układać. Stawać się
dyplomatą. Nienawidził siebie wtedy najbardziej.
Tyle dup ci sprowadziłem komendancie-dewiancie,
wyrzucał sobie w duchu. Kiedy byłeś zwykłym krawężnikiem.
Jedną kurwę z Woli tak zerżnąłeś, że musiała przez tydzień
odpoczywać. Za co później miał do mnie pretensje jej alfons.
Bo nie zarabiał. Ale warto było. Ty sobie poużywałeś, a my
wpierdoliliśmy hołocie z Polonii, aż się posrali w gacie.
Przez długi czas był luz i cacy. Pełna zgoda. To znaczy
nie do końca. Bo miłości między nami nie było i nie będzie.
Przymykaliście oczy na nasze rozróby, a my dostarczaliśmy
wam rozrywki i nie wchodziliśmy na wasz teren. A teraz co?
Kiedy pan Leśniochójski stał się komendantem skończyły się
konszachty, a zaczęły pogróżki i polowania na Bogu ducha
winnych kibiców. Prędzej czy później i tak wpadniesz, Łycha.
Niedoczekanie twoje, zaskowytał jak zraniony pies.
Zobaczymy kto będzie górą. Już niedługo.
Sapiąc i warcząc nie zauważył kiedy dotarł do domu.
Zastał dziewięcioletnią córkę nad książkami. Największą
miłość swego życia, po Legii oczywiście. Jessica działała na
niego niczym balsam na zranione ciało. W okamgnieniu
opanował się, podszedł do niej i pocałował w czoło.
Razem zaczęli odrabiać lekcje.

– Znowu płaczesz?
– Nie, wcale nie płaczę.
– Przecież słyszę.
– A ja ci wyraźnie mówię, że nie!
W słuchawce nastąpiła cisza – niezręczna i szczypiąca
w uszy.
– Przepraszam cię, mamo. Nie powinnam rozmawiać
z tobą w ten sposób. W końcu to ja do ciebie dzwonię.
– Nic nie szkodzi, Natalko, wyżal się. Słyszę, że coś cię
gnębi.
– Życie, po prostu życie. Daje mi nieźle w kość.
– Mówisz o Marcinie? Wrócił do domu?
Natalia zerknęła w kierunku dużego pokoju. Przez
chwilę zastanawiała się o kim jej matka mówi. Marcin Siwulski,
jej mąż, pomagał w lekcjach ich córce. Samo imię i nazwisko
działały na nią jak płachta na byka. Czuła się przez nie
przygnębiona i przygnieciona, jak jakimś ciężarem. A przecież
rzadko je słyszała. Jej mąż miał tak naprawdę jedno nazwisko
i imię – Łycha. Łycha dla żony i dziecka, Łycha dla matki czy
ojca. Łycha dla całej rodziny i przyjaciół. Łycha dla wszystkich.
Nie pamiętała skąd wzięła się ta ksywka. Po prostu Łycha.
– Tak, wrócił. Odrabia lekcje z Jessicą.
– Nie możesz teraz rozmawiać?
– Mam chwilę spokoju. Jestem na balkonie.
– Dobrze, córeczko. Posłuchaj mnie zatem: nie możesz
się poddawać.
– Ale mamo! Ja go nie kocham.
– Ale on cię kocha. Kocha całą waszą rodzinę. Widzisz
jak opiekuje się córką?
– Szkoda, że mi tego nie okazuje.
– Więc ty mu to okaż.
– W nosie go mam. Chyba zdecyduję się na rozwód.
– Ale to twój mąż. Ślubowałaś mu...
– Co ty piep... – Natalia powstrzymała się w ostatniej
chwili. – Nie jestem idealna jak ty i tato. W przeciwieństwie do
mnie wam się udało.
– Nadal nie rozumiesz. Trzeba kochać i wybaczać.
Przebaczenie to podstawa. Jeśli ty tego dokonasz, on również
to zrobi.
– O czym ty mówisz kobieto? Znowu wciskasz mi jakieś
sekciarskie kity. Co on niby ma mi wybaczyć? Nie ten kierunek,
helo! Ale jeśli twierdzisz, że mi wybaczy, wówczas zrobi to
również gdy od niego odejdę.
– Nie rób tego, wszystko da się zmienić.
– Kiedyś było inaczej – Natalia mówiła dalej jakby nie
słysząc matki. – Ja też byłam taka sama. Rozumieliśmy się,
razem chodziliśmy na mecze. Byłam zwykłym kibolem –
rozrabiałam, awanturowałam się, biłam się nie raz. Ale to już
minęło. Dorosłam, poukładałam co trzeba w głowie. Myślałam,
że z nim będzie tak samo. A on... Wcale się nie zmienił, jest taki
sam. Jak dziecko. Mam wrażenie, że ta cała Legia jest od niego
ważniejsza niż nasza rodzina – przerwała, otarła łzy i pociągnęła
nosem. – I to mnie przeraża. Wkurwia po prostu. Czasem
mam ochotę skończyć ze sobą i skoczyć w przepaść, w pustkę.
Choćby teraz, z balkonu. Jestem ciekawa jak by sobie poradził.
To powiedziawszy wychyliła się przez poręcz i spojrzała
w dół na wąski chodnik, ciągnący się trzy piętra niżej.
Wystarczy drobny ruch.
Ścisnęła jedną ręką poręcz i zadrżała. W jednej chwili
przeraziła się. Nie spowodowała tego myśl o skoku, ale cichy
zgrzyt za plecami. Drzwi wyjściowe na balkon otworzyły się.
– Muszę kończyć mamo, później zadzwonię – schowała
smartfona do kieszeni i obejrzała się za siebie.
– Co ci jest? Znowu beczysz? – usłyszała gruby głos
swego męża.
– Nie, nic. To od wiatru.
– Zjadłbym coś.
– Już lecę kochanie – wyminęła go i drżąc na całym
ciele pobiegła do kuchni.

Krzyk kilku tysięcy gardeł wyrwał Łychę z zamyślenia:
Mistrzem Polski jest Legia
Legia najlepsza jest
Legia to jest potęga
Legia CWKS.
Ocknął się i rozejrzał dookoła. Wszyscy śpiewali, oprócz
niego. Zaintonował kolejną pieśń, ale bez większego przekonania.
Mimo to pozostali podchwycili jej słowa:
Chociaż ciężki jest czas
PZPN gnębi nas
Będą, będą kibice za Legię szli
Nie pokona nas już nikt!
Widzew to kurwa, jebany ŁKS
Spadnie GKS na sezonów sześć
Wisłę przejdziemy, Lecha zajebiemy
Ligę wygramy, Puchar będzie nasz
Legia Warszawa to najlepszy klub
A kto nie wierzy to chuj mu w dziób.
Rozkojarzenie Łychy pierwszy zauważył Drzazga.
– Co z tobą, stary? Gdzie się do kurwy nędzy podziewasz?
W jakimś innym, lepszym świecie, czy co?
Łycha zamyślił się nad dobraniem odpowiednich słów.
Tak, by się od niego odpierdolił. Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż
między nich wpadł Imadło.
– Co ty kurwa pierdolisz Drzazga?! Jaki lepszy świat?
Nie ma innego świata! Nie ma czegoś lepszego niż tu i teraz.
Tylko Legia, la, la, la!
Pobiegł dalej wzdłuż krzesełek, roztrącając wszystkich
po drodze i wygrażając pięściami tym, którzy cicho śpiewali.
Drzazga spojrzał na Łychę.
– Mów bracie, bo sam się nie domyślę.
– Eee... – Łycha mruknął pod nosem w nadziei, że się
odczepi. Widząc jednak jak Drzazga wbija mu się świdrującym
wzrokiem w całe ciało, odparł od niechcenia: – Myślę sobie.
Drzazga zareagował błyskawicznie. To było coś więcej
niż zaskoczenie. Łycha dojrzał w jego oczach przerażenie.
– Co... co... co... – zająkał się. – Łycha, co ty mówisz?
Nie przerażaj mnie. To się źle skończy.
– Co, kurwa?! Nie można sobie ot tak pomyśleć?
– Bredzisz. Ty i myślenie? Nie poznaję ciebie. Myślenie
boli, sam mówiłeś. Ty się wkurwiasz od myślenia. Wszystko,
tylko nie myślenie. Już widzę kłopoty.
– Odpierdol się Drzazga, dobra?
– O nie, mój drogi. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Jesteś moim najlepszym kumplem i jeśli masz jakieś problemy
są to również i moje problemy – nie doczekał się odpowiedzi
więc gadał dalej. – Co, może przejmujesz się tymi dwoma
gówniarzami? Chuj z nimi! Minęły cztery dni i dalej nikt nic nie
wie. I tak zostanie. Nikt się nie dowie. Chociaż muszę przyznać:
było grubo. Nawet Młodzianin się wkurwił i coś podejrzewa. –
Młodzianin był tym pierwszym i najważniejszym kibicem Legii.
Łycha nienawidził go z wzajemnością. – Ale jebać ich i cały
PZPN – Drzazga zaniósł się szyderczym śmiechem. – No nie
mów mi, że myślisz o Łapie i całym tym majdanie. Jak coś
piśnie to osobiście go zajebię na tej kozetce w szpitalu.
Łycha mimochodem wspomniał o wizycie w szpitalu,
nie mówiąc nic o rozmowie z komendantem Leśniowskim
i pogróżkach. Chyba nad tym najwięcej się głowił.
– Wyluzuj chłopie – Drzazga nadawał niczym radio. –
Nic tak nie poprawia nastroju jak dobre napierdalanko. Zaraz
się kurwa rozerwiesz.
Łycha spojrzał na stadionowy zegar. Widniała na nim
siedemdziesiąta szósta minuta i wynik 2:1. Choć prowadzili,
ostatni kwadrans zapowiadał się emocjonująco. Pomimo tego,
że grali z jakąś łotewską drużyną i w dodatku mecz sparingowy,
powinni im więcej dokopać. Niby mistrz jakiejś amatorskiej
ligi, jednak potrafili się przeciwstawić legionistom. Ha wam w
de, pomyślał Łycha nie potrafiąc nawet w myślach przeklinać.
Może Drzazga ma rację? Po meczu urządzimy dogrywkę.
Podwójny walkower, ruska wasza bladź.
Nagle chwilową ciszę nad stadionem przerwał niski
i przeciągły dźwięk. Po nim nastąpiły dwa kolejne. W sektorze
gości pojawiły się czerwone płomienie i gęsty dym.
Łycha jak oparzony zerwał się na równe nogi.
– Co, kurwa? Race? Jebane cioty odpaliły race! Zniewaga,
bracia, zniewaga! Pozwolimy na to?
Stary dobry Łycha wrócił, pomyślał Drzazga i tak samo
wydarł się wniebogłosy.
Nad stadionem popłynęły pieśni wyzywające przeciwną
drużynę. Co drugie słowo uczyło obcokrajowców jak odmieniać
przez wszystkie przypadki wstydliwe części ciała, zarówno te
męskie jak i żeńskie, oraz jak korzystać z usług i jakie czynności
wykonywać, którymi zajmowały się osoby parające się
najstarszym zawodem świata. Tudzież jakim czynnościom
zostaną poddani przyjezdni.
Do końca meczu nie było słychać nic innego prócz
przekleństw i obelg podsycanych przez rozpalające się coraz
częściej race, tym razem już z obu stron. Tylko sobie znanymi
sposobami służbom porządkowym udało się powstrzymać
wściekłe tłumy przed wtargnięciem na murawę.
Wszyscy kibice Legii, nawet ci najmłodsi i najbardziej
spokojni, byli już pewni: przyjezdni wydali na siebie wyrok.
Marny będzie ich los po meczu.
Minutę przed końcem spotkania zadzwoniła komórka
Łychy. Bardziej wyczuł jej wibrację niż dźwięk wśród tumultu
i hałasu wydzierających się gardeł. W takim momencie Łycha
odrzuciłby każde połączenie. Tego jednak nie mógł zignorować.
Zbyt dobrze znał ten numer.
– Komendant Leśniowski – usłyszał w słuchawce
odbierając połączenie. – Dobrze się bawisz łysolu?
– Co ci do tego?
– Co mi do tego? Bardzo wiele, nawet nie wiesz jak
bardzo. Mam do ciebie sprawę Łycha.
– Ty masz sprawę do mnie? Po naszym ostatnim
spotkaniu nie wyglądałeś na takiego, który chciałby coś ode
mnie chcieć, lub w ogóle widzieć na oczy.
– Otóż to, Łycha, otóż to. Znasz moje myśli i trzymaj się
tego – komendant wstrzymał oddech przed ostatecznym
uderzeniem. – Za chwilę kończy się mecz, a ja nie chcę, by
doszło do jakichkolwiek rozrób. Wyjdziesz ze stadionu i
pójdziesz prosto do domu. Tak samo jak pozostali z twojej
bandy. Zjesz kolację, bzykniesz kobietę i zaśniesz jak bozia
przykazała. Czy wyraziłem się jasno?
Łycha mocniej ścisnął telefon i kopnął ze złości krzesło.
– A jak nie to co?
– Negocjujesz, chuju? Widzę dokładnie gdzie jesteś i co
robisz. Trochę mnie to kosztowało, muszę przyznać. Ale jedna
kamera na stadionie wystarczyła. Na zewnątrz są moi ludzie,
którzy będą cię obserwować z każdej strony. Nie kombinuj,
kurwa Łycha, nie kombinuj. Wiem, że jesteś podkurwiony ale
nie popuścisz dzisiaj z siebie tej złości. Ucierpi jedynie twoja
duma. W przeciwnym razie spotka cię coś gorszego.
Połączenie zakończyło się.
Łycha rozejrzał się wypatrując kamery, która mogła go
obserwować. Nadal ściskał komórkę aż pobielały mu kłykcie.
Starał się uspokoić i opanować oddech, mimo że coraz bardziej
poczerwieniał na twarzy. Ta rozmowa całkowicie go rozbiła.
Zaczął się obawiać pomimo podjętej wcześniej decyzji.
Jeszcze się okaże kogo spotka coś gorszego, powiedział
do siebie i ruszył w stronę bramy wyjściowej.

W środku tłumu powstała szczelina, długa i rozszerzająca się
na kształcie litery V. Łycha wyczuł odpowiedni moment.
– Terach chłopaki, kurwa, teraz, teraz!
Rzucił się przed siebie, a za nim pobiegło prawie dwudziestu
najbardziej zagorzałych kiboli. Przecięli wzdłuż środek
pustej przestrzeni między ludźmi i wybiegli na szeroką ulicę.
Do tej pory byli niewidoczni wśród tłumu, teraz wystawili się
niczym kaczki na odstrzał.
– Jesteś pewny, że to dobry pomysł – wystękał Resor
ciężko łapiąc powietrze.
– Jak najbardziej do huja pana! – odburknął Łycha
biegnąc coraz szybciej. – Tylko nie spierdolcie tego! Mają dwa
autokary. Krótka piłka: wpadamy na nich, dowalamy ilu tylko
się da, nie patrząc na wiek ani płeć i niszczymy ich transport.
Koła, szyby a najlepiej przewracamy na bok. Jasne Drzazga?
– Jak słońce – odparł chudzielec unosząc do góry ręce
w których trzymał automatyczne pistolety na gwoździe.
Do parkingu, gdzie stały autokary kibiców przyjezdnej
drużyny, mieli zaledwie trzydzieści metrów.
– I nie zapomnijcie spierdolić – zaśmiał się Łycha, po
czym zawył jak wygłodniały wilk. – Za Legię! Naprzód! Legia,
Legia, Legia! Kurwa jego mać! Albo Legia, albo śmierć!
***
Krótkofalówka w aucie Leśniowskiego zatrzeszczała,
wydobywając z siebie stłumiony głos.
– Szefie, on rzeczywiście zgłupiał. Tak jak pan mówił.
Ruszył całą bandą na autokary gości.
– Czekajcie do samego końca – zaryczał do słuchawki
komendant. – Jasne?
– Jasne, ale będzie nieciekawie. Na pewno ktoś ucierpi.
– Nie interesuje mnie to. Chcę go złapać na gorącym
uczynku.

***
Pierwszy na parking wpadł Drzazga. Od razu zaczął
przebijać opony. Pozostali wpadali do otwartych autokarów, by
wyciągać na zewnątrz z pewnością oszołomionych kibiców
gości. Łycha liczył na to. Stanął między dwoma pojazdami by
osobiście dobijać obcokrajowców.
Jedno go tylko zdziwiło: cisza. Starcie dwóch hord
zawsze jest głośne, a autokary powinny się trząść od jazgotu.
Zrozumiał dlaczego tak się dzieje jeszcze w tej samej sekundzie.
Niestety za późno.
Ze wszystkich drzwi zaczęli wypadać jak gluty z nosa
jego ludzie. Jeden za drugim. Za nimi wyskakiwali uzbrojeni
policjanci. Cała masa! Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, może nawet
sto. Kolejna setka uzbrojonych gliniarzy wybiegła zza aut
stojących na parkingu. Otoczyli Łychę i zaskoczonych, ale dalej
dyszących ze wściekłości jego ziomków.
Pół minuty później wjechał na parking radiowóz
policyjny. Łycha nie musiał zgadywać kto z niego wysiądzie.
– Siema Łycha – usłyszał znajomy głos. – Tęskniłeś za
mną. Niegrzeczny chłopiec, oj niegrzeczny. Lepiej było mnie
posłuchać. – Komendant Leśniowski przedarł się przez tłum
policjantów i stanął w bezpiecznej odległości na wprost Łychy.
– To jak będzie? Wolisz cierpieć czy poddasz się bezboleśnie?

Łycha zrozumiał swój błąd. Działał pochopnie. Dał się złapać,
a w dalszej perspektywie z pewnością ośmieszyć w oczach
pozostałych kiboli. Nie przewidział tego.
Doskonała zasadzka, przygotowana i zaplanowana ze
szczegółami. Właśnie, kurwa! Przecież to musiało być ustalone
przed meczem! Takiej akcji nie da się wykonać w kilka minut.
Ten telefon pod koniec meczu był tylko kpiną i szyderstwem.
Być może podświadomym ostrzeżeniem. Czekali na niego.
Łycha spuścił głowę. Musiał podjąć decyzję. Od niej
zależała jego przyszłość, ale też to, w jaki sposób będzie
postrzegany przez pozostałych kibiców. Kim się dla nich stanie.
Nie miał czasu, ale to i tak nie miało znaczenia. W jego głowie
czas się zatrzymał. Jedna, krótka sekunda stała wiecznością.
Oczami wyobraźni zobaczył siebie siedzącego naprzeciw
Leśniowskiego w ciemnym i ciasnym pomieszczeniu bez okien.
Tylko drzwi, dwa krzesła i stół między nimi. On sam, czy też
jego duch, stał niewidzialny z boku i przyglądał się
wszystkiemu.
Leśniowski: I na co ci to było Łycha? Widzisz jak się
skończyło? Zostałeś sam. Wszyscy cię opuścili.
Zdradzili.
Łycha: (milczy).
L.: A ostrzegałem cię, prosiłem. Ba! Błagałem nawet.
A ty nic. Uparłeś się, uznałeś, że wiesz najlepiej.
Trzeba było mnie posłuchać.
Ł.: (podnosi głowę i patrzy z nienawiścią na
policjanta).
L.: Człowieku, nasz rodzinę: żonę, dziecko. Nie warto
dla nich się poświęcić? Mógłbyś znaleźć pracę, cieszyć
się życiem a na mecze chodzić dla przyjemności, przy
okazji...
Ł.: Nie ma nic ważniejszego niż Legia.
L.: I to jest twój problem. Pogubiłeś się. Wtargnąłeś
w ślepą uliczkę. Nigdzie nie znajdujesz wyjścia. A gdy
się obejrzysz za siebie, chcąc się wycofać, zobaczysz
mnie i wymiar sprawiedliwości.
Komendant Leśniowski otwiera teczkę i przegląda
jakieś papiery. Stojący z boku Łycha widzi jak on sam,
jego własne ciało, pochyla się do przodu z
zaciekawieniem.
L.: Pobicia na mieście, ustawki, wyłudzanie haraczy,
psychiczne znęcanie się, stalking. Wiesz, że większość
tej teczki uzbierała się po tym, jak cię przymknęliśmy?
Wszyscy zeznają przeciw tobie. Wszyscy twoi
kumple. Łapa, Drzazga, Imadło, Szaman, nawet
Dragon. Już nie mówiąc o Młodzianinie, który jest
teraz największym twoim wrogiem.
Ł.: (kurwa! To niemożliwe...).
Łycha stojący z boku słyszy głośne przekleństwo choć
widzi, że siedzący naprzeciw komendanta nie porusza
ustami. Nie musiał nic mówić. Łycha zna jego myśli.
W końcu to są jego własne myśli.
L.: Może zdziwisz się dlaczego dla tych błahostek robię
tyle szumu i zachodu. Bo to są błahostki. Ale sprawy
zaszły zbyt daleko, Łycha. Ty posunąłeś się za daleko.
Ł.: Nie wiem o czym pan mówi.
L.: Nie wiesz o czym mówię? Zaraz sobie
przypomnisz. Dwóch chłopaków: bracia czternaście,
siedemnaście lat. Zabójstwo z zimną krwią, tydzień
temu. Co ty na to?
Ł.: (nie odpowiada. W jego oczach czai się strach,
który zaczyna się przeradzać w przerażenie i trwogę.
A to mogłoby go zdradzić).
Komendant Leśniowski przechyla się nad stołem do
przodu i patrzy głęboko w oczy Łychy. Stojący z boku
Łycha czuje zapach jego kremu do golenia.
L.: Dlaczego to zrobiłeś? Miałeś jakiś powód? Gdyby
nie to, przymknąłbym oko na wiele spraw. Mógłbyś
siedzieć ale krótko, a najpewniej dostałbyś zawiasy.
Ale podwójne zabójstwo? W dodatku dzieci? –
komendant opiera się z powrotem plecami o krzesła. –
Bekniesz i to poważnie.
Ł.: (strach przeradza się w rozpacz.
L.: Dla kogo to zrobiłeś? Dla Legii?
Kurwa jego mać!!!
Łycha potrząsa głową odpędzając wizję. Znów stoi na
parkingu, otoczony kordonem glin. Rozgląda się dookoła.
Przygląda się twarzom swoich kompanów, przyjaciół, którzy go
zdradzili. Ewentualnie zdradzą. To i tak bez znaczenie.
Nie skończy w ten sposób.
Ma świadomość trwania w tej samej sekundzie. Od niej
zależy wszystko. W tej jednej krótkiej chwili musi podjąć
decyzję. Będzie ona miała wpływ na jego przyszłość, na to jak
będzie postrzegany. Kim będzie dla innych.
Zatrzymuje wzrok na komendancie Leśniowskim. Tez
uśmiechał się do niego. Łycha już wie, on też wie.
Nie musi się zastanawiać.
Podjął decyzję.
Łycha szybkim ruchem wyjmuje niewielki pistolet zza
paska spodni i przystawił zimną lufę do skroni.


© Leo Eliot, 2015

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
leo eliot · dnia 06.07.2015 07:40 · Czytań: 996 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
msh dnia 07.07.2015 08:56
W sumie nie wiem dlaczego dolna półka. Sporo tutaj do poprawy, ale przez tekst dobrze się płynie. Nie znam tego środowiska, oprócz relacji telewizyjnych lub prasowych, ale "wierzę" Autorowi, że takie ono jest. Na pewno tekst budzi emocje i nie jest "o byle czym". Jeśli tylko Autor zechce posłuchać dobrych rad komentatorów i dokona niezbędnych poprawek, opowiadanie stanie się dobrym opisem "obyczajowości" środowiska. Pozdrawiam serdecznie. msh PS Nie wiem czy mogę wymienić, ale między innymi Zajacanka, Mila, Wasinka mają świetne podejście do tekstu i potrafią wyłapać wszystkie błędy i te językowe, i interpunkcyjne. Warto poprosić o pomoc, bo tekst zasługuje na to. msh
Usunięty dnia 08.07.2015 10:55
1.rozumiem ,że język kiboli to tylko trzy słowa na k, na ch i na p
ale po co o tym pisać ?

2.Łycha szybkim ruchem wyjmuje niewielki pistolet zza
paska spodni i przystawił zimną lufę do skroni.

w tym zdaniu jest konfikt czasów; albo Łycha wyjmuje ...... i przystawia ....
albo wyjął ....i przystawił ....
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty