PIERWIASTKA - Miyo
Proza » Długie Opowiadania » PIERWIASTKA
A A A
Od autora: przyjaciółka poprosiła bym opisał fragment jej życiorysu
opisałem przetwarzając go literacko
straciłem przyjaciółkę
ale pozostało opowiadanie
miłośników dłuższych form zapraszam

Czy pamiętacie, kiedy to się zaczyna? Myślę, że każdy pamięta. Wiecie, o co chodzi. Przychodzi w życiu ciekawy okres, że wszystko się zmienia to znaczy wierzycie, iż wasze marzenia nawet te, o których nie wiecie zaczynają się spełniać. W tym okresie nagle wszystko zaczęło się mieszać. Wyczekiwałam od wielu miesięcy miesiączki pierwszej, gdyż wszystkie koleżanki już przeszły czerwony chrzest bojowy a o mnie krwista ciocia zapomniała. Pamiętam też,  że bez przerwy padały deszcze. Mimo wariactw otoczenia zapamiętałam dzień, gdy mama poczuła się słabo i po niedługim czasie okazało się, że umiera. A ojciec zainfekowany szaleństwem zakochał się niczym sztubak z gimnazjum. Był to też okres piromana, który podpalał domy, budynki gospodarcze a nawet sklepy. Ale był to czas, w którym zaczęłam zadziwiać samą siebie i przestałam kontrolować własne życie. Krótko: nastąpiło wreszcie coś nowego i odmiennego. Marzyłam nałogowo, by nagle któregoś dnia fantazje zaczęły się spełniać i wierzyłam, że tak się dzieje. Oczywiście rojenia dotyczące życia usłanego płatkami kwiatów i najważniejszego wydarzenia dla dorastające dziewczyny: pojawienie się osobnika płci przeciwnej, który zaspokoi najintymniejsze mrzonki, o których się nawet nie ma pojęcia.

Tak szczerze to zaczął się najgorszy okres życia – ataków ludzi i sytuacji, ciągłych płaczów i dołujących wrażeń. A miało być tak pięknie.

Myślę, że powodem było zbliżanie się ludzkości do końca milenium i wyjątkowo niekorzystna dla mnie koniunkcja planet.

- Jezu jak mi się nie chce uczyć. Będę fryzjerką albo kosmetyczką.

- Dziś kosmetyczki i fryzjerki są po studiach.

- Więc znajdę durnego patafiana, który zasponsoruje mnie.

- Starego i bogatego.

- Młodego i superbogatego.

- Takich nie ma.

- Może i nie ma, ale szukać trzeba. Najistotniejsze, by nie przegapić najważniejszego momentu życia – takie przyświecało nam hasło. Chyba gdzieś o tym wyczytałyśmy z Anią i starałyśmy się sprostać niełatwemu zadaniu. Należało analizować każdą sytuację życiową, żeby wychwycić tę najważniejszą.  Robiłyśmy to prawie każdego wieczoru. Ale wśród natłoku wydarzeń, słów i tłumu ludzi nic ciekawego się nie działo. Królowały nuda w konkubinacie z szarzyzną.

- Masz już okres Marta?

- Ech, chyba nie przyjdzie. Matka natura zapomniała o mnie.

- Dziwne. Wyglądasz jak seks bomba. Już dawno dojrzałaś. Ale jak nie masz miesiączki mogłabyś się kochać i kochać bez zabezpieczeń.

- Tego to ja nie wiem. Lepiej zawsze uważać. Chłopaki na pewno nie uważają. Chcą jednego.

- Żeby tak spotkać jakiegoś romantycznego.

- Żeby się zakochał i nie chciał tylko bzykanka.

            Marzenia nastolatek oczytanych i dedykujących.

 

            Powoli jadłam śniadanie, bo wyczytałam, że tylko takie spożywanie przynosi pożytek dla organizmu. Za oknem szalał wiatr targając gałęziami i spadającymi strugami wody. Matka stała w oknie. Ojciec jeszcze spał.

- Co tam w szkole córka?

- Szału nie ma. Naukowcem nie będę.

- Zrób, chociaż średnie wykształcenie. To ci się przyda. Źle się czuję ostatnio – matka skrzywiła się. – Nauka z poziomu twojego może nie jest najważniejsza, ale w mimo wszystko jest. Zazwyczaj zauważamy to za późno. A rodziców nikt nie słucha.

            Nagle mama osunęła się na podłogę. Podbiegłam. Leżała jęcząc cichutko.

- Mamuś, co się dzieje. Mamuś! Tato!! – Wrzeszczałam rozpaczliwie. Wołałam taty, chociaż wiedziałam, że leże zamroczony alkoholem i żeby nie wiem, co, nie podniesie się.

- Zadzwoń na pogotowie Marta – powiedziała mama spokojnie. Widziałam na twarzy z trudem powstrzymywany ból.

           

            Siedziałam przy łóżku w szpitalu. Mama leżała blada, podpięta do kroplówek. Czekałam i czekałam, ale ojciec nie przychodził.

- Idź do domu Marta. To są problemy z … przekwitaniem. Nic mi nie pomożesz. Nic poważnego. Każda kobieta przeżywa trochę inaczej. Jak okres – uśmiechnęła się poprzez cierpienie.

            Nie zrozumiałam, bo okresu jeszcze nie miałam.

- Posiedzę dłużej. I tak nie mam nic do roboty. Tak mówią doktory?

- Jeszcze nic nie mówią. Muszą zrobić badania. Ale ja wiem.

- Tego się nie wie nigdy do końca – cały czas pulsowało w głowie by wszystko rozważać i wątpić. No prawie wszystko. Oczywistości tego nie wymagają.

- Może ojciec przyjdzie – mruknęłam, chociaż czułam, że raczej nie pojawi się.

- Może – westchnęła mama.

 

- Mamę wzięło pogotowie. Miała poważny atak – powiedziałam do ojca, gdy wróciłam ze szpitala. Leczył kaca piwkiem, więc nie był zbytnio zainteresowany stanem zdrowia ukochanej żony. Nie wyszedł jak przyjechała karetka, chociaż wyła, że umarlak,a by zbudziła. Większość sąsiadów zaglądała, co się dzieje.

- Jutro ją odwiedzę. Twoja matka się pieści. Pewnie nic jej nie jest. Chce na siebie zwrócić uwagę. Wybrała litość i wydumane schorzenia.

            Ojciec zakochał się w sąsiadce. Młodej dziewczynie, która uwodziła go od paru miesięcy. Sama widziałam parę razy. Krzątała się w ogródku od czasu do czasu wachlując koszulką pokazując przy tym ogromne cyce. Akurat wtedy, gdy za płotem przebywał ojciec. Magia zadziałała. Raz widziałam jak całują się. Nie podejrzewałam, że ojciec taki stary a w głowie hulają amory.

            Zastanawiałam się, czy powiedzieć mamie i jak to zrobić. A może wiedziała?  Chociaż potoczna plotka utwierdzała, że najbliżsi dowiadują się na końcu.

 

            Z Anią przyjaźniłyśmy się. I zawsze fajnie nam się gadało. O wszystkim. I przeżyłyśmy przygodę erotyczną. Kiedyś w wannie. Przyszła do mnie, gdy szykowałam się do kąpieli. I wylądowałyśmy w gorącej wodzie nagie niczym nimfy. Kochałam Anię a ona mnie, ale z miłością lesbijską nie miało to nic wspólnego. Wspólna kąpiel nieświadomie nam to uświadomiła.

- Dzisiaj oksymoron ćwiczymy Marta. Jak jest ciemno widzę jasno.

            Milczałam.

- No dawaj Marta twoja kolej.

- Jak jest jasno widzę ciemno.

- Hejże aleś wymyśliła. Użyj chociaż,  procent szarych komórek.

- Mama w szpitalu. Pewnie umiera – rzekłam na wyrost.

- Za młoda na umieranie.

- A ojciec chla wódę i gzi się z sąsiadką.

- Przesadzasz Marta.

- Widziałam szmatę jak podrywała ojca. Leci na forsę starego. Niby pracowała w ogródku. Co chwilę wycierała się koszulką pokazując ojcu cyce. Wredna baba. Moja mama umiera a ta kurwa szarżuje. Ale ojciec nie lepszy. Dlaczego oni tak postępują? Dorośli a zachowują się gorzej, jak szczeniaki. A od nas tak wiele wymagają.

- Nie każdy dorasta w odpowiednim wieku. Niektórzy nigdy – powiedziała poważnie Ania.

- My będziemy inne. Będziemy mądre i rozsądne – rzekłam twardo.

            Takie były plany.

- Ale jak być mądrą i rozsądną, gdy w szkole nie ma ani jednego chłopaka normalnego. A nawet nauczyciela. Same ćwoki i tumany.

- A lesbami nie jesteśmy – roześmiałam się a Ania ze mną.

- Ale jak trzeba zostaniemy ha ha ha.

Ciekawych chłopaków w szkole nie było. Nie chciałam się zadawać z byle, kim. Ten najważniejszy miał być wyjątkowy. Ale takiego nie było w najbliższej okolicy. Ideału nie widziałam a każdy człowiek powinien dążyć do ideału. Byleby, chociaż miał jeden procent z ideału. Albo przynajmniej dwa.

- Ideał można zaniżyć – rzekła Ania rozbrajająco.

- Myślę, że powinnyśmy zawyżać – odparłam

- Źle myślisz. Z takim podejściem zostaniesz starą panną.

            Przypomniałam sobie mądrości cioci, starej panny: małżeństwo to najgorszy rodzaj niewoli dla baby, bo chłop zawsze się wywinie, żebyś nie wiem, co robiła i tak zawsze wypłynie racja facia, więc wybrałam życie singiel ki, by się nie uzależniać. To ja wybieram facetów, którym pozwalam na więcej. Żaden członek nie będzie rządził moją waginą. To moja wagina rządzi członkami.

            Zwyciężyła. Niby. Nie chciałam podobnej wiktorii. Nie chciałam zostać starą panną. Chciałam być panną wiecznie młodą i wolną. Ale chęci są zazwyczaj poza sferą rządzenia, gdy ma się lat naście. Lecz zawsze pozostają jeszcze marzenia.

- Wolę być szczęśliwą starą panną niż odwrotnie.

- A ja nie – roześmiała się Ania.

 

            Gdy wyszłam do mamy, zaczął padać deszcz. Nie wzięłam parasola, bo wychodząc świeciło słońce i żaden najmniejszy znak nie wskazywał, że może zmienić się pogoda. Ale nagle zmieniła się. Podobnie jak moje nastroje. Też się zmieniały raptem i bez widocznych symptomów, z ekstazy wpadałam w przygnębienie, a z apatii wchodziłam w radość.

            Do mamy szłam przygnębiona. Tak bardzo, że nie reagowałam na deszcz. Ani się nie schowałam ani nie przyspieszałam. Stąpałam spacerkiem, jakby nie było deszczu. Zapomniałam się totalnie.

            Mama leżała przygaszona. Tak bardzo, że nawet nie zwróciła uwagi, że weszłam na salę kompletnie mokra. Patrzyła smutno przed siebie. Usiłowałam z nią rozmawiać, ale zdawała się być w innym wymiarze. Melancholia własna nie pozwalał jednak dostrzec czegokolwiek. I jakby tego było mało nagle i niepostrzeżenie zaczęłam odczuwać inaczej. Pozytywniej. Patrzyłem na przygnębioną matkę i czułam się coraz lepiej.

- Mamuś. Wszystko będzie dobrze – zapewniałam. – Musisz tylko chcieć. Wszystko jest w mózgu. On steruje naszym życiem.

Ale to były tylko słowa. Mama następnego dnia miała wyjść ze szpitala. Lecz wcale się nie cieszyła. Opuszczała szpital wyjątkowo przygnębiona. Nie chciała ze mną rozmawiać. Próbowałam, ale jedynie uśmiechała się kwaśno.

 

            Lubiłam słuchać piosenek i oglądać filmy. Słyszałam o tragediach i widziałam dramaty. Ale na początku nie czułam, że też w podobnych nastrojach będę uczestniczyć. A może nie chciałam czuć. Zauroczona młodością i problemami z dojrzewaniem przeoczyłam? A może nastrojona konsumpcyjnie i radośnie do życia liczyłam, że mnie akurat nieszczęścia ominą. Każdy chce być wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju przeżywający życie w szczęściu i dobrobycie.

            Następnego dnia poszłam odbierać matkę ze szpitala. Ojca nie znalazłam, chociaż przeszukałam cały dom i okolice, bo chciałam byśmy poszli razem. Pragnęłam zrobić mamie przyjemność i zainteresować małżonka troskami jego żony. Ale on już tkwił w innym świecie.

 Formalności wypisowe trwały i trwały. Czekając w poczekalni spotkałam Robsona. Akurat wybierał swoją babcię. Zderzyliśmy się w korytarzu. A później jeszcze raz.

            Siedziałyśmy z mamą czekając na papiery. Po drugiej stronie spoczywał Robson z babcią: też czekali na dokumenty. Obok Robsona widziałam chłopaczka małego i niepozornego. Jeżeli Robson udawał, że na mnie nie patrzy to jego kumpel zapomniał się totalnie. Wpatrywał się we mnie jak nawiedzony pop w ikonę. Ale przy Robsonie wyglądał jak parodia chłopaka.

Mamusia podleczona chemią i fizyką usiłowała nagle zamienić się w filozofa odnośnie bytu.

- Życie jest przesrane Marta. Nigdy nie miałam programu jak egzystować, bo nikt mnie o takim nie poinformował. Nikt nie nauczył, co jest ważne. W pewnym okresie zatraciłam się w przyjemnościach chwilowych. Są ważne córka. Ale nie najważniejsze. Musisz zawsze zachować równowagę. A co jest najważniejsze, nikt nigdy nie powiedział. Pewnie nikt nie wiedział. I nikt nie wie. Sama musisz odkryć, co jest dla ciebie najważniejsze.

            Matka mówiła więcej, ale słuchałam jednym uchem patrząc na Robsona, który też na mnie patrzył. Nie znaliśmy się. Widziałam go pierwszy raz w życiu a w szpitalu już pewnie piąty albo szósty. Musiał być fajnym, jak przyjechał odebrać schorowaną babcię. Babcię powinien odbierać dziadek bądź syn albo córka. Ale powinności się wyplątały w naszych przypadkach. Więc siedzieliśmy w poczekalni tajemniczo patrząc w siebie. A w głowach roiły się kudełkowato lepkie myśli. W mojej o cudownej miłości. Miałam nadzieję, że w Robsona podobne.

            Robson i jego babcia pierwsi zasłużyli łaski dostąpienia dokumentów. Gdy już wychodzili, Robson podszedł do nas. Widziałam, że się denerwuje. I to bardzo. Tak bardzo, że gadał od rzeczy.

- Ma pani wspaniałą córkę – zwrócił się do mojej matki. – Odbiera panią ze szpitala. To jest niesamowite, chociaż nie wiem, na czym to polega. Chciałbym ją poznać bliżej. Dasz mi numer telefonu – zwrócił się do mnie.

            Dałam mu. Oczywiście numer telefonu.

- Kto to był? – Spytała skołowana mama.

- Nie wiem. Odbierał babcię ze szpitala. Tak jak ja ciebie. Więc może mnie polubił.

            Mama uśmiechnęła się kwaśno.

- Wiem, że nie wierzysz, iż mnie może ktoś polubić ot tak na pierwszy rzut oka – mruknęłam rozeźlona czekaniem i ogólną sytuacją.

- Źle odebrałaś Marta. Wcale tak nie myślę. A wprost przeciwnie. Wiem, że będziesz miała wielu wspaniałych chłopaków. On jest zaledwie pierwszym. Bo nie chciałabym, byś od razu w pierwszym lepszym ulokowała uczucie na zawsze. Jak na każdym kroku w życiu w uczuciach pułapki są najboleśniejsze. Na początku każdy jest doskonały. Ukrywa wady i chce, by go odebrać jak najbardziej pozytywnie. Ale to tylko pozory. Bo każdy ma też wady. I pamiętaj Marta. Jeżeli ma wady nie łódź się, że one znikną. Raczej będę się nasilać im dłużej będziecie ze sobą. Więc twoje zadanie. Od razu zauważ wady i obserwuj je. Bo jeżeli się powtarzają, to po ślubie nie zanikną a raczej natężą.

            Nie chciałam polemizować z mamą. Nie wiem czy doświadczyliście kiedyś uczucia widząc kogoś pierwszy raz w życiu, wrażenia, że znacie tę osobę od dawna i od razu ją polubiliście. Nic o niej nie wiecie, ale pojawia się chęć kontynuowania znajomości, by jeszcze bardziej ją poznać. Tak właśnie czułam patrząc na Robsona. Więc do matki rzekłam zdawkowo.

- Od kiedy sypiesz mądrościami zniewalającymi?

- Marta. Wiem, że mało się tobą zajmowałam. Długo mnie nie było. Ale tak wyszło. Może jeszcze nadrobimy zaległości, chociaż trochę. Jak starczy czasu.

 

            Profesora Kulkę wszyscy lubili. Pewnie, dlatego, że nie przynudzał a jego lekcje przypominały te z amerykańskich seriali. Usiłował wykrzesać z nas myślenie i mądre życiowo wnioski. Ubierał się młodzieżowo, przynosił ksera ciekawych artykułów i namawiał do odwiedzania intrygujących stron w necie.

- Zajmiemy się dzisiaj dylematem między wolną wolą a przeznaczeniem. Temat arcyciekawy i niewyczerpany, bo cokolwiek ktokolwiek powie ma rację. Wątek wiecznie otwarty i oczekujący na rewolucyjne odkrycia, bo ewolucyjnie już wszystko wykoncypowano.  Oczekuję powiewu świeżości, wszak jesteście młodzi i wasze myślenie a w przyszłości działanie może zmienić tor jutra ludzkości zmierzający ku samozagładzie dla niektórych. Jak pewnie wiecie są dwie koncepcje, jedna zakłada, że mamy wolną wolę i kształtujemy nasze życie i druga, że tylko realizujemy z góry wykreowane życie. Oczywiście są teorie pośrednie zakładające jedność przeznaczenia i wolnej woli. W skrócie stwórcy zakładają, że zostaniemy piekarzem, ale wybitne jednostki przeciwstawiają się i zostają szewcami. Otwieram dyskusję.

- A może właśnie to jest przeznaczeniem ludzkości, zniszczyć się, bo na nic więcej nas nie stać. Piekarze i szewcy walcząc o wolną wolę i przeznaczenie wykończą się – zauważył Stach.

- Ciekawa teoria, ale może źle zadziałała wolna wola, samozniszczenie było tylko jedną z wielu dróg a my wybraliśmy tę najgorszą.

- Może, ale wypełniając wolną wolę i tak wylądujemy zawsze w tym samym miejscu. Bo tak chce przeznaczenie.

- Nie zgadzam się – przerwała ciszę Ania – można przeprowadzić prosty eksperyment.

- Jaki Aniu – spytał Kulka. Patrzyłam na Ankę i widziałam w jej oczach ekscytujące iskierki. Wiedziałam, że wymyśli coś ekstra.

- Na przykład taki. Stawiamy w salonie butelkę wódki. I przeznaczamy, że tego wieczora ma być opróżniona. I wpuszczamy do salonu dziesięć osób po kolei. Jestem pewna, że każda osoba inaczej zrealizuje polecenie zajęcia się butelką.

- Interesujące – Kulka uśmiechnął się. – A co zalecisz wchodzącym do pokoju osobom?

- Ogólne okólniki tak, jak nam zalecają, gdy wchodzimy w życie. Same zakazy ha ha ha, które na każdym kroku każdy łamie. Jak zalecimy nie picie to każdy wypije ha ha ha.

- Czyli sprzeczność. Albo wolna wola albo przeznaczenie. Czyli niewiele możemy zdziałać.

- To prawda. Jak ktoś jest biedny niewiele może zrobić by stać się bogatym. Ale pewnie jest przeznaczone, by biedak był zawsze biedny he He he.

- Nie zawsze tak jest.

- No tak czasami jest inaczej w … książce bądź filmie.

- A może wolna wola i przeznaczenie dopełniają się – mruknęłam ni stąd nie zowąd sama nie wiedząc, co chcę powiedzieć.

- To znaczy – dopytywał się Kulka.

- To znaczy wolną wolą realizujemy nasze przeznaczenie.

- Ale wyjaśniła – śmiali się. – Piwo jest piwem, bo jest złociste.

- Oczekujecie rozwiązań prostych. A one takie nie są. Może nie o to chodzi. Wracając do salonu i butelki. Ma być opróżniona. Więc nie wypita. Dostaliśmy mózgi, by myśleć. Przeznaczeniem butelki ma być opróżnienie. Więc używając mózgu i wiedząc jak szkodliwy jest alkohol wylewamy go. Przeznaczenie jest wypełnione a wolna wola użyta.

- Naciągane – nie kupili wymyślonej naprędce teorii – tak można wszystko wytłumaczyć.

- Przeznaczeniem życia jest śmierć i wszyscy ku temu zdążamy używając wolnej woli.

- Chcemy żyć, ale przyjdzie choroba i co z wolną wolą chęci życia.

- Pozostaje walka. Wolna wola walczy z przeznaczeniem.

- A czy wygra, czy przegra zawsze możemy powiedzieć, że takie było przeznaczenie.

- Więc sami wiedziecie.

- Uważam, że niewiele możemy. Rodzimy się w konkretnym miejscu. Jak jest to pałac to cacy. A jak chatka żebraka to wiadomo. Niewiele można zdziałać. Chyba, że w literaturze – zaśmiał się Kris klasowy krytykant.

- Każdy ma równy start – rzekła Basia typowa racjonalistka – rodzimy się a co zrobimy ze swoim życie to już od nas zależy. Nie będę przytaczać przykładów.

- Najlepiej założyć dobrą pętlę i znaleźć solidne drzewo – zarechotał Bartek błazen – i zaspokoimy wszystkich.

- Wyjątkowo płytkie i skrajne opinie. Może coś bardziej refleksyjnego – rzekł pan Kulka.

- Uważam – rzekła Ania – że przeznaczenie i wolna wola mogą się przenikać i uzupełniać. Wpuszczają nas w ten świat z pewnym przeznaczeniem. Ale jednocześnie dają wolną wolą. Nie wiemy, co nam przeznaczono. Więc możemy walczyć z przeznaczeniem. Jak przegramy triumfuje fatum. Ale jak wygramy to zyskujemy coś korzystnego, o czym nie mamy pojęcia i wygrywa wolna wola.

- Ciekawa teoria Aniu – rzekł Kulka. –Kto chce się wypowiedzieć?

            Zapanowała cisza. Chciałam wymyślić coś oryginalnego, ale w głowie zapanował chaos. I w tym momencie Pan Kulka zwrócił się do mnie.

- Nie zgadzam się z Anią. Wolna wola i przeznaczenie nie przenikają się. Zarówno realizujemy przeznaczenia i spełniamy wolną wolę. Mówiąc krótko, jeżeli naszym przeznaczeniem jest być kelnerką to wolna wola robi wszystko by tak się stało.

- A, jeżeli się nie uda?

- To jest klęska wolnej woli.

 

            Zbliżał się wieczór. Panowała cisza. Ojca nie widziałam w domu. Siedziałyśmy z mamą na werandzie.

- Nie jest dobrze ze mną Marta – powiedziała w pewnej chwili, ale nagle zobaczyłam, że parę domów od naszego coś się pali. Najpierw powoli pojawił się dym i nagle buchnęły płomienie. Usłyszałam wycia. Pojawiły się wozy strażackie i karetki pogotowia. Na niebie widziałam potężny słup dymu. Palił się dom Walendziaków. Matka została a ja poszłam zobaczyć z bliska, co się dzieje.

            Wokół płonącego domu uwijali się strażacy. Ogień pełzał po elewacji budynku. Wszędzie obok siebie widziałam ludzi. Patrzyli z przerażeniem wymieniając od czasu do czasu pojedyncze słowa.

- Walendziaków nie ma – rzekł ktoś obok mnie. – Chałupa stoi pusta od paru tygodni.

- Wygląda, że podpalono celowo.

- Ciekawe, komu podpadli?

- I kto będzie następny.

            Ludzie wiedzieli, ale nikt nie chciał mówić.

            Po jakimś czasie strażacy zakończyli akcję i wróciłam do domu. Mama już spała. W rozgardiaszu wieczora zaginęły prorocze słowa.    

Późno zadzwoniła Ania. Podpalenie było celowe. To już było oczywiste dla wszystkich. Mimo, że niczego nie wykryto już szemrano o rozmyślnym podpaleniu.

- Uważaj Marta – rzekła złowieszczo.

- Czemu?

- Bo blisko ciebie grasuje piroman. Uważaj – zaśmiała się złowieszczo.

- Nie przesadzaj. Nawet nie wiadomo, co się stało. Może nastąpiło zwarcie instalacji elektrycznej. Waledziaki podobno od tygodni poza granicami. Starsi spokojni ludzie. Nikomu nie wadzą.

           

            Ania usiłowała mnie rozbawić po wizjach apokaliptycznych piromanii, których w żaden sposób nie potrafiła wyjaśnić racjonalnie. Dowcipkowała o gadaniu od rzeczy.

- Bo mnie się wydaje, że niektóre słowa nie odzwierciedlają ich znaczeń – rzekła.

- Na przykład?

- Nieboszczyk i deszczyk.

- To znaczy?

- Etymologicznie. Nieboszczyk, ale znaczy, że z nieba szczyka, czyli leje. A deszczyk. Czyli leży na desce. Poplątanina z przerypanym.

- A co z pieprzeniem?

- No sama widzisz. Niby przyprawa do zupy a tak naprawdę to dynamiczny wkład członka do pochwy. Jak piszą podręczniki. I intensywne ruchy.

- Dobrze się czujesz?

- Tak sobie. Za dużo leje. Chociaż to początek wiosny.

            W tej samej chwili zadzwonił telefon. Zawsze odbierałam nawet nieznane.

- Cześć Marta. Tu Robson. Nie przeszkadzam?

- Trochę.

- Co robisz?

- Czekam.

- Na co czekasz?

- Na telefon od ciebie.

            Zapanowała cisza. Moje żarty nie każdy tolerował. Ale jeżeli nie popuszczał to nie chciałam mieć więcej do czynienia z drętwikiem. Cisza przeciągała się.

- No, co? Ale się wreszcie doczekałam. I właśnie o to chodziło.

            Zaczął się śmiać.

- Fajna jesteś. Zaskoczyłaś mnie. Pierwszy raz w życiu.

- Czemu?

- Bo gadasz jak ci z filmu.

- A ty jak gadasz?

- Normalnie. Chciałbym zaprosić cię na film.

- Jaki?

- Czy to ważne?

- Bardzo. Chcę zobaczyć czy wskoczyłeś w mój gust filmowy.

- Wiem, że dziewczyny uwielbiają melodramaty.

- To mało jeszcze wiesz. A ty? Jakie lubisz? Pewnie karate kopanki.

- Nie. Dziwne, ale lubię melodramaty,  ale jak się walą po mordach wcale mi nie przeszkadza. Szczególnie jak za ukochaną dziewczyną.

- No to możemy iść. Zobaczę, jaki film wybierzesz.

            Ania słuchała z wypiekami na twarzy. Nie zdążyłam jeszcze przekazać, że poznałam Robsona. Zresztą nie byłam pewna, czy zadzwoni. A dopóki nie ma iskierki to nie ma nic – takie miałyśmy wspólne powiedzonka.

- Domyślam się, że poznałaś wreszcie tego najważniejszego – rzekła po dłuższej chwili milczącego pojedynku na oczy.

- Dobrze się domyślasz – potwierdziłam.   

- Poważnie? – Zapiszczała Ania – cieszę się. Kto to? Znam go?

- Nie wiem. Chyba widziałam go parę razy. Tak mi się wydaje.

- Ciacho?

- Jeszcze, jakie – roześmiałam się. –Brat Pitt to przy nim zakalec – dodałam złośliwie wiedząc, kto jest idolem Ani.

- Brada nikt nie pobije.

- To już staruch. Znajdź młodszego.

- Żaden młody go nie przebije. Brad jest the best.

- Raczej the bist.

- To jak wygląda? Do kogo podobny?

- Do Mika Jagera - zażartowałam.

- Przecież to mumia – roześmiała się Ania.

- Jak był młody głupia.

- Też ma takie wielkie wary nasączone botoksem?

            Z Anką prowadziłyśmy bezsensowne rozmowy o głupotach: aktorach, piosenkarzach, modzie, muzyce i filmach.

- Zanim je obcałujesz skończy się – śmiała się – i po miłości.

- Żartuję. Wygląda – myślałam i dumałam, by przybliżyć obraz Robsona– jak Travolta z Grisu. Tak w pięćdziesięciu procentach. Czarne włosy ulizane do tyłu, zabójczy wyraz twarzy. Zgrabny.

- Będziecie pasować do siebie.

- No nie wiem. Zobaczę, jaki ma gust.

- Jak wybrał ciebie to perfekcyjny – roześmiała się Ania. – Brat jakby ciebie zobaczył to Dżeniferkę kopnąłby w zadek.

 

            W domu niewiele się działo. Każdy siedział samotnie w swoim kącie. Matka zazwyczaj leżała jakby nieobecna albo łykała tabletki krzywiąc się. Ojciec znikał na długie godziny a jak się pojawił w domu schodził każdemu z drogi. W olbrzymim domu panował chłód i pustka. Frustrowała atmosfera z rodzicami, ale nawet nie zastanawiałam się, czy mogłabym coś zrobić? Bo i co mogłam? Patrzyłam na mamę i tatę, z jednej strony dwie najbliższe mi osoby, które zachowywały się, jakby były dla siebie zupełnie obce. Byłam już za stara, by jakoś próbować ich łączyć.

- Muszę znowu iść do szpitala – powiedziała mama.

- Po, co? Przecież mówiłaś, że to nic poważnego – odparłam odruchowo, bo chciałam by tak było.

- Chcą mnie zbadać. I może przeprowadzić zabieg.

- No jak trzeba to trzeba – rzekłam rozdrażniona.

- Czemu się denerwujesz córeczko – mama uśmiechnęła się smutno. – Byłaś takim rozkosznym dzieckiem. Uśmiechałaś się już pierwszego dnia. Nikt nie wierzył, że tak jest, ale ja byłam z tobą cały czas. I wiem. Już w szpitalu, gdy położyli cię u mnie na piersiach po porodzie uśmiechnęłaś się.

- To tak kładą?

- Ja chciałam. Przyszłaś dosyć łatwo. Cierpiałam, ale cały czas czułam i byłam świadoma. Widziałam, jak lekarz wyciąga cię i czułam ból, ale tak bardzo chciałam cię wreszcie zobaczyć, że przysłoniło inne doznania. I tak bardzo wtedy zapragnęłam cię  przytulić. Poprosiłam lekarza. Położył cię na mnie, zakrwawioną i wystraszoną. I leżąc na mnie uspokoiłaś się i … uśmiechnęłaś. Wiem. Do dzisiaj widzę ten uśmiech. Wcześnie zaczęłaś mówić. I tak logicznie odmieniałaś wyrazy. Będziemy „pieczyć” ciastka. Jak żeśmy „idli”.

            Mama wspominała nieistotne szczegóły z przeszłości a mnie dręczyło, czy wie, że ojciec już prawie legalnie zachodzi do sąsiadki? Ale doskwierały też inne zmory, więc zbyt dużo czasu im nie poświęcałam. Trochę się uczyłam i nudziłam, ale przede wszystkim czekałam na spotkanie z Robsonem. Projektowałam randkę z Robsonem, w co się ubiorę i jak będę się opierać jego zalotom. Czułam dziwną satysfakcję, że spotkam się z chłopakiem a nie mam jeszcze okresu. Ania już pierwszą miłość miała za sobą a ja ciągle nie. We wszystkim Ania była pierwsza: w miłości, w miesiączce.

            Wieczorem schodząc do kuchni natknęłam się na ojca. Nie miał wyjścia i musiał na mnie popatrzeć. Nie miałam zamiaru odzywać się do niego. W końcu jest starszy i to on powinien zacząć pierwszy. Patrzyłam na niego ironicznie. Poczuł się głupio. Pewnie przypomniał sobie zdradę mamy no i … istnienie dorastającej córki. A może tylko tak głupio wepchało mi się do głowy.

- Podobno spalił się dom Walendziaków.

- Podobno.

- Ciekawe, kto to zrobił. Zjadłaś kolację – zainteresował się – nie ma mnie teraz w domu, bo załatwiam pewne sprawy – rzekł i zniknął.

 

Nie wydziwiałam strojąc się na randkę. Ubrałam się szybko w najwygodniejsze ciuchy. Elegancko-sportowy look w pastelowych barwach i subtelny makijaż. Spóźniłam się troszeczkę, by nie urósł w dumę.

            Już z daleka poczułam wonie niu modern. Pewnie spsikał na siebie pół dezodorantu reklamowanego na wszystkich stacjach. Wyglądał normalnie, w każdym razie nie zdradzał przynależności do jakiejkolwiek znanej mi subkultury.

- Fajnie się prezentujesz – przywitał mnie.

- Dzięki. Dwie godziny poświęciłam a tu tylko „fajnie” – uśmiechnęłam się. On też. Nie skomentował żartu.

- To gdzie idziemy?

- Z tego co pamiętam miałeś mnie zabrać do kina – podkreśliłam zabawnie.

- Na film – wpadł mi w słowo. Pójdziemy do mnie – uśmiechnął się czarująco – mam kolekcję filmów i wybierzesz co chcesz obejrzeć.

- Wolę do kina. W domu na pewno nie masz popkornu – roześmiałam się.

- To prawda. Nie mam ale możemy kupić po drodze. W kinie grają tylko parę filmów. I zorientowałem się, że żaden raczej nie zadowoli twojego gustu.

- Tego na pewno nie wiesz.

- To prawda.

- Więc spróbujmy zadowolić się tym co będzie. Dajmy szansę kinu, bo tak miało być. Przeznaczenie dopełnione wolną wolą – zakończyłam dyskusję na lekcji.

            W multipleksie akurat wyświetlano cztery filmy. Robson wybrał Joe Black z Bradem Pittem w roli głównej. Seans wyświetlano w ramach dni studyjnych więc różnił się jedynie ceną … dwukrotnie wyższą. Ale recenzje powalały więc Robson umiejący czytać wybrał właśnie ten film.       

Nie przewidzieliśmy jednego. Film był wyjątkowo długi. Ja nie nudziłam się.

- No i  - spytał Robson,  gdy wyszliśmy z kina.

- Przecudowny – otarłam łzy. – Już dawno nie widziałam tak pięknego obrazu.

- Dobry ale zdecydowanie za długi – rzekł – ja bym go trochę skrócił, bo momentami nużył.

- Mnie ani przez chwilę. Raczej za krótki. Nie chciałam, by się skończył.

- Pomysły ciekawe i ze śmiercią i wątek miłosny. Dziewczyny odbierają inaczej. Jesteś romantyczka?

- Chyba każdy jest.

- Chyba nie.

- A ty?

- Chyba nie. Nie wyobrażam sobie nie wiadomo czego.

- Ale o czymś marzysz.

- Tak.

- O czym?

- Za krótko się znamy.

- No powiedz że o mnie – zażartowałam ostro.

            Zapanowało milczenie.

- Nie marzysz o mnie – przypomniałam się.

- Marzę. Przecież chciałem się z tobą spotkać.

- Więc powiedz o czym.

            I znowu zapanowała cisza tym razem uciążliwa.

- Powiedz … marzysz, że chcesz mnie … posiąść.

- Jesteś nienormalna Marta – przestraszył się.

-  Przepraszam. Poniosło mnie. Cześć – mruknęłam i zostawiłam skonsternowanego Robsona.

            Boleśnie dotarło, że zrobiłam z siebie idiotkę totalną. Czasami uwielbiałam siebie a czasami nienawidziłam. Czasami podziwiałam a czasami gardziłam. Ale moje zachowanie wynikało z rozmów z Anią. Pamiętałam, co mówiłyśmy i co, miałyśmy wprowadzać w życie: chcę sama siebie zadziwiać i zaskakiwać, by życie nie stało się nudne. Ale tym razem przeholowałam, pędzące auto z prędkością dwustu na godzinę bez hamulców, gdy kończy się droga nie ma szans zakończenia jazdy bez szwanku. To już nie były nudy. To była klęska i kompromitacja.

            Robson zrobił na mnie miłe wrażenie. Chociaż wiedziałam z filmów i ostatnie słowa matki. Początki są słodkie i cacy. Później coraz gorzej. Ale tym razem ja zawaliłam. I to na maksa. Jak mogłam się zachować tak prymitywnie i chamsko, zachodziłam wieczorem w głowę. Obciach ożeniony z masakrą.

 

- I jak randka – spytała Ania.

- Byliśmy na filmie z Bradem Pittem. Joe Black.

- I co?

- Zajebisty.

- Wiem, ż Brat jest zajebisty.

- Film. Cudowna miłość. Chciałabym, by mnie ktoś tak pokochał. Nawet jeżeli kocha śmierć. Śmierć to przystojniak na którego wszyscy lecą.

- Albo seksbomba. Dla facetów.

- Właśnie. Działają w tandemie. I wcale nie zabierają. Idzie się do nich – zapaliłam się na pomysł Ani.

- A co z twoim amantem? – przywróciła mnie do rzeczywistości.

- Zawaliłam. Moje poczucie humoru tylko ty rozumiesz. Reszta niestety nie. Ale nie mogłam się powstrzymać. Zresztą, jeżeli ma mnie pokochać,  musi od początku wiedzieć jaka jestem. Nie mogę się kamuflować.

- To prawda. Więc co? Zapytałaś przed seksem czy ma wielką pytę – roześmiała się Ania.

- Gorzej.

- Organoleptycznie sprawdziłaś?

- Jeszcze gorzej.

- Gadaj.

            Skrótowo opisałam rozmowę z Robsonem.

- Nie przesadzaj. Odezwie się. Myślę, że go zaintrygowałaś. Faceci to dziwna rasa. Jak dorosnę zacznę ich badać. Umieszczę paręnaście egzemplarzy w olbrzymim terrarium i będę eksperymentować. Mam już wizje jak ich łechtać i podpuszczać. Pamiętasz Piotrka moją pierwszą i jak na razie ostatnią miłość? Im byłam gorsza dla niego to on był dla mnie lepszy.

- Masz tak wiele planów na swoje życie – roześmiałam się, bo Ania za każdym razem chciała być kimś innym. Jak rozmawialiśmy o aktorach, chciała być aktorką. Jak o piosenkarkach, to akurat ta profesja była dla niej najlepsza. I zawsze chciała do każdej wnieść coś nowego, własnego.

- Pewnie skończę jako barmanka w klubie dla dorosłych.

- Nie ważne co się robi – przypomniałam – ważne, by zawsze być sobą. I były z tego pieniądze.

 

            Dokonywałam porannej ablucji, gdy nagle usłyszałam wrzaski ojca.

- Przestań jęczeć kurwo. Twoje żałosne udawanie już na mnie nie działa.

- Umieram. Mam raka. Zachowuj się, chociaż przyzwoicie w obecności córki.

- Gówno mnie to obchodzi. Zdychaj suko. Ty nie miałaś dla mnie litości. Nigdy nie miałem z ciebie pożytku.

-  Ty łajdaku. Jak możesz tak mówić. Tak wiele dla ciebie zrobiłam.

- Trochę za dużo.

- To tylko podejrzenia twojej spaczonej rodzinki. A ty na oczach dorastającej córki łajdaczysz się z kurwą, która jedynie chce twoich pieniędzy.

            Weszłam do kuchni, by przerwać rozmowę. Bolały słowa jakie wymierzali sobie rodzice. Oj jak bolały. Niby dużo ale niewiele rozumiałam, jedynie smagające po sercu zdania.

- Czego wy się tak nienawidzicie?

            Zapanowała cisza.

- Czy to przeze mnie?

- Nie – odpowiedzieli razem.

            Wybiegłam z domu. Mieszkaliśmy niedaleko lasu. Do drzew pobiegłam szukać ukojenia. Wśród szumiących świerków i sosen. Biegłam i biegłam coraz wyraźniej słysząc bicie serca. Aż zaniemogłam i tchnienie moje i drzew  się uzupełniły. Usiadłam zdyszana na mchu nie mogąc złapać oddechu, podobnie jak falujące konary. Chciałam się zasymilować z otoczeniem ale myśli zaatakowały. Kawalkada słów i migawki z przeszłości. Tak wiele tego było. Nie widziałam przyczyny. Najpierw ojciec wyjechał. Później matka. Te okresy były miłe.  Dotarło też że matka wie o poczynaniach męża. Żadne pocieszenie ale spadł balast, by w przyjazny sposób przekazać chorej brzemię.

            Kochałam zarówno mamę jak i tatę. Ale czułam, że niedługo będę musiała wybrać.

            Choroba mamy jakoś nie dotarła. Ciągle w głowie pulsowało, że to tylko problemy z przekwitaniem. Uśpiłam dramat pocieszeniem, że mama chciała ojca nastraszyć.

            Dopiero teraz poczułem spływające z oczu łzy. Było ich tak wiele że zmoczyły koszulkę. Widziałam na piesiach połacie mokrego materiału. I w tym samym momencie nadszedł esemes. Od Robsona.

            Marta, przepraszam za ostatnie spotkanie. Zachowałem się jak świnia. Daj mi jeszcze jedną szansę.

            Przypomniałam sobie słowa Ani o osobnikach płci męskiej i jej chęć ich badania: rzeczywiście kuriozalna kategoria ludzi, ja zawiniłam a on mnie przeprasza. Odpisałam machinalnie: nie ma sprawy.

            I w tym momencie zapomniałam o przykrych wydarzeniach. Z Anią wymyśliłyśmy powiedzenie na podobną okazję: gdy jesteś w piekle, zawsze ktoś z nieba poda ci rękę.

 

            Ojciec po ostatnich wydarzeniach zniknął z domu na dobre. Mama ciągle leżała spokojna, chociaż słyszałam, jak wydzwaniała. Nie chciałam podsłuchiwać. Gdy zaczynała rozmowę, wychodziłam. Starałam się unikać dialogu, bo nie wiedziałam co mówić. Chwilami czułam się winna, że tak jest w naszej rodzinie. Ale tylko chwilami. Bo zazwyczaj myślałam: oni byli pierwsi na tej ziemi więc oni są winni, ja pojawiłam się dużo później i jedyną moją winą mogło być to, że się pojawiłam. Bo czym innym zawiniłam? Myślę, że w ten prymitywny sposób broniłam siebie i rodziców.

            Ojca nie było ale rozmowy z mamą nie dało się uniknąć.

- Przykro mi Marta, że musiałaś słuchać naszej rozmowy. Mogę cię tylko zapewnić byś się o nic nie obwiniała – rzekła jakby czytała w moich myślach.

- Staram się.

- To co się dzieje między twoim tatą a mną to splot niewytłumaczalnych słów i zdarzeń – wyszeptała – sama tego nie rozumiem. Więc nie mam pojęcia jak tobie Marta je wytłumaczyć. Chciałam porozmawiać z twoim tatą, chciałam byśmy wspólnie porozmawiali we trójkę ale on nie chce. Staram się go zrozumieć. Jedyne co chciałabym ci powiedzieć to, że nic złego nie zrobiłam. Uwierzysz albo nie. Chciałabym żebyś uwierzyła. Ale zmuszać i prosić byś uwierzyła nie będę.

            Nie mogłam zaprzeczyć. Nigdy mama nic złego mi nie zrobiła.

- Wierzę ci mamuś.

- Słyszałaś rozmowę więc wiesz pewnie, że umieram.

- W to akurat nie wierzę. Zawsze jest nadzieja i ostateczne wyjście alternatywne – tak sobie z Ania wymyśliłyśmy.

- Może masz rację. Istnieją jeszcze cuda. Może ja akurat go doświadczę. Ale czynię na koniec pewne kroki byś była zabezpieczona, bo pewnie widzisz co robi twój ojciec. Oszalał a zbzikowany facet jest zdolny do wszystkiego. Dorastasz i nie chciałabym byś patrzyła na to co robi twój tatuś. Chciałabym cię Marta zabezpieczyć, bo różnie może być.

- Jakoś sobie poradzę.

- Wiem Marta. Wkraczasz w życie w przykry i bolesny sposób. Chciałabym zgotować ci lepszy los ale to nie zależy tylko ode mnie. Jest jak jest. Ale ja ci pomogę.

            Lecz w tym momencie nie myślałam o wkraczaniu w życiu. W głowie pulsował Robson. I radość, że odezwał się i chciał kontaktu ze mną. Nikt mnie nie kochał. Ojciec zbzikował a mama chorowała. Chciałam, by pokochał mnie Robson. Ania kochała mnie ale taka miłość już nie wystarczała. Pragnęłam miłości o jakiej czytałam i oglądałam na filmach. Tylko Robson mógł mnie zaspokoić tak jak marzyłam.

            Z utęsknieniem czekałam więc na kolejną randkę z Robsonem.

 

            Tym razem poszliśmy na pizzę.

- Co robią twoi rodzice – spytałam, gdy zamówiliśmy żarcie.

- Ojciec nie żyje a matka jest w Stanach. Mieszkam z babcią.

- Rozumiem.

- A ty? Twoi rodzice?

- Moi starzy się nienawidzą – wypaliłam – mieszkamy razem ale zieją do siebie jadem.

- Jak byłem mały moi też ciągle się kłócili. I bili się. Pamiętam trochę chociaż byłem mały.

- Dlaczego tak się zachowują nasi starzy? Przecież musieli się kiedyś kochać. My jesteśmy dowodami, że tak było. Więc dlaczego?

- Nie wiem na pewno ale najczęściej chodzi o zdradę – mruknął Robson.

- Czemu miłość się nagle kończy? I zamienia w nienawiść!

            Robson wzruszył ramionami. Kelnerka przyniosła zamówienie. Na chwilę zamilkliśmy zajęci konsumpcją.

- A ty Robson potrafisz kochać wiecznie?

- Nie wiem – przestraszył się pytania.

- Chciałbym pokochać kogoś na zawsze. Chciałbym bardzo.

- Ja też.

- Ale może taka miłość jest niemożliwa? Jak się zaczyna każdy wierzy, że jest. Ale gdy się pozna bliżej obiekt, miłość znika.

- Jest możliwa. Wiem, że jest. Wiem to. Czuję Marta ale nie wiem czy to jest prawda.

- Co lubisz robić?

- Zdjęcia. Matka przysłała mi aparat – wyjął z kieszeni czarne cacuszko. – Będę Marta twoim nadwornym fotografem. Uśmiech plisss – wycelował we mnie oko obiektywu. – Uwiecznię cię każdego dnia. Będziesz miała pamiątkę z każdego dnia i gdy spojrzysz w zdjęcie przypomnisz sobie ten dzień.

- To raczej niemożliwe.

- Czemu. Wystarczy krótki opis.

- Z dzieciństwa niewiele pamiętam.

- Więc musiało być przyjemne.

- Pamiętam jak raz jechałam z mamą autobusem. Miałam może pięć lat. Miałyśmy wysiadać. I mama wysiadła. A ja zostałam. Autobus ruszył a ja zobaczyłam mamę za oknem. Tak bardzo się przestraszyłam, że nie mogłam nic zrobić, nawet krzyknąć. Autobus jechał coraz szybciej a ja czułam przerażający strach, że mama zostawiła mnie. Dopiero po chwili narobiłam hałasu.

            Robson uśmiechnął się.

- Ja też pamiętam jak z mamą goniliśmy za autobusem. Jeszcze stał ale widzieliśmy, że wszyscy weszli więc za chwilę miał ruszyć. Pamiętam jak mama w jednej ręce trzymała walizkę a w drugiej moją rękę. Ciągnęła mnie za sobą. I nagle walizka otworzyła się i wszystkie ciuchy wysypały. Autobus przejechał obok nas.

            Zabawne sytuacje zbliżyły nas. Poczułam, że coś nas łączy.

 

            Po spotkaniu z Robsonem poddałam się fali rozmyślań. Uwielbiałam wietrzenie szarych komórek. Relaksujący i swobodny przepływ strumienia świadomości. Myśli niczym chmurki na niebie sennie płynęły niezauważalnie zmieniając kształt i konsystencję. Na matkę i ojca nie miałam wpływu. Nienawidzili się - bez powodu - jak dla mnie. Najgorszy rodzaj walki. Nie mogłam im pomóc. Ale oni się mną nie interesowali. Słyszałam tylko ich problemy. O moich wszelki słuch zaginął. Stanowiłam jedynie narzędzie do ich wewnętrznej walki. Której wynik był jednoznaczny. Oboje i wygrali i przegrali. A tylko ja cierpiałam. I przeżywałam. Niewinna i bez grzechu ale ból atakował i rzeźbił światopogląd. Ukształtowany z Anią ale zawsze gotowy na zmiany.  Jak to w życiu. Współczułam mamie. Wiedziałam czym jest zdrada. Żeby nie wiem jakie czynniki zadziałały. Zdrada jest zawsze zdradą. O ojcu niewiele wiedziałam. Też pewnie miał powody. Ale nie wyjaśnił. Jak chciała matka. Więc dla mnie winny. Każdy chce przedstawić swoje racje.

 I jeszcze Robson. Zagubiony i niezdecydowany. Wydawał się podatny. Ale wiedziałam. Treningi słowne z Anią przynosiły efekty .Nie wiedziałam tylko pozytywne czy negatywne. A może i takie i takie? Tak też mogło być.

 

            Gdy już rozpacz osiągnęła podwójne dno, pojawił się słowik nadziei. Przyszła Ania i rozjaśniła ciemność.

- Czemu jesteś smutna Marta. Robson odezwał się. Tak jak mówiłam.

- Aniu. Moi starzy nienawidzą się. Nie masz pojęcia co tu się dzieje. Nie wiem co robić.

- Marta. To nie moja sprawa. Ale musisz mieć konkretne stanowisko. Być albo z matką albo ojcem. Nie możesz być obojętna, czy bezstronna. Taka jest moja rada. Tylko w ten sposób możesz pomóc o ile możesz.

- To są moi rodzice Aniu.

-Wiem. Pamiętasz filmy. Nikt nigdy nie jest winien w stu procentach. Ale są winy mniejsze i większe. I musisz zadecydować. Po której jesteś stronie.

- Matka umiera a ojciec gzi się z sąsiadką. Czy mogę wybierać Aniu?

- Musisz Marta. I ja z tego co mówisz nie miałabym problemu.

- Czemu oni tak się nienawidzą.

- Różne są powody. Przecież czytasz książki i oglądasz filmy.

- Mnie się wydaje, że jak dwoje ludzi jest ze sobą długo to ich dusze się przenikają. I jak później dzieje się coś złego to wewnątrz boli dusza i dlatego ludzie się ranią.

- Porąbana teoria. Nie kumam. Rozjarz mnie.

- Jesteś z kim długo. Na początku dajesz z siebie wszystko, by uszczęśliwić drugą osobę. To samo ta druga osoba. Przenikacie się dobrocią i przesiąkacie nią. I nagle zaczyna się dziać źle. I zaczyna boleć. I ten ból powoduje, że coraz bardziej krzywdzisz tę drugą osobę.

- Mnie się wydaje, że z wielkiej miłości w zderzeniu z życiem niewiele zostaje. Jak się mierzy wysoko to upadek jest bolesny. Nie można oczekiwać zbyt wiele.

            Marta zamyśliła się.

- Może się mylę ale każda dziewczyna marzy o cudownym chłopaku z którym mogła by być szczęśliwa i żyć jak w bajce.

- Oj. To chyba nie tak wygląda w życiu. Sama masz przykład na swoich rodzicach.

- Pewnie masz rację.

- Widziałaś jak się wczoraj hajcowała chałupa Marczaków?

- Nie.

- Żałuj. Cudowny widok.

- Ciekawe kto podpala?

- Zboków nie brakuje.

 

            Siedziałam w kuchni. Nagle usłyszałam jak mama wymiotuje. Widziałam półleżącą na sedesie a ciałem wstrząsały niekontrolowane spazmy. Chciałam podbiec i pomóc ale do łazienki wszedł ojciec. Podniósł nogę i miałam wrażenie, że chce kopnąć mamę. Ale tylko obszedł ją i mruknął:

- Znowu cholero sobie coś wymyśliłaś.

            Podszedł do umywali i rozpoczął się golić. Mama ciężko oddychała. Nic nie mówiła.

 

Na następnej randce Robson zabrał mnie do lasu. Był piękny słoneczny dzień. Zatraciłam się totalnie. I pozwoliłam na wszystko. Bez żadnych zabezpieczeń. Pamiętałam słowa Ani: nie masz okresu więc możesz się kochać. Było fajnie i przyjemnie. Poddałam się Robsonowi bezwolnie i skosił mnie na maksa. Niestety nie poznał drań, że byłam jego pierwszą dziewczyną. Nie był zbytnio wyrobiony ale już miał dziewczyny. Trochę mu pomagałam, bo spieszył się więc popełnił wiele pomyłek. Tradycyjnie niewiele mówił więc ja też milczałam. Nie słyszałam więc gwałtownych spazmów jak na filmach ani wyznań: kocham cię i chcę być z tobą zawsze a nawet dłużej. Opisy z książek i spazmy aktorek jawiły się tylko i wyłącznie reklamami dla potrzeb marketingu. Było fajnie ale tylko fajnie i nic więcej, nie doświadczyłam niczego nadzwyczajnego o czym trąbiły mass media. Gdy Robson leżał na mnie zwiotczały, pomyślałam: miłość jest zdecydowanie przereklamowana.

 

Wieczorem odtwarzałam zdarzenie. Mogło przebiegać trochę inaczej. Mniej seksu a więcej romantyzmu. Odrobina cielesności i mnóstwo psychologii. Tak chciałam pierwszego razu. Długie pieszczoty, wiele słów i na koniec finezyjne zespolenie. Zwieńczenie wspinaczki dusz na górę ciał. Tak przekazywała literatura i filmy. Ale niestety rzeczywistość jest zawsze realna. Nie ma namysłu pisarza, czy deliberacji reżysera nie wspominając o powtórkach. I widz jest zafascynowany. Gdy ogląda. Gdy doświadcza, odczuwa rozczarowanie. Ale nie wini mediów. Raczej siebie bądź partnerkę.

Pocieszyłam się: nie było tak jak marzyłam ale było przyjemnie. No i straciłam wreszcie cnotę. Relikt nikomu niepotrzebny.

 

- Słuchaj Marta. Coś się dowiedziałam o twoim ukochanym – z Anią przysięgałyśmy nie mieć żadnych tajemnic i wszystko sobie przekazywać choćby nie wiem co. Ot taka sobie młodzieńczo-głupawa obietnica.

- Gadaj.

- Ale to nic przyjemnego. Mówiąc delikatnie patologia.

- I tak się dowiem prędzej, czy później. Wolę od ciebie. Zresztą mamy układ.

            Ania przybrała tajemniczy wyraz twarzy.

- Historia jak z thrillera. Ojciec twojego Robsona zmarł młodo. Więc matka znalazła sobie faceta. Niezbyt dogadywał się z Robsonem. Często dochodziło do scysji. Później matka Robsona wyjechała do USA. I któregoś dnia ojczym Robsona zginął ugodzony nożem. Zabił go dziadek Robsona. Ale to wersja oficjalna. Nieoficjalna to … że zabił go Robson. Ale dziadek wziął winę na siebie. Był już stary dostał niewielki wyrok.

            Milczałyśmy długo.

- Fakt. Story jak z filmu. Może jak poznamy się bliżej powie.

- Nie sądzę, by komukolwiek przyznał się. Ja bym tego nie zrobiła.

- Nie wiem. Ale jeżeli nawet zabił nie zrobił tego świadomie. Pewnie pokłócili się.

- Kumam Marta. Ale żyj ze świadomością, że kogoś pozbawiłaś życia. Ja bym nie mogła.

- E tam. Nie raz mówiłaś, że do wszystkiego się można przyzwyczaić.

- Tak tylko mówiłam.

            Zapanowała cisza.

- A ty Marta?

- Ja bym mogła – rzekłam po chwili. – Niektórzy ludzie nie powinni żyć na tym świecie i ktoś powinien ich wysłać do piekła – potwierdziłam twardo.

- Przerażasz mnie – szepnęła Ania – takiej cię nie znam.

            Roześmiałam się..

- Nie martw się. Ciebie nie zabiję. Nie zasłużyłaś … jeszcze – dodałam wesoło. – Ale … wszystko przed nami. I jeżeli mi podpadniesz to … - wykonałam efektowny gest podrzynania gardła.

 

            W domu niewiele a może za dużo się działo. Gęsta atmosfera przytłaczała i dobijała Ojciec kwitł i znikał zaś matka gasła i miałam jej coraz więcej. Następowała polaryzacja stosunków ukochanych rodziców. Obserwowałam rozpad rodziny. Bez słów i w ciszy hydrolizę najprostszych czynności ogólnoludzkich. Niczym w olbrzymim terrarium emocji spadek oczekiwań i wzrost rozczarowań. I bezsilność. I złość.

            Dobrze, że miałam odskocznię. Każdą przykrość czy rozgoryczenie kończyłam happy endem z Robsonem w roli Janosika co to zabiera smutek a przynosi ukojenie i zabiera w krainę wiecznej szczęśliwości.

- Nie popełniaj moich błędów Marta – szeptała matka.

- To znaczy jakich?

- Musisz być zawsze niezależna. I samodzielna. Nie licz na nikogo tylko na siebie. Nie uzależniaj się od nikogo a najbardziej faceta. Oni to wykorzystają. I zniszczą cię. Bezlitośnie. Nie twierdzę, że każdy facet jest zły. Ale znając koleje losu też czeka cię podobny jak mój. Nieciekawy co sama widzisz. Ale chciałabym byś zmieniła go. Dlatego cię ostrzegam.

- Co mam robić mamuś?

- Poczujesz we właściwym momencie.

 

Ale niewiele przyswajałam z tego co mówiła mama. Za to czułam się coraz gorzej fizycznie. Chwilami miałam wrażenie, że umrę tak bardzo dolegliwości atakowały ciało. Bolały kości bądź części ciała o których do tej pory nie miałam pojęcia. I pojawiały się zachcianki. W środku nocy budziłam się i zjadałam kilkanaście korniszonów. Jak nie było szukałam czegokolwiek naszpicowanego octem. A gdy zaspokoiłam głód pojawiał się niespotykany ból w osobliwym miejscu. Lekarstwa bez recepty nie pomagały. Musiałam wybrać się do lekarza.

- Co dolega?

- Boli mnie panie doktorze co chwilę gdzie indziej. Czuję się źle ogólnie, mdłości. Mam dziwne ochoty na jedzenie. Ale to nic. Przychodzą chwile, że mam wrażenie nadejścia śmierci tak źle się czuję.

- Okres miałaś?

- Ja jeszcze w ogóle nie miałam okresu!

- To niemożliwe. Musisz iść do ginekologa. To są dolegliwości okresu dojrzewania.

 

            W międzyczasie spotykaliśmy się z Robsonem. Mimo, że kochaliśmy się nie nastąpiło ponowne zbliżenie między nami. Raczej pojawił się dystans jakby zbliżenie cielesne w magnetyczny sposób oddaliło nas. Któregoś razu Robson chciał mnie pocałować ale odgoniłam go jak natrętnego owada. Akurat bolał mnie brzuch ale nie chciałam go męczyć moimi zdrowotnymi problemami. Zrobiło mu się przykro lecz wstrzymałam się od odruchu litości.

            W domu atmosfera coraz bardziej zagęszczała się. Ojciec, jak przebywał w domu chował się i unikał spotkań ze mną, czy z mamą. Mama najczęściej leżała coraz słabsza. Nie miałam komu się zwierzyć, bo Ania zachorowała i nasze kontakty rozluźniły się.

 

            Pierwszy raz siedziałam na kozie. Czułam się tak źle, że wszelkie doznania począwszy na wstydzie a skończywszy na ciekawości zanikły. Ginekolog po krótkim badaniu rzekł beznamiętnie.

-Nie jesteś chora. To ciąża. Opisane przez ciebie dolegliwości to typowe objawy ciąży, które teraz potwierdzam.

- Jak to panie doktorze. Nie miałam jeszcze okresu. Więc jak mogę być w ciąży???

- Musiałaś mieć. Cuda i niepokalane poczęcia są dobre w literaturze. Musiałaś mieć ejakulację śladową. Prawie niezauważalną. Ale była. Bo jest dowód. Stosunek seksualny odbyłaś.

- Miałam. Ale nie zabezpieczałam się, bo nie miałam jeszcze pierwszego okresu.

- No to jest efekt. Ósmy tydzień. Założymy dzienniczek – zajął się procedurami zostawiając mnie samotną z dobijającymi myślami.

 

            Leżałam i rozmyślałam. Mało kłopotów z rodzicami i złym samopoczuciem fizycznym to jeszcze pojawił się nowy. Pomyślałam, że stałam się magnesem ściągającym problemy: od najbliższych i dalszych znajomych do mnie napływały i magazynowały się. Aż zgromadziłam ich tak wiele, że zrodził się mój własny. Wyjątkowo duży i poważny. Dojrzewał we mnie nowy człowiek. Owoc sama nie wiedziałam czego. Bo z miłością niewiele miał wspólnego. Zbliżenie z Robsonem nie miało w sobie romantyzmu i namiętności jakie serwowała literatura i dziesiąta muza. Nie tak sobie w każdym razie wyobrażałam miłość. Stało się to jednak nieważne, bo pokwitał we mnie zarodek na który nie miałam pomysłu. Nawet nie miałam komu powiedzieć i doradzić się. Mama umierała a ojciec zakochał się. Czy oni mogli mnie zrozumieć i pomóc? Nawet słuchać nie chcieli. Egoiści. Myśleli tylko o sobie.

            Mimo, że doznania nie napawały optymizmem, zobojętniałam. Wepchało się do głowy, że są ważniejsze sprawy a moja to tylko namiastka autentycznych nieszczęść i dramatów. I jednocześnie uwierzyłam, że skończą się. Przypomniałam sobie trafne stwierdzenie jakie uknuliśmy z Anią:  jeżeli chcesz podziwiać perspektywiczny cudny widok to najpierw musisz zmierzyć się z męką wspinania.

 

            Na tym etapie mogłam się zwierzyć tylko jednej osobie. Gdy spotkaliśmy się po absencji chorobowej serdecznej przyjaciółki, oznajmiłam.

- Aniu, jestem w ciąży. Mówiłaś, że jak nie mam okresu to nie zajdę.

- Tak piszą podręczniki.

- To się mylą. I co ja mam robić?

- A co na to mama?

- Nie wiem jak jej powiedzieć. Co jej mam powiedzieć? Umiera. Na pewno się ucieszy.

- A Robson?

- Też nie wie.

- Ups. To mi przypomina impas bądź pat w terminologii szachowej. Na razie czekaj. Czas dobrze wykorzystany często pomaga. Pamiętasz nasze przemyślenia: gdy nic nie robisz to robisz wiele.

            Ania potwierdziła to co na razie robiłam. Czekałam. Nie tylko. Dużo też myślałam i deliberowałam rozmowy. Przeważnie z Robsonem, bo przecież to on był głównym winowajcą.

- W końcu będę musiała mu powiedzieć, ponieważ sam zobaczy.

- Jest jeszcze pośrednie rozwiązanie – rzekła po dłuższej chwili Ania – nie posądzaj mnie Marta, że cię namawiam, ja jedynie przypominam jakbyś zapomniała.

- Wiem Aniu. Ale to rozwiązanie nie wchodzi do gry. Przynajmniej na tym etapie.

 

            Zapomniałam o sobie ale kochana mamusia nawet w obliczu śmierci myślała o mnie.

- Marta kupiłam mieszkanie w bloku. Jest na ciebie. Gdyby coś się stało ze mną, będziesz miała gdzie mieszkać.

- A co ma się stać – odburknęłam zaaferowana własnymi zgryzotami.

- Marta. Niech to dotrze do ciebie. Ja umieram. Niewiele mi już zostało życia. Jesteś prawie dorosła. Co robi ojciec sama widzisz. Zwariował na stare lata.

            Czyż w takich okolicznościach mogłam wyznać, że zaciążyłam. Nie miałam nawet lat szesnastu. Pewnie mama nie taką przyszłość dla mnie obmyślała.

            A może by się ucieszyła? Że przedłużam gatunek naszej rodziny. Może byłaby to dla niej jakaś pociecha w tych ostatnich dniach. Nie chciałam ryzykować. Chociaż przygotowywałam się na wyznanie.

- Jak będę w niebie córeczko postaram się pomagać ci. Dotrę nawet do samego Boga, by twój los był lepszy jak mój. Mnie nikt nigdy nie pomógł. Nikt. Sama z wszystkim się męczyłam. A twój ojciec łajdak i kanalia. Okazał się najgorszy. Nie jest dobrym człowiekiem. Z siostrą rodzoną się nie odzywa. Procesują się od lat o jakieś majątki sami już nie wiedzą jakie. Ja niedługo odejdę. Nie ma dla mnie cudu. Sama będziesz musiała sobie radzić. Wiem, że sobie poradzisz. Masz mieszkanie. Trochę pieniędzy też zostawię. Wiem, że sobie poradzisz. Na ojca nie masz co liczyć. Myśli tylko o sobie. Oszalał. Za parę dni się wyprowadzimy stąd, gdyż nie mogę patrzeć na to co się dzieje. I nie chcę byś ty też patrzyła.

 

            Nie miałam zbyt wielu rzeczy, bo nie były dla mnie najważniejsze i nigdy nie przywiązywałam się do martwej natury. Dwie godziny i spakowałam dobytek.

- Na drugą zamówiłam firmę. Wszystkim się zajmą. Pilnuj moich obrazów Marta. Nie dawaj ich nikomu. Są twoje. Nie wiem, czy wiesz ale chciałam być malarką. Nie wyszło. Trochę malowałam w wolnych chwilach. Twój dziadek a mój ojciec malował. W domu zawsze czułam zapach farby. Tak wiele namalował obrazów a ja nie mam żadnego, bo wszystkie porozdawał. Dopiero po latach to sobie uświadomiłam. Więc pamiętaj. Moje obrazy są dla ciebie i zawsze będą ci przypominać mnie.

            Ale czy mogłam myśleć o obrazach mając ciągle w głowie jedno.

            Ojca nie było: nie wiem też, czy wiedział o naszej przeprowadzce. Mama miała rację, że zgłupiał kompletnie. Dobrze wiedziałam, gdzie jest. Niczego nie szanował. Żeby nie wiem co mama zrobiła w obliczu śmierci winien zachować godność i oblicze człowieka honoru. Ostatecznie nie wyrzekł się mnie więc uznawał za swoje dziecko. Dziecko o którym zapomniał opętany namiętnością i czarami sprytnej wiedźmy. Czemu Robson tak się we mnie nie zakochał – zastanawiałam się.      

 

Koncypowałam, czy i jak powiedzieć matce. Czekałam na okazję. Ale nie nadchodziła. Umierała więc, nie wiedziałam jak wyznać, że zaciążyłam. To raczej nie jest dobra wiadomość dla rodziców, gdy córka spodziewa się potomka w wieku lat szesnastu a ojciec nic jeszcze nie wie. Takie wiadomości nigdy nie są pomyślne. A jeszcze gdy matka umiera. Miałam ją dobijać? Dużo spędzaliśmy czasu ale nie znalazłam momentu, by zrzucić brzemię.

Aż któregoś ranku nie było już komu powiedzieć. Mama leżała w łóżku i nie poruszała się. I właśnie wtedy odważyłam się. Z oczu spływały potoki łez.

- Przepraszam mamusiu. Jestem tchórzem. Mogłaś mi pomóc. Ale nie odważyłam się. Wybacz. Nie muszę mówić. Już wiesz. Przepraszam. I wybacz mi proszę. Nie chciałam. Miałaś tak wiele problemów. Zawsze byłaś ze mną. Zawsze. Nie chciałam cię dobijać.
Ale stało się. I jest jak jest. Jesteś w niebie i obiecałaś mi pomagać. Zbytnio nie liczę ale mam nadzieję, że nie obraziłaś się i będziesz ze mną. I pomożesz mi, bo potrzebuję twojej pomocy.

 

            Zadzwoniłam do ojca i o dziwo odebrał mimo wczesnej pory. Przybył szybko. Patrzył na leżące zwłoki żony. Wpatrywał się, jakby wreszcie uwierzył, że nie udawała. Siedziałam w kącie zmęczona i zapłakana.

- Umarła naprawdę – mruknął.

- Nie umiera się na niby.

- Myślałem, że udaje bo zawsze pieściła się ze sobą – odparł odruchowo.

- Tym razem nie.

- Ano nie.

            Mimo wycieńczenia poczułam w tym momencie niechęć do niego – pierwszy raz.

- Będziesz wreszcie szczęśliwy.

            Popatrzył na mnie smutnym wzorkiem. Ale nie miałam dla niego współczucia. Przypomniałam sobie jak ostatnio zachowywał się.

- Pozbyłeś się mamy i zwiążesz się wreszcie z tąąą …- brakło odwagi na szczerą prawdę.

            Wyszedł.

 

            Okres do pochówku mamy przeżyłam w dziwnej malignie. Niewiele zapamiętałam z przygotowań, chociaż wszędzie chodziłam z ciotką Merylu. Była też przy mnie Ania i Robson. Mówili do mnie, uśmiechali się smutno ale wrażenia odbierałam jak zza matowej szyby. Niby uczestniczyłam w przygotowaniach, odzywałam się monosylabami. Rozmawiałam też z mamą. Ciągle żyła. Rozumiała mnie. Nawet to, że zaciążyłam.

- Będę w niebie Marta. Pomogę ci. Mnie nikt nie pomógł. Pomogę ci ale musisz uwierzyć w siebie Marta. To jest najważniejsze. Cieszę się, że będziesz miała dzidziusia. To nasza krew i nasza przyszłość. Nie lękaj się. Pamiętaj. Pomogę ci.

            Tak najczęściej wyglądały nasze rozmowy.

 

Z nieba zwalały się potoki wody ale stałam drętwo. Tępo patrzyłam na trumnę. Mimo pokrywy i deszczu widziałam leżącą wewnątrz matkę. Już spokojną. Ale nawet na martwej twarzy odcisnęło się piętno wielomiesięcznych cierpień. Taka młoda i musiała odejść – pomyślałam – dlaczego zabrałeś ją Boże, tak bardzo jej potrzebowałam, chciałam z nią więcej porozmawiać. Zaczęłyśmy zbliżać się do siebie. Tak wiele miałam do powiedzenia. Ale brakło czasu niestety.

Poczułam dotyk rąk. Odwróciłam się. Z tyłu stała ciotka Merylu.

- Odeszła biedaczka. Nie martw się Marta. Jakoś sobie poradzisz. Musisz. Wyjątkowo szybko odeszła. Nie sądziłam, że tak nagle zgaśnie. Popatrz się na babcię. Już dwa lata temu nie dawali jej lekarze więcej jak miesiąc życia. A ona ciągle żyje. I jeszcze całkiem przytomnie gada. Żeby nie wiem o czym zacząć zawsze kończy, ile razy była dziś stolec oddawać – Merylu usiłowała mnie rozbawić. Ale pogrążona w czarnych myślach nie miałam siły nawet na uśmiech. Zobojętniała rzekłam nagle.

-  Jestem w ciąży ciociu.

- Jezu Maria Marta. Co ty gadasz? Przecież masz dopiero szesnaście lat.

- Wiem ciociu ile mam lat.

- Jak to się stało? Z kim?

- Z tym chłopakiem co chodzę. Myślałam, że mogę się kochać, bo nie miałam jeszcze okresu. Ale lekarz mówił, że musiałam mieć miesiączkę tylko taką mało widoczną.

- I co zrobisz? Przecież nie urodzisz tego dziecka. Sama jesteś jeszcze dziecko.

- Wiem. Też nie wiem co robić. Rozmawiam z mamą. Miała mi pomagać jak już będzie w niebie.

- A wcześniej jak była na ziemi co mówiła?

- Nie zdążyłam jej powiedzieć. Nie chciałam jej martwić.

- Coś wymyślimy Marta. Nie przejmuj się. Stało się i tyle. Jak już pochowamy twoją mamę coś wymyślimy. Mama zostawiła ci trochę pieniędzy. Dasz sobie radę.

            Gdy chowano matkę, spłonął budynek kościelnej zakrystii. Doszczętnie. Wszyscy byli tak pochłonięci pochówkiem mamy, że podpalacz spokojnie podłożył ogień, który strawił cały budynek. Bo podpalenie było celowe. Policja już wiedziała i intensywnie szukała piromana.

 

            Nie sądziłam, że ojciec przyjdzie na pogrzeb z wywłoką. Przez okres choroby, gdy mieszkaliśmy w bloku ani razu nie odwiedził matki. Ale przyszedł na ceremonię. Pojawiła się też jego sucz ale stała z boku, nie miała odwagi dołączyć do rodziny. Ojciec podszedł. W okolicy wszyscy wiedzieli, że żyje z młodą ale na pogrzeb nie odważyli się przyjść razem pod rączkę. Postać Robsona też migała mi z tyłu konduktu pogrzebowego. Publicznie nie chciałam go obok siebie w tak smutnej  ceremonii.

            Na przyjęcie pogrzebowe ojciec nie przyszedł. Podobno flama tatusia nie chciała. Szepnęłam Robsonowi by został. Chciałam go mieć w zasięgu oczu w smutny dzień. Świadomość, że błąka się w pobliżu dodawała otuchy. Goście snuli się próbując rozmawiać. Ale jakoś nie było zapalnika. Powoli wszyscy się rozeszli i zostaliśmy sami z Robsonem. Może to dziwne ale chciałam by rzucił się na mnie i posiadł nienaturalnie w aurze pochówka. Lecz on zaczął smęcić. Pewnie ciągle pamiętał moją chamską odmowę.

- Ciekawe gdzie idziemy po śmierci – zaczął filozofować.

- Świadomość, jako że jest częścią mózgu umiera a ciało gnije w ziemi – rzekłam twardo.

- A nie do nieba?

- Pewnie tak. Po piekle istnieniu na ziemi, rozkład w ziemi jest niebem.

- Dziwnie gadasz Marta.

- Wiem. Ale nikt stamtąd nie wrócił. I to jest dowodem.

- Pewnie nie da się.

- Właśnie. I to jest podejrzane. Może nie, się nie da, ale nie ma kto wracać, bo nie ma kto. Wiedza oddala od wiary.

- Musi coś być. Ktoś musiał stworzyć świat i człowieka.

- Pewnie tak. Być może już niedługo się przekonam.

- O czym ty gadasz Marta?

- Nie ważne. Jest przeraźliwie smutno. Jestem sama na tym świecie.

- Masz mnie.

- Pocieszasz mnie. Ale nie przytuliłeś mnie, gdy tak bardzo tego potrzebowałam – ziałam chłodem.

- Nie.  To prawda. Ale jestem z tobą i chciałbym być. A nie przytuliłem cię, bo byłaś zawsze zbyt daleko.

            Robson oszczędzał słowa. Nie szastał wielkimi obietnicami. Jakby się bał. Ostrożność zastanawiająca. I nie przytulił mnie nawet, jak była ku temu okazja.

            Bo w tym momencie mógł podejść i przytulić. A tak bardzo tego pragnęłam. Oddała bym się mu całkowicie i wyznała, że kocham go i będziemy mieć owoc miłości.

            Czekałam a on najnormalniej wyszedł.

 

            Problemy przywaliły niczym pierwsze opady śniegu ziemię. Marzyłam o atrofii myślenia. Ale nie pojawiała się. Również myślenie zastępcze nie działało. Obsesyjnie nawiedzały ponure wrażenia podszyte zgrozą i czarnym widzeniem. Myśli jak kleksy rozlewające się i rozmnażające w jeszcze większe. Zamazujące normalny widok. Masz tak wiele do zrobienia ale nic nie robisz spętana niemocą. Chodzisz z kąta w kąt od okna do okna ale żadne rozsądne rozwiązanie się nie pojawia.

Przymierzałam się by wyznać Robsonowi. Musiałam mu powiedzieć. W końcu był ojcem. Wiedziałam, że im szybciej to zrobię tym będzie lepiej. Spadnie jedno brzemię z serca. Znaliśmy się tak krótko. Nie miałam pojęcia jaki jest i jak zareaguje. Nie tak sobie wyobrażałam sprawy damsko męskie w tym temacie. To były różne fiksacje ale takiego nie przewidziałam. Zastanawiałam się jakich użyć słów i czy może wcześniej go nie wybadać. Ostatecznie stwierdziłam, że za późno na cokolwiek a jedynym rozsądnym zachowaniem będzie krótkie i treściwe wyznanie. Na kolejnym spotkaniu nagle i niespodziewanie rzekłam:

- Jestem w ciąży.

            Patrzył zdumiony i przerażony. Na pewno nie ucieszył się.

- Jak to? Ze mną? Tak nagle? I co zrobisz?

            Zachował się egoistycznie od razu. I co zrobisz? Przecież ciąża to wspólne dzieło dwóch osób. A on od razu zostawił  mnie samą. Ale tak myślałam dopiero wieczorem.

- Nie wiem co zrobię. Muszę to przemyśleć. Myślę cały czas ale jak na razie nic nie wymyśliłam ale teraz jak już wiesz będę myśleć inaczej. Bo teraz już wiemy obydwoje.

- Myślałem że jesteś zabezpieczona. Nawet nie pytałem. Przecież masz dopiero szesnaście lat.  Dlaczego nic nie powiedziałaś?

            A czemu on nie myślał jak pchał? Też mógł zapytać. Ale chciał tylko jednego.

- To trochę skomplikowane.

- Zaskoczyłaś mnie. Nigdy nawet o tym nie myślałem.

- Ja też.

            Zapanowała cisza.

- Radością nie tryskasz – uśmiechnęłam się.

- Bo jestem zszokowany. Nawet nie wiem co mówić. Muszę o tym pomyśleć – powiedział i odszedł.

 

Wyznawszy tajemnicę, uspokoiłam się. Jednak to prawda, że problem wypuszczony w świat traci ciężar gatunkowy. Dlatego ludzkość tak namiętnie plotkowała. Wypuszczanie zabarwionych  podejrzeń w przestrzeń stanowiła jedną z nielicznych przyjemności ludzi. Nawet zachowanie Robsona nie dziwiło. Przygaszona z lekka odżyłam zrzuciwszy z siebie ucisk sekretu. Nawet wizja, że Robson zrejteruje nie martwiła. Oklapłam i zobojętniałam. Czekałam na kolejne razy dobijające śmiertelnie. Analizowałam nasze zachowanie i widziałam winę po obu stronach. Dlaczego tylko ja miałam być winna? Ale wiedziałam też, że jeżeli Robson wyprze się mnie, to będę ja winna. Lecz zobojętniała taka wiedza.

 

            Robson pojawił się następnego dnia.

- Pobierzemy się – wypalił prosto z mostu beznamiętnie jakby informował o przeciętnym spożyciu soi w kraju.

            Wcale nie ucieszyła mnie jego deklaracja. Długo patrzyłam na niego.

- Na pewno chcesz tego?

- Będziemy mieć dziecko. To nasz obowiązek.

            Gadał jak z podręcznika dla młodych rodziców. Marzyłam o romantyzmie a otrzymałam obwieszczenie gazetowe. Suche i beznamiętne.

- Sama nie wiem. Nie jesteśmy za młodzi? Nie nadajemy się na rodziców, bo sami jesteśmy dziećmi. Z czego będziemy żyć?

- Moja mama pomoże. Pójdę do pracy. Nie martw się. Zadbam o ciebie i dziecko. Zrobię wszystko.

            Mimo pozytywnego obrotu sprawy ciągle nawiedzały wątpliwości. Nie tak też sobie wyobrażałam oświadczyny. Zero nastrojowości jakbyśmy rozmawiali o reprodukcji nosorożców w miejscowym zoo. Prozaiczne podejście nie napawało optymizmem na przyszłość. A jeszcze pojawiła się Ania z najnowszym niusem. Najpierw nie chciała wyznać. Długo musiałam negocjować używając ostatecznych argumentów.

- Głosi ludzkość, że twój ojciec zapłodnił sąsiadkę. Chodzi i opowiada wszystkim. Cieszy się. Stąd wiem.

            Siedziałam przy oknie. Za szybą lało. Z moich oczu też lało. Ania dołączyła do mnie.

- Ale się poplątało. Siostrzeniec może mieć młodszego wujka – mimo przygnębiającej sytuacji logicznie myślała.

- Nic nie zrobiłam a na mnie wszystko się zwala – jojczyłam.

- Też czuję się winna. Nic mądrego ci nie doradziłam.

- To nie twoja wina Aniu. Moja też nie. Nie wiem czyja. Pewnie nikt nie wie. A może tu nie ma żadnej winy. Tak się stało i tak ma być. Wyjdę za mąż i tak dalej. Wolna wola dopełni przeznaczenie albo odwrotnie.

- Nie wychodź głupia. Nie zostawiaj mnie.

- A co mam zrobić? Niech stara flama ojca się wyskrobie. Ja tego nie zrobię.

- Za młoda jesteś. Kto się żeni w tym wieku. Nawet w filmach to wyjątki.

- To mam się wyskrobać? Nie da rady Aniu. Nie potrafię. Nawet jak nie dojdzie do zaślubin to i tak urodzę.

 

Przypomniałam sobie mamusię i jej obietnicę, że jak będzie blisko Boga to wyprosi dla mnie pozytywne wibracje. Zapomniałam hucpę przy Robsonie, gdy negowałam wszystko totalnie. Słowa są paplaniną w beznadziei a wiara ufnością w nadziei.

- Mamusiu, powiedz mam wyjść za niego, czy usunąć ciążę. Chce się żenić ale sama widziałaś jak się zachowuje. Nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Żałuje tego prostego słowa jakby się bał. Jestem jeszcze dzieckiem, co mam robić, daj mi znak, pomóż mi, obiecałaś. Jestem w ciąży a podobno ojciec zapłodnił sąsiadkę. Wiesz co ludzie będę gadać? Co mam robić mamusiu? Miałaś mi pomagać. Widzisz mój smutek i przygnębienie. Czujesz brak ochoty do życia. Ale odejść też nie potrafię. Dobrze wiesz. Nie każdy umie. Daj mi tajemny znak co mam robić by było najlepiej. Proszę mamusiu! Co mam robić.

Leżałam i czułam na sobie ciężar galaktyki. Wydawało mi się, że nie znajdę siły by się podnieść.

Panowała cisza. Słyszałam jedynie własne chl Zapomniałam, że jeszcze się odezwie . ipy. Smoła nocy dodatkowo przygniatała.

Sama nie wiedziałam czego chcę. Nie widziałam siebie w roli matki. Do roli skrobanej też nie pasowałam. Trzeciej opcji nie było. I tak było przez parę dni. Męczyły koszmarne wyobrażenia przerywane chwilami wiary, że wszystko się zmieni i będzie dobrze. Projektowałam je sobie. I rozkoszowałam. Ale podskórnie czułam, że to tylko złudzenia, omamy i obsesje.

 

- A ty ciocia co uważasz? Co mi radzisz. Jesteś starsza i doświadczona.

- Jesteś taka młoda Marta. Nie wiem co powiedzieć. Co bym nie poradziła musisz sama wybrać. Najgorsze są wybory. Zawsze się ich bałam. Żebyś nie wiem jak postąpiła zawsze będziesz się zastanawiać czy zrobiłaś dobrze. Nawet jak będzie cudownie gdybanie pozostanie, czy nie mogłoby być jeszcze lepiej.

- Podobno narzeczona ojca jest w ciąży.  Ale będą gadać ludziska.

- Tym się najmniej przejmuj. Zawsze gadają. Ale twój tatuś numerek wywinął. To fakt.

- Tak sobie myślę. Robson chce się żenić. Nie jest tak jak sobie wyobrażałam. Dla niego to obowiązek. Zawsze myślałam, że będzie to namiętność. Ale marzenia się nie spełniają. Mamy wolną wolę zaplątaną w przeznaczenie. Albo odwrotnie. A może przenikają się. Dam się nieść fali ciocia. Niech się dzieje co się ma dziać.

            Ciocia uśmiechnęła się przyzwalająco. Bo cóż mogła więcej?

 

Koniec końców ustaliliśmy z Robsonem szybki i w miarę cichy ślub. Jeden powód to żałoba. Pragnęłam szybkości, by nie widać było brzucha. Lecz chciałam też skończyć rok szkolny. Z powodu ciąży mogli mnie wyrzucić, by nie demoralizować pozostałych uczniów. Nie wiedziałam, czy po wakacjach wrócę do szkoły ale chciałam istotne sprawy doprowadzić do końca. Bo edukacja jak mówiła mama jest ważna bardzo. Świadectwa z paskiem się nie spodziewałam ale chciałam mieć dokument ukończenia roku szkolnego. Ślub zaplanowaliśmy zaraz na  początku wakacji.

Zaczęliśmy z Robsonem przygotowywać się do zawarcia związku. Romantyzm którego nie było całkowicie zaniknął. Ukochany reprezentował typ człeka twardo stąpającego po ziemi, zero uniesień a wisielczy humor partnerki stoicko tolerował. Nie odważył się też mnie dotknąć mimo że, pragnęłam tak bardzo jego bliskości.

Zaczęliśmy od urzędu stanu cywilnego. Jako, że byłam małolata wymagano zgody rodziców, w moim przypadku tatusia. Musiałam pojechać do ojca. Nie chciałam oglądać rodzica zaaferowanego dziewczyną parę lat starszą ode mnie ale nie miałam wyjścia. Robson pojechał ze mną, chociaż nie chciał.

- Ojciec nigdy za bardzo się mną nie zajmował.

- Ja swojego ledwo pamiętam.

- Na jedno wychodzi. Ale twój umarł a mój żyje. Jest różnica.

Poszłam sama.

- Dzień dobry … tatusiu – przywitałam się grzecznie z domieszką ironii ale zakochany niczego nie usłyszał.

- Co się stało Marta?

- Potrzebuję autograf twój cenny.

- Do czego?

- Wychodzę za mąż. Jak się zgodzisz uwolnisz się ode mnie. Jak nie, będziesz musiał się ze mną męczyć. Z własnym dzieckiem, córką i wnukiem. Wykończysz się – zakpiłam ale niewiele skumał.

- A czego ty chcesz Marta?

- Niezbyt się mną interesujesz. Więc poszukałam bogatego odyńca, który się mną zaopiekuje. Chyba nie masz nic przeciw.

- Nie mam. Ale wszystko nie jest takie jak się wydaje i sobie wyobrażasz.

- Jest takie jakie jest. Ale możesz mnie oświecić – było mi obojętne, czy się zgodzi, czy nie. Totalnie bierne odczucia. Gdyby się nie zgodził, planowałam zwalić się u niego, urodzić wnuka i dokuczać na Maksa, jemu i nowej mamusi.

- Jeszcze nie czas i pora. Na wszystko przyjdzie czas. A teraz jest czas na to co chcesz.

            Filozofia tatki powalała. Dopasowana dla niego jak jaja do penisa.

            Podałam mu papier. Bez wahania podpisał nawet nie czytając. Narzeczonego nie chciał poznać, bo nic nie powiedział. Zastanawiałam się jaki ojciec nie chce poznać wybranka swojej córki. Jedynie ojciec wyrodny i egoista. Postanowiłam być lepsza od tatusia.

- Na ślub przyjdziesz?

- No chyba mnie zaprosisz.

- W zasadzie nie powinnam. Ale pewnie zechcesz pochwalić się swoją najnowszą zdobyczą więc przyjdziesz.

            Chciałam dodać, że jest akurat odwrotnie: to tatuś jest jej zdobyczą, ale zmilczałam mężnie.

            Skrzywił się ale nic nie odpowiedział. A gdy już wychodziłam zażartowałam:

- Nawet nie przeczytałeś co podpisałeś. Mama namówiła mnie i przekazałeś mi cały majątek. Ciekawe, czy narzeczona będzie cię kochać, gdy zostaniesz goły i wesoły.

 

            Merylu radziła, by ze względu na żałobę wziąć tylko ślub cywilny. Na razie a kiedyś w przyszłości też kościelny. Ale Robson wtórowany matką zza oceanu chciał kościelnego. Ja również pragnęłam włożyć welon. Sama nie wiem czemu ten głupi welon tak na mnie działał. Ale odkąd pamiętałam welon miał dla mnie magiczną siłę i jak widziałam na głowie dziewczyny też marzyłam, by założyć go na swoją. W obecnej sytuacji raczej nie pasował, bo przecież wiadomo co symbolizuje. Lecz mimo przeciwności chciałam zrobić fotkę z welonem. Wszak za mąż nie wychodzi się codziennie.

            Ksiądz jak nas zobaczył załamał ręce. Znał dobrze mamę, bo zawsze się udzielała i dolarkami wspierała miejscowych dobrodziejów.

- Dzieciaki. Co wy chcecie robić. Życie jest takie piękne. Nie mówię, że małżeństwo to coś złego. Ale dla w miarę dojrzałych osób. A wy jeszcze dzieci jesteście.

- Stało się proszę księdza – powiedzieliśmy prawie jednocześnie.

- Widocznie Bóg tak chciał. Ale jak tu razem jesteście to się kochacie. Wejdźcie moje dzieci.

- Ledwo się do mnie zbliżył – zażartowałam wskazując na Robsona – a Pan Bóg momentalnie z nową duszą przyleciał.

            Ksiądz się roześmiał a przyszły małżonek popatrzył na mnie zgorszony. Coraz mętniej kumał moje dowcipy.

 

            Welon miałam na ślubie. Magia zwyciężyła symbol. Tylko najbliżsi wiedzieli o ciąży a brzucha nie było jeszcze widać. Robson jawił się idealnym mężem. A nasza przyszłość barwiła się kolorami optymistycznymi. Wszystko zorganizowaliśmy sami. Matka Robsona przysłała dolary a moja zostawiła całkiem pokaźną sumkę. Więc szaleliśmy rozkosznie kupując i bawiąc się.

            Mieszkanie wniosłam w posagu. A Robson samochód całkiem nowy właśnie przysłany z USA. Przyjęcie weselne było dla dwudziestu dwóch osób. Tylko najbliższa rodzinka. Postanowiłam nie tańczyć ze względu na żałobę, ale Robsona wręcz zachęcałam. Najpierw się opierał ale gdy już trochę wypił, obtańcowywał wszystkie wolne jak również zajęte przedstawicielki płci przeciwnej. Gratulowano mi wspaniałego męża.

            Tatuś na ślub przyszedł z młodą narzeczoną. Aż mnie zmroziło, gdy ich zobaczyłam. Nie sądziłam, że posuną się do publicznego fo pa. Tym bardziej ona, bo podobno dochrapała się funkcji nauczycielki. Ale dobrali się. Trzeba mieć tupet miliardera, by dwa miesiące po śmierci żony i na ślub córki przyprowadzić jakąkolwiek kobietę. A kobieta, która odważyła się na tak desperacki krok musiała mieć hucpę kurwiszona totalnego. Lecz odważyli się. Zmilczałam afront i poniżenie. Na początku tatuś unikał mnie sam na sam. Ale później, gdy wypił odważył się przyjść. Wyraziłam swoją opinię.

- Jak mogłeś JĄ przyprowadzić. Przecież JEJ nie zapraszałam.

- Ja ją zaprosiłem. Bo ona będzie ze mną. I nikt ani nic tego nie zmieni. A ty do dorosłych się nie wtrącaj. Myślisz, że jak wychodzisz za mąż i będziesz matką to już dojrzałaś? Na razie mało wiesz i jeszcze mniej rozumiesz. Widziałaś tylko czubek góry lodowej. Zobaczymy jak długo twoje małżeństwo potrwa. Gówniarze oboje jesteście a zachciało się wam być dorosłymi. To się zawsze źle kończy. Popatrz co robi twój już mąż.

            Robson faktycznie szalał. Coraz więcej pił i bawił się szampańsko. Najwięcej tańczył z Anką.

- Chyba nie jesteś zazdrosna? – spytała Ania w pewnym momencie, bo ich tańce zaczęły wkraczać w świat xxx.

- Nie. Bawcie się.

- Świetnie wyglądacie Marta. W kościele nie mogłam oderwać od was wzroku. Jak z żurnala.

            Najlepszy kumpel Robsona, Filo przez całe wesele robił zdjęcia. Mało się bawił a tylko chodził za mną. Jeszcze w momencie, gdy mógł mówić -  już mój mąż - szepnął, że Filo zrobił trzysta pięćdziesiąt zdjęć i zapełnił całą pamięć aparatu.

Nagle usłyszeliśmy wycie syren. W sąsiedztwie podpalono trzy budynki. Krwawe łuny układały się w krzyż na czarnym niebie. Tańczące w ciemności szkarłaty nastroiły mnie smutno i złowrogo. Nie wróżyły nic dobrego. Czułam przenikające przerażenie i na czarno zabarwiła się moja przyszłość. Pomyślałam, że są zwiastunem zła. Zepsuły też nastrój weselników. Goście porozchodzili się chyłkiem.

 

Nocy poślubnej nie było, bo męża zaprowadzili drużbowie do łoża i obudził się dopiero w południe dnia następnego. I chociaż się obudził nadal był niezdolny do niczego, bo wylądował w kiblu a później leczył kaca kolejnymi piwkami. Aż znowu się upił. I spodobało mu się picie. Ale jeszcze w tym czasie niczego podejrzanego nie widziałam. Usprawiedliwiałam go: został mężem i będzie ojcem. Podobnie siebie uspokajam. Wesele i poprawiny skończą się i zaczniemy normalne życie. Ale wesele trwało jeszcze parę dni, bo ciągle przychodzili kumple Robsona, których nie zaprosił na wesele. Prawie cały tydzień ciągnęło się celebrowanie. Może gdybym piła byłoby inaczej. Ale nosiłam w sobie zalążek jakiejś tam miłości więc postanowiłam nie brać alkoholu do ust.

 

Robson wprowadził się do mnie ale musiał opiekować się babcią. Rozumiałam. Chciałam być najlepszą żoną więc zaproponowałam, by babcia zamieszkała z nami ale nie chciała o tym słyszeć. Uparła się i żadne argumenty do niej nie docierały. Dobrze, że była jeszcze w miarę sprawna i wiele koleżanek ją odwiedzało i pomagało.

 Na początku Robson starał się dzielić czas między mną a babcią. Ale każde drobne spięcie, czy niepowodzenie kończyło się wyjściem z domu i piciem. Znalazł najlepsze rozwiązanie każdego przyziemnego problemiku. A przecież były dziecinnie śmieszne.

- Marta przesoliłaś zupę.

- Dla mnie jest okej. Jak jemy na mieście zawsze narzekasz, że niedoprawiona więc nie żałowałam soli. Chciałam dobrze Robson. Ja jem więc ty też możesz. Ostatnio w knajpie sypałeś przyprawy a dla mnie było ok.

- No dobrze. Tak mi się powiedziało.

Chciałam urządzić pokój dla dzieciaka. Widziałam go wyobraźnią młodocianej matki. Kolorowy bajecznie wypełniony zabawkami i dziecięcymi gadżetami. Ale Robson dostrzegał odmiennie. Nie sądziłam, że facet będzie ingerował w wystrój i to tak nachalnie. Znowu doszło do spięcia i niebezpiecznego iskrzenia.

- Nie szkoda pieniędzy – spytał spokojnie.

- Przecież to nasze dziecko. Każdy rodzic chce dla dziecka jak najlepiej.

- Ale po co zaraz robić jakieś śmieszne ściany. Albo specjalne dywany. Przecież dziecko i tak nic nie pamięta później. Pamiętasz jakie miałaś tapety w swoim pokoju.

- Może i nie pamięta. Ale ma to wpływ. Czytałam, że wszystko ma wpływ na rozwój dziecka chociaż jak mówisz konkretów nie pamięta.

- Za dużo czytasz. Piszą głupoty, by wyłudzić kasę a ograniczone ludzie w to wierzą.

- Uważasz, że jestem ograniczona?

            Nie odezwał się tylko wyszedł. Wrócił w nocy kompletnie pijany. Następnego dnia, gdy wróciłam ze szkoły czekał z bukietem kwiatów. Pogodziliśmy się. Udawaliśmy, że nic się nie stało. To był jeszcze czas przeprosin. Nie powiem, na początku po każdej awanturze przynosił kwiaty albo biżuterię. Przez parę dni był uroczym mężem i kochankiem. Obiecywał poprawę.

            Lecz w miarę czasu ewoluował.

           

            Kochanica tatusia też była w ciąży. Zastanawiałam się która z nas pierwsza urodzi. I jak ludzie będą reagować. Ciekawe czy już wiedzieli? Na pewno. Zbyt dużo osób dostąpiło wtajemniczenia. Pewnie huczało obok mnie od plotek ale cóż mogłam zrobić? Na szczęście nie przejmowałam się drobnostkami. Pewnie w tej materii podałam się do tatusia. Bo Merylu jakiekolwiek słowa na jej temat o których się dowiedziała doprowadzały ją do palpitacji newralgicznych organów. Sama o tym nie wspominała ale często awanturowała się z przyjaciółkami, które nadużyły jej zaufania.

- No i widzisz Marta jak wszystko się  fajnie ułożyło – między chwilami furii zazwyczaj była osobą przyjazną i przepełnioną optymizmem – jak mawiają mądrzy ludzie z problemami trzeba się … zaprzyjaźnić. Wiem, że fajnie kadzić a gorzej wykonać ale ty sobie poradziłaś.

- Czy ja wiem – jakoś nie podzielałam jej pogody ducha.

- Masz męża. Spodziewasz się dziecka. Piękne mieszkanie. Pieniędzy wam nie brakuje. Macie wspaniały rozpoczęcie. Ja musiałam swojego starego namawiać na ślub. A startowaliśmy od zera bo jego rodzina wyprawiła nam wesele ale wszystkie pieniądze od gości zabrali. Jeszcze podejrzewali, że coś tam skubnęliśmy. Wyobrażasz sobie?

- ???

- Doszło do awantury i wyjechaliśmy goli ale weseli. Dziś tak mówię. Nie mieliśmy się, gdzie podziać, bo to nie to co dzisiaj. Hotele, hostele i zajazdy. Poza tym nie mieliśmy złotówki. Ale jakoś wybrnęliśmy.

- To fakt. Mamy o wiele lepiej.

- Ale twój ojciec a mój brat oszalał. Przykład przekwitania w skrajnej postaci.

- Pewnie wszyscy gadają.

- Nie muszą. On najwięcej gada. Może to i dobry sposób. Jak ukrywasz i udajesz wszyscy szepczą po kątach. A on szczyci się jakby znalazł skarb. Nie widzi jeleń, że cwana gówniara chce go wydoić.

- A o mnie gadają?

- Ano gadają – Merylu zazwyczaj była szczera. O ciąży wiedział Robson, Ania i ona. A więc tłumy.

- Wiesz jak to jest.  Im mniej wiedzą tym więcej gadają.

 

            Spotkałam ojca. Nie odwiedzał mnie więc ja jego też nie. Nie chciałam przeszkadzać w kultywowaniu uczuć podstarzałego lowelasa z młodą pazerną.  Poza tym to chyba ojciec winien interesować się dzieckiem a nie dziecko ojcem. Przynajmniej na tym etapie.

- I jak ci się córka żyje w związku małżeńskim?

- Dobrze. A tobie jak w … konkubenckim?

- Buzia jak u mamusi.

- Twoich cech też parę mam. Chyba, że niedługo zaczniesz głosić, że nie jestem twoim dzieckiem.

- Wiem, że mnie nie lubisz. Nie dziwię się. Umierająca mamusia musiała cię nastawić negatywnie do mnie. Ale ciągle nie patrzysz perspektywicznie. Nie widzisz wszystkiego.

- Może. Ale mógłbyś mnie oświecić i zaprowadzić w miejsce skąd będę widzieć prawidłowo i  wszystko.

- Zaprowadzę. I zobaczysz.

- Kiedy?

- Niebawem.

- Dziwne słowo. Chcę kalendarzowych terminów.

- Życie to nie kalendarze. Pamiętaj, że to jest twoja matka.

- Pamiętam i zawsze będę. Okazała się matką do końca. Ty z ojcostwa zrezygnowałeś.

            Popatrzył na mnie dziwnie.

- Może i spłodziłeś mnie w młodzieńczym szale. Ale nic więcej mi nie dałeś. Zapłodnić każdy głupek potrafi. Z wychowaniem i opieką już gorzej – rzekłam i odeszłam.

 

            Z Anią spotkania rozluźniły się. Ale w końcu zawitała do mnie.

- Nie chciałam przeszkadzać.

- Nigdy nie przeszkadzasz.

- No nie wiem. Jesteś szanującą się małżonką.

- Jestem wkurwioną małolatą.

- Czemu aż tak? Pamiętasz co ustaliłyśmy? Żeby nie wiem co i nie wiem kto zawsze górą będzie nasze ego.

            Ania umiała mnie podjarać. Za to ją lubiłam. Przykre uczucia zniknęły i uśmiechnęłam się normalnie.

- No co dręczy moją najlepszą przyjaciółkę?

- Oj Aniu. Wszystko nie jest tak jak bym chciała.

- Ale przecież o tym wiemy. Pamiętasz? My musimy się dostosować do warunków, bo nie umiemy zmieniać kryteriów. Podstawa życia człowieka przystosowanego. A tak konkretnie?

            Ano właśnie nie było wyraźnych konkretów. Bo i jakie były? Robson zachował się przyzwoicie.  Nie wypierał się potomka. Później dowiedziałam się, że tak chciała jego matka. Bo on nie był świadomy tego co czynił. Dzieciaczek,  który dostał kolejną zabawkę. Ale mamusia wytłumaczyła. I posłuchał mamusi. Ale czynniki nie są ważne. Istotny efekt.

            Milczałam.

- Czyżby nie bzykał cię? – Ania mało nie zadławiła się ze śmiechu, gdy wreszcie zapytała.

- Tobie tylko jedno w głowie.

- No nie w głowie moja kochana – dalej żartowała z moich problemów. – Głowa ma swoje potrzeby a wagina też ma ha ha ha – zaśmiewała się ze swoich żartów.

- No może faktycznie wpadłam w czarną falę – z lekka uległam jej nastrojowi.

- Wyluzuj. Masz męża przystojniaczka. Czekacie na owoc sojuszu. Masz mieszkanie. On ma super maszynę. Bzykacie się nałogowo, bo już można. Czegóż chcesz więcej niewdzięczna niewiasto???

            Tak to wyglądało z zewnątrz. Wewnątrz zupełnie inaczej. Ale uległam słowom Ani. Zadziałały kojąco. Ale jak wiecie nastroje są kruche, gdyż zbudowane ze słów i myśli. Realia są nafaszerowane dosadnością i przyziemnością. Najprostsze zdarzenie burzy najtrwalszy nastrój.

- To jaka płeć?

- Szczerze mówiąc nie myślałam o tym – o dziwo to była prawda która dopiero teraz światło dzienne ujrzała. Aż się sama zdziwiłam, że ani razu nie pomyślałam o płci dziecka. Z Robsonem też na ten temat nie rozmawialiśmy.

- Ejże kochana. Zawsze wydawało mi się, że to jest najważniejsze oczekujących na potomka.

- To źle ci się wydawało.

- Ty jesteś Marta wyjątkiem. Zawsze byłaś.

- Na płeć poczekam aż się urodzi.

- To może chociaż imię macie – dalej drażniła koleżanka.

            Ania uświadomiła, że ani ja ani Robson nie cieszymy się z owoca miłości ani nie czekamy na niego z utęsknieniem.

           

            Brzuszek powiększał się i zaczął rysować na ciuchach. Rankiem stawałam naga przed lustrem i podziwiałam każdego dnia większy gabaryt. Ciąża rozwijała się prawidłowo co potwierdzał ginekolog i badania. Po pierwszych negatywnych nastojach czułam się coraz lepiej. Opisywane ciążowe dolegliwości jakoś mnie omijały.

 Mimo lata pogoda płatała ciągle figle, bo lało ni stąd ni zowąd jak nigdy dotąd. Rankiem zapowiadał się piękny dzień i nagle popołudniem wiatr przywiewał ciemne chmury i sikało z nieba nieprzyjemnie. A później wykwitała przepiękna tęcza jakby nagroda za niegodziwości aury. Podpalacz zaprzestał podpalać a może tylko wyjechał na urlop by, działać w innym rejonie albo zmarł. Czasami tak właśnie myślałam.

            Życie z Robsonem przypominało huśtawkę. Każda sytuacja i wyraz podążały ku konfrontacji. Bez względu czy byłam uległa jak gejsza czy walcząca jak ninja nasze dialogi prowadziły do zgrzytów. Starałam się ale on prawie nic. Z niczego wszczynał awantury. Wyraźnie rodzinne życie mu nie służyło. Ale na początku próbowałam.

            Może problemem było przebywanie zbyt długo ze sobą. Rano chciałam zrobić rodzinne śniadanie. Ale akurat przygotowane potrawy nie trafiały w gust Robsona. Pokrojone warzywa i wędliny demonstracyjnie olewał i zajadał przeterminowane dżemy. Spytałem o taki stan rzeczy.

- Wkurza mnie, że tracisz kasę na pierdoły a wartościowe produkty w lodówce tracą ważność.

            Chęci dogodzenia małżonkowi przygasły. Również, gdy przygotowałam kanapki wysmarowane dżemami jakoś tracił nimi zainteresowanie. Akurat wtedy szukał w lodówce wędlin, których nie było.

            Parafrazując Majakowskiego: gar miłości nie mógł doczekać się właściwej zawartości.

            Doszło do tego, że zaczęłam podejrzewać, iż wszczyna awantury specjalnie, bo zazwyczaj zaczynały się z powodów błahych.

- Rozlałaś wodę – mówił spokojnie ale czułam drgania w głosie rozpoczynające zajadły spór.

- Zaraz sprzątnę – uśmiechałam się spokojnie.

 

            Poszłam kiedyś na zakupy do Delikatesów. Jeździłam wózkiem między regałami ulegając przyjemności robienia zakupów. MM powiedziała kiedyś: pieniądze szczęścia nie dają ale zakupy tak.  Zaczęłam ją rozumieć. Mówcie co chcecie ale fajnie jest kupować. Łazić i oglądać bajecznie kolorowe opakowania i wrzucać do wózka. Rozkoszowałam się chwilą. Namawiałam Robsona na zakupy ale twierdził, że nienawidzi chodzić po sklepach. Chciałam odrzec, że uwielbia jedynie sklepy monopolowe ale ugryzłam się w język.

            Buszując wśród owoców nagle poczułam, że ktoś mi się przygląda. Doświadczyliście kiedyś intensywnego wrażenia, że jesteście obserwowani? Ja akurat wyczułam, że coś się dzieje w najbliższym otoczeniu. Odruchowo ale z premedytacją odwróciłam głowę i napotkałam wpatrzone w siebie oczy. Znane oczy. Oczy przyłapane na przestępstwie ale nie przestraszone czy spłoszone. Żarliwie wpatrzone we mnie. Szukałam w zakamarkach pamięci kim jest chłopak wpatrzony we mnie. Bo twarz jawiła się znajomo. I przypomniałam sobie. Znajomy Robsona ze szpitala, gdy wybierałam mamę.

            Chciałam podejść do niego ale chłopak odwrócił się i odszedł.

            Planowałam zapytać Robsona o niego ale tego wieczoru akurat ukochany mąż nie wrócił na noc. Więc zapomniałam przytłoczona oczekiwaniem.

 

            Kiedyś Robson przyszedł bardzo pijany i zaczął płakać. Pomyślałam, że nadszedł czas wyciągnięcia schowanej głęboko w psychice tajemnicy. Siedział i beczał niczym niemowlak. Objęłam go i przytuliłam.

- Czemu płaczesz kochany?

- Całe moje życie przejebane.

- Nie. Mylisz się – głaskałam go po włosach. – Kochamy się, wkrótce będziemy mieć dziecko. Wszystko będzie dobrze.

- Też tak mi się wydaje – seplenił pijacko – ale ciągle coś się dzieje niedobrego.

- Co?

- I tak nie zrozumiesz.

- Powiedz tak bym zrozumiała.

- Nic mi w życiu nie wychodzi.

- Wiem jak wiele złego przeżyłeś. Chciałabym ci pomóc. Wiem o … ojczymie.

            I w tym samym momencie podniósł głowę i popatrzył całkiem przytomnie.

- Już ci donieśli? Nic nie wiesz. Wszystko co wiesz nie jest prawdą. Nikt nie wie – wrzasnął.

            Zdenerwował się i to bardzo. Podnosił głos coraz wyżej. Przekrwione oczy pałały wściekłością. Zaczął ręką maniacko walić w ławę. Odsunęłam się, bo miałam wrażenie, że chce mnie uderzyć.

- Nikt nic nie wie. I nigdy wiedział nie będzie. I nigdy przenigdy nie wspominaj mi o nim. Zapamiętaj sobie. Nigdy – przez cały czas uderzał ręką w blat ławy.

- Chciałam ci tylko pomóc.

- Wali mnie twoja pomoc.

 I nagle opadł na ławę i osunął się na podłogę. Podnoszenie go nie miało sensu. Ważył prawie osiemdziesiąt kilo. Dodatkowo bezwładne ciało nasączone alkoholem zwiększyło ciężar. Przykryłam go kocem i poszłam spać.

 

            Włączyłam telewizor. Natrafiłam na program o zwierzętach, najlepszych rodzicach wśród zwierząt. Okazało się, najlepszymi są słonie i aligatory.

- Pomimo groźnego wyglądu  i ataków na ludzi to właśnie aligatory są wyjątkowo troskliwymi i zapobiegliwymi opiekunami swojego potomstwa. Jak również orangutany.

            Zobaczyłam owłosionego zwierzaka, jak obejmował brzemienną partnerkę i delikatnie gładził ją po głowie. Łzy napłynęły do oczu. Wróciły obrazy, jak Robson mnie traktował. Miałam wrażenie, że zapomniał, iż jestem jego żoną i noszę zarodek owocu naszej miłości. Nie chciałam być nachalna i przypominać ale coraz wyraźniej wszystko wskazywało, że mój kochany Robson nadal czuje się jak kawaler. I zachowuje jak rozpieszczony bachor. Zero odpowiedzialności i stwarzanie sztucznych problemów. I picie. Lecz ciągle miałam nadzieję, że opamięta się i zmieni. Cały czas przed oczami widziałam najzwyklejszą małpę obejmującą z troską ciężarną partnerkę.

Robson nigdy mnie tak nie przytulił. I nigdy nie rozmawialiśmy o naszym dziecku. Jakbyśmy bali się tego tematu.

 

            Ale życie toczyło się jak to życie. Człowiek ma naturę zapominalską. Myśli, planuje i chce walczyć, ponosi klęski ale pojawia się zawsze nadzieja, że coś się zmieni. Chimeryczny małżonek zaproponował i pojechaliśmy na grilla do jego znajomych. Prosił mnie więc uległam. Nie chciałam być zołzą. Nadzieja na poprawę podniosła się o parę stopni.

 Zaczęło się fajnie. Siedziałam z dziewczynami i gawędziliśmy uroczo. Ukochany mąż pił ale jak po chwili zauważyłam o wiele więcej niż inni. Wiedziałam, że interwencja jakakolwiek przyniesie odmienny skutek więc tylko czekałam, aż coś się zacznie, bo zazwyczaj jak wypił szukał wrażeń. Miałam nadzieję, że w towarzystwie zachowa twarz i jakoś wrócimy do domu bez awantury. Do pewnego czasu zachowywał się spokojnie.

 Nagle usłyszałam podniesione głosy. Odwróciłam głowę. Robson rozmawiał z mocno pijanym chłopakiem. Raczej już wrzeszczał. I wściekły wyraz twarzy.

- Obiecałeś Wargas.

- Obiecałem ale rozmyśliłem się. To jest bardzo niebezpieczne. Później będziesz żałował i mnie obarczał odpowiedzialnością. Nie mogę tego zrobić Robson.

- Obiecałeś. Więc zrób.

- Nie mogę.

- Zrób dupku.

- Możesz mnie obrażać ale nie zrobię dla twojego dobra.

- Chcę tylko pogadać z ojcem. Jak obiecałeś to dotrzymaj.

- Wybacz Robson ale nie mogę.

            Robson przewrócił stolik i rzucił się na chłopaka z którym rozmawiał. Rozdzielono ich błyskawicznie, chociaż Robson pijacką siłą parł do bójki. Otoczył go wianuszek kumpli i uspokoili. Napił się i osłabł.

Ciągnęłam go do domu.

- Co od niego chciałeś?

- Obiecał dupek że wywoła ducha mojego ojca. Już dwa razy mu za to postawiłem. Opił się a teraz się wycofał. Zapłaci szuja.

            W jakiś dziwny sposób cieszyłam się, że tym razem nie skierował złości do mnie.

- Chyba nie wierzysz Robson w duchy?

- Nie wiem czy wierzę. Opowiadał, że może to zrobić. Robił już parę razy. Po co obiecywał? Tak bardzo chciałem pogadać z tatą. Nigdy nie rozmawiałem z tatą. Chciałem chociaż z duchem taty – bełkotał – jeszcze załatwię dziada. Po jaką kurwę obiecywał.

 

            Odwiedziła mnie Merylu.

- Jak Marta?

- Byle jak ciociu – łzy napłynęły do oczu. Nie chciałam płakać ale wycieńczony organizm łaknął oczyszczenia. Ciocia objęła mnie i chłonęła słone kropelki milcząc. Długo ciałem wstrząsały spazmy, aż poczułam ulgę.

- Wypłacz się dziecinko. Wypłacz. Potrzebujesz tego.

- Wiem ciociu.

- Nie ma się co wstydzić łez. Ja też często płaczę. Tylko płacz pomaga i przynosi ulgę.

- Wszyscy mnie zostawili. Najpierw mama. O ojcu nie wspomnę. Nawet najbliższa koleżanka coraz mniej przychodzi. Ale największe rozczarowanie ciocia to … mąż.

- Już na weselu widziałam jaki z niego gagatek.

- Właśnie ciociu. On niczego nie rozumie. Chodzi gdzie chce i robi co chce. Awanturuje się o byle co. Wszystko bym zniosła. Liczyłam, że chociaż on okaże mi trochę serca. Ale jest coraz gorzej. Staram się ale im bardziej jestem uległa to on wykorzystuje to do bólu. Ileż można?

            Głaskała mnie ciocia po włosach i tuliła.

- Nie wiem co ci doradzić Marta. Naprawdę nie wiem. Przecież nie powiem zostaw go. Tak niedawno był wasz ślub. Może trzeba poważnie porozmawiać. Ustalić pewne warunki.

- Ciężka jest z nim rozmowa. Ma wybuchowy charakter. Jedno słowo i się wścieka.

- To najgorszy gatunek ludzi. Poczekaj jeszcze Marta. Spróbuj porozmawiać. I co mogłabym ci doradzić to podobne działania. Na takich ludzi słowa czy prośby nie działają. Można do nich dotrzeć stosując ich metody.

- To nie jest takie łatwe ciocia.

- Wiem Marta. Ale można spróbować. Nie mówię o dosłowności ale pomyśl o tym.

 

            Poszliśmy do knajpy. Chciałam być dobrą żoną więc poszłam z nim i kumplami na piwo. Bo znowu namawiał a jak prosił to znaczy coś jeszcze czuł do mnie. Poza tym liczyłam, że może porozmawiamy tak jak radziła ciocia. W domu jakoś nie było nastroju.

 Na początku jak zwykle było fajnie. Atmosfera wraz z wypitym piwem rozluźniała się. Robson bawił się przednio a i mnie udzielił się nastrój. Patrząc jak opowiada dowcipy i sypie złotymi myślami widziałam jeszcze naszą przyszłość. Pomyślałam, że w takim nastroju namówię go do poważnej rozmowy i ustalenia pewnych warunków.

 Ale w pewnej chwili Robson ujrzał wchodzącego do baru małego i chudego mężczyznę. Zobaczyłam wściekłość na ładnej buzi.

- To Bobek – wrzasnął i poderwał się – kiedyś jak byłem mały skopał mnie. Teraz zapłaci gnida.

            Podleciał do cherlaka i rzucił z pięściami. Widziałam jak barman dzwoni. Domyśliłam się, że na policję. Zanim zdążyłam podejść Robson powalił chucherko na podłogę i kopał leżącego.

            Kumple usiłowali schować Robsona i wyprowadzić bocznym wyjściem ale maniacko wyzywał Bobka i ciągle chciał go bić. Nadjechała policja i aresztowała Robsona, bo gdy weszli szarpał się z kolegami i ze mną a Bobek ocierając krew z twarzy wskazał na niego. Małżonek wściekał się i opierał ale dwóch rosłych policjantów obezwładniło go, skuli i wepchali do suki. Płakałam brzemienna więc z litości zabrali mnie ze sobą.

            W komisariacie Robson uspokoił się. Z suki wywleczono wrak człowieka. Wisiał na ramionach policjantów jak worek kartofli.

            Gdy załatwiono formalności, to znaczy zapuszkowano męża, podszedł do mnie mundurowy.

- Niech pani idzie do domu. Mąż jutro wytrzeźwieje i wszystko będzie dobrze.

- Nie wiem czy będzie – szlochałam.

- Będzie – pocieszał – niech się pani uspokoi. Ten gościu nie zgłosi napaści, bo jest tu dobrze znany. Nie będzie sprawy. Jutro wypuścimy pani męża. Jest pani w ciąży. Proszę o spokój. Mąż się upił i trochę zaszalał. Nic się nie stało. Każdemu się zdarza. Jutro wytrzeźwieje i wszystko wróci do normy. Zapewniam panią.

 

            Policjant miał rację. Następnego dnia Robson wrócił zmarnowany. Walnął się do łóżka i przespał cały dzień. Wieczorem poinformował, że dogadał się z Bobkiem i ten nie zgłosi pobicia.

- To pijaczysko. Za piwo sprzeda ojca i matkę.

- Czy musisz zadawać się z takim zerem?

- Nie muszę Marta. I nie chcę. Jak byłem mały pobił mnie. I to nie raz. Nic mu nie zrobiłem. I nie miał mnie kto bronić.

- Jesteś już prawie dorosły. Co ci dało spranie takiego chudziaka.

- Pamiętam go wielkiego i groźnego. Za dużo wypiłem.

- Słuchaj Robson. Musimy pogadać. Poważnie.

- Wiem Marta. Też chcę ale nie dzisiaj. Nie mam nastroju i chęci dziś.

            Nie sądziłam, że tak się odezwie. Więc nie nalegałam. Skruszył się chociaż nie do końca. Ale poprawa się pojawiła. Przypomniałam sobie sentencje formujące nasze życie. Nigdy szybko. Powoli i małymi kroczkami.

 

            O ile mogłam chodziłam z Robsonem do jego babci. Polubiłam staruszkę a i ona mnie. Zazwyczaj żwawo się krzątała po obejściu i zachowywała zdrowy rozsądek. Chociaż Robson upierał się, że cierpi na sklerozę. Opowiadała historie ze swojego dzieciństwa. Szczególnie jedną. Zapoczątkowaną zaraz po pierwszej wojnie światowej i ciągle trwającą. Historia piekła zwykłej burzy. Gdy nadchodziła, wszyscy siedzieli w pogotowiu przy drzwiach z tobołkiem najwartościowszych przedmiotów – majątkiem życia. Bo gdy piorun walnął w chałupę należało błyskawicznie opuścić pomieszczenie. Czasami ktoś nie zdążył. Więc gdy zaczynała się burza babcia siedziała przy drzwiach  z zawiniątkiem i czekała.

Robson poprosił mnie grzecznie więc zgodziłam się licząc, że w międzyczasie pogadamy. Zbierało się akurat na deszcz. Babunia siedziała koło drzwi trzymając w ręce węzełek z dorobkiem życia.

- Babcia. Mamy piorunochron. Nic się nie stanie – mruknął Robson.

- Wiem Robercie. Ale ty nie wiesz jednego i najważniejszego. Zdrada jest niewybaczalna. Twój dziadek Robercie a mój mąż raz mnie zdradził. Słownie mu wybaczyłam ale w duszy nigdy. I łajdak zapłacił za zdradę.

- O czym gadasz babciu? Kompletnie sfiksowała – zwrócił się do mnie.

- Jak zapłacił – spytałam.

- Zabiłam nikczemnika.

- Dziadek umarł bo był chory. Z więzienia wrócił ledwo żywy – mruknął Robson. – Babcia oszalała.

            Jak do tej pory Robsona nie przyłapałam na zdradzie ale prorocze słowa babci skłoniły do refleksji. Zastanawiałam się jakbym zareagowała na zdradę.

            Gdy uspokoiliśmy babcię, zajrzałam do zawiniątka. Łyżka, widelec, nóż i kawałek chleba. Taki był majątek babci Robsona.

 

            Do poważnej rozmowy nie doszło. Unikał jej jak woda ognia. Uciekał chyłkiem z domu. Pił z kolegami i nie wracał na noc. Słyszałam też o imprezach na których bawił się wyśmienicie. Nowym samochodem woził pijaczków kumpli aż którejś nocy rozbił auto. Nic nie powiedział ale jak to bywa dowiedziałam się.

Małżonek bawił się szampańsko więc ja też zachciałam mimo rozwijającej się ciąży. Postanowiłam spróbować czym jest dobra balanga. Zadziałała rady Merylu. Czym wojujesz tym giniesz.

 Zaprosiłam dwóch kumpli. Też bawiliśmy się szampańsko. Sama siebie nie poznawałam ale z literatury i filmów wiedziałam, że człowiek zmienia się. Ja się właśnie zmieniałam. Zachowanie ukochanego męża zmieniało mnie.

            Robson szybko dowiedział się, że urzęduję rozkosznie a nie rozpaczam po nim. Któregoś wieczoru wpadł niespodziewanie. Ale zastał zamknięte drzwi. Myślicie, że odszedł? Przygotował się na Maksa, bo przytargał kumpla i siekierę. Mimo upojenia trzeciego stopnia wybili drzwi chociaż w momencie wyważania przyjechała policja. Wezwana przeze mnie. Chciałam mu dać nauczkę i zmusić do rozmowy.

- To jest moja żona – wrzeszczał – ona się kurwi – przekonywał policjantów ale ja byłam trzeźwa a on pijany. Musieli zakuć nietrzeźwego w kajdanki. Trochę mi było go szkoda ale pamiętałam jak wiele krzywdy mi uczynił.

            Pytałam mamusi czy dobrze postąpiłam i co mam robić dalej. Ale żadnej sugestii nie słyszałam. Musiałam sama podejmować decyzje. Ojciec zajęty egoizmem nie reagował. Zakochany we flądrze więc marnej rybki nie zauważał. Mama obiecała pomagać ale nie dotrzymała słowa, bo pewnie nie uzyskała pozwolenia.    

 

            Małżonek ponownie uniknął jakiejkolwiek odpowiedzialności, bo nie chciałam zgłaszać czegokolwiek. Chciałam mu dać nauczkę. Z komisariatu wyszliśmy razem. Robson zdawał się być w nastroju do pogodzenia.

- Słuchaj. Musimy porozmawiać. Mówiłeś, że chcesz. Myślę, że nadszedł czas.

- Czego chcesz.

- Musisz się zmienić Robson. Przede wszystkim przestać pić. Nie wiem czy wiesz ale jestem twoją żoną i oczekujemy na dziecko.

- Wiem.

- Więc w czym problem?

            Na chwilę otworzył się i zaskoczył mnie totalnie. Szkoda, że wcześniej nie poruszył tego tematu.

- Ta twoja rodzina. Twój ojciec i jego narzeczona. I cała sytuacja. Zaraz po śmierci matki powiedziałaś mi o ciąży. Wzięłaś mnie na litość.

- Robson. Do niczego cię nie zmuszałam. Sam tego chciałeś.

- Wiem. Ale wygląda na sprytną kombinację. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

            Osłabił mnie. Nawet nie wiedziałam jak się bronić. Zrobiło mi się smutno i przykro. Kolejny cios, który załatwił mnie totalnie. Popłynęły łzy. Robson poszedł do kumpli. A ja ryczałam pytając mamusi co robić. Ale milczała uparcie.

            Łzy płynęły, bo ukochany małżonek załatwił mnie totalnie ze strony której się nie spodziewałam. Zadziałał zdradziecko okrutnie. Nigdy nie pytał o rodzinę. Przecież nie miałam żadnego wpływu na ojca. Bo i cóż mogłam zrobić? Ale takiego wykorzystania nie spodziewałam się. Dlatego poległam bez walki.

 

            Udało mi się wreszcie uprosić Anię, by przyszła. Już tak dawno nie była. Zawsze doradzała trzeźwo i skutecznie. Tak bardzo pragnęłam jej towarzystwa.

            Ale tym razem zachowywała się drętwo i nieswojo. Nie poznawałam przyjaciółki. Chciałam szczerej rozmowy i konsultacji fachowej a napotkałam na otumanienie i uciekanie z oczami.

            Nagle wrócił Robson. Nie spodziewałam się, bo zazwyczaj znikał na dłużej. Był tylko lekko podpity. Spojrzał na Ankę ale ta nie odwzajemniła spojrzenia. Wstała i wyszła bez słowa.

            Osłupiała patrzyłam na kuriozalną sytuację.

- Co tu robi ta kurwa. To ona cię tak buntuje. I psuje nas.

- To moja najlepsza przyjaciółka. I nie buntuje mnie.

- No nie wiem. Pewnie przestanie nią być jak się dowiesz co zrobiła.

- Zawsze będzie. Nigdy nie uwierzę, żebyś nie wiem co powiedział.

            Ciosy zawsze przychodzą z najmniej oczekiwanych stron. I tak było tym razem. Cóż mógł powiedzieć o Ani? Sobie tak nie ufałam jak jej.

- Oki doki słodka żonko. Więc ci powiem. Twoja najlepsza przyjaciółka sama wskoczyła mi na kolana i łasiła się bym ją zerżnął – wyrecytował podchmielony.

- Łżesz łajdaku. Łżesz – płacząc waliłam go pięściami chociaż czułam, że mówi prawdę. I znowu wytrysnęły łzy z pustych oczu. Łkania żałości spływały po policzkach chociaż nie chciałam płakać. – Po co mi to powiedziałeś łajdaku? Nienawidzę was – wybiegłam do łazienki. Nie mogłam się uspokoić. Szlochy wstrząsały ciałem. Jak oni mogli mi to zrobić. Dwoje najbliższych mi osób i taki cios. Mamusiu dlaczego? Dlaczego? Co ja złego zrobiłam? Szykowałam naprędce zemstę. Zabiję szmatę. Pójdziemy na wycieczkę i otruję żmiję. Zgnije w lesie. Nikt nawet truchła nie znajdzie, bo schowam. Albo uśpię, ogolę łeb a na czole wypalę „jestem kurwą”. Babcia Robsona mówiła: za zdradę tylko śmierć.  Dyszałam chęcią zemsty ale im dłużej płakałam tym chęci słabły. Gdzieś po dwóch godzinach wyszłam z łazienki. Robson spał na fotelu. Chrapał pijacko.

 

            Myślałam nad tym co powiedział. Przypomniałam sobie wesele. Wtulonych w siebie: moja najlepsza przyjaciółka i mój już mąż. Nawet ojciec zauważył. Zastanawiałam się czy, to mogła być prawda. Ania ostatnio nie pojawiała się. A jak była czuła się nieswojo. Wróciły nerwowo rzucane ukradkowe spojrzenia.  Zazwyczaj wesoła i tryskająca humorem tym razem zachowywała się co najmniej dziwnie. Pewnie czuła się podle ale czyż mogłam się tym przejmować. Spytałam mamusi co robić lecz znowu zapanowała cisza.

 

            Kolejnego dnia Robson znowu wrócił pijany. Potrzebowałam samotności, bo szykowałam zemstę  a on się spił jak wieprz chociaż zachowywał przyzwoicie. Przyniósł kwiaty ale nawet nie zwróciłam uwagi. Ciągle pamiętałam co mi powiedział. Cały czas widziałam, jak Ania najlepsza koleżanka, pcha się na jego kolana i gżą się jak zwierzęta. Dwoje najbliższych mi osób na świecie zdradza mnie chamsko i perfidnie.

- Hej kochanie. Już tak dawno nie kochaliśmy się – zaczął ale rozmyślania nastroiły mnie minorowo i buńczucznie.

- Więc sam się kochaj.

- Kiedy wolę z tobą – tryskał humorem więc pewnie zerżnął kolejne jakieś tam moje eks koleżanki.

- Ze mną? A już zapomniałeś co ostatnio krzyczałeś? Idź do Anki. Tak chętnie włazi ci na  kolana.

- Oj Marta. Ciebie chcę. Wiele mówiłem. Ale to nie jest prawda. Ciągle cię kocham.

- Bo się upiłeś i chcesz sobie ulżyć? I żadna kurwa ci akurat nie dała?

- Dobrze – zdenerwował się – podbiegł do szafki gdzie trzymał zdjęcie. Zabrał albumy i pudełka ze zdjęciami. Filo tak się zmordował na weselu. Zapełnił cały aparat zdjęciami.

Robson wybiegł z mieszkania. Poszłam za nim. Usiadł na schodkach do restauracji. Wyjmował zdjęcia, darł je i rozrzucał do góry. Płakał. Wiatr targał naszą historię i roznosił po mieście.

            Patrzyłam spokojnie. Już się uspokoiłam. Ani zachowanie ani łzy nie robiły na mnie wrażenia. Jakoś tak bezwiednie widziałam naszą przyszłość: jak ma ochotę jest dobry a jak ma zły humor wyzywa mnie i obraża. Pojebane życie w huśtawce nastrojów neurastenika.  Obojętnie obserwowałam tańczące fragmenty naszej przeszłości. Robson to co cały czas robił realnie teraz dopełniał symbolicznie.

            Tylko raz płakał. Ja już pewnie z milion razy. Zastanawiałam się jakie będzie dziecko gdy matka ciągle beczy.

 

            Poszłam z koleżankami na mecz, gdzie miałam nadzieję zastać męża. Był. Ale nie zwracałam na niego uwagi. Szykowałam dla niego niespodziankę więc ignorowałam totalnie. Gdybym nie była w ciąży, zobaczyłby mnie uchlaną i spodloną. Słowa Merylu pulsowały we mnie i szukały ujścia.

 Gdy skończyli grać, podeszłam do Fila. Ociekał potem ale uśmiechał się. Pewnie nic nie wiedział a nawet gdyby cóż mógł rzec.

- Wygraliśmy Marta – wysapał.

- Widziałam Filo. Grałeś wspaniale.

- Tak???

- I za to mam ochotę cię zgwałcić – zażartowałam by wszyscy słyszeli.– Ale i ty mnie możesz zgwałcić. A może wcale nie będziesz musiał.

 

            I zapanował spokój. Cieszyłam się ale czułam, że wieszczy zło. Lecz odrzuciłam przykre doznania. Tego dnia wysprzątałam mieszkanie, wyprałam wszystkie brudne ciuchy i ugotowałam ulubione potrawy Robsona. Chciałam, by między nami zapanowała miłość i harmonijne oczekiwanie na owoc miłości. Przez chwilę, przygotowując ulubioną pomidorową zupę małżonka i schab w sosie własnym, doznałam wrażenia, że nasze życie się zmieni, Robson zrozumie czym jest rodzicielstwo i małżeństwo. Czując aromatyczne zapachy uśmiechnęłam się do optymistycznych rozważań. Wierzyłam, że spełnią się, bo chciałam jak najlepiej. Zapomniałam na chwilę o wszystkich przykrościach  i że zdradził mnie z najlepszą przyjaciółką.

            Po ostatnich wydarzeniach Robson spokorniał. Liczyłam, że niedawne wypadki w niezbadany sposób odmienią nieokrzesany charakter i zacznie zachowywać się normalnie. Obiadowy stół przypominał z komedii romantycznych. Paliły się nawet świece.

            Robson przyszedł pijany. Na początku się starał. Uśmiechał pijacko ale milczałam chcąc ratować sytuację.

            Zupę zjadł mlaskając i chwaląc jaka jest dobra.

- Nie zasługuję na ciebie Marta – kadził.

- Nie o to chodzi Robson. Pomyśl kochany. Będziemy mieć dziecko. I to jest najważniejsze. Na tym musimy się skupić.

- Wiem Marta.

- Robert. Zapomnijmy o tym co było. I nie wracajmy. Ale chciałabym byś przestał pić – rzekłam łagodnie – bo myślę, że twoje picie jest problemem największym.

            Tak uważałam i chciałam przekazać to w najprostszy sposób. Ale nie trafiłam. Bo nagle w Robsona jakby demon wstąpił. Z łagodnego baranka zamienił się w bestię wściekłą.

- Niedoczekanie twoje – wycharczał wstając i przewracając stół. Zaczął demolować mieszkanie. Rozwalał wszystko na swojej drodze. A na koniec uderzył mnie. Nie odzywałam się pomna poprzednich furii ale tym razem przesadził. Nagle i niespodziewanie uderzył mnie w twarz wyzywając okrutnie.

 

            Pozostawiona sama sobie musiałam wymyśleć rozwiązanie radykalne. Bogata w doświadczenia filmów i powieści wiedziałam, że człowiek nie zmienia się a jeżeli już to raczej na gorsze. Robson był chamem i egoistą. Dałam mu tak wiele szans. Żadnej nie wykorzystał. Każde moje podejście nikczemnie deptał i poniewierał. Mimo resztek uczuć do niego wiedziałam, że się nie zmieni. Dotarło wreszcie, że ten człowiek nie jest dla mnie. Nosiłam pod sercem jego dziecko a on pił, imprezował a jak się pojawił obrażał mnie. Nie tak się winien zachowywać ojciec. I jeszcze zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką.

            Postanowiłam zemścić się. On nie miał dla mnie litości. Ciągle słyszałam inwektywy jakimi rzucał w twarz. Zamiast porozmawiać, jeżeli miał wątpliwości rozwiązać je, szukał ukojenia w alkoholu i awanturach. Pytałam mamusi ale tradycyjnie milczała. Tak wiele mi obiecała umierając a teraz się okazało, że zostawiła mnie samą.

 

            Po dwóch dniach Robson pojawił się skruszony. Przeprosił i chciał pojednania. Ale ja już podjęłam decyzję.

- Wiem kochany – rzekłam – wszystko będzie cacy. Ale musimy dać sobie czas. Wyprowadź się na tydzień do babci. Przemyśl czego chcesz a za tydzień pogadamy.

            Trzeźwy i stłamszony zgodził się.

            W tym czasie wymieniłam zamki w drzwiach i złożyłam wniosek o rozwód. Idąc do sądu biłam się z myślami. Nikomu nic nie powiedziałam. Nawet Merylu. Bo i co mogłam mówić. Jedynie mamusia wiedziała ale nie odezwała się.

Będąc w sądzie wpadła w oko ulotka: przemoc w rodzinie. Jeżeli raz cię uderzy lub poniży w jakikolwiek sposób to jego wina. Jeżeli drugi raz to już twoja. Nie siedź. Nie czekaj. Bo zaakceptujesz status quo, że on cię bije i poniża a ty nic nie robisz.

Przypomniałam sobie jak wiele razy Robson mnie poniżał. I uderzył. Jeżeli miałam jeszcze szczątkowe wątpliwości niewielka karteluszka papieru z przesłaniem przekonała. Zdecydowanie złożyłam wniosek o rozwód wskazując na orzeczenie winy z jego strony.

Wiedziałam, że jeżeli nie szanuje osoby, która nosi w brzuchu rozwijający się zarodek nasienia jaki we mnie złożył nie jest godzien by być ze mną i uczestniczyć w dziejowym procesie rodzicielstwa. Mamusia milczała ale ja czułam i wiedziałam. Wolę być sama niż z typem który wyzywa mnie i poniża. Taki nigdy nie zrozumie. Podobny jak tatuś, który matki nie szanował.

            Miałam szczęście, bo nie zameldowałam Robsona. Parę razy prosiłam go byśmy poszli od urzędu ale zazwyczaj nie miał czasu. Bo pił albo trzeźwiał. Teraz jego lenistwo okazało się przydatne. Bo gdyby był zameldowany, mogłabym mieć problemy.

 

            Po tygodniu Robson przyszedł. W ręce trzymał zawiadomienie z sądu, bo podałam adres jego zamieszkania. Patrzyłam jak patrzy. Potulny i pogodzony. Ale tak nie do końca. Ciągle nie mógł uwierzyć.

- Marta. Nie mogłaś mi tego zrobić?

            Panowała cisza. Długa. Milczałam by spotęgować doznania.

- Marta?

- Ciągle pamiętam jak mnie poniżałeś i znęcałeś się nade mną, nazywałeś mnie kurwą! Pamiętasza??? Powiedz Robson uważasz, że jestem kurwą i chcesz być ze mną??? Chcesz by kurwa była matką twojego dziecka??? Aż tak źle trafiłeś???

            Zapanowała długa cisza. Tym razem ja się napawałam patrząc w jego twarz.

- Wybacz Marta.

- Co mam wybaczyć??? Że trafiłeś na kurwę czy ja trafiłam na … skurwysyna???

- A może wypośrodkujemy?

-  To znaczy?

- Wezmę na siebie połowę win.

- Oki. Ale to nie wszystko. Bierz wszystkie winy i co???

- Są odpuszczone.

- Ja nie wiem. Nikomu nie odpuszczam. Nie mam do tego prawa. Poza tym jaką połowę win? A co ja złego zrobiłam? No powiedz?

            Milczał bo i co miał powiedzieć.

- Jeżeli masz odrobinę godności wynoś się.

 

            Przyszła Anka. Otworzyłam drzwi ale nie zamierzałam wpuszczać.

- Robsona nie ma – rzekłam chłodno.

- Ale ja do ciebie Marta – jeszcze nie zrozumiała.

- Mnie też nie ma – rzekłam dobitnie.

- Przecież jesteś – roześmiała się sztucznie.

- Ale ja to już nie ja dla ciebie – i wreszcie dotarło.

- Marta … ja … porozmawiajmy … może mi wybaczysz.

- Won. Nie mogę ci wybaczyć. I nie chcę cię znać. Nie mogłabym udawać, że nic się nie stało bo się stało. Wbiłaś mi nóź w plecy i cały czas boli. I nawet jak się nóż wyciągnie będzie rana i będzie bolało. Zniknij z mojego życia i idź do diabła. Nie martw się. Na początku chciałam cię zabić tak bardzo bolało. Byłaś moją najlepszą przyjaciółką a zachowałaś się jak najgorsza szmata. Nie zabiję cię. Nie zasłużyłaś. Lepiej żebyś żyła i się męczyła. Bo wiem, że ciebie też kiedyś dobije taka kurwa jak mnie dobiła. Karma wraca. Spieprzaj łachudro z mojego życia.

            Zatrzasnęłam drzwi przed nosem. Miałam nadzieję, że oberwie w kurewski ryj. Nie zapukała drugi raz. Biografia Ani dopełniła się. We wszystkim była pierwsza. W zdradzie też.

 

            Przyszedł wreszcie czas na spowiedź przed Merylu. Słuchała i słuchała. Razem ze mną płakała. Dobra kochana ciocia ona jedna mnie rozumiała i jakoś wspierała.

- Najbliżsi mnie zdradzili i zranili. Tak bardzo – szlochałam. Jak można być tak podłym. Jak – nie mogłam uwierzyć i zrozumieć. – Dlaczego ciociu. Co ja złego zrobiłam.

- Nic złego nie zrobiłaś dziecko. Ale czasami tak się dzieje. Lecz to minie. Minie niedługo Marta. Musisz być silna. Jesteś w ciąży. Nosisz w sobie człowieczka. I dla niego musisz się zmobilizować.

- Wiem ciocia. Wiem. To dziecko będzie obciążone nieszczęściami. Bo jak do tej pory nic dobrego mnie nie spotkało.

- Jeszcze cię spotka wiele dobrego. Wierzę w to i ty musisz uwierzyć.

- Może ja przyciągam zło ciocia. Są tacy ludzie. Wytwarzają wokół siebie negatywną energię, która powoduje złe zachowanie ludzi wokół nich.

- Co ty pleciesz dziecko. Nie ma czegoś takiego. To tylko wymysły.

- Tak sobie czasami myślę. Dziękuję ci ciociu. Wiele mi pomogłaś.

- Zawsze ci będę pomagać Marta. Zawsze. Pamiętaj o tym.

 

Najpierw była rozprawa ugodowa. Sędzina długo czytała nasze akta. W końcu popatrzyła na nas z politowaniem.

- No i co ja mam z wami zrobić? Młodzi. Piękni. Będziecie mieć dziecko. Dopiero żeście się pobrali i już rozwód? Może się jeszcze dogadacie. Dam wam trochę czasu. Przemyślcie i zastanówcie się. Macie miesiąc.

 

            Siedziałam i rozkoszowałam się spokojną samotnością. Zniknęły podszyte strachem oczekiwania na powrót pijanego Robsona i przewidywania co tym razem wymyśli. Przyzwyczajałam się do życia samotnego. Może niezbyt przyjemnego ale przynajmniej spokojnego.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Gdy otworzyłam ujrzałam dwóch policjantów. Chcieli porozmawiać. Do głowy wepchało się, że pewnie Robson narozrabiał.

Wpuściłam ich do pokoju i poczęstowałam kawą. Podsunęli pod nos zdjęcie.

- Zna pani tego człowieka?

            Przypomniałam sobie kumpla Robsona, gdy pierwszy raz obu ich zobaczyłam w szpitalu odbierając mamę. Tego wieczora spłonęła pierwsza chałupa. Ten fakt też nagle przywołał się mimochodem. I później w Delikatesach.

- Jak pierwszy raz zobaczyłam mojego męża był z nim. Pamiętam.

- A później?

- Raz jeszcze zobaczyłam go w sklepie. Patrzył na mnie. Chciałam podejść ale uciekł. Męża też nie pytałam, chciałam ale zapomniałam.

- To on podpalał budynki. Twierdzi, że podpalał domy przez panią. W telefonie i w domu ma kolekcję pani zdjęć. Zaczął jak po raz pierwszy panią zobaczył. A później ilekroć widział panią z chłopakiem podpalał. Im większe wydarzenie tym więcej budynków. Kocha panią i w ten sposób chciał zdobyć uczycie. W ten sposób wyznawał pani miłość.

            Na weselu aż trzy podpalił. Miałam rację. Przyciągałam do siebie zło. To już nie podlegało dyskusji. Dowód przedłożony na tacy.

- Zboczeniec.

- Chory psychicznie.

- Chyba nie będę oskarżona o współudział?

            Roześmieli się. Pewnie zazdrościli mi takiego wielbiciela.

 

            Spotkałam ojca. Szedł zadowolony i uśmiechnięty ze swoją kurwą. Przypomniałam sobie film o zwierzętach opiekujących się własnym potomstwem. Mój ojciec nie był taki. Zostawił umierającą żonę i dorastającą córkę, by związać się z kurwiszonem pozbawionym cech ludzkich. Robson też nie miał w sobie żadnych zalążków na chociaż dobrego ojca. Nie miałam szczęścia do mężczyzn opiekunów. Łajdaki, egoiści i piromani pojawiali się na mojej drodze. Nic normalnego.

- Co u ciebie Marta – spytał. Zakutany w słodkie łgarstwa pazernej baby ogłuchł i oślepł.

- Tak sobie – odparłam skwaszona. – A u ciebie.

- U nas – odparł radośnie – też wszystko fajnie się układa.

            I to „też” podziałało negatywnie. Przecież nie powiedziałam, że jest dobrze. Nagromadzona żółć odnalazła ujście.

- Widzę. Pławicie się szczęściem zbudowanym na tragedii i krzywdzie. Ale nadejdzie czas zapłaty. To co serwowałeś umierającej żonie i matce jest niewybaczalne.  Żeby nie wiem co zrobiła nie powinieneś tak postępować. Zachowałeś się jak ostatnia świnia … tatusiu. Umierała. A ty na moich i jej oczach łajdaczyłeś się z tą wywłoką bez czci i honoru. Nie jestem mściwa ale niedługo doznasz tego co sam zrobiłeś. Bo sucz leci tylko na twoją kasę. A związek oparty na kurestwie i kłamstwie nie ma żadnej przyszłości. Skundliłeś się … tatusiu z suką zachłanną. Niech ci to wyjdzie na zdrowie. I twojej kanalii też.

            Nie spodziewali się tak zajadłego ataku. Więc nie wiedzieli co mówić oboje. Zresztą nie chciałam słuchać.

            Odeszłam. Idąc ślepo przez siebie i ocierając łzy ciągle widziałam ich zaskoczone gęby.

 

            Robson dwukrotnie chciał ze mną rozmawiać. Ale ja już nie chciałam. Skreśliłam go ze swojego życia. Podobnie jak Ankę i ojca. Trzy najbliższe osoby zawiodły mnie i skrzywdziły. Nic nie mogło naprawić zniszczeń. I nikt.

 

            Przemyślałam wszystko.  W sądzie powiedziałam twardo.

- Nie mogę się z nim pogodzić wysoki sądzie. Zbyt wiele zła w krótkim czasie od niego doświadczyłam. Nie wierzę w jego przemianę.

- A może jednak się pani zastanowi?

- Już się zastanowiłam proszę wysokiego sądu. Miałam miesiąc. Uderzył mnie. Noszę jego dziecko a on śmiał podnieść na mnie rękę.

- Byłem wtedy pijany – usprawiedliwiał się.

- Zdradził mnie z najlepszą przyjaciółką.

            Milczał.

- Też pewnie byłeś pijany. Inwektyw słownych nie wspomnę. Tak wiele zła od niego doświadczyłam w tak krótkim czasie. Nie wierzę, że się zmieni. Raczej na gorsze – nagle doznałam odczucia, że szczerość będzie najlepszym rozwiązaniem. – Jestem bardzo młoda. Ciąża pojawiła się, bo nie byłam świadoma. Nie była zaplanowana. Poznałam chłopaka wydawał się fajny, nie miałam jeszcze okresu i stało się. Tylko ja byłam winna. Mogłam usunąć ale nie chciałam. Miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, bo był to dla mnie smutny i przykry czas. Umarła mamusia. Ojciec zachowywał się samolubnie. Chciałam jak najlepiej. Nie udało się. Nie jesteśmy jeszcze dojrzali by żyć razem i wychowywać dziecko wspólnie. Ale ja już jestem na tyle dojrzała, by wiedzieć, że chcę mieć dziecko ale nie chcę być z ojcem dziecka, bo on nie dojrzał by być ojcem.

Sędzina spojrzała na mnie z uznaniem. Robson mimo przyzwolenia na wypowiedzenie nie odezwał się. Orzeczono rozwód z jego winy.

 

Mama chyba nie trafiła do nieba, bo nigdy nie pomogła. Przypomniałam sobie wylane łzy. Tak wiele słonych kropelek w tak krótkim czasie. Czy takie będzie moje życie mamusiu? Zostanę etatową beksą, gdyż nic przyjemnego nie dzieje się w życiu. Czy tak będzie wyglądać moje życie.

Ale tej nocy miałam sen. Przyszła do mnie mama. Usiadła. Wzięła mnie za rękę i uśmiechając się rzekła.

- Zawsze ci pomagałam Marta. Może tego nie czułaś, ale kierowałam każdym twoim  krokiem i decyzją. Cały czas czuwałam nad tobą. Dzięki mnie obejrzałaś film o zwierzętach, to ja podsunęłam ci ulotkę o przemocy, czy włożyłam dziwne słowa w usta babci Robsona nie wspominając o radzie Merylu. Nasze metody pomocy są wyrafinowane. Nie każdy je rozumie. Ty wszystko zrozumiałaś  właściwie. Przeszłaś przyspieszony kurs dorastania. Zdałaś go celująco. Jesteś mądra i dojrzała. Jestem z ciebie dumna córko. Już więcej nie potrzebujesz mojej opieki, bo wiesz jak właściwie postępować. Dlatego zostawiam cię ale na pewno sobie poradzisz. Nie mogę powiedzieć jak tu jest. Idę dalej. Ty też musisz iść dalej. Ułożenie sobie życia to nie zawsze jest bycie z kimś. Równie dobrze możesz żyć sama bez faceta na stałe. A od czasu do czasu możesz mieć każdego, bo jesteś atrakcyjna i to my kobiety wybieramy mężczyzn. Jesteś pierwiastka – uśmiechnęła się – będziesz pierwszy raz rodzić ale jesteś też jak natura pewnego pierwiastka. Jak pewnie wiesz są pierwiastki, które tworzą związki ale są nieliczne egzystujące samodzielnie. I ty jesteś takim pierwiastkiem. Wyjątkowym i samotnym, tylko od czasu do czasu wchodzącym z kimś w reakcję. Jak chcesz to poszukaj jaki to pierwiastek. W życiu zawsze wszystko przychodzi nie w porę. Ale u ciebie Marta tym razem koniunkcja gwiazd jest idealna. Rozpoczynasz nowe życie bo wszystkie drzwi zatrzasnęłaś w porę i właściwie. I pamiętaj jeszcze dwie rzeczy Marta. Wcale nie musisz być dobrą. Dobrym ludziom jest źle w waszym świecie. Masz być mądra. I wcale nie przyciągasz zła. Zło jest obiektywne i trzeba się z nim pogodzić. Ty go na pewno nie przyciągasz.

 

            Obudziłam się. Tym razem zupełnie inaczej. Zazwyczaj czułam paraliżujący strach i grozę wejścia w mazistą rzeczywistość utrudniającą ruchy, oddychanie i myślenie. Oblepiającą otoczenie wewnątrz i na zewnątrz.

Tego ranka poczułam cudowną lekkość i radość. Tak dokładnie pamiętałam słowa mamy, ciepły uśmiech i mądre oczy. Napełniła niezwykłym optymizmem mamusia. Uśmiechnęłam się i poczułam mocne kopnięcie. Delikatnie pogładziłam brzuch. Wyczułam rączkę napierającą na ścianę brzucha.

- Szykujesz się do wyjścia maluszku. Tak ci spieszno w ten porąbany świat? Nie wiesz w co się pchasz, jakie tu bagno. Ale razem sobie poradzimy. Nikt nam więcej nie jest potrzebny. Nikt.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Miyo · dnia 17.03.2016 15:15 · Czytań: 950 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 5
Komentarze
Niczyja dnia 17.03.2016 21:08
Zainteresował mnie tytuł:)
Jak to u babci na wsi, kiedyś tam, dawno temu, latem... pewna jałówka...
Niestety zniechcęca długość tekstu:(
purpur dnia 18.03.2016 11:19
No witaj.

Powiem tak, przecyztałem dużą część tekstu, ale nie całość. Fakt, bardzo długie opowiadanie, ale nie widząc czemu mnie wciągnęło :) Czytając odnosiłem wrażenie, że jest to jakiś serial dla młodzieży :) Trochę błędów widziałem i nie wiem czemu robisz wcięcie w zdaniu co pewien czas... Poza tym, ok... Mi się podobał i styl i sposób rozmów. Plus za to że dziewczyny jakoś tak naturtalnie gadały ze sobą, no ale chyba ni emi to oceniać :) No mi gadały natauralnie :D

To czemu nie skończyłem?

Wiesz, chyba nie do końca jestem odbiorcą tego typu treści, piszesz zgrabnie, mimo naiwnego tematu ( a może po prostu ja je tak odbieram, po prostu jestem w innym miejscu w życiu ) dało się to czytać, ba, naprawdę miło spędziłem czas w Twoich literkach.
Po prostu to co czytałem powyżej, widziałem w stu innych filmach :) Nie jest to zarzut, ale szukam czegoś innego do poczytania :)

Ciężko mi coś sugerować, bo jest to specyficzny tekst... Może więcej, w mniejszej ilości znaków ? ;)

No ale, moim zdaniem, nie jest źle, naprawdę nie jest źle.

Pozdrawiam
Miyo dnia 18.03.2016 21:41
witam

dzieki ze weszliscie na tekst
wiem ze moze dlugi
ale takie formy lubie
ja to wdze jak film
pisze co czuje
i chce cos przekazac
na pewno nie do kazdego dotrze
ale cieszy ze chociaz ktos probowal

m
skroplami dnia 25.03.2016 16:28 Ocena: Świetne!
Styl do dopracowania, chwilami ok chwilami mniejszymi, długością faktycznie ciut razi. Z drugiej strony w tej długości wciąż się coś dzieje :). Dlaczego wciągnął i całość poznałem? Bo chociaż to powtarzający się temat jednak przez każdego inaczej odbierany, przez każdego inaczej kształtowany. Bohaterka, jak na 16-sto letnią dziewczynę niezwykle dojrzała. Ok, bywa błyskawiczne dojrzewanie jednak dorastanie w umyśle nie trwa tak szybko. Dlatego bohaterka jest jak? "Superstarka" :), pomimo bólu, ciąży, losu co dzień dobijającego, wygrywa. Bo wygrywa własną decyzją :). I zmienia wybierając ze złego to co najlepsze w jej sytuacji.
Za pomysł i zbudowanie całości z napięciem, istnieje w opowiadaniu, świetność. Błędy jakieś może są ale to już ktoś inny wytyka (powyżej) i wytknie, mam nadzieję ;).
Życzę powodzenia w pisaniu. Spróbuj też krócej, tutaj czas jak "pieniądz" nieraz się liczy. Zbyt długie odrzuca.
P.S. Po przeczytaniu zauważyłem że nie jesteś tutaj "pierwiastką" (Twoje określenie :) ), czyli uwagi już były, to podejrzenie :). Ucz się z uwag, nie bierz ze złego przykładu ;) (osobiście do mnie np. niewiele dociera, z uwag do mnie, od razu :) ).
Miyo dnia 25.03.2016 19:48
dzieki
postaram sie wyciagnac wnioski
lubie dlugie formy
i wierze ze sa tacy ktorzy tez lubia
pozdrawiam
m
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
valeria
13/04/2024 23:16
Hej miki, zawsze się cieszę, gdy oceniasz :) z tobą to jest… »
mike17
13/04/2024 19:20
Skóra lgnie do skóry i tworzą się namiętności góry :)»
Jacek Londyn
12/04/2024 21:16
Dobry wieczór. Dawno Cię nie było. Poszperałem w tym, co… »
Jacek Londyn
12/04/2024 13:25
Dzień dobry, Apolonio. Podzielam opinię Darcona –… »
Darcon
11/04/2024 19:05
Hej, Apolonio. Fragment, który opublikowałaś jest dobrze… »
gitesik
10/04/2024 18:38
przeczytać tego wiersza i pozostawić bez komentarza. Bardzo… »
gitesik
10/04/2024 18:32
Trochę ironiczny wydźwięk ma ten tekst, jak na mój gust to… »
valeria
06/04/2024 19:51
Na pamiątkę:) niepozorna książka :) »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty