Kto to wie z jakiego powodu człowiek ma potrzebę zapisywania myśli, emocji?
****
Budzik pokazywał siódmą, a moje zmęczone ciało, jakby nigdy nic, nadal spoczywało w pościeli. Nie chciało mi się wstawać, jakaś część mnie uporczywie trzymała się snu.
Ostatnio, praca i to moje pisanie dziurawiły mi życie, byłam w całkowitej rozsypce. Nie dalej jak wczoraj, zwierzyłam się Andrzejowi:
— Może powinnam coś z tym zrobić ?
— Ciekawe, co tym razem ci nie pasuje — zaczął z powagą w głosie. — Kłopoty w pracy nie są to dla ciebie pierwszyzną. wytrzymasz, ale musisz trochę odpuścić... Oboje doskonale wiemy, że nie ma powrotu do dziennikarstwa z czasów przed wynalezieniem internetu...
On mówił. Ja słuchałam.
Mój mąż jest niepoprawnym optymistą, lubi myśleć, że zawsze gdzieś za horyzontem czai się jednak światło. Zgadzam się z nim, o ile mnie przekona. Tak, czasem trzeba zmierzyć z najgorszą prawdą, spojrzeć na życie z dystansu, uodpornić się na zmiany i wszelkie świństwa, które nas spotykają. Miałam wiele okazji, by wyrobić sobie grubą skórę, ale chyba nadal nie jestem przygotowana na wszystko, z czym mamy dziś do czynienia. Świat nie przestaje zaskakiwać i rozczarowywać. Dużo o tym rozmyślałam, aż wreszcie przyszedł czas, że powiedzieć sobie basta i wyruszyć w poszukiwaniu szczęścia, znaleźć mój idealny dzień i uwolnić się od starej historii i zacząć opowiadać nową... Piękno krótkich wakacji jest tuż, tuż, za chwilę będziesz wolna. Nie zatrzymuj się, głupia, zganiłam się w duchu, spuszczając powoli nogi z łóżka.
Z kuchni dochodził radosny szczebiot Zosi. Zapewne starym zwyczajem przekomarzała się z dziadkiem przy śniadaniu.
Nie wiem, jak znalazłam się pod prysznicem. Cudownie chłodna woda na dobre wróciła przytomność umysłu. Wrzuciłam wyższy bieg, z szafy chwyciłam sprawdzone, przetarte na kolanach dżinsy i po niecałej godzinie siedziałyśmy już w naszym starym kombi. Zosia podskakiwała z radości na tylnym siedzeniu.
— Chyba postradałaś zmysły — stwierdził Andrzej, spoglądając na mnie uważnie przez niedomkniętą szybę samochodu.
— Powinnaś pobyć trochę sama, odpocząć od pracy i od nas, ale rób jak chcesz.
Paplanie Andrzeja tym razem działało mi na nerwy.
— Ech, nie martw się, proszę. Dwie godziny i będziemy na miejscu — odparłam i ruszyłam drogą pod górę, nie oglądając się za siebie.
Długo jeszcze czułam na plecach zatroskany wzrok Andrzeja.
— Chyba miał rację, ale wszystko mi jedno, jadę i już — wyszeptałam, przemykając przez świeżo oddany do użytku, nowoczesny, drogowy tunel pod Martwą Wisłą.
Mój ukochany Gdańsk pięknieje z każdym rokiem, a określenie "Ojczyzna dzielnych ludzi" bardzo do niego pasuje, pomyślałam z dumą, mijając rogatki miasta.
Nostalgia równie szybko ulotniła się jak mnie naszła. Musiałam być maksymalnie skupiona na tym, co robię. Trzymanie się prawej strony drogi okazywało wcale nie takie proste. Oczy kleiły się, obolały kark sztywniał. Robiłam wszystko, by Zosia nic nie zauważyła. Za wszelką cenę pragnęłam dotrzymać danej jej obietnicy, nie popsuć wymarzonych wakacji. Tak bardzo chciała pobyć tylko z babcią nad wielkim morzem, pobawić się na plaży uwolnionej od dzikiego tłumu plażowiczów. Bieganie za mewami to, to co kocham najbardziej, powtarzała, gdy kładłam ją spać.
****
Mniejszy niż zwykle ruch nie korkował głównej drogi i w miarę szybko dojechałyśmy na miejsce.
— Tadam! Nareszcie przyjechały moje dziewczyny! Zapraszam.
W progu wygodnego, bezpretensjonalnego pensjonatu powitała nas rozradowana Natalia — dość wysoka kobieta w średnim wieku, o zaróżowionej cerze, odziana jak facet, w niebieskie spodnie na szelkach i nieskazitelnie białą koszulę. Robi to świadomie, twierdząc, że takim ubraniem dodaje sobie pewności siebie. Mnie otuchy dodają: spodnie i marynarki, a także niektóre perfumy. To mój pancerz, czasem komunikat. W zeszłym roku Natalia nie wydawała mi się rozmowna w tej kwestii...
To sztuka wiedzieć, kiedy przestać, zaświtały mi w głowie wielokrotnie cytowane przez Andrzeja słowa Agathy Christie, więc porzuciłam temat i zaczęłam się rozglądać wokoło.
Otaczające dom owocowe drzewa falowały w słońcu, w gęstych krzakach rozgadały się wróble. Cudownie! Dotąd nie poznałam ich nazwy, doszłam do wniosku i zrobiło mi się wstyd. Na czystym podwórku, w cieniu długiej, drewnianej huśtawki drzemały dwa znajome koty, nawet nie drgnęły, gdy Zosia do nich podeszła.
— Kochanie, to nie ma znaczenia, nie musisz się przejmować. Najważniejsze, że tuż za płotem cudownie szumi morze — próbowałam ją pocieszyć.
Ku mojemu zaskoczeniu wcale nie wydawała się zawiedziona. Była w wyśmienitym humorze.
Prędko złożyłyśmy bagaże w pokoju na piętrze i nie zwlekając, zeszłyśmy po schodach i ruszyłyśmy przez zadbany warzywniak, prosto przed siebie.
Piaszczysta ścieżka, prowadziła wprost nad plażę. Idąc, czułam się ciągle otumaniona. Doskwierał przykry szum w głowie, oczy piekły. Przed silnym słońcem nie chroniły nawet ciemne okulary. Miałam wrażenie, że cały poranek piłam whisky zamiast kawy. Od linii białej plaży dzielił nas szeroki pas stromych wydm porośniętych kaleczącą stopy, ostrą trawą.
Wszystko przejdzie i będzie pięknie. Jakoś pokonam te cholerne wydmy, próbowałam sobie perswadować.
Tymczasem popołudnie przeszło w późne popołudnie.
Rześkie, nadmorskie powietrze w końcu zrobiło swoje, krew w żyłach zaczęła wartko krążyć, powoli wracałam do żywych. Od dziecka uwielbiałam ten słonawy zapach i ten upojny szum fal.
— Wszystko w porządku, Zosieńko? — zagadnęłam, podbudowana widokiem, ale moja piękna wnuczka na mnie nie patrzyła.
Opędzała się z zapałem od niebieskich ważek, które latały wokół jej główki jak formacja miniaturowych, błyszczących w słońcu helikopterów.
Spod moich stóp śmigały zastępy czarnych mrówek. Czerwone, te paskudnie gryzące, pojawiały się i znikały w kępach trawy i drobnych, żółtych kwiatów, które zdawały się wyrastać prawie z każdego skrawka wydmy. Obłoki snuły się po niebie niczym kłęby różowej waty cukrowej, były jak krzepiąca obietnica dobrego dnia.
Pięknie tu. Może ten nasz wyjazd to nie był taki zły pomysł, przemknęło.
Spuszczony nieopacznie przez Zosię, z cienkiego sznurka, balon pospiesznie wspinał się do góry, jakby po podniebnej drabinie. Nagle niesiony nagłym podmuchem wiatru zakreślił kółko i szybko zniknął w otchłani nieba.
— Czy mój balonik wróci?
Pytanie Zosi zabrzmiało jak wyrzut. Moja mała, cudowna mądrala, w szeleszczącej na ciepłym wietrze przydługiej sukience była wyraźnie niepocieszona. Spojrzeniem gwałtownie szukała we mnie odpowiedzi na pytanie, a ja milczałam, wpatrując się w nią jak w lustro.
Wnusiu, jesteś młodszą wersją mnie. Nie zauważyłam, kiedy urosłaś. W listopadzie skończysz sześć lat. Kiedy to minęło? Ilu jeszcze języków musisz się nauczyć, by zrozumieć rytm przypływów i odpływów, by odróżnić początek od końca. Jeszcze długo będzie błądzić w labiryncie dziecięcych rozważań pomiędzy rzeczą, ideą, słowem, fenomenem i negacją. Czy mogłabym wędrować bez ciebie po bialutkim piasku uwolnionym od ludzi, od ich pośpiechu, od zwykłego zgiełku? — pomyślałam rozczulona.
Czas płynął tak łatwo. Zosia bawiła się nad wyraz dobrze. Podchodząc poważnie do sprawy, coś nagryzmoliła kijkiem na ubitym piasku, po czym z uroczystą miną oświadczyła:
— Całkiem niezły ten koń, prawda? To dla ciebie na specjalne okazje.
I nie czekając na moją odpowiedź, puściła się przed siebie, zadzierając główkę ku niebu. W kącikach maleńkich, ułożonych w różowe serduszko ust igrał promienny uśmiech. Chyba bardzo ucieszyło ją to dzieło.
Warto patrzeć w niebo, bo jest szansa, że zostanie nam w oczach trochę błękitu, przypomniałam sobie słowa ulubionego poety i rozmarzyłam się:
Zosiu, w twoich oczętach na pewno jest jego nadmiar. Tkwimy tu obie, szczęśliwe na brzegu szmaragdowego morza. Możemy bez końca wpatrywać się w pędzone wiatrem chmury. Dzika plaża kładzie się u naszych stóp miękkim dywanem z drobnych kamyków, porozrzucanych jak biżuteria w rozkosznie ciepłym, bialutkim piasku. Sprawdzamy stopami rzeczywistość. Żartujemy, nic nie musimy kontrolować.
Przeskakiwanie na jednej nodze przez nastroszone kupki żwiru okazało się nie lada frajdą. Daleko za nami został zamglony kontur miasta. Zapewne już nie śpi, jak zwykle tętni codziennością, a ja mam ciebie kochanie, nasze morze i tę cudowną ciszę przerywaną rytmicznie szumem fal uderzających o wysoki brzeg. Praca i związane z nią stresy zostały w innym świecie. Nie istnieje ani potem ani przed. Jestem najszczęśliwszą istotą pod słońcem...
I wtedy usłyszałam:
— Babciu, szybko! Popatrz, proszę!
Błogą ciszę rozdarł rozpaczliwy krzyk Zosi. Drgnęłam. Jej twarz przysłaniał grymas strachu. Blada niczym prześcieradło, kuliła się w sobie. Zerwałam się na równe nogi, mój mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. Przebiegłam wzrokiem każdy fragment niezwykłego, wskazanego przez nią obrazu.
— Co się dzieje? Skąd na tym pustkowiu to zamieszanie? Czemu ten pies tak się miota i ujada?
Gdy zrozumiałam, aż dech mi zaparło. Nie było czasu na rozglądanie się. Po chwili już biegłam, gnana zwykłym ludzkim odruchem, tknięta niedobrym przeczuciem. Zosia ruszyła za mną truchtem, płakała. Nasze stopy nieznośnie grzęzły w gorącym piasku. Z wysiłku i zdenerwowania nie mogłyśmy złapać oddechu, musiałyśmy przystanąć. Poczułam, że zasycha mi w ustach, wilgotnieją dłonie. Zosia przywarła do moich nóg, drżała/
Zostaw tego psa! Miałam ochotę krzyknąć, ale w porę ugryzłam się w język.
Uświadomiłam sobie, że nie wolno mi zdradzić najmniejszych emocji. Powinnaś zachować spokój, zapanować nad drżeniem rąk. Może okazać zaciekawienie? To byłoby nawet wskazane, ale nic ponadto, pamiętaj .
Nieznajomy mężczyzna: młody, rosły, dobrze zbudowany, w brązowym garniturze obrzucił nas niechętnym spojrzeniem. Nie mogłam dostrzec koloru jego oczu, ale cały czas czułam intensywność jego wzroku. Klął złowieszczo, był wściekły. Widząc, że się zbliżam, nie rezygnuję, wypuścił z rąk szary, zgrzebny worek i warcząc coś niewyraźnie pod nosem, szybkim krokiem zaczął oddalać się w kierunku pobliskich zarośli.
— Głupia suko, jeszcze tego pożałujesz!
Tylko tyle usłyszałam na pożegnanie.
Mam go z głowy, stwierdziłam w duchu, ale nie byłam pewna, czy jest mi lżej, czy ciężej. Rozejrzałam się machinalnie.
Do grubego pnia samotnego drzewa był przewiązany czarny pies. Wytrzeszczyłam oczy. Co on mu zrobił?
Nie mogłam od psa oderwać wzroku. Ledwo stał, trzęsły mu się łapy. Biedne stworzenie rozdzierająco skamlało i szarpało się, próbując się uwolnić. Cierpiało okrutnie, z pyska ciekła ślina.
Oszalały męczennik! Ten potwór spętał mu szyję i nogi powrozem, a oczy zawiązał brudną szmatą!
Tego było za wiele. Zesztywniałam, z oczu popłynęły łzy, jakby ktoś wbijał nóż w serce.
— Tyle zła jest na tym świecie! Niewiarygodne! Jak to wyjaśnię Zosi?
Nawet wiatr jęknął w gałęziach drzewa. Z wrażenia nie mogłam utrzymać się na nogach, wibrowało w głowie. Zdezorientowana, jedną ręką nerwowo poprawiałam okulary, drugą usiłowałam przyciągnąć do siebie łkające dziecko.
— Co robić? — powtarzałam w kółko, starając się zebrać tłukące po głowie myśli.
Nigdy, dotąd nie czułam się tak bezradna. Zostałyśmy na pustej plaży same: Zosia, ja, przerażona, ranna, czarna suka i dwa martwe szczeniaki. Dwa skurczone maleństwa to była zawartość porzuconego, szarego worka.
— O Boże! — jęknęłam.
Jak to jest, kiedy serce się zatrzymuje? Jak mogło dojść do takiego barbarzyństwa?
Przetarłam obiema rękami mokre policzki, z trudem wracając do rzeczywistości.
Czemu mi się to przydarzyło? Dam sobie radę! Muszę!
Przerażenie krępowało ręce, z trudem dało się oddychać. Modląc się o siłę, w końcu udało mi się rozsupłać sznur, uwolniłam z uwięzi psa. Tylko smutny skowyt, świadczył, że jeszcze żyje. Umęczona suka doczołgała się do worka, drapała łapą, szturchała nosem. Serce krajało się na ten widok, w uszach dudniło. Zosia stała skurczona jak zwierzątko, spoglądając w milczeniu, raz na mnie raz na psa. Była w szoku, drżąca, napuchnięta od płaczu. Przytuliłam ją mocno, siląc się na najczulsze tony. Walenie własnego serca, mieszało się z jej gwałtownym oddechem.
— Wiesz, Babciu...
Tylko tyle zdołała z siebie wydusić, posłała w moją stronę pełne niepokoju spojrzenie.
Cóż to za ciężar dla dziecka, ale i tak jesteś dzielna, moja mała. Tak, tak, to takie trudne do zrozumienia, przemykała myśl za myślą.
Drgnęłam, kiedy coś zaszeleściło w krzakach głogu, tymi tuż za nami.
— Co, to jest? Może wrócił? — wyszeptałam zaniepokojona, nadstawiając ucha.
Odpowiedziała tylko cisza i tykanie mojego zegarka.
Głupio się tak przejmować. Bzdura! — Odetchnęłam, ale tylko na moment.
Po jakiejś minucie nerwowo zaczęłam przeszukiwać kieszenie spodni w poszukiwaniu komórki. Wcisnęłam numer z listy szybkiego wybierania i usłyszałam sygnał.
— Policja!
****
Droga Ewo,
wczoraj, we trzy szłyśmy żwawo mokrą ścieżką pobliskiego parku. Padało, ale to wcale nam nie przeszkadzało. Krople ciepłego deszczu niczym lustro odbijały wszystko. Pachniały lawendą letnich godzin zatopionych w mroku. Były niczym maleńkie obrazki namalowany ręką natury — niepowtarzalne, ulotne, momentami przypominały mi łzy. Napotykając opór liścia kropla rozpryskiwały się na tysiące małych cząsteczek, przybierając jego barwę.
Odcieni zieleni jest więcej niż na palecie Van Gogha. Nieważne, ile! Mam ważniejsze sprawy, uzbierałam ich cały katalog. I wszystko, byłoby dobrze, dałabym radę, gdybym nie czuła się tak bardzo przytłoczona wspomnieniami. Niechciane, a jednak pozostawiają ślad. Nieraz pragnęłam je wymazać z pamięci, ale zawsze okazywało się, że gumka jest brudna.
W drodze powrotnej do domu ściągając smycz, zajrzałam w oczy mojej czarnej suki.
— Widząc takie cierpienie, nawet milkną ptaki — wyrwało mi się.
— Babciu, ptaki milczą, bo właśnie układają się do snu.
Uczę moją wnuczkę, a ona uczy mnie. Jej słowa miały magiczne działanie, pozwalając mi na długą chwilę rozprawić się ze smutkiem.
Takich przeżyć nie zostawiam daleko za sobą. Wracają. Po powrocie ze spaceru, zamiast zabrać się za coś konkretnego, tkwiłam w ciszy i samotności na balkonie, zastanawiając, czego potrzebuję, żeby poczuć się lepiej.
Odpowiedź przyszła natychmiast — tak wyraźna, jakbyś to Ty przemówiła do mnie "Musisz to opowiedzieć, usiądź i pisz". Te słowa były niczym ciepły uścisk. Dały mi moc wyrażenia swojej prawdy, pozwoliły uwolnić się od lęku, uzdrowiły.
Odwzajemniam go teraz, stokrotnie,
Twoja na zawsze
....................................................................................................................................
PS: No tak, zapomniałam ci napisać: Ona wabi się Blizna i nie odstępuje mnie nawet na krok.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt