NIEŚWIADOMIE - intro
Proza » Inne » NIEŚWIADOMIE
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

 

Nie mogłam sobie przypomnieć,

kiedy go poznałam, jak wyglądał nasz ślub, ani kim przedtem byłam. Jakby moje życie od zawsze toczyło się między kuchnią, sypialnią i drzwiami wejściowymi, za którymi codziennie znikał i w których codziennie się pojawiał. Połowa doby upływała mi na patroszeniu, gotowaniu, praniu, czyszczeniu i innych czynnościach układających się w monotonny potok codzienności. Potem wracał do domu i rzucał cień na drugą połowę doby.

Miał dziecko z pierwszego małżeństwa, szarą dziewczynkę, która zawsze siedziała w szafce pod zlewem. Obok wiadra na śmieci umościła sobie legowisko z brudnej dziecięcej kołderki. Kołderka coś mi przypominała; za każdym razem, kiedy wyrzucałam śmieci i widziałam misie na skołtunionej flaneli, jakieś wspomnienie prawie-prawie przybierało czytelny kształt, boleśnie wybrzuszało membranę nieświadomości, nie mogło jednak jej przebić i pozostawało w ukryciu, obecne, lecz nieuchwytne, jak pyłek w oku. Dziewczynka nie mówiła. Nie interesowałam się nią, nawet nie dawałam jej jeść. Sama przecież żywiłam się tylko tym, co mąż rzucił na podłogę albo zostawił na talerzu, dla niej zostawały resztki w śmieciach. Musiała jednak wychodzić w nocy i podkradać jedzenie, bo rano widziałam to przekrzywioną pokrywkę na rondlu, to kubek przestawiony o centymetr w prawo. Czasem czułam na sobie jej wzrok; uchylała drzwiczki i patrzyła przez szparę, jak się krzątam. Ale tylko przed południem, bo potem, kiedy wracał, szafka zawsze była zamknięta. Może spała, a może po prostu nie chciała widzieć. Jego. Mnie z nim. Zapadającej ciemności. Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. Dziewczynka była dla mnie tylko fragmentem kuchni, na którym nie zatrzymywałam wzroku.

Bo dla mnie liczył się tylko on. Kiedy słyszałam chrobot kluczy w zamkach – jednym, drugim, trzecim – lęk zalewał mnie lodowatą falą. Mroził serce i dłonie, zapierał dech w piersiach i jeżył włoski na przedramionach. Przez kilka sekund nie żyłam. A potem on stawał w drzwiach, wielki i mroczny, i jednym spojrzeniem czerwonych oczu przywracał moje ciało do życia; serce zaczynało znów bić, a zmysły się wyostrzały: wzrok, by zobaczyć każdy ruch jego ręki, słuch, by usłyszeć najlżejszą zmianę jego głosu, węch, by wyczuć niebezpieczeństwo i spiąć mięśnie na przyjęcie ciosu.

Wracał znużony swoimi bitwami z codziennością. Staranne zamykał za sobą drzwi, przekręcając dwukrotnie każdy klucz, rzucał worek ze zdobyczami na podłogę i siadał przy stole. Kładł na nim klucze, którymi oddzielał mnie od świata. Równo, jeden obok drugiego, zawsze w tej samej kolejności. Upewniał się, że patrzę, i jego usta rozciągał upiorny uśmiech. Pstrykał raz – znikał pierwszy klucz, dwa razy – znikał drugi, trzy razy – znikał ostatni. Rano, gdy wychodził, wyjmował je z wewnętrznej kieszeni kurtki. Sztuczka z kluczami była rytuałem, jednym z dzielonych przez nas zwyczajów, wyrobionych przez tryby wspólnego życia (o to przecież chodzi w małżeństwie, o rytuały, umacniające wspólnotę). Tak jak obmywanie z brudu zewnętrznego świata. Kiedy znikały klucze, na stole stawiałam miednicę z ciepłą wodą i myłam jego ręce (zawsze miał krew za paznokciami). Potem zestawiałam miednicę na podłogę. Klękałam, rozwiązywałam sznurowadła skórzanych kamaszy, zsuwałam je razem ze skarpetkami z kościstych, pożółkłych od grzybicy stóp, podwijałam nogawki spodni, odsłaniając łuszczejącą skórę na łydkach. Przyglądał mi się, gdy wkładałam jego stopy do wody i myłam je w swoich dłoniach. Kłuł mnie spojrzeniem – chytrym albo wściekłym albo kpiącym albo okrutnym albo-albo-albo (po nie-wiadomo-ilu latach wciąż jeszcze umiał mnie zaskoczyć nowym spojrzeniem, bo przecież o to chodzi w małżeństwie, o świeżość spojrzenia i brak rutyny). Czasem znienacka kładł mi rękę na karku i wciskał twarz w wodę, parskając przy tym śmiechem. Raz kazał mi się napić tych mydlin. Kiedyś gestem pełnym czułości sięgnął do mojej głowy, wyszarpnął klamrę spinającą włosy, zebrał je w garść i podsunął, żebym umyła mu nimi nogi. Po wszystkim osuszałam jego dłonie i stopy białym ręcznikiem, podsuwałam miękkie kapcie; potem zabierałam miednicę i wycierałam podłogę. Dopiero wtedy mogłam nakrywać do stołu – kłaść obrus, srebrne sztućce, stawiać talerze i szklankę na wodę. I podawać obiad, pieczołowicie przygotowywany już od poprzedniego wieczora. Dania nakładałam tak jak mnie nauczył, z półmisków, stojąc po jego lewej stronie. Patrzyłam w kark, pochylający się nad kolejnymi kęsami; słuchałam mlaśnięć, beknięć i pierdnięć. Wyczekiwałam nagłego ruchu głowy i drgnięcia ręki, która czasem spychała mnie w mrok, zanim zgęstniał wokół nas, ale czasem napięcie rosło we mnie aż do granicy, za którą było już tylko szaleństwo. Pragnęłam wówczas, by poderwał się z krzesła i uderzył. On jednak doskonale o tym wiedział i właśnie wtedy spokojnie kończył. Ogryzał wolno każdą kosteczkę, wysysał chrząstki, wypluwał nieprzeżute resztki na podłogę i zrzucał więcej okruchów niż zwykle, żeby okazać dobrą wolę. A ja musiałam się cofnąć znad krawędzi szaleństwa, pozbierać talerze i sprzątnąć kuchnię, zanim zapadła ciemność. Potem zostawały już tylko jego czerwone oczy i znajome aż do obrzydzenia kanty mebli, drzazgi we framugach drzwi do sypialni, ostra woń pościeli. 

Na szarą dziewczynkę nie zwracał uwagi. Nie wiedziałam nawet, czy pamięta o jej istnieniu, bo przecież nigdy przy nim nie wychodziła spod zlewu. Raz przyniósł do domu małe kociaki i myślałam, że chce je podarować córce, ale okazało się, że kociaki są na obiad. Musiałam je zabić, obedrzeć ze skóry, zamarynować i upiec. I co gorsza, musiałam to zrobić przed południem, kiedy go nie było, bo wieczorem jeszcze się z nimi bawił. Wydawało mi się, że jego mrok by mi pomógł, a tak – zostałam sama, z kwaśnym obrzydzeniem podchodzącymi do gardła. Z pozostałymi łupami – gołębiami, wróblami, gryzoniami, innymi małymi zwierzętami – szło mi łatwiej. Ale wtedy, wtedy coś we mnie pękło. Uznałam, że wolę czerń od szarości, noc od dnia, i zaczęłam tęsknie wyczekiwać jego powrotów.

Zatraciłabym się w nim, gdyby nie dziewczynka. Nic do niej nie czułam, ale kiedy pewnego wieczoru wywlókł ją spod zlewu, zadygotało we mnie coś nieznanego. "Nie" usłyszałam swój dawno nieużywany głos. W brzuchu rodził się jako wrzask, ale z gardła wychodził już tylko jako cichy skrzek. "Jej nie tkniesz." Może cały ten mrok, który od lat gromadził się w moim sercu, nagle uderzył mi do głowy, nie wiem. W każdym razie, kiedy rzuciłam się na niego, i we mnie w środku i na zewnątrz zapadły ciemności, pierwszy raz za moją, nie za jego sprawą.

Puścił dziewczynkę – usłyszałam jej szybkie kroki i trzaśnięcie drzwi szafki – i odwrócił się do mnie. Zaniósł się chrypliwym śmiechem i złapał moje ręce. Przedtem sięgałam mu ledwie do piersi, a teraz, w ciemnościach, rozrósł się tak, że otaczał mnie zewsząd; moje nadgarstki w jego dłoniach były niczym gołębie kostki, które miażdżył zębami. Puszczał mnie, pozwalał, żebym zadawała mu najsilniejsze ciosy, na jakie było mnie stać, przyjmował je jak confetti sypiące się na głowę, pierś, brzuch, i ze śmiechem znów łapał moje bezradne pięści. Nawet gdy chwyciłam kuchenny nóż i zaczęłam nim dźgać na oślep, nie uchylał się, tylko zaśmiewał. Jego czerwone oczy płonęły w ciemnościach triumfem, bo udowadniał mi swoją niezniszczalność.

Ogarnęła mnie rozpacz. Teraz już nie zniosłabym powrotu do bezsilności, obdzierania kociaków ze skóry, spierania krwi. Wolałabym, żeby mnie pochłonął, skonsumował do cna i wyssał szpik z kości.

I wtedy trafiłam nożem w miękkie miejsce u nasady szyi, między obojczykami. Wreszcie przestał się śmiać (po nie-wiadomo-ilu latach małżeństwa potrafiłam go jeszcze zaskoczyć). Zacharczał i runął na mnie, więc uchyliłam się i dźgnęłam jeszcze kilka razy w to samo miejsce, a potem, kiedy już padł na podłogę, poderżnęłam mu gardło.

Pierwszy raz od wielu lat użyłam starego aparatu telefonicznego przy wejściowych drzwiach. Kiedy mąż się wprowadził, odciął linię. Ale wiedziałam, że teraz telefon będzie sprawny i gdy podniosłam słuchawkę, nie zdziwił mnie przeciągły, wysoki sygnał dobywający się z zakurzonych dziurek w czarnym plastiku. Wpatrywałam się w nie, usiłowałam odnaleźć w ich układzie jakiś wzór, znak przeznaczony tylko dla mnie, lecz takiego znaku nie było; wsłuchiwałam się w sygnał, aż zmienił się w pojedyncze, ostrzegawcze dźwięki, w których też nie było żadnego przesłania. Nacisnęłam lepiące się od brudu widełki i znowu rozległ się pojedynczy, kojący dźwięk. Przyłożyłam słuchawkę do ucha i zaczęłam wybierać numer. Palce nie chciały wchodzić w zalepione osadem lat otwory tarczy, ześlizgiwały się, potem pomyliła mi się kolejność trzech cyfr, na koniec poczułam pustkę w głowie, jakby mąż ciągle miał kontrolę nad moimi myślami i umiał je usuwać jednym pstryknięciem.

Wtedy do telefonu podeszła dziewczynka, wspięła się na palce i spokojnie wybrała numer.

Pogotowie przyjechało w ciągu kwadransa. Wyłamali drzwi, załadowali zwłoki na nosze i odjechali; nikt nie zadawał żadnych pytań, ani mnie, ani dziewczynce, która stanęła u mojego boku i odprowadzała wzrokiem ciało ojca, znikające w drzwiach do nieznanego nam obu świata.

Przeprowadzono sekcję zwłok i po kilku dniach dwóch śledczych przyszło mi powiedzieć, że mąż zmarł od trucizny. "Małe, systematyczne dawki od wielu lat" powiedział jeden z nich i spojrzał na dziewczynkę z szacunkiem. Podniosła wzrok znad kotka, którego trzymała na kolanach, i uśmiechnęła się do mnie. Kotek przymknął oczy i przysięgłabym, że też się uśmiechnął. W słowach policjantów nie było logiki, ale zdawali się tego nie zauważać. Nie dziwiło ich, że rany od noża nie były śmiertelne, i że zarówno ja, jak i dziewczynka jadłyśmy przecież to samo, co on. Na moje pytania obydwaj odpowiedzieli zakłopotanym wzruszeniem ramion. Ukłonili się grzecznie i wyszli, a ja wróciłam do sprzątania.

Nie mogłam sobie przypomnieć,

co mi się śniło. Nie otwierałam oczu, usiłując przywołać sen, który mówił coś bardzo ważnego, i który śniłam kolejny raz. Wciąż jednak pozostawał po drugiej stronie membrany świadomości, wybrzuszając ją boleśnie, ale nie mogąc się przebić; obecny, lecz nieuchwytny, jak ziarnko piasku w dziecięcej kołderce, na której się już nie mieściłam. Znowu musiałam się poddać. Otworzyłam oczy i ostrożnie uchyliłam drzwiczki szafki kuchennej. Już wyszedł do pracy, a jego żona sprzątała po śniadaniu. Po podłodze walały się strzępy kociego futerka. Wyciągnęłam rękę i schowałam kilka kłaczków do kieszeni szarej sukienki.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
intro · dnia 09.03.2016 15:46 · Czytań: 1115 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 5
Komentarze
Gorgiasz dnia 09.03.2016 21:17
Przejmujący i bardzo dobrze napisany tekst; przeczytałem z zainteresowaniem. Po części odbieram go jako próbę innego przedstawienia rzeczywistości, indywidualnej świadomości, pomieszania snu i jawy, przy jednoczesnym kwestionowaniu tego, co określamy mianem realnego świata. Jego iluzoryczność i potencjalna wariantowość może być kwestionowana nie tylko na poziomie zjawisk, ale również w sferze podmiotów, percepcji których, zjawiska te podlegają. To trudna sztuka, ale moim zdaniem – zakończona sukcesem.
Jaga dnia 09.03.2016 22:02 Ocena: Świetne!
Przeczytałam z bijącym sercem. Choć obraz jest oniryczny ma w sobie tyle brutalnego realizmu, że chce się płakać. Nad losem tego dziecka, nad losem uciemiężonej, zastraszonej żony.

Przejmujące, piękne opowiadanie.
Jestem pod ogromnym wrażeniem!

Pozdrawiam,
Jaga
intro dnia 11.03.2016 09:12
Gorgiaszu, Jago, bardzo Wam dziękuję. To nie jest tekst, przy którym łatwo wytrwać, tym bardziej jestem wdzięczna za Wasze komentarze.

Gorgiaszu: "iluzoryczność i potencjalna wariantowość może być kwestionowana nie tylko na poziomie zjawisk, ale również w sferze podmiotów, percepcji których, zjawiska te podlegają." - dokładnie o to mi chodziło, cieszę się, że jest to widoczne.

Jago, emocje, które opisałaś, są dla mnie niezwykle cenne.

Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za czytanie.
intro
Klau dnia 05.04.2016 13:53 Ocena: Świetne!
Gratuluję – piękne opowiadanie, choć takie przerażające…
intro dnia 08.04.2016 16:19
Dziękuję, Klau.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
dach64
28/11/2023 16:55
Bardzo słuszny wiersz. Niezwykle istotny i prawdziwy.… »
Marian
28/11/2023 08:25
Marku, dziękuję za odwiedziny. »
gaga26111
27/11/2023 17:56
Dziękuję:) za opinie i czas poświęcony na komentarze.… »
Lilah
26/11/2023 20:13
Bardzo dziękuję, ajw. Moje strofki mają trochę inne metrum… »
ajw
26/11/2023 19:47
Przepiękne tłumaczenie. Pozdrawiam serdecznie, Lilah :) »
ajw
26/11/2023 19:45
Wiolinie - piękna interpretacja :) »
ajw
26/11/2023 19:45
Niby nic, a jednak dzieje się w tym wierszu pomiędzy… »
mike17
26/11/2023 17:54
A ty liż mnie, to taka piękna gra :) Sztuka lizania to nie… »
Yaro
26/11/2023 14:12
Pozdrawiam:) »
Yaro
26/11/2023 14:11
Nie wiem czy celowy rozjazd światów , taki obraz się… »
Marek Adam Grabowski
25/11/2023 14:05
Kopiuje mój komentarz z innego mieszcza: "Ciekawy… »
nicekk
25/11/2023 14:00
NImfa, blacha i smsy. Celowo taki rozjazd światów? Ciekawe… »
ajw
25/11/2023 11:00
Nawet iskrą można wzniecić ogień, więc może nie wszystko… »
valeria
23/11/2023 20:51
Bardzo się cieszę, że mnie odwiedzają takie gwiazdy:) a… »
Pulsar
23/11/2023 17:47
Dziękuję za wpis. Również pozdrawiam. »
ShoutBox
  • Berele
  • 28/11/2023 08:40
  • Poranek; dźwięk budzika, odcisk brudnej ręki na ścianie, szum czajnika, strumień wody do kubka, silnik samochodu dostawczego za oknem; wciśnięcie klawisza w starym radio.
  • mike17
  • 14/11/2023 20:43
  • Sweet dreams, my love :)
  • Jaaga
  • 14/11/2023 12:23
  • Dzień dobry, zapraszam na herbatkę.
  • mike17
  • 13/11/2023 14:45
  • Dzień doberek całej literackiej społeczności :)
  • aleksander81
  • 13/11/2023 09:16
  • I dzień dobry w poniedziałek, do piątku już niedaleko ;)
  • mike17
  • 12/11/2023 14:02
  • Wesoły pozdrowczyk ślę dla wszystkich :)
  • aleksander81
  • 12/11/2023 08:46
  • Wczoraj było święto, w Poznaniu wszyscy maszerowali i jedli rogale marcińskie. Też fajnie!
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty