Koziołek niematołek
Piasek w zębach, włochach każdego ujścia, na powiekach, pod stopami, morze go całe. Jak mnie znów będą chcieli zawlec do tej poszatkowanej celi wydłubię im z głów nadopiekuńcze gesty. Cokolwiek innego…skacz koziołku, skacz, jednak lepiej od razu się zabij, ponieważ aż takim sadystą nie jestem, żeby życzyć ci szpitalnego leczenia. Gorsze to od zdechnięcia tam, za oknem, po przypierdoleniu dzięki zacnej sile rozpędu i wynalezionej przez niejakiego Njutona grawitacji, sfilmowanej zresztą kilka lat później, z główną rolą buldoga w żeńskim wydaniu, i okrzykniętej swoistą megaperełką ŚwiętegoDrewna.
Nie skacze – rozmyśla się jakby. A szkoda. Miałoby się o czym opowiadać wnukom. – Bo wiesz, był raz taki rogacz, gdy wracałem na swoją stronę tęczy jednym potłuczonym z nowości pierdolinem. Był kozioł żywy – krwiami i kopytami okupywał siedzenie wis a wis, a gdy już się wybudził z alkoholowo-narkotykowego letargu, gdy już miał wyskakiwać przez okno – TEN – wyznam drżącym głosem, wskazując na siebie paluchem ubabranym w życiu (staruszek twojego staruszka) rzucił mimochodem: Ale proszę, przekręć się, niżbyś miał po wsze czasy tkwić, jak niemal ja, w szpitalnej kozetce okutany pierzyną po pachy, uszy, po kres istnienia. Seryjnie – powiedziałem – lepiej umrzyj tam, a jak nie da rady, to podnieś się i spieprzaj byle dalej, byle nie dostać się w łapy potężne odziane w rozciągliwy lateks, podtrzymywane wysoko nad twą schorowaną, rozpaloną dynią przez śnieżnobiałe kitle, nie inaczej. Nie powiedziałem: Odradzam skakanie. – Skądże znowu. Co jednak, głupi, zrobiłem. Zasadziłem ziarenko wątpliwości w szczytność i bezinteresowność celów, a to z kolei przyczyniło się do opętania rezygnacją i uczuciem straty namiastki wolnej woli przez koźle ByćoByć, objawiające się akurat w bezrogiej postaci tuż przed gębą mą wstrętną. Wcale nie powiedziałem: Głupi, nie skacz! – ale skakać również nie nakazałem. I czemu to tak? Trzeba było wypchnąć niezdecydowanego skoczka, rączkę wystawić do podania przy wygramalaniu się na peron niebetonowy, bez zatrzymania wpierw lokomotywy nie spieszącej się nigdzie, a jednak zdrowo zapierdalającej, hen, hen, w nie tak siną, ale raczej dal. Drugi koniec grajdołu wreszcie przyjdzie zaszcycić Jej Blaszanowatości i skonsumować związek aż po grób również z tą wschodnią, mniej ucywilizowaną połową niezbyt udanej, acz nadętej do potęgi całości.
Co powiedzieć wnusiowi? Nie ma krwawej historii z pazurem zerwanym i flakami na wierzchu, bo dziadek twój omylny do przesady kłapnął językiem w chwili najmniej odpowiedniej. Wydawało mi się, że koniec końców powinien skoczyć. Czyżby nie odziedziczył talentu i prężnych nóżek po swym telewizyjnym przodku. Geny jednak uległy zmutowanej mutacji lub koziołki najadły się mądrości.
Leć, leć, leć, co się będziesz pier… samozniewalał i sztucznie podtrzymywał wolny rozsądek przy życiu. Na nic się zdadzą wahania głosu, w końcu i tak polecisz, z pomocą ręc obcych być może. Jak tak się będziesz wychylał i wypinał koźle zadzisko w kierunku moim, nie będę miał innej opcji w podorędziu niż tyknąć cię i wyautować, prawie jak w ciąży, lecz ostatecznie w drugą mańkę, siekąc zamiast siać, wykopując zamiast zakopywać fortunę odziedziczoną w drodze przypadku wprost nie z tego grajdołu i pokolenia.
Koziołku leć, zbędne czekanie na wniebowstąpienie. Lepiej uno momento wglebowstąpić, a najlepiej złożyć przedtem kwiaty na skrawku ziemi koziołka prawie żywego, zaledwie chwile temu dwie stojącego w oknie i odwracającego swój koźli łeb ku wnętrzu lokomotywy, z której ani grama pomocy, ani ułamka ratunku. Przeżegnaj się lewym kopytkiem in memoriam drogiej ci lecz niezbyt zażyłej koźlej rasy, dziadów z rogami, synów ich z różkami i koziołków samobójców wystawiających bezrogie łby z okien fruwających po szynach pierdolin.
Skaczże, lećże, zaszalejże, raz się żyje i przekręca z klasą. Prośba, nie mitręż czasu mego cennego, który mógłbym zużyć, by zbliżyć się do grobu żołnierza zapomnianego, zagrzebanego głęboko i solidnie pod tysiącami warstw obudowy ziemskiej, twardszej niż ta od Alcatela wypychającego przed laty dumną kieszeń twych nachapanych kulturami cudzoziemskimi dżinów z zagranic, zza siódmych lasów, rzek i gór niezdobytych, świadczących swoją dziewiczością o ostaniu się drobnych znamion społeczeństwa z minionym obliczem, nie spustoszonym jeszcze internetami i całymi resztami wynalazków z innego świata w erze bum bumu i big bangu cywilizacyjnego, tak straszliwego, nieposkromionego i cudacznego, jak dwóch takich, co to rzekomo zwinęło księżyc, wynosząc go w foliowej reklamówie z Biedrony z zatłoczonej sali o sklepieniu upstrzonym konstelacjami nierozpoznanymi dotąd przez Koperników XXIII wieku, ery po ptokach, gdy już nic nie zostało do wynalezienia, a jedynie sterta cała wynalazków i odmieńców do zamiecenia pod trawiasty dywan mateczki ziemi, zbuntowanej, jak niewiele razy przedtem na człowieka zdolnego pożreć dosłownie wszystko, włącznie ze sprzętami codziennego użytku, kopiami kopii odbitek podróbek modnych akurat w jakimś awangardowym środowisku arcydziełek, stjuningowanymi brykami prosto ze stajni Gniadego i Kasztana, usegregowanumi od A do C przez Ą i B książuniami, których pochłonięcie groziłoby nieplanowanym rozrostem mózgowia w stopniu znacznym i dostrzegalnym zdrową gałką oczną, bez konieczności używania mikroskopów, lunet czy zumów, a nawet organami wewnęrznymi przeżartymi przez całe piękno świata ukochanego, wydalane bez przerwy na małą czarną z koniecznej konieczności, jakiej brak mógłby obalić imperium za imperium, zmniejszyć sterty diamentów do stert muszelek i przyczynić się do wprost ogromniastych wyłomów w machinie zwanej Babilon, która, wierz lub nie, opina ciasno ciebie i mnie.
Już pora, drugiej szansy nie będzie, tych samych kart los nie rozda, leć póki krew w żyłach buzująca, a nie zakrzepła i wczorajsza bez konserwantów. Złe buty masz do skakania, tak, lecz poleć za mnie, za nas, ktoś w końcu musi, bez ofiary się nie obędzie, nigdy się nie obyło, jak nie jednego to drugiego, zawsze kogoś wieszali, kamienowali i palili na stosie, by reszta mogła łudzić się przekonaniem o swojej normalności i nie zgłupieć ze strachu przed niesamowitościami ziemskiego padołu. Bądź naszym prorokiem-kamikadze, zgładzonym bez przypadek, ale ni mniej ni więcej w sprawie słusznej niż słuszniejszej. A gdybyś jednak zdołał się zreanimować, odwiedź mnie w święta czy tam zwykły dzień, drzwi me na oścież rozwarte rozdziawieniem stoją dla ciebie po wsze czasy i jeszcze dalej. Być może uwierzę i dusza ma odzyska szansę na odtępienie i jednorazowe lub wielorakie zmartwychpowstanie, wniebowstąpienie i po wszejsze czasy samoodpoczywanie na baobawowym hamaku, nie całkiem dziedziczne ani pokrewne, gdzieś na obrzeżach niebiańskiego Manhatakanu,.
No, hopaj żesz, czas cieknie po polikach, chwila, dwie i spłynie cały w otchłanie, co wtedy, pojęcia nie mam, nie tylko hjuston będzie miało problem, także narodowi polskiemu stanie na jakiś czas ością w gardle pauza niewyprorokowana przez Kozła jednego, przewidującego o jedno Niemal Wszystko za mało, gdyż mózg jego nie zdążył jeszcze przyzwyczaić się do swojej pierwszoplanowej roli, od lat bezustannie spychany przez nacierający z niekłamanym samozaparciem koźli instynkt. Ten siódmy zmysł każe podążyć za fantomowymi rogami i wyciec w przestrzeń niedoszłego podwieczora, by raz na zawsze odwrócić się zadem ku gatunkowi podłemu, który wypędził go z telewizyjnego ekranu i skazał na udręki kołatających pod bezrogą czachą myśli. Mózg się jednak zapiera ręcami i girami, nie puszcza za nic futryny plastikowej o buraczkowym zabarwieniu, gdyż spodobało mu się w centrum wszechświata.
I wreszcie spadł, nie inaczej było, po złej stronie, oczęta me świecące w ciemności ujrzały cud ten nadnaturalny, wysławiany pod niebiosa przez zwolenniczą grupę męskich czirliderek, stawiających koślawe ludzkie barykady na przekór hujającemu nieopodal tornadu, zwanemu Helgą Barczystą i Potężną w Talii o Przeponie Rubasznej Zakończonej Fifką, wciągającemu nosem powierzchnię ziemi razem z zawartością, połykającemu mitrężnie wszystko z trzema dokładkami, by wydobyć z siebie głos trzewi ziemi, ni to grzmot, ni to pierdnięcie, ale za to z jaką stylówą i wprost nieposkromioną ambiwalencją do rzeczy niedoprawionych.
Tak. Ze smutkiem stwierdzam, skoku nie będzie. Nie dziś, nie w tym wieku przestępnym, kiedy bodaj kilkakrotnie miał się ziścić koniec świata, a tu ani widu, ani wąchu i pewnie do śmierci ze zgrzybiałości i zmurszałości przyjdzie nam ugniatać sterty poddupnych poduch, nie czując wsadzonego pod spód i pracującego na pełnych obrotach gigantycznego wibratora klasowej marki niemieckiej o nazwie: Falsch, tkwiąc w miejscu tym i czasie mniej więcej teraźniejszym, choć coraz mocniej wczoraj puka w okienka zakratowane i zabite sosnowymi niewycyklinowanymi dechami serducha twego pompującego krwi co nie miara, litrami, falami, oceanami, byle podtrzymać niewielką część funkcji życiowych niezbędną do tłuczenia mamony i spędzania jej następnie na rzeczy O.R.Y.G.I.N.A.L.N.E… buciszcza majki(nie mylić z pszczółką), skarpeciunie obiboka, dresiory nagolasa i obowiązkowo nauszne czapuchny na lato – amerykański sen o nienajnowszym zawyciu mody – firmy Ooosikam.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt