Gdyby nie było czegoś, nie byłoby niczego. A Więc zaczynam.
Chłopek roztropek szedł sobie gęstym borem – lasem i zamaszyście machał wiklinową laseczką ozdobioną wyciętymi scyzorykiem artystyczno – fikuśnymi wzrokami. O tak, wzorki to on umiał rzezać niezgorsze. Tej sztuki nauczył się od ojca, który z kolei naumiał się jej od ojca jego ojca zwanego dziadkiem, a dziadek przejął wiedzę od swego ziemskiego stwórcy, czyli pradziadka chłopka. I tak z pokolenia na pokolenie od zarania wieków jest przenoszona ta tradycja na chłopski ród, z którego wywodził się chłopek roztropek. No tak…
On nadal szedł drogą z machającym kijkiem i pogwizdywał sobie wesoło. A miał powody do samozadowolenia, oj miał. Dziś z rana wstawszy z barłogu, który górnolotnie zwał swym łożem postanowił wejść do kurnika. Właściwie nie wiedział, czemu akurat właśnie takie postanowienie podjął, w każdym razie znalazłszy się w środku ujrzał wokół siebie same kury i gdzieś tam w głębi przed chwilą przebudzonego koguta. Kokoszki siedziały w gniazdach. Skoro już tu wszedł posprawdza, czy aby która nie wysiaduje jaj. Do przygotowanego wcześniej koszyczka uzbierał ich chyba z pół tuzina. Pod kogutem nie sprawdzał, wiedział bowiem, że nie znajdzie tam nic godnego jego zainteresowania.
Widząc ile ma jaj podrapał się z zadumą w kudłatą głowę pod futrzaną czapką nasuniętą głęboko na czoło. Przed wykonaniem tego ruchu zsunął ją najpierw nieco do tyłu tak, by odsłonić nieco kudłów, które mógł wydrapać. Przy okazji stwierdził, że raz na kilka lat przydałoby je się trochę przemyć, albo przynajmniej przewietrzyć, czy przyczesać, gdyż zbity kołtun wydatnie utrudniał efektywne drapanie.
Wreszcie postanowił, co następuje: mianowicie to, iż skoro ma tyle świeżych jajek, to może na targu w miasteczku uda mu się je sprzedać. Dlatego szedł sobie teraz tą zarośnięta drzewami połacią nierównego gruntu, wśród którego prowadziła wijąca się meandrami, niczym jakiś ciemny strumyk, wydeptana wieloma stopami dróżka prowadząca do nieco oddalonego od wioski miasteczka.
Dotarł w końcu na miejski targ. Tu dorwawszy chętną korpulentna przekupkę, wręczył jej za opłatą koszyk z jajami. Otrzymawszy spory mieszek z gotówką długo nie zastanawiał się, co z nim zrobić i poszedł do miejskiego szynku, gdzie sprzedawali nie tylko szynkę.
Kichnąwszy gorąco i srodze zasiadł na ławie za szerokim dębowym stołem, czarnym i śliskawym od ciągłego używania. Wkrótce zjawił się karczmarz z zamówiona śliwowicą. Zawartość sakiewki wystarczyła na niejedną szklanicę, było ich tyle, że uszczęśliwiony wyszedł z knajpy na nogach jak z waty.
Zataczając się na prawie całą szerokość głównej miasteczkowej ulicy, skierował swe kroki ku rodzimej wsi. Miał tak mocno w czubie, iż idąc zygzakiem zdawało mu się, że idzie prosto. Tyle zapamiętał z powrotu z miasta.
Otworzywszy oczy, pierwsze, co poczuł, to przemożne pragnienie. Widząc jasność dnia postanowił w promieniach słońca zaspokoić je, wprzódy korzystając ze studni. Gdy tylko się poruszył, uczuł przeszywający ból w głowie i cały świat wokół przez dłuższą chwilę wirował mu przed zamglonymi oczami. Kiedy to uczucie nieco minęło, ruchem posuwisto – zwrotnym ruszył ku studni wiedząc, że stanowi ona upragnione źródło ukojenia głębinową, zimną, kojącą wodą o smaku przezroczystego źródła.
Dotarł w końcu do niej i oparty o cembrowinę żałośnie spoglądał w dół, gdzie gdzieś w głębi widniało upragnione lustro wody. Przezwyciężając wszechogarniającą go słabość podszedł do kołowrotu, tu na nawiniętym sznurze widniało przywiązane wiadro. Odwijając linę z urządzenia klął cicho w duchu wydziwiając na czym świat stoi i do czego doszło, że zmęczony człowiek musi wykonywać jakże ciężką pracę po to tylko, by zaspokoić tak prozaiczną rzecz, jak pragnienie.
Napełnione wiadro stało na brzegu cembrowiny. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej zanurzył w niej obie dłonie i utworzywszy z nich w miarę szczelną miseczkę, nabrał w nie ożywczego płynu. Z lubością i niekłamaną rozkoszą napił się ożywczego chłodnej cieczy. Czynność tę powtórzył jeszcze kilkakrotnie, czynił to dopóty nie zaspokoił pragnienia. Pozostało mu jeszcze pół wiadra wody. Wziął je w obie dłonie i z rozmachem wylał zimny płyn na siebie.
Strząsając z siebie chłodne strumienie wody uczuł się o wiele lepiej, jak nowo narodzony. Kilka razy radośnie podskoczył, następnie poszedł do swego domostwa kimnąć się na barłogu i postanowił nie sprzedawać więcej jajek tej przekupce, bowiem po jej pieniądzach następnego dnia boli głowa.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt