Cześć jestem Zośka i nie piję od jakichś piętnastu minut. Nie jest to może mój rekord życiowy, ale zawsze warto to zaznaczyć, w końcu nie byle jaki kawał czasu.
Właśnie w takich chwilach kiedy dopijam ostatnie piwo i myślę nad zbliżającym się nieuchronnie poniedziałkiem mam najwięcej do powiedzenia. Nie żebym normalnie miała mało do powiedzenia, ot, wyjątkowe natężenie rozgadania.
Tak siedząc, słuchając tego okropnego morskiego wiatru za oknem, dziękując niebiosom że żadna mewa nie wydaje tych swoich dziwnych dźwięków nigdzie w pobliżu, przeglądam Facebooka. Użyteczna rzecz, mogę podglądnąć w jaki sposób marnują swój czas moi wspaniali znajomi. Ale oprócz tego czasem ktoś "polajkuje" czy udostępni jakiś fajny artykuł. I dziś właśnie natrafiłam na jeden z tych ciekawszych. "Sukces czy szczęście" - zaintrygował mnie sam tytuł. Co upoważnia autora, do sądzenia, że muszę dokonywać wyboru?
Mocno spłycę teraz ten artykuł, powiem że sprowadzał się do wniosku, że sukces okupiony jest rezygnacją z wielu przyjemnych aspektów życia i niejednokrotnie odbiera nam możliwość bycia szczęśliwym.
Bujda na resorach, cyrk na kółkach i kolorowa zebra.
Ja wiem doskonale, że ludzie to zwierzęta, które używają sztućców, jesteśmy prości jak konstrukcja cepa zamknięci w swoich zbyt trudnych głowach... ale żeby zaraz aż tak?
Sukces przyćmiewa szczęście w bardzo nielicznych przypadkach. Znam ludzi którym pogoń za i tak niespełniającą się ambicją niszczy związki i relacje, psuje radość i przyprawia o nerwice, ale to marginalny odsetek. Większość ludzi których znam ma zdrowe pojęcie sukcesu, najczęściej bardzo ładnie przeplatanego słowem "pasja" i utrzymuje balans czasowy między tym co kocha a tym kogo kocha. Myślę, że mogę wziąć siebie za przykład.
Pracuję w dwóch miejscach na dobrych stanowiskach, żyję dobrze i wygodnie, a moje aktualne zmartwienie to kiedy wziąć urlop na wyjazd do Bangkoku. A imprezować lubię po całej Europie. I czasu nie mam na nic. Jednocześnie od jakiejś chwili czy dwóch mówię o sobie szczęśliwy człowiek i bardzo łatwo jestem w stanie umiejscowić przyczynę tego stanu rzeczy.
I razem z autorem tego nie do końca poprawnego artykułu powiem - szczęście nasze budują ludzie którymi się otaczamy.
Banalne, oklepane, sztampowe... No ale co ja poradzę? Niby wszyscy to wiedzą, a jeszcze rok temu nie było to dla mnie oczywiste, jeszcze rok temu tkwiłam w toksycznych relacjach ciągnących się za mną łańcuchami przyzwyczajeń i konformizmu. I nie zastanawiałam się nad tym za bardzo. Ani nad tym jak ucieka mi przez palce życie, z którego nie mam co wspominać. Przez dziwny związek w moim życiu nastąpiły prawe trzy lata przerwy. Ale nie chcę już niedomówień, bo zaczynam żyć ponownie. Świeży start, nowi ludzie, środowisko. I początkowe trudności sukcesywnie przekuwały się na nową rzeczywistość. W pracy szło mi nieźle, doszła druga, poznałam wspaniałych przyjaciół i kładąc się spać nie boję się kolejnego dnia.
A mimo to czuję się człowiekiem sukcesu. Oczywiście że mam swoje wzloty i upadki. Najlepsze teksty powstają właśnie podczas upadków, ale patrząc na to wszystko z oddali, śmiało mogę mówić o wygrywaniu życia. Nie wybieram między szczęściem a spełnieniem. Sięgam po obie rzeczy.
I chyba właśnie tu tkwi problem, ludzie są zamknięci w swoich pudełkach w głowach, wolą powariować niż wyjść poza schematy. A ja łamię je wszystkie.
Jeśli praca i sukces, to brak czasu na życie towarzyskie. Jeśli bogate życie towarzyskie, to marna praca, marna płaca.
Nie chcę oczywiście stawiać się jako ideał, wad mam mnóstwo, nawet moje zalety nimi bywają, szczególnie gdy słyszę wypowiadane z przekąsem "pieprzony geniuszu" (swoją drogą, zabawne jak to wyrażenie wbiło mi się w pamięć). Bez myślenia balansuje na granicy adrenalinoholizmu (?) a zwykłej głupoty. Cóż, nikt nie jest idealny, to ja też nie będę.
Przypominają mi się wersy:
"Dorosłe dzieci mają żal i przepalone płuca
Permanentny smutek nawet kiedy sukces do drzwi puka"
Kurde, coś w nich jest. Patrzę na ludzi łakomie zapisujących się na kursy i wykłady "jak być szczęśliwym", "jak odnieść sukces", "jak nie zwariować", "jak żyć" i jest mi po prostu przykro. Widzę siebie sprzed paru lat w każdym z tych spragnionych łutu szczęścia, widzę jak walczą ze sobą i swoimi ramami.
A ja się uśmiecham żyjąc bez wytycznych, słysząc ciągle, jakim infantylnym gówniarzem jestem, szczerząc pysk codziennie w tym zepsutym świecie, słuchając, że życie mi nigdy w dupę nie dało. Oj dało, więcej niż powinno... Ale co z tego? Parę strzałów w dupę sprawia że nie możemy chodzić z podniesioną głową? Gdyby tak było, Sasha Gray jeździłaby na wózku.
Przydałoby się jakoś podsumować ten w zasadzie krótki wywód okraszony odrobiną alkoholu i nadmiernego optymizmu. Na zakończenie więc polecę truizmami. Nie mam co prawda egzotycznego nazwiska ani hitu na koncie, mimo to myślę że mogę czasem; nie bój się sięgać po to czego chcesz. Chcesz być szczęśliwy - a bądź. Chcesz odnieść sukces - a odnieś. Nie daj sobie wmówić że nie można. Nie daj się zamknąć w etui.
To była moja prawda o kłamstwie.
W dalszym ciągu mam na imię Zośka, okres abstynencji jednak sukcesywnie skracam.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt