Deliryczny sen ,opowieść prawdziwa:
Śmierci oblicze ujrzałem we śnie ,ciało me tkane było przez powietrze przejrzyste lekkie surowe i zimne. Dreszcz agonii dotykał szarpiąc me bolesne lice, a błogosławieństwo szeptu jego oznajmiało grzech. Dusza wyrywała się z ciała jak by była zlękniona i spragniona wolności, a umysł mój sparaliżowała swoista deliryczna myśl , myśl nad stratą żywota w obliczu swej wieczności. Więc widząc objawiający się cień ,paraliżujący wzrok ,chciałem wydostać się z głębi , otchłani ciemności. Ratowałem się jak mogłem... Tak bardzo krzyczałem, lecz milczenie jego było, niczym echo słów odbijające się od gołych głuchych ścian ,na, których widziałem kalejdoskop bliskich jak na wizji w opustoszałym kinie. Wszystko nagle używszy zrozumiałem, iż nadszedł mój czas. Usłyszałem ostatni rytm ,tą pieśń mego serca , tchnienie życia, które jeszcze we mnie pulsuje żywi ciało i tka duszę. W pewnym momencie zrozumiałem to wszystko co mnie dotyczy i otacza: to żywe i to martwe ,ciało i krew ,duszę i grzech ten ogień... A jednak , niezmiernie próbowałem zaczerpnąć powietrza. I znów ratowałem się trzymając dłoń na swojej piersi, dłoń, która szukała serca ,pulsu jego ... A ono już biło z lekkością swoich ostatnich sił jak motyl skrzydłami dotykało lekko mą pierś poruszając nią drgało, pieszcząc powietrze ,które zaczerpnąć ciało me chciało. Śmierci mej twarz ,anielskie blade oblicze prawdy sumienna kamienna maska pośmiertna , odliczała sekundy życia mego, jak złoty wielki zegar na dłoni księdza namaszczającego mnie olejkiem zbawiciela... Moja dusza przywołując litanię modlitwy, broniła się, broniła się przed śmiercią obliczem sprawiedliwości. Zlękniony bez oddechu i nadziei walczyłem ostatkiem sił . W zwierciadle wiecznego wzroku niebiańskiego żyłem na jawie ,a czas zatrzymał się nagle. I wszystko zamarło! Umierając w delirycznym koszmarze krzyknąłem mamo , a on usłyszawszy mój okrzyk zbudził się nago i podszedł utkany z wiatru w świetle swego zimnego ciała szeptał i ślinił się nad mną ,mówiąc : Nie lękaj się nagi to dwudziesta minuta twego żywota oznajmiła twój czas i wyrwała z kamiennego wiecznego snu ,zimnego letargu. Wyrywa twą duszę niezmiernie oszalałą znaną jako twą słabość już w życiu umarłą ,nic nie wartą ... Więc obudź się w mieście stojących spróchniałych krzyży ,wieżyc krzywych opustoszałych domostw ,miejsca tysiąca pielgrzymów . Opatrz nadzieją wzrok umarłych i ich nagie ciała. Pozdrów duszę wszystkich ludzi ,ludzi ,których już nie ma w świetle księżyca, zimnej ziemi ,kamienia ,cienia i wytchnienia... Bowiem umarłeś dziś jako dwudziesty syn w godzinę narodzin błogosławionego nienarodzonego... Karmiąc bielą ciała swego ziemię skruszałą, odbędziesz drogę ,którą w zamyśle wyznaczyłeś. A droga będzie długa wieczności znajoma... Droga wiodąca ku szczytu dachu nieba. I szepcze do ucha dalej: Bowiem, tam przybędzie biały kruk symbol niewierności . I oznajmi ci słowa tajemne , którymi wyznaczysz nową drogę ku życia w świetle księżyca słońca i wiatru ,którego już smaku nie zapomnisz. A życie będzie tylko złym snem , snem poruszającym twe sumienie ku poszukiwaniu skruszałych swych kości...
I. Życie
II. Miłość.
III. Objawienie.
I mówił szeptem dalej: Kości skruszałe odblaskiem pamięci twej, a życie celem podrożą w nieznane. Skorupa ziemi obliczem piekieł ,a wojną w niebie twa pamięć. Twe usta blade zimne, tchnieniem zrozumienia, a skóra pokarmem ziemi ,dłonie złożone swoistym skarbem splecione różańcem twym grzechem. Wiecznością twe imię , me objawienie krzyżem. Deliryczny sen spowiedzią ,a szept mój ukojeniem. Tak bardzo chciałem się wyrwać obudzić ,lecz nie mogłem, a sen stawał się wizją , pamiętną mi sumienną odpowiedzią na pytania ,które zadaję sobie od lat. Więc odwiedza mnie o wy anioł często nawet za dnia szepcząc słowami dla, których oznajmia się jako biały albinos król grzechu. W symfonii swego szeptu cichego namiętnego ,objawia się nago bez twarzy z dłońmi i palcami do ziemi .Wygląda jak mój cień przed światłem słońc zaćmionych księżycem. I śmiercią , słowem swych tajemnic, żywi mnie poprzez sen ,ten deliryczny rytm serca mego, serca wciąż głodnego . Powieki opadają kiedy on nadchodzi a uszy wprost pękają ,kiedy zaczyna śpiewać ,więc pragnę ,być piórem ,które trzymam w ręku, lub kroplą atramentu na krawędzi pióra. Wszystko objawia się w głębi serca mego, którego osierdzie jest głębiną duszy, żywicielem ciała i genetyką krwi mej , a sen modlitwą upragnioną wizją ,wizją poruszającą sferę uduchowienia. Tym celem śmierci nieuniknionej , która nadchodzi jak sen w cieniu nocy bez słowa cicho szepcząc namiętnie o miłości , jak anioł sumienia tak bez wytchnienia ,bez przerwy ... Widząc światło , słysząc głos omawiam z nim życie, życie budzące sobą tą genezę trudu mego ,bowiem jestem uparcie wpatrzony w sen , sen dla którego śmierci anioł opatrzył swą drogę w słowach i wyrazach poruszających sumienie me. Sumienie, które jest trudne łagodne opętane tajemnicą śmierci. A twarz moja jest w bieli cieniu jego płomieniem , odbiciem zwierciadłem własnego ja. Mruczącą anielską powłoką słowa pisanego poprzez przewodnictwo jego . Milcząc poruszam się w świecie tłumie opustoszałych dusz trzymając się anioła, którego słyszę i słucham ,bez przerwy tak bez wytchnienia . On patrzy, szydzi czasem i ciałem moim się karmi, liżąc mnie po szyi obiecuję wiele. Jak sen spływający z powiek moich porusza się po moim ciele. Stoi tuż obok, czasem patrzy i naśladuję mnie jak giermek . A czynami swoimi pochwala , tańcząc w dumie swej skromnie patrzy, me życie podziwia i czasem straszy ,szepcze i klaszcze skrzydłami, kiedy upadam zapity winem. Kiedy wołam życie zaklinam swą siłę. Jest jak płomień, cień i słońce ,a oczy ma jak wąż i skórę, która skry rzucają ,rzuca niczym miecz w mą szyję, niczym kielich wina, niczym me oblicze , oblicze pianej duszy żyjącej bez wytchnienia w porażającym cieniu, mroku swego dumnego sumienia ...
Dekalog:
Tak więc idąc poprzez życia swego ostoję , wyrażam sobą chęć zrozumienia duszy , która swą ideą przypomina demoniczną opowieść. Dla której wszystko co było jest złudne objęte obyczajem wyobrażeń koszmarnych snów, snów , które przypominają sobą zjawiskową ideologię śmierci. Więc jestem snem żyjącym w zwierciadle codzienności, codzienności która jest wyjątkiem wyrwanym z teraźniejszości swych dni. A Ciało me jest świątynią żywicielem ducha świętego. Choć me skromne posłanie w którym się objawiam jako człowiek jest objęte tajemnicą jest domem świątynią życiodajnej duszy to i wiem iż demon ,którego oddech czuję za plecami wyraża obojętność wobec mojego życia. I włada mną niczym kat mieczem nad strugą krwi uciętej głowy zlęknionego skazańca. Tak więc nie mam wyboru i wlekę się przed nim ,niczym mój sen wyraz przemijających dni , tych wszystkich obojętnych służebnych jemu chwał. Chwał , które są kluczem ku bram opustoszałego cmentarza ,cmentarza skupiska świętej pamięci życia , pamięci ludzi i ich krzyża bólu. Bólu trawiącego jak piekielny ogień ich ciała. Ludzi tych ,którzy w mych wizjach są przyjaciółmi, jak że mi bliskimi . Ciało i krew pokarmem :duch i jego majestatyczna świątynia jest granicą pojęć ludzkiego zmysłu, a jednak jest genem kluczem powstania życia. Sprostowałem słowa , którymi władam tak przemawiając buduję swoisty wzór obyczajowości mego ducha, ducha dla którego życie jest pełne poruszających ciekawych chwil. Więc poprzez stanowcze słowo ,które jest dla mnie trudem objawiam się jako człowiek o twarzy demona , demona który chwali swe życie i wielbi obnażać się w słowach . Tak więc wiem , że instrumentalną stroną mego życia jest cel ku poszukiwaniu prawdy. Prawdy objawiającej życie wieczne. Bowiem to mój cel , wyraz ducha, ducha wyjątkowo chłonnego światła wiekuistego tego ciepła . Objawienie się we śnie anioła jest dla mnie poruszającą zmysły pokarmem , bowiem cud jego jest paraliżującym me ciało kluczem, kluczem ku zrozumieniu swego powołania. Eksperymentując z własnym ciałem zbliżam się do niego i tłumaczę sobie, iż jestem już bliski rozwiązaniu zagadnienia , zagadnienia , które jest światłem mojej postury , postury człowieka w którym duch obudzi się we śnie wiekuistym i zmartwychwstanie w dniu sądu ostatecznego jako król snów.( Proroctwo ksiąg tajnych prozaiczna opowieść historyczna wymawia sobą słowa ,których metafora jest zawsze fundamentem życia , skłania lud ku modlitw jak i czci , lecz dla mnie jest formułą słów prowadzących ku poszerzeniu granic zmysłu. To wzór żywota w cudzie świętobliwości jak i doskonałości człowieczeństwa.)
I.
Idę poprzez sen , ten odsłaniający obrazy paraliżujące moje ciało i ducha. Przybył; w zdumieniu spoglądam w jego posturę , patrzę i podziwiam jego długie wyraziste białe dłonie , o palcach delikatnych i jak że zimnych. Mój słuch wytężam i czekam ,aż przemówi. Jest niczym mój wierny przyjaciel , jak że mi bliski. A jednak czuję w głębi serca dystans ku jego nie odsłoniętego nagiego ciała , bowiem z szacunkiem podziwiam cud nadejścia chwil na, którą tak cierpliwie czekałem. Patrzę w jego wielkie czarne oczy , okrągłe wyraziste i błyszczące. On spogląda na mnie i otwiera usta, usta z, których wydobywa się jak, że niebiański głos , głos ,którego nie zapomnę. Choć język, którym włada jest dla mnie nie zrozumiały , a cień jego jest złoty osłonięty bielą mego ciała to wiem w głębinie serca mego po co przybył. Ten biały anioł syn Lemona ojciec siedmiorga dusz. Uwielbienie przypominające błogie tchnienie oszołomiło mój zmysł , a on wiedział dla czego chylę głowę bowiem byłem zawstydzony sobą , przed majestatyczną postacią , jak że silną. A jednak wyraz mego ciała wzbudził w nim ciekawość ;podszedł , podniósł swą prawą dłoń swym długim palcem wskazał me prawe oko i powiedział: Te oko to źródło twej duszy ono jest żywicielem twych potomków, więc zrozum synu , że czas jest ci bliski, a ciało twe skruszeję, kiedy odejdą od ciebie anioły opaczności. Bądź sługą swego krótkiego żywota , bowiem ja przybyłem jako ten którego się lękasz. Zrozum mój śpiew , słowa ,które ci są tobie nieznane. Bowiem to język dusz, źródło mojej namiętności. Namiętności prowokującej twe serce ku walki ze sobą. Patrzyłem słuchałem i słuchałem sen stał się wyrazem języka dla którego wizja była słabością bowiem pragnąłem poczuć jego siłę. Być jak on. Wiedziałem , że nadchodzą dni w których będę osłonięty jego skrzydłem, bowiem on nie przychodzi bez potrzeby celu.
II.
Oczy , jak że czarne , jak że wielkie były niczym księżyce okrągłe chwalebne. Patrzyłem w nie zdumiony i podziwiałem. A w umyśle moim tysiące słów nagle narodziło się , niczym poezja miłosierdzia. Świat stał się dla mnie pojętnym obliczem źródłem tysiąca słów. Odkryciem niepokalanych tajemnic, tajemnic błogosławionym krzyżem. A jednak stałem jak zamarły bez ruchu wpatrzony w postać jak , że namiętną o piersiach do ziemi i dłoniach wielkich niczym skrzydła orle na których palce zdobiły ciało swe . Były wyrazem jego siły mądrości , były zimne lecz prawdziwe niepojęte wzrokiem. Oblicze jego przysłoniło moje ciało cień stał się złoty a poświata jego była ciepła. Czułem się bezpiecznie czekałem na słowa , które wydobędą się z ust jak że bladych zimnych. On stał i patrzył nagi mówiąc szeptem: Stałem się tobą , w sercu zimnym płomieniem, tlącym się życiem. Stałem się boleścią , twym słowem ,a moim pragnieniem, bowiem jesteś wyborem zjawiskiem piekłem. Więc tłumacz słowa me i patrz w moje oczy, tam odnajdziesz swe odbicie zwierciadło żywe. Widziałem ,że każda sekunda staje się wiecznością , lecz nie obawiałem się , nie odczuwałem lęku stanowczo podziwiałem wytężając swój słuch. A on wydobywał z siebie głos , głos cudotwórczy . Był niczym żyjące objawienie płonące źródło w swym blasku gorące i jak że żywiołowe. Każde słowo poruszało mą duszę mą wrażliwość do łez. Łez dla których jego dłoń poruszała się po chłodnej ziemi zbierając żniwo mego bólu , bólu które spływało z moich oczu strugą po policzkach bladych.
III.
Wiekuiste marzenie rodziło się w moim umyśle, jak cień spływający z płatków róż, róż kwitnących w rajskim ogrodzie. Poczułem w głębi ducha siłę , niezmierną którą nie mogłem okiełznać. A jednak żyjąc w poczuciu powołania stałem się próżny jałowy surowy wobec siebie. Ciało moje było zmęczone sobą , czułem że nadchodzi dzień, dzień w którym odnajdę się jako jego marzenie . Marzenie dla Którego słowa moje będą wspomnieniem życia mego. Odliczałem czas czekając na dzień przybycia Lemona. A dni wydłużały się były chorobliwie męczące nudne , które gubiły cel swego powołania . Wpatrywałem się w okna szukając zwierciadeł źródeł namiętności, które sobą objawią tęsknotę wspominającą dzień proroctwa mego. A jednak na próżno szukałem znaków , znaków, które objawią imiona dusz , siedmiorga synów , synów diabolicznego anioła ,twórcę mojej wyobraźni.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt