Na ogół nie czytam polskiego fantasy. (Na ogół nie czytam żadnego fantasy, ale przymiotnik „polski” następujący po „nie” i dowolnym orzeczeniu stał się ostatnio bardzo modny w wypowiedziach na temat upodobań: „nie słucham polskiej muzyki”, „nie oglądam polskich komedii”, „nie jadam w polskich restauracjach” – zauważyliście tendencję? – więc ja również postanowiłem go użyć). Nie jestem fanem fantasy, nie znaczy to jednak, że kojarzę tylko „Władcę Pierścieni” i, ewentualnie, „Wiedźmina” z gry komputerowej. Fantasy znajduje się poza listą gatunków, które omijam z zasady; z fantasy mam taki problem, że pełno w owym nurcie szablonów, które powielają kolejni twórcy, i trudno trafić na coś świeżego, co nie wyglądałoby jak historia napisana wcześniej przez kogoś innego, odziana w inne słowa. Hipoteza z poprzedniego zdania jest prawdopodobnie niesłuszna, jednak, cóż, kilka przypadków, kiedy już po pierwszych stronach książki myślisz „czytałem to kiedyś, tylko wtedy miało inny tytuł” wystarczy, by namieszać w twoim schemacie poznawczym, oznaczonym tagiem „fantasy”.
„Krew i stal” to rozpoczynający sagę „Kraina Martwej Ziemi” debiut książkowy Jacka Łukawskiego. Gdy wróciłem z empiku z „Krwią i stalą” (dlaczego taki prosty tytuł?!) w ręku i usiadłem do czytania, miałem mieszane uczucia. Z jednej strony działał schemat poznawczy, z drugiej przypominała mi się radocha, jakiej parę lat temu doświadczałem zagłębiając się abstrakcyjne, zaprojektowane przez wyobraźnię twórców światy. Kilkanaście kartek później radocha wzięła górę. Nie chcę przez to powiedzieć, że „Krew i stal” jest wolna od sztampowości. Bynajmniej, typowych dla gatunku elementów w niej sporo (żołnierze w zbrojach, magia, droga, misja), ale od początku narracja pozwala odczuwać charakterystyczny klimat powieści, który wciąga czytelnika między strony mokrymi łapami utopców i mami odurzającym tańcem wił, by nagle stratować go szarżującą konnicą. Słowiańska demonologia miesza się z batalistycznymi realiami, na tle baśniowych krajobrazów rozgrywają się drobiazgowo i nie bez technicznych szczegółów opisane bitwy, i dostajemy fantastyczne combo, otulone nieustępującym nastrojem tajemnicy.
Celowo napomknąłem wcześniej o dziełach Tolkiena i Sapkowskiego. Sprawdzając recenzje „Krwi i stali”, znalezione gdzieś na internetowych blogach, trafiłem na porównania Jacka Lukawskiego do wspomnianych autorów. Skąd owe porównania? Mojej opinii na temat ich genezy można doszukać się w pierwszym akapicie, pozwolę sobie jednak nie drążyć tematu. Wystarczy powiedzieć, że uważam je za nie do końca trafne. Owszem, w „Krwi i stali” dostrzeżemy baśniowe krajobrazy, jednak szansa na spotkanie pięknych elfek czy niziołków jest nikła (choć podobno jeden chłopiec ubzdurał sobie, że posiada pierścień o nadprzyrodzonych właściwościach); prędzej czeka nas randka z wieśniaczką albo zetknięcie z podejrzanymi typkami. W „Krwi i stali” spotkamy niebezpieczne stworzenia, które z chęcią zrobiłyby nam krzywdę. Nie ma tu jednak zawodowych zabijaczy potworów, z długaśnymi włosami i mieczem noszonym na plecach (to znaczy, jeden taki koleś był, ale dziesiętnicy go przegonili). Czekają nas za to przemarsze wojsk przez nieprzyjazne tereny, żołnierska codzienność, no i oczywiście bitwy z przebiegłym wrogiem. W książce Łukawskiego znajdziemy naprawdę dużo batalistyki, a w batalistyce jeszcze więcej realizmu, więcej niż w niejednej powieści niefantastycznej. Widać solidną robotę autora, dbałość o szczegóły i dopracowanie każdej „sceny militarnej”. Niektórzy czytelnicy mogą miejscami poczuć znużenie – zwłaszcza jeśli quasi-średniowieczne militaria interesują ich tyle, co Geralta z Rivii przeznaczenie – aczkolwiek taka właśnie jest konwencja powieści; poza tym pana Łukawskiego trudno posądzić o przesadę: narracji daleko do prowadzonej ociężale, akcja zwalnia gdzieniegdzie, ale zazwyczaj po to, by chwilę później ruszyć w tempie przecinającej powietrze strzały.
Tak więc klimat wydaje się najmocniejszą stroną powieści, ale o co właściwie w tej historii chodzi? Otóż grupa żołnierzy wyrusza na wyprawę przez Martwą Ziemię (kiedyś magowie nie zapanowali nad swoją magią i powstało co w stylu Czarnobyla, tylko bardziej zabójczego i magiczniejszego) do klasztoru, znajdującego się u podnóża Smoczych Gór (jak Smoczych, to Smoczych, trudno). Idą tropem oddziału, który udał się tam wcześniej i nie wrócił. Po drodze pojawiają się tajemniczy jeźdźcy i jeszcze bardziej tajemniczy artefakt. Mało oryginalne? Być może, i być może przeszło mi przez myśl „już parę razy dostałem tę paczkę, tylko inaczej zapakowaną”, lecz podczas czytania kierunek rozwoju fabuły cały czas pozostaje niejasny. Autor zgrabnie wprowadza intrygi i operuje zwrotami akcji. I po przeczytaniu jednego rozdziału chce się wiedzieć, co będzie w drugim – czyż nie na tym właśnie polega kupowanie czytelnika?
Powieść wydaje się pisana pod dwa elementy: fantastyczno-militarny klimat i pełną akcji fabułę. Bohaterowie zostali potraktowani raczej jako aktorzy, umożliwiający opowiedzenie historii. Psychologia postaci nie stoi na najważniejszym miejscu. Czy została zaniedbana? Niekoniecznie. Bohaterowie przeżywają swoje osobiste troski, jak chociażby tęsknota za wojną tudzież brak wozu kurwiarskiego towarzyszącego w wyprawie, ewentualnie skrywają skomplikowaną przeszłość. Nie sądzę, by którykolwiek cierpiał na przewlekły ból egzystencjalny albo podejmował się głębokich rozważań filozoficznych, jednak swoje role odgrywają bardzo sprawnie. Bohaterami są głównie żołnierze, twardzi, uwielbiający swój fach i odnajdujący się w brutalnej rzeczywistości. „Krew i stal” epatuje brutalnością – nie jest to jednak brutalność wciskana na siłę, mająca jedynie przyciągać uwagę, a raczej efekt naturalizmu, który paradoksalnie wypełnia fantastyczny świat Łukawskiego po brzegi. Bohaterami są też osobnicy o niejasnych zamiarach, ciągle coś knujący i wcielający w życie swe misterne plany. Chociaż postacie teoretycznie da się pogrupować na „dobre” i „złe”, nigdy nie wiadomo, komu można ufać.
Wracając do kwestii schematu poznawczego, moja podświadoma niechęć do fantasy wynika z lęku przed odgrzewanym kotletem. Tak jakby reprezentanci innych gatunków nie korzystali z mikrofalówki. Nowatorskość jest trudna. Jeszcze trudniej napisać coś osadzonego w głównym nurcie gatunku i czerpiącego zeń pełnymi garściami, a jednocześnie wyróżniającego się, unikalnego w jakimś stopniu.
Łukawski pisze po swojemu – nie siląc się na przesadną oryginalność, jednocześnie nie bojąc się zejść z utartego szklaku. Korzysta z tradycyjnych motywów – co pomaga mu trafić w gust czytelnika – jednak nie kroczy ślepo za uznanymi autorami. „Krew i stal” to bardzo udany debiut, rzecz dopracowana, solidnie napisana i godna polecenia czytelnikom szukającym przedniej rozrywki. Pozostaje liczyć na równie dobre kolejne części sagi i życzyć panu Łukawskiemu samych sukcesów.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt