Wielka wyprawa Jakub Drożdż
Pewnego wieczoru Domo, kładąc się do łóżka, postanowił wyruszyć na zachód od swojego rodzinnego Lindoru. Dawno myślał o tym. Teraz już nie jest takim malutkim chłopcem, by trzymać się maminej spódnicy i nie podejmować męskich wyzwań. No. Może jeszcze nie całkiem męskich, ale przecież kiedyś człowiek dorasta. To wszystko przez dziadka. Na pewno przez niego. Był zafascynowany jego opowiadaniami o dzikich, rozległych krainach na zachodzie.
Następnego ranka postanowił wyruszyć na wyprawę. Zorganizował prowiant, lunetę, którą dostał od dziadka namiot od taty. Mama, jak kobieta i mama, nie chciała go puścić w taką podróż, ale tata ją przekonał. Zaproponował udział w wyprawie Koriemu, swemu przyjacielowi od niepamiętnych czasów, który od razu oświadczył, że wyruszają razem. Rankiem następnego dnia pomaszerowali na zachód.
Wędrowali pięknymi ulicami Lindoru, aż opuścili zabudowania, minęli podgrodzie. Szli rozmawiając wesoło, aż doszli do lasu Riondal leżącego w zasięgu wzroku miasta. Zdumiała ich tu ilość dzikich zwierząt. To niezwykłe, że tak niedaleko wielkiego miasta tak było, ale ten las jest inny. Niektórzy uważają, że on żyje i, mieszkają w nim dziwne, magiczne stworzenia. Słońce chyliło się ku zachodowi, więc chłopcy musieli rozbić na polanie obóz i rozpalić ognisko. Kori znalazł suche drewno do ogniska.
Gdy chcieli się położyć, usłyszeli dziwny hałas. Przestraszyli się. Po chwili ujrzeli dwa piękne, srebrnorogie jelenie o lśniącym futrze. Jeden miał na czole bliznę w kształcie pioruna, wiec nazwali go Piorunus, drugi czarna wstęgę po bokach więc nazwali go Czarnowstęgi. Po całodniowych wrażeniach i zmęczeniu podróżą chłopcy zasnęli. Rano zwierzęta pasły się niedaleko od nich. Domo przyrządził jajka z chlebem. Śniadanie było pyszne i sycące. Ruszyli w głąb lasu mijając wiele wspaniałych drzew i zwierząt. Jelenie podążały za nimi. Postanowili zbliżyć się do nich, a zwierzęta nie uciekały.
Domo wsiadł na Piorunusa, a Kori na Czarnowstęgiego. To była frajda. Zwierzęta słuchały ich, nawet nie musieli nic mówić. Teraz zapakowali rzeczy i ruszyli w dalszą drogę. Teraz już na swoich przyjaciołach jeleniach. Późnym popołudniem wydostali się z Riondelu na rozległą łąkę. Nadal jechali na zachód. Po chwili Domo zauważył coś wiszącego na drzewie.
- Sprawdźmy! - krzyknął. Zatrzymali się. Ostrożnie zdjęli pakunek, który okazał się zwiniętym pergaminem. To mapa. Rozpoznali na niej Lindor, Riondal, łąkę na której są. Dostrzegli Góry Błękitne, rzekę Koras, jezioro Lojr i inne miasto. Dotąd znali tylko Liondar. Nowe miasto - Minar-Frasz. - leżało na południowy- zachód od nich. Postanowili je odwiedzić. Od Minar-Frasz dzieliły ich trzy dni drogi.
Dojechali do Gór Błękitnych. Kori chciał je ominąć i przejść przez Koras, ale Domo się uparł. Góry nie wyglądały na wysokie i srogie. Rozbili obóz i postanowili wyruszyć następnego dnia. O poranku ruszyli. Gdy zbliżali się do końca gór, zauważyli dwóch satyrów pochylających się nad czymś. Po chwili dostrzegli rusałkę ze złamanym skrzydłem.
Chcieli jej pomóc, ale satyrowie nie pozwalali. Chłopcy nie ustąpili. Rusałka płakała. Opatrzyli ją starannie, jak przystało na dzieci medyków. Po chwili przestała płakać i podziękowała im. Przedstawiła się jako Eona - dworka w Minar-Frasz. Satyrzy Jaker i Kamer to strażnicy królowej Eonory. Powiedzieli, że szukali ziół dla chorych w szpitalu. Teraz szukali razem. Znaleźli to, czego szukali. Rozbili obóz, by coś zjeść, ale bardzo oszczędnie, bo kończyła im się żywność.
Jelenie pasące się niedaleko ich namiotu spłoszyły się i uciekły za kamienie. Najwidoczniej coś je wystraszyło. Satyrzy uzbrojeni w miecze i tarcze ruszyli między drzewa, by sprawdzić przyczynę takiego zachowania. Po chwili wrócił mocno skrwawiony Jaker, niosąc rannego towarzysza. Zaatakowało ich stado wściekłych, wilkom podobnych zwierząt, liczące sześć osobników. Na głowach miały rogi, a oczy płonęły wściekłością. Udało im się zabić cztery, a dwa uciekły. Teraz musieli mieć się na baczności. Zasnęli wszyscy oprócz Domo. On zdecydował się czuwać nad bezpieczeństwem towarzyszy. Wiele rozmyślał nad dzisiejszym dniem, nad stworami, z którymi przyszło im się zmierzyć. By nie zasnąć, krążył wokół obozu i co chwilę spoglądał na rusałkę, do której czuł dziwną sympatię.
Rano wyruszyli. Szli przez kotliny, wspinali się po skalnych ścianach. Teraz od Minar-Frasz dzieliła ich rzeka Fina- Śmiertelna Rzeka, której nie było na mapie. Eona ostrzegła, że trzeba bardzo uważać, ponieważ tu żyją groźne stworzenia zwane Firletkami.
Byli prawie przy brzegu, gdy z wody wynurzyły się cztery istoty uzbrojone w włócznie. Mówiły coś, ale rozumiała ich mowę tylko Eona. Rusałka wyjaśniała coś, dlatego opuścili broń. Ruszyli za nimi jako eskortą do Minar-Frasz. Chcieli zostać obywatelami tego miasta.
Szli wzdłuż brzegu szukając łodzi, którą mogliby przepłynąć na drugi brzeg. Usłyszeli dziwny hałas. To jelenie Piorunus i Czarnopręgi. Firletetcy wojownicy przestraszeni wskoczyli do wody i zniknęli w głębinach rzeki. W końcu znaleźli łódź i po chwili byli po drugiej stronie. Doszli. Miasto okazało się przepięknie fantastyczne.
Ulicami spacerowały elfy, krasnoludy, satyry, minotaury, rusałki, hobbici i wiele innych niezwykłych stworów. Satyry ruszyły do koszar, rusałka do szpitala, chłopcy w stronę pałacu. Weszli do środka i zobaczyli wielki obraz przedstawiający bitwę. Idąc korytarzami doszli do czarnych uchylonych drzwi. W środku ujrzeli czarodzieja, który najwyraźniej głowił się nad czymś. Czarodziej się odwrócił. Chciał wiedzieć ich kim są i skąd pochodzą, bo dotąd ich nie widział. Kori powiedział, że są z Lindoru i przybyli tu z rusałką Eoną i dwoma strażnikami-satyrami. Czarodziej spytał, czy chcą wrócić do domów. Odpowiedzieli, że tak. Czarodziej miał problem: gdzieś w laboratorium zgubił niebieski kamień. Kori pochylił się i podniósł z ziemi mały niebieski kamień. Mężczyzna zdumiał się, ponieważ szukał cały ranek, a chłopak znalazł go w jedną chwilę.
Kazał chłopcom stanąć w kręgu z kamieni i skierował na nich szpic kamienia wypowiadając magiczne słowa. W jednej chwili młodzi wędrowcy znaleźli się w Lindorze. Ruszyli do domów. Wszystkim napotkanym opowiadali o swoich przygodach. Tak zakończyła się wspaniała podróż dwóch młodych wędrowców
Jakub Drożdż 30-741 Kraków ul. Rączna 20b tel. 012/653-08-17
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Bereno Acz · dnia 01.11.2008 14:13 · Czytań: 665 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: