Poczuł na twarzy błogą falę ciepła, która z gracją otuliła jego ciało. Ten przyjemny ciepły
podmuch, jak oddech kochanka, wkrótce miał zmienić się w gorejące piekło. Płomienie z
trzaskiem wznosiły się coraz wyżej i wyżej, pochłaniając kolejne drzewa i krzewy. Ten
właśnie moment był dla niego najważniejszy. Powolne przebudzenie się potężnego żywiołu,
ten przepiękny impresjonistyczny obraz pożogi i żaru. Taki widok sprawiał że czuł się jak w
domu, pośród płomieni, tam gdzie jego miejsce. Ludzki żywot nie jest tak piękny. Nigdy nie
będzie. Ludzkie życie jest niepewne, zaskakujące, nieprzewidywalne i zbyt długie. Ogień był
inny, jego przeznaczenie było jasne, idealne i proste. Płomień spalał co mógł, wzbijał się
ognistymi skrzydłami w niebo, tworzył kłęby dymu, jakby chciał się okryć przed wścibskimi
spojrzeniami. A gdy nie było już nic co mógłby spalić, po prostu znikał. Mimo chęci
wskoczenia w sam środek, cofnął się kawałek. To jeszcze nie jest czas i miejsce. Jeszcze nie.
Musiał respektować moc żywiołu. Będą próbować go okiełznać, oni zawsze tego próbują. A
on nie będzie mógł pozwolić żeby to zrobili. Nie tym razem. Nie spocznie póki jego przyjaciel
się nie naje. Chwycił kanister, i ruszył w stronę następnego punktu na mapie. Ogarnął go
smutek że zostawia swoje dzieło bez widowni, ale dobrze wiedział że jest wystarczająco
sucho żeby jego małe dzieło urosło duże i zdrowe. Nie potrzebowało już jego pomocy. A
widownia, już niedługo miała się zjawić.
***
-Trzymasz się tam niedźwiadku? -zapytało szumiące radio. Wyrwała go z zamyślenia.
-Martwię się trochę. Skurczybyk pali się już czwarty dzień. Jak dalej tak pójdzie to puści z
dymem jedną czwartą lasu. -odpowiedział.
-Straż już wypaliła linię na jego drodze. Dalej nie przejdzie, wypali się jak każdy inny. Nie
masz się czym martwić misiu.
-Prosiłem żebyś mnie tak nie nazywała.
-To zgól brodę.
-Niedoczekanie.
Z drugiej strony, dawno tego nie robiłem, pomyślał. Ile to już czasu? Siedem tygodni? Czas
tak wolno leci, tutaj w głuszy, z dala od cywilizacji. Siedzę w tej wieży od tyle czasu, że
przydałoby się trochę ogarnąć. Kąpiele w jeziorze to jednak nie to samo co gorący prysznic.
Joshua przyjrzał się sobie w lustrze. Pobyt tutaj dobrze mu służył, z pulchnego ciałka
mężczyzny w średnim wieku pozostało tylko wspomnienie. Wcale dużo nie schudł, mimo to
trochę się wyrzeźbił, a leśne świeże powietrze oraz letnie słońce poprawiły mu cerę. Miał w
sobie więcej vigoru niż kiedykolwiek. Nie był wcale wysoki, góra metr osiemdziesiąt, miał
krótkie czarne jak smoła włosy i gęstą krótką brodę. Ubrany był w służbową koszulę z
odznaką strażnika, krótkie szorty i grube górskie buty. Debra miała trochę racji z tym
przezwiskiem. Na prawdę przypominał niedźwiedzia. Przez te siedem tygodni zżył się z nią i
Danielem jak z nikim dotąd. Samotność doskwierała w głuszy, ale to dzięki ich pogawędką na
radiu nie oszalał.
Daniela zwanego Jelonkiem, poznał podczas jednej z pieszych wędrówek. Znaczył wtedy
szlak i rozwieszał liny na skalnych zboczach. Byli dla siebie stworzeni, oboje uwielbiali
wędkować i pływać, a przede wszystkim pić piwo. Dobrali się jak dwa łyse konie. Daniel był
od niego o wiele młodszy, studiował weterynarię, a przynajmniej tak twierdził. Przyjechał na
wakacje do rodziny w pobliżu, jednak gdy dowiedział się o posadzie strażnika, bez wahania
ją przyjął. Miał wściekle zielone oczy i ciemne blond włosy, był także dobrze zbudowany,
widać że pływanie i ćwiczenia zrobiły swoje. Debre poznał zaraz po przyjeździe, jej wieża
obserwacyjna mieści się na najwyższym punkcie wyżyny, więc nie dziwi fakt że ten wścibski
babsztyl wie o wszystkim co dzieje się w lesie. Wprowadziła go we wszystko, opowiedziała o
jego obowiązkach jako strażnika ogniowego, a także nauczyła go wszystkich przezwisk
innych strażników i kodu jakim się porozumiewali. Jeśli chodzi o przezwiska to Debra
zdecydowanie była mistrzynią. Wymyślała ich dziesiątki, dla każdego strażnika, każdego
jeziora czy nawet punktów widokowych. Jej wieża mieściła się na zachód od jego, wieża
Daniela jakieś kilka kilometrów na południe. Wiedział że na północy znajduje się wieża
Krzywusa, a na wschodzie obóz Obdartusów. Joshua nigdy nie poznał Krzywusa ani nie był w
obozie skautów, ale skoro Debra tak ich nazwała to coś musiało w tym być. Tak czy siak, nie
miał odwagi tego kwestionować. On sam znajdował się mniej więcej na środku lasu,
otoczony koronami drzew. Wieża nie liczyła więcej niż dwadzieścia metrów wysokości,
podpierały ją potężne drewniane bale. Samo wnętrze było dość małe, ledwo mieściło się
biurko, jedno krzesło i łóżko. Ale dla niego nie było to problemem, większość czasu i tak
spędzał w lesie. Z towarzystwem tamtych dwojga na radiu, żadna praca nie była dość ciężka.
Od czasu do czasu nawet się spotykali, wypijali kilka piw i wracali do obowiązków.
Zapobieganie pożarom było ich pracą, dogaszali ogniska, przeganiali imprezowiczów,
sprzątali butelki i inne śmieci. Mimo że bawili się przednio, nigdy nie zapominali o
obowiązkach.
-Halo? Jesteście?- zaszumiało radio.
-Jelonek! Gdzie ty się podziewałeś łajdaku?- zapytała Debra.
-Oj już się nie denerwuj Mysza. Pływałem sobie troszeczkę.
-To zabieraj ze sobą radio! A co gdyby przyszła do ciebie informacja o pożarze? Myślisz ty w
ogóle zbóju?
-Przyznaj po prostu że tęskniłaś za moim melodycznym głosem.
-Ty chyba nigdy nie dorośniesz Jelonku. - wtrącił się Joshua.
-W ogóle to miałeś do mnie dołączyć Misiu. Coś się stało?
-Obserwuje pożar, nie mam czasu na zabawę.
-Wybacz dziadku że przeszkadzam. Ale następnym razem musisz być, sezon się kończy.
Trzeba korzystać póki tu jeszcze jesteśmy.
-Odpuść mu. Misiu jest zmartwiony tym ogniem. -zaszumiała Debra.
-Tym razem coś jest nie tak. Pożar wybuch za gwałtownie, o wiele za szybko jak na
pozostawioną butelkę czy niedopałek peta. Nie było to także ognisko, na pewno byśmy je
dostrzegli. Możliwe że ktoś palił śmieci, ale kto były na tyle głupi żeby to robić? - tłumaczył.
-Jeśli to śmieci to dowiemy się tego dopiero jak stłamsimy pożar. Na pewno będą resztki. -
rzucił Jelonek. - Poza tym jest tak sucho że jakbym zdjął koszulkę, to las by się spalił ze
wstydu.
Debra wybuchła śmiechem. Niedźwiadek także się uśmiechną pod nosem, choć nie było mu
wcale wesoło. To wszystko było jakieś dziwne, podejrzane. Nie wiedział co będzie, czy ogień
jakimś cudem przeniesie się dalej poza linię która ma go powstrzymać, czy może wybuchnie
kolejny pożar? Tak wiele się może zdarzyć przez ten czas. Został mu tydzień służby, z
ostatnim dniem wakacji miał się pożegnać ze swoją wieżą i wrócić do domu. Zapowiadał się
nerwowy tydzień. Wszystko przez tą niepewność, która go dobijała.
-Może masz rację. A ty Debra? Zamierzasz opuścić swój przytulny kącik i do nas dołączyć?
-Jak przestaniecie tak cuchnąć piwem, to może to rozważę.
-No już dałabyś spokój, raz się zdarzyło!- oburzył się Jelonek. -Nie daj się długo prosić.
Odpowiedziała im głucha cisza. To nie wróżyło nic dobrego. Jeśli Debra nie odpowiadała zbyt
długo były dwie możliwości, dostała właśnie wiadomość z innej wieży albo Krzywus
przyszedł się zemścić za głupie docinki. Każda opcja była równie przerażająca. Wróciła po
dłuższej chwili. Radio odezwało się charakterystycznym szumem.
-Wybaczcie, muszę was na chwilę przeprosić. Spróbujcie nie narozrabiać pod moją
nieobecność.
-Dobrze mamo, będziemy grzeczni. -zażartował Jelonek. Ale widocznie nie było jej do
śmiechu.
-Nie wiem kiedy wrócę. Muszę zadzwonić w kilka miejsc.
-Trzymaj się Mysza. Jeszcze wrócimy do tej rozmowy. -Joshua miał bardzo złe przeczucie.
Wolał jej nie dokładać teraz zmartwień. Ona także bała się potężnego pożaru, dostawała
wiele telefonów w tej sprawie, była bardzo zajęta od kiedy na horyzoncie pojawiła się
czerwona łuna światła. Udawała silną żeby dodać u otuchy, ale tylko głupiec mógł ignorować
zagrożenie. Oczywiście Daniel się do nich zaliczał.
-To co Misiek? Wyskoczymy sobie na piwko wieczorem?- zapytał z nadzieją.
-Nie za bardzo podoba mi się ten pomysł młody.
-Ale wy jesteście nudni. Niedługo będziemy się żegnać, zapomnieliście? A co jeśli się więcej
nie zobaczymy?
-No dobra. Ale tylko jeśli wpadniesz do mojej wieży. Nie mam ochoty nigdzie iść.
-No i to ja rozumiem!
-Tylko nie zapomnij radia ze sobą.
-Bardzo śmieszne...
***
Spoglądał w lustro z rozbawieniem. Bawił go ten widok, obraz prawdziwego artysty. Jego
twarz oświetlała tylko licha świeczka w kąciku stołu. Stał tak, i przyglądał się swojej twarzy,
przygotowywał się do skończenia swojego dzieła. Już niedługo wszystko miało się skończyć.
Nie, raczej zacząć. W głębokich jasno brązowych oczach odbijało się światło świecy,
sprawiając że wyglądały bardziej na barwę owoców głogu. To właśnie światło zdradzało jego
prawdziwą naturę, biednego drzewa głogu, którego owoców nie jedzą nawet ptaki. Nie
dlatego że były niedobre lub trujące. Tylko dla tego że były bezwartościowe. Tak jak on. Był
pustym naczyniem, nic nie wartym wyrzutkiem. Głupią ludzką skorupą, kurczowo trzymającą
się życia. A po co to wszystko? Czyż nie powstaliśmy z popiołu? Czyż nie w niego mieliśmy się
obrócić? Dlatego musiał to zrobić, i musiał to zrobić jeszcze dzisiaj. Tej nocy, zamierzał się
spalić, stać się jednością z pierwotną formą życia. I zabrać ze sobą do diabła jak najwięcej się
dało. Nic nie mogło go powstrzymać. Jego dziecię już pożerało tą przeklętą planetę, jedyne
co musiał zrobić to dodać mu otuchy. Podsycić lekko, pozbyć się jego przeszkód, ochronić
przed niewdzięcznymi ludźmi którzy nie mogą zrozumieć przysługi jaką im wyświadcza.
-Przeklęte karaluchy! Nigdy nie zrozumiecie przekleństwa jakim zostaliśmy naznaczeni. Ale ja
wam pokażę, otworzę wam oczy, oczyszczę z grzechu! -wykrzyczał.
Ręka trzęsła mu się z podniecenia. Wyjął z pieca rozgrzaną brzytwę. Delikatnie dotknął
twarzy. Oparzony odskoczył od lustra. Zalała go fala bólu i irytacji. Z gniewem cisnął
najbliższym przedmiotem. Pech chciał że był to metalowy kubek. Kruche lustro rozbiło się,
tworząc kaskadę odłamków.
-Głupie ludzkie ciało! Zasrana nic nie warta skorupa! Nie wiesz że robię to dla ciebie!?
Czemu tak się bronisz? Nawet ty który jesteś częścią mnie, nie możesz pojąć wyższego celu!?
- krzyczał masując pulsującą z bólu twarz. -Dość tego, nie będę dłużej czekał! Zrobię to teraz,
w tej chwili!
Chwycił szybko kanister z benzyną, ale zawahał się. To nie była dobra pora. Nie mógł teraz
nic spieprzyć. Wszystko musiało być dokładnie zaplanowanie.
***
Jelonek dotarł do wieży po zmroku. Przyniósł ze sobą sześciopak ciepłego piwa i małą buteleczkę
whisky. Stali oparci o drewniane barierki wieży. Noc nie była wcale tak zimna jak się spodziewał. To
lato było wyjątkowo upalne, nawet wiatr wiał znikomo a czasami wcale. Niebo było bezchmurne,
ukazując gwiazdy w pełnej ich gracji. W mieście nie było takich widoków. Z wieży widać było spory
kawałek lasu. Korony drzew spokojnie kołysały się, jakby chciały ich uświadomić że las żyje całą dobę.
W nocy tak na prawdę dopiero budził się do życia. Od małego kochał ten widok. Zawsze kiedy tu
wracał, spoglądał na ten majestatyczny obraz, i za każdym razem robił na nim takie samo wrażenie.
Wspaniałe niepowtarzalne piękno i harmonia natury. Ale nie tym razem. Wśród spokojnych drzew,
bujnych krzewów i lśniących potoków, znajdowała się złowróżbna ścieżka czerwonego światła. Jej
potężne światło widać było gołym okiem z wielu mil. Ta właśnie poświata psuła cały krajobraz.
Wielkie kłęby dymu przysłaniały duży kawałek nieba jakby chciały pokazać że mogą się z nim równać.
Spojrzał ukradkiem na Niedźwiadka. Jego zarośnięta twarz była zmarszczona i pochmurna. Powoli pił
swoje wygazowane już piwo i dumał. Jelonek nie za bardzo wiedział co powiedzieć. Kiedy tak patrzył
jak bardzo Misiek się męczy, brakowało mu słów. Wiedział że jeśli nie wyrwie go z zamyślenia to
staruszek się wykończy.
-Czyli to już siedem tygodni. Ale ten czas zasuwa, nie? -zapytał speszony.
-Mhm. -mruknął Joshua. Uparty osioł z niego. Ciężko będzie przełamać ten lodowaty wyraz twarzy,
pomyślał Daniel.
-Jak to się wszystko skończy, w sensie jak wakacje miną, wracasz pewnie do domu, czy do
jakiejkolwiek innej nory z której wypełzłeś, nie? Ja wracam na uczelnię. Trzeba w końcu zdać. Ale
bardziej ciekawi mnie Mysza. Kosmici rzadko wracają po swoich. A może ją tu zostawili na przestrogę
dla ludzkości? -starał się zażartować. Joshua poruszył kącikiem ust. Przetarł starym zwyczajem twarz i
westchnął głęboko.
-Wrócę do swojego prostego kawalerskiego życia. Może postaram się wreszcie o porządną pracę?
Nie wiem, nie myślałem o tym.
-Szkoda że musimy się rozstać, polubiłem cię staruszku.
-Ja ciebie też młody.
Rozmowę przerwał im szum radia. Debra była widocznie zdenerwowana. Mówiła szybko, darowała
sobie uprzejmości.
-Halo? Halo!? Wieża cztery zgłoś się!
-Zgłaszam się. -bez wahania odpowiedział Joshua.
-Czy ten idiota Daniel jest u ciebie!? Nie odbiera komunikatora!
-Tak jest u mnie. Coś się stało? -Daniel wyciągnął z kieszeni radio, było rozładowane. Wzruszył
ramionami. Joshua spiorunował go wzrokiem.
-W waszym regionie zostało zgłoszone zaginięcie. Dwoje nastolatków, chłopak i dziewczyna. Rodzice
dziewczyny się niepokoją. Podróżowali zielonym Fordem. Z powodu podwyższonego zagrożenia,
macie ich znaleźć i ewakuować. Natychmiast! Ostatnio widziano ich w pobliżu rzeki na północ od
was. W razie dalszych informacji kontaktuj się ze mną wieża cztery. Jasne?!
-Tak. Przyjąłem wieża jeden. Wyruszam natychmiast.
-To chyba może poczekać Misiek. Spójrz! -Jelonek nie dowierzał własnym oczom. Na horyzoncie
pojawiła się kolejna łuna światła. Pożar wybuchł natychmiast, słupy dymu uniosły się momentalnie.
Ich największe obawy, wszystko co dręczyło ich w koszmarach właśnie się ziściło. Teraz nie było już
żartów, to na pewno nie był przypadek. Żadne zaprószenie nie było tak gwałtowne. Bez
zastanowienia, Daniel zbiegł po schodach przeskakując co dwa stopnie. Joshua nie próbował go
powstrzymać. W tym tempie młodzieniec mógł dobiec do swojej wieży w zaledwie trzydzieści minut.
Nie martwił się o niego, młody był o wiele sprawniejszy i bardziej doświadczony niż on.
-Wieża jeden, mamy problem. Odbiór.
-Wiem! Wiem! Widzę to ze swojego okna. Joshua nie waż się tam iść!
-Odmawiam, musze ich znaleźć zanim ogień się rozprzestrzeni. Poinformuj strażaków!
-Nawet się nie waż! -krzyczała, ale on już nie słuchał. Chwycił w pędzie swój plecak, i ruszył w
ciemność. W radiu słychać było bardzo wyszukane i kreatywne przekleństwa.
***
Na jego twarzy malował się grymas uśmiechu. W nocy jego dzieło wyglądało jeszcze cudniej. Tym
razem nie oszczędzał na rozpałce. Roznosiło się błyskawicznie, nie minęło nawet gałązki. Zaciągną się
powietrzem. Z tej odległości dym był nie był tak intensywny. Ze wzgórza mógł bez problemowo
obserwować sytuację. Jednak to nie to samo co bycie w tej ognistej burzy. A tak bardzo pragnął tam
być. Jeżeli radio nie kłamało, gdzieś tam w lesie jest samotny zagubiony strażnik. Uśmiech nie
schodził mu z twarzy. Biedactwo, nie zdaje sobie sprawy ze swojej lekkomyślności. Wpadł prosto w
objęcia ognia, w pułapkę bez drogi ucieczki. Mimo to jego głowę zaprzątała jedna myśl. A co jeśli
jednak przeżyje? Teraz gdy o tym pomyślał, dwie ogniste pasma na horyzoncie wydawały się jakieś
nijakie. Jakby były oczyma które go obserwują, piekielnymi oczami o brwiach wykrzywionych ze
złości, podczas gdy dym z dezaprobatą kręcił głową. Zerwał się na równe nogi. Przeszył go nagły
dreszcz, strach wypełnił mu serce a łzy same napłynęły do oczu. Myśl o tym że mógł zawieść, była
niewybaczalna!
***
Słabe światełko latarki, z trudem przedzierało się przez mrok. Ale to mu nie przeszkadzało. Znał szlak
doskonale. Z resztą, wiedział gdzie się kieruje, prosto w stronę światła, niczym ćma. A że przeoczenie
go graniczyło z cudem, to inna sprawa. Pożar był o wiele większy niż kiedykolwiek. Mimo to, biegł
przed siebie opanowanym truchtem. Wystarczy że sprawdzi rzekę, jeśli nie znajdzie tam nikogo,
spokojnie wróci do wieży i zaczeka na dalsze instrukcje. Ta myśl napawała go determinacją. W tym
samym lesie który go witał każdego ranka świeżym powietrzem i ciepłym słońcem, teraz było zimno i
nieprzyjemnie. W tej ciemności, dwa pożary wyglądały jak para piekielnych ślepi. Nie mógł się
pozbyć przedziwnego uczucia bycia obserwowanym. Zimne nocne powietrze wypełniało płuca.
Paniczne krzyki ptaków przecinały powietrze, krzaki raz po raz szeleściły trącone przebiegającym
zwierzęciem. Zdawałoby się że wszystko ucieka przed straszliwym żywiołem. Lecz on parł dalej. Jak
samotny statek przecinający sztormowe fale. Pędził prosto oko cyklonu. Powoli zbliżał się do rzeki.
Od celu dzieliło go tylko strome zbocze. Umocował linę w uchwycie. Powoli i ostrożnie zszedł na dół.
***
Z trzaskiem gałęzi przedarł się przez sosny. Nie miał czasu, ani chęci na przechadzki po szlaku. Kto
wie jak daleko zawędrował już Joshua. Musiał go dogonić za wszelką cenę. Był mu to winien za tą
całą aferę z radiem. Jaki ja jestem beznadziejny, pomyślał Daniel. Nawet głupiego radia nie umiem
podładować. Zbiegł w pełnym pędzie ze zbocza. Teraz nie był czas na gierki. Z kocią zwinnością
zeskoczył na kamienny klif. Z niego do ziemi było może ze cztery metry. Bez wahania skoczył w dół. Z
gracją wylądował na poszyciu leśnym. Jak utrzymam tępo będę przy rzece w pięć minut. No może
sześć, przekonywał sam siebie.
***
Biegnąc wzdłuż rzeki szybko znalazł Misia. Nie wyglądał na zadowolonego. Stał przy zielonym fordzie,
w otwartym bagażniku leżał napruty jak świnia nastolatek. Obok Niedźwiadka stała ruda dziewczyna.
Łykała łzy próbując mówić.
-P-przepraszamy! Nie chciałam żeby to tak się skończyło! Zaczęliśmy od małego winka, ale on potem
zaczął wypijać piwo za piwem. Kiedy przestał reagować, spanikowałam. Nie wiem co robić, nie
umiem prowadzić, a nie dam rady go unieść ani dobudzić! Przepraszam! -krzyczała przez łzy.
-Uspokój się. Nic się nie stało. Wszystkim się zajmiemy. -uspokajał. - Jelonek! Dzięki Bogu już jesteś!
Daniel cały zdyszany, kiwną tylko głową w odpowiedzi. Oparł się ciężko o samochód. Byli dość blisko
pożaru, cała rzeka mieniła się we wszystkich kolorach ognistej jesieni. Latarki już nie były potrzebne,
w powietrzu latały żarzące się iskierki. Dym nabrał na sile, wpychał się usta, dusił bezlitośnie i
kaleczył przełyk. Misiek wziął go na bok.
-Sytuacja jest nie za ciekawa. Trzeba ich będzie zabrać, najgorzej z tym że trzeba będzie go nieść. Jeśli
się pośpieszymy może damy rade się nie podusić od dymu.
-A co z samochodem? Nie możemy po prostu pojechać?
-Nie da rady, ten mały idiota zaparkował na mokrym piasku, zakopał się na amen, nie ma czasu go
odkopywać.
-Aha, dobra to jeśli pójdziemy południową drogą, i skrócimy przez ściankę do wspinaczki to dotrzemy
do punktu ewakuacyjnego raz dwa.- wskazał palcem ścieżkę.- Ja wezmę chłopaka a ty tą zapłakaną
smarkulę.
-Jesteś pewny? -zapytał Joshua, dym drażnił mu oczy, z trudem trzymał je otwarte.
-Nie chcę żebyś nadwyrężył plecy staruszku. -odpowiedział z uśmiechem. Choć wcale nie było mu do
śmiechu.
***
Mysza siedziała skulona na swoim krześle, kurczowo trzymając kubek z gorącą kawą. Czekała z
niecierpliwością na drażniący dźwięk radia. Lecz radio siedziało ciszej niż ona. W całej wieży
panowała absolutna cisza, atmosfera niepokoju była nie do wytrzymania. Ze stresu miała uczucie
jakby tysiąc szpilek wbijało jej się w ucho. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Wystrój jej wieży różnił
się od innych. Miała więcej miejsca, o wiele wygodniejsze łóżko oraz spore wygodne skórzane
krzesło. Na całej szerokości ściany stało mnóstwo urządzeń. Przekaźniki radiowe, nagrywarki, duży
mikrofon oraz telefon. Dzięki tym sprzętom bez problemowo łączyła się z każdą wieżą, mogła też
odbierać telefony z zewnątrz a nawet przekierowywać je do innych odbiorników. To był jedyny
sposób żeby zapewnić strażnikom kontakt z bliskimi na czas pobytu w puszczy. Jednak od godziny
radio jak na złość milczało. Wydawałoby się że świat zamilkł w oczekiwaniu na powrót tamtych
dwóch. To oczekiwanie doprowadzało ją do szaleństwa. Pracowała tutaj od tylu lat, nigdy jednak
niebezpieczeństwo nie sięgało takiej skali. Nie miała wyboru jak czekać samotnie, zagubiona w
swoich myślach. Wyjrzała lekko przez okno, upewniała się gdzie mogą się znajdować. Skoro byli
gdzieś w pobliżu rzeki, musieli być blisko pierwszego pożaru, pomyślała. A może koło drugiego, trzeci
też wchodził w grę. Stąd wszystkie wyglądały tak samo. Zaraz, zaraz!? Trzeci!? Zerwała się z krzesła i
przykleiła twarz do okna. Zaraz obok trzeciego wyrastał też czwarty, a za nim podążał piąty. Co tu się
wyprawia!? Z jednego wielkiego pożaru nagle zrobiło się mnóstwo innych zataczających wielki krąg
w środku lasu.
***
-Joshua! Zgłoś się!- paniczny krzyk wyrwał się z odbiornika.- Słyszysz mnie!?
-Głośno i wyraźnie. Nie za bardzo mogę rozmawiać.- odpowiedział.
-Mamy poważny problem! Gdzie jesteście do cholery!
-Znaleźliśmy właśnie smarkaczy. Jesteśmy na ścieżce numer osiem. Będziemy się kierować w stronę
punktu ewakuacyjnego. O co chodzi!?
-Pod żadnym pozorem się nie kierujcie się na południe! Ani na północ! W sumie to nigdzie się nie
kierujcie! Jesteście odcięci!
-Jak to odcięci!? -zawołał Jelonek. Odłożył nieprzytomnego młodzieńca na ziemię. Rozprostował
plecy i podszedł do Miśka. - Co to znaczy że jesteśmy odcięci!?
-Wygląda na to że obszar na którym jesteście został otoczony przez ogień. Nie dacie rady się przebić.
Zostańcie gdzie jesteście, wezwę helikopter ratunkowy.
-Odmawiam wieża jeden. -odpowiedział stanowczo Joshua. -Pożar depcze nam po piętach, jeśli nie
przestaniemy się poruszać to wkrótce się podusimy! Gdzie dokładnie jesteśmy odcięci?
-Ze wszystkich stron, cały obszar od rzeki do wieży Daniela został już pochłonięty przez pożar. Jeśli
się nie mylę to wieża także poszła z dymem. Nie macie po co tam wracać.
Dziewczyna stała przerażona z boku i cicho obserwowała sytuację. Jedno spojrzenie wystarczyło
Misiowi żeby wiedzieć jak blisko jest do kolejnego wybuchu histerii. Jelonek stał obok niego i kaszlał
sporadycznie. Przemyślał dokładnie sytuację i nacisnął przycisk.
-Od wieży Jelonka do mojej jest kilka kilometrów, prawda? To oznacza że moja wieża jest jeszcze w
całości, mam rację?
-Raczej tak, ale nie na długo.
-Wezwij grupę ratunkową prosto do mojej wieży, tam się z nimi spotkamy.
-Da się zrobić. -zawahała się chwilkę.- Uważajcie na siebie, proszę.
-Będziemy. Obiecuję. -zanim skończył zdanie, Daniel już był gotowy do drogi, podniósł nastolatka i
ruszył przed siebie. Mieli określony cel, znali drogę, więc nie było czasu do stracenia.
***
Kiedy dotarli do przeszkody, dym był gęsty jak mgła. Ledwo widzieli kilka metrów przed sobą.
Wdzierał się oczy, palił gardło i nie pozwalał odetchnąć. Ta mała chwila wytchnienia gdy się
zatrzymali była im bardzo potrzebna. Misiek wyglądał bardzo blado, był wyraźnie zmęczony
niesieniem chłopaka, mimo że często się zmieniali. Oparł ręce na kolanach i ciężko oddychał. Jelonek
wyglądał trochę lepiej, trzeźwiej patrzył przed siebie i oddychał głębiej. Przeszli kawał drogi, ale
dopiero tutaj pojawiły się schody. Przed nimi znajdowało się strome zbocze, pochylone o jakieś
trzydzieści-pięć stopni, najeżone ostrymi skałami. Z samego szczytu zwisała gruba, solidna lina do
wspinaczki. Wejście na szczyt będzie trudne, ale zaoszczędzi im kupę czasu.
-No jesteśmy prawie na miejscu.- stwierdził Daniel. -Teraz nie czas na odpoczynek.
-Daj odetchnąć staruszkowi. -wykaszlał Misiek.
-Skoro i tak mamy jedną linę, to wejdziemy dwójkami, ja wezmę chłopaka. Ty sobie odsapnij,
dołączycie do nas na górze.
-Niech ci będzie. -zawahał się, ale ulżyło mu że może sobie odpocząć. Był na wyczerpaniu swoich sił,
a teraz to właśnie one były najważniejsze. Daniel podniósł nastolatka i dźwignął go na plecy. Był dość
ciężki, ale przynajmniej się nie rzucał, czasami tylko trochę mamrotał coś pod nosem. Sprawdził czy
lina ich utrzyma. Wyglądało to solidnie. Chwycił się jej, i powoli parł na przód. Joshua obserwował to
z podziwem. Młody zapierał się nogami z całej siły, był skupiony jak nigdy wcześniej. Miał do
przejścia jakieś piętnaście metrów stromego wzgórza. Wspinał się powolnie i z rezerwą. Myślał że
będzie trudniej. Wspinaczka była jego hobby, wręcz obsesją. Nie było to wyzwanie, lecz zachowywał
ostrożnie, upadek stąd mógłby być niebezpieczny, zwłaszcza z takim obciążeniem. Nie przestawał się
poruszać, cały czas szedł przed siebie. Wiedział że jest już blisko. Podniósł wzrok żeby zobaczyć ile
mu zostało, akurat w idealnym momencie żeby widzieć stalowy przedmiot z siłą uderzający go w
skroń. Momentalnie puścił się liny i spadł w dół z impetem. Z gardła wydarł mu się krzyk. Opadali z
zastraszającą prędkością, obijając się o każdy pojedynczy kamyszek. Misiek zerwał się na równe nogi.
Przeklął swoją głupotę w myślach i ruszył na ratunek. Na niewiele się to zdało, całe zdarzenie zajęło
może z kilkanaście sekund. Jelonek stoczył się ze zbocza prosto pod jego nogi. Zaraz obok niego
zwalił się chłopak. Z głowy Daniela lała się krew, był wyraźnie poturbowany. Oczy zaszyły mu mgłą.
Kark chłopaka nie wyglądał lepiej, wyglądał raczej jak łokieć niż kręgosłup. Oboje zmarli na miejscu.
***
Mimo temperatury jaka panowała, dostał gęsiej skórki. Z podniecenia się trząsł, kręciło mu się w
głowie. Na początek jeden, teraz czas na drugiego! Iskry płonących drzew uniosły się do nieba z
rozbawianiem. Tańcowały w powietrzu widocznie ucieszone całym zdarzeniem. Jeszcze tylko jeden
ludzki śmieć stał na drodze do upragnionego raju. Ale już niedługo...
***
Joshua stał nad nimi sparaliżowany. Stałby tak jeszcze całą wieczność, gdyby przeraźliwy krzyk nie
przeciął powietrza. Zupełnie zapomniał o obecności dziewczyny. Schowała się za jego plecami,
zakryła usta dłońmi i szlochała w niebogłosy. Wstrząsnął nim nagły dreszcz, odwrócił wzrok od
makabrycznego widoku i zwymiotował. Ciała leżały niedaleko siebie, wykrzywione w nieludzkich
pozach. Nie powinienem był mu pozwolić! Uczucie nagłej straty wstrząsnęło jego piersią. Płakał jak
dziecko, bolał go brzuch i kręciło mu się w głowie. Pochylił się nad zwłokami dawnego przyjaciela. Z
otwartej rany nadal sączyła się krew. Przez łzy i smutek coś sobie uświadomił. Nie byli tu sami.
Spojrzał w górę, prosto na zbocze. Ogarnęło go uczucie bycia obserwowanym. Ścisnął mocno
dziewczynę za rękę. Raptownie przemógł osłupienie i zerwał się do biegu. Biegł przed siebie nie
zważając na przeszkody. Łykał słone łzy, dusił się dymem, ale nie przestawał biec. Zaraz za nim
podążała dziewczyna. Zmuszona przez jego uścisk, dotrzymywała mu tempa. Misiak dosłownie czuł
jakby był śledzony. Jakby znajdował się wewnątrz najgorszego koszmaru. Mimo zmęczenia poruszał
się szybko, ale wydawało mu się jakby stał w miejscu. Widok rozprutej głowy Jelonka wgryzł się w
jego umysł. Wiedział że jak się zatrzyma to skończy podobnie. Dym gęstniał z każdą chwilą, ciężko
było trzymać oczy otwarte. Odpuścił sobie wspinaczkę, pobiegli naokoło. Przedzierał się przez gałęzie
i krzewy gołymi rękami, nie dbając o swoje zdrowie. Był zdeterminowany żeby dotrzeć do wieży.
Pędzony strachem nie zwolnił nawet na moment. Poczuł niewielką ulgę gdy rozpoznał znaną mu
dobrze ścieżkę. Tą samą którą szedł Jelonek, gdy chciał go odwiedzić. Ścisnęło mu się gardło. Czemu
akurat tak musiało się stać, krzyczały jego myśli, wirujące jak rozszalały huragan. Zwolnił dopiero na
polance przed drewnianym schronieniem. Teraz dopiero poczuł swoje zmęczenie. Ledwo oddychał,
nogi miał jak z waty a usta tak suche jak pustynny piasek. Wspinał się po schodach u kresu sił, czuł
jakby zdobywał górski szczyt. Dziewczyna podążała posłusznie w jego cieniu. Była w wyraźnym szoku.
Wspięli się po schodach. Otworzył drzwi, i wpadł do środka. Szczelnie pozamykał wszystkie okna.
Dopiero teraz, wyglądając przez nie, zobaczył piekło w którym się znajdował. Mysza nie kłamała z
tym ogniem który odciął im drogę. Naprawdę nie miał dokąd uciec. Szkarłatne słupy ognia
przedzierały się przez noc, oświetlając cały teren. Dziewczyna położyła się na łóżku. Oddech miała
miarowy i bardzo płytki. Prawie od razu odleciała. On sam opadł ciężko na krzesło ustawione na
wprost wejścia. Jego przekrwione zmęczone oczy obserwowały z uwagą najmniejszy ruch za oknem.
Miał bardzo złe przeczucie że to nie koniec.
Niedługo musiał czekać na podpalacza. Jednak wydawałoby się że minęły godzinny. Pojawił się na
schodach kilka minut po nich. W jego ręce spoczywała słabego wykonania siekiera. Joshua przyjrzał
mu się uważnie. Wyglądał bardzo blado, był wychudzony i bardzo zarośnięty. Długie, tłuste i rzadkie
kruczoczarne włosy opadały mu na ramiona. Na twarzy malował się uśmiech z żółtych jak słonecznik
zębów. Szedł w stronę wejścia powoli, jakby czerpał przyjemność z każdego kroku. Chwycił klamkę i
spróbował otworzyć drzwi. Gdy natrafił na opór, zrezygnował, i zamiast tego uniósł siekierę do góry.
Od spotkania dzieliły ich teraz tylko sekundy. Niedźwiadek obserwował go czujnym ostrożnym
wzrokiem. W momencie gdy siekiera opadła ciężko na klamkę, wiedział że nie może zmarnować
takiej szansy. Albo on, albo oni. Zmusił swoje mięśnie do ostatecznego wysiłku, zerwał się z krzesła i
runął w drzwi. Z hukiem je wyważył, uderzając podpalacza. Oboje ciężko opadli na barierki, które pod
nagłym ciężarem ugięły się i złamały. Zlecieli prosto w dół, otoczeni gradem drzazg. Spadał kilka
dobrych minut, a przynajmniej takie miał wrażenie. Uderzenie o ziemię wywołało nagłą falę bólu. Na
krótką chwilę stracił świadomość. Cały świat zawirował, w uszach mu dzwoniło. Z trudem obrócił się
na plecy. Czuł jak żebra wbijają mu się boleśnie we wnętrzności, nie był w stanie się ruszać. Widział
jak podpalacz wstaje chwiejnie i po prostu odchodzi. Szybko znikł mu z oczu. Nie mógł w żaden
sposób zareagować. W tej pozycji było jednak coś niezwykłego. Teraz gdy znajdował się w centrum
pożaru, leżąc na plecach, widział setki iskierek, małych ogników próbujących dorównać gwiazdą.
Wzbijały się żałośnie ku niebu, żeby opaść z zawodem na ziemię jako popiół. Jemu jednak wyglądały
na przepiękne czerwone ptaki, na tle szarego pochmurnego nieba. Odnalazł w tym obrazie ukojenie.
Odpływał powoli, zatopiony w swoich myślach. Leżał więc tak w błogim stanie zamyślenia.
Pozostawiony sam sobie. W gdybaniach i niepewności.
***
Złamana noga włóczyła się za nim gdy parł w agonii przed siebie. Nie wiedział w jakim znajduje się
stanie, w sumie to nawet go to w ogóle nie obchodziło. Liczyło się teraz tylko żeby uciekł w objęcia
ognia. Upadek z tej przeklętej wieży omal go nie zabił. Uznał to za dość zabawne, wiedział że dzisiaj
spodka się ze śmiercią, ale nie w ten sposób. Musiał to zrobić tak jak sobie wymarzył. Taki miał cel,
nic innego nie miało już znaczenia. Odkaszlnął solidnie. Metaliczny posmak wypełnił mu usta. Krew
zalewała mu płuca, nie czuł lewego barku oraz poruszał tylko jedną nogą. Mimo bólu i protestów
ciała, szedł dalej. Ale nie zaszedł daleko, wystarczyło tylko żeby znalazł odpowiednie miejsce. Z dala
od natrętnego dźwięku helikoptera. Opadł na kolana w dość gęstych krzakach, głowa bezwładnie
opadła mu na pierś. I cierpliwie czekał aż ogień go dosięgnie. A gdy już do tego doszło, nie walczył z
tym, przyjął go z rozkoszą i uśmiechem.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt