Zaczaruj mnie a odkryję prawdę - monakrol
Proza » Obyczajowe » Zaczaruj mnie a odkryję prawdę
A A A
Od autora: Jest to kawałek z historii, która wydarzyła się pod koniec lat pięćdziesiątych w jednym z nadmorskich miast zachodniego wybrzeża Europy. Do fragmentu będzie dodana scena inspekcji, żeby trochę urozmaicić.
Zdaje sobie sprawę, że tekst może być przy długi na standardy tej strony. Interpunkcja to moja pięta Achillesa. Wiem też, że wiele jeszcze trzeba poprawić, popracować. Dopiero zaczynam zabawę z pisaniem, a to są moje kulawe początki.

Ana chwyciła ze stołu plik recept. Rozłożyła na blacie niczym wróżka karty. Dzisiaj przepowiadały maści, dużo maści. Szybko podjęła fachową decyzję co do kolejności ich wykonania,  potrzebnych składników i narzędzi. Na stole zaraz znalazły się dwa porcelanowe moździerze, pistle , oraz parę białych arkuszy papieru do odważania substancji recepturowych. Upewniła się także, że ma do dyspozycji odpowiednie odważniki do wagi szalkowej. Założyła fartuch i zatarła ręce niczym czarownica gotowa do pracy. Przebiegła oczami po kartce papieru z ledwo czytelnymi hieroglifami lekarza. Sztukę ich odszyfrowywania dawno już opanowała. Praktyka czyni mistrza. Uśmiechnęła się z dumą. Na głos zaczęła powoli czytać pierwszą receptę:
Rp.

        Acidi salicylici                           2,0
        Vaselini flavi          ad             50,0

M.f. ung.
D.S.  Zewnętrznie                           
 Prosta - pójdzie jej szybko - pomyślała. Zajrzała do zeszytu recepturowego w poszukiwaniu przepisu wykonania.
- O, jest, znalazłam. Ale zaraz. Nic nie jest wspomniane jak dodać kwas salicylowy. Jak to z tym było?  Any pierwsza poprzeczka nigdy nie zniechęcała, a wręcz działała inspirująco. Po głowie zaczęły jej chodzić słowa:

Recipe znaczy - weź
Ale tyle co chcesz?
Ile jest podane?
Masz tu napisane
Kwas salicylowy
Proszek kryształowy
Dwa malutkie gramy
Z czym go wymieszamy?
Ana nie pamięta
Ale jest zawzięta
Ojca zapyta ...i...
Zagadka odkryta
Żółta wazelina
Krzykiem przypomina
Dodaj mnie powoli
Bo inaczej maść spitolisz

Misce fiat unguentum
Abrakadabrentum

Tak, Ana lubiła i potrafiła tworzyć rymowanki na poczekaniu. Umilała sobie nimi życie. Nie zawsze jednak pomagały rozwiązać jej problemy, a niektórych domowników wręcz irytowały. Tu miała na myśli Ewkę, swoją przybraną siostrę. Tak nazywała tą zgorzkniałą kobietę, chyba jedynie z racji, że spędziła z ich rodziną ostanie dziesięć lat. A co robiła wcześniej zanim u nich zamieszkała? Nikt tak naprawdę nie wiedział, ani w zasadzie o to nie pytał. Jednego była pewna, przeszłość, o której nigdy nie wspominała, nie usposobiła jej pozytywnie do otaczającego świata.  Także w rozwiązaniu swojego dylematu wolała zasięgnąć porady ojca. Zarzuciła na chwilę recepturę i poszła do części sklepowej apteki. Zastała go kończącego obsługiwać jedną z sąsiadek.
- Dziekuję. Niech Bóg ma pana w swojej opiece, panie Jorge. Co byśmy bez pana zrobili - dodała na zakończenie pani Dossantos i wyszła wychwalając poradzone wczoraj przez ojca panaceum na uporczywy kaszel. Nie mogła przecież wiedzieć, że za parę dni dostanie po nim równie uporczywego zaparcia jako działanie uboczne. Ana odczekała aż głos pani Dossantos zniknie za drzwiami. Dołączył do chóru lamentów żon sąsiednich sklepikarzy. Tym razem zgromadziły się przed ich apteką. Niczym wrony krakały na temat obecnych klęsk żywiołowych lub je przepowiadały. Wróżyły rozpady małżeństw sąsiadów, kolejne niehybne poronienie młodej sąsiadki, tudzież inne równie istotne  wydarzenia. Nic, po prostu nic nie było w stanie umknąć ich uwadze. Drzwi apteki zatrzasnęły się. Odzieliły ostatecznie ojca i Anę,  tym razem od rozprawy nad suszą, która trwała długo, zbyt długo ...bo aż do dzisiejszego popołudnia. Chmury od rana zapowiadały solidną ulewę.
Ojciec odwrócił głowę i utkwił w Anie spojrzenie czarnych jak węgiel oczu.
- Co takiego, Ana.
- Tato…..Eeee. Nie pamiętam jak się dodawało kwas salicylowy do maści. Czy  mógłby tata mi pomóc? Czy rozpuszcza się go w czymś najpierw?
Ojciec pochylił nieco głowę na bok i zmarszczył brwi.
- Nie pamiętasz, czy nie wiesz, Ana? Na pewno jest napisane. Przeczytaj dobrze, zanim zaczniesz zadawać pytania.

Odwrócił się i zaczął liczyć drobne w kasie.
Ana szybko zrobiła rachunek sumienia, czy aby uważnie przestudiowała przepis. Nie chciała, żeby ojciec fatygował się do receptury tylko po to, żeby palcem pokazać w tekście odpowiedź i znowu udowodnić jaka jest ślepa i nierozgarnięta. A przecież taka nie była. Inaczej nie dostałaby pracy, i to nie byle jakiej, bo dla poważanej gazety. Pisała opowiadania dla młodych czytelników, ale sam fakt, że tam pracowała to duże osiągnięcie - twierdziła.
Po dłuższej chwili odważyła się zabrać głos:
- Patrzyłam. Nigdzie nie jest napisane.
Ojciec zamknął zamaszyście szufladę kasy.
- A czego nie wiesz? Ile razy robiłaś maść  salicylową? Chyba nie pierwszy. Już zapomniałaś? No tak. Jak się robi rzeczy na pamięć bez zrozumienia to tak to wygląda.
No, ale do tego pewnie trzeba wiedzy, której nabywa się na studiach, czytając ksiażki, wykazując zaangażowanie i zainteresowanie. Jak czegoś nie wiesz, to trzeba zapisać, a nie iść na łatwiznę i zawracać mi głowę. Mogłaś zajrzeć do farmakopei. Idź i poczytaj. Tam znajdziesz odpowiedź. - I zabrał się za układanie syropów na półkach.
    Ana postała chwilę ważąc swoje opcje. Mogła oczywiście zapytać Ewkę, ale ta pewnie znowu wytoczyłaby z ust jakimś jadem. Rozważała więc czy zadać ojcu kolejne pytanie i ryzykować, że  się jeszcze bardziej zirytuje, czy zaufać farmakopei i swojemu intelektowi. Postawiła na drugie. Pierwsza alternatywa pozostawała jako ostateczność. Wróciła na tyły apteki. Sięgnęła po ciężką niczym dwie cegły farmakopeę i zaczęła wertować cienkie jak bibuła strony.
- O, jest! Powiodła palcem po wytłuszczonym nagłówku - ”właściwości kwasu salicylowego”. Pod spodem, druk drobniejszy od maku podpowiadał, że kwas rozpuszcza się w alkoholu. Ale jaką ilość mam użyć? Czy jak dodam do tego wazelinę z przepisu to czy wszystko wymiesza się dobrze, bez żadnych grudek? - westchnęła ciężko.
W korytarzu zadzwonił telefon. Rozmyślania Any zostały brutalnie przerwane. Miała nadzieję, że ktoś go zaraz odbierze. Wyczekiwała w bezruchu przytrzymując między palcami otwarta stronę ksiażki. Dalej nic. Żadnych kroków. Dzwonek niemiłosiernie drylował w jej mózgu swoim dryn, dryn, dryn. - Nie, nie mam zamiaru odbierać tego cholernego telefonu, niech Ewka to zrobi. Siedzi w biurze. Ma przecież bliżej. – uparła się Ana.   

    Ewa siedziała już nad papierkową robotą dobre kilka godzin. Był koniec miesiąca. Jak zwykle księgowość i sprawdzanie recept spadły na jej głowę. Wiedzieli z panem Jorge, że niedługo zawita do nich kontrola z nadzoru farmaceutycznego. Zwykle takie inspekcje przebiegały gładko dzięki ojca znajomościom. Ale tym razem stanowisko objął jakiś nowy, po tym jak pewnego dnia pan Marcelino zakończył swoje życie pod kołami tramwaju. Był wtedy piękny słoneczny poranek, pamiętała Ewa, i duży tłok na przystanku ludzi spieszących do pracy . Wieści o tym nieszczęściu rozeszły się po mieście tak szybko jak nogi pasażerów i lokalnych gapiów zdążyły dotrzeć do biur, banków, sklepów, straganów nad rzeką i innych mniej lub bardziej znanych zakątków miasta. No cóż. Bóg czasem wzywa do swoich szeregów trochę za wcześnie, a w środkach też nie przebiera. -  Smutne oczy zmarłej dziesięć lat temu pięknej żony pana Jorge wydały się zgodzić tym razem ze spostrzeżeniem Ewy. Zwykle obserwowały ją ze zdjęcia na biurku  z wyrazem dezaprobaty - zawsze kiedy poprawiała recepty. Naniesione drobne korekty były nie do zauważenia nawet dla wprawnych oczu inspekcji. Ewa potrafiła oszczędzać sobie czas. Przecież nie zamierzała wysiadywać w poczekalni przychodni Bóg jeden wie ile, tylko po to, żeby lekarz wypisał nową receptę, albo ją skorygował pod dyktando biegłej w przepisach Ewy. Niestety przy wydawaniu leków najczęściej pan Jorge albo Ana nie zauważali błędów, które mogły ich sporo kosztować finansowo. Ale dzięki spostrzegawczości i dokładności Ewy w ich sprawdzaniu zdarzało się to niezmiernie rzadko.  Ciekawe kiedy smarkata będzie w stanie ją trochę zastąpić. Ale jej bardziej w głowie pisaniny niż poważna praca. - pomyślała. Westchnęła i wróciła do swojego żmudnego zajęcia. Za oknem płacz Andre i okrzyk mew oznajmił po raz kolejny katastrofę upuszczonego na ziemię ciastka syna sąsiadów. Przebrzydłe ptaszyska rzuciły się ochoczo do swojej nieoczekiwanej uczty. - Jezus drogi, czy ten dzieciak nigdy nie nauczy się zjadać go szybciej, albo w ogóle nie wyłazić z niczym na dwór? - przewróciła oczami. Czasem miała ochotę zgodzić się z Reeve. Bawiły go tego typu incydenty. Uważał, że każdy ma szansę nauczyć się na swoich błędach. W przeciwnym razie podlegały karze wyśmiania. Potężny zegar na ścianie oznajmił godzinę drugą. Za pół godziny widziała się z Reeve. Miała dla niego ważną nowinę. Ale przed wyjściem zdąży jeszcze zapalić - postanowiła. Wstała i wyszła na zewnątrz apteki.  Poczuła zapach ciepłego deszczu. Zaczęło kropić. Spojrzała w niebo. Ciężkie chmury zwiastowały ulewę i  skrócona przerwę dla Ewy. Rozdrażniło ją to. Wyciągnęła więc szybko papierosa i zapaliła. Próbowała się zrelaksować swoim zwyczajem myślenia o niczym. Jednak coś nie dawało jej spokoju. Nagle poczuła jak duże krople deszczu zaczeły uderzać ją po twarzy. Zgasiła pospiesznie pepierosa i wrzuciła niedopałek do stojącej na ziemi butelki. Dopiero wtedy zauważyła w niej jakiegoś owada. Przykucnęła.  Zruszona niedopałkiem woda unosiła bezwładne ciało osy.  Jeszcze przed chwilą walczyła o życie. Kolejna i ostatnia próba wspinaczki po pionowej ścianie szkła skończyła się utratą sił i pochłonieciem przez głebiny zatracenia. Hmmm… Wszystko ma sens co się kończy – pomyślała. W tym momencie poczuła jak żal ścisnął jej serce i owładnął nią nieokreślony przypływ lęku. Przed oczami miała Reeve. Może to stulecie będzie jego ostatnim. Niedługo skończy trzysta pięćdziesiąt lat. To przypomniało jej, że jego największa miłość - James zdecydował się zakończyć swoje życie dokładnie w tym samym wieku.
Nagle, w oddali usłyszała telefon. Poczekała aż ktoś go odbierze. Przecież nie miała teraz czasu na załatwianie jakiejś cholernej sprawy. Wreszcie usłyszała czyjeś kroki w korytarzu, potem głos ojca odbierającego telefon. Ulżylo jej. Wróciła do apteki. Przed wyjściem chciała jeszcze sprawdzić co robi Ana. Wiedziała, że miała sporo recept do wykonania na dzisiaj. A ta często zamiast się uwijać, na boku robiła notatki do tych swoich infantylnych opowiastek. Stanęla w progu receptury. Zmarszczyła brwi i rzuciła pytanie:
- A ty co farmakopeę studiujesz?
- A, tak, chciałam coś tylko  sprawdzić - szybko wytłumaczyła się Ana.
- Nie lepiej było ojca zapytać? Nie ma czasu teraz na łatanie dziur w wiedzy. O co chodzi?
- Nic, juz wszystko wiem - skłamała Ana.
W tle słychać było rozmowę ojca z jedną z pacjentek, której regularnie dostarczali leki do domu:
- Hmmm, przecież umówiliśmy się, że dzisiaj po południu je przyniesiemy. Nikogo nie było u pani? Niemożliwe. Sam przekazałem paczkę Pedro. Może nie słyszała pani pukania do drzwi. A - ha. No dobrze, rozumiem. Zaraz. Proszę poczekać chwilkę. Sprawdzę czy przyniósl ją z powrotem. - Odłożył masywną słuchawkę telefonu na bok i zajrzał do  koszyka z niedostarczonymi lekami. Paczka leżała. Wrócił do telefonu. Zakaszlał, po czym odezwał się powownie :
- Paczka jest u nas, Pani Marquez. No... nie, Pedro już skończył na dzisiaj. Może ktoś mógłby ją dla pani odebrać? No dobrze. To w takim razie, wyślę do pani kogoś jeszcze raz. Słucham? Tak, za jakieś pół godziny - odwiesił słuchawkę, bąknął coś pod nosem i podszedł do Ewy.
- Któraś z was ma zaraz iść do pani Marquez z lekami. - Zanim zdążył usłyszeć sprzeciw, odwrócił się i zniknął w korytarzu.
Ewa spojrzala w stronę Any.
-  A, to ta pani Marquez, ta zniedołężniała starowinka co ledwo nogami powłóczy. Ciekawe czy o niej nie usłyszymy któregoś dnia w gazetach. Słyszalaś tę historię?
- Tak, słyszałam. - Odpowiedziała Ana. - powinnaś uważać wieczorami jak wracasz do domu.
- Nie, nie tą mam na myśli - zaśmiała się - O mnie się nie martw. Złego licho nie bierze.
Ana uśmiechnęła się na to nieco pod nosem i wróciła wzrokiem do swojej lektury.
- A wracając do tej historii - kontynuowała Ewa - to ta kobieta podobnie jak nasza pani Marquez, mieszkała samotnie. Umarła w domu. Nie miała żadnej rodziny. Leżała tak w mieszkaniu dwa miesiące, aż w końcu znaleźli kobiecinę ponadgryzaną przez jej własne koty. Miała ich trzy. Zdechł ten lojalny, co nie ruszył swojej żywicielki. -  Ewa umilkła. Czekała teraz na reakcję Any.
- Straszne, okropne i bardzo smutne - skrzywiła się Ana -  po co mi w ogóle opowiadasz takie historie? - powiedziała z wyrzutem w głosie.
Ewa wzruszyła ramionami i zmieniła temat.
- Nie mogę iść do babci. Jestem umówiona z Reeve - zakomunikowała.
Ana spochmurniała. No tak, mogłabym się tego spodziewać. – pomyślała. Wyobraziła sobie teraz Ewkę zjedzoną na stare lata przez koty. A właściwie to nie, bo by ich nawet nie miała. Nic i nikt nie jest w stanie polubić tego babsztyla. No jedynie może ten dziwak-Anglik. Widywani byli razem dość często. Z jakiegoś powodu wzbudzał w niej niepokój.
Ana wiedziała, że musi Ewce zaprotestować.
- No tak, ale jeśli ja pójdę, to nie skończę recept. Są do odbioru dzisiaj, po piątej. - Miała ochotę coś jej odparować, ale jak zwykle ugryzła się w język. Czuła, że raczej przegrałaby z nią słowną potyczkę.
Ewka zdjęła pospiesznie fartuch, rzuciła go niedbale na stojący w recepturze taboret,  chwyciła paczkę z lekami, odwróciła się i opuściła aptekę tylnym wyjściem. Framugi zadrżały od zatrzaśniętych drzwi. Poszła dostarczyć leki, a potem zobaczyć się z Reeve. Wiedziała, że niestety się spóźni, i to sporo.
    Tymczasem ojciec zajrzał do receptury i zakomunikował Anie, że potrzebuje zapalić. Poprosił ją,  żeby zastąpiła go w obsługiwaniu klientów.  Ana z niechęcią pozostawiła recepturę. Wyszła na sklep. Ponieważ nikogo nie było, żeby nie marnować czasu zabrała się za układanie towaru na półkach w korytarzu. Łączył część sklepową z tyłami apteki i prowadził schodami do ich domu nad apteką. Nagle dzwonek nad drzwiami oznajmił klienta. Ana  wyszła i stanęła za głównym kontuarem. Do apteki wtoczył się najpierw wózek, a za nim podążyła dziewczyna o bladej twarzy.
- Cześć Andreia. Dawno cię nie widziałam. Nie wiedziałam, że masz dziecko. - Młoda dziewczyna lekko się uśmiechnęła.
- Tak. Adrianek ma już sześć tygodni. - Ana wychyliła się przez ladę, żeby zerknąć na malucha.
- O! Jak słodko śpi. - Uśmiechnęła się Ana. A grzeczny?
- Oj grzeczny, grzeczny. Kochany jest. Naprawdę. Ale niestety ostatnio zaczął się problem z kolkami.
- No tak. To częste u dzieci. Próbowałaś już czegoś?
- Oj próbowałam, próbowałam. I metod naturalnych i innych, ale nic nie pomaga. Czuję się bezradna. Chciałoby się raz chociaż dobrze wyspać - przyznała z żalem. Masz może coś, co mogłabyś zaproponować?
- Tak, mamy ostatnio nową miksturę, która jest bardzo popularna wśród mam. Jest ponoć dobra. Zawsze polecam to, co chwalą i po co wracają  klienci  - sięgnęła z półki brązową buteleczkę i podała koleżance. Andreia zaczęła studiować tekst z etykiety.
Ana nie miała wiele doświadczenia z dziećmi i na dzień dzisiejszy nie zamierzała. Chciała jak najdłuzej od tych spraw trzymać się z daleka. Marzyła, żeby zostać pisarką, która swoje pomysły czerpałaby z podróży po świecie. Mimochodem zaczęła przyglądać się swojej koleżance. Jej bluzka była poplamiona resztkami ulanego pokarmu, a ubiór trudno było nazwać niedzielnym. Szybko wpakowała się w pieluchy - stwierdziła. Zawiązała sobie ręce na następne naście lat. Ale wygląda na szczęśliwą. Jej każde spojrzenie na dziecko wyrażało oddanie, poświęcenie...po prostu miłość - zauważyła Ana.
- Dobrze. To wezmę tę miksturę. Spróbuję. – Zdecydowała Andreia.
Ana nie była przekonana czy dobrze zrobiła, polecając koleżance tę nowinkę farmaceutyczną. Pokazała się niedawno na rynku i jak to zwykle bywa, cena dorównywała kolorowej jak tęcza nalepce przyklejonej do równie wyszukanej w kolorze butelki. Ana poczuła żal, gdy Andrea wydłubywała ze zużytego portfela monety.
- Muszę już iść Ana. Mama czeka na mnie na zewnątrz. A u ciebie wszystko dobrze? - rzuciła z kurtuazją dziewczyna.  
- Tak, tak u mnie bez zmian. - Ana nie wyszła zobaczyć dzidziusia. Nie chcąc być jednak nieuprzejmą, wychyliła się zza lady i pomachała do berbecia na pożegnanie. Gdy koleżanka opuściła sklep, Ana wróciła do monotonnego układania towaru. Spojrzała na zegarek. Ze zniecierpliwieniem oczekiwała powrotu ojca, żeby mogła w końcu wrócic do recept. Nie śmiała mu jednak przerywać w tym co robił. Minęła już dobra godzina. Jak tak dalej pójdzie, to będzie chyba pierwszy raz, kiedy groźba ich nie skończenia stawała się coraz bardziej realna - obawiała się Ana. Wolała sobie nie wyobrażać co będzie, jeśli nie zdąży ich zrobić. Poczuła dobrze znane sobie mdlące uczucie w brzuchu. Ana niestety miała to do siebie, że przejmowała się wieloma rzeczami w życiu. Taka już była. Próbowała coś z tym robić, ale ostatecznie przyznała, że sama walka z jej przypadłościami też ją stresowała.

    Marco stanął przed drzwiami apteki. Był tu poprzedniego dnia. Widział się z Ewą. Przyjęła go stosunkowo chłodno. Wczoraj nie miał odwagi zapytać o Reeve. Może powinien odczekać kilka dni- rozważył taką opcję. Jednak zanim pozwolił rozsądkowi podjąć decyzję, nacisnął klamkę i wszedł. Dzwonek nad drzwiami oznajmił jego obecność. Pospiesznie rozejrzał się w poszukiwaniu Ewy. Nie znalazł jej w zasięgu wzroku. Podszedł do lady. Żeby wypełnić czas, zwyczajem klienta zagłębił się w studiowaniu pobliskiego regału z poustawianymi w szeregu brązowymi szklanymi słojami. Powoli,  półgłosem zaczął sylabować nieznane sobie nazwy. I ten specyficzny zapach...Zawsze go lubił - zadumał się.  Pamiętał, miał chyba siedem lat kiedy po raz pierwszy zobaczył aptekę. Był wtedy z mamą i bratem.  Jak wysoko musiał zadzierać  głowę i stawać na palcach, żeby dojrzeć ostatnie półki wysokich drewnianych regałów zastawionych gęsto przeróżnymi specyfikami i naczyniami o przedziwnych kształtach. Pamiętał jak próbował składać sylaby każdego napisu, który znalazł się w zasięgu jego wzroku. Litery były wtedy jego pasją. W przeciwieństwie do jedenastoletniego brata, któremu w głowie było popalanie papierosów i szabrowanie po okolicznych winnicach. Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie jak bardzo się różnili. On grzeczny i nieśmiały, szczególnie wobec dziewczynek - jego brat pewien siebie łobuz, co spędzał w kącie sali większość lekcji głównie za targanie warkoczyków.
Ana usłyszała, że ktoś wszedł do apteki. Odczekała chwilę. Miała nadzieję, że może ojciec przyjdzie w końcu na sklep. Jego przerwa trwała już dobre półtorej godziny. Cisza, nic, żadnego ruchu. Wstała więc z westchnieniem niezadowolenia. Jak zwykle ja muszę podnosić się z kolan i maszerować obsługiwać klientów. - Pomyślała z goryczą. Na tą myśl ścisnęła  bardziej długopis, który trzymała w ręku. Ważne było dla niej, żeby go mieć przy sobie. Szczególnie kiedy wychodziła do pacjentów. Pomagał jej w trudnych rozmowach z nimi. Dodawał pewności siebie i ukrywał zakłopotanie. Wyszła na sklep. Rozejrzała się. Zmrużyła lekko oczy. Ujrzała wtedy młodego mężczyznę. Stał do niej bokiem. Nie zauważył jej jeszcze. Podeszła niepewnie przyglądając mu się. Sprawiał wrażenie znajomego - stwierdziła. Tak, to chyba był ten sam Marco, którego pamiętała sprzed pięciu lat. Nie bardzo jednak wiedziała czy ma mu dać do zrozumienia, że go pamięta czy traktować jak obcego, więc uprzejmie zagadnęła:
- Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc?
Marco odwrócił się i przebiegł oczami po jej drobnej posturze.
Chyba mnie rozpoznał - ucieszyła się.
- Eeeerr...- zająknął się  i podrapał po brodzie.
- Chciałbym coś przeciwbólowego - zaczął niepewnie - już próbowałem tu takie tabletki - kontynuował,  ale wolałbym coś mocniejszego - uśmiechnął się omijając jej wzrok.
Ana słuchała przez chwilę jego przyciszonego głosu z lekko przechyloną na bok głową.
Ale zamiast zastanawiać się nad przyczyną bólu swojego pacjenta, coś innego zaprzątnęło jej głowę. Przypomniała sobie jak  pięć lat temu nagle wyjechał z miasta w dość tajemniczych okolicznościach. Miała nieodpartą chęć by się jakoś dowiedzieć o tym więcej. Nie była jednak pewna jak zacząć ten być może drażliwy temat.
W końcu wyrwała się ze swoich myśli i skupiła uwagę na tym co mówił.
- Mam ból głowy, już od kilku dni. Próbowałem te tabletki... Nie pamiętam nazwy - rozejrzał się pobieżnie po półkach - niczym oczami detektywa szybko je odnalazł i wskazał palcem czerwone opakowanie na regale za jej plecami.
Ana powiodła wzrokiem za jego wyciągniętym ramieniem. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale on przerwał jej niepewnie.
- A ty? Jesteś Ana? Prawda?
Uśmiechnęła się i przytaknęła głową. Ucieszyło ją, że pomimo tylu lat jeszcze o niej pamiętał.
- A ty musisz być Marco w takim razie....
- Tak, to ja -  przeciągnął nieco. Uśmiechnął się przy tym, zahaczył kciukami o kieszenie spodni i wbił wzrok w podłogę.
- To co słychać? Wyrosłaś trochę jak widzę - Uniósł nieco na nią wzrok.
Ze strony Any zapadła cisza. Pytanie Marco  sprawiło jej dziwną przyjemność. - I ten jego uśmiech... – Jej policzki stanęły naraz w płomieniach. Zamrugała szybko powiekami próbując znaleźć jakąś sensowną odpowiedź. Miała jednak pustkę w głowie, więc ostatecznie wyjąkała:
- Eee...to może spróbujesz inne tabletki - spuściła wzrok i zacisnęła mocniej w ręku długopis, który trzymała kurczowo podczas całej rozmowy. Teraz to już była wściekła na siebie. Przecież w zasadzie nie odpowiedziała mu na pytanie.
Marco jakby się przebudził:
- Aaa, tabletki...no tak, dobrze spróbuje jakieś,
- No to które proponujesz? Wolałbym uniknąć lekarza jak się da -  zaśmiał się przy tym nerwowo. -  Rany boskie co się z nim dzieje? Nie mógł zrozumieć dlaczego nie potrafił sklecić kilku zdań . Ona mu się chyba podoba - dostał nagle olśnienia. Jest ładna...miła, ma łagodny głos i te słodkie usta. Do tego strasznie nieśmiała , bo jest czerwona jak cegła. Ale w sumie mu to nie przeszkadzało – stwierdził.
Ana właśnie zdążyła ugasić pożar na twarzy. Uniosła wzrok w zastanowieniu. Przełknęła ślinę i zaczęła lekko zdławionym głosem.
- No dobrze, to może tym razem  te spróbujesz. - Pokazała mu małe pudełko, które wyciągnęła z szuflady obok. -  A jak ból nadal nie będzie przechodził to zawsze możesz  wrócić i kupić inne. - kontynuowała już nieco bardziej naturalnie. - Jeśli to z kolei nie pomoże, to chyba niestety czeka cię wycieczka do przychodni. Wiem, że nikt nie lubi chodzić do lekarzy, ale czasem trzeba. W końcu lekarz to nie diabeł - próbowała zażartować.
Marco uśmiechnął się i kiwnął głową.
- No dobrze, to wezmę te , które proponujesz i zrobię  jak mówisz. W końcu to ty jesteś ekspertką. - Zapytał o cenę.
Ana poczuła ukłucie żalu, że to już koniec ich rozmowy. Chciałaby ją jeszcze przedłużyć . Próbowała coś naprędce wymyślić i w końcu wykrztusiła:
- No to jak, przyjechałeś tu na dłużej?

Marco rozejrzał się wokół  jakby szukał na ścianach odpowiedzi.

- Jestem tu już jakiś tydzień.
- A co u ciebie słychać? - próbował zmienić temat. - Nie odpowiedziałaś mi jeszcze - zapytał z uśmiechem.  
Ana ucieszyła się, że znowu wrócił do jej tematu.
- A...ja pomagam ojcu w sklepie. A tak poza tym próbuje pisać krótkie artykuły w gazecie, dla której pracuję z  Reeve - Wyprostowała się przy tym dumnie.
Marco pokiwał głową w geście gratulacji.
- Nie wiedziałem, że Reeve pracuje dla gazety. Od kiedy? - Jego twarz nagle spoważniała.
- Tak, od około trzech lat - Anę zaintrygowała nagła zmiana wyrazu twarzy Marco.
- A ha, a ty jak długo dla nich piszesz? - Dorzucił jakby od niechcenia.
- Od jakiegoś roku -  odpowiedziała z rozczarowaniem. Czuła, że ich rozmowa dobiega końca.
- A ha - Marco uśmiechnął się uprzejmie, wyciągnął z kieszeni banknot i podał jej przez ladę.
Ana bez słowa wzięła od niego pieniądze i szybko odliczyła resztę.
Chciała mu ją podać bezpośrednio do ręki. Wyciągnęła więc dłoń  w jego stronę, ale on  zamiast przytrzymać swoją, szybko ją cofnął  upuszczając tym samym monetę.
-  Oj przepraszam - zaśmiał się.
-  Nic nie szkodzi. - Rzuciła cicho.
Włożyła mu monety do ręki i przytrzymaładłonią. W rzeczywistości jednak miała niepohamowana chęć spojrzeć mu jeszcze raz w te jego duże niebieskie oczy i poczuć jego dotyk. Rzuciła mu przy tym zalotny uśmiech. Zdobyła się z wielkim trudem na ten gest dziewczęcej kokieterii. Zaraz jednak spuściła oczy.
- To teraz będę wiedział do kogo przyjść po poradę, jak będę czegoś potrzebować. - Starał się być uprzejmy. Po czym dorzucił:
- Tak przy okazji, myślałem, że zastanę Ewę.
- A chciałeś z nią porozmawiać? Nie ma jej teraz, ale mogę przekazać, że byłeś - zaproponowała.
- Nie, to nic ważnego.  No dobrze, to chyba na tyle, Ana. Będę już szedł.  Dziękuję za tabletki. - uśmiechnął się i zamachał opakowaniem. - To pewnie do zobaczenia, co?
- Do zobaczenia - odpowiedziała z lekkim smutkiem w głosie.
Marco odwrócił się do wyjścia. Przy drzwiach zwolnił nieco kroku i rzucił jej jeszcze przelotne spojrzenie. Ona chyba wysłała mu zalotny uśmiech - zauważył.
Wzrok Any powędrował  bezwiednie za  jego dorosłą już sylwetką. Stała tak przez chwilę jak posąg, analizując ich rozmowę. Jej twarz stopniowo oblał ponownie rumieniec wstydu. Co w nią wstąpiło? Pytała siebie z zażenowaniem. To przecież zupełnie niepodobne do niej. Zachowała się jak te głupie idiotki co naiwnie trzepoczą do facetów rzęsami. Ana uważała zawsze, że ona taka nie była i nie będzie. Chłopaki, randki i tym podobne sprawy zwykle jej nie interesowały. - Nie, nie i jeszcze raz nie! Dość już tego bezproduktywnego dumania - skarciła się i powróciła do automatycznego układania towaru na półkach. Próbowała zająć swoją głowę czym innym, ale jej myśli ciągle wracały do wspomnienia jego twarzy. Zapamiętała szczególnie jego profil, nieco dziecięcy o zgrabnym nosie. Zauważyła, bo stał do niej nieco bokiem, większość czasu unikając jej wzroku. Miała też okazję przyjrzeć się jego ustom, które z kolei....- przymknęła oczy - uśmiechały się jak chłopiec, co urwał się z lekcji i nie chciał, by ktoś go na tym przyłapał. To było jednak na tyle z tego małego chłopca, bo sylwetkę miał raczej ...W tym momencie Ana zeszła na ziemie , bo w drzwiach stanęła Ewa. Wróciła ze spotkania z Reeve.
- O! A ty tutaj ? Jak widzę dość szybko poszło ci tym razem z receptami? Zwykle ledwo zdążasz pięć minut przed odbiorem, a tym razem pół godziny jeszcze zostało. Hmm, coraz lepiej ci idzie...
W tym momencie Ana zamarła w bezruchu, a twarz jej zbladła jak płótno.
- Jezu drogi! - wykrzyknęła Ewka i rzuciła się biegiem do receptury. Ana podążyła ociężale za nią. Zastała ją pospiesznie zakładającą fartuch.
- Idź do ojca i powiedz mu, że ma pilnować sklepu.
- Ale…- zająknęła się Ana.
- Maszeruj! Nie obchodzi mnie co mu powiesz - wycedziła przez zęby Ewka.
Ana wyszła zrezygnowana. Pozostawiła ją w ferworze roboty, oparach złości i odgłosach rzucanej łaciny, niekoniecznie farmaceutycznej.
- Ruszaj się! Ale już! - usłyszała jeszcze jej krzyki za sobą w korytarzu.
Ojca zastała nad księgowością. Zapomniał zupełnie o niej i zwyczajnie nie przyszedł jej zastąpić po przerwie. No ale ojciec liczył sobie już ponad pięćdziesiąt lat, a ona zaledwie osiemnaście i już miała problemy z pamięcią.  Grzecznie poprosiła, żeby wyszedł na sklep. Tak jak przypuszczała. Przeprosił ja, że zapomniał. Westchnęła i wróciła z ciężkim sercem do receptury. Od progu usłyszała:
- Jak tak dalej pójdzie, to tylko patrzeć jak wysadzisz niedługo nas wszystkich w powietrze. Całe szczęście, że nie potrzebowałaś do recept palnika. Na jakiej ty chmurze żyjesz? - krakała Ewka.
Ana rozejrzała się, jakby nie wiedziała w co pierwsze włożyć ręce.
- A ty na co czekasz? Bierz się za maść salicylową.
- Eerr. Ale...
Ewka szurnęła zamaszystym ruchem po blacie słoik z kwasem, który zatrzymał się tuż przed Aną.
-  A teraz bierz parafinę i rób jak mówię.
A więc to nie był alkohol, który miała dodać, mimo tego, że wyczytała to w farmakopei. Okazała się tak bezużyteczna jak księga czarnej magii w rękach niewłaściwego użytkownika. Ana znowu westchnęła ciężko i poddała się niewolniczo wszystkim rozkazom Ewki.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
monakrol · dnia 25.08.2015 15:54 · Czytań: 501 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty