Henryk mieszkał na obrzeżach wielkiego miasta, ale w centrum nie bywał prawie nigdy. Zawsze uważał, że miasto w jakiś zły sposób wpływa na niego i wolał trzymać się spokojnego blokowiska, do którego przylgnęła łatka miejskiej sypialni. Możliwe, że miało to coś wspólnego z hałasem. Jako muzyk, Henryk miał bardzo wyczulony słuch i wolał nie przebywać w miejscach głośnych. A blokowisko przez cały tydzień było ciche. Nie było tu hałaśliwych tramwajów ani ciężarówek jadących nie wiadomo dokąd. Osiedle usypiało swym betonowym snem. Aż przychodził weekend i mieszkańcy wylegali na ulice. A najgłośniejsza była niedziela. Zapytacie jak to możliwe? Otóż w niedzielę dzwoniły wszystkie dzwony kościelne w okolicy. W centrum się ich nie słyszy, ale w ciszy betonowej dżungli brzmią donośnie. Może dlatego w niedzielę większość mieszkańców, chcąc nie chcąc idzie na mszę. Może to dlatego, że nie potrafią się wytłumaczyć, że nie zauważyli.
Bo przecież raczej nie z potrzeby ducha – myślał Henryk stojąc w wąskim przejściu bocznej nawy i przyglądając się panu Edmundowi i pani Irence – sąsiadom z góry. Przecież dopiero co, ledwie wczoraj słyszał z ich mieszkania wrzaski, a kłótnie zdarzały się nader często. Nie wyjątkiem były też obszerne, ciemne okulary, które pani Irenka założyła. Prawdopodobnie znów maskowały podbite oko. O tak – Henryk często słyszał jak panu Edmundowi puszczają hamulce. I nawet nie chodziło o to, że ściany były zbyt cienkie, ale o to, że miał na prawdę doskonały słuch.
Pan Edmund stał w kościele jak gdyby nigdy nic, ale wewnątrz był cały sztywny. Nie powinien tu stać. To miejsce w jakiś zły sposób na niego wpływało. Czuł się tutaj nienaturalnie. Już wolał być w swoim biurze w centrum. Z wysokiego piętra wieżowca wszystko wyglądało inaczej. Patrząc na miasto z takiej wysokości, zaczynało się łapać perspektywę. I nie miało nawet znaczenia, że żona go zdradza.
Na myśl o żonie zaczęła go swędzieć ręka. Porządnie jej wczoraj przyłożył, kiedy złapał ją z tym gachem. I dobrze. Nadal, nawet kiedy stał pomiędzy kościelnymi ławkami i słuchał śpiewnego głosu kapłana, nadal miał poczucie, że postąpił słusznie. I zrobiłby to jeszcze raz. Co więcej – pewnie zrobi. Niech no tylko wrócą do domu. Niech no tylko zostaną sami... Dobrze, że jutro poniedziałek i będzie można pojechać znów windą na sam szczyt i zaszyć się w przytulnym gabinecie z widokiem. Takich gabinetów nie dają byle komu. Jeszcze tylko kilka godzin...
Pani Irence kręciło się w głowie. Może od tłoku, może od zapachu kadzidła, a może z nerwów. To przecież już dzisiaj wszystko się skończy a od jutra zacznie się nowe życie. Kto wie, może przeprowadzi się nawet na wieś, z daleka od wieżowców – czy to tych ze stali i szkła, stojących w centrum, czy tych betonowych, w których spędzała swoje nędzne życie. Od zawsze wiedziała, że jest w niej wieś, chociaż nigdy na żadnej nie mieszkała dłużej niż dwa wakacyjne miesiące, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Teraz chciała sprawdzić, czy łąki, lasy i pola wypchną z niej miasto i zadomowią się w jej wnętrzu tak, jak nie potrafiła tego zrobić betonowa pustynia ani miejska dżungla. Ale przedtem...
Edmund się pomylił. To prawda – wczoraj spotkała się z mężczyzną, o co zawsze ją bezpodstawnie podejrzewał, ale nie był to jej kochanek. Gdzie by ją chciał ten młody chłopak. Z drugiej strony, co musiała przyznać, ostatnie bicie jej się należało, nawet mimo tego, że ten chłopak nie przyszedł, by uprawiać z nią seks. To jedno bicie się jej należało. Ostatnie bicie – pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. Już niedługo ten młody chłopak zakończy jej cierpienia i będzie mogła sprawdzić w jaki sposób mieszka się na wsi i w końcu żyje pełnią życia.
Młody chłopak siedział w tej chwili przy oknie, z którego miał widok na wejście do kościoła i przez odczepioną od karabinu lunetę obserwował okolice. Na razie był spokój, ale już za chwilę msza się skończy i tłum ludzi wytoczy się z kościoła. Od kobiety wiedział, w którą stronę pójdzie cel. Jeszcze raz spojrzał na ślubne zdjęcie, które mu dała wraz z połową zapłaty. Nie było najświeższe, ale przecież może faceta poznać po tym, że będzie szedł z tą kobietą. Uzgodnił, że zatrzymają się przed budką z kebabami, a jeśli się uda, usiądą nawet na ławeczce. To będzie jego szansa.
Właściwie się nie denerwował. Namierzenie go będzie niezwykle trudne. Już łatwiej będzie namierzyć tę dziwkę, która wymyśliła sobie zabójstwo męża. Ale to już nie jego problem. Jego nie znajdą. Za pokoik zapłacił jeszcze wczoraj na miesiąc z góry z pieniędzy, które dostał. Nie przywiózł ze sobą żadnych rzeczy osobistych, poza karabinem i zdjęciem celu. Poza tym miał na sobie tylko ubranie. Dokumentów jak zwykle nie brał – zostały w samochodzie. Nikt nie wiedział kim jest i czym się zajmuje. To bardzo ułatwiało sytuację. Po robocie jak gdyby nigdy nic wróci do swojego apartamentu w centrum, broń upchnie w skrytce i będzie się cieszył z zarobionych pieniędzy. Powinny starczyć na kilka miesięcy życia, korzystanie z restauracji, taksówek i wszystkich innych uroków, jakie miało do zaoferowania miasto. Jego miasto.
Mężczyzna, który wynajął młodemu człowiekowi mieszkanie, miał pewne wątpliwości. Po pierwsze dlatego, że sam był człowiekiem z miasta, a ten młodzian wydał mu się podejrzany. Miasto odciskało na ludziach swoje brzemię i wyczulało na takie rzeczy. Po drugie zapłacił gotówką, co może nie było by dziwne, ale pieniądze wyjął z grubaśnej koperty, zawierającej sumę znacznie większą, a kto chodziłby po mieście z taką sumą, w dodatku w kopercie. Poza tym dowód chłopaka. Wyglądał na dwadzieścia – dwadzieścia pięć lat, a w danych w dowodzie miał ponad czterdzieści. Coś było nie tak. Poza tym sposób, w jaki zapytał o mieszkanie. Normalnie pyta się o konkretny lokal, a że właścicielem całego budynku była jedna osoba, młody człowiek przyszedł i zapytał o lokal z oknami na kościół. Gdy oglądał mieszkanie, zwrócił uwagę prawie wyłącznie na widok. Nie interesowało go ani rozmieszczenie ani wielkość pomieszczeń.
Jeszcze tego samego wieczora zadzwonił po policję. Przyjechali i trzeba przyznać, że byli bardzo mili. Poprosili go o dokumenty, które oczywiście skserował. Jeden rzut oka na zdjęcie sprawił, że młodemu aspirantowi zaświeciły się oczy. Powiedział, że miał nadzieję, że chodzi o niego i poprosił o klucze do lokalu, znajdującego się na tym samym piętrze, by urządzić zasadzkę. Co prawda nie zapłacili, ale przecież młody zapłacił za miesiąc z góry, a jego mieszkanie wkrótce będzie wolne. Nie ma się na co skarżyć, znów wyjdzie na swoje.
Policjanci w maskach p-gaz po cichu wyszli na ciemną klatkę schodową. Czujnik ruchu, zapalający światło unieszkodliwili już rano kawałkiem samoprzylepnej taśmy. Teraz dyskretnie przesunęli się w stronę mieszkania, w którym przebywał cel, jak donieśli koledzy, obserwujący lokal z dołu. Wchodzącego do budynku dokładnie prześwietlili i wiedzieli, że miał ze sobą karabin, który kilka miesięcy temu wzbudził w mieście taką grozę. Dotąd mieli tylko portret pamięciowy jedynego świadka, a tu nagle taki przełom.
Dłoń w rękawiczce cicho oparła się na klamce. Przed chwilą ta sama dłoń bezszelestnie rozpracowała niezbyt skomplikowany zamek i teraz wystarczył delikatny nacisk i lekkie pchnięcie, by drzwi stanęły otworem. Pierwszy z policjantów szybkim, choć nadal cichym krokiem przemierzył kilka metrów przedpokoju. Do pokoju najpierw wsunęła się lufa jego służbowej broni, a dopiero później zamaskowana twarz. Gdy zobaczył cel – klęczącego z karabinem snajperskim naprzeciw okna mężczyznę z palcem na spuście, jego reakcja była błyskawiczna. Krzyk „Stój policja!” zlał się w jedno z hukiem wystrzału. Głowa celu otworzyła się niczym księga, a z jego ust dobył się skrzek, który bardziej niż ludzki głos przypominał skrzek jakiegoś olbrzymiego ptaka. Nie – stada ptaków, pomyślał wtedy policjant.
Henryk wyszedł właśnie z kościoła. Pod koniec nabożeństwa przesunął się ku wejściu, więc był jednym z pierwszych, opuszczających Dom Boży. Może tylko dzięki temu, a może dzięki swojemu niezwykle czułemu słuchowi usłyszał wystrzał. Ba – wiedział nawet skąd dobiegał dźwięk. Spojrzał we właściwym kierunku akurat w momencie, gdy szyba w oknie budynku, stojącym obok samego kościoła, zabarwiła się na czerwono. Natychmiast wszędzie zaroiło się od policji. Migające światła oznajmiały wszem i wobec, że wszystko jest w porządku, że funkcjonariusze czuwają nad bezpieczeństwem obywateli. Henryk raz jeszcze spojrzał w czerwone od krwi okno. Kogoś zastrzelili. I dobrze, pomyślał w pierwszej chwili, ale zaraz potem naszła go refleksja. Jak można tak pomyśleć zaraz po wyjściu z mszy? To złe miasto z pewnością niewłaściwie odbijało się na jego osobie.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt