Zielone jabłka - Quentin
Proza » Obyczajowe » Zielone jabłka
A A A
Od autora: O dojrzewaniu i patrzeniu na ludzi, których znamy.
Klasyfikacja wiekowa: +18

"Zielone jabłka"

I

Rysunek przedstawiający piersi pani Santorskiej wędrował od ławki do ławki, aż w końcu trafił w moje ręce. Nie specjalnie interesowała mnie szkolna pornografia, ale z drugiej strony zajęcia ze sztuki także nie należały do najciekawszych. Trzeba przyznać, że autor miał wyobraźnię. Umieścił cycuszki w wydekoltowanym sweterku podobnym do tego, jaki miała na sobie nauczycielka. Zastrzeżenia można by mieć jedynie co do rozmiaru, gdyż w rzeczywistości nasza bohaterka nie posiadała tak obfitego biustu, ale i tak miała czy oddychać.
W zamyśle dyrektora szkoły, wielkiego bufona i melomana zarazem, lekcje sztuki miały pobudzić kreatywność, a u niektórych rozwinąć ukryty talent. Większość z nas nie posiadała dobrego słuchu muzycznego, a część nawet odrobiny gustu. Siedzieliśmy więc jak kołki słuchając brzdąkania na pianinie, ale co do jednego dyro miał faktycznie rację. Lekcja ta rozwijała kreatywność, wszak większość z nas kombinowała, w jaki sposób wyrwać się z tego bagna.
− Jak byście określili "Lot trzmiela"? − pyta klasę Santorska, a jako że nikt nic nie mówi, wyznacza odpowiadającego sama. − Piotrze...
Siedzący obok mnie Misztal wstaje, po czym zaczyna recenzować utwór, którego przed chwilą słuchaliśmy.
− Jeśli mam być szczery, pani profesor, to mam mieszane uczucia.
− Dlaczego? − docieka nauczycielka.
− Przy całym szacunku do kompozytora śmiem twierdzić, że dzieło to skomponowano pod wpływem substancji pyschoaktywnych. Dziękuję.
− Może trochę więcej konkretów.
− Według mnie to pejotl.
− Siadaj i nie opowiadaj głupstw. Trochę szacunku do klasyki. Wydaje się wam, że każdy artysta musi albo pić, albo ćpać, bo tak robią wasi współcześni idole. Dawniej mieliśmy wirtuozów kochających muzykę, a nie uzależnionych szarpidrutów, za przeproszeniem.
Całe szczęście, że wybrzmiał dzwonek, bo kobieta zaczęła się rozkręcać. W takich chwilach lekcje muzyki, malarstwa czy rzeźby przeistaczają się w moralizatorski wykład gorszy nawet od brzdąkania na pianinie. Podziękujmy Panu, że wynalazł przerwę.

W wolnym czasie, o ile na dworze było ciepło, graliśmy w kosza. Kilka minut ruchu dobrze robiło naszym znudzonym umysłom. Przeważnie byliśmy w czwórkę, to znaczy ja, Misztal, Gruby i Alicja. Czasem dołaczali się inni, ale w czworo do jednego kosza grało się najlepiej. Tak było i tym razem. Alicja i ja kontra chłopaki. Podział był jak najbardziej uczciwy, co zweryfikowaliśmy wraz z upływem lat.
Nie wiem, dlaczego, ale przez cały mecz byłem rozkojarzony. Zamiast brać udział w akcjach, ciągle gapiłem się na piersi Ali. Kiedy ona tak dorosła, myślałem... Jeszcze kilka tygodni temu ledwo co wypełniała bluzki, a teraz... Ze sprawdzonych źródeł słyszałem, że niektóre dziewczęta wypychają swoje staniki różnymi rzeczami, aby wyglądać na dojrzalsze. Wiedziałem jednak, że Alicja nie należy do nich. Zwykle nawet nie nosiła makijażu i ubierała się jak chłopak.
Jako cichy obserwator wiele razy porównywałem znajome panienki. Umieszczałem je w różnych zestawieniach, by ostatecznie dojść do wniosku, że nie ma ideału, ale i tak jest na czym oko zawiesić. Alę traktowałem bardziej jak kumpla. Czasem zapominałem nawet, że jest dziewczyną. Ba, o tym fakcie przypomniałem sobie dopiero teraz, obserwując jak wyskakuje pod koszem do piłki, a potem opada delikatnie. Ten sam ruch wykonywały jej piersi. Piękny widok.
Nawet, kiedy wracaliśmy razem do domu, nie mogłem powstrzymać kosmatych myśli. Szliśmy ramię w ramię i dobrze, bo nie musiałem patrzeć w jej oczy.
− Jesteś jakiś dziwny − zauważyła w końcu.
− Myślę nad jedną sprawą − odparłem.
A ona na to:
− Słucham?
− Nadal nie wiem, co chciałbym robić po maturze.
− Sądziłam, że zostaniesz żołnierzem...
− Ja?
− Od zawsze powtarzałeś, że to lubisz.
Machnąłem ręką.
− W telewizji leciał "Rambo". Z tego samego powodu chciałem zostać "Batmanem". Przypominam, że ty miałaś być wojowniczką "Power Rangers".
− I będę. − Uśmiechnęła się.

− Gówno mnie obchodzi, że to kuzynka. Po balu posuwam − deklarował Misztal, co przyjęliśmy z umiarkowanym entuzjazmem. − No co wy? Nie wierzycie, że to zrobię?
Bardzo daleka kuzynka imieniem Adela albo skromna epileptyczka Sabina − oto kandydatki na studniówkową imprezę. Ja i Gruby znaliśmy pruderię obu panien. Jedna częściej niż zdjęcia mężczyzn przeglądała święte obrazki, a druga była rozkochana w przeróżnych dziwactwach, jak choćby wielkie kapelusze przyozdobione badziewiem, poza tym jej ojciec pracował w Policji i co kilka dni czyścił broń. Zaciągnięcie tych dziewcząt do łóżka mogło przynieść więcej szkody niż pożytku.
− Kto mówi o łóżku...? − kontynuował Misztal. − Wszystko zaplanowałem. Pójdziemy na boisko za szkołą i zrobimy to pod drzewem, jak w jakimś filmie.
− Nie widziałem tego filmu − odparł Gruby.
− Bo wiecznie trzymasz mordę w misce, tłuściochu − rzekł Misztal.
− Dobra, dobra − uspokoiłem obu. − Wszystko ładnie, tylko, że bal wypada w styczniu...
Misztal najwyraźniej nie zrozumiał, że pora roku ma w tym przypadku duże znaczenie, bo zapytał:
− Co z tego?
− Mało która dziewczyna jest aż tak romantyczna, żeby wystawiać dupę na mróz − wyjaśniłem, po czym dodałem: − Zawsze możesz ją spić.  
Misztal jako jedyny z naszego towarzystwa palił papierosy. Rzucił właśnie peta na ziemię, gdy zza budynku, który służył woźnemu za rupieciarnię, wyszedł sam dyrektor liceum.
− Proszę, proszę, cóż za spotkanie − powiedział pedagog. − Miło, że panowie doceniają uroki odleglejszych zakątków naszej szkoły.
Wszyscy odparliśmy jednym głosem jak chór "dzień dobry, panie dyrektorze". Stanęliśmy wyprostowani jak struny, blisko siebie, nieruchomi. Jedynie Misztal ukradkiem próbował zakryć stopą wyrzuconego przed chwilą peta.
− Najuprzejmiej proszę, panowie, powiedzcie mi, czego brakuje w naszej szkole? − zapytał dyro, czym wprawił nas w osłupienie, a jako że nikt nie kwapił się do odpowiedzi, Gruza wyznaczył pierwszego z brzegu. − Misztal, jak pan sądzi?
− Przepraszam, ale nie rozumiem − odparł adresat pytania.
− Przepraszam, ale to ja nie rozumiem − kontynuował dyrektor. − Sprawa jest prosta. Jako człowiek świadomy swych niedoskonałości wiem, że nasza placówka nie jest w stanie sprostać wszystkim potrzebom sygnalizowanym przez uczniów. Stąd też moje dociekania. Powtórzę raz jeszcze. Czego panu brakuje w naszej szkole?
Po chwili namysłu Misztal odrzekł:
− Nie wiem, może ciepłej wody w kranach...
− Coś jeszcze?
− Kiedyś można się było też napić gorącej herbaty u pani woźnej.
− Hm, ciepłej herbaty?
− Bardziej letniej w sumie. Pani przelewała ją do cynkowego wiadra i w czasie przerwy można było podejść zwilżyć usta, że się tak wyrażę.
− Coś podobnego, a więc ciepła woda i letnia herbata...
− Może jeszcze odświeżacze powietrza do toalet.
Już chciałem kopnąć Misztala, żeby przestał prowokować Gruzę, w którym złość wzbierała z każdą kolejną chwilą, ale było za późno.
− Bzdura, proszę pana − odrzekł dyrektor. − Ja pytam o poważne rzeczy, a pan wyskakuje z tym? Czymże są kostki do kibla w porównaniu z najbardziej elementarnymi potrzebami? Popielniczki, oto czego trzeba tej szkole. Panie Misztal, proszę podnieść obie nogi. Oczywiście nie musi pan ich unosić jednocześnie. Najpierw lewa.
− Moje lewo czy pana dyrektora?
− Pana nogi, proszę zdecydować.
Mój kumpel wykonał posłusznie polecenie, a gdy okazało się, że pod butem spoczywał niedopałek, Misztal rzekł:
− Przysięgam, że był tu już wcześniej.
− Domyślam się, że nie wpełzł przed chwilą. Zgłoście się do mnie po zajęciach.
Zgadnijcie, kto dziś będzie sprzątał pety w całej szkole...?

− Chyba komuś urosły cycuszki − powiedział Misztal, gdy obserwowaliśmy z okna korytarza dziewczyny biegające wokoło boiska. Miał na myśli konkretnie Alicję. − Niedługo będziesz mógł się z nią wymieniać stanikami, Gruby.
Nieoficjalnie podjąłem już decyzję, że zaproszę ją na studniówkę. Myślę, że nie będzie mnie o nic podejrzewała, w końcu znamy się tyle lat.
− Zróbmy coś spektakularnego − zaproponował Misztal. − Wiecie, coś takiego, że ludzie będą o tym gadać nawet za dwadzieścia pięć lat.
− Chodźmy na dodatkowe zajęcia z matematyki − powiedział Gruby.
− Zabawny z ciebie tłuścioch.
− W szkole mojego kuzyna organizują na zakończenie bieg golasa − wtrąciłem, ale Misztal nie był usatysfakcjonowany.
− Odpada. Po pierwsze to mało oryginalne, a po drugie nie chcę oglądać waszych dup.
− Nie możemy się po prostu nawalić? − tym razem odezwał się Gruby.
Kiedy moi przyjaciele pobudzali kreatywność, ja obserwowałem Alicję, która w pewnym momencie odłączyła się od grupy biegaczek i podeszła do trybun. Rozmawiała z kimś krótko, po czym wróciła na tor. Widziałem jedynie plecy tajemniczej postaci, ale nie ulegało wątpliwości, że był to chłopak. Przez ostatnie dziesięć lat nie widziałem w jej pobliżu innych facetów, nie licząc naszych wspólnych znajomych, ale tego nie potrafiłem zidentyfikować.
Siedząca, przygarbiona postać obserwowała jeszcze kilka minut trenujące dziewczyny, a potem wstała i rozciągnęła się jak wielki kocur. Dopiero kiedy amator damskiego biegania opuścił boisko i znalazł się przy bramie, rozpoznałem twarz Rogalskiego.
Rogala znali wszyscy. Chodził do naszej budy w tamtym roku. Właściwie w drugiej i trzeciej klasie przekiblował tyle lat, że mało brakowało, a przeszedłby z nauczycielami na "ty". Niektórzy twierdzą, że był obibokiem i gdyby tylko chciał, skończyłby szkołę w normalnym czasie, ale ludzie opowiadają różne bzdury szukając usprawiedliwienia dla etatowych kretynów. Ostatecznie nawet skłonny do poświęceń dyrektor nie wytrzymał i pozwolił ukończyć mu edukację. Nikt nie mógł znieść widoku jego wiecznie zadowolonej mordy imbecyla, więc tym bardziej szokowała mnie reakcja Ali.
− Jak ci się podoba? − z zamyślenie wyrwał mnie głos Misztala.
− Co? − zapytałem.
− Przykleimy do sufitu krzesło.
− Jasne, zróbcie to − odparłem i ruszyłem korytarzem przed siebie.

Prze kilka dni zastanawiałem się, co może łączyć Alicję z tym głupcem, aż w końcu odpowiedź nadeszła sama. Najgorsza z możliwych.
Siedzieliśmy jak zwykle z chłopakami na ławce przed szkołą, kiedy Rogal uśmiechnięty od ucha do ucha przemaszerował obok. Zdawało się, że pójdzie dalej, ale nie tym razem.
− Witam bractwo koniobijców − powiedział na wstępie, po czym przycupnął obok Grubego. − Podałbym wam rękę, ale boję się dostać jakiego liszaja. Który ma fajkę?
Misztal sięgał już do kieszeni po paczkę, ale powstrzymałem go.
− Nie palimy − rzekłem w imieniu swoim i kumpli.
− Jakoś mnie to nie dziwi − odparł uśmiechnięty kretyn. − Znacie małą Karel?
− Chodzi o Alicję? − zapytałem.
− Tak, kurwa, geniuszu. Chodzi o mój kwiatuszek.
"Mój kwiatuszek"...? Bo skonam. Czy ten imbecyl mówi poważnie? Za nic w świecie nie uwierzę, dopóki nie zobaczę dowodu.
− Wybieramy się na piknik − wyjaśnił Rogal, po czym stuknął palcem w butelkę wina, którą trzymał za pazuchą.
Ha! I tu cię mam, pomyślałem. Wiedziałem dwie rzeczy, o których ten kretyn nie miał pojęcia. Po pierwsze Alicja kończyła zajęcia o piętnastej, a dochodziła dopiero czternasta. Po drugie nie było najmniejszych szans, by zerwała się wcześniej. W życiu nie znałem pilniejszej dziewczyny.
Gdy dzwonek oznajmił długą przerwę, ze szkoły wyszła masa palaczy oraz ci, którzy chcieli pooddychać odrobinę świeżym powietrzem. Plac wypełnił donośny gwar kolorowego towarzystwa. Pośród tłumu ujrzałem idącą ku nam Alicję.
− Cześć, chłopcy − przywitała się, a potem utonęła w ramionach Rogala.
− Stęskniłem się, kotku − powiedział ten dupek. − Jesteś gotowa?
− Nie idziesz na historię? − spytałem Alicję, a ona na to:
− Chyba sobie dziś odpuszczę.
− Racja − dodał Rogal. − Historia jest niezmienna i ciągle się powtarza.
Ty ją powtarzałeś co semestr, kretynie, pomyślałem.
Na koniec zwrócił się do Alicji w tych słowach:
− Chodźmy, kochanie. Chłopcy na pewno mają swoje plany. Słyszałem, że dziś w telewizji leci "Harry Potter".
− Stefan, nie bądź złośliwy − upomniała go Alicja.
− Spokojnie, tak tylko żartuję. Trzymacie się, panowie.
Patrzyliśmy razem, jak idą w stronę lasu. Nie wiedziałem ani co powiedzieć, ani co mam o tym myśleć. Chciałbym, żeby wszystko okazało się jedynie snem. Byłem kompletnie rozbity.
− Wiecie co mnie zastanawia? − odezwał się po chwili Misztal. − Skąd on wie, że lubię Harrego Pottera?

− Jak smakuje twoje?
− Kwaśne.
− Bardzo?
− Jak cholera.
− Moje na pewno kwaśniejsze.
− Tak ci się tylko wydaje.
− Dlaczego?
− Bo jesteś dziewczyną. Daj posmakować, a powiem ci, które jest kwaśniejsze.
− Lepiej nie, po moim mógłby cię rozboleć brzuch. Lubisz jabłka?
− Pewnie, a ty?
− Uwielbiam.

II

− Jak myślicie, dlaczego sztuka jest tak ważna? − Tym pytaniem dyrektor Gruza miał na celu otworzyć wielowątkową dyskusję na forum klasowym. Od zawsze uważał, że kreatywność młodych, bardzo chłonnych umysłów pobudzać należy pytaniami otwartymi. Z tego samego powodu w przygotowanych przez niego testach nigdy nie było wariantów odpowiedzi do wyboru.
Jako że nikt nie odważył się pójść na pierwszy ogień, dyrektor ciągnął wątek dalej:
− Śmiało. Z pewnością macie jakieś zdanie. Nie ma złych odpowiedzi. Mam rozumieć, że wolelibyście wypowiedzieć się pisemnie? Dobrze, więc dwieście pięćdziesiąt słów na jutro.
Salę wypełniło zbiorowe westchnienie zawodu. Nawet nieliczni prymusi zareagowali w identyczny sposób, by dać upust swemu rozczarowaniu. Całe szczęście lekcja zbliżała się ku końcowi.
Dyrektor po powrocie do swego gabinetu siadł przy biurku. Poluźnił nieco krawat i kołnierzyk koszuli. Zawsze tak szukał odrobiny swobody.
Jako dojrzały człowiek nie rozumiał sprzeciwu młodych. To jasne, woleli milczeć i dostać pracę domową, byleby nie dać nauczycielowi satysfakcji. Wiedział również, że w tej chwili nie szczędzą mu gromów używając przy tym obelżywego języka, na który on nigdy by sobie nie pozwolił. Najgorsze określenie, jakie przyszło mu do głowy, to uparte osły. Nie lubił kończyć dnia pogrążony w złości.

Nazajutrz, gdy sprawdzał pracę domową, miał jeszcze bardziej parszywy nastrój. Część uczniów tradycyjnie nie wykonała polecenia, a wśród nich były wyjątkowo bezczelne okazy, jak choćby Górski, który ku uciesze klasy wyznał, że jego pracę pożarł pies.
− Jak go pan nazwał? − dopytywał Gruza.
− Kogo? − Nie zrozumiał Górski.
− Psa, rzecz jasna − wyjaśnił pedagog.
− Aha... Burek.
− Cóż za oryginalny pomysł. Jak on wygląda?
− Kto? Pies?
− Owszem.
− Taki normalny. Niezbyt wysoki, ma miękką sierść...
− Pije z miski, chodzi na czterech łapach i śpi w budzie − przerwał mu dyrektor. − Domyślamy się dalszej części. Zaiste, że potrafi pan nieudolnie, bo nieudolnie, aczkolwiek stworzyć w krótkiej chwili rysopis psa, a z napisaniem kilku zdań ma pan problem, jakby chodziło o fizykę kwantową. Istnieje racjonalne wytłumaczenie?
− Przysięgam, że napisałem − bronił się ostatkiem sił Górski. − Wczoraj wieczorem.
− Może więc zacytuje pan fragment? Choćby jeden, dwa wersy?
− Przykro mi, ale mam słabą pamięć.
− Dobrze, dość już. Wpisujemy niedostateczny. Proszę wrócić na swoje miejsce. Podpowiem, że to tamto pod oknem, gdyby pan zapomniał.
Była wśród prac również i miła niespodzianka. Coś jakby ostatnia nadzieja na pomyślność. Właśnie dla takich chwil ambitni nauczyciele znoszą cierpliwie swój ciężki los.
Gruza w skupieniu analizował wypracowanie Alicji Karel. Nie przeszkadzały mu nawet drobne szmery w klasie. Pochylony nad lekturą przeczytał całość od początku do końca, po czym wystawił najwyższą z możliwych not w swojej prywatnej hierarchii, czyli bardzo dobry. O celujących nie było mowy, gdyż zasadniczy pedagog uznawał je za wynaturzenie w procesie nagradzania. To dobre dla dzieci w zerówce, ale nie dla ludzi dorosłych. Po tak emocjonującym, krzepiącym umysł i duszę doświadczeniu resztę prac postanowił sprawdzić w swoim gabinecie.
Po raz pierwszy od bardzo dawna dyrektora zaintrygował jakiś uczeń. Z przykrością musiał przyznać, że większość młodych ludzi, nawet tych, którzy uzyskiwali wysokie wyniki, nie potrafiła samodzielnie myśleć. Czytali wartościowe rzeczy, czasem nawet potrafili stworzyć niezłe wypracowania, ale mało kto wypowiadał się w swoich słowach. Dyrektor jako człowiek doświadczony wiedział, że dużą winę za to ponosi sam program nauczania, który nie był szczególnie rozwojowy. Wśród uczniów dominowała przeciętność, ale raz na jakiś czas trafiało się światełko w tunelu. Tak też było z Alicją.

Sprawa tak delikatna jak ta wymagała odpowiedniego traktowania. Gruza miał świadomość, że młodą, wrażliwą osobę należy niejako podejść. Gdyby zaczął wychwalać Alicję przed całą klasą, dziewczyna spłoszyłaby się jak ptaszek, który przycupnął na parapecie.
Pierwsza okazja nadarzyła się w bibliotece. Alicja samodzielnie wyszukiwała lektur do pracy maturalnej. Dyrektora urzekł ten widok. Bardzo cenił zaradność, która świadczyła o odpowiedzialności. Przy okazji musiał przyznać, że dziewczyna do tego była naprawdę ładna. Przypominała mu trochę jedną koleżankę z dawnych czasów, ale nie poświęcał temu wiele uwagi. Zamiast trwonić czas na wspominki, przeszedł do meritum.
− Widzę, że przygotowania do egzaminu idą pełną parą − powiedział Gruza.
Alicja drgnęła, jakby coś ją przeraziło. Najwyraźniej tak była pochłonięta przeglądaniem zbiorów bibliotecznych, że zapomniała o całym świecie. Gruzę to zachwyciło.
− Dzień dobry, panie dyrektorze − odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem.
− Szuka pani czegoś z okresu wojennego − zauważył pedagog.
− Jako temat pracy wybrałam miłość w obliczu wojny.
− Pięknie − pochwalił Gruza.
− Szczerze mówiąc mam obawy, że to niezbyt oryginalne.
− Ależ skąd. Wybrała pani chyba najbardziej uniwersalny temat. Gdyby twórcy wyszli z takiego założenia, miłość znalibyśmy jedynie z dzieł antycznych. Cóż bardziej zasługuje na upamiętnienie...? Proszę kontynuować ten kierunek. Koniecznie.
Alicję zawstydziły jej wątpliwości. Aż się biedaczka zarumieniła. Dyrektor, widząc to, natychmiast zmienił temat.
− Zapomniałbym. Gratuluję świetnego wypracowania. Dobra robota.
− Dziękuję.
− Miło wiedzieć, że istnieją jeszcze ludzie, którym sztuka dostarcza wielu wrażeń. No nic, nie będę przeszkadzał. Tak trzymać, pani Alicjo.
"Tak trzymać" brzmiało młodzieżowo, jak sądził Gruza. W ten sposób chciał zminimalizować przepaść pokoleniową, jaka dzieliła oboje.
Powrócił do gabinetu usatysfakcjonowany. Właśnie tego spodziewał się po wrażliwej osobie. Dziewczyna wywarła na nim bardzo dobre wrażenie, a do tego była śliczna. Nie upiększała swojej twarzy ostrym makijażem, nie odsłaniała zanadto ciała i nie nosiła okropnych kolczyków w miejscach, które kompletnie się do tego nie nadawały. Potrafiła podkreślić kobiecość, ale subtelnie. To także świadczyło o dojrzałości emocjonalnej i nie tylko. Aby nie wybiegać za bardzo myślami, dyrektor powrócił do obowiązków.

− W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Zgrzeszyłem − wyznał Gruza w konfesjonale.
− W jaki sposób? − dociekał ksiądz.
− Poczułem pożądanie.
Ksiądz milczał chwilę, zanim dopytał:
− Do kobiety?
− Oczywiście, że do kobiety. Straciłem głowę. To dla mnie zupełnie niepojęte.
− Cóż się wydarzyło?
− Na szczęście nic. Wyobrażam sobie tylko różne rzeczy.
− Myślą także można zgrzeszyć.
− Więcej grzechów już nie pamiętam.
− Możesz odejść.
− A pokuta?
− Pomódl się w odosobnieniu.
Ksiądz zapukał dwukrotnie w konfesjonał. Dyrektor Gruza usiadł więc w jednej z kościelnych ław i pogrążył się w modlitwie. Po chwili obok usiadł proboszcz. Milczał długo, zanim rzekł:
− No, mówże co się dzieje?
− Stałem się prymitywnym człowiekiem − oświadczył dyrektor.
− Też mi wniosek. Mężczyzną jesteś. Samotnym to i nie dziwne, że doskwiera ci brak bliskości.
− Przede wszystkim jestem pedagogiem i nie wolno mi postępować w ten sposób.
− Ile lat jesteś wdowcem?
− Jakie to ma znaczenie.
− Myślę, że każda żałoba ma swój kres.
− Mówisz jak ksiądz, a ja do brata przyszedłem.
− Co jest nie tak? Boisz się opinii publicznej?
− To moja uczennica.
Zapadło długie milczenie. Proboszcz Gruza wyciągnął z kieszeni różaniec, który począł obracać między palcami.
− Co zamierzasz? − zapytał brata.
− Chyba już nie mogę być pedagogiem − odparł dyrektor.
− Nikt o niczym nie wie. Wstrzymaj się z decyzją.
− Muszę wracać.
− Przyjdź jutro do mnie na obiad, Janek.
− Do widzenia.
− Cześć.

− Mama mówi, że będą dobre, jak się zrobią żółte.
− To nie jedz.
− A ty?
− Mnie smakują.
− Akurat. Sam mówiłeś, że są kwaśne.
− Właśnie takie lubię najbardziej. Są lepsze niż żółte.
− Dlaczego?
− Żółte jedzą robale. Widziałaś kiedyś robaka w zielonym?
− Nie.
− Ha.

III

Przed wyjściem z domu wyczyścił buty. Ścierkę jak zwykle nawilżył kremem natłuszczającym. Dawno temu wyczytał gdzieś, że właśnie w ten sposób należy dbać o białe adidasy. Umyślnie unikał brudnych ulic, trawy i kurzu, a jeśli już przytrafiła się jakaś przygoda, wracał do domu i szorował obuwie, dopóki nie lśniło.
Lubił chodzić w skórzanej kurtce, którą kupił sobie w tamtym roku. Nigdy jej jednak nie zapinał, gdyż doszedł do wniosku, że tak wygląda dobrze. Najlepiej wyglądał też, gdy żuł gumę albo palił papierosy. Tak przynajmniej sądził.
Czekając na przystanku obserwował przechodniów. Głównie interesował się dziewczętami, które w myślach oceniał w skali od "dobra" do "nie". Pora roku sprzyjała wypatrywaniu potencjalnych kandydatek. Większość dziewczyn nosiła jeszcze letnie ubrania, co ułatwiało pracę. Dziś w szczególności ciepłe powietrze dawało się we znaki. W pierwszej chwili chciał nawet ściągnąć kurtkę, ale pomyślał, że to nieprofesjonalne i musi jakoś wytrzymać. Tym bardziej, że na przystanku zaczęły gromadzić się panienki. Dwie nawet wyglądały na zainteresowane znajomością, ale niestety. Doszedł do wniosku, że są zbyt młode.
Dwadzieścia minut później czekał w klubie "Lolo". Jeszcze raz obejrzał własne buty, sprawdził czy kurtka dobrze leży i czy ma w kieszeni zapas miętowych gum do żucia. Stojąc przy barze, ćwiczył różne postawy. Przyszło mu do głowy, że powinien nosić okulary przeciwsłoneczne.
− Woła cię − oznajmił barman, który sposobił się do pracy.
Chłopak dopił drinka, odstawił pustą szklankę na blat, po czym wszedł na zaplecze lokalu.
− Dzień dobry − przywitał się.
− Cześć, Rogal − odparł mężczyzna w średnim wieku, który pakował do nesesera jakieś dokumenty. − Masz coś dla mnie?
− Jasne − rzekł chłopak. − Wyciągnął z portfela fotografie dwu dziewcząt.
Szef rzucił okiem na obie, po czym parsknął śmiechem.
− Co to ma być?
− Odrobina makijażu, lekcje tańca i zobaczysz, że będą jeszcze gwiazdami − zapewniał Rogal.
− Nie na moim niebie.
− Nawet nie spojrzałeś.
Szef ponownie zerknął na pierwszą kandydatkę.
− Ta wygląda, jakby pierdolnął ją samochód. Czego stoi tak krzywo?
− Daj spokój. Trzeba będzie, to ustanie inaczej.
− Zabieraj się z tym.
− A druga? No co? Źle wygląda?
− Jak siostra tej pierdolniętej przez samochód. Nie mam czasu na bzdury. Zaraz jadę do Reichu.
− Zabierzesz mnie ze sobą?
− Znasz niemiecki?
− Niestety.
− Widzisz, Rogal − Szef poklepał chłopaka po policzku. − Jakbyś nie spierdalał z budy, miałbym dla ciebie fuchę. Dobra spadam. Aha, w sumie możesz poszukać panienek chętnych na wyjazd.
− Jaki zakres obowiązków?
− Full service. Czołem, chłopie.

Czekając w sąsiednim pokoju podziwiał porcelanę oraz kryształy na segmencie. Pomieszczenie wyglądało jak element muzealnej wystawy. Coś podobnego do do domostwa sławnego pisarza, w którym każdy przedmiot stoi bezużytecznie, ale cieszy oko odwiedzających. Uznał, że jest tu przynajmniej kilka wartościowych fantów nadających się do sprzedaży na aukcjach internetowych.
Przy okazji oględzin nasłuchiwał rozmowy babki z wnuczką. Rogal, jak wszyscy w miasteczku, wiedział, że babkę Alicji przezywano Carycą. To za sprawą silnego charakteru i imienia Katarzyna, jakie nosiła ta bezkompromisowa staruszka. Teraz musiał przyznać, że pseudonim oznaczał także umiarkowaną majętność.
− Ubierz się ciepło − nakazywała Caryca Katarzyna wnuczce. − Najgorszy jest wiatr. Co masz pod spodem?
− Niech babcia przestanie! − Obrażała się Alicja.
− O tej porze roku ciepłe gacie to podstawa. Jeśli chcesz, dam ci jakieś.
− Litości.
Rogal powstrzymywał się od śmiechu. Uspokoił się dopiero, gdy wróciła Alicja.
− Moja babcia chciała cię poznać − powiedziała.
− Oczywiście − rzekł Rogal.
Drugi pokój także wyglądał jak skansen. W oczy rzucała się przede wszystkim ogromna, zabytkowa kanapa, a chociaż staruszka miała jeszcze do wyboru dwa wygodne fotele, siedziała i tak na zwyczajnym drewnianym krześle.
− Babciu, to Stefan − przedstawiła swojego partnera Alicja.
− Dzień dobry pani − przywitał się chłopak. − Rogalski.
− Rogalski? − Zadumała się Caryca. − Nie znam Rogalskich.
− Mieszkamy przy starej stacji − wyjaśnił Rogal. − Ze dwanaście lat.
− Czym się zajmujesz, młody człowieku?
− Jestem menedżerem w klubie nocnym.
− Cóż to takiego?
− Pomagam w obsłudze, organizuję spotkania, czasem prowadzę selekcję.
Katarzyna myślała chwilę nad tym wszystkim, po czym zapytała:
− Jest taki zawód?
− Babciu... − wtrąciła Alicja.
− Spokojnie. − Uśmiechnął się Rogal. − Bo widzi pani, w klubie trzeba wielu rąk do pracy. To nie tylko drinki i muzyka, ale także show.
Caryca wcale nie wyglądała na ukontentowaną. Zmierzyła spojrzeniem raz jeszcze młodzieńca, a potem rzekła:
− Siedzenie na dupie i chlanie piwska nie wystarczą już?
− Niestety, ludzie oczekują rozrywki.
− Jakiej?
W tym momencie Rogal zrozumiał, że popełnił błąd. Nie powinien był zagłębiać się w szczegóły. Zaczął wymieniać, co przyszło mu do głowy:
− Tańca, różnych konkursów, barowych zakładów. Takich atrakcji umilających czas.
− I co, patrzą jak tańczysz? − odrzekła babka.
− Dość − ponownie odezwała się Alicja. − Wychodzimy.
Chwyciła za rękę Rogala, ciągnąc go ku wyjściu.
− Do widzenia, pani − zdołał zawołać na koniec chłopak.

Z zaradności i przebiegłości Rogala skorzystało wielu na studniówce. Doświadczony partner Alicji zaopatrywał wiele stolików w alkohol, za co inkasował procent. Zwykle, na półlitrowej butelce wódki zyskiwał od pięciu do dziesięciu Złotych, co w skali całonocnej zabawy przyniosło spore korzyści.
Alkohol zakupował jeden z młodszych kolegów Rogala, który dostarczał go przez okno męskiej łazienki. Wystarczyło jedynie przenieść flaszki przez zatłoczoną salę, by trafiły do rąk zamawiającego. W sumie prościzna, ale trzeba uważać na bystre oko dyrektora Gruzy, który czujnie doglądał wszystkiego z boku.
Rogal pomyślał, że studniówka to także dobra okazja do poszukiwań kandydatek do pracy w klubie "Lolo". Nagabywał więc co jakiś czas dziewczyny. Wspominał, że studia są drogie, a przecież jakoś trzeba się utrzymywać, że czas przemija i szansa na sukces także, a poza tym, ile można siedzieć z nosem w książkach. Wszystko to mówił i robił po kryjomu tak, by Alicja niczego nie widziała.
Uroczystość zakończyła się przed świtem. Wtedy to senne i pijane towarzystwo rozeszło się do domów, nucąc pod nosem ostatnią piosenkę. Rogal zamówił taksówkę. Gdy oboje siedzieli już w aucie, chłopak zapytał Alicję:
− Jesteś zmęczona?
− Trochę − odparła dziewczyna.
− Chciałem ci coś pokazać, zanim wrócimy do domu. Masz ochotę?
− Co to takiego?
− Niespodzianka. Jedź pan do "Lolo".
Alicja słyszała o "Lolo". Wiedziała, że to lokal, w którym dziewczęta rozbierają się za pieniądze, ale nie szokowało jej to. Była nawet ciekawa, jak takie miejsce wygląda od środka.
Kiedy dojechali na miejsce, lokal pustoszał. Tak przy stolikach, jak i przy barze siedziała ledwie garstka klientów podziwiających bodaj ostatni występ tego wieczoru. Na niewielkim podeście, który imitował scenę, tańczyła wysoka, zgrabna brunetka.
Czarnowłosa tancerka wiła się przy róże jak wąż. Brokat pokrywający jej ciało odbijał niewyraźne światło klubowych lamp i reflektorów. Wyglądała dzięki temu jak wróżka, po której pełzały iskry. Widok ten zafascynował Alicję i, jak się okazało, tylko ją. Ostatni klienci przysypiali ze zmęczenia pochyleni nad stolikami, za to jedyna dziewczyna na widowni obserwowała show z wypiekami na twarzy.
Najbardziej uderzała ją samotność zwinnej brunetki. Choć tancerka nie skupiała już na sobie niemal niczyjej uwagi, nie poddawała się. Wciąż poruszała seksownie ciałem w rytm głośnej muzyki, sprawiając wrażenie obojętnej na otoczenie. Była jakby sama jedna przeciwko całemu światu.
Gdy taniec dobiegł końca, Alicja zaczęła klaskać. Przez chwilę pomyślała, że jest w teatrze i inni dołączą do owacji, ale tak się nie stało. Jedynie kilku mężczyzn uniosło opuchnięte twarze znad stolików i rozejrzało się dokoła.
− Podobało ci się? − zapytał Rogal.
Alicja nie kryła zachwytu.
− Ona jest świetna. To prawdziwa artystka.
− Święta prawda − potwierdzał Rogal. − Nie ma mocnych na Scarlet.
− Scarlet?
− Tak na nią mówią. Podobno to z jakiegoś filmu czy książki. Napijesz się czegoś?
− Nie, dziękuję.
− A może chciałabyś poznać naszą gwiazdę, co?
− Raczej nie. Co miałabym powiedzieć?
− Coś wymyślisz, skarbie. Chodź.
Ciągnąc ją za rękę przemaszerowali między stolikami.
W rogu pomieszczenia za prześwitującym parawanem siedziała Scarlet. Paliła akurat papierosa, gdy na zaplecze wszedł Rogal z Alicją. Tancerka spojrzała na oboje, po czym rzekła:
− Dzień dobry przystojniaku i ślicznotko.
− Cześć − odparł Rogal. − Nie przeszkadzamy ci?
− Skończyłam pracę.
− Chciałem ci kogoś przedstawić. Alicjo, poznaj Scarlet.
− Naprawdę mam na imię Lidia − wyznała tancerka. − Lolo dał mi ten głupi pseudonim z "Przeminęło z wiatrem". Wszystkim dziewczynom coś wymyśla. Nie przywiązuj więc do tego wagi.
Rogal się zaśmiał. Później rzekł:
− Alicji bardzo podobał się twój występ.
− O tak − wtórowała mu dziewczyna. − Jesteś bardzo dobra.
− Taniec jak taniec − odparła Scarlet. − Kiedyś potrafiłam więcej. Gdybym mogła mieć tyle lat co ty, ślicznotko...
Alicja oblała się rumieńcem.  
Rogal zmienił temat:
− Gdzie jest Lolo?
− Cholera wie, ale ostatnio ciągle jeździ do Reichu − odpowiedziała Lidia. − Podobno zamierza tam otworzyć klub.
− Nieźle. No nic, będziemy lecieć. Trzymaj się, Scarlet.
− Dbajcie o siebie, dzieciaki.

− Wiesz, że znalazłam jedno zielone z robalem?
− Naprawdę?
− A no. To znaczy, że jest już dojrzałe.
− Co z tego, jak nie można go zjeść.
− Zazdrościsz, bo to ja je znalazłam...

IV

Po liceum zatrudniłem się na budowie jako pomocnik. Chciałem dorobić przed studiami, a poza tym, w przeciwieństwie do moich kumpli, nie lubiłem marnować czasu. Było mi trochę szkoda ostatnich w życiu prawdziwych wakacji, ale co robić. Pora dorosnąć. Studiowanie wiązało się z opuszczeniem rodzinnej miejscowości i wyjazdem w Polskę, co u mojej matki wywołało pewne obawy. Zupełnie inaczej do sprawy podszedł ojciec, któremu ten pomysł przypadł do gustu. Żeby przekonać się ostatecznie, zapytałem o zdanie majstra, którego wspierałem na placu budowy.
Edward należał do zaszczytnego grona specjalistów od wszystkiego i trzeba przyznać, że w każdej sprawie miał swoje zdanie. Jako człowiek doświadczony i obyty w świecie nie szczędził mi uwag, gdy tego potrzebowałem lub nie.
Kiedy zapytałem go o studia, majster odparł:
− Wyjedź, młody.
− No tak, tylko dokąd...?
Edward chwilę pomyślał, nim zaproponował:
− Do Gdańska.
Zaskoczył mnie.
− Dlaczego akurat do Gdańska? − dociekałem.
− Miałem tam kiedyś dziewczynę.
− I co?
− Nic, miła kobitka. Może i tobie się poszczęści w życiu.
Nie potrafiłem przebić tego argumentu, choć majster dotknął drażliwego tematu. Wyjeżdżałem nie po to, aby przeżywać miłostki. Od tego właśnie uciekałem. Szybko zrozumiałem, że Alicja nigdy nie ujrzy we mnie mężczyzny, a tylko kumpla z dzieciństwa. Możemy wypić piwo, porzucać do kosza i nic więcej. Nie ma na co czekać.
Swoimi planami na przyszłość podzieliłem się także z przyjaciółmi. Nie mogłem przecież pewnego dnia odejść bez słowa.
− Szkoda − powiedział Gruby. − Ale tak widocznie musi być.
− Masz rację − popierał Misztal. − Trzeba wreszcie wyrwać się z tej dziury zabitej dechami. Sam chętnie spierdoliłbym daleko stąd.
− Na co czekasz? − spytałem.
− Chyba jestem zbyt miękki. Najchętniej zostałbym w budzie na całe życie. Serio, chciałem dorosnąć, żeby pić browar i palić fajki. Minął ledwo miesiąc, a już tęsknię za cyckami Santorskiej. Nawet nie zrobiliśmy nic mega głupiego.
Zapadło milczenie. Jakbyśmy wszyscy zrozumieli to samo. Ciszę przerwał, a jakże, Misztal:
− Uczcimy godnie twój wyjazd.
− Co masz na myśli?
− Coś jakby wieczór kawalerski. Nie martwcie się. Wszystko zorganizuję.
Ostatnie zdanie było wystarczającym powodem do zmartwień. Mimo obaw, zgodziłem się w ciemno.

Przed pierwszym występem dokuczał jej tak wielki stres, że z trudem stała na prostych nogach. Ukojenie przyniosły dopiero tabletki, które otrzymała od Scarlet. Tancerka zapewniała, że to jedynie środki uspokajające, a nie narkotyki. Potem głaskała młodszą koleżankę tak długo, aż tamta zrobiła się senna.
− Masz piękne włosy − mówiła Scarlet. − Nie pozwól, żeby Lolo zrobił z ciebie blondynkę. Jestem pewna, że prędzej czy później wpadnie na ten szalony pomysł. Musisz wtedy postawić na swoim.
− Dobrze − odparła Alicja.
− Chyba przesadziłam z tabletkami. Nie możesz wyglądać jak śpioch. Za chwilę wychodzisz na scenę.
− Ja chyba nie potrafię... − mówiła Alicja. Patrzyła w lustro na własne oblicze, jakby nic nie rozumiała.
− Wystarczy się zmobilizować − zapewniała Scarlet. − Jeśli dziś dasz radę, wszystko się ułoży. Jesteś odważna. Przecież sama chciałaś, skarbie. No, śmiało. O właśnie tak, grzeczna dziewczynka.
Alicja wstała. W lustrze zobaczyła, że jest wyższa od Lidii. Po raz pierwszy w życiu odnalazła w sobie kobiecość. Choć była w samej bieliźnie, nie czuła się naga. Bez słowa obróciła się na pięcie i wyszła na scenę. Teraz Lidia była bardziej zestresowana.

Zaprowadzili mnie do bardzo małego pomieszczenia, w którym było miejsce jedynie na skórzaną kanapę i stolik z niklowaną rurą pośrodku. Właściwie znalazłem się nie w pomieszczeniu a w boksie wydzielonym cienkimi ścianami od reszty przestrzeni. Wejście zasłaniała satynowa kurtyna.
Nie wiem czy czułem się nieswojo przez to, że wypiłem mnóstwo alkoholu, czy przez miejsce, do którego trafiłem nie z własnej woli. Nie tak wyobrażam sobie dobrą zabawę, ale cóż począć.
Kurtyna załopotała, gdy do środka weszła blondynka w czerwonej sukience. Mimowolnie wstałem, jakby przybyła moja towarzyszka na randkę.
− Cześć − powiedziałem. − Jestem Krystian.
Zasłaniając kotarę dziewczyna drgnęła. Coś poszło nie tak, bo nie chciała się nawet odwrócić. Patrzyłem na jej odsłonięte plecy. Szukałem słów pasujących do okazji, żeby rozładować napięcie. Mógłbym opowiedzieć żart albo po prostu uciec. Byłem tchórzem.
W końcu sytuację wyjaśniła blondynka, która pierwsza wzięła nogi za pas. Najpierw ulżyło mi, że nie wymiękłem przed nią, ale potem poczułem rozczarowanie. Co było ze mną nie tak...?
Wyjrzałem na zewnątrz, gdzie czekali już Misztal i Gruby.
− Co jej zrobiłeś? − zapytał ten pierwszy.
Wzruszyłem ramionami.
− Nic. Przysięgam.
Uwierzyli, ale nic z tego nie rozumieli. Podobnie jak ja.

− Pomyśl, chłopaku, przez chwilę. Co was czeka w tym smutnym jak pizda kraju? Dziewczyna jest młoda, powinna się rozwijać. Chcesz, żeby do końca życia roznosiła drinki albo sprzedawała ziemniaki na rynku? Rok, może dwa i wróci bogatsza w doświadczenie i nie tylko. Czego nie rozumiesz?
Rogal nie wyglądał na przekonanego. Obracał w dłoniach nową zapalniczkę, odwlekając moment decyzji. Wreszcie rzekł:
− A jeśli ona nie zechce?
Lolo uśmiechnął się.
− Już moja w tym głowa, żeby zechciała.
Rogala znowu pochłonęły myśli na kilka minut. Kiedy był już pewien, co należy zrobić, zapytał:
− Co będę z tego miał?
− Nie bój się, nie stracisz − odparł Lolo.

Minęły wakacje i gdy dyrektor Gruza powrócił do pracy, nic się nie zmieniło. Nadal bujał w obłokach jak nastolatek, co poczytywał za oznakę kompromitacji. Przez blisko trzydzieści cztery lata wykonywał rzetelnie obowiązki zawodowe i ani przez moment nie uległ pokusie, a teraz, gdy zyskał ogromne doświadczenie, poległ jak stary głupiec. W tej sytuacji bycie pedagogiem nie wchodziło w grę. Człowiek powinien ponieść odpowiedzialność za swoje czyny i odejść, gdy przyjdzie na to czas.
Prócz zawodowej odpowiedzialności należało także zadbać o spokój sumienia. W tym celu dyrektor odszukał w archiwum wypracowanie Alicji. Pracę na temat sztuki, która tak go urzekła i dała początek fascynacji, opatrzył krótkim acz osobistym komentarzem. Wypowiedź kończyło zdanie: "Dziękuję, Alicjo, za przypomnienie, że istnieją takie prawa, których nawet starość nie poniecha".
Od brata dyrektor wiedział, że starsza pani Karel wybiera się na pielgrzymkę, toteż poczekał do dnia wyjazdu, by wiadomość nie trafiła w niepowołane ręce babki. Nie znaczy to, że planował spotkanie z Alicją. Nic z tych rzeczy. Ocenione wypracowanie umieścił w kopercie, którą następnie wsunął pod drzwi domostwa Karelów. Nie było obaw, że dziewczyna przeoczy albo zignoruje list zaadresowany do niej.

− Musisz stąd odejść, mała − rzekła Scarlet tuż przed występem.
Alicja nie wiedziała czy starsza koleżanka żartuje sobie z niej, czy mówi poważnie. Patrzyła więc w zatroskaną minę Scarlet, oczekując wyjaśnień. Tamta jednak nie dodała nic więcej.
− O czym ty mówisz? − dociekała Alicja.
− Lolo wcale nie jest taki dobry, jak myślisz − odparła Lidia. − Twój chłopak też nie.
− Jesteś zazdrosna?
Scarlet chwyciła dziewczynę za głowę, jakby miała ochotę ją sprać. Zamiast tego spojrzała jej głęboko w oczy i przytuliła do własnej piersi. Mówiła szybko, wzruszona i przerażona zarazem.
− Twój facet poszukuje dziewczyn do klubu, które Lolo sprzedaje za granicę, rozumiesz? Wywiozą cię wbrew woli i każą robić takie rzeczy, o jakich nie masz pojęcia, dzieciaku. Wracaj do domu.
Alicja wierzyła słowom rozhisteryzowanej Lidii. Domyślała się również, że doświadczona tancerka brała w całym procederze bierny udział. Widziała wywożone dziewczęta. Dla każdej była tak samo życzliwa, ale uprzedziła tylko jedną. Może wcześniej nie miała pewności, albo bała się szefa. Alicja mogła tylko się domyślać.
− Co mam robić? − zapytała młoda tancerka. Nerwy Scarlet udzieliły się i jej.
− Po pierwsze uspokój się − mówiła Lidia. − Pójdziesz teraz na scenę i zatańczysz jak zawsze. Nic ci nie grozi, Lolo wyjeżdza dopiero w weekend. Po pracy wrócisz do domu, zamkniesz drzwi na klucz i spakujesz się. Z samego rana przyjadę po ciebie. Zrozumiałaś wszystko.
Alicja skinęła głową.
− No, to teraz leć, mała.

Wieczorem dyrektor oglądał film dokumentalny o historii faszyzmu, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że pora wizyt minęła już co najmniej dwie godziny temu. Wyciszył dźwięk w telewizorze i poszedł otworzyć.
− Dzień dobry, panie dyrektorze − powiedział na przywitanie uśmiechnięty od ucha do ucha Rogal.
Gruza, jakby nie wierząc, że to jego były uczeń dzwonił do drzwi, wyjrzał na zewnątrz. W ciemności nie dostrzegł nikogo więcej.
− Raczej dobry wieczór − rzekł w końcu pedagog.
− Fakt − przyznał Rogal. − Późno już. Pamięta mnie pan?
− Jakżeż mógłbym zapomnieć. Pan Rogalski we własnej osobie. W szkole jest pan prawie legendą, oczywiście jedynie w pewnym kręgu. W czym mogę pomóc?
− Chciałem porozmawiać o prawach.
Dyrektor nie rozumiał.
− O prawach? Jak sam pan słusznie zauważył pora nie sprzyja pogawędce, dlatego też skorzystam z prawa odmowy. Dobrej nocy życzę.
− Myli się pan − odparł Rogal, a z jego twarzy nadal nie schodził uśmiech.
− Słucham? − dopytywał Gruza.
− To może inaczej, panie dyrektorze. Podobno są takie prawa, których starość nie... poniechała? Dobrze mówię? I podobno pan coś wiesz na ten temat. No to co, może skorzystam z prawa wytarcia butów i wejścia na kawę? Hm?

Alicja w pośpiechu zebrała kilka najpotrzebniejszych rzeczy do sportowej torby, po czym siadła na babcinej kanapie i zaczęła płakać. Dotarło do niej w końcu, że została po raz pierwszy w życiu wykorzystana przez chłopaka, któremu ufała. Czuła, że coś się kończy, ale musiała być silna i przetrwać. Wierzchem dłoni otarła mokre oczy i spostrzegła, że coś się zmieniło. W pokoju babci brakowało cukiernicy, która stała zawsze w centralnym miejscu na stole. Poza tym zniknęły ze ściany dwa małe portrety Chrystusa. Dziewczyna pobiegła natychmiast do salonu.
Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku, ale po chwili zauważyła smugę na szybie od segmentu, jakby ktoś roztarł na niej tłusty ślad. Teraz już była pewna, że okradziono ich. Babcia pojechała na pielgrzymkę, a ona zamiast pilnować domu, tańczyła w klubie. Wpadła w rozpacz.

Pomimo ciężkiej sytuacji dyrektor zachowywał spokój. Wiedział, że tylko tak może przeciwstawić się tyranii i łotrostwu młodego drania. Łobuz będzie go prowokował i upokarzał, ale jemu nie wolno spanikować. Zawsze pozostawał opanowany, to i teraz musi.
Gruza postawił szklaneczkę z alkoholem przed swoim gościem, który siedział wygodnie na kanapie.
− Pan nie pijesz? − zapytał Rogal.
− Dziękuję − odparł pedagog. − Nie mam w zwyczaju pić z uczniami. Tak obecnymi jak i byłymi.
− Fajna chałupa − pochwalił chłopak popijając drinka. − Z dyrektorskiej pensji to można się urządzić. Ciekawe czy inni nauczyciele też mają taki luksus.
Dyrektor nie odpowiedział. Zastanawiało go, skąd Rogal miał list. Czyżby Alicja nie dotrzymała tajemnicy? A może wykradł wiadomość jak ostatnia szuja, która nie uszanuje cudzej własności.
Rogal przeszedł do rzeczy.
− Pogadajmy o pieniądzach.
− Wybacz, młody człowieku, ale nie rozumiem − odparł Gruza.
− Przestań z tymi uprzejmościami, kurwa pana mać! Przychodzę w interesach, a nie na korepetycje. Ja mam papier, a ty kasę. Zrobimy deal, pójdę w pizdu i więcej mnie nie zobaczysz, chłopie. Czego nie rozumiesz?
Gruza pojął, że ma do czynienia z chciwym szantażystą. Właściwie wszystko było jasne. Do ustalenia pozostała tylko kwestia kwoty.
− Jak mniemam złożysz mi propozycję nie do odrzucenia... − rzekł dyrektor.
Rogal poczuł się ważny. Oparł się wygodnie na kanapie, po czym odpowiedział:
− Po starej znajomości dwadzieścia tysięcy i zapominamy o sprawie.
− Nie mam takiej kwoty − oświadczył Gruza.
− A ile masz?
− Nie wiem dokładnie.
− To, kurwa, sprawdź.
Dyrektor powstał.
− Poczekaj tutaj.
− Tylko nie kombinuj pan, bo nie mam nastroju do żartów. Listu nie mam przy sobie, także nie strasz mnie żadnym zabytkowym gnatem, jasne?
Gruza bez słowa opuścił salon. Nie było go najwyżej dwie minuty, a gdy powrócił, trzymał w dłoni pieniądze. Banknoty spoczęły na stoliku przed Rogalem. Chłopak rozłożył cienki plik, po czym zapytał:
− Ile tu jest?
− Dwa tysiące sześćset − odparł dyrektor. − Wszystko co mam.
− Jaja sobie robisz? Trzymasz w domu zaskórniaki? A może wydajesz forsę na kurwy, co? Rusz dupsko, dziadzie. Wracamy do twojej skrytki, no dalej.
− Przysięgam, że to wszystko. Większość pieniędzy trzymam na koncie bankowym, ale i z niego nie wypłacę więcej niż trzy tysiące. Taki mam limit.
− Chrzanić twój limit. Prowadź mnie do miejsca, gdzie trzymasz oszczędności.
− Przykro mi − rzekł dyrektor. Chciał dodać jeszcze, że nie posiada ani grosza więcej, ale nie zdążył, bo Rogal rąbnął go pięścią prosto w nos.
Mężczyzna upadł na podłogę, ale nie stracił przytomności.
− Kłamiesz! − Wściekał się chłopak i raz po raz okładał leżącego pedagoga rękami. − Lubisz młode, ciasne szpary, co? Lubisz szparę mojej dziewczyny, skurwysynie?!
W końcu Rogal przestał i padł wyczerpany na fotel, z którego zleciał dyrektor. Dyszał ze zmęczenia, a kiedy trochę ochłonął, roztarł obtłuczone kostki palców. Pomyślał, że musi zainwestować w broń. Choćby niewielki pistolet uwolni go od wysiłku na przyszłość. Poza tym, co by się stało, gdyby stary belfer okazał się silniejszy? Dziś o tym nie pomyślał, ale skończyło się dobrze.
Trochę trwało nim obszedł wszystkie pokoje w poszukiwaniu pieniędzy, których nie znalazł. Zabrał jedynie wyglądające na drogie spinki do mankietów koszuli, zegarek i obrączkę. Upchnął wszystko w kieszeni obok zwiniętych banknotów. Przed wyjściem rzucił jeszcze okiem na nieprzytomnego mężczyznę. Doszedł do wniosku, że dyrektor wygląda źle. Dużo gorzej niż podejrzewał chwilę wcześniej.

− Nie prawda, nigdy nie widziałeś.
− Wiele razy w gazetach albo w filmie. Zapytaj Grubego, jak nie wierzysz.
− Ale nigdy nie widziałeś na żywo.
− Raz na basenie.
− Ile miała lat?
− Bo ja wiem. Stara była, ze dwadzieścia chyba.
− Ale w naszym wieku nie widziałeś.
− I co z tego?
− Jak chcesz, to pokaże, ale ty pierwszy ściągaj spodnie.
− Nie powiesz nikomu?
− Ja nie, a ty?
− Ja też nie. No dobra.
− Co tu robicie, łobuzy?! przestańcie jeść moje jabłka i nie obrywajcie gałęzi!

V

Alicja jeszcze spała, gdy Lidia robiła w kuchni śniadanie. Tancerka zerkała co jakiś czas do pokoju obok, po czym wracała do parzenia kawy, krojenia pomidorów i gotowania jajek. Kilka minut przed dziewiątą weszła do sypialni, niosąc tacę z jedzeniem i kawą.
− Dzień dobry, śpiochu − powiedziała Lidia.
Kiedy odsłoniła okno, do pomieszczenia wpadło mnóstwo światła. Alicja aż przymknęła oczy, nim odparła:
− Dzień dobry. Długo spałam?
− W twoim wieku spędzałam w łóżku dwa razy tyle czasu − wyznała Lidia. − Przygotowałam śniadanie.
− Jesteś kochana.
Po posiłku Alicja oznajmiła, że wybiera się na Policję.
− Idź koniecznie − przyznała Lidia. − Co powiesz babci?
− Nie wiem − rzekła dziewczyna. − Chyba prawdę. Pomyślę o tym, kiedy wrócę.

− Lolo, zrobiłem coś okropnego − wyznał Rogal po przyjściu do klubu.
Szef zignorował jednak słowa młodzieńca. Interesowało go co innego.
− Gdzie dziewczyna? − zapytał.
− Co?
− Alicja, gdzie ją znajdę?
− Pieprzyć Alicję, ja zabiłem człowieka, rozumiesz?
Właściciel klubu zamilkł. Stał dłuższy czas pochylony nad biurkiem, jakby szukał na nim rozwiązania swoich problemów. W końcu przemówił:
− I przychodzisz z tym do mnie?
− Nie wiem, co robić. Posprzątałem, ale co dalej? W końcu go znajdą.
− Jak to posprzątałeś?
Rogal usiadł. Łokcie oparł na kolanach, a dłonie przyłożył do czoła. Mówił do podłogi.
− Wyszorowałem dywan i zaniosłem faceta do łazienki, że niby upadł i rozwalił sobie łeb. Ale znajdą go prędzej czy później. Dyrektora to będą szukali, nie?
− Dyrektora? − dopytywał Lolo.
− Szkoły − wyjaśnił chłopak.
Szef nadal nie rozumiał.
− Coś ty, kurwa, narobił? Dlaczego zabiłeś dyrektora?
− Nie chciał dać kasy.
− A co, pożyczył? Od ciebie?
− Przestań, kurwa! Czy to takie ważne? Pomóż mi, proszę.
− A co ja mogę, dzieciaku?
− Zabierz mnie do Reichu. Przewieź chociażby w bagażniku.
− Zwariowałeś, gówniarzu! Chcesz, żebym poszedł siedzieć z tobą? Masz pieniądze i wynoś się. Nie chce mieć z tym nic wspólnego.
− W dupę wsadź se pieniądze! Zabierz mnie, albo powiem komu trzeba, że sprzedajesz dziewczyny na zachód. Masz mnie uratować, kurwiarzu, rozumiesz?
Lolo patrzył na Rogala, któremu obłęd uderzył do głowy. Nie miał wyjścia. Już teraz wiedział ostatecznie, co musi zrobić.
− No dobra − odparł właściciel klubu. − Ale siedzisz w bagażniku i ani mruknij.

Leżał skulony w pozycji embrionalnej, ściskając w dłoniach torbę z ubraniami na zmianę i pieniędzmi uzbieranymi przez ostatnie kilka godzin. Za towarzysza miał jedynie smugę światła wpadającą do wnętrza bagażnika przez wywiercony na tę okazje otwór. Lolo początkowo nie chciał się zgodzić na żadne wiertła w swoim Audi, ale ostatecznie skapitulował.
Po wydarzeniach minionej nocy Rogal trochę ochłonął. Starał się myśleć analitycznie, dlatego przy każdym następnym kroku rozważał różne możliwości. Zaplanował cały pobyt za granicą. Na początku znajdzie niewielkie mieszkanie gdzieś w centrum większego miasta, gdzie poszuka dobrego klubu. Pokręci się trochę w towarzystwie imprezowiczów, być może zapozna nowych ludzi, którzy doprowadzą go do ważniaków w lokalu. Potem udowodni, co jest wart i szybko wróci do formy. Wierzył, że po opuszczeniu kraju wszystko musi się udać, w końcu całe zło zostawił daleko w tyle.
Nie bardzo rozumiał, dlaczego od samego początku musiał siedzieć w bagażniku. Przecież nikt go jeszcze nie szukał. Zgodził się, że warto przedsięwziąć środki ostrożności, ale bez przesady. Przecież nawet nie znaleziono ciała dyrektora. Kiedy rozmyślał nad tym, Lolo zatrzymał się i wysiadł z samochodu.
Rogal usłyszał najpierw trzaśnięcie drzwiami, a potem przytłumiony głos właściciela klubu:
− Żyjesz? Muszę skoczyć po fajki.
− Kup mi coś do picia − rzekł Rogal przykładając usta do wywierconego otworu.
− Dobra, zaczekaj na mnie.
Chłopak chciał odpowiedzieć, że nigdzie się nie rusza, ale przemilczał to.
Gdzieś w pobliżu zawyła policyjna syrena. Jej dźwięk wprawił Rogala bardziej w zakłopotanie niż przerażenie. Uzmysłowił sobie, że po raz pierwszy w życiu jest uciekinierem, a tuż obok przejechał policyjny patrol, jakby nieszczęść było mało.
Znowu usłyszał czyjeś kroki, a gdy nadchodząca postać zaczęła otwierać bagażnik, poczuł ulgę. Spokój momentalnie minął, gdy oprócz Lolo ujrzał kilku policjantów.

Po powrocie z komisariatu Alicja udała się wraz ze ślusarzem do domu babki. Wcześniej, pod wpływem zdenerwowania nie pomyślała nawet o wymianie zamka. Nie wierzyła, by złodziej powtórzył swój wyczyn, ale wolała dmuchać na zimne.
Do mieszkania Lidii wracała autobusem. Mijała akurat dom dyrektora Gruzy, gdy dostrzegła zaparkowany w pobliżu radiowóz. Zaraz przy aucie zgromadzili się ludzie obserwujący zajście. Dziewczyna zachodziła w głowę, co też mogło się stać...
Wszystko wyjaśniła jej Lidia.
− Dzwonił Lolo − oznajmiła tancerka. Mówiła z sąsiedniego pokoju, jakby bała się spojrzeć przyjaciółce w oczy. − Szukał cię.
− Byłam wymienić zamek w drzwiach − odparła krzątająca się po kuchni dziewczyna. − Zrobiłam po drodze zakupy. Ugotuję ci pyszny obiad, chcesz?
− To jeszcze nie wszystko, Alu − wróciła do tematu Lidia. − Lolo powiedział coś bardzo przykrego.
− Co mówiłaś?
− Stefan podobno zabił jakiegoś dyrektora − oznajmiła, a potem rozpłakała się.

Informacje o tragicznej śmierci dyrektora Jana Gruzy błyskawicznie obiegła całe miasteczko. Kilka godzin po odkryciu ciała wszyscy wiedzieli wszystko. Ludzie z ust do ust przekazywali sobie relacje i spostrzeżenia. Niektóre teorie wskazywały na tło rabunkowe, inne na czysty przypadek, ale nader często powtarzał się motyw seksualny, w końcu pedagoga znaleziono nagiego w łazience.
Ostatni raz coś takiego miało miejsce z pięćdziesiąt lat temu, ale tego nie mogłem pamiętać. Za to dzień, w którym doszła i do mnie ta straszna wiadomość, zapamiętam do końca życia.
Siedzieliśmy wszyscy w kuchni, to znaczy matka, ja i ojciec, kiedy do naszego korytarza wparowała rozdygotana sąsiadka.
− Gruza nie żyje − oświadczyła na dzień dobry.
− O Chryste! − odrzekła matka, po czym jakby doznała olśnienia i zapytała: − Ale który?
Sąsiadka zrobiła taką samą minę.
− Nie wiem − wyznała.
Dopiero późnym popołudniem wszystko było jasne. A więc stary, poczciwy pan dyrektor nie żyje. W pogrzebie uczestniczyło mnóstwo mieszkańców, którzy w ciszy przemaszerowali przez miasteczko za konduktem żałobnym. Wśród nich byłem i ja. Szedłem ramię w ramię z Grubym i Misztalem. Uzmysłowiłem sobie, że to chyba ostatnia rzecz przed moim wyjazdem, jaką robimy wspólnie. Na raz ogarnął mnie głęboki żal i wzruszenie. Z trudem powstrzymywałem łzy, żeby ktoś nie pomyślał przypadkiem, że rozpaczam za dyrektorem. Żałowałem człowieka, ale nic poza tym.
Odchodząc z cmentarza spotkałem Alicję.
− Cześć − powiedziała i przytuliła mnie, jakbyśmy za moment mieli się rozstać na zawsze. Pachniała słodko i delikatnie.
− Co powiesz na spacer? − zaproponowałem.
Zgodziła się z uroczym uśmiechem.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz rozmawialiśmy bez skrepowania. Mieliśmy sobie tyle do opowiedzenia, że zmierzch zastał nas siedzących nad rzeką.
Alicja wyznała, że Rogal okradł mieszkanie jej babki, a ją samą wykorzystał w najgorszy możliwy sposób. Wiedziałem także, kim była tajemnicza blondynka z nocnego klubu i dlaczego uciekła, gdy usłyszała mój głos. Chciałem powiedzieć coś mądrego, ale nie potrafiłem.
− Pamiętasz, jak kradliśmy jabłka starej Wrońskiej? − zmieniła temat Alicja.
− Były okropne − rzekłem.
− Niedojrzałe. Spieraliśmy się o to, czyje jest kwaśniejsze. Dlaczego to właściwie robiliśmy?
− Byliśmy tylko gówniarzami.
− Smak kwaśnych jabłek zawsze będzie kojarzył mi się z dzieciństwem. Z rodzicami i z tobą, kiedy patrzyłeś na mnie inaczej.
Złapała mnie za dłoń i poszliśmy do domu.  

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Quentin · dnia 04.02.2016 13:19 · Czytań: 804 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 12
Komentarze
Dobra Cobra dnia 05.02.2016 09:03 Ocena: Świetne!
Piękny kawał rasowej prozy!


Quentinie,

Nijak nie przynosisz hańby swemu imiennikowi ze Zjednoczonych Stanów Ameryki. Opowieść jest wyborna, swietnie skomponowana i zapisana. A najważniejsze, że liczy się tu warsztat, a nie bezsensowne ścielanie trupów i powroty z zaświatów.

Bardzom ukontentowany, dziękuję za chwile uniesienia aż do do pisarskiego Nieba.

Kawał zajebiaszczej roboty.


Do następnego,

DoCo
Miroslaw Sliwa dnia 05.02.2016 10:27 Ocena: Świetne!
Witaj Quentinie.

Przepysznie napisany tekst. Jest tak naturalny jakby to była relacja.
Wyzuwanie się z młodzieńczych idealizmów... No tak, życie powolutku miażdży każdego z nas. Bywa, że nawet tego nie dostrzegamy.

Nie ma co, lektura Twojego opowiadania sprawiła mi wiele satysfakcji.
Dzięki za to i pozdrawiam.

Mirek
Quentin dnia 05.02.2016 11:21
Witajcie :)

DoCo, miło mi bardzo. Bałem się, że trochę mnie poniosło, bo z zamierzenia miało być śmiesznie i tragicznie, a wyszło pod koniec nawet poważnie. Ale skoro ty jesteś kontent, znaczy, że trochę humoru tam jednak było ;) Wielkie dzięki za wizytę i do zobaczenia.

Mirku, w krótkim komentarzu zainspirowałeś mnie tak, że nic tylko siąść, pisać i czekać aż młodość przeminie, bo przecież przeminie. Miażdżenie przez życie, jak to ładnie ująłeś, to jeden z kilku głównych tematów mojej twórczości. Dopóki wystarczy sił, będę się tym zajmował. Bardo dziękuję za poświęcony czas po raz kolejny.

Panowie, zdrowie Pań ;)

Pozdrawiam
Quen
mike17 dnia 05.02.2016 14:04 Ocena: Świetne!
Witaj, brachu, miło Cię znów czytać i widzieć w pisarskiej roli :)
No i co ja mam Ci powiedzieć?
Że większość wydawnictw, do których byś uderzył ze swoją prozą, mieliby na Cię chętkę?
Że robisz prawdziwą profeskę, co dla wielu jest niedościgłym snem?
Że w końcu poruszasz bliskie mi tematy i robisz to na luzie, ale bardzo wiarygodnie, że się czuje, jakby się czytało relację z realu.

Jako twój wielbiciel jestem bardzo dziś kontent :)
Bo?
Ano bo dałeś solidny kawał przemyślanej prozy, mucha nie siada, piszesz o żywych ludziach, nie zaś o UFO, czy innych dziadostwach, robisz to z wyczuciem, pięknie prowadząc historię.

No i te wypasione dialogi - to się ceni, oj, ceni.
Nie każdy tak umie, niektórzy czynią to topornie, ale Ty masz to w małym palcu.
Kawałek przez to bardzo zyskuje, jest atrakcyjny i dynamiczny, fajnie się czyta, wciąga i trzyma za paszczę do samego końca.

Twój styl i to, w jaki sposób piszesz jest mi bardzo bliskie, ale o tym już pewnie wiesz :

Quentinie,

Bravo, a nawet bravissimo!
Czekam na kolejne kawałki by Quentin :)
purpur dnia 05.02.2016 15:51
Witaj!

Podchodziłem do Twojego tekstu trochę jak do jeża... wybacz, ale ,oczywiście, jest masa świetnych tekstów tutaj, no ale trafiają się również takie, że tak powiem "słabsze"... A Twój był bardzo długi, a Twojego nigdy nie czytałem...

A że nienawidzę nie przeczytać całego, to... no podchodziłem jak do jeża :D

No jak widzisz, przełamałem się :)

Może skusił mnie zapach jabłek, może coś innego, ale od razu mówię: całe szczęście, że się odważyłem :D

Czytając to miałem przed oczami cały czas, coś ala, "cudowne lata", czyli taki rodzaj filmu, gdzie w ładny, delikatny sposób ktoś rozprawia się z dzieciństwem, wspomnieniami, dawnymi kumplami, no wiesz... taki świat w kolorach sepii. Dawny.

Jest miłość, tajemnica, zbrodnia, szkoła. Jest wszystko co wymagane, ba, są nawet słowa z innego, dziecięcego czasu. Takie nie wymuszone, takie ich. Niemalże czekałem do każdego rozdziału, aby poznać kolejny element jabłkowego dialogu - bardzo to lubię, nawet kiedyś też skorzystałem z czegoś podobnego. Pysznie!

Myślę, że nie ma co tu oceniać, bo przedstawiłeś nam kompletne, spójne, wciągające opowiadanie. Od samego początku udało się Tobie przenieść mnie w swoją treść, zapomniałem że to tekst "internetowego autora" ( bez urazy, ja też takim jestem, po prostu, czasami takie teksty potrafią zaskoczyć - niefajnie ), czułem że czytam po prostu dobry tekst. Bardzo fajnie wyszło Tobie wplecenie tak wielu elementów, nie czuło się ich sztuczności, nie czuło przeciągnięcia w którąś stronę.

Do tego ładne słowa, ładne zdania, potraktowałeś mnie iść po królewsku :)

Te dwa zdania szczególnie przypadły mi do gustu, było ich więcej, ale tak się zaczytałem, że zapomniałem wynotować :)

Cytat:

Może trochę więcej konkretów.
− Według mnie to pejotl.


Cytat:

− Jak siostra tej pierdolniętej przez samochód. Nie mam czasu na bzdury. Zaraz jadę do Reichu.


Ślicznie dziękuję za parę miłych minut i zapraszam do siebie. Zaryzykuj i Ty, może będzie warto, u mnie też czterech kumpli, tylko trochę innych... :D

Pozdrawiam!

PS Bardzo delikatnie jak na Quentina T., a widzę, że avatar również inspirowany...
Czy jest coś w Twoim kuferku, co spodobało by się panu T.?
Quentin dnia 06.02.2016 01:42
Panowie,

Mike, wielkie dzięki za wielkie słowa wielkiego twórcy. To naprawdę dowartościowuje, kiedy wiesz, że właściwy człowiek na właściwym miejscu mówi coś tak wspaniałego. Dla mnie jako początkującego, młodego autora to cholernie poważny zaszczyt. Pisać zawsze warto, a dla takich chwil nawet trzeba. Świetnie, że cenisz te walory tekstu, na których mi naprawdę zależy. Do zobaczenia, stary, pod twoją historią :)

purpur, z największą przyjemnością przeczytam coś twojego prócz powyższego komentarza. Czuję się zaproszony :)
Myślę, że wiem, o co ci chodzi. Obawy przed lekturą to normalna sprawa, tym bardziej, jeśli mowa o tzw. "internetach", gdzie śpiewać każdy może... Jasna sprawa.
Co do delikatności, różnie z tym u mnie bywa. Czasem słońce, czasem deszcz ;) kwestia nastroju, tematu i pomysłu. Tu miało być faktycznie łagodniej.
A na sam koniec, w odniesieniu do Tarantino, muszę przyznać, że dziś to mocno skomplikowany temat. Mogę jedynie powiedzieć, że do Tarantino mam ogromny szacunek i sentyment, bo gość zrewolucjonizował kino i natchnął wielu, wielu młodych do roboty, w tym mnie. Dziś już mamy trochę inne czasy i trudno też rewolucjonizować kino co roku, ale szacunek i sentyment pozostały :)
Wielkie dzięki za komentarz.

Panowie, jeszcze raz serdecznie dziękuję za wspaniałe wypowiedzi.
Pozdrawiam was serdecznie.

Quen
zajacanka dnia 13.02.2016 19:24
Witaj, Quentin!

Dawno nie komentowałam na PP, ale dziś nie mogłam się oprzeć pokusie. Tym bardziej, żeś moim ulubionym autorem tutaj. Jednym z kilku. Z niewielu.

Tekst świetny. Łagodna narracja, a jednak niepokojąca w brzmieniu, wymowie. Wiele tematów poruszyłeś, lekko dotknąłeś tak, że czytelnika pozostawiasz z myslą o wewnętrznej walce bohaterów. Dobrze to nakreślone, nadaje się na scenariusz filmu.

Zastanawiam się nad doborem nazwisk/imion bohaterów: Gruza/Alicja... Był taki film z 1982r...

Ale wiesz co? Tekst nieco niedopracowany, jak nie Twój.

Cytat:
Czar­no­wło­sa tan­cer­ka wiła się przy róże jak wąż


Wiem, że to tylo edytor, ale nigdy nie obniżaj poprzeczki.

Kisski

A
Quentin dnia 14.02.2016 23:46
Cześć, Anno

Cieszę się niezmiernie, że znalazłaś trochę czasu i zajrzałaś.
Cieszę się również z tego, że napisałem kolejny tekst, który przypadł ci do gustu ;)
Zawsze gorącą cię zapraszam i doceniam za inteligentne komentarze.

Życzę wszystkiego dobrego i do miłego zobaczenia ;)

Pozdrawiam
Quentin
Jaga dnia 21.02.2016 20:07 Ocena: Świetne!
Quentin,

gratuluję! Moim zdaniem jesteś profesjonalnym pisarzem – rzemieślnikiem i czarodziejem. Tekst jest bardzo przemyślany, napisany pięknym, ale jednocześnie prostym językiem, bohaterowie wiarygodni, z krwi i kości, mistrzowskie dialogi ...etc.
Jednocześnie potrafisz uwieść czytelnika, wciągnąć go w swój fikcyjny świat do tego stopnia, przestaje myśleć o technicznej stronie tekstu i nie może oderwać oczu od komputera.

Ponieważ nie lubię e-booków, czekam na Twoją prozę w księgarni!

Pozdrawiam,
Jaga
Quentin dnia 26.02.2016 22:18
Witaj, Jaga

Nawet nie wiesz, jak miły wieczór mi zafundowałaś swoim komentarzem :)
Cieszę się bardzo, że zauważasz to, na czym najbardziej mi zależy. Do tego słodzisz, aż sam siebie pytam, czy na pewno chodzi o mnie ;)

Również średnio lubię literki na monitorach telefonów, tabletów itd i również czekam na swoją prozę w księgarni ;)

Wielkie dzięki za ciepły komentarz. Do zobaczenia pod którymś z twoich tekstów. Nie omieszkam zajrzeć w nowe rejony portalu.

Pozdrawiam
Quen
Niczyja dnia 01.07.2016 19:25
Witaj Quentinie,
W końcu zdecydowałam się skosztować Twoich zielonych jabłek:)
Nie obrazisz się jak będę z Tobą absolutnie szczera? Tak, naprawdę?

Otóż to opowiadanie nie przypadło mi specjalnie do gustu. To nie było to, czego od niego oczekiwałam. Brakowało mi tego klimatu, który był na początku, a potem zniknął, by pojawić się na końcu w minimalnej ilości. W całym tekście przeszkadza mi wielowątkowość, jak dla mnie jest zbędna, wprowadza tylko chaos i zamieszanie. Można się momentami pogubić o co chodzi...
Za dużo tematów było poruszonych w tak krótkim tekście.

Sam tytuł bardzo ładny, i do tego tytułu nie pasowały wszytskie te wątki. Po co?
Może się czepiam, tak sobie możesz pomyśleć. Ale jako czytelnik miałam nadzieję, na coś innego. Więcej nostalgii, więcej uczuciowości, mniej wulgaryzmu i rozbuchanej męskości. Nie jestem facetem, nie wiem o czym nieustannie myślą dorastający chłopcy, i może niektórzy panowie, ale tutaj było tego za dużo, albo nie w takiej postaci jak chciałam.

Możesz to zwalić na upały? Albo po prostu ze spokojem przyjąć mój komentarz jako jednej z wielu czytelniczek, bo widzę, że opowiadanie jest bardzo popularne.

Sam tekst napisany bardzo dobrze. Nie mam się do czego przyczepić. Ale nie jestem nim tak zauroczona jak Twoim "Towarzystwem Zmyślonych Przyjaciół...". Tamtem mnie urzekł...

Znazlazłam dwa błędy:
1. str. 7 "Coś podobnego do do domostwa...". Niepotrzebne jedno "do".
2. str. 7 "do pięciu do dziesięcu Złotych". złotych napisałabym z małej litery.

Podoba mi się użyty przez Ciebie dwukrotnie zwrot: "No nic,...". Lubię go;)
Smakują mi pewne zielone jabłka. Zwą się kosztele:) Niestety dziś są rzadkością...

I tyle z mojej strony.

Pozdrawiam serdecznie,
Niczyja
Quentin dnia 03.07.2016 21:12
Cześć, Niczyja

Pewnie, że nie obrażę :)
Cieszę się, że zajrzałaś. Czasem trafiają mi się opowiadania, które, fakt, są inne niż reszta. Czasem tak już mam. W tym przypadku chciałem zrobić coś młodzieżowego i myślę, że zrobiłem. Możliwe, że osiągnąłem to pewnym kosztem, o którym ty piszesz. No nic, no nic ;) Zdarza się i tyle. Mam jeszcze trochę pomysłów i powodów, by tworzyć, także mam nadzieję, że następnym razem będziesz zadowolona :)

Serdecznie dziękuję za wizytę i pozdrawiam
Quen
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty