Mazury II - TamaraUA
Proza » Obyczajowe » Mazury II
A A A

II.

Obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi. Turek zrobił krok przez próg i zapalił światło. Zrywam się do pozycji siedzącej; więzienny nawyk.

-Czujny masz sen, kolego. To dobrze. W lesie przydaje się czujność.

Spoglądam zaspanym wzrokiem w zarośniętą twarz leśniczego z wrażeniem, że wcale nie spał. W jego ubiorze nic się nie zmieniło, a twarz wygląda jakby starzej. Bardziej zmęczona i szara.

-Zejdź na śniadanie. Jest już na stolę.

Zamyka drzwi i słyszę, jak schodzi po drewnianych schodach.

Szybko wyskakuję spod koca i wkładam ubranie. Ochlapuję twarz woda z kranu. Już mam wyjść, zamknąć drzwi swojego pokoju, gdy dostrzegam, że okno jest teraz zamknięte. Nie przypominam sobie, abym je wczoraj zamykał. Nie byłem na tyle piany, aby tego nie pamiętać. Jestem pewien, że zostawiłem je otwarte! Był tu w nocy! Spoglądam w róg okna z ułożonymi książkami. Są tak, jak je zostawiłem. Mapa leży płasko, lekko opierając kilka kartek o gruby tom książki.

Gaszę światło i schodzę do kuchni.

-Był pan w nocy w moim pokoju?

Nie przerywając nalewać ciemnego płynu do kubka, odpowiedział, jakby spodziewał się tego pytania.

-Byłem zamknąć okno.

Podstawił w moją stronę parujący kubek, usiadł przy stole, po czym dodał.

-W nocy jest jeszcze zimno o tej porze. Zmarzłbyś.

Zaskakuje mnie jego pewność. Myślałem, że moja pretensja choć trochę go zawstydzi. Może zaskoczy?

-Siadaj i jedz, bo wystygnie i będzie niesmaczna.

Jajecznica na boczku. Spora ilość jajek wymieszanych i usmażonych, raczej ugotowanych w tłuszczu, wygląda jak danie dla kilku osób. Do tego chyba cały chleb skrojony w grube kromki i kawa zbożowa z mlekiem. Wszystko smakuje wyśmienicie; jak często mawiał przy takiej okazji książkowy doktor. Zjadamy całą porcje, chyba z dziesięciu jajek, a na koniec jeszcze maczamy kromki chleba w tłuszczu pozostałym na talerzu. Jestem tak objedzony, że mam ochotę wrócić do łóżka, pod ciepły koc. Gospodarz wstawia talerze do zlewu, chcę pomóc, umyć je, ale nie pozwala mi. Mówi, że zrobi to później i że nie ma czasu, bo ludzie już czekają w lesie.

Zanim opuszczamy dom, dostaje filcaki, twierdzi, że moje adidasy nie wytrzymają jednego dnia. Każe mi też zostawić moją kurtkę i dostaje grubą kamizelkę zapinaną na guziki. Na koniec przynosi ze schowka pod schodami nową siekierę. Świeży, czysty trzonek i ostrze pomalowane do połowy czerwoną farbą.

-To twoja siekiera. Jest już naostrzona. Jest tylko twoja i nikomu jej nie pożyczaj i dbaj o nią.

Wręcza mi narzędzie, zwykłą siekierę, a mam wrażenie, że oddaje mi swoją córkę.

Na koniec każe mi zostawić mój dowód osobisty. Nie mam na to ochoty, ale wyjaśnia mi, że musi mnie zarejestrować i spisać umowę. Czuję się niepewnie. Wręczam mu zieloną książeczkę z uczuciem, że to zły pomysł. Trudno. Powinienem to przewidzieć. Jak chciałem pracować jako leśnik? Jako zmyślony Janek Niejanek? Teraz jest to dla mnie nielogiczne i tylko dziwie się sobie, że nie pomyślałem o tym wcześniej.

Gazikiem docieramy do niewielkiej polany. Gdzieś w środku lasu; Tak mi się przynajmniej wydaje. Na miejscu czeka na nas grupka ludzi. Leśniczy wychodzi do nich i wita się z każdym, podając im dłoń. Ja trzymając na kolanach swoją nowiutką siekierę, przyglądam się im zza szyby auta. Widzę, że każdy z witanych robi mały ukłon w stronę leśniczego, ściągają przy tym czapkę. Otaczają go pół kołem, zapewne słuchając poleceń na dziś, a ja próbuje rozpoznać, który jest kim z książki. Znam wszystkich z imienia i nazwiska. Wiem wszystko o ich życiu. Z kim się przyjaźnią, kogo kochają i kogo uważają za swoich wrogów. Wiem, na co ich stać, o czym marzą i czego się boją. Niestety, nie wiem, jak powinni wyglądać i to nie ułatwia mi zadania. Chyba tylko mężczyzna po prawej, chyba tylko on, pasuje do opisu starego Mastala. Krótka odprawa dobiega końca. Ludzie odchodzą, zostaje tylko starzec. Leśniczy odwraca się do mnie, daje znak ręką, abym podszedł.

-Przedstawiam ci Maciejaka. Dziś będziesz pracować razem z nim. Pokaże ci, co i jak masz robić.

Więc nie Mastal a Maciejak.

Spoglądam na starca. Szkliste oczy o jasnoszarych źrenicach patrzą mi w twarz z wyrazem współczucia.

-Wykonuj jego polecenia. Słuchaj go. On nauczy cię pracy w lesie.

A do starca już, dodaje, jakbym był nieobecny.

-Przypilnujcie młodego. Niech sobie nie zrobi krzywdy w pierwszy dzień.

Po czym odwrócił się i ruszył w kierunku terenówki.

Przez chwile stoimy, patrząc, jak gazik oddala się, podskakując w koleinach.

-Idź za mną Młody, skaże co robić będziem.

Maciejak powolnym krokiem wspina się na mały pagórek. Wydaje się mi zmęczony, słaby. Jego szczupła sylwetka kołysze się przy każdym kroku, wspomagając wspinaczkę, a nachylony do przodu tułów mówi mi, że marsz jest dla niego sporym wysiłkiem. Zastanawiam się, ile tak naprawdę ma lat? Siedemdziesiąt? Osiemdziesiąt? Chyba już nie powinien pracować w lesie.

Ruszam za nim. Poza wzniesieniem, w dolince, wala się mnóstwo ściętych drzew.

Stary wyjaśnia mi, na czym będzie polegać nasza dzisiejsza praca. Trzeba poodcinać gałęzie od pni. Oczyścić plac tak, aby pozostały tylko pocięte w równe odcinki grube bale drzew. Tłumaczy mi, jak trzymać siekierę, pokazuję jak uderzać, jak ustawiać się, aby nie odciąć sobie stopy. Ścina kilka grubych gałęzi, jednym uderzeniem, wydaje się, bez wysiłku, bez pośpiechu, ogołaca spory kawałek pnia, po czym każe mi spróbować samemu. Ustawiam się tak jak on. Uderzam i gałąź miękko odskakuję od pnia. Krok w tył i kolejne uderzenie.

Maciejak uśmiecha się serdecznie do mnie, ukazując kilka złotych zębów pośród czarnej pustki w ustach.

-Dobrze, dobrze młody. Dasz sobie radę.

Również się uśmiecham, dodając łagodnie, że nie lubię, jak do mnie mówią „młody”. Tłumaczę mu, że źle mi się to kojarzy i proszę go, aby mówił mi po imieniu.

-Dobrze Zyga. Dla mnie może być Zyga.

Nie przestaje pokazywać swoich szlachetnych koronek. Miałem nadzieje, że przejdziemy na „ty”. Że powie coś w rodzaju- a mi mów Antoni, Jan, czy jakoś tak.

Nic z tego. Odwrócił się swoim powolnym ruchem i przez ramie dodał tylko.

-Pracuj wolno.- i oddalił się na drugą stronę dolinki.

Zabieram się do pracy. Z początku praca nie wydaję się ciężka, ale po jakiejś godzinie ramiona sztywnieją, a dłonie zaczynają mnie piec. Prostuję plecy. Chwilowo mam już dość. Stary Maciejak nie przestaje rąbać. Powoli unosi siekierę i uderza. Robi to bez wysiłku, tak mi się wydaje, oczyszczając kolejne pnie.

W oddali, gdzieś na północy, słychać pracę pił spalinowych. To pozostali leśnicy ścinają drzewa, które my będziemy zapewne ogałacać później z gałęzi. Las niesie dźwięk wysokich obrotów silnika. Słychać jak wgryza się w pień, jak przygasa jego wysoki ryk i stłumiony, z wysiłkiem odcina drzewo od korzenia. Potem ludzki krzyk (niezrozumiały) i krótki trzask pokonanego drzewa niesiony echem przez las.

Stary Maciejak pracuje bez przerwy, gdy tymczasem ja robię przerwy coraz częściej i coraz to dłuższe. Gdy słońce jest już wysoko mam już dość. Siadam na jednym z powalonych pni i ciężko oddycham. Dłonie pieką niemiłosiernie. Ramiona, sztywne i bezsilne nie mają ochoty trzymać siekiery. Odrzucam ją z ulgą. Wciągam czyste leśne powietrze przesycone żywicznym zapachem i odpoczywam ze spuszczoną głową. Już wiem, jak wygląda praca w lesie. Może i nieskomplikowana, ale ciężka i wykańczająca. Pot spływa mi z czoła, szczypie w oczy, dociera do brody i skapuje między igliwia leżące pod nogami. Nie dam rady dalej pracować. Nie wiem ile czasu mam tu dziś być, ale wiem, że nie podniosę już siekiery. To koniec.

Spoglądam spod czoła na starego. On pracuje dalej. Źle go oceniłem. Jest w nim więcej siły niż w moim młodym, zdrowym ciele. Może porusza się wolno, może wydaje się starym, zmęczonym człowiekiem, ale wiem, że przegrałbym z nim każdy pojedynek siłowy. Mam dwadzieścia siedem lat, nie jestem słabeuszem, chodziłem na siłownie w cywilu, a potem w ciurmie. Gdzie ta siła jest teraz? Nie wiem, ale daleko mi do tego starca.

Mija chyba dziesięć minut, zanim stary Maciejak uderza ostatni raz. Prawie równocześnie milkną piły spalinowe i w lesie zapada cisza. Mam nadzieje, że to znak na koniec dniówki. Podnoszę się kulawo na widok podchodzącego do mnie Maciejaka. Trzyma w dłoni swoją siekierę i patrzy to na mnie, to na leżącą opodal siekierę. Szybko ją podnoszę. Uśmiecha się.

-Teraz będzie przerwa. Odpoczniemy, coś zjemy i wrócimy do pracy.

Spoglądam mu w twarz z nieukrywaną radością, że będzie przerwa. O tym, że potem wrócę do pracy, nawet nie myślę. Udaje sam przed sobą, że tego nie słyszałem. Ważne jest, że teraz będę mógł usiąść. Odpocząć i coś zjeść. Napić się.

-Chodź Zyga. Idziemy do chłopaków.- i zagarniając mnie ramieniem, lekko poklepał mnie dwa razy w plecy, po czym dodał.

-Masz siłę. Będzie z ciebie dobry lesorub.

-Leso co? - szybko reaguję na nieznane mi słowo.

-Lesorub,- odpowiedział powoli, wyraźnie akcentując pierwszą sylabę.- drwal, jak gadają dziś.

Zaraz? Więc kim jest leśnik? Myślałem, że pracując w lesie, będę leśnikiem?

-A drwal? Czy jak tam pan powiedział, lesorub, to nie leśnik?

Spojrzał z boku na mnie swymi mokrymi, szarymi, oczyma i odpowiedział równie powoli co nasz powolny marsz.

-Leśny to pan Turek.

I wszystko jasne. Mimo że tyle razy czytałem powieść o leśniczym Turleju. O leśnym człowieku w „Ogrom lasu”, dopiero teraz dociera do mnie, że pomyliłem zawód leśniczego z pracą drwala. Może dlatego, że nikt ich nie nazywał drwalami. Tylko leśnymi ludźmi.

Maciejak prowadzi mnie przez kolejne wzgórze, za którym widać puste pole zapełnione powalonymi drzewami. Jest podobne jak nasza dolinka, tyle że trzy razy większe. Dłonie mnie zapiekły na samą myśl, że będę musiał to obrobić.

Tuż przy piaszczystej drodze, z dala od powalonych drzew siedzi, na krótkich pieńkach, grupka ludzi. To ci sami, którzy rano rozmawiali z leśniczym. Przełykam ślinę. Palą w milczeniu papierosy nawet nie spoglądając w naszą stronę. Dopiero gdy wchodzimy w krąg ustawionych pieńków, wokół wypalonego kiedyś ogniska, unoszą głowy. Spinam się w sobie, spodziewając się wrogich spojrzeń. Czterech mężczyzn w różnym wieku patrzy mi w twarz. W ich spojrzeniach jest obojętność. Tak jakbym był obcym, który przybył i zaraz sobie pójdzie. Nie wart ich uwagi. Maciejak siada na wolnym pieńku. Nic nie mówi. Nie przedstawił mnie. Nawet nie poprosił, abym usiadł. Jeden z mężczyzn sięgnął ręką za plecy i wyczarował szklaną butelkę, którą podał starcowi. Ten sprawnie zerwał siekierą kapsel i wlał sobie kilka łyków w gardło. Dopiero wówczas spojrzał na mnie i wskazując jeden z pieńków, powiedział.

-Usiądź. Odpocznij.

Siadam naprzeciw nich. Mężczyzna w czarnej czapce z rondem w małe sombrero wyczarowuje dla mnie kolejną butelkę.

Dziękuje mu i wlewam w siebie całą zawartość gazowanej wody.

-Więc mieszkasz u leśnego?- Szpakowaty tęgi mężczyzna, siedzący po lewej stronie, pierwszy zadaje pytanie.

Kiwam głową potwierdzająco.

-I będziesz pracować w lesie?

Znowu kiwam głową.

-Masz jakoś na imię? -Tym razem odezwał się ten od czarów. Wyprostował się przy tym i jedną ręką podparł o kolano.

Już mam odpowiedzieć, gdy stary Maciejak odzywa się tym swoim powolnym głosem.

-To Zyga.

Zamknąłem usta.

-Przedstawcie się kulturnie. Bo dla mnie się widzi, że długo z nami będzie.

Wszystkie oczy nagle zwróciły się w stronę starca, który nie wiedząc czemu, pociera kciukiem ostrze swej siekiery. Przygląda się srebrnej krawędzi pod różnym kątem i wcale nie zwraca uwagi na zdziwione spojrzenia utkwione w nim. Sam jestem zaskoczony jego słowami.

-A skąd możecie to wiedzieć?! -To siedzący najbliżej Maciejaka młody chłopak w długich ciemnych włosach, gęsto pokręconych jak u barana.

-No właśnie? Skąd to wiecie Maciejak?- Dorzucił pretensje czarodziej w czarnym sombrero.

-A bom widział, jak pracuje. Dla mnie to starczy.

Podniósł wzrok w ich kierunku i zmierzył każdego z nich, osobno, mokrym spojrzeniem szarych oczu. Poczułem się dumny. Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatnio mnie pochwalił. Postanawiam sam się przedstawić, zanim cisza przeciągnie się i będzie niezręcznie. Wstaję i nachylam się do każdego z nich, mówiąc swoje imię.

-Zyga.

-Starzak.- przedstawia się szpakowaty, chyba czterdziestoletni, mężczyzna siedzący najdalej po lewej.

Ściska mi dłoń, prawie miażdżąc kości pod obolałą skórą. Uśmiecham się, nie pokazując mu jak bardzo boli.

Przy następnym uścisku nie daje się już zaskoczyć i z całą siłą zaciskam palce na długiej dłoni Antoniego.

Czarodziej okazuje się mieć na imię Sławek. Uśmiecha się do mnie. Potrząsając moją dłonią, przyznaje się, że też kiedyś przybył tu do lasu szukać pracy.

Zanim puszcza moją rękę, wiem już, kiedy przybył, jaki miał plan i dlaczego tu został. Tą streszczoną historię życia kończy Antoni.

-Tak. Miałeś pracować rok. Dorobić się i kupić mieszkanie w bloku.- i z nutką pretensji w głosie dodaję. -A znalazłeś tu kobite, i zostałeś na zawsze.

-A znalazłem,- skontrował Sławek- i dziękuję bogu za Ane, bo to najlepsza kobieta na świecie.

-No się rozumie,-wtrącił milczący dotychczas Starzak.- że najlepsza. Bo z domu Starzaków jest.

Młody chłopak z barankiem na głowie okazuje się być synem Sławka. Ma na imię Andrzej. Witamy się po przyjacielsku, z uśmiechem potrząsamy dłońmi. Od razu chwali się, że ma zamiar wyjechać do miasta i tam rozpocząć nowe życie. Tylko uzbiera trochę pieniędzy, pracując w lesie. Mam wrażenie, że przed chwilą słyszałem podobną historię.

Z oddali słychać silnik terenówki pana Turka.

-O! Jedzie obiad!- Krzyknął najmłodszy z nas.- Ciekawe co tam dziś ugotowała dla nas mama?!

Gdy tylko gazik zatrzymuje się przy nas, wszyscy wstajemy i ruszamy do auta. Staję na końcu kolejki utworzonej z tyłu samochodu i próbuję wypatrzeć, co tam przywiózł nam Leśniczy. Dostrzegam wielki garnek, z którego Antoni zdjął pokrywę, uwalniając smugi pary i zapach zupy. Woń dociera do mnie. To grochówka! Uwielbiam ją! Po kolei podchodzimy do wielkiego gara, chwytamy wojskowe manierki, ułożone w wiklinowym koszu a Antoni nalewa nam gęstą zawiesinę, dbając, aby każdy dostał swoją porcje kiełbasy. Na koniec gruba pajda chleba, łyżka w dłoń i powrót na pieniek. Wszyscy nachyleni nad manierkami siorbią gorącą zupę. Nawet Turek usiadł z nami i powoli zjada porcje podaną mu przez Antoniego. W garnku jest jeszcze sporo zupy, więc każdy sam podchodzi i nalewa sobie dokładkę. Ja zjadam trzy porcje, taki byłem głodny. Brudne menażki wracają do koszyka.

Na zakończenie uczty Turek oznajmia mi, że wracam z nim do leśniczówki.

-Coś nie tak z moimi dokumentami?- Martwię się, że może odkrył zbyt szybko moją przeszłość. Że może nie chcieć mnie zatrudnić.

-Musimy porozmawiać.- To nie wróży nic dobrego. Widzi moja minę i dodaje szybko.

-To nic poważnego. Zwykłe formalności.

Coś nie chcę za dużo powiedzieć, czuję to pod skórą. Czegoś mi nie mówi.

Cała drogę zastanawiam się nad przyczyną takiego obrotu sprawy. Ma mój dowód osobisty. Pewnie sprawdził mnie na komendzie. Dowiedział się co ze mnie za ziółko i pozbędzie się mnie z domu. Może nawet nie zatrudni? Mrówki przeszły mi po skórze na tę myśl. To by oznaczało koniec moich marzeń! Koniec z planami na przyszłość!

Nie jedziemy do leśniczówki. Wyjeżdżamy z lasu wprost między zabudowania ogrodzone niskim drewnianym płotem. Nie jest to jeszcze wioska, tylko trzy domy przyklejone do piaszczystej drogi, ale w oddali, na wprost nas widać większe skupisku domostw. Przyglądam się tym pierwszym, szukając domu książkowego doktora. Domyślam się, że wcale nie musi być to dom przy ścianie lasu, ogrodzony wysokim żywopłotem. Nie liczę na to, że będzie tak jak w powieści, ale nie rezygnuję z nadziei i jest! Na ścianie domu stojącego po prawej, tym samotnym po swojej stronie, wisi biała tabliczka z napisem „Dr. Lange„. Budynek niczym się nie wyróżnia od tych, stojących po przeciwnej stronie. Ma podobny spadzisty dach z czerwonej dachówki. Podobne okna z okiennicami okolone białym pasem farby. Taki sam zaniedbany ogródek dzielący przestrzeń między płotem a ceglanym murem. Tylko ta tabliczka. Więc jednak coś się zgadza. Z wyjątkiem oczywiście nazwiska. Zostawiamy dom doktora, wzniecając za sobą tuman żółtego pyłu. Chciałbym go odwiedzić. Może pod jakimś pretekstem, choroby, czy jakiejś dolegliwości. Coś wymyśle.

Wjeżdżamy do wioski. Turek zatrzymuję się przy jednej z bram do posesji..

-Chodź, pomożesz mi odstawić garnek.

Domyślam się, że w tym domku z zadbanym ogródkiem, w którym stoi nieruchomo bocian i kilka krasnali, przyrządzany jest posiłek dla ludzi pracujących w lesie. Pewnie któraś z samotnych wdówek, mając nadmiar czasu, gotuję smaczne zupki. Drzwi do domu są od podwórka, gdzie wita nas mały kundel. Z początku szczeka, ale gdy zauważa leśniczego, szybko zmienia nastrój, machając długim ogonkiem. Na mnie nie zwraca uwagi. Leśniczy bez pukania otwiera drzwi i od progu krzyczy ostrzegawczo.

-To my pani Gertrudo!

Nikt nie odpowiada, ale to widocznie w niczym nie przeszkadza i wchodzimy do środka. Leśniczy pierwszy z wiklinowym koszykiem w dłoni, a za nim ja, trzymając oburącz wielki garnek zamknięty szczelnie pokrywą.

Dopiero gdy jesteśmy wewnątrz, a ja nogą zamknąłem za nami drzwi, z bocznej futryny wychyla się uśmiechnięta twarz kobiety.

-Wchodźcie do kuchni panowie, zapraszam.

Turek stawia koszyk z brudnymi menażkami pod ścianą ze zlewem, ja nadal trzymam garnek, rozglądając się, gdzie by się go pozbyć.

Z pomocą przychodzi mi gospodyni.

-Proszę położyć go przy piecu.- Wskazuję mi pulchną dłonią miejsce pod kaflowym piecem, w którym trzaskają palące się drewna.

Gospodyni cały czas uśmiechając się życzliwie, spogląda to na mnie, to na pana Turka.

Zapada króciutka cisza, lekko niezręczna dla mnie. Czy coś powinienem powiedzieć? Twarz kobiety, która dawno przekroczyła pięćdziesiątkę, wydaje się wyczekiwać na coś. W końcu sama przerywa milczenie.

-Nie przedstawisz nas sobie, Władku?

-Oj przepraszam pani Gertrudo,- wyraźnie speszony Turek, takiego widzę go pierwszy raz, szybko naprawia swój błąd.

-Pani Gertrudo! Przedstawiam pani pana Zygmunta!- Wypowiada formułkę lekko żartobliwie, akcentując nasze imiona. - Panie Zygmuncie! Oto pani Gertruda, żona pana Maciejaka, z którym miał pan dziś przyjemność pracować.

Nasz leśniczy nie jest pozbawiony humoru i daje tym przedstawieniem przykład swojego swobodnego podejścia do życia. Kobieta cicho śmiejąc się, zaprasza nas do stołu, na ciastka i herbatę. Leśniczy odmawia, tłumacząc się, że ma dziś sporo urzędowej pracy, tu wskazuję na mnie, po czym obiecuje, że następnym razem zostaniemy dłużej i szybko opuszczamy domek z czerwonym dachem i zadbanym ogródkiem.

Ruszamy w drogę powrotną. Mijając dom doktora, zaglądam w okna, mając nadzieje, że warkot naszego gazika przyciągnie ciekawskie oczy domownika. Że zobaczę w nich twarz mężczyzny w okularach. Szczupłą, pociągłą i z bródka, jak wielki pędzel artysty. Rozpoznam w nim medyka przyjmującego u siebie mieszkańców pobliskich wiosek. Lekarza, który każdego dnia wyczekiwał wizyty młodej kobiety pachnącej miętą.

Nikogo nie widać. Za to rzucają mi się w oczy świecące bielą firanki; u góry złączone, na dole rozsunięte do połowy. Przypominają mi okna w moim rodzinnym domu. Matka uwielbiała w ten sposób dekorować okna. Ojciec sprzeciwiał się temu, twierdząc, że tak wieszają firanki tylko wieśniacy. Że nikt w bloku tak nie robi. Że będą o nas plotkować i wytykać palcami. Matka natomiast powtarzała, że to nasze mieszkanie i wolno nam robić w domu to, co nam się podoba. Mówiła- „...to nasz dom, nasze królestwo, tylko tu jesteśmy panami i powinniśmy z tego korzystać.” Gdy to nie pomagało, dodawała jeszcze - „Czy naprawdę zależy Ci na opinii ludzi, których nawet nie znamy?” Rodzice, zanim się rozstali, potrafili sobie ustępować. Firanki w dużym pokoju prosto spływały spod sufitu do podłogi, a te w kuchni związywane były jak dziewczęce warkoczyki. Wakacje spędzaliśmy nad morzem, gdzie mama całymi dniami wpatrywała się w spienione fale. Za to w wolne dni tygodnia szliśmy całą rodziną na ryby, gdzie ojciec milczał cały dzień, wpatrując się w czerwony patyk wystający z wody. Wszyscy byli zadowoleni. Mama miała swoja ukochaną plażę. Ojciec swoje wędkowanie. Ja miałem rodzinę.

-Coś taki zamyślony przyjacielu?!

Nie zauważyłem, że poruszamy się powoli i nasz pojazd nie wydaje już nieznośnych odgłosów uniemożliwiających rozmowę. Jego pytanie wyrywa mnie z zamyślenia i mija sekunda, zanim przytomnieje.

-A nic.- nie wiem czy coś dodać, podjąć jakiś temat, czy może tak to zostawić. W głębi siebie jednak czuje, że mam ochotę porozmawiać z kimś normalnym. Normalnym w moim rozumieniu to nieosadzonym ze mną więźniem, który samoistnie staje się w zamknięciu egoistą. Tak dawno nie rozmawiałem z kimś bliskim. Młotek! Zapomniałem! Obiecałem wysłać mu pocztówkę. On był kimś bliskim dla mnie. Przez krótki czas był jedyną osobą, z którą rozmawiałem szczerze. O swoich myślach, planach, marzeniach. Tak. Był moim przyjacielem. Chyba nadal jest.

-Jednak coś cię męczy!

-Obiecałem komuś coś.- waham się, czy powiedzieć więcej. Czy zwierzyć się osobie, z którą zapewne spędzę kilka tygodni, miesięcy. Może lat? Może powinienem powiedzieć mu o swojej przeszłości, zanim sam się o niej dowie? Może jest jeszcze za wcześnie? Nie wiem.

-Obiecałem, że napiszę, lub wyślę kartkę. Obiecałem koledze.

-To da się załatwić. Jadę jutro do miasta, to mogę ci kupić widokówkę, taką z naszego rejonu, z jeziorami i lasem. Co ty na to?

-Będzie git.- I usta same zdradzają moja przeszłość. Nienawidzę tego, gdy zanim pomyślę, słowa już dźwięczą mi w uszach. Czasami mam wrażenie, że słyszę je szybciej niż własne myśli.

-To znaczy dobrze?

Nie będzie dobrze. Sam wydam się swoją gadką więzienną. Dwa lata grypsowania nie idzie ot, tak zwyczajnie wyrzucić z głowy. Nie ukryję się z tym. Więc może milczeć? Udawać małomównego?

-Gra gitara panie Turek.

W domu, jak poprzednio nie zamkniętym, od razu zostaje zaproszony do pokoju leśniczego. Ma tu duże solidne biurko z ciemnego grubego drewna i ciężkie krzesło obite skórą. Siada na nim wygodnie, a mi wskazuje krzesło przy oknie, abym sobie przystawił i usiadł naprzeciw. Przez chwilkę czegoś szuka między papierami na biurku, po czym zadowolony z poszukiwań, kładzie przede mną kartkę zadrukowaną tekstem.

-To umowa na trzy miesiące.

Spoglądam na kartkę, potem na niego i z powrotem na kartkę. To moja pierwsza w życiu umowa o pracę, pomijając tę z praktyki jako cukiernik.

-To oczywiście tylko na razie. Jak się sprawdzisz, jak będziesz chciał, podpiszemy umowę na rok. A tu- wskazuje palcem cyfry- jest, ile będziesz zarabiać.

Niespecjalnie zwracam na nie uwagę.

-Za mieszkanie u mnie wezmę dwieście tysięcy.

Jeszcze nie mogę się przyzwyczaić do tych tysięcy. Gdy mnie zamykali, za piwo płaciłem piątaka. A wczorajszy kufel zimnego jasnego, kosztował mnie sześć tysięcy. Nie mam też pojęcia, czy suma na umowie, to dużo, czy mało. Nie interesuje mnie to w tej chwili. Ważne, że mam tu pracę. Mogę tu zamieszkać i spełnić swoje marzenie. Co do miesięcznej pensji, to jedno jest pewne. Szybko stanę się milionerem.

-Gdzie mam się podpisać?

Leśniczy wskazuje palcem miejsce tuż pod moim nazwiskiem, a ja bez wahania podpisuje papier.

-Tak. To byłoby na tyle.- i oddaje mi mój dowód.

Turek pociera swoją nadal nieogoloną twarz. Nie patrzy na mnie, Jego oczy błądzą gdzieś po blacie biurka. Przez kilka sekund panuje niezręczna cisza. To chyba koniec papierkowej roboty, więc uznaję, że mam odejść. Wstaję i odstawiam krzesło na miejsce. Idę do drzwi.

-Zyga, poczekaj.

Odwracam się, trzymając już klamkę w dłoni. Więc jednak wie.

-Słucham panie Turek.

-Nie wychodź w nocy bez potrzeby.- Robi małą przerwę, po czym dodaję, jakby było mu niezręcznie.- Przynajmniej przez jakiś czas.

Nie bardzo wiem dlaczego.

-Przecież na zewnątrz jest toaleta. Jak więc mam...?

-Chodzi mi o to, abyś na razie starał się powstrzymać.

Widzę, że jest to dla niego trudna rozmowa. Chce coś mi powiedzieć, ale nie wie jak.

-Panie Turek. Jeśli jest to ważne. To postaram się nie wychodzić w nocy. Gitara?

Uśmiecha się na moje lekko żartobliwe zakończenie. Nie muszę znać powodu, dla którego chce, abym nie ruszał się z mojego pokoju w nocy. Tak jak on nie pyta mnie, gdzie byłem przez ostatnie kilka lat. Uznaje, że to równa wymiana. Jednak coś mi się przypomina, przy tej rozmowie o domu.

-Panie Turek. Mam jedno pytanie.

-Słucham przyjacielu.

-Dlaczego chciał pan, abym zamieszkał u pana? Skoro...- nie kończę.

Bez zająknięcia i bez namysłu szybko odpowiada.

-Tak jest dla ciebie wygodniej, a ja mam dodatkowe pieniądze z pustego pokoju.

Czemu mam wrażenie, że zbyt szybko odpowiedział? Wiedział, że o to zapytam?

-Rozumiem. Czy to wszystko?

-Tak Zyga. Dziś masz już wolne. Odpocznij, wyśpij się, a od jutra pracujesz już na pełnym etacie.

Dziękuje mu za przyjęcie do pracy, chyba tak wypada. On uśmiecha się, macha ręką i zapewnia mnie, że nie ma za co. Dodaje, że potrzebuje ludzi do pracy. Że cieszy się, że mnie spotkał, bo wszyscy uciekli do miasta i nie ma komu w lesie pracować. Ja zapewniam go, że marzyłem o pracy w lesie, to nie do końca mija się z prawdą i że mam dość miasta, to jest prawdą. Nie mam ochoty tam wracać. Do tego życia, do tych ludzi. Zanim wracam do swego pokoju, gospodarz zaprasza mnie na kolacje. Będzie o siódmej.

Z łóżka zniknęła biała poduszka i puszysty koc. Zamiast tego jest niebieska kołdra, niebieskie prześcieradło i takiego samego koloru poduszka. Nie pachną miętą. Ściągam ubranie i kładę się w slipkach na chłodnej pościeli. Rozluźniam mięśnie. Przychodzi zmęczenie i senność. Szybko zapominam o świecie i odpływam w sen. Śni mi się siekiera. Trzymam ją w dłoniach i uderzam w wielkie drzewo. A ono nic sobie z tego nie robi i dalej zdrowo stoi pośrodku polany. I tak przez, wydaje mi się, wieczność.

Ze snu budzi mnie skrzypniecie drewnianych schodów. Ktoś schodzi na dół. Wstaje, powoli rozprostowując obolałe plecy i nasłuchuję. Trzask zamykanych drzwi do domu przebija się przez ściany i stłumiony dociera do mych uszu. To Turek wyszedł? Jest już ciemno. Dawno minęła pora kolacji, na którą zwyczajnie zaspałem. Otwieram powoli drzwi i wychodzę na korytarz. Cisza. Słyszę tylko tykanie starego zegara z pokoju leśniczego. Na boso schodzę do kuchni. Nie zapalam światła, bojąc się że zmącę tym spokój, w jakim pogrążony jest dom. Na stole stoi talerz z kanapkami. Jestem głodny i nie zastanawiam się długo, czy to dla mnie. Nie siadając, zaczynam się częstować. Stoję naprzeciw okna i wkładam kolejną kanapkę do ust, gdy dostrzegam na podwórku Turka. Trzyma w dłoni długi karabin i idzie w stronę drogi do wioski. Czyżby na polowanie? W nocy? Jak chce coś upolować w ciemności? I dlaczego idzie do wioski?

Mam ochotę pójść za nim. Zobaczyć, gdzie chodzi mój gospodarz w środku nocy. Wczorajszej nocy też nie był w domu. Ciekawość zżera mnie i już obmyślam, jak tu ominąć zakaz wychodzenia w nocy z domu. W końcu obiecałem mu. Ale do toalety chyba mogę wyjść? Szybko wbiegam na piętro. Ubieram się i wybiegam z domu. Turka już nie widać na drodze, ale dla bezpieczeństwa skradam się bokiem, tuż przy drzewach. Nachylony szybkim krokiem zbliżam się do pierwszego zakrętu, gdy słyszę z boku znajomy dźwięk. Gardłowy bulgot wydobywający się z paszczy. Zamieram z przerażenia. Zapomniałem o psie, który wczoraj odwiedził leśniczówkę! To chyba on! Jest gdzieś po drugiej stronie drogi. Nie jestem pewien czy mnie zauważył i na wszelki wypadek rozglądam się za drzewem, na które będę mógł uciec. Cień w głębi lasu przemknął się między drzewami i schował w krzakach. To, to zwierze! To samo! Wielki łeb i długi tułów! Nie wyszedł zza krzaka z drugiej strony. Pozostał tam. Powoli przesuwam się do grubego pnia drzewa z niskimi gałęziami. Jestem gotowy szybko wdrapać się na nie, gdy tylko pies ruszy w moją stronę. Krzak poruszył się lekko, zaskrzypiał gałązkami i wielki zwierz wyszedł wprost w moją stronę. Szybko podciągam się na gałęzi, nogami wdrapuje się po szorstkiej korze i już stoję na grubym konarze. Pies dostrzegł moją ucieczkę. Zawarczał głębokim gardłem. Jestem pewny, że zaraz żuci się w moją stronę i spróbuję mnie dosięgnąć. Wspinam się na kolejną gałąź.

Zwierz zawarczał ponownie i … odszedł w stronę wioski. Już nie spojrzał na mnie, tylko szybkimi krokami pobiegł w stronę, w którą jak mi się zdaję, poszedł leśniczy. Przez sekundę zastanawiam się czy nie ostrzec go przed zwierzęciem. Czy może krzyknąć. Ale szybko wpada mi do głowy nowa myśl. Czy to nie przypadkiem pies Turka? Nie kręci się tu w ciągu dnia, bo może lata swobodnie po lesie. Nie znam się na zwyczajach psów, ale to chyba nie jest takie dziwne, że pies chce sobie pobiegać. Z drugiej strony. Coś chyba by mi powiedział, że ma psa. Ostrzegł przed nim. No i ostrzegł. Ale mógł to powiedzieć bez obwijania w tajemnicę. -Mam psa, jest groźny, więc lepiej w nocy nie wychodź na dwór- I byłoby wszystko jasne. A tak siedzę teraz na drzewie i myślę. Czy piesek jest już dostatecznie daleko, abym dobiegł do domu? Czy czasami nie czai się gdzieś w cieniu, czekając, aż zejdę na drogę? W sumie nie mam chyba wyjścia. Muszę zaryzykować szybki bieg lub zostać tu do rana, aż uratuje mnie leśniczy. I co mu wówczas powiem? Że znudziło mi się łóżko i dla urozmaicenia zapragnąłem pospać na gałęzi?

Schodzę na dolną gałąź. Spoglądam ostatni raz w stronę wioski i zeskakuję na ziemię. Powoli, tyłem ruszam skrajem drogi do domu. Nie widzę nic między czarnymi drzewami, nic co kazało by mi rzucić się do ucieczki. Bezpiecznie docieram do domu. Wchodzę do kuchni i spoglądam przez okno. W szarej poświacie księżyca widać całe podwórko i kawałek piaszczystej drogi. Nic się nie porusza. Widocznie pies poszedł za swoim panem. O ile to pies leśniczego. Kończę kanapki, zapijam szklanką wody z kranu i idę na piętro. Srebrny blask wpadający przez okno w końcu korytarza skrócił się i lekko skręcił w prawo, oświetlając próg drzwi sąsiedniego pokoju. To stamtąd Turek przyniósł mi koc i poduszkę. Nęcony ciekawością podchodzę to nich. Mam ochotę sprawdzić, co jest w środku. Jestem sam w domu i nikt mnie nie nakryję. Nic się przecież nie stanie, gdy tylko zerknę przez drzwi do środka. Tylko tam zajrzę. To wszystko. Kładę dłoń na klamce z nadzieją w sercu, że drzwi są jednak zamknięte. Że zamek uchroni mnie przed moją chorą ciekawością. Że uniknę dawnego przyzwyczajenia i nie pogwałcę czyjejś prywatności- jak to określił prokurator, krzycząc na całą sale, wskazując przy tym palcem w moja pierś.

Ostry, jak uderzenie bata, huk przerwał gwałtownie ciszę! Moja ręka zamarła na chłodnym metalu! To był karabin! Nie wiedząc czemu, podbiegam do okna. Strzał był zbyt odległy, abym mógł coś zobaczyć, jednak odruchowo rozglądam się po obejściu. Drugi strzał zaskakuje mnie bardziej niż pierwszy! Odskakuje od okna! W panującej ciszy, w bezpiecznym schronieniu, brzmi on złowrogo. Jak zapowiedź nieszczęścia. Jak krzyk zła. Echo wystrzału milknie szybko gdzieś w głębi lasu. Czekam na kolejny strzał. Czekam w napięciu i gotowy już na nienaturalny krzyk w nocnym lesie. Mija czas przerwy między dwoma wystrzałami. Mija kolejny cykl i nic się nie dzieje. Turek coś upolował. Jestem pewny w stu procentach, że drugi strzał był celny. Nie wiem, skąd to wiem, ale mam przeczucie, że jutro na obiad będzie dziczyzna. Schodzę do kuchni i staje przed oknem. Czekam na jego powrót. Wypatruję powrotu gospodarza. Jestem ciekawy, co ustrzelił? Sarnę? Dzika? A może tego psa? Wiem już, że nie zasnę, póki nie dowiem się, co przyniesie do domu.

Zegar wybił godzinę drugą. Uspokajam się. Czas mija powoli, a przed oknem nic się nie dzieje. W końcu znużony siadam przy stole. Tak też mogę wyczekiwać powrót leśniczego. Widzę ścianę lasu i jasną wstęgę drogi. Siedzę długo, zanim głowa moja rezygnuję i opiera się na ramionach. Rezygnuję z obserwacji, decydując się jedynie na wsłuchiwanie w dźwięki z zewnątrz. Zegar wybija trzykrotnie. To chyba ostatnia rzecz, jaką zapamiętuję.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
TamaraUA · dnia 17.04.2016 13:38 · Czytań: 522 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Komentarze
monarchiawyobrazni dnia 18.04.2016 08:50
Witaj TamaraUA!
Umiesz budować napięcie ale przy tym utworze czuje się tak jakby ktoś obiecał mi czekoladę i mi jej długo nie dawał, a co się wtedy robi wychodzi się do sklepu i kupuje.

Cytat:
Wszyst­kie oczy nagle zwró­ci­ły się w stro­nę star­ca, który nie wie­dząc czemu, po­cie­ra kciu­kiem ostrze swej sie­kie­ry.

czy w tym momencie nie powinna lecieć krew ?

Bohaterowie są pełnokrwiści, szczególnie zainteresował mnie główny bohater. Jego tajemnica. Gdybym kupiła taką książkę pewnie dałbym jej szanse, ale w trzecim rozdziale musiało by się zdarzyć coś więcej niż opis pracy...
TamaraUA dnia 23.04.2016 11:59
Dziękuję za komentarz. Twoje obawy o skaleczenie się ostrzem siekiery są zbyteczne, Siekiera to nie brzytwa, nie zatniesz się nią tak szybko. Ale zwróciłeś mi uwagę na inny fakt. Ja to widzę inaczej. Ociera kciukiem w poprzek ostrza, a Ty zapewne zobaczyłeś to inaczej. Może to uprecyzyjnić? Trzecia cześć jest już na ukończeniu i myślę, że nie powinieneś się zawieść.
Pozdrawiam
Tamara
monarchiawyobrazni dnia 23.04.2016 20:52
Dobrze Tamara w takim razie czekam. :)
A jeśli pytasz o scenę z siekierom no cóż precyzyjniejszy opis ułatwił, by wyobrażenie sobie sceny ... myślę, że zagrało by to na korzyść ale zrobisz jak uważasz :)
Pozdrawiam
Kinga
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty