Świetlik Cz. 3 - G.G
Proza » Długie Opowiadania » Świetlik Cz. 3
A A A

  Następnego dnia rano standardowo obudził mnie apel, potem było śniadanie i powrót do nicnierobienia. Tuż po godzinie dziesiątej ogłoszony został spacer. Prócz mnie wybrał się na niego nielubiany brunet oraz dwóch ćwiczących gości. Po opuszczeniu celi zorientowałem się, że na spacer razem z nami idzie jeszcze dziesięciu innych chłopaków z innych cel. Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, wszyscy zaczęli się ze sobą witać. Idąc w ślady kolegów z celi, też chciałem się przywitać. Niestety nikt nie chciał podać mi ręki.

– Hola, hola, świeży, chuj wie, kto ty jesteś!

– Jestem w porządku! Przecież pokazywałem papiery – protestowałem.

– Dobra, ochłoń i nie wyskakuj na razie z tą łapą – dobitnie wyjaśnił mi Dawid, czyli jeden z ćwiczących.

W połowie spaceru podszedł do mnie drugi z ćwiczących gości z mojej celi. Dowiedziałem się, że ma ksywę Luka, mieszka zaś dwie dzielnice ode mnie. Chłopak szybko wyjaśnił mi, co należy do moich obowiązków. Trochę mi się to nie podobało, lecz ostatecznie nie miałem wyjścia, jak wykonywać powierzone mi obowiązki do czasu, aż pod celą pojawi się ktoś nowy. Należało do nich codzienne sprzątanie celi, czyli zamiatanie i co drugi dzień zmywanie posadzki wodą z proszkiem, mycie okien oraz dbanie o porządek na stole. Wywiązywanie ze swych obowiązków miałem zacząć od jutra.

Po powrocie do celi znów zaczęła się przerażająca więzienna codzienność, czyli oglądanie telewizji przy jednoczesnym leżeniu na łóżku. Jacyś dziwni byli pozostali moi współlokatorzy. W zasadzie zdawkowo rozmawiałem tylko z Luką, Dawidem i starszym, bo pięćdziesięciosiedmioletnim, panem Patrykiem. Brunet z każdą godziną coraz bardziej zaczynał działać mi na nerwy, natomiast Rafał z Maćkiem (czyli goście cały czas tępo wpatrujący się w telewizor) byli dla mnie jak powietrze.

Dopiero później dowiedziałem się, że obaj codziennie albo palą zioło, albo biorą jakieś psychotropy. No ale w końcu siedzieli za morderstwa, czyli groziło im dożywotnie pozbawienie wolności, dlatego uciekali myślami gdzieś z dala od tego miejsca oraz beznadziejności położenia, w jakim się znaleźli.

Pierwsza scysja z Mikim miała miejsce dwa dni później. Za wszelką cenę chciał, bym mu zmywał naczynia po obiedzie. Oczywiście zbuntowałem się, w konsekwencji czego o mało nie doszło do rękoczynów. Ja byłem pewny siebie. Myślę, że na sto procent poradziłbym sobie z nim. Jednak Luka nieco ostudził nas obu. Taktyka mojego działania była prosta. Rano, po apelu, nie kładłem się spać, tylko zmiatałem bądź zmywałem podłogę. Wszystko to zajmowało mi pół godziny, po czym kładłem się spać. Śniadanie odbierał dla wszystkich Patryk, więc spokojnie mogłem pospać do dziewiątej.

Dziś na śniadanie była skromna porcja marmolady. Można by to bardziej potraktować jako deser niż śniadanie, no ale cóż. Cały czas myślałem o swych najbliższych, czy w ogóle wiedzą, co się ze mną dzieje, co z mieszkaniem? Bo co do utraty pracy nie miałem wątpliwości. Ogólnie nie dopuszczałem do siebie myśli spędzenia tutaj chociażby roku. Ta codzienność, przewidywalność, marazm były nie do zniesienia. Co najgorsze, nie mogłem nawet skoncentrować uwagi na czytaniu, a trafiła mi się naprawdę dobra książka. Normalnie przeczytałbym ja w dwa dni, teraz jednak, kiedy tylko kończyłem zdanie, natychmiast uciekałem myślami gdzieś daleko stąd i dopiero przy czwartym zdaniu orientowałem się, że nie mam pojęcia, o czym czytam.

Pamiętam dokładnie to piątkowe popołudnie, gdy drzwi, potocznie nazywane klapą, otworzyły się. Stanął w nich strażnik, informując mnie, abym za dziesięć minut był gotowy na widzenie.

Ucieszyłem się niesamowicie, tym bardziej, że akurat dzisiaj mieliśmy łaźnię, czyli jedyną w tygodniu kąpiel, a mnie udało się wymienić ciuchy skarbowe na dużo lepsze. Mające przynajmniej odpowiedni rozmiar.

Przez całą drogę na salę widzeń serce tłukło mi jak oszalałe. Umysł natomiast zadawał wciąż jedno pytanie: kto przyszedł mnie odwiedzić? W pomieszczeniu, z którego bezpośrednio wchodziło się na salę widzeń, stało nas stłoczonych chyba z piętnastu. Oddychało mi się coraz ciężej, a przed oczami nagle pojawiło się mnóstwo świecących punkcików.

Dziesięć minut później drzwi otworzyły się, a my weszliśmy na salę przeznaczoną do odwiedzin. Przy stoliku pod ścianą siedział mój tata z mamą. Przez pierwsze pięć minut nikt z naszej trójki nie mógł wydusić z siebie słowa. Tylko przywitaliśmy się, następnie siedzieliśmy naprzeciw siebie w milczeniu. Później atmosfera nieco się rozluźniła. Temat rozmowy przeważnie odzwierciedlał troskę rodzicielską moich najbliższych: Czy nie jesteś głodny? A czy nie dzieje ci się krzywda? Ja natomiast z całych sił starałem się uspokajać i zapewniać, że wszystko jest w porządku, a kwestią dni jest zwolnienie mnie z aresztu. Serce pękało mi na widok tak cierpiących rodziców. Zarówno dla nich, jak i dla mnie, była to sytuacja absolutnie jak z sennych koszmarów. Wtedy po raz kolejny przekląłem prokuratora i sędziego.

Godzinne widzenie zakończyło się w okamgnieniu. Nawet nie zauważyłem, a znów wracałem pod celę z niewielką reklamówką rzeczy kupionych w kantynie, na które składały się kawa, herbata i kilka konserw z mielonką. Najgorszą informacją był brak kontaktu z moja dziewczyną Andżeliką.

Nie zdążyłem wejść do celi, gdy zostałem poinformowany o przybyciu do mnie adwokata. Jego przybycie było o tyle dziwne, że niecałe dwadzieścia minut temu tłumaczyłem rodzicom, by nie brali żadnego obrońcy. Na jednego z dwóch najlepszych nie było ich stać, natomiast wydatek na każdego innego to byłyby pieniądze wyrzucone w błoto. Najlepszym wyjściem w mojej sytuacji materialnej było napisać o adwokata przydzielanego z urzędu.

Pan mecenas czekał już na mnie w specjalnie przeznaczonym do tego typu wizyt pokoju.Kiedy zobaczyłem swego obrońcę, ugięły się pode mną nogi. Był to ten sam człowiek, który bronił mojego przyjaciela Gwidona. Adwokat zapewnił mnie, abym niczym się nie przejmował, wyjaśnił, że już działa w kwestii wyciągnięcia mnie z tego parszywego miejsca. Dobra informacja dotyczyła posiedzenia mającego się odbyć w przyszłym tygodniu, dokładnie we wtorek, a dotyczącego bezpośrednio mojej osoby. Po zapoznaniu się z aktami sprawy sam jest w szoku, że zostałem tymczasowo pozbawiony wolności. Co mi jednak po tych zapewnieniach, skoro dalej siedzę. Na pożegnanie zostałem zapewniony o dużo bardziej komfortowych okolicznościach naszego kolejnego spotkania. Nie pozostawało mi nic więcej jak zaufać mojemu obrońcy. Przepełniony optymizmem wróciłem na celę.

Tego dnia, tak samo zresztą jak i każdego poprzedniego, miały miejsce jeszcze trzy wydarzenia: obiad, kolacja i apel. Spacer, niestety, akurat miał miejsce w czasie mojego widzenia, a więc umknął mi. W międzyczasie Dawid z Luką trenowali, Patryk gotował im ryż, Mike udawał, że czyta ze zrozumieniem gazetę o tematyce biznesowej, a Rafał z Maćkiem półprzytomni wpatrywali się w telewizor. Po skończonym treningu każdy z nich prowizorycznie wykąpał się, następnie zajmując się swoimi sprawami, czyli pilnym studiowaniem pism kulturystycznych.

Na koniec dnia, tuż przed zaśnięciem, pragnąłem w myślach, by to był ostatni weekend spędzony w tym miejscu. Z tego wszystkiego nawet nie zauważyłem, kiedy sam zacząłem się modlić. Modliłem się tak intensywnie, że aż zasnąłem, nim zdążyłem wypowiedzieć w myślach słowo „amen”.

Kolejny dzień mojej gehenny dobiegł końca.

***

Sobota i niedziela dłużyły mi się niesamowicie. O ile do momentu ogłoszenia spaceru czas leciał szybko, to po powrocie do cel, jakby zatrzymywał się w miejscu. Mike chwilami doprowadzał mnie do szału. Był tak głupi, że aż trudno było w to uwierzyć. W pewnej chwili przestaliśmy ze sobą rozmawiać, ponieważ każda wymiana zdań o mało nie kończyła się bójką. Typ na każdy temat miał coś do powiedzenia, zupełnie się na tym nie znając. Mylił polityków, pełnione przez nich funkcję, a nawet partie. Nie miał zielonego pojęcia o piłce nożnej, ale uważał się za wielkiego fachowca w tej dziedzinie. Czuł jednak, że się go nie boję, a wręcz przeciwnie, dlatego niby się mnie nie obawiał, ale w gruncie rzeczy tylko czekał, by Luka stanął pomiędzy nami, kończąc nasze potyczki słowne. Że też zawsze musi się trafić jakiś idiota.

Doszedłem do wniosku, że taktyka odbywania kary obrana przez Rafała i Maćka nie była ostatecznie taka zła. Nic ich nie interesowało, żyli sobie w swoim świecie, zupełnie nie zwracając uwagi na innych. Było tylko jedno pytanie: jak długo wytrzymają to ich mózgi? Nie jest normalną rzeczą funkcjonować w taki sposób rok, dwa czy też dłużej. Zmiany, wywołane w chociażby logicznym myśleniu, mogą być nieodwracalne.

W niedzielę, tuż po godzinie szesnastej, ogłoszona została msza. O dziwo, z przyjemnością na nią poszedłem. Kaplica będąca niedużym, urządzonym skromnie, ale zadbanym pomieszczeniem, sprawiała wrażenie jedynego normalnego miejsca w całym areszcie. Msza była odprawiana w sposób identyczny z tym, jaki pamiętałem z wolności, zanim w brutalny sposób mi ją odebrano. Różniła się tylko treścią kazania, no i nie było ogłoszeń duszpasterskich, a także zbierania na tacę. Jednak wsłuchując się w słowa duchownego, w pewnej chwili oniemiałem. Intencje księdza na pewno były dobre, na pewno też ten na pierwszy rzut oka poczciwy człowiek chciał nam dodać nieco otuchy i pocieszenia, ale ja odebrałem jego słowa w sposób zupełnie odmienny.

Ksiądz mówił, że pomimo pozbawienia wolności tak naprawdę jesteśmy wolni, chociażby od wszelkich nałogów i pokus. Nie stanowi dla nas problemu alkohol, narkotyki czy jakiekolwiek inne środki odurzające, o kobietach nie wspominając. „Nie no” – pomyślałem. Przecież on gadał takie bzdury, że aż ciężko było mi wysłuchać tego do końca. Przecież niezażywanie żadnego z wymienionych przez wielebnego specyfików nie wynika z mojej wolnej woli, tylko z zakazów, jest mi to zabronione, więc o jakim rodzaju wolności w ogóle on mówi? Jakże przewrotna interpretacja słów „jestem wolny od…”.

Bardzo pozytywnym skutkiem pójścia na mszę było spotkanie Adiego. Chłopaka młodszego ode mnie o przeszło dziesięć lat, mieszkającego w tej samej dzielnicy co ja, lecz dwa bloki dalej. Odkąd pamiętam, rodzice mieli z nim kłopoty. Cokolwiek wydarzyło się na podwórku, poczynając od wybitej szyby, poprzez kradzież radia w samochodzie, a kończąc na obrobieniu mieszkania, zawsze z czasem okazywało się, że zamieszany był w to Adi. Teraz jednak ten małolat spadł mi z nieba. Od razu zaświadczył swoim kumplom, że mnie zna i że jestem w porządku.To znaczy nigdy na nikogo nie zeznawałem, nigdy też nie wzywałem policji, gdy wraz z pięcioma kumplami siedzieli do późnych godzin wieczornych na ławce przed blokiem. Zostałem poinstruowany, aby powiedzieć Luce, że znam Adiego, no i wszystko ze mną jest okej.

Po powrocie do celi od razu powiedziałem o spotkaniu z małolatem. Od tej chwili relacje między mną a Luką i Dawidem nieco się zacieśniły. Od środy miałem nawet zacząć z nimi ćwiczenia. Bardzo nie spodobało się to Mikiemu, zabiegającemu o to już od kilku miesięcy. Nie miał jednak innego wyjścia, jak zdusić to w sobie, ku mojej ogromnej uciesze. Chłopaki na spacerze też zaczęli normalnie się ze mną witać. Teraz twierdzili, iż tak musiało być, no i wobec każdego takie środki są stosowane.

We wtorek na spacerze pogoda naprawdę dopisała, lecz mimo to z naszej celi wyszedłem pospacerować tylko ja. Ciekawostką było to, że spotkałem na nim Olgierda. Wyglądał jakoś dziwnie, jakby wystraszony, robił dobrą minę do złej gry. Widziałem, jak się zachowywał wcześniej, dlatego jego obecna postawa była mocno zastanawiająca. Co ciekawe, strasznie był w stosunku do mnie miły, tak jakbyśmy byli kumplami. Pewny byłem jednego: ten typ coś ukrywa. Oczywiście nie pomyliłem się. Minęło czterdzieści minut spaceru, gdy podeszli do nas Gabryś z Urkiem. Obaj mieli po metr dziewięćdziesiąt wzrostu i ważyli dobrze ponad sto kilo.

– Znasz go? – zapytali mnie.

– Siedzieliśmy razem na przejściówkach.

– Ten frajer to uciekinier! – zakomunikował Gabryś, nie spuszczając przy tym wzroku z Olgierda.

Jego twarz w przeciągu sekundy zrobiła się biała jak prześcieradło.

– To nie tak, ja…ja ty…lko – zaczął się jąkać.

– Zamknij mordę, szmatławcu! – włączył się do rozmowy Urek. – Poleciałeś ze skargą do wychowka, że cię dojeżdżają i chcesz przerzut na inną celę.

– Nie ja…ja ty… lko.

– A przy okazji rozbili im całą celę, złamasie – kończąc wypowiadanie tych słów, Urek wymierzył Olgierdowi siarczysty prawy prosty. Gabryś zadał za to cztery ciosy lewą ręką, rozbijając mu nos i łuk brwiowy. Pozostali więźniowie będący w tym czasie na spacerze natychmiast zebrali się wokół leżącego Olgierda. Każdy z nich włącznie ze mną splunął na niego. Nie wiem, dlaczego tak postąpiłem, zadziałała chyba psychologia tłumu. Przecież, de facto, on nic mi nie zrobił, choć pamiętałem jeszcze, jak drażnił mnie na przejściówkach.

Nie minęły dwie minuty, jak drzwi od spacerniaka otworzyły się. Następnie wbiegło przez nie dziewięciu uzbrojonych w tarcze, pałki, kamizelki i hełmy, wyglądających niczym antyterroryści mężczyzn.

Każdy z nich był co najmniej piętnaście centymetrów ode mnie wyższy, do tego ich gabaryty były dużo ponad przeciętną. „O kurwa, nie dożyję dnia wyjścia na wolność, przecież oni nas tu zaraz pozabijają” – przemknęła mi myśl. Żaden z nas nie pomyślał nawet o tym by ruszyć się z miejsca. Staliśmy jak słupy soli.

– Wszyscy pod ścianę – ryknął jeden z nich, wskazując na mur w drugim końcu spacerniaka.

Posłusznie przeszliśmy we wskazane miejsce. Gdy już tam staliśmy, kolejnych dwóch antyterrorystów podniosło z ziemi Olgierda, wyprowadzając go z pola spacerowego. Drzwi z hukiem zamknęły się. Pozostało nam jeszcze piętnaście minut spaceru, próbowałem więc dowiedzieć się czegoś więcej na temat zaistniałej sytuacji.

Jak się okazało, w jakiś niewiadomy dla mnie sposób, Gabryś z Urkiem dowiedzieli się, że Olgierd, siedzący wcześniej na oddziale czwartym, poszedł do wychowawcy ze skargą na współosadzonych z celi. Urek twierdził, że trochę za mocno go przycisnęli, ale to absolutnie nie powód, aby chodzić na skargę do wychowawcy. Zresztą choćby nie wiem co się działo, nic nie tłumaczy chodzącego z donosami. Taki ktoś jest uznawany za szmatę i nikt później nie chce z nim siedzieć. Przez Olgierda została rozbita cała cela, czyli mówiąc prościej, wszyscy z tej celi zostali poprzerzucani gdzie indziej. Olgierd natomiast skończy w celi chronionej, czyli odizolowanej od reszty skazanych. To właśnie tam siedzą pedofile, gwałciciele i świadkowie koronni.

– Dobrze mu tak, frajerowi, trafi, widać, do swoich – podsumował całe zdarzenie Luka chwilę po tym, jak skończyłem relacjonować mu spacerową akcję.

Wieczorem przed zaśnięciem myślałem o Olgierdzie. Nie darzyłem go sympatią, ale to, co go spotkało, przy chłodnej, pozbawionej emocji ocenie, było czymś strasznym. To miejsce rządzi się swoimi prawami i w jednej kwestii tam, na przejściówkach, miał rację, nie ma tu miejsca na litość.

Znów pomyślałem o najbliższych. Ciekawe, co robią moi rodzice i brat. Pomyślałem także o znajomych. Byłem ciekaw, czy wiedzą już o moim nieszczęściu. Minął już tydzień, więc na pewno wiedzieli. Ciekawe, czy w naszym ulubionym pubie wypili w piątek lub sobotę moje zdrowie. Na koniec pomyślałem o Andżelice. Do tej pory wydawało mi się, że jedno za drugim poszłoby w ogień. Jak widać, myliłem się. Co ona może teraz robić? Wtedy właśnie dopadła mnie ta cholerna, przeklęta chora myśl: „Ona mnie z kimś zdradza”. Może z Jackiem, który jest szefem w jej firmie? Zawsze mówiła, że na nią leci. A może z Krystianem, swym odwiecznym kolegą jeszcze z podstawówki?

Każda z tych myśli nie dawała mi spokoju aż do godziny wpół do pierwszej w nocy. Do tego wszystkiego rozbolała mnie jeszcze głowa. W końcu zasnąłem, ale i tak przez całą noc miałem wrażenie, że co chwila się budzę. Moje myśli nieustannie krążyły wokół Andżeliki. Towarzysze mej niedoli ledwo dobudzili mnie na apel.

W ciągu dnia natomiast nawet nieodzywający się Maciek z Pawłem, zauważyli, że dzieje się ze mną coś złego. Przeżywałem najgorsze chwile w swym życiu. Wciąż zadawałem sobie pytanie: po co ja w ogóle zaczynałem o niej myśleć?

Im bardziej chciałem zapomnieć o Andżelice, tym natarczywiej do mnie w myślach powracała. Próbowałem nawet skierować całą swą uwagę na znienawidzonego prokuratora i sędziego, nic to jednak nie dało. Moje psychiczne katusze przerwał na chwilę Luka:

– Dość szybko zaczyna pobierać cię więzienie. Moja rada na przyszłość: nie myśl tyle, wiem, że to tylko łatwo się mówi, ale prawda jest taka, że póki jesteś tu zamknięty, nie masz na nic wpływu. Zadręczysz się i tak nic to nie da, a nie daj Boże zaczniesz brać psychotropy albo palić to świństwo, skończysz jak te dwa zawieszone w próżni warzywa – Luka wskazał kiwnięciem głowy na Maćka i Pawła. – Zapamiętaj jedno: nie myśl tutaj za dużo o życiu tam, po drugiej stronie.

Pewnie, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Podziękowałem jednak Luce za tę radę i zrezygnowany położyłem się na łóżku.

Weekend minął mi na zadręczaniu się osobą mojej dziewczyny. Jasne, czasami myślałem sobie: „Jak nie ta, to inna”. Lecz niestety, przynosiło to tylko chwilową ulgę. Kilkanaście minut później znów łapałem się na tym, że o niej myślę. Najprawdopodobniej ta dręcząca myśl była spowodowana tym, iż dzięki piątkowemu widzeniu wiedziałem, że u moich najbliższych wszystko jest w porządku. Do tego pierwsze zderzenie z więzienną rzeczywistością zaczęło powoli ustępować.

Kolejne dni niczym nie różniły się od pozostałych, schematyczność i powtarzalność coraz bardziej wciągały mnie w swe sidła. Z utęsknieniem czekałem na wtorek. Wtedy to właśnie, zgodnie z tym, co mówił adwokat, miało mieć miejsce posiedzenie dotyczące mojej sprawy. W końcu doczekałem się upragnionego dnia. Do godziny dwunastej nic się jednak nie działo. Czekaliśmy przygotowani na obiad. Każdy dzierżył w dłoniach swą plastikową zastawę, kiedy klapa otworzyła się. Stojący w niej funkcjonariusz wykrzyczał imię i nazwisko:

– Kowal Łukasz!

– To ja! – odpowiedziałem.

– Nie ma czasu na obiad, zwijaj się, idziesz na wolność, musimy zdążyć przed drugą!

Nogi ugięły mi się w kolanach. Na początku nie docierało do mnie to, co przed chwilą usłyszałem. Zacząłem nawet przez chwilę zastanawiać się, czy to aby ja jestem Kowal Łukasz. Widząc mój szok, Luka klepnął mnie w plecy.

– Zwijaj się, nie ma czasu! Nie przejmuj się, zjem za ciebie! – powiedział z uśmiechem.

Jak przez mgłę pamiętam kompletowanie wszystkich swych rzeczy. Byłem w takim amoku, że o mało zapomniałbym się pożegnać ze współtowarzyszami. Nie pamiętam chwili dojścia na magazyn, gdzie miałem oddać wszystkie otrzymane wcześniej gadżety. Prócz, oczywiście, szczoteczki i pasty do zębów oraz maszynki wraz z kremem do golenia. Gdy przechodziłem przez więzienny dziedziniec, jeszcze nie docierało do mnie, że za chwilę będę wolnym człowiekiem. Dopiero w momencie otwarcia przede mną drzwi w bramie głównej, realnych kształtów nabrały słowa: To już koniec, dzisiejszy wieczór spędzisz z najbliższymi. Była to piękna, cudowna, myśl, a ja nie pamiętam już, kiedy po raz ostatni cieszyłem się tak bardzo. Ponieważ zostałem tu przywieziony w piżamie, dostałem nowe, bawełniane szare dresy oraz sportowe buty. Co by nie mówić, ciuchy nie były aż tak złe i żadnym wstydem było dotarcie w nich do domu.

Kiedy już stanąłem przed więzienną bramą, wykonałem głęboki wdech. Po tej stronie muru nawet powietrze miało inny zapach i smak. Od razu podszedł do mnie mój kolega Gwidon wraz z panem adwokatem. Przywitaliśmy się, natychmiast zostałem zaproszony do wnętrza ekskluzywnego mercedesa. Mój kolega zaproponował mi obiad, po którym obiecał odwieźć mnie w dowolnie wskazane przeze mnie miejsce. Zgodziłem się, w końcu zawdzięczałem mu wolność, no i musiałem się dowiedzieć, ile jestem mu winien za adwokata.

Pożegnaliśmy się z panem mecenasem. Ten z uśmiechem stwierdził:

– Ja zawsze wywiązuję się z danego słowa. Na pana miejscu założyłbym sprawę wymiarowi sprawiedliwości. Pańska wygrana jest więcej niż pewna. Ja co prawda nie zajmuję się takimi sprawami, ale mogę dać namiary na kogoś naprawdę skutecznego.

– Nie stać mnie w tej chwili na jakiegokolwiek prawnika, a sam nic nie zdziałam, bo się na tym nie znam – odpowiedziałem.

– To żaden problem, umówicie się na procent. Myślę, że czterdzieści procent go zadowoli. Jak już mówiłem, w tym przypadku wygrana jest więcej jak pewna – to mówiąc, wyjął z wewnętrznej kieszeni swego płaszcza wizytówkę polecanego przed chwilą prawnika i wręczył mi ją.

Mój przyjaciel najpierw zaprosił mnie do jednego z ekskluzywnych sklepów odzieżowych. Wyszedłem stamtąd ubrany jak makler giełdowy, a nie człowiek siedzący jeszcze cztery godziny temu w więzieniu. Następnie pojechaliśmy do francuskiej restauracji. Przy lampce wina zdobyłem się w końcu na odwagę.

– Ile jestem ci winien za adwokata?

Gwidon uśmiechnął się:

– Chyba żartujesz, gdybym wiedział, że cię zwiną, od razu wziąłbym ci adwokata. Tak jak ja nie siedziałbyś tam nawet sekundy. Po prostu dowiedziałem się za późno. Działałem najszybciej, jak tylko mogłem. W ogóle to jestem ci winien przeprosiny. Przeze mnie znalazłeś się w tym gównie.

Jego reakcja zaskoczyła mnie. Faktycznie, zostałem zatrzymany do jego sprawy, ale przecież to nie on był odpowiedzialny za to wszystko. Byłem mu naprawdę wdzięczny, ten prawnik na pewno kosztował majątek.

–Pracę też pewnie straciłeś?

– Pewnie tak.

– A co z książką? Czytałem twoje zeznania i aż nie chciało mi się wierzyć.

– Postanowiłem ją dokończyć. W zasadzie całość jest w laptopie, muszę tylko wszystko poskładać do kupy i oddać do korekty, teraz będę miał wystarczająco dużo czasu na obie te czynności.

– Wątpię.

– Jak to?

– Potrzebuję zastępcy prezesa w jednej z filii swojej firmy w Austrii. Jak twój angielski?

– Muszę sobie co nieco przypomnieć, ale nie jest źle. Ale w Austrii?

– No właśnie. Będziesz musiał się przeprowadzić. Oczywiście mieszkanie będzie służbowe, tak jak telefon i samochód. Co do pensji, jeszcze sam nie znam szczegółów, ale na pewno będziesz zarabiał dobrze.

Byłem zaskoczony, z wrażenia wypiłem resztę wina duszkiem. Jeszcze wczoraj, leżąc na więziennej pryczy, zadręczałem się myślami o Andżelice. Dziś natomiast jestem na wolności, siedzę we francuskiej restauracji, a przed chwila otrzymałem propozycję pracy, o której osiemdziesiąt procent ludzi może tylko pomarzyć. I niech ktoś mi powie, że życie nie jest przewrotne. Oczywiście przystałem na propozycję.

Do Austrii miałem wyjechać w najbliższą niedzielę, więc zostały mi cztery dni na nacieszenie się swymi najbliższymi. Za wszelką cenę chciałem też dowiedzieć się, co u Andżeliki. Postanowiłem jednak zająć się tym jutro. Dzisiejszy dzień, a niewykluczone, że i noc, poświęcę rodzinie.

Gwidon odwiózł mnie pod sam dom moich rodziców. Zaprosiłem go na herbatę, ale odmówił tłumacząc się naglącym go czasem. Rodzice wyglądali, jakby zobaczyli ducha. Mama natychmiast rozpłakała się, tata natomiast zadowolony uścisnął mi dłoń. Nie było mnie raptem parę dni, lecz mimo to mieliśmy sobie tyle do opowiedzenia. Był to najpiękniejszy dzień w moim życiu i zapewne by taki nie był, gdyby nie fakt, że zacząłem go, będąc na samym dnie.

Koniec.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
G.G · dnia 06.12.2015 22:00 · Czytań: 532 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 2
Komentarze
KoRd dnia 07.12.2015 10:19 Ocena: Świetne!
Kategoria "Długie opowiadanie" A dla mnie za krótkie B) Przeczytałem całość jednym tchem; po prostu ŚWIETNE. Gratuluję pomysłu :yes:
G.G dnia 07.12.2015 16:01
KoRd. Dzięki :) Starałem się aby było ciekawie. Dziękuję także za komentarz.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty