Siedziałam na ziemi. Przesuwałam dłoń po gładkiej, chłodnej trawie, bawiłam się małymi, twardymi kamykami. Na skórze czułam rozgrzane ogniskiem powietrze, wsłuchiwałam się w trzask płonącego drewna. Ciemność była łagodna i nieprzenikniona, ciszy nie zakłócało nic oprócz świerszczy.
Wdychałam zapach dymu oraz polnych kwiatów. Objęłam nogi ramionami, oparłam czoło na kolanach. Byłam zmęczona, ale nie chciałam zasypiać. Nie lubiłam poranków, zawsze zbyt wczesnych pobudek, chłodu o świcie, niecierpliwości dorosłych, widoku zgasłego ogniska. Nie lubiłam długich wędrówek, od których bolały nogi.
Obróciłam głowę i spojrzałam na ciebie. Spałeś skulony tuż obok, drobny i kruchy jak figurka zrobiona z wierzbowych gałązek. Zasłoniłeś oczy ręką, by nie raził cię blask ognia. Od czasu do czasu pojękiwałeś cicho, więc delikatnie pogłaskałam twoją rękę. To cię uspokoiło. Uśmiechnąłeś się przez sen takim delikatnym, nieśmiałym uśmiechem. Ja uśmiechnęłam się do ciebie, choć nie mogłeś tego widzieć.
Tyle lat minęło! Ciebie już nie ma, zniknąłeś jak słońce, gdy chowa się za horyzontem. Pozostały po tobie wspomnienia, podobne do tęczy, którą się widzi, ale do której nie można dojść, choćby szło się wiele dni. I jeden but. Lewy dziecięcy bucik. Noszę go w swym tobołku, nikomu nie pokazuję. Jest moją tajemnicą. Lubię na niego patrzeć. Przypominać sobie różne rzeczy. Na przykład ten dzień, kiedy cię znaleźliśmy.
Polowaliśmy na wiewiórki. Ja i banda dzieciaków. Wiewiórki skakały z gałęzi na gałąź, kryły się w załomach murów, przemykały po dziurawych dachach opuszczonych budynków: małe kusicielki, obietnica kolacji. Byliśmy w mieście. Nie wolno nam było wchodzić do budynków, ale ciągle łamaliśmy ten zakaz, przeskakiwaliśmy nad szczelinami, skradaliśmy się opuszczonymi korytarzami, szepcząc i tłumiąc oddech; czuliśmy się trochę jak duchy. Często natykaliśmy się na ludzkie szkielety, białe czaszki z pustymi oczodołami wśród zmieszanych kości; staraliśmy się nie zwracać na nie uwagi. Całe miasto było wielkim cmentarzem. Ludzie umarli. Podobno kiedy byłam jeszcze całkiem mała, przyszła zaraza. Oczywiście chciałam wiedzieć, co to takiego ta zaraza.
- To choroba.
- Taka gorączka? Jak wtedy, kiedy wpadnie się zimą do wody i przemarznie?
- Gorsza. Dużo gorsza. To trwało tylko rok. Po roku prawie nikogo nie było.
- A dlaczego my nie umarliśmy?
- Nie wiem.
Nikt nie wiedział. Nie potrafiliśmy zrozumieć, dlaczego zostaliśmy sami. Niektórych ta niewiedza doprowadziła do szaleństwa, jak starą Małgośkę, która wrzeszczała: ,,dlaczego” i ,,dlaczego” dzień i noc, a my nie mogliśmy spać. Inni chyba nauczyli się z nią żyć.
Biegliśmy więc tamtego słonecznego wiosennego dnia opustoszałą ulicą, nie spodziewając się znaleźć nic niezwykłego. Nagle pojawiłeś się ty. Stałeś nieruchomo, podobny do posągu, patrzyłeś na nas nie mrugając, nie uśmiechając się, ani nie płacząc. Pierwsza podeszłam do ciebie. Powiedziałam: cześć! Milczałeś. Nie zareagowałeś, kiedy wykrzywiłam się do ciebie, ani kiedy pokazałam ci język (co ja miałam wtedy w głowie!). Byłeś niemal nagi, chudy, drżałeś z zimna, choć zaczęła się wiosna i zrobiło się ciepło. Przypominałeś nieopierzone pisklę, które wypadło z gniazda, taki byłeś żałosny, zagubiony i przerażony. Miałeś tylko jeden but: zniszczony i brudny, szedłeś więc śmiesznie, lekko utykając. Krążyliśmy wokół ciebie jak sfora zdziczałych psów.
Przyprowadziliśmy cię do obozu. Ludzie przerwali swoje zajęcia, szeptali, małe dzieci wyglądały ostrożnie zza matek.
Wtedy przyszła Anna. Kucnęła przed tobą. Skuliłeś się bojaźliwie, kiedy spróbowała cię dotknąć. Po chwili wstała i oznajmiła:
- Trzeba go wykąpać, ubrać i nakarmić. Na co czekacie? Ruszcie się!
Umyto cię, nakarmiono, nawet jakieś ubrania się dla ciebie znalazły. Tylko butów nie było.
Anna. Lubiłeś ją. Wszyscy ją lubiliśmy. Chwytaliśmy ją za jej gruby, siwy warkocz, a ona śmiała się, próbując nas złapać. Podczas pracy śpiewała, a jej głos niósł się po okolicy. Wieczorami przy ognisku nuciła ciche, dziwne pieśni, pochodzące z dawno minionych czasów, kiedy Ziemia była pełna ludzi.
Czasami, gdy słońce zachodziło, Anna wyjmowała starą, podniszczoną książkę. ,,Dostałam ją od mamy” mówiła. Gromadziliśmy się wokół niej, a ona czytała. Dorośli słuchali w zadumie, niektórzy płakali. Dzieciaki tuliły się do siebie, przestraszone i zachwycone jednocześnie. Dziwne to były historie: o Królowej Śniegu, brzydkim kaczątku, dziewczynce z zapałkami. My też mamy swoje opowieści: pełne opuszczonych domów oraz żalu po utraconych bliskich, ale tamte historie pochodziły z innego świata, z innego życia.
Potem Anna rozdzielała jedzenie. Zebrane w lesie jagody, dzikie jabłka i inne owoce. Czasem mięso zajęcy czy dzikich ptaków. Niekiedy myśliwym udawało się upolować sarnę: nieśli jej skrwawione ciało śpiewając głośno, wszyscy witaliśmy ich radośnie: będzie uczta.
Jedliśmy łapczywie, szybko, jakby to miał być ostatni raz. Ty przeżuwałeś każdy kęs powoli, twoje myśli zdawały się błądzić daleko od naszej gromady, gdzieś tam wśród lasów, potoków, a może jeszcze dalej, pośród gwiazd?
Trzymałeś się na uboczu. Przyglądałeś nam się ostrożnie z mieszaniną lęku i ciekawości w oczach. My przyglądaliśmy się tobie. Mierzyliśmy się wzrokiem. Badaliśmy się oczami. Czekaliśmy, co będzie.
Anna siadała przy tobie i cichutko śpiewała. Ja przysuwałam się do Anny, opierałam głowę na jej ramieniu. Wsłuchiwałam się w tę cichą pieśń, w trzaskanie ognia, cykanie świerszczy. Stefan, jeden z myśliwych, przystawał nieopodal, ostrzył nóż. On też słuchał.
To Stefan zrobił ci drugi but. Nie pasował do pierwszego, ale był chyba dość wygodny. Bez niego byłeś bezradny jak niemowlę. Miałeś tak delikatną skórę, że boso mogłeś chodzić tylko po trawie, patrzyłeś cały czas w dół, omijałeś kamienie, niepewnie wyciągałeś przed siebie ręce. Złośliwi chłopcy podrzucali ci specjalnie małe ostre kamyki lub chwytali za rękę i przeciągali przez kałuże. Anna ostro ich wtedy karciła. Było w tej twojej bezbronności coś takiego, co i mnie kazało stawać w twojej obronie. Raz mocno ugryzłam jednego chłopaka w ucho, aż krew poleciała. Pamiętasz? W końcu przestali cię zaczepiać.
Buty pozwoliły ci chodzić na wycieczki po lesie, bawić się w berka i w chowanego, wędrować ulicami wymarłych miast. Zaglądaliśmy razem przez okna: wszystko pokryły kurz oraz odłamki szkła, gdzieniegdzie połamanych mebli strzegły szkielety. Patrzyłeś na nie z mieszaniną lęku i ciekawości, jakbyś widział je po raz pierwszy. Milczałeś. Od przybycia do nas nie powiedziałeś ani słowa. Czasem uśmiechałeś się tylko. Niekiedy płakałeś przez sen. Nawet nie znaliśmy twojego imienia. Anna nazwała cię Jankiem.
- Ty jesteś Janek. Ja jestem Ewa – tłumaczyłam cierpliwie. Czułam się za ciebie odpowiedzialna. Pilnowałam cię, mówiłam do ciebie i za ciebie. Stałeś się częścią mojego życia.
Wędrowaliśmy razem po lesie, tu tam. Pewnego dnia poszliśmy razem do miasta. Tylko we dwoje. Wchodziliśmy do pustych mieszkań. Oglądaliśmy wyblakłe fotografie (Anna mi kiedyś takie pokazywała). Otwieraliśmy skrzypiące szuflady. Omijaliśmy ostre odłamki. Wszystko pokrywała kilkucentymetrowa warstwa kurzu. Kurz wirował w smugach światła, był naprawdę wszędzie.
Rozdzieliliśmy się na krótko w jednym z mieszkań. Oglądałam leżące na podłodze, porzucone lalki (ja miałam tylko jedną lalkę zrobioną przez Annę, nie tak ładną jak tamte), kiedy usłyszałam cichy śpiew. Przestraszyłam się. Na palcach zakradłam się do drugiego pokoju. Na środku leżały zmieszane ze sobą kości. Wyglądały, jakby ktoś zgarną je wszystkie na środek podłogi, a czaszki, trzy czaszki ułożył równo obok. Klęczałeś przy tych zapomnianych szczątkach i nuciłeś cichutko. Po raz pierwszy i ostatni usłyszałam twój głos. Gdy wzięłam cię za rękę, zamilkłeś.
Wróciliśmy do obozu. Zmierzchało.
Pamiętam tamtą ostatnią noc. Spałeś, a ja delikatnie głaskałam twoją rękę. Płonęło ognisko. Zaczęło się lato, zrobiło się gorąco. Pachniało. Zasnęłam.
Nadszedł dzień. Ranek szybko minął. Około południa bawiliśmy się pod drzewami z innymi dziećmi. Słońce powoli wędrowało po niebie, wszystko ucichło.
To się stało tak nagle, że zupełnie nas zaskoczyło. Z lasu wybiegł dziki pies i rzucił się wprost na ciebie. Pamiętam wrzask straszny, huk strzału i tę śmiertelną ciszę, która nastąpiła potem. Pamiętam twoje delikatne ciałko i wychudzone zwłoki psa leżące na trawie. Pamiętam waszą krew mieszającą się, spływającą jedną, czerwoną strugą. Nie pamiętam dni, które przyszły potem. Jakby potem nie było już nic.
A jednak życie toczyło się dalej. Bo życie jest uparte, nie daje ani chwili wytchnienia tylko dlatego, że istnienie stało się nieznośne. Nie można powiedzieć sobie: chcę przestać istnieć, by zniknąć, najlepiej bezboleśnie. Tak naprawdę niewiele od nas zależy. Kiedy szok minął, zrozumiałam, że muszę żyć dalej, a kiedy nadejdzie mój czas, umrę: nagle, za wcześnie i bez ostrzeżenia.
Siedzę teraz na plaży. Przed sobą mam morze, fale rozbijają się z hukiem na brzegu. Nie jestem już małą dziewczynką. Czy poznałbyś mnie, przyjaciółkę z dzieciństwa? Czy w ogóle byliśmy przyjaciółmi?
Śniłeś mi się wczoraj. Unosiłeś się w powietrzu, tam, gdzie morze łączy się z niebem. Wyciągnąłeś do mnie rękę. Powiedziałeś: chodź. Ale ja nie mogłam z tobą pójść. Kto zaopiekowałby się Anną? Jej włosy są już całkiem siwe, oczy prawie nie widzą. Potrzebuje mnie. Pokręciłam głową. A ty odszedłeś.
Dołączę do ciebie. Pewnego dnia. Jeszcze nie teraz.
Właśnie zachodzi słońce. Powoli zanurza się w wodzie. Trzymam w dłoni dziecięcy bucik.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt