Gdy Małgosia przyszła na świat, pielęgniarki odbierające poród piały z zachwytu:, jaka śliczna, cudowna, prawdziwa księżniczka. Powtarzane słowa przekazały ojcu wprowadzając go w stan euforii i satysfakcji.
Bo Małgosia faktycznie wyglądała uroczo. Długie czarne włosy, błękitne oczy i zachwycająca buźka. Spojrzenie miała królewskie. No i z całej sylwetki biło książęce dostojeństwo.
Szczęśliwy tatuś przyniósł córeczkę do domu, zwołał familijno-sąsiedzkie zebranie, podniósł do góry Małgosię i obwieścił wszystkim: to jest księżniczka, macie traktować ją z należnymi honorami.
Wieść o narodzinach księżniczki rozeszła się po wiosce. Miejscowa szamanka potwierdziła famę i stała się faktem. Szamanka obwieściła, że narodziny księżniczki jest zjawiskiem sporadycznym, zdarza się raz na tysiąc lat, wioska winna być dumna i traktować Małgosię tak jak na to zasługuje, więc uczynić wszystko by było jej jak najlepiej w okrutnym i nieprzyjaznym świecie.
Tak też się stało. Małgosię traktowano o wiele lepiej niż prawdziwą księżniczkę. By nie zapocić książęcej pisiuli, nie zakładano jej pieluszki nie mówiąc o pampersach. Sikała, więc Małgosia po dywanach, tapczanach, łóżkach i odzieży osób, które chciały ją chwilę potrzymać. Musiała mieć pazurka z natury książęcej, bo zawsze wiedziała, kiedy sikać. Ilekroć ktoś wziął ją na ręce, łapała za szyję i momentalnie z książęcej pisiuli tryskała fontanna żółtej i gorącej cieczy. I tak się przy tym cieszyła i mruczała rozkosznie. Podobnie było z kupkami. Zazwyczaj, gdy ktoś wziął ją na ręce sikała bądź wypróżniała się.
Na nocnik nie siadła jak rówieśnice. Z nocnika zaczęła korzystać dopiero wtedy, gdy ktoś wpadł na pomysł by zakupić nocnik w kształcie tronu. Ale i tak najwięcej frajdy sprawiało Małgosi obsikiwanie rodzinki i odwiedzających gości.
Po pewnym czasie zauważono, że na dźwięk swego imienia krzywi książęcą buzię, a gdy ktoś znajdował się blisko i zaszczebiotał: Małgosiu, odwijała książęcą rączkę i z całej siły waliła w twarz mówiącego. Zagadka rozwiązała się, kiedy Małgosia zaczęła mówić. Jej pierwsze słowa brzmiały: ja ksęsnicka. I wszyscy zrozumieli. Od tej pory już nie nazywano Małgosi inaczej.
Małgosia nie jadła byle, czego. Posiłki przypominały program z cyklu: zgaduj zgadula. Jeżeli Małgosi nie smakowało jedzenie, krzywiła książęcy ryjek i wypluwała z buzi to, co tam włożono, najczęściej na twarz karmiącej osoby. A grymasy Małgosi nie dorównywały ani celebrytkom rodzimym ani gwiazdkowm zagranicznym. Zazwyczaj trwało godzinę zanim cokolwiek zjadła. Mleko rozpoznawała bezbłędnie. Z zawartością dwóch procent tłuszczu i witaminą D z Leedla zazwyczaj nie dopuszczała do siebie. Po wielu próbach odkryto, iż Małgosia preferuje jedynie mleko od krowy i to zaraz po udojeniu. Innego nie chciała pić. Nawet, gdy po udojeniu postało pięć minut, nie przecisnęło się przez księżniczkowe gardło. Soczki i zupki też rozpoznawała i ignorowała, jeżeli wyczuła, chociaż procent chemii bądź promil fizyki. A takie były z wszystkich znanych sklepów. Wyciskano, więc soczki z owoców rodzimych rolników a zupki gotowano z produktów hodowanych ekologicznie.
Ubieranie Małgosi również nastręczało masę stresów i fobii, bo nie chciała nosić popularnych ciuszków. Ubranka czy śpioszki z sieciówek nie pozwalała wdziać na swe księżniczkowe ciałko. Bezbłędnie rozpoznawała marki i materiały. Tanie i wytworzone w krajach trzeciego świata odrzucała przybierając pozycję obronną. Zwierała się w sobie i nie było siły by ją ubrać. Gdy przyniesiono ubranka markowe, rozwierała się i pozwała ubierać.
Plastikowe, czy pluszowe zabawki rodem z Biedronki bądź innego supermarketu Małgosia ignorowała totalnie. Nawet na nie nie patrzyła. Miejscowi rzemieślnicy prześcigali się w wymyślaniu zabawek dla Małgosi używając przeróżnych materiałów, ale również ich wysiłki szły na marne. Ulubionym gadżetem Małgosi było zwierciadełko. Patrzyła w nie godzinami i chrumkała uroczo uśmiechając się do swego odbicia.
Gdy zaczęto czytać Małgosi bajki, jedyną, jaką polubiła była: „Księżniczka na ziarnku grochu.” Pozostałych nie chciała słuchać. Kiedy czytano inną, zatykała rączkami uszy i krzywiła się, po czym wydzierała z rąk bajkę. Zaś o księżniczce na ziarnku grochu mogła słuchać godzinami.
Kiedy zaczęła mówić Malgosia, któregoś razu zażądała pięćdziesięciu pierzynek, by mogła sprawdzić jak na nią działa ziarenko grochu. I wyobraźcie sobie, że nawet nie mogła się położyć tak ją gniotło. Po paru próbach ułożenia do snu, książęce ciałko Małgosi było całe posiniaczone.
Spacery preferowała tylko w ruinach zamku na obrzeżach wioski. Rada wioski z rezerwy budżetowej gminy wysłupała pieniądze na renowację zamku, bo przecież ich księżniczka nie mogła spacerować w ruinach.
Gdy Małgosię kąpano, chlapała wodę i wydzierała się jakby ją krojano. Szukano przyczyn takiego stanu, aż w końcu ktoś wpadł na pomysł, by obmyć Malgosię w oślim mleku. To był strzał w dziesiątkę. Ale w wiosce nikt nie posiadał kłapołuchów. Rada gminy jednomyślnie uchwaliła rezolucję, by dla Małgosi zakupić trzy osły.
Malgosia nie raczkowała jak to mają w zwyczaju wszystkie dzieci. Najpierw leżała z wdziękiem właściwym księżniczkom, później siedziała niczym na tronie i wreszcie zaczęła chodzić. Zachęcana do raczkowania, patrzyła - z oburzeniem wymieszanym z obrzydzeniem - jak jej książęcą mość można namawiać do tak prymitywnej zabawy. A gdy zaczęła chodzić, robiła to z wdziękiem i powagą jakby nic innego od urodzenia nie czyniła.
Mimo znacznej pomocy Rady Gminy, mieszkańców i fanów, fochy Małgosi doprowadziły rodzinę do zadłużenia i zubożenia. Ale wszystko robiła rodzina, by zaspokoić fanaberie wyjątkowej córeczki. Wszystko a nawet więcej. Jeżeli Małgosia skrzywiła się bądź zakwiliła, stęknęła albo jęknęła wszyscy rzucali zajęcia i biegli by w trymiga zrobić, co chciała. Zaciągali kredyty i pożyczki, głupieli i kretynieli, ośmieszali się i podlili jedynie po to, by zaspokoić najdrobniejszą mrzonkę dziecka. Szaleństwomania opanowała najbliższych i dalszych krewnych Małgosi a nawet obcych ludzi.
Trzeba przyznać, że Małgosia była wyjątkowa, bo wszystko robiła o wiele wcześniej jak jej rówieśnicy. W wieku jednego roczku chodziła jak biega Pistorius, mówiła jak pieprzy Wałęsa i kaprysiła jak teściowa z pięćdziesięcioletnim stażem.
Któregoś razu Małgosia poszła na zakupy z tatusiem. Z wysoko podniesionym książęcym czółkiem maszerowała obok spoconego ojca dźwigającego wypchane reklamówki taniego żarcia z Biedronki dla rodziny. W pewnej chwili przystanęła i nakazała, by ojciec daj jej jedną torbę. Ujęła w swe książęce rączki i chwilę niosła. Wysiłek był tak wielki, że Małgosia puściła nagle bączka.
Przystanęła i spurpurowiała ze złości. Obserwujący scenkę ludzie znieruchomieli a Małgosia tupnęła książęcą nóżką i zawołała:
- Tatusiu ja pierdzę. Zrób coś tatusiu. Prawdziwe księżniczki nie pierdzę. Zrób coś tatusiu, bo moja pupa wydala śmierdzące i odrażające dźwięki a pupy prawdziwych księżniczek tego nie robią!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt