Noc w porównaniu z dniem ma tę
przewagę, że podkreśla wszelkie
podobieństwa, a zaciera różnice.
Dzieje pewnej nocy
To naprawdę miała być super impreza. Nie każdego dnia bowiem człowiek dostaje się na studia, choćby tym człowiekiem była tylko własna siostra. Ja na szczęście nie musiałem się włączać. Jako próżniak i obibok mogłem stać z boku i spokojnie patrzeć na cały ten galimatias związany z przygotowaniami do Wielkiej Inicjacji.
Muszę przyznać, że ekipa Siostruni działała sprawnie. Już od rana zrobił się ruch w interesie i co chwilę ktoś przybiegał z butelką pod pachą, a Siostra z uśmiechem Kota z Cheshire ładowała to wszystko do pianina.
I kto by przypuszczał, że ten mebel jest taki pojemny... – pomyślałem, zaglądając przez szparę.
Wczesnym popołudniem bateria była gotowa do rozładowania. Siostra krzątała się po kuchni, Wujo śpiewał w łazience, Matka wróciła właśnie z pracy i nawet ja, usiłując jak najmniej plątać im się pod nogami, rąbnąłem tylko parę kanapek. Mam styl. Potem usłyszałem niewyraźny głos Siostry i na palcach podszedłem pod pokój. Zajrzałem. Przed pianinem stała Matka z zatroskaną twarzą i w milczeniu przyglądała się szeregowi butelek, poruszając wargami. Liczyła?
– O, jasny... – szepnąłem do siebie.
Siostra usiłowała nie wyglądać na speszoną, chociaż z trudem jej to wychodziło. W końcu Matka zdecydowała się przerwać milczenie.
– Myślisz, że to wystarczy? – spytała w zadumie.
Zatkało mnie. Nasza Matka? Nasza Niepijąca Żywicielka? Pyta, czy to wystarczy?! Przecież tym można było upić stado słoni!!!
– Właściwie… to nie wiem... – wykrztusiła Siostra.
Ją widać też zatkało.
– No to skocz, kup jeszcze ze dwie butelki, to zrobię wam poncz – zaproponowała Matka, sięgając po pieniądze.
Siostrunię momentalnie odblokowało.
– Stary, chodź ze mną, bądź człowiekiem – poprosiła, jak na nią, to aż podejrzanie grzecznie.
Czemu nie? Mogłem pójść. W domu i tak nie było nic do roboty.
Wyszliśmy w niezmąconej przyjaźni.
– Jeszcze tylko po taśmy i wracamy – powiedziała po drodze.
Nawet nie pytałem, kto będzie je niósł. To zapewne ustalono jeszcze przed moim urodzeniem.
Załadowała mnie jak dromadera. Pod sufit. I poszliśmy. A potem stało się coś, o czym do dzisiaj jeszcze myślę z szacunkiem i podziwem. Wywaliła się na schodach. Mało tego. Zjechała na łeb, na szyję aż na drugi podest. I to z butelkami w rękach!
O, Dżizus! – jęknąłem w duchu. – Chyba będzie stypa...
I oniemiałem. Siostrunia wstała, jakby nigdy nic, i spoglądając w górę, zapytała gniewnie: – Czego się tak gapisz?! Złaź!
Zacząłem schodzić ostrożnie, by nie przejechać się na potłuczonym szkle, a wtedy do mojej opóźnionej w rozwoju świadomości dotarł bardzo prosty fakt. Szkła nie było! Nie wierzyłem własnym oczom. Zerknąłem w dół na Siostrę. Stała sobie spokojnie, ściskając czule te dwie butelki wina.
– Teraz już wiem, czemu dostałaś się na ten pieprzony AWF – stwierdziłem z respektem.
Wróciliśmy cali i zdrowi, a Rodzina w uznaniu powagi sytuacji postanowiła dyskretnie się wynieść. Matka do krewnych, których na szczęście mieliśmy bez liku, a Wujo w sobie tylko znane rejony. Przed wyjściem wypili z nami kielicha i poszli. Ludzi zebrało się już od groma. Jak na Niepijącą Żywicielkę, to muszę przyznać, że Matce udał się ten poncz. Siostrunia szybko zaczęła mieć w czubie i przestała kontrolować sytuację. To znaczy mnie. W ten sposób mogłem zorganizować własną imprezę i natychmiast skorzystałem z okazji.
Też zacząłem mieć w czubie. Tak więc na nasze, przepraszam, Siostruni party, dostało się nagle mnóstwo różnych, ledwo znanych znajomych, z których każdy dodatkowo przywlókł jeszcze kogoś. Paru Tymczasowych przypięło się do bufetu, dwie Chwilówki zamknęły się w sypialni, gdzie, jak się potem okazało, przymierzały biżuterię Matki (wiem dobrze, bo na drugi dzień Siostrunia latała, żeby ją odzyskać), ileś tam par kłębiło się w ciemnym gabinecie, tańcząc, a może i nie tańczyli, choć muzyka waliła po uszach, a Najlepszy przyjaciel Obecnego mojej Siostry zabarykadował się w łazience, płacząc.
– Stary, ratuj! – jęknął Obecny.
– Ja?! To ona jest na AWF-ie. Niech lezie po gzymsie.
– Ona jest wlana! A mnie się chce sikać!
Trudno. Wylazłem na balkon. Balustrada-dwa-okna-gzyms-jak-autostrada... Łatwo poszło. Tylko, kurwa, okno było zamknięte!
Przelazłem z powrotem. Poszło jeszcze łatwiej.
– Nie da rady, stary. Wyważamy… – powiedziałem do Obecnego.
Obecny zgodził się ochoczo. Jasne, nie jego drzwi. W korytarzu ustawiła się kolejka do sikania. Nawet Tymczasowi odpięli się od bufetu. To były mocne drzwi. Przedwojenne. Były... Na szczęście Wujo zawsze lubił majsterkowanie, tak więc do dzisiaj nie wiem, czy przypadkiem nie dostarczyłem mu swoistej frajdy, ponieważ w domu już od dawna nie miał nic do naprawy. W każdym razie nie powiedział ani słowa.
Wdarliśmy się do łazienki. Najlepszy spał w najlepsze z głową na sedesie. Dał się wywlec bez protestu i Obecny z ulgą zmonopolizował przybytek. Reszta rozlazła się po pokojach. Chyba tańczyli, bo muzyka nadal waliła po uszach. Zresztą nie chciało mi się sprawdzać. Wypiłem parę kielichów i niespodziewanie ogarnął mnie romantyczny nastrój. Znalazłem się na kanapie. Też takiej przedwojennej, z oparciem. A może już powojennej? Wszystko mi się pomieszało. Obok siedziała dziewczyna. Nawet całkiem ładna, o ile mogłem rozróżnić w ciemnościach.
– Stara, ja się jeszcze nigdy nie całowałem! – jęknąłem w przypływie uczucia i... zamarłem!
– Spadaj, ty kretynie! – powiedziała moja Siostra i wywiało mnie z szybkością kosmolotu.
Musiałem się pocieszyć. Wziąłem flachę i wylazłem na gzyms po drugiej stronie. Tam był taki załomek, bardzo wygodny, chyba że patrzyło się na dół. Nie patrzyłem. Usiadłem, zaparłem się nogą i pociągnąłem z flachy. Tak mnie znalazł Dobry przyjaciel Najlepszego i postanowił z miejsca się przyłączyć. Nie wiem, jak wróciliśmy, w każdym razie Siostrunia uznała mnie za eksperta i posłała po pościel. Tym razem to sypialnia została zamknięta, w środku nie było nikogo, a klucz ulotnił się w sobie tylko wiadomy sposób. Całą wieczność łaziłem po gzymsach. Nawet wytrzeźwiałem częściowo, a przynajmniej na tyle, że znowu mogłem się napić. No i ścięło mnie. Przyśnił mi się gzyms, gzyms zmienił się w huśtawkę, huśtawka w karuzelę, zrobiło mi się niedobrze i poleciałem jak wystrzelony z procy... Dobiegłem, otworzyłem, zdążyłem!
Bladym świtem obudził mnie Jego Wysokość Kac.
– Dżizus! – Poderwało mnie na nogi. – Ale musiałem napaskudzić!
Katapultowałem się z fotela i lu...! Zamurowało mnie kompletnie. Nic! Czysto. Pusto. Zero śladów! Siostrunia sprzątnęła? Nie ona!
No i znowu łaziłem jak głupi. Otwierałem drzwi, szafy i szafki... zajrzałem do spiżarni, do skrzynki na pościel, do lodówki, na półki z butami... uchyliłem wszystko, co można było uchylić i... nic! Nie sprawdziłem tylko jednej rzeczy. Do głowy by mi nie przyszło...
Ale o tym dowiedziałem się później. Po paru dniach. Zegar stanął. Taki duży, szafkowy, wyższy ode mnie. Wujo przekręcił kluczyk, otworzył drzwiczki i… reszta jest milczeniem.
Nie poszedłem na studia. Z obawy, że mógłbym się dostać. Czasem staję pod domem i patrzę na gzyms. Fakt – jest jak autostrada.
Tylko, że co ja wtedy byłem?!
Mrówka?!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt