1
Zdziwił wszystkich swoim przybyciem o tak wczesnej porze. Znany z nocnego trybu życia, Witek Batory tym razem pojawił się już o godzinie 18. Stałych bywalców Pod Paluchami zaskoczył również wygląd młodzieńca, a dokładniej mówiąc jego lewe oko i zakrwawiony nos, choć część z nich, po krótkim zastanowieniu się, wcale nie dziwiła się na widok jego pokiereszowanej twarzy, ot doigrał się w końcu, doprosił się tego, co jego, i dostał w twarz od kogoś, kto miał dość jego szczeniackiego języka.
Witek rzucił pośpieszne spojrzenie po gościach lokalu, wśród których był oczywiście Rudy Bolo, który Pod Paluchami chyba mieszkał – tu się urodził, tu przyjął chrzest i pierwszą komunię świętą, a na bierzmowanie, niestety, już nie było czasu i chęci, bo tutaj też wypił swoje pierwsze piwo i pierwszego brudzia z Wieśkiem Rybą, który tym razem nie rozstrzeliwał (niczym niemiecki karabin maszynowy) obecnych swoimi anegdotami, bo akurat smacznie spał z prawą stroną swej szlachetnej twarzy na stole. W kącie siedział z gitarą Jarek Kanarek, który swój pseudonim zdobył przez mówienie z prędkością, którą osiągają na orbicie okołoziemskiej radzieckie satelity. Jarka dało się zrozumieć bez problemów tylko wtedy, gdy śpiewał jedną ze swoich rzewnych ballad o miłości albo, co gorsza, kolejną wesołą imprezową piosenkę, których napisał już przeszło tysiąc, jak głosi legenda. W tej krótkiej chwili stroił akurat swój instrument trzymając go zawadiacko na prawej nodze, którą to trzymał na nodze lewej - tę z kolei lekko i erotycznie muskała jego dziewczyna, Malina. Paliła akurat papierosa; gdy strzepywała z niego popiół do czerwonej popielniczki, nie omieszkała posłać przelotnego uśmiechu Witkowi, a ten mógłby przysiąc, iż do tego uśmiechu dołożyła jeszcze mrugnięcie okiem. Może mruga okiem równie szybko jak jej chłopak pieprzy głupoty, pomyślał, i po chwili dotarła do niego bezsensowność tej myśli. Dotoczył się powoli do baru mijając jeszcze dwóch gości – jednego z nich nie znał i miał zamiar nigdy nie poznać, zwłaszcza, że od jegomościa śmierdziało tak strasznie, że Witek zaczął się zastanawiać, kiedy szarańcza much wparuje za typem do baru. Ale nie było to wcale najgorsze, gdyż obok śmierdziela siedział nie kto inny jak Książę Krakowskiej Szkoły Karciarstwa i Szulerstwa, czyli Andrzej Bartoliński. Starszy elegancki pan, zwyczajowo ubrany w smoking, za uchem założoną miał damę trefl, obie ręce natomiast miał zajęte szybkim tasowaniem kart. Mówił coś do swego nieumytego kompana, ale Witek nie chciał tego słuchać, i tak przecież tłumaczy mu jak oszukiwać i oszwabić łatwowiernych panów na kilka złotych w remika i potem za wygraną kupić piwo i wypić je w spelunie takiej jak ta.
- Każdy mruga szybko – powiedział do siebie wciąż analizując w głowie zachowanie Maliny, czym wprawił w lekką konsternację barmana, który był tu i wczoraj i rok temu, będzie również jutro, a także przez najbliższy czas - być może przez kolejne lata, dekady, może i życie swe całe.
- Daj mi coś mocnego – rzucił krótko po chwili.
- Rany, Witek, co się stało? Co to za pizdę masz pod okiem? – zapytał barman. Nazywał się Antek Brygiel i był 24-letnim marzycielem, trochę matołem, który jednak miał jakąś wartość dla polskiego umiłowania wolności, gdyż niczego tak w swym życiu nie nienawidził jak komunizmu. Dlatego też Antoni brał udział w różnych małych akcyjkach wymierzonych w system, i choć przejęty był i praktycznie ze strachu w spodnie osrany, to i tak robił swoje, ale o tym pewnie później. Antka charakteryzowała również inna ciekawa rzecz – otóż co kilka dni opowiadał wszystkim wkoło, iż miał niesłychane szczęście, ponieważ, przykładowo, właśnie zmarł jego wujek z Chicago i całą fortunę i firmę produkującą wydmuszki przepisał właśnie jemu; wkrótce żegna się więc ze swoją pracą, by resztę życia spędzić w Stanach. Kiedyś miał rzekomo grać w „tym słynnym amerykańskim filmie, co to go mają kręcić kolejną część”, choć nawet nazwy tego dzieła nie pamiętał, ale „było w niej coś z wojnami i kosmosem”, a za jego rolę czekało na niego milion dolarów w gotówce i willa z basenem i lokajem. Pewnego razu biegał po całej knajpie z alkoholem dla gości, od stolika do stolika, bo chciał być w dobrej dyspozycji fizycznej, w końcu nie mógł zawieść trenera Gmocha w eliminacjach do Mistrzostw świata w piłce nożnej. Historii była masa, nikt nie wiedział, czemu je opowiada, nikt już nie brał ich na poważnie. Sam Witek jednak podejrzewał, iż Antek nie może się powstrzymać przed opowiadaniem wszystkich scenariuszy jakie sobie wymarzył w życiu - może uznał, że dzięki temu któryś z nich się spełni.
Barman ponadto czerpał wręcz niesłychaną radość z zagadywania gości i prawienia im od czasu do czasu przeróżnych moralizatorskich kazań, dlatego też Witka wcale nie zdziwiło przejęcie i współczucie powoli zalewające jego ciemnopiwne oczy. Zaraz się zacznie, muszę szybko z tego wybrnąć, postanowił.
- A zaczepili mnie, jeden z drugim, tu niedaleko, na Plantach przy Pijarskiej, coś gadali, że „dawaj 20 złoty, albo mordę obijemy”, ale co ja mogłem, ani grosza nie mam… - Tu zrobił przerwę widząc minę barmana. – No nie patrz tak. Dopiszesz do rachunku. Potrzebuję się napić, więc się napiję, nie odmówisz mi.
Brygiel z niechęcią nalał setkę wódki i postawił przed poszkodowanym, a ten z kolei niemalże od razu wychylił kieliszek, wykrzywił usta w grymasie, ale takim pozytywnym, jak po alkoholu, i rzekł:
- Portfela dać nie chciałem, dla zasady. No i mi się dostało. Jeszcze jeden? No? Oddam, obiecuję.
Barman niechętnie zrobił swoje, po czym zabrał się za mycie kufli i szklanek. Witek miał chwilę dla siebie i swojego kieliszka, na który spojrzał badawczo. Po chwili jednak pośpiesznie go opróżnił i znów wykrzywił twarz w sposób charakterystyczny dla przyjaciół butelki. Antek gdzieś zniknął na zapleczu, tak więc Witek nie przejmując się niczym, wskoczył za bar i napełnił jeden z niewielu czystych kufli piwem, z którym po chwili uciekał już w stronę stolika na uboczu stojącego w jednym z rogów lokalu.
Stolik umiejscowiony był przed lustrem, w które chcąc nie chcąc spojrzał i dostrzegł w nim oczywiście swoją twarz, którą w swojej głowie nazwał w tej chwili świąteczną choinką, a rany – ozdobami. Święta w sumie tuż tuż, uznał. Krew na nosie zaschła, a oko zaczęło puchnąć. Na jutro zaplanował sobie, że odwiedzi swojego ojca, a to nasunie staruszkowi masę pytań, na które będzie musiał odpowiedzieć. Trudno. Nie pierwszy to raz i zapewne nie ostatni.
Mając już dość swojej twarzy, omiótł spojrzeniem resztę lokalu. Pod Paluchami było meliną, co przyciągało oczywiście miejscową hałastrę żądną taniej rozrywki i jeszcze tańszego napitku. Wprawdzie jak na sobotnie popołudnie nie było jeszcze zbyt dużego ruchu, ale to z pewnością się zmieni, gdy wszystkie Janusze i Andrzeje zostaną wyrzuceni z domu przez swoje i tak cierpliwe jak anioły żony, po czym skierują swe kroki w stronę ulubionego baru, po drodze mijając alkoholowy i kupując flakon sygnowany etykietą Państwowego Przedsiębiorstwa Przemysłu Spirytusowego, by rozlać go pod stołem i oszwabić właścicieli na trochę grosza.
Na wystrój lokalu składało się kilka stołów i mebli, a każdy oczywiście z innej parafii – nie miały ze sobą zbyt wiele wspólnego, aczkolwiek można było dostrzec, iż w jakiś dziwny i urokliwy sposób pasują do podrapanych ścian i wiszących na nich czarno-białych zdjęć przedstawiających nie wiadomo, kogo. Może i knajpa byłaby znośna, myślał Witek, gdyby tak dać jakieś świeczki, usunąć ten obrzydliwy PRL-owski żyrandol, no i oczywiście zastąpić Rudego Bola i ekipę nieco bardziej kulturalnym towarzystwem. Marzenia, nie do spełnienia, powiedział sobie w duchu Batory.
Względną ciszę przerwał Jarek Kanarek, który najwidoczniej doszedł do wniosku, że moment jest idealny na rozpoczęcie swojego recitalu. Pocałował w czoło Malinę, po czym wstał i nieśmiało rzekł:
- A to moja nowa piosenka, nazywa się Siabadaba Bubu.
Jedynie Rudy Bolo zaczął bić brawo, o ile można to tak nazwać, gdyż zaczął robić to w bardzo osobliwy sposób – uderzając na zmianę otwartymi dłońmi w łysą potylicę Wieśka Ryby. Ten, jak uparty, spał dalej.
- Daaawaj, kuuurwa, ale juuuż! – krzyknął uradowany Bolo.
Jarek Kanarek zaczerwienił się, bo oto miał swojego fana. Usiadł, spojrzał jeszcze raz na Malinę, tym razem pewniej, po czym zaczął grać i śpiewać. A szło to mniej więcej tak:
Siabadaba bu-bu
Jestem ja tu-u
Siedzę sobie ja-a
Piwko piję, a-a
Wokoło zabaw-a
Tańszy siksa nag-a
Gra muzyka, a-a
Wódkę piję ja-a
Łu-huuu! (Krzykiem)
Siabadaba bu-bu
Jestem ja tu-u
Noc jest młoda, o-o
Zabawmy się, ho-ho
Całość została powtórzona przez Jarka jeszcze siedem razy, co wprawiło w euforię Rudego Bola. Witek żałował w tamtej chwili, że w ogóle słyszy i ma te cholerne uszy. A powinienem siedzieć w domu i słuchać tego fajnego albumu zespołu Love, pomyślał, po czym zanucił pod nosem jeden z kawałków. I gdy tak patrzył na uradowanego Jarka, zawstydzoną Malinę i rozemocjonowanego Bola, dotarło do niego, jak bardzo nie chce mieć z nimi nic wspólnego i chyba już pora się zwijać do domu.
Z zamyślenia wyrwał go jednak Antek, który pojawił się znikąd, stając przy stoliku Witka i kierując swe szeptane słowa prosto do jego ucha.
- W sumie powiem ci szczerze, liczyłem, że dziś cię tu spotkam – zagadał po chwili ściszonym głosem.
- Tak? – zapytał niepewnie Witek. Barman nachylił się w jego stronę jeszcze bardziej.
- Tak. Jest sprawa. Coś, z czym możesz pomóc. Pójdź tylko pojutrze wieczorem pod adres, który ci zaraz zapiszę. Mieszka tam taka jedna. Moja nowa znajoma. Ma jakąś robotę. Chce cię najpierw poznać.
Brygiel wyjął z kieszeni kawałek papieru i zaczął niedbale na nim bazgrać, nie przerywając przy tym mówienia. Witkowi nie podobało się to ani trochę. Po chwili jednak nie miał już nic do powiedzenia, bo oto w ręce trzymał kartkę z adres napisanym literami, które były bardzo podobne do tych, które widział jakiś czas temu w zeszycie swojej dalszej kuzynki Alicji. Warto wspomnieć, Alicja miała wtedy sześć lat.
- Tak więc tam mieszka ta dziewczyna, o której mówię – wyjaśnił Antek. – Aldona. Wszystko ci opowie. I uprzedzę twoje pytania, tak, to ma związek z naszą sprawą.
- Ale, Antek, ile razy… - Jęknął Batory.
- Wiem, wiem. Ale słuchaj, ja ci ufam. Masz możliwości, możesz się przydać. Jeszcze nie tak dawno nie miałbyś z tym problemu. No i co masz innego do roboty. Studiujesz te swoje filologie, a jakoś z książką to ja cię jeszcze nie widziałem.
- A ty cały czas zagadujesz tych pijaczków i mówisz im, jaka to kariera cię nie czeka. A jakoś ciągle tu stoisz i lejesz gorzałę – rzekł Witek pełen oburzenia.
- No, no… ty mi się tu uspokój. Wiesz, o co mi chodzi. Wiem, że chcesz dobrze, no i daję ci szansę. Nie pierwsza to praca dla ciebie. Tylko tam się przejdź, zobaczysz, propozycja się nie spodoba, to się nie spodoba. Nikt niczego od ciebie nie wymaga. Tylko to przemyśl, dobra? Te dwa kieliszki będą na koszt firmy. I piwo też.
Witek uśmiechnął się lekko.
- Dorzuć trzeci i obiecuję przemyśleć na miejscu sprawę dwa razy. – Bo wprawdzie miał już wychodzić, ale skoro mógł zajść komuś za skórę i zyskać coś dla siebie, to postanowił wyciągnąć z Antka wszystko, co się da.
- A żeby ci mocniej te oprychy mordę obiły. Wcale bym nie płakał. Masz, pij, pajacu.
I wieczór wcale nie skończył się na trzech kieliszkach i piwie. Witek wykorzystał swojego umiejętności szantażysty, najwidoczniej Antkowi i jego znajomej faktycznie zależało na jego pomocy. Dwie godziny i osiem setek później, ledwo wstając z krzesła, Witek ruszył ku drzwiom. Zatoczył się niestety i odbił od Karcianego Księcia.
- A przer-a-szaam! – rzucił tylko. Bartoliński spojrzał na niego z jawną wrogością i jeszcze jawniejszym obrzydzeniem. Ciekawe, jakie musi mieć zdanie o tym swoim koleżce, pomyślał Witek, i wynagrodził samego siebie za tę pełną jadu myśl szczerym uśmiechem człowieka-banana.
Jakimś sposobem dotarł do drzwi. Rzucił Antkowi pożegnalne spojrzenie mówiące – „to twoja wina, ty mnie opiłeś”, po czym pociągnął za klamkę. Ruszył przed siebie, jednak zatrzymał się w drzwiach. Obejrzał się w stronę baru.
- Hmmm – mruknął do siebie, po czym zwymiotował pod drzwiami lokalu.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt