Zaczynał się dzień, zwykly normalny jakich wiele dni. Za oknem brzydka paskudna pogoda, pada deszcz, mglisto, zapewne i zimno. Stoję wpatrzona w to co dzieje się za cienką szybą mojego okna. Stoję i rozmyślam, marzę, wracam myślami do przeszłości, nie chcę patrzeć w terażniejszość, nie chcę, wolę wrócić do chwil, które pozostały za mną, które były, ale już uległy zatraceniu. Nie powrócą...
Ocknęłam się, jednak wracam do terażniejszości, choć nie chcę, muszę... muszę... tutaj jest mój dom, mój mąż, moje dzieci i wnuki. Smutnymi oczami spojrzałam tam, gdzie powinien być on... mój mąż. Jest ... siedzi w głębokim fotelu z gazetą w ręku, czy czyta? Wątpię... obok niego na dywanie dwaj wnukowie, nie zwraca na nich uwagi, bawią się sami. Też pogrążony w myślach, kiedy to wszystko się skończy, kiedy zobaczę na jego ustach uśmiech, a w oczach radosny blask. Kiedy?
Deszcz bębni nieustannie w szyby, przemoczone wróbelki szukają schronienia na pobliskich drzewach, bezskutecznie... tam też pada, nie chronią ich przemoczone, ściekające wodą niewielkie pożółkłe liście. Jesień zrobiła swoje, drzewa stoją nagie, z niewielką ilością zasuszonych liści, nie dają schronienia....
Ach, jak bardzo bym chciała wyjść i iść w strugach tego jesiennego deszczu, jak bardzo pragnę słuchać bębniących kropelek deszczu po brezencie mojego niebieskiego parasola. tak, niebieskiego, nie żółtego, nie innego, ale mojego... niebieskiego. To jest mój kolor. Spojrzałam na siebie. Bogu dzięki mam na sobie swój ulubiony sweterek, tez niebieski... A oczy? Jakie ja mam oczy? Zapomniałam? Nie, to niemożliwe, muszę pamiętać, muszę, więc jakie one są? Roześmiałam się na głos... oczywiście... niebieskie.
Idę w strugach deszczu, on przy mnie, chowa się pod parasol, ale on nie daje mu schronienia, za mały, albo ja go żle trzymam...Moknie, moknie dla mnie, uśmiecha się, ale widzę ze ściekająca woda z parasola wlewa mu się za kołnierz, tuli głowę w ramiona, wygląda śmiesznie... śmieję się, mnie też woda wlewa się za kołnierz, przytulam się do niego.. idziemy...
W przemoczonych butach chlupie woda, wylewa się z nich, nie zważam na to. Zresztą po co? Grypa murowana, ale wyleżę ją w łóżku z kolorową pościelą, a on będzie przy mnie, będzie mnie pielęgnował. Każdą tabletkę, każdy lek wezmę od niego, nawet ten niedobry, ten gorzki, bez smaku, ale który mnie wyleczy aby znów być przy nim, znów razem iść przez życie... Chcę kochać, chcę być kochana, chcę śpiewać, chcę aby mnie śpiewano... Czy tak wiele potrzebuję do szczęścia?
Ocknęłam się z zadumy, rozejrzałam się dookoła... znajoma kuchnia, zlew, a w nim naczynia do mycia. Gdzie jest on... tam siedzi, nadal w fotelu, a przy nim wnuki. Gazeta leży na kolanach, nie czyta jej, patrzy przed siebie beznamiętnym wzrokiem...
Woda chlupie w zlewie, jeden talerz, drugi, trzeci, coraz mniej, teraz garnki, szklanki, miski... tak codziennie, nawet dwa razy dziennie, póżniej obiad, podwieczorek dla wnuków... znów gary... dokąd to wszystko będzie trwało. Godziny płyną... siódma, ósma... minuty pędzą jak oszalałe, syn z synową w swoim pokoju... baraszkują. Gdzie wnuki? Gdzie one?
Spojrzał na nią. Jej smukła sylwetka pięknie prezentuje się w półmroku jaki panuje w kuchni. Patrzy przez okno, za chwilę zacznie myć naczynia, który to już raz, ile ich jeszcze będzie. Dlaczego tak patrzy w to okno, co tam widzi... przecież pada deszcz, duży deszcz, pochmurno... cóż można tam zobaczyć. Przy fotelu, w którym siedzi bawią się wnuki, nie zwraca na nie uwagi i tak sobie krzywdy nie zrobią, więc po co się wtrącać? Słusznie... po co?
Zadumany milczy, ma żal do syna , do synowej. O co? Wczoraj byla niedziela, piękny jesienny dzień, nie taki jak dzisiaj.Świeciło słońce, było ciepło, mnóstwo ludzi na spacerze... A on?
Zmarszczył twarz, spojrzał na żonę, stała nadal przy oknie, patrzyła... Syn z synową z samego rana udali się do znajomych w odwiedziny, oczywiście bez dzieci... te pozostały pod jego i żony opieką. Przez cały dzień. Oczywiście kocha tych urwisów, ale dzisiaj... taka pogoda, wymarzona pogoda na spacer, na spacer z nią, ze swoja żoną. Dawno już obiecywał sobie, że weżmie ja na spacer, właśnie w taki dzień jak wczoraj, taki słoneczny, taki miły i radosny. Będzie ją trzymał za rękę, jak dawniej, czule i mocno, nie wypuści jej ręki, nie straci jej, znów będzie jej prawił morały jak za dawnych lat, a ona będzie słuchała. Uśmiechnięta, wesoła, z rozwianymi włosami, przytulona do niego... będzie słuchała...
Szum lecącej wody z kranu wyrwał go z zadumy, rozejrzał się po pokoju. Wnuki grzecznie bawiły się, żona zaczynała myć naczynia. Niedbale odłożona gazeta leżała na jego kolanach.
Syn z synową nie wrócili o umówionej porze, spacer... ach, lepiej nie wspominać! Wróciły jednak dawne wspomnienia... Taki sam dzień jak dzisiaj, padało, bardzo padało, ale poszedł na spotkanie z nią, przyszła z tym swoim cudnym parasolem, a do tego niebieskim... tak niebieskim, kochała ten kolor, przepadała za nim, nosiła wszystko co związane było z tym kolorem. Ale żeby mieć niebieski parasol? No nie... a jednak miała i to duży, doszedłem do niej, ale jakoś nie mieściłem się pod nim. Może żle go trzymała? Nie mówiłem nic, choć woda ciurkiem lala mi się po głowie spływając za koszulę.
Śmiała się z tego, ona też była przemoczona, jej stopy pływały w butach pełnych wody, nie zważała na to, ja również. Szedłem obok niej po kostki w wodzie, ciekawiło mnie kogo położy pierwszego grypka. Bo, że położy byłem tego pewien.
Cudny jednak był ten spacer, deszcz spływał po naszych policzkach, wlewał się nam za kołnierz, śmialiśmy się z tego, przytuleni do siebie całowaliśmy się w jego strumieniach, jego smak mieszał się ze smakiem naszej miłości... powstał nowy smak, odkryliśmy go, smakowaliśmy i cieszyliśmy się jak dzieci. Nawet taki deszczowy dzień może być wspaniały, niezapomniany...
Spojrzał w głąb kuchni, przy zlewie nadal stała jego żona, myła ostatnie talerze, ostatnie garnki, zaraz znów naczynia, zaraz znów, zaraz... i tak w kółko. Czy to się kiedyś skończy?
Znów spojrzał na żonę... nie, to musi się skończyć... musi... ale kiedy? Dość tych garów, dość tych wnuków, chcę być wolnym, chcę by ona też była wolna, żebyśmy obydwoje byli wolni... muszę coś zrobić, muszę.
Wreszcie rodzina w komplecie, syn z synową, wnuki, no i my. On i ja. Ja i on. Patrzymy na siebie, oczy nie kłamią, mówią co chcemy, czego pragniemy. Nie potrzeba słów ni gestów... wiem co chcemy powiedzieć, wiemy co mówimy. Dzieci patrzą na nas zdziwione, zaskoczone, nie wiedzą co powiedzieć... lepiej nic... niech to pozostanie pomiędzy mną a nim. Między żoną i mężem. Rozumiemy się doskonale.
Deszcz nadal pada i pada...
Patrzę na męża, podchodzi do szafy i wyjmuje... no co? Mój parasol, niebieski parasol, skąd go on przyniósł, gdzie kupił, przecież ostatni wyrzuciłam... był zepsuty. Pamiętał... kochany jesteś mój mężu, bardzo kochany.
Deszcz nadal pada i pada...
Obejmuje mnie czule i przy dzieciach całuje, tak jak dawniej... Ubieramy płaszcze, twarze stają się pogodne, uśmiechnięte, dzieci zaskoczone patrzą, nic nie rozumieją, może jeszcze nie pora aby to wszystko trafiło do nich? .... Wychodzimy.
Deszcz nadal pada i pada....
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt