- Wchodzę! Słyszysz?
Cisza.
- Otwórz te cholerne drzwi!
Szmer. Przesuwa krzesło po drewnianej podłodze. Może się wiesza. Nie widzieliśmy się ponad trzy miesiące.
- Kurwa – myślę – te drzwi wyglądają na solidne, a ja nie jestem Bruce Lee, żeby się z tymi drzwiami rozprawiać.
Przydałaby się jakaś taryfa ulgowa w tym miesiącu. Odrobiłem swoją pokutę – moja dziewczyna ulotniła się z dobrym przyjacielem i … jego żoną. Dziewczyna lubiła eksperymentować.
- Frank, co ty tam robisz? – mówię do drzwi. Jeszcze kilka zdań, a zaprzyjaźnię się z tymi drzwiami na tyle, aby pić do nich, a nie do lustra.
- Spadaj! – odpowiada szorstko, choć nie słyszę w jego głosie desperacji. Przyjmuję to za dobry znak. Ostatnio potrzebuje dobrych znaków.
- Mógłbyś się bardziej postarać Frank i krzyknąć, żebym chociaż spierdalał…
- Nie używam takich słów!
- Bo jesteś ciotą? – zawsze źle reagował na te słowa. Założyć mu pióropusz na głowę i wyrżnąłby wszystkich białych w Ameryce Północnej w tej złości.
- Nie, nie jestem! Jestem przegrany Sam. Przegrany… - słyszę jakąś bezradność w tym głosie. Nie podoba mi się to.
- Co ty mówisz Frank? Otwórz i pogadamy. Nie chcę mi się już więcej chuchać na te drzwi, nawet, jeżeli są z jakiegoś pięknego mahoniu sprowadzanego specjalnie dla ciebie z jakiegoś egzotycznego kraju.
Frank miał pieniądze i dbał o szczegóły. Ja pieniędzy nie miałem, i w sumie było mi wszystko jedno, jakie witają mnie drzwi, gdy po dwunastu godzinach pracy wracałem do domu. Witają zamiast żony (już nie mam) i psa (nie lubię). Koty podobno nie witają swoich właścicieli, wiec nie mam.
- Powinieneś sam tego doświadczyć Sam. Przede mną, zamiast mnie. To dla mnie za dużo… - dodaje.
Frank był wrażliwy. W czasach liceum –zresztą podobnie jak w podstawówce - siedzieliśmy w jednej ławce. I obawiałem się wtedy, że jego ręka zawędruje gdzieś, gdzie nie powinna – na mój tyłek, albo krocze, i będziemy musieli się pożegnać na zawsze. To ta jego wrażliwość, chód i grzywka zawsze perfekcyjnie zaczesana na lewą stronę – to krzyczało, że jest pedałem.
Inni w klasie też tak na niego krzyczeli. Frank jednak miał dziewczyny. Jedna twierdziła nawet, że jest wspaniałym kochankiem.
- Frank chodzi o dziewczynę? Jakaś puściła cię kantem? Ta z imprezy haloweenowej, tak?
- Dziewczyna mi tylko pewne rzeczy uświadomiła. Ze jestem przegrany. Przegrałem życie, a siebie samego spłukałem z wodą w kiblu… gdzieś teraz pływam teraz w gównach miasta, słyszysz? Przegrałem! Po drugie..
- Nie panikuj. Każdy czasami czuje się przegrany. Kiedy ma się poczucie, że nic się nie układa – mówię.
- Po drugie…
- Otwórz – nie daję mu dokończyć - pogramy na gitarze coś Nicka Cave’a, a ty powydzierasz się do dezodorantu… jak za dawnych czasów, jak stawał nam na sam widok gołej łydki.
- Znowu mnie nie słuchasz Sam. Zaraz zracjonalizujesz, co mówię, uprościsz, zostawisz mnie z tym. A sam pójdziesz poszukać jakieś świeżo porzuconej albo zdesperowanej, albo pijanej, aby się z nią pieprzyć…I to znając ciebie to u niej, abyś mógł wyjść od niej, kiedy tylko będziesz chciał.
- Wiesz, przecież, że nie lubię wyrzucać ich od siebie z domu. Nie mam serca – szczególnie ciężko wyrzuca mi się te, które nad ranem okazują się być nadal ładne. Ale co, po drugie Frank?
- Jest też trzecie.
- Skupmy się na drugim, ale najpierw otwórz. Stoję pod drzwiami jak baran.
- Z tego, co pamiętam, to masz nawet wprawę w staniu pod drzwiami jak baran – słyszę cichy chichot. Frank lubił dużo mówić i znęcać się nade mną z przeszłości – z tego, co pamiętam to dobijałeś się do drzwi byłej zony, żeby cytując ciebie „ta kurwa oddała co twoje”. Przypomnij mi, przez ile dni… trzy… cztery…?
- Byłem pijany. Więc mówiłem, co myślałem.
Była żona odchodząc wzięła córkę, dom i samochód. Za zdrady i picie.
- Może coś zapalimy Frank, skoro… hmmm… od pewnego czasu jestem abstynentem? – proponuję, choć jąkam się przy „od pewnego czasu” - łatwiej pogada nam się o życiu.
Słyszę, jak Frank otwiera drzwi. Zamknął je na dwa zamki, jakby spodziewał się jakiegoś najazdu wroga. Choć on wrogów nie miał, ja miałem ich kilku.
Stoi przede mną i powraca do mnie znowu nieokreślony niepokój. Jakbym bał się, że mogę niedługo kogoś stracić, mimo, że nie ma ku temu jakiś logicznych podstaw. Stoi przede mną, ale trochę jakby to nie był on. Wysoki, chudy, z gęstymi brwiami i wielkimi oczami (te, z tych, które mogłyby świecić w ciemności) – to się zgadza. Niedbale zaczesane włosy, sińce pod oczami – te wynikające z połączenia przepicia i niewyspania, krzywo zapięta koszula i bose stopy – to się zupełnie nie zgadza.
- Wyglądasz gównianie – mówię i wchodzę do środka.
Frank uśmiecha się na sekundę i wskazuje ręką fotel, na którym mam usiąść. Na fotelu, podobnie jak i na kanapie, i stole leżą stosy ubrań, książek i gazet. Zrzucam te rzeczy na podłogę i siadam. Misiek zajmuje miejsce na kanapie, naprzeciwko mnie, miętoląc w ręce chusteczki higieniczne.
- Szukałeś czegoś czy gdzieś się pakujesz? – pytam.
- Całe życie… całe życie czegoś szukam, albo się pakuje.
- Coś dziś filozofujesz Frank. Zapalmy i mów.
- Nie palę. Ale jest wiele rzeczy, wiele rzeczy, które nie grają tak jak powinny. I nie wiem, jak je nastroić. Ta dziewczyna z Haloween…
- Wiedziałem. Zakochałeś się, a ona cię rzuciła?
- Nie, ona mi uświadomiła parę rzeczy i chciałbym, abyś ty też to wiedział. Powinieneś wiedzieć, bo nic nie będzie takie samo, nic.
- Co powinienem wiedzieć? – pytam.
- Że się zapomnieliśmy. Ale tu się powtórzę: przegrałem swoje życie i pływam w gównie miasta. To po pierwsze. Po drugie – robię za sardynkę i może ty też, za każdym razem jak ubierasz się w garnitur i odprawiasz ten swój taniec handlowca przed szefem, pokazując mu ostatnie deale. I dopóki słupki rosną, jesteś gościu. Więc ty i ja, i wszyscy wokół dusimy się w tej naszej codzienności jak sardynki w puszce, również bez powietrza. Choć to nie jest w tym drugim najgorsze..
- To co jest najgorsze Frank?
- To, że ludziom to tak naprawdę nie przeszkadza… to bycie sardynką. Przyjmują ten los, rozumiesz? Znam i takich, którzy wyjechali do Londynu, do pracy, aby mieć lepsze życie i przez rok nawet Londynu nie zwiedzili. Rozumiesz? Być w Londynie rok… i nie wiedzieć pieprzonego Big Bena?
- W sumie niewiele tracą. Big Ben wygląda lepiej w filmach o Bondzie niż na żywo – odpowiadam.
- Chodzi o to, że tylko dom, praca, praca, dom, a praca marna. Albo… nie szukają odpowiedzi sami…
- Odpowiedzi na co?
- Co zrobić ze sobą, z tym co mają, z tym co się urodzili. Zawsze myślałem, że pewne rzeczy trzeba mieć, że wypada. Zresztą jedyne, co słyszysz, to, to, żeby mieć, uczą cię jak mieć, mówią co powinieneś mieć. Mieć pracę, samochód, mieszkanie. Nikt do mnie nie przyszedł i nie powiedział, że powinien przeżywać, nikt nie nauczył mnie jak przeżywać, i co powinien przeżywać…
- Ja przeżyłem sporo. I nie polecam – mówię zresztą zgodnie z prawdą. Bo do rozwodu, różnych łóżkowych przygód z wariatkami, alkoholizmu (w tym dwóch odwyków), dodałbym jeszcze patologiczną rodzinę.
- Nie, Sam. Ty nie przeżywałeś. Ty zawsze niszczyłeś. Jak nie siebie, to innych. Nie przeżywałeś.
- Ruchanie się nie liczy? – próbuję rozluźnić atmosferę. Nawet nie wiem jak mam reagować na tę rozmowę.
- Jesteś idiotą. Chodzi mi o to Sam, że już po nas, i nie ma nadziei. Ten syf, który tu widzisz… Szukałem swoich dawnych rysunków, ale chyba je zgubiłem podczas przeprowadzki. Przecież mógłbym rysować, lubiłem to, mimo, iż byłem do bani. Zgubiłem coś, co sprawiało, że moje dni miały jakiś sens. Zapomniałem o tym. Po prostu zapomniałem, że to miałem, i że sprawiało mi to radość.
- Przecież możesz do tego wrócić.
- Ta dziewczyna z Halloween… – mówiąc to spogląda na dywan. Uświadamiam sobie, ze rzadko patrzy mi w oczy. Częściowo jest gdzieś indziej – ta dziewczyna jest… była… inna – kontynuuje.
- Dlaczego inna? – czuję, ze wypada o to zapytać, bo to ona zapewne jest przyczyną dziwnego zachowania Franka. Może chłopak ma złamane serce. W życiu mężczyzny za wszystkim stoi kobieta.
- Bo ona przeżywa. Żebyś to widział! Jak ona się cieszyła, gdy jechała na wycieczkę, szła na koncert, albo dostała jako prezent książkę. Jak dziecko.
- Dla mnie to nie brzmi dobrze. Inność nie jest mile widziana. Nigdzie
- I zapragnąłem żyć tak jak ona – Frank wydaje się nie przejmować moimi słowami - chcę mieć w życiu coś, co będzie się liczyć, będzie mieć znaczenie. Ale nie wiem, jak to zrobić – kompletnie nie wiem, jak Sam……
- Może wróć do rysunku? Albo niech ona cię tego nauczy tego, jak się cieszyć…? – zawsze byłem dobry w podsuwaniu ludziom dobrych, logicznych i prostych rozwiązań. W moim życiu nigdy nie stosowałem żadnej z moich własnych rad, ani nie wdrażałem pomysłów, podsuwanych innym. A mógłbym być milionerem.
- Ona nie może mnie już nauczyć Sam. Nie może. Ona… - słyszę, jak głos mu się łamie, z niezwykłą gwałtownością. Łamie szybko jak cienki patyk w ręku złego i naburmuszonego dziecka.
Łzy napływają mu do oczu i może gdyby nie chodziło o Franka, tylko o kogoś innego, to czułbym się teraz jak bohater jakieś ckliwej telenoweli i wyrzuciłbym swoją kwestię do kosza, z lekkim niesmakiem. Siadam jednak na kanapie obok Franka i klapię go po ramieniu:
- Co ona? Co się stało? – pytam spokojnym głosem i staram się nie okazywać oznak zdenerwowania. Rzadko widuje się takie obrazki.
- Ona… zginęła Sam. Zginęła w wypadku – odpowiada i zaczyna płakać. Łzy spływają mu po policzkach. A ja klapię go po ramieniu jeszcze raz. Siedzimy na kanapie i patrzymy gdzieś w dal.
- Napijmy się – mówię.
– Dobrze Sam. Dobrze, że cię mam.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt