Straganiarz
Zawsze tam był. Widywałem go ilekroć przechodziłem tamtą ulicą podczas karnawału. Pojawia się w mojej pamięci już od najwcześniejszego dzieciństwa. Piękny, kolorowy stragan sprzedawcy masek. Sam sprzedawca… Cóż. Nigdy nie wiedzieliśmy kim jest naprawdę. Pojawiał się z twarzą klauna, innym razem był starcem z lampą, kiedy indziej umęczonym zbawicielem w cierniowej koronie albo głaszczącym swój wąsik latynoskim amantem. Każdy zadawał sobie pytanie kim on jest, coś bowiem, jakiś wewnętrzny, absolutnie przekonujący głos mówił nam za każdym razem, że to wciąż ta sama osoba. A jednak każdego dnia był inny. Najpewniej też każdy z nas widział go innym. Dla każdego miał inną twarz.
- Kim jestem? Kim jestem dziś? - śpiewał. Jego mocny głos, słyszalny z daleka budził słodkie niepokoje oczekiwania. - Kim jestem? Kim jesteś ty? Dobroduszny ze mnie miś? A może wilkiem jestem złym?
Śmialiśmy się i otaczaliśmy budkę sprzedawcy masek falującym niespokojnie, rozwrzeszczanym kręgiem.
- Mamusiu kup mi maskę! - powtarzaliśmy za nim zgodnym chórem. - Świecącą własnym blaskiem. Szczerzącą groźne kły. To ja - potwór zły. Ach nie! Ach nie! Ach nie! Mamusiu przecież wiesz. To ja - twój grzeczny Grześ! To ja - twój słodki Staś. Mamusiu przecież wiesz! Czy przestraszyłaś się?
Tak to było. Kolejny karnawał. Kolejna maska kupiona u sprzedawcy z rogu ulicy Lewej. Mijały lata. Rósł stos masek. Zakurzone poniewierały się w kącie szafy, zalegały pod łóżkiem w moim pokoju, wyskakiwały nagle przerażając lub śmiesząc z kieszeni ubrań lub z szafek na buty.
Aż wreszcie wyjechałem z mojego małego, rodzinnego miasta i na długie lata zapomniałem o karnawale. Czasem tylko, odliczając sekundy do kolejnego Nowego Roku na chwilę, na krótką chwilę, niczym błysk w głowie powracały wizje grymasów i uśmiechów, wizje twarzy… Nie. To nie były twarze. To były maski. Znikały równie szybko jak się pojawiały. Zbyt szybko bym mógł o nich pamiętać już w chwilę po tym jak uciekły gdzieś w mrok, zasłonięte nieprzerwanym strumieniem innych, zwykłych wspomnień, bądź też porwane przemożnym tsunami teraźniejszości.
Kilka dni temu, chociaż teraz nie jestem pewien kiedy to się właściwie wydarzyło, obudziłem się bardzo wcześnie. Usłyszałem cichy oddech śpiącej kobiety. Kiedy się poruszyła uniosłem dłoń chcąc jej dotknąć, jednak nie zrobiłem tego. Nie wiem co mnie powstrzymało. Wyszedłem z niejasnym przeczuciem, że nigdy więcej się nie zobaczymy.
Otaczało mnie miasto. Ogromne. Zupełnie inne od miasta mojego dzieciństwa. Poszedłem przed siebie starając się nie zwracać uwagi na ruch wokół. Przybierający na sile wraz z kolejnymi minutami poranka. Ktoś krzyknął za mną. Nie odwróciłem się. Jego głos wołający moje imię na krótko zawisł gdzieś obok, w niepokojącym świcie metropolii, zanim zgasł zagłuszony rykiem przejeżdżającej ciężarówki. Wyobraziłem sobie rozczarowanie tego człowieka, gdyby odkrył, że nie jestem tym, za kogo mnie uważa i odetchnąłem z ulgą. Wtedy jeszcze sądziłem, że to absurd, ponieważ byłem pewien, że to jeden z moich bliskich znajomych. Dzień mijał, a ja wiąż szedłem nie wiedząc dokąd i po co. Mijając wystawy spoglądałem czasem na nie szukając swego odbicia w szybach witryn. Zdawało mi się jakbym za każdym razem widział kogoś innego. Wreszcie zapadła noc, a ja, zupełnie wyczerpany, znalazłem się w jakiejś dzielnicy pełnej tańczących ludzi, chwiejąc się na nogach, dręczony jakąś obsesją, której wciąż nie potrafiłem nazwać. Wszędobylska muzyka rozsadzała moją biedną głowę. Nie wiedziałem już gdzie się znajduję. Wokół trwała zabawa, zawoalowane postacie skakały wokół mnie. Zdawało mi się, że rozpoznaję niektóre z nich. Ich imiona miałem na końcu języka, ich uśmiechy i głosy budziły znów niejasne wspomnienia pewnych zdarzeń, których szczegółów nie potrafiłem uchwycić. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że otaczają mnie sztuczne oblicza całego mojego życia. Jeśli jednak całe moje życie składało się wyłącznie z masek oznaczało to, że nigdy nie byłem tym kim jestem naprawdę! Nigdy nie byłem prawdziwy. Być może… nigdy nie istniałem. Wszystko było tylko nieustannym karnawałem, w którym grałem coraz to inne role kryjąc prawdziwe ja za kolejnym sztucznymi fasadami.
Ta myśl wybuchła w mojej głowie z taką siłą, iż zemdlałem.
Nie wiem jak długo leżałem tam, na tamtej ulicy otoczony skaczącymi cieniami. Nie wiem też jak znalazłem się we własnym pokoju i we własnym łóżku. Otworzyłem oczy. Tym razem byłem sam. Wstałem i wyjrzałem przez okno. To samo miasto budziło się już. Poszedłem do łazienki. Myjąc ręce spojrzałem w lustro. Zobaczyłem jedynie białą, wykafelkowaną ścianę. Byłem człowiekiem bez twarzy.
W panice biegałem po całym mieszkaniu przerzucając dziesiątki przedmiotów w poszukiwaniu jakichś fotografii, filmów, czegokolwiek co świadczyłoby o tym, że posiadam własne, unikatowe oblicze. Cokolwiek jednak znajdowałem, czy było to zdjęcie, namalowany przez kogoś portret, czy cokolwiek innego przedstawiało to twarz kogoś, kogo nie znałem. Kogoś, kto z pewnością nie był mną. Moje profile na portalach społecznościowych w Internecie zawierały zdjęcia kogoś obcego, mój telefon komórkowy łączył z numerem, który nie należał do mnie. Właściwie wszystkie przedmioty jakie znalazłem były mi obce. Niby rozpoznawałem je, niby znałem historię każdego z nich, lecz z pewnością ta historia nie miała ze mną nic wspólnego.
Krzycząc w rozpaczy po raz enty przetrząsałem wnętrze szafy. Na jej dnie znalazłem starą, wytartą, brudną maskę. Przyglądałem się jej długo. Jej oblicze falowało i zmieniało się bezustannie. Włożyłem ją i już wiedziałem co powinienem zrobić.
Zadzwoniłem po taksówkę, a zanim przyjechała zabrałem pieniądze i dokumenty z jakimś zdjęciem i nieznanym mi nazwiskiem. Wsiadłem i zamówiłem kurs na lotnisko.
- Nie szkoda panu opuszczać miasta w ostatni dzień karnawału? - zapytał taksówkarz.
Zbyłem go milczeniem.
Przybyliśmy na miejsce.
- Czy ma pan rezerwację? - usłyszałem jakiś kobiecy głos.
- Nie.
- Dokąd pan leci?
To było bez znaczenia. Gdziekolwiek bym się udał wiedziałem, że nie zbłądzę. Wiedziałem, że będzie to właściwe miejsce.
- Gdziekolwiek - powiedziałem.
- Żartuje pan.
Cóż, widocznie była to istotna informacja, a ja nie mogłem pozwolić sobie na wzbudzenie podejrzeń. Na chybił trafił wymieniłem jakąś nazwę geograficzną i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że za godzinę odlatuje tam samolot jakichś nieznanych mi bliżej linii lotniczych.
W trakcie odprawy obawiałem się trochę, że pracownik lotniska może mnie rozpoznać, czy też raczej nie rozpoznać patrząc na zdjęcie w paszporcie. Do niczego takiego jednak nie doszło. Moja sztuczna twarz znakomicie spełniała swoje zadanie, chociaż pod nią wciąż jeszcze byłem nikim.
Nie pamiętam za bardzo lotu. Zasnąłem niemal natychmiast po tym jak samolot wzbił się w powietrze. Śnili mi się ludzie bez twarzy stojący w kolejce po maski.
Kiedy wylądowaliśmy rozejrzałem się wokół. Rozpoznałem to miejsce bez trudu. Niewielka mieścina bez znaczenia. Byłem tu już kiedyś, a jeśli nawet nie to byłem już w tysiącu podobnych, zapomnianych miasteczek. Bez trudu również odnalazłem ulicę Lewą. Był tam. Otoczony rozkrzyczaną dzieciarnią. Słyszałem jak śpiewał.
Kim jestem? Kim jestem dziś?
Kim jestem? Kim jesteś ty?
Dobroduszny ze mnie miś?
A może wilkiem jestem złym?
Mamusiu kup mi maskę!
- wtórowały mu dzieci.
Świecącą własnym blaskiem.
Szczerzącą groźne kły.
To ja - potwór zły.
Ach nie! Ach nie! Ach nie!
Mamusiu przecież wiesz.
To ja - twój grzeczny Grześ!
To ja - twój słodki Staś.
Mamusiu przecież wiesz!
Czy przestraszyłaś się?
Zaczekałem do zmierzchu.
Podszedłem do niego kiedy pakował swój towar.
O! - głos ochrypł mu od śpiewu. - Już zamykamy.
- Tylko chwilka - powiedziałem.
- Ale pan już ma swoją maskę - powiedział powoli i czujnie zerknął na niewielką kasę pełną drobnych monet.
Spojrzałem za siebie. Był już wieczór. Wokół całkiem pusto. Jak to w małych miasteczkach o zmroku.
Szarpnięciem zerwałem swą maskę z twarzy. Tak jak się spodziewałem zastygł przerażony. Zanim zaczął krzyczeć byłem już przy nim. Chwyciłem go obiema rękami za szyję i ścisnąłem najmocniej jak potrafiłem. Szarpał się, drapał mnie po dłoniach.
- Teraz potrzebuję twojej - wysyczałem i nagłym szarpnięciem skręciłem mu kark.
Nie był ciężki. Zaciągnąłem ciało w jakieś bardziej zacienione miejsce. Ostrożnie zdjąłem maskę z jego głowy. Tak jak się spodziewałem nie miał twarzy. Nałożyłem maskę, wróciłem do straganu i spokojnie zacząłem pakować towar.
Nie musze się spieszyć. Człowieka bez twarzy nikt nie będzie szukać.
Zabieram swoje maski i wyjeżdżam jutro z tej dziury. Daleko stąd w wielkim świecie karnawał nigdy się nie kończy.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt