Człowiek, którego nie było - Abraq
Proza » Długie Opowiadania » Człowiek, którego nie było
A A A

Jesteś człowiekiem którego nie było, którego nie ma...

Otwierasz oczy, rozglądasz się po swojej mansardzie, jakbyś widział ją po raz pierwszy w życiu...

W życiu? W życiu...

A może wszystko jest po raz pierwszy, może sam jesteś po raz pierwszy, po jakiejś nieopisanej tragedii, osobistym armagedonie, który rozmył przeszłość, rozbił na miliony kawałków uwalniając cię od tych wszystkich obrazów w muzealnej sekcji twojego życia, obrazów których lepiej nie pamiętać!

Masz teraz carte blanche, ale gdzieś w jej niezdefiniowanym tle, gdzieś w otchłani jej niezmierzonych głębin, kotłuję się w popiołach bezkształtna przeszłość, z której za każdym razem otrząsasz się niczym pies wychodzący z wody.

Wstajesz. Dotykasz bosymi stopami zimnej podłogi. Zastanawiasz się, czy jesteś u siebie, i co to znaczy, być u siebie? Świat jak to świat. Może być twój, kogoś innego i niczyj jednocześnie.

Wmawiasz sobie, to mój świat, moja pidżama, moje ciało! Wszystko wydaje się być bezdyskusyjne, ale czy aby na pewno? Może to nic innego jak tylko wizualizacja zrozpaczonego umysłu?

Prawą dłonią dotykasz swojej twarzy, opuszki palców wyczuwają kilkudniowy zarost, a gdzieś z tyłu czaszki pojawia się pojęcie, abnegacja...

Twój wzrok pada na znoszone kapcie, abnegacja na krótko rozbłyska pojęciem abnegata, po czym gaśnie.

Wsuwasz swoje stopy w znoszone kapcie abnegacji i ciężko wzdychając wciskasz się w 177 centymetrów swojego wzrostu.

Nazywasz się Zbigniew Leszczyński, lat 61, oczy szare, nos prosty, głowa trójkątna, włosy mocno przyprószone siwizną. Ble, ble, ble... Widzisz to zanim przejrzysz się w lustrze.

Jesteś literatem, poetą, parasz się też krytyką. Jakie to ekscytujące odkrywać tę wiedzę.

Wiedzę o sobie, czyli o kim?

Co to znaczy być literatem? Nie potrafisz znaleźć odpowiedzi. Prawdę mówiąc wcale jej nie szukasz, wiesz tylko tyle, że ta cała literatura jest jakimś twoim przekleństwem, fatum, czymś tak bardzo niekomercyjnym, że aż pasożytniczym. Przez chwilę próbujesz rozgryźć dlaczego w tym siedzisz, dopóki nie zrozumiesz, że jest to bez sensu.

Literatura i jej pochodne nieodwołalnie odcisnęły swoje piętno na twojej mentalności. Ale jakkolwiek by na to nie patrzeć to tylko stan mentalny, przejściowy, być może jakiś nie do końca zatarty ślad z poprzednich wcieleń, lub prolog tych, które dopiero mają nadejść. Dlaczego myślisz o reinkarnacji? Dlaczego teraz? Nie wiesz, nie wiesz....

Egzystencja. Czyżby literatura stanowiła kręgosłup twojej egzystencji? Była jej esencją?

Zawsze chciałeś być pisarzem, chociaż nie było ku temu najmniejszej przesłanki, no, może poza tą....

Wrzucasz kamyk w zastygłą toń twoich wspomnień, kręgi powiększają się w nieskończoność...

Widzisz kilkuletniego chłopca, który dopiero co nauczył się czytać. Chłopiec wyciąga z szuflady staromodnej toalety z trzema lustrami, książkę, jest to podrzędny, amerykański kryminał z listą bohaterów na pierwszej stronie, czytasz ich obcobrzmiące nazwiska, kapitan policji Arthur Mekjakiśtam, komisarz Brown, pani Taylor, podobają ci się te nazwiska, są z innego świata w którego istnienie nawet nie starasz się uwierzyć. Słyszałeś już co prawda o Ameryce, ale pojęcie to maszeruje w tym samym szeregu co Atlantyda. Bo tak naprawdę w twoich spostrzeganiu rzeczywistości, Ameryka nie istnieje, a twój wszechświat kończy się na rogatkach miasteczka w którym przyszedłeś na świat. Zapamiętujesz tylko kapitana Arthura Mekjakiegośtam, jako herolda innego świata i póki co, to najstarszy obraz, który wyłonił się z niebytu.

Odkładasz książkę, ustawiasz dwa skrzydła lustra toaletki tak, aby były naprzeciw siebie i odbijały twoją postać w nieskończoność. Zastanawiasz się, czy ten najdalszy „ty” to nadal ty? Czy żyjesz w tej najbardziej zanurzonej w lustrzanym odbiciu rzeczywistości?

Kręgi już dawno zniknęły, toń jest niezmącony niczym blat marmurowego stołu z epoki Ludwika XVI. Pamięć kryje się w niepamięci. A ty ponownie jesteś w swoim zakurzonym, zawalonym książkami pokoju. Ile tu tych książek? Prześlizgujesz wzrokiem po ich grzbietach. Tysiące...

Czujesz... No właśnie, co teraz czujesz? Niepokój? Święty niepokój, który obezwładnia każdego profana rzuconego w sam środek życia! Profana odzyskującego przytomność, odzyskującego pamięć w jego Sanktuarium, w miejscu Najświętszym! Co to za miejsce? To twoje mieszkanie, twoja mansarda, twój wszechświat, twoja złota klatka, twój chory umysł!?

Wszystko wiruje! Wirują regały, szafki, stoliki, a na szafkach, stolikach, półkach wirują tygodniki i miesięczniki społeczno – kulturalne! Wirują białe kartki papieru, wirują drukowane litery, wirują ściany, a na ścianach zamiast wirujących14 stacji drogi krzyżowej wirują reprodukcje artystów pop – artu, Richarda Hamiltona i Andy Warhola!

STOP!

Przez chwilę zastanawiasz się, czy nie zażywałeś wczoraj jakiejś nielegalnej substancji. Cóż za niedorzeczne pytanie, jakby nie z twojego umysłu. Ale dzięki Bogu wszystko się uspokaja. To dobrze. To bardzo dobrze...

Nie wiadomo dlaczego przypomina ci się zdanie kolegi po piórze: Artyści to pijacy, narkomani i zboczeńcy... To Chyba powiedział Sławek, a może tylko kogoś cytował... Nie wiesz...

Czy to moje życie? Zadajesz kolejne banalne pytanie na które nie oczekujesz odpowiedzi.

Nad małą umywalką lustro, na szklanej półeczce pod lustrem pędzel do golenia, wyciśnięta do połowy tubka taniej pasty do zębów, obok mydło do golenia w sztyfcie. Takie mydło można kupić tylko w specjalistycznych sklepach dla koneserów. Dostałeś to kiedyś na urodziny od Heleny...

Helena.

W lustrze widzisz twarz zmęczonego życiem mężczyzny. Mężczyzny, który w tej chwili zastanawia się, gdzie podziało się jego 61 lat?

Ty wraz z mężczyzną z lustra zastanawiasz się nad odpowiedzią.

Cholera jasna! Kiedy próbujesz ogarnąć to wszystko co pamiętasz, możesz upchać to do 5-cio minutowego życia. W takim razie, co zresztą? Przecież te 61 lat to naprawdę szmat czasu, który nie powinien konkurować z tubką pasty do zębów w którą można by je upchać!

Wyciskasz resztę pasty do zębów chcąc zilustrować bezsens dywagacji nad sensem życia.

Nie ma nic gorszego niż nadawanie czemukolwiek sensu!

Nie było cię, nie ma i nie będzie.

Odkręcasz kran, pozbywasz się pasty.

Trzymasz w dłoni wyciśniętą tubkę...

W takim razie czym jest życie? Iluzją, teorią strun, pustką, bezsensowym pędem w czasoprzestrzeni? Po kolejnej porcji banalnych pytań zdajesz sobie sprawę, że zawsze je zadawałeś. To twoja obsesja.

Skąd do diabła biorą się takie pojęcia jak: „ja”, „moje”? Nie potrafisz przestać, uwolnić się od irracjonalnego zadręczania samego siebie.

Milczysz chwilę zastanawiając się co zrobić z pustą tubką po paście do zębów. Gdzie jest kosz? Dostrzegasz go przy zawalonym papierami biurku, postanawiasz zabawić się w koszykarza i rzucasz tam tubkę. Trafiasz! Jesteś z siebie dumny. Trafiłeś w sam środek kosza, wyczyn ten nadaje sens twojemu istnieniu, możesz przecież specjalizować się w rzucaniu pustej tubki po paście do zębów do kosza. Możesz napisać o tym pracę magisterską, albo powieść, a może nawet... Nie. Nie zapędzaj się w absurd, w groteskę, w tragifarsę, życie mimo wszystko jest reglamentowanym towarem...

I wtedy mówisz do swojego odbicia: Jestem człowiekiem, którego nie było, którego nie ma i którego nie będzie. A to, co definiuje twoje życie to zaledwie dym z gasnącego ogniska.

Patrzysz na mydło do golenia w sztyfcie i nie potrafisz uwolnić się od myśli, że posiadasz świadomość istnienia mydła do golenia w sztyfcie.

Wyrzucona tubka taniej pasty do zębów przypieczętowuje twoje istnienie, ale czy to nie aby sztuczki jakiegoś kosmicznego demiurga, znanego również jako architekt wszechświata, albo Bóg?

Bóg? Słowo, które tak bardzo się zdewaluowało.

Skąd o tym wszystkim wiesz? Kto cię zaprogramował?

W górnym, prawym rogu lustra dostrzegasz odbicie zegara z wahadłem i dopiero teraz zdajesz sobie sprawę, że słyszysz jego charakterystyczne „tik-tak”, a może bardziej „bim – bam”, które odmierza upływ czasu. Brakuje tylko leniwego brzęczenia tłustej muchy aby podkreślić spleen sytuacji w której nie wiadomo z jakich powodów zostałeś umieszczony.

Umieszczony wbrew swojej woli.

Nie urodziłeś się, urodzono cię!

Wzdychasz...

Odchodzisz od lustra z przeświadczeniem, że jednak miałeś wpływ na swoje zaistnienie. Jakież byłoby to okrucieństwo rodzić bez zgodny rodzonego!

Reinkarnacja...

Okno. Otwarte okno. Otwarte okno wpuszczone w dach. Okno tak typowe dla wszystkich mansard świata. Na parapecie doniczka z czerwono kwitnącym kwiatem, którego nazwy nie znasz i nigdy nie znałeś. Nawet nie wiesz dlaczego tu stoi. Podchodzisz do okna, wychylasz się. Zdumiony kontemplujesz świat zewnętrzny z wysokości trzeciego piętra. Na dole wije się klaustrofobiczna uliczka, widzisz markizy sklepików z owocami, pamiątkami, parasolami i nakręcanymi sprężyną zabawkami z epoki której nie ma. Bruk lśni wodą. Padał deszcz lub przecisnęła się tędy przed chwilą miejska polewaczka. Jest południe lub północ, lub każda inna pora pomiędzy południem a północą Kocie łby lśnią niczym diamenty. Mleczarz wiezie bański z mlekiem. Bańki tłuką się o siebie. Kot płoszy parę gołębi. Z kamienicy naprzeciw dochodzi dźwięk harfy...To gra żona tego zapijaczonego Walijczyka zakochana w celtyckiej muzyce. Helena...

Stare Miasteczko już dawno przestało być endemicznym miejscem. Martwi cię to odkrycie, chociaż nie wyrywasz sobie z tego powodu włosów z głowy.

A jednak to świt, Słońce z trudnością przebija się przez miejski smog zawieszony nad czerwonymi dachami naznaczonymi smukłymi kominami z których wydobywają się szare strużki dymu. Gdzieś, jakby z innego wymiaru dochodzi dźwięk przejeżdżającego tramwaju, jakieś strzępy rozmów, klakson samochodu. Ta kakofonia dźwięków jest jednocześnie w tobie i poza tobą, ponieważ możesz wygenerować z nich ciszę, ciszę w której można się zatopić, aby odpocząć od myśli - insektów, na które nie wynaleziono żadnego środka, aby się od nich uwolnić. Uwolnić raz na zawsze.

Nobla dla tego, który wskaże drogę do zbawiennego bezmyślenia!

Kawa. Poranna kawa. Ta myśl zwalnia cię od porannej quasi filozofii. Przypominasz sobie prost rytuał jej parzenia. Z górnej szafki wyjmujesz pojemnik na kawę. Jest pusty. No tak, przypominasz sobie, że miałeś wczoraj rozpocząć nową paczkę arabiki. Kawa jest w dolnej szafce, jej półkilogramowa zawartość lśni czerwienią sześcianu. Z ociekacza wyciągasz potrzebny do rytuału mały nożyk którym nakłuwasz sześcian w którym uwięziona jest zmielona drobno kawa. Sześcian protestuje mdłym „pssss”, po czym flaczeje. Teraz, zgodnie z rytuałem próbujesz rozciąć brzeg, niestety, nie jesteś zbyt uważny i jakaś część kawy wysypuje się na podłogę. Odkładasz sflaczały sześcian na szafkę, rozglądasz się za kuchennymi nożyczkami, są tam gdzie być powinny, w drewnianym bloczku na noże. Tniesz równo, starannie zgodnie z codziennym rytuałem, który trochę zepsułeś odchodząc od ustalonych reguł, próbując zastąpić nożyczki nożykiem.

Teraz przesypujesz kawę do pojemnika. Koniec. Tylko jedna wpadka, których śladów za chwilę się pozbędziesz. Sięgasz po zmiotkę i szufelkę, dokładnie sprzątasz brązowe drobinki, niestety, wiaderko na śmieci, te pod zlewozmywakiem jest pełne, z tak zwanym czubkiem, większość śmieci to byle jak zmięte, zapisane kartki papieru, na jednej z nich, tej niczym wisienka na torcie widzisz litery, czytasz, człowiek, którego nie było.

Nie chcesz tego widzieć, (czyżby jakieś traumatyczne przeżycia) wyciągasz wiadro i wkładasz w nie swoją prawą nogą, papier poddaje się bez oporu, historii pozostałych śmieci nie pamiętasz. Wyciągasz nogę, ale wiadro więzi znoszony kapeć, próbując go wyciągnąć, drugą nogą stajesz na odłożoną na bok szufelkę, ta podnosi się i wysypuje się z niej przed chwilą zmieciona kawa. Klniesz, bo co masz innego zrobić w takiej sytuacji. Uwalniasz zakleszczony kapeć, (do którego czujesz jakąś magiczną empatię) jeszcze raz zamiatasz kawę, którą wsypujesz do ubitego wiadra. Uf!

Człowiek, którego nie było...

Nie chcesz sobie zadawać więcej banalnych pytań, wiesz, że tam gdzie nie zadaje się pytań, nie udziela się też odpowiedzi. A ty, jak zawsze masz więcej tych pierwszych.

Odkręcasz wodę, namydlasz dłonie mydłem w sztyfcie. Chyba nie masz innego mydła oprócz tego. Przynajmniej nie ma go teraz pod ręką. Wycierasz dłonie w ściereczkę wiszącą na plastykowym haczyku przylepionym do szafki. Po czym nalewasz wody do czajnika. Jesteś oszczędny ponieważ nalewasz odrobinę więcej niż wypijesz, niż mieści się w szklance, do której sypiesz teraz dwie łyżeczki aromatycznej kawy. Woda zagotowuje się błyskawicznie i po kilkunastu sekundach twoja mansarda przepełniona jest aromatycznym zapachem tak charakterystycznym dla wszystkich kafejek świata.

Szklanka z kawą niczym kadzidełko uwalnia przyjemny aromat. Czasem odnosisz wrażenie, że to przedsionek nieba, ale tylko czasem, tylko wtedy, kiedy budzisz się zresetowany, kiedy przeszłość nie obszczekuje cię niczym wiejskie kundle.

Przenosisz wzrok na wiadro ze śmieciami, przydałoby się wyciągnąć worek i założyć nowy, a stary wystawić za drzwi, potem, kiedy pójdziesz błądzić w labiryncie uliczek Starego Miasteczka wyrzucisz go na śmietnik. Ale najpierw poranny rytuał picia kawy? Śmieci wyrzucisz później. Tak, zrobisz to później, pewne czynności trzeba odłożyć na później, choćby takie, jak umieranie... Przyklejasz wzrok do szklanki z kawą, no tak, zapomniałeś przykryć ją szklanym spodkiem jak to robiła twoja mama, szybko naprawiasz swój błąd i teraz kawa zaparza się jak należy. Patrzysz jak fusy powoli opadają na dno. Na dno... Dno? Boisz się tego słowa. Wypierasz je ze swojej świadomości. I nie zadajesz więcej pytań, poza tym ostatnim, paradoksalnym – po co w ogóle zadawać pytania?

Nie wiadomo czym kierowany rozglądasz się po mansardzie, jakbyś szukał jakiegoś zagrożenia ukrywającego się gdzieś w jej zagraconych kątach, za uginającymi się pod ciężarem książek regałami, albo w lustrze, kiedy na nie nie patrzysz. Tego ostatniego boisz się najbardziej, że zobaczysz obcą twarz tuż obok twojej. Skąd ten nagły niepokój? A jednak nie uchronisz się od pytań na które nie ma odpowiedzi.

W takich chwilach dobrze jest podejść do otwartego okna, aby zaczerpnąć świeżego powietrza tak potrzebnego dla uspokojenia. Podchodzisz. Kamienica w której mieszkasz jest na najwyższym wzniesieniu Starego Miasteczka. Słońce na dobre muska już swoimi promieniami czerwień dachów, dachów pokrytych wypalanymi z gliny dachówkami. Ten widok ma na ciebie kojący wpływ i jeszcze ta bryza z pobliskiego jeziora. Jest dobrze. Oddychasz głęboko zapominając o demonicznym odbiciu w lustrze.

Nie ma czego się bać oprócz wspomnień.

Żona... Helena. Dwie żony. Dwie Heleny. I trzecia, żona Walijczyka. Pierwsza Helena urodziła ci syna, druga Helena córkę. Trzecia gra na harfie. Widzisz ich twarze, pamiętasz głos swoich dzieci, dzieci, które nie chcą pamiętać ciebie. Muzyka cichnie...

To zabolało. Zabodło! W ogóle skąd się wzięło? Może bezpieczniej skonfrontować się ze swoim demonem w lustrze niż bolesnymi wspomnieniami?

Może...

Za oknem ciemnieje, wiatr przygnał ciężkie chmury, nieprzespane noce, zmięte kartki zapisane drobnym maczkiem i mnóstwo dymu z wypalonych papierosów.

O czym tak namiętnie piszesz po nocach? O swoim nieudanym życiu? O psie, którego znalazłeś na skraju drogi przywiązanego do drzewa? Tak, o psie. O tym zwierzaku, który wzbudził twoją litość, zupełnie nieświadomy tego, jak bardzo się z nim utożsamiłeś, z tą różnicą, że ciebie nikt nie przygarnął, że nad tobą nikt nie okazał współczucia...

Być może słusznie! Gdybyś był psem, zapewne skończyłbyś w lesie przywiązany do drzewa.

A więc stoisz przy oknie miksując wspomnienia zapachem kawy. Dedalus, bo tak dałeś mu na imię odwdzięczył ci się niespotykaną wśród ludzi wiernością...

Kolejne westchnienie, kilka kroków po kawę, upity łyk po drodze i ponownie stoisz przed oknem. Przyglądasz się parze gruchających gołębi na dachu sąsiedniej kamienicy, która wydaje się być na wyciągniecie ręki.

Stare Miasteczko jest ścieśnione do granic absurdu niczym dębowe deski w beczce. Pamiętasz jednego bednarza, ale nie pamiętasz jego imienia, jego twarz przypominała twarz Lenina. Uśmiech zapijasz kolejną porcją kawy. Lubisz takie wspomnienia, neutralne, nawet ciepłe... Jakiś czas temu nawet cię odwiedził... Edward! Przypominasz sobie jego imię. Był zdziwiony sposobem w jaki zaparz kawę... Powiedziałeś, że ten rytuał przejąłeś od swojej mamy. Mama... Mama wydaje ci się teraz dwa razy większa niż była w rzeczywistości, ma niebiesko – szare oczy nie wyrażające niczego poza kolorem. Nigdy nie odczułeś od niej nadmiaru ciepła, wręcz przeciwnie. Pamiętasz jej wykrzywioną twarz nad sobą i słowa, które zabiły w tobie coś ważnego, zabiły ciebie samego. Żadna matka na świecie nie powinna wypowiadać takich słów:

Gdybym wiedziała, że będziesz tak się zachowywał to bym cię udusiła, kiedy byłeś jeszcze niemowlakiem!

A więc jesteś niedopatrzeniem, pomyłką, kimś kto zajmuję przestrzeń komuś lepszemu, zdolniejszemu. Zostałeś urodzony do zadań, których nie jesteś w stanie zrealizować, do celów, których nie osiągniesz. Jesteś, ale tak, jakby cię nie było. Twój wzrok podąża za matką, która nie jest już twoją matką, a może nigdy nią nie była. Ale ty, jako kilkuletnie dziecko tak bardzo potrzebujesz matki, matki o piwnych, ciepłych oczach. Idziesz za nią do kuchni i obserwujesz jak nigdy dotąd, jak dzieciak, którego nie ma. Matka gotuje wodę, sypie do szklanki dwie łyżeczki kawy, od czasu do czasu patrzy na ciebie z góry. Nie wiesz co teraz sobie myśli ta 26-cio letnia blondynka, i nie możesz o tym wiedzieć. Czajnik gwiżdże, mama zalewa kawę, szklankę nakrywa szklanym spodkiem, patrzysz jak fusy opadają na dno. Mama zapala papierosa, dorośli ludzie palą papierosy i piją kawę, to przywilej dorosłych, ty też chcesz być dorosły, też chcesz pić kawę i palić papierosy. Mama zdejmuje zaparowany spodek ze szklanki, odkłada na zlew. Zlew jest stary, mosiężny, brzydki. Brzydki jak cały wystrój waszej kuchni, waszego mieszkania, które służy jedynie do spania, picia kawy i palenia papierosów. Zahipnotyzowany całą tą sytuacją, tymi słowami, których nie powinieneś nigdy usłyszeć suniesz za matką, dla której już nie jesteś synem, do dużego pokoju. Duży pokój zawiera w sobie trzydrzwiową szafę, bukowy stół otoczony sześcioma tapicerowanymi krzesłami. Między oknem a balkonowymi drzwiami stolik z lampą z olbrzymim abażurem, na stoliku telewizor. Mama nie zwraca na ciebie uwagi, tak, jakbyś przestał dla niej istnieć, prawdę mówiąc to początek twojego bezistnienia, właśnie zacząłeś być człowiekiem, którego nie było.

Kolejny raz poddałeś się wspomnieniom, które zalały cię niczym fale tsunami. Kolejny raz otrząsasz się z nich niczym pies wychodzący z wody, uwalniasz się od nich jak od misjonarzy organizacji świadków Jehowy.

Nie chcesz wspomnień. Niczego nie chcesz wspominać. Nie chcesz też patrzeć w przyszłość, gdyż tacy jak ty, nie mają przed sobą żadnej przyszłości, żyjesz teraźniejszością, tym czymś pomiędzy było a będzie, chcesz tak tkwić w tym martwym punkcie zwanym teraźniejszością, chcesz skryć się w kącie pomiędzy życiem a śmiercią, niebem a piekłem, między tą trzypiętrową kamienicą a Starym Miasteczkiem.

Mansarda w której trwasz jest jednocześni łonem matki i całym twoim wszechświatem, i niech już tak zostanie. Nie ma jak to na swoich śmieciach. Kolejne westchnienie resetuje wspomnienia. Podchodzisz do biurka, przydałoby się posprzątać tę stajnię Augiasza! To tak przy okazji śmieci.

Pijesz kawę. Przez chwilę chodzisz po pokoju ze szklanką w ręku budząc w sobie kolejną potrzebę. Potrzebę palenia. Głód nikotyny jest silniejszy od łaknienia. Możesz nie zjeść śniadania, ale papieros do porannej kawy to wypełnienie rytuału. Jesteś już przy marynarce, wolną ręką przetrząsasz kieszenie. Aby zapalić potrzebujesz obu rąk, dopijasz kawę, przez chwilę zastanawiasz się gdzie odłożyć pustą szklankę. Nie ma jej gdzie odłożyć, odwracasz się na pięcie i robisz trzy kroki w stronę kuchennego aneksu, widocznie odczuwasz dziś niesamowita potrzebę porządku, tego tak egzotycznego zjawiska w twoim mieszkaniu. Ale tak to już bywa w życiu samotnego człowieka, że nachodzą go różne, podejrzane stany i potrzeby. Szklanka jest już w zlewozmywaku, to bardzo ważna informacja, bo mogła być w każdym miejscu, tylko nie tym. I znów przez chwilę jesteś dumny ze swojego małego zwycięstwa. Nie jesteś aż takim abnegatem na jakiego wyglądasz. Wracasz do marynarki, wyciągasz sponiewieraną paczkę papierosów i zapalniczkę, która zapala się za trzecim razem. Zaciągasz się z lubością myśląc o kolejnym gwoździu do twojej trumny.

I cóż z tego, jakiż to absurd umrzeć zdrowy! Wkurzasz się na tych wszystkich mądrali nawołujących do zdrowego stylu życia, jakby życie w tym obumierającym z każdym dniem ciele było tego warte! Masz 61 lat, które minęły jak jeden dzień, tak, jakby ktoś otworzył drzwi i zaraz je zamknął. Miliony przed tobą dywagowały na ten temat. Największym zagrożeniem dla człowieka nie jest śmierć, lecz życie! Ta naprędce sklecona sentencja paradoksalnie podnosi cię na duchu!

Podniesiony na duchu zabierasz się za porządkowanie regałów z książkami i tymi wszystkim szpejami walającymi się po biurku i pod biurkiem. Schylasz się, podnosisz jakąś książkę. Czytasz, Makary Hanuszkiewicz „Wiosna”. Co ona tu robi? Prawie o niej zapomniałeś, kilka lat temu napisałeś gościowi posłowie, Hanuszkiewicz cieszył się jakby wygrał na loterii, nie przypuszczając wtedy, że może to być niedźwiedzią przysługą. Przypominasz sobie, jak żalił się w jednym z listów, że znalazł wydawcę, który uzależnił wydanie „Wiosny” od zrezygnowania z twojego posłowia, odpisałeś mu, że niech zrezygnuje, niech wyda bez posłowia, wszak liczy się jego powieść a nie posłowie stetryczałego krytyka. Ale Hanuszkiewicz się zawziął i postawił sprawę jasno, napisał do wydawcy, że albo wydaje z posłowiem, albo niech się w dupę całuje! Dosłownie! Jak na debiutanta było to bardzo nierozsądne postawienie sprawy. Łapiesz się ma tym, że lubisz wspomnienia, ale tylko te, które są przyjemne. Stajesz się ostrożny, ponieważ bogaty w doświadczenie, wiesz, że wspomnienia chodzą stadami, i za jednym przyjemnym kryje się dziesięć nieprzyjemnych. W każdym bądź razie Hanuszkiewicz znalazł w końcu wydawcę, któremu nie przeszkadzało twoje nazwisko. I to jest właśnie to niechciane, przylepione do chcianego wspomnienie. Jak je segregować, jak je podzielić na dobre i złe? A może te złe są jak dłuto rzeźbiarza, które nadaje właściwy rys twojej osobowości. Dobre wspomnienia, przyjemne rzeczy mogłyby zniekształcić obraz, zamknąć w banale nijakiej osobowości, takiej z inkubatora, niezdolnej do zmierzenia się z życiem!

Ach ten twój relatywizm!

No tak, zawsze byłeś czcicielem relatywizmu, ofiarowując z taką lekkością swoje życie na jego ołtarzach. Uznawałeś za dobre to, co uznawałeś za dobre w obowiązującym kontekście , a czego teraz za dobre nie uznałbyś na pewno. I co dziwne, nie widzisz w tym żadnej sprzeczności, żadnego paradoksu. Widzą to tylko ci, którzy teraz plują na ciebie i którzy, jak niczego na świecie boją się swoich, zamiatanych pod dywan wątpliwości, bo gdyby ich nie zamietli, gdyby chcieli się z nimi zmierzyć ich fundament jestestwa runąłby w gruzy. No dobra, pies ich drapał, to nic, że jadali kiedyś przy twoim stole, wypijając przy tym hektolitry wódy! Ach, jakie to były imprezy i jakie gorące dyskusje, które toczyłeś z twoją pierwszą Heleną „Prawdomówną” czcicielką Boga Jahwe i jego syna Jezusa, z jaką pasją, z jaką wiarą udowadniałeś jej, że lepiej byłoby kłamać jak pies, gdybyś ukrywał Żydów, że ich nie ukrywasz, niż mówić prawdę panom okupantom, którzy ich szukają, że ich ukrywasz, bo tak trzeba, bo nie wolno kłamać, bo sam Jahwe zatroszczy się o swój lud. I to była ta Helena za którą nie tęsknisz i po której nie rozpaczasz. Niech Jahwe się z nią teraz użera! O ile istnieje, gdzieś tam po ciemnej stronie Księżyca.

Dlatego zamknąłeś się w tej mansardzie, aby nie szukać odpowiedzi na pytania, których nigdy sobie nie zadasz. A więc nie zadajesz sobie pytań, kiedy i jak poznałeś Makarego Hanuszkiewicza, co cię skłoniło, aby napisać posłowie do jego książki, i czy rzeczywiście to mogła być niedźwiedzia przysługa? Ale jedno pytanie musisz sobie zadać, co ty byś zrobił na miejscu Makarego? Odpowiedź przychodzi szybciej, niż byś się jej spodziewał, i jest odpowiedzią pragmatycznego oportunisty. To tak, jak z tym pierwszym milionem w biznesie, który trzeba ukraść. Kiedy będziesz już milionerem możesz tam sobie zostać filantropem. Ale najpierw trzeba wejść na szczyt, inaczej na całe życie zostaniesz malkontentem wiernym swoim mrzonkom, ideom, które nigdy nie zostaną ziszczone. 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Abraq · dnia 26.10.2015 06:02 · Czytań: 522 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Joan dnia 03.11.2015 08:54 Ocena: Bardzo dobre
Trochę za długi ten tekst, ale bardzo dobry.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty