Kiedy dzisiaj wspominam tamtą zimę, nie umiem umiejscowić jej w czasie. To dziwne, ale mogę odtworzyć w pamięci tysiące szczegółów, pamiętam swoje emocje. Obrazy tak żywe, że z biegiem czasu zyskują tylko na ostrości. Jednak zapytany o dokładny czas, bezradnie rozkładam ręce i kręcę głową. Na pewno chodziłem wówczas do podstawówki, ale do której klasy, tego nie pamiętam. W planie lekcji miałem pod rząd dwie godziny niemieckiego. Okropnie nie znosiłem tego przedmiotu, stąd zapamiętałem ten szczegół, ale niestety do dnia dzisiejszego nie zachowały się żadne moje plany lekcji. Pewnie mógłbym przeprowadzić małe śledztwo, popytać w swojej dawnej szkole, ale nie ma to większego sensu. Zresztą chronologia zdarzeń zupełnie mnie nie interesuje. Przecież patrząc na drzewo nie jest ważne, który liść wyrósł pierwszy, a który ostatni.
Zima zaczęła się stosunkowo wcześnie. Mam na myśli ujemne temperatury, szron i zamarznięte kałuże. Śnieg jednak spadł dopiero na początku grudnia. Całą noc mozolnie padały grube płaty białego puchu, powoli zasypując świat. Pamiętam, jak późnym wieczorem leżąc w łóżku, patrzyłem jak gęste płatki wirują w złotym świetle latarni. Usypiałem, niecierpliwie oczekując następnego dnia. Nie rozczarowałem się; świat w ciągu paru godzin przeszedł niezwykłą przemianę. Nawet dzisiaj widząc tę zimową metamorfozę znajomej mi okolicy, doświadczam wzruszenia połączonego z zachwytem. Gruba warstwa śniegu przykryła ulice, chodniki, osiadła na krzewach i gałęziach drzew. Wszystko uginało się pod ciężarem lekkiego jak powietrze pyłu. Chwilami zdawało się, że wszystkie rośliny zakwitły gęstymi białymi kwiatami. Świat wydawał się czysty i nowy, stare ściany bloków odzyskiwały blask, błotniste i pełne dziur ulice, zamieniały się w skrzypiące lodowe aleje. Otworzyłem drzwi domu i wyposażony w ciężki tornister i wysokie ciepłe buty, ruszyłem w dziewiczą drogę do szkoły. Rozgarniałem śnieg jako pierwszy człowiek, burzyłem jego spokojną taflę, zostawiając głębokie ślady. Oto zostawiam namacalny znak swojej obecności, dziś jako pierwszy człowiek, idę po nowej, niezbadanej ziemi i jak Adam w raju, nadaję imiona wszystkiemu, co spotykam.
Kiedy siedziałem w szkole, świat dorosłych uzbrojony w pługi i łopaty, szybko dostosował wszystko do swoich potrzeb. Wracając ze szkoły, szedłem już po wysypanych piaskiem i żużlem chodnikach, ograniczonych z obu stron niskimi zaspami. Zdezorientowane psy podsikiwały nowe terytorium, ale w ich oczach nie widziałem tego zachwytu, który mi towarzyszył.
Szybko robiło się ciemno, więc nie czekając, zaraz po obiedzie ubrałem się ciepło i wybiegłem do ogródka. Mieliśmy wtedy duży ogród, z masą drzew, krzewów i nawet niewielką górką. W jednym z końców stała stara szopa z niedomykającymi się drzwiami, a w niej pełno starych narzędzi, rdzewiejących od tak dawna, że już nikt nie pamiętał. Śnieg przysypał wszystko równiutką warstwą. Na gałęziach drzew leżały cienkie i wysokie warstwy płatków, usypane z tak niebywałą precyzją, z jaką rekordziści budują domki z kart. Przy lekkim trąceniu drzewa, na ziemię spadał szczypiący w policzki deszcz bieli. Na chwilę przesłaniał świat i znikał nie wiadomo gdzie. Krzewy owocowe i cyprysy przygięły się mocno do ziemi, zmieniając się w tajemnicze rzeźby. Gdzieniegdzie na śniegu, z należytą starannością odbijały się, drobne stempelki ptasich nóg, .
Rozgarniając nogami śnieg, chodziłem od końca do końca ogrodzenia, strząsałem grube płaty śniegu i sprawdzałem jego lepkość. Niestety śnieg był sypki i niewiele się dało z niego zrobić. Śnieżka ugniatana i męczona w przemoczonych rękawiczkach, rzucona rozpadała się w biały dym, nie osiągnąwszy celu.
Niebo powoli zaczynało ciemnieć, chociaż kiedy leży śnieg, prawdziwej nocy nigdy nie ma. Niebo wciąż jest różowe, a światło jakby przymarzało do drobnych kryształków lodu. Ułamałem pokaźnej wielkości sopel zwieszający się z drewnianego dachu szopy. Kiedy przyszło mi do głowy, aby wreszcie go skosztować, dostrzegłem w końcu ogrodu ruch. Wyglądało to tak, jakby podmuch wiatru wzbił do góry śnieżny kurz. Wiatru jednak nie było. Zaciekawiony ruszyłem w tamtą stronę, odkładając gryzienie sopla na później. Wymachując soplem jak mieczem, podszedłem wystarczająco blisko, aby zobaczyć dwoje oczu przyglądających mi się w skupieniu. Upuściłem sopel i zacząłem cofać się w panice. Śnieg szybko zamienił się w ciężką barierę, w której uwięzły mi nogi. Oczy wciąż mnie śledziły. Upadłem do tyłu i kopiąc nogami na oślep, cofałem się najszybciej jak mogłem. To było jednak wciąż za mało. Zerwałem się chcąc pobiec, ale jak w koszmarnym śnie, nogi przestały mnie słuchać. Czując na plecach przerażający wzrok, skuliłem się, nakryłem głowę dłońmi i czekałem. Nic się nie działo. Serce tłukło mi się w piersi, gorąca krew tętniła w nogach i rękach. Zacząłem nasłuchiwać. Oprócz monotonnego szumu miasta, wokoło panowała cisza. Otworzyłem oczy i spojrzałem zza palców rękawiczki. Widziałem tylko biel śniegu i szarość nieba. Wolno uniosłem się i przezwyciężając samego siebie spojrzałem w tamto miejsce. Oczy nadal przyglądały mi się. Pierwszy lęk minął i teraz mogłem zachować pozorny spokój. Otrzepawszy ubranie wstałem; nogi lekko uginały się pode mną. Na tle śniegu widziałem białą, drobną sylwetkę. Nie była przeźroczysta, ale idealnie biała. Tylko błękitne i żywe oczy wyraźnie odbijały się na tle. Musiałem się mocno skoncentrować, aby móc dostrzec szczegóły. Przede mną w odległości około trzech metrów stała dziewczynka. Miała białą skórę, białe włosy i ubrana była w białą letnią sukienkę. Po kolana tonęła w śniegu. Splotła za sobą ręce i przyglądała mi się w milczeniu. Patrząc na nią przeszył mnie dreszcz chłodu. Jednak wyglądała na kogoś, kto jest zziębnięty. Obserwowała mnie spokojnie, a w jej pogodnym spojrzeniu widać było ogromną ciekawość. Chciałem coś powiedzieć, ale zaschło mi w gardle. Dopiero przełknąwszy ślinę po raz trzeci, wydusiłem z siebie „cześć”. Nie odpowiedziała, tylko lekko przekrzywiła głowę, jakby była ciekawa co dalej zrobię . Powtórzyłem "cześć" wyraźniej. Przykładając palec do ust i pokręciła głową. Zapytałem, czy nie może mówić i kiwnąwszy twierdząco głową, wzruszyła ramionami. Podeszła do mnie rozgarniając śnieg zdecydowanie lżej niż ja, chociaż wyglądała równie nieporadnie. Stanęła na przeciw mnie i wskazała na mnie palcem. W jej spojrzeniu wyczułem pytanie. "Paweł - przedstawiłem się – mam na imię Paweł, a ty?". Pokręciła głową. Podniosła ze śniegu sopel, który upuściłem. Pękł na dwie części. Narysowała cienkim końcem na śniegu gwiazdkę z trzech przecinających się linii. "To twoje imię?" zapytałem. Zrobiła taką minę, jakby chciała powiedzieć "tak jakby". Zacząłem zgadywać. "Gwiazdka?" Nie. "Znaczek?" Zdecydowanie nie. Roześmiała się. Jej śmiech był bezdźwięczny, ale bardzo wyraźny. Mnie też się zachciało śmiać. Dorysowała na każdym zakończeniu linii małe rozgałęzienie. "Płatek śniegu?" Zgadłem. Nazywała się Płatek Śniegu. Dziwne imię, dla dziwnej dziewczynki. „Nijak tego zdrobnić się nie da”, pomyślałem. Dzisiaj to imię ma dla mnie zupełnie inny wydźwięk niż wtedy. Obrosło patyną wspomnień i sentymentu, wrosło we mnie.
Chciałem zadać jeszcze kilka pytań, ale dziewczynka pokręciła tylko głową. Zrobiło się już zupełnie ciemno, chociaż nie było jeszcze późno. Dyskretnie przyglądałem się jej, nie zatrzymując dłużej wzroku. Gdybym miał zdolności, mógłbym ją narysować z pamięci, wyrzeźbić lub upamiętnić w jakiś inny sposób. Niestety, ręce nie potrafią nadążyć za myślami. Była niższa ode mnie, ale chyba w podobnym wieku. Regularne rysy, niezbyt wyraźne, ale pełne wdzięku. Szczupłe ramiona, delikatny zarys obojczyka, drobne uszy, przypominające niezwykłej urody muszelki. I oczy. Para niezwykłych oczu, intensywnie błękitnych, nie przypominających nic, co do tej pory spotkałem. Zawsze kiedy rozmawialiśmy, kiedy napotykałem jej spojrzenie, mimowolnie podtrzymywałem je nieco dłużej, niż było to konieczne. Za każdym razem jej wzrok poruszał we mnie ukryte struny jakiegoś instrumentu, o którego istnieniu nie miałem pojęcia.
Tego dnia rozstaliśmy się dosyć szybko. Zapytałem ją czy będzie tu następnego dnia. Przytaknęła. Pożegnaliśmy się i wróciłem do domu. Jakże obce wydało mi się ciepłe mieszkanie, pełne żółtego światła żarówek, miękkich kanap i sztywnych krzeseł. Leżąc w łóżku, patrzyłem na różowawe niebo i myślałem o dziwnej białej dziewczynce z ogrodu. Zasnąłem szybciej niż się spodziewałem.
Rano wcześnie wstałem, zaskakując wszystkich. Zazwyczaj trzeba było mnie budzić kilkakrotnie, namawiać, straszyć, a i to na niewiele się zdawało. Sen wciąż napływał nowymi falami, przed którymi nie umiałem się bronić. Jednak tamtego dnia, pamiętam, wstałem wyspany i zacząłem się szykować. Nie obyło się oczywiście bez śniadania, jednak i je pokonałem w zadziwiająco szybkim tempie. Wyszedłem pół godziny przed czasem i od razu pobiegłem do ogrodu. Przez noc nic się nie zmieniło. Śnieg wzburzony moimi stopami zastygł bez ruchu, drzewa lśniły białymi gałęziami na tle ciemnego nieba. Dziewczynka leżała pod drzewem i głęboko spała. Z jej ust unosił się maleńki obłoczek pary. Leżała przykryta podobnie jak kołdrą, cienką niczym papier warstwą śniegu. Pod głową miała coś w rodzaju poduszki. Wtedy dotarło do mnie, że zdarzenia wczorajszego dnia nie były snem, ani fantazją. Dziewczynka rzeczywiście tu była. Paradoksalnie dopiero wówczas poczułem się nierealnie. Wycofałem się i cicho odszedłem. Wolnym krokiem poszedłem do szkoły. Niewiele pamiętam z tamtego okresu. Cały świat znalazł się po drugiej stronie grubej szyby, jego zdarzenia i ludzi oglądałem jak na ekranie telewizora.
Wróciłem do domu, zjadłem nieprzyjemnie gorący obiad, wykręciłem się brakiem pracy domowej i pobiegłem do ogrodu. Płatek Śniegu siedziała przy ogrodzeniu i patrzyła na ulicę. Widząc, że nadchodzę, wstała i uśmiechnęła się. Podniosłem dłoń na powitanie i powiedziałem coś niezmiernie głupiego. Tak bardzo głupiego, że nawet nie pamiętam co to było. Przez chwilę musiałem znosić swoje i jej zmieszanie, ale wreszcie jakoś się przełamaliśmy. Pytałem ją o wiele rzeczy, na które mogła odpowiadać tylko poprzez ruchy głowy. Nie tylko nic nie mówiła, ale w ogóle nie wydawała żadnego dźwięku. Jej kroki były bezdźwięczne, klaskanie w dłonie, nawet kiedy dotykała mojej kurtki, jej palce zachowywały milczenie. Nie pamiętam, żeby mi to jakoś przeszkadzało. Wręcz odwrotnie. Zawsze, kiedy byliśmy razem, najpierw zasypywałem ją masą opowieści, po czym milkłem, wyciszałem się i uspokajałem. Poznawaliśmy się w milczeniu, nie potrzebując słów.
Któregoś dnia postanowiłem, że zbudujemy jej domek. Wziąłem szeroką łopatę, cierpliwie i wytrwale znosiłem śnieg z całego ogrodu w jedno miejsce. Szybko się zgrzałem i spociłem, ubranie stało się ciężkie i niewygodne. Po usypaniu każdej warstwy ubijaliśmy ją, ja swoimi butami, ona bosymi stopami. Pod koniec dnia, na środku ogrodu stała średniej wielkości górka, przypominająca nieco niezbyt urodziwe ciastko bajaderkę. Byliśmy zmęczeni i niezwykle dumni. Nazajutrz przyniosłem swoją łopatkę do piasku i wydrążyłem bajaderkę w środku. Płatek Śniegu odbierała ode mnie śnieg i obsypywała nim domek od zewnątrz. Ostatecznie zrezygnowałem z robienia okien, ponieważ mogło to zagrozić całej konstrukcji. Na koniec weszliśmy oboje do środka. Było tam niezwykle mało miejsca, ale dla nas to był prawdziwy pałac. Płatek Śniegu natychmiast zaczęła dekorować wnętrze rysunkami, ulepiła malutkie podesty imitujące krzesła i stół. Niestety wszystkie zarwały się pod moim ciężarem, co sprawiło jej dużo radości. Od tamtej pory spała w igloo, a ja tęskniłem za nią nie mogąc odnaleźć się w nieznośnie miękkim i ciepłym łóżku.
Zbliżała się gwiazdka. Razem z rodzicami ubraliśmy choinkę. Powoli zaczynało się wyczuwać świąteczny nastrój. O niczym innym nie myślałem, jak tylko o tym, żeby zaprosić Płatek Śniegu do domu. Proponowałem jej nie raz, ale zawsze odmawiała. Pokazywała, że jest jej gorąco, robiła smutną minę. Rozumiałem. Zresztą niby jak miałbym ją pokazać rodzicom? Jak mógłbym o niej opowiedzieć komukolwiek. Na samą myśl o tym, że ktoś mógłby ją zobaczyć, stawałem się lekko zazdrosny. Na szczęście dziewczynka ukrywała się całkiem nieźle i wiele razy przekonałem się o jej niezwykłych zdolnościach maskowania. Zresztą, ona raczej nie przejawiała chęci do poznania kogokolwiek innego poza mną. Pytałem ją, czy chce się gdzieś przejść, wyjść z ogrodu. Zawsze zdecydowanie zaprzeczała.
Myślałem nad prezentem dla niej. Nie bardzo wiedziałem co mogę jej dać. Wiedziałem, że niczego nie potrzebuje, wszystko sobie robi ze śniegu. Pod jej palcami, kruche kryształki potrafiły przybrać najbardziej filigranowe i wyszukane kształty. Chociaż śnieżek nigdy się nie nauczyła robić. Zawsze kiedy urządzaliśmy bitwę, robiła dziesiątki niezgrabnych kulek, które nigdy nie mogły mnie trafić. Ja natomiast, nie chwaląc się, dobrze celowałem. Nie przejmowała się jednak ciągłymi porażkami i z równą zawziętością tworzyła nowe kulki, którymi nie trafiała w cel. Postanowiłem zrobić jej prezent z origami. Naszykowałem sobie stos kartek i po kilku wieczorach, umiałem prawie idealnie złożyć kartkę na pół. Niestety prace manualne nigdy nie były moją dobrą stroną. Kwiatek, który jej zrobiłem, przypominał zmiętą serwetkę przez klienta podrzędnej restauracji, niż złożoną z papieru różę, jednak Płatek Śniegu była zachwycona. Zaraz zaniosła ją do igloo, szybko ulepiła mały wazonik i włożyła do niego prezent. Długo siedzieliśmy w milczeniu, a ja patrzyłem na ten wazonik, który był o wiele zgrabniejszy od samego kwiatka.
Po świętach nadszedł sylwester. Od kilku dni chodziłem zamyślony, zastanawiając się, jak ten czas spędzić z nią. Nie mogłem tak po prostu powiedzieć rodzicom, że chcę iść o północy do ogrodu. Albo by mnie nie puścili, albo co gorsza poszli by razem ze mną. Spotkałem się z Płatkiem Śniegu i powiedziałem jej o swoich wątpliwościach. Wzięła mnie za rękę i pokręciła głową. Dotyk jej drobnej dłoni czuję do dzisiaj. Lekkie zimne palce, które z niezwykły sposób nie kradły ciepła. To był najsmutniejszy sylwester w moim życiu. Patrzyłem na niebo rozrywane tysiącami świateł i dźwigałem naszą wspólną samotność. Na drugi dzień zdobyłem od kolegi jedną racę po niemałej cenie. Poczekaliśmy do wieczora i odpaliliśmy ją wspólnie. Na jej policzku zobaczyłem zamarzniętą kropelkę wody.
Nigdy nie wiedziałem co czuje Płatek Śniegu, chociaż w pewien sposób dobrze ją rozumiałem. Była raczej pogodna, skłonna do zadumy, ale żywiołowa. Chociaż z perspektywy lat, odkrywam w niej niezwykłą głębię. Spotkałem później wielu podobnych ludzi, podobne kobiety, ale zawsze widziałem gdzieś granice ich wnętrza. Czułem, że pomimo wybitnego intelektu, osobowości czy zdolności, ludzie ci skazani są na babranie się w płytkiej sadzawce myśli. Nigdy przedtem i nigdy potem nie miałem uczucia, że jestem bliski nieskończonej głębi Płatka Śniegu. A może to tylko dziecięca wyobraźnia, która została we mnie niczym zamrożony sopel. Kiedyś zapytałem o czym tak rozmyśla. Rozłożyła ręce zataczając koło. "O wszystkim" mówiła. Chyba o niczym innym nie warto myśleć.
Styczeń był bardzo mroźny. Padało niewiele śniegu, a ten który był powoli się ubijał i brudził. Sylwetka dziewczynki stawała się coraz wyraźniejsza, coraz trudniej jej było ukryć się na białym tle. Przyniosłem jej swoje komiksy, których miałem niemałą kolekcję. Zapalczywie pochłaniała kolejne historie, chociaż nie przyszło mi do głowy czy w ogóle potrafi czytać. Czasami długo skarżyłem się na beznadziejność szkoły, głupich rówieśników, beznadziejnych rodziców, którzy nic nie rozumieją. Zawsze mnie wysłuchiwała, pocieszała jak trzeba było i rozweselała. Jednak była to spokojna wesołość. Dzisiaj mógłbym nazwać to szczęściem, chociaż nigdy później tego nie doświadczyłem.
Pierwszego lutego obudziłem się z przeświadczeniem, że o czymś zapomniałem. Dopiero kilka dni później przypomniałem sobie o walentynkach. Na samą myśl o tym, serce załomotało mi w piersiach i zrobiłem się czerwony. Przynajmniej tak mi się wydawało. Zacząłem myśleć nad prezentem. Przypomniałem sobie różę z papieru, która nadal dzielnie siedziała w wazoniku, jednak odrzuciłem ten pomysł. Postanowiłem napisać wiersz. Po powrocie ze szkoły i odrobieniu wybitnie bzdurnych zadań domowych, rozłożyłem czysty zeszyt, naszykowałem na wszelki wypadek trzy długopisy i przystąpiłem do dzieła. Pierwsze słowo przyszło stosunkowo łatwo, ale dokończenie linijki było już prawdziwą katorgą. W głowie przewalały mi się same niedorzeczne pomysły, a te które nadawały się do zapisania, nijak nie pasowały do całości. W dodatku rymy okazywały się albo śmieszne albo tragiczne. Miałem wrażenie, że zaraz się rozpłaczę. Nie zorientowałem się, kiedy ciężkie krople poleciały na kartkę papieru. Siedząc przy biurku płakałem bezgłośnie, przygnieciony ciężarem niezrozumiałych emocji. Wyrwałem wszystkie strony z zeszytu i zgniotłem je w kulki. Tego dnia nie napisałem zupełnie nic.
Za to w dniu następnym zapełniłem wierszami zeszyty od matematyki, geografii, języka niemieckiego i zeszyt od biologii. Musiałem sprawiać wrażenie pilnego ucznia skwapliwie notującego wszystko co mówi nauczyciel, toteż dawano mi spokój. Tymczasem słowa same płynęły, a ja jak bierny słuchacz, starałem się nadążyć z ich spisywaniem. Po powrocie do domu wybrałem kilka najładniejszych, poprawiłem je i przeniosłem na czyste kartki. Spiąłem je zszywaczem, a na przodzie narysowałem płatek śniegu.
W walentynki była odwilż. Czternastego lutego świat tonął we mgle. Lepki śnieg powoli ginął zmieniając się w czarne poskręcane bryły. Z niepokojem i ciężkim sercem szedłem do szkoły. Nogi miałem jak z ołowiu. Chciałem zawrócić, zobaczyć Płatek Śniegu, upewnić się czy wszystko jest w porządku. Mimo to szedłem dalej przed siebie. W plecaku czekał mały prowizoryczny zeszycik z wierszami. Tego dnia lekcje były dwa razy dłuższe. Każda minuta wlokła się niemiłosiernie, a nauczyciele wygłaszali nikomu niepotrzebne banały. Na lekcji wychowawczej kilka dziewczyn i jeden chłopak dostali laurki od swoich tajemniczych wielbicieli. Panowała jednak opinia, że chłopak sam ją do siebie wysłał.
Po skończonych lekcjach, zbiegłem szybko do szatni, założyłem kurtkę i byle jak zawiązałem buty. Czapkę nałożyłem dopiero tuż przed drzwiami. Na zewnątrz świat zmienił się nie do poznania. Jaskrawe słońce oświetlało nagie ulice i chodniki pokryte grubą warstwą piasku. Ciemne kontury drzew na tle stalowego nieba wyglądały jak pęknięcia. Przyśpieszyłem kroku, wymijając wlekące się dzieci. Próbowałem się wydostać z morza szalików, głów w czapkach i zawadzających o wszystko tornistrów. W połowie drogi zacząłem biec. W cieniach bloków pozostały jeszcze resztki śniegu, ale i one szybko znikały zjadane przez drapieżne promienie słońca. Minąłem śmietnik, ten sam który mijałem codziennie, ale teraz jego smród był jakby bardziej intensywny. Skręciłem w uliczkę, przy której stał dom. Powiedziałem dzień dobry sąsiadowi i nie czekając aż odpowie, pobiegłem dalej. Otworzyłem furtkę, która przywitała mnie znajomym jękiem, minąłem drzwi od domu i wpadłem do ogrodu. Śnieg został jedynie wokół krzewów. W głębi stało igloo, a raczej to co z niego zostało. Wyglądało jak świeczka pozostawiona na gorącym blacie. Dach się zarwał, a dookoła sterczała wyschnięta i wygnieciona trawa. Na uginających się nogach podszedłem do śnieżnych ruin i zajrzałem do środka. Nikogo nie było. Zacząłem odgarniać śnieg, z początku wolno, później coraz szybciej, wręcz nerwowo. Szybko dokopałem się do gołej ziemi. Rozgniatając bryłki śniegu, odkopałem papierowy kwiatek. Rozejrzałem się bezradnie po ogrodzie, ale nikogo w nim nie było.
Tej zimy jeszcze spadł śnieg, ale Płatka Śniegu już nie było. Co roku wracałem do ogrodu z początku mając nadzieję, że znów ją spotkam, później przerodziło się to już w przyzwyczajenie. Wciąż mam ten papierowy kwiatek, nie wiem czemu trzymam go w zamrażalniku. Pewnie to śmieszne i dziecinne, ale dla mnie to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Najcięższe jest dla mnie to, że za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć naszego ostatniego dnia. O czym rozmawialiśmy, co robiliśmy, o czym milczeliśmy. Czasami mam wrażenie, że w tym ostatnim czasie zostawiłem ją samą w ogrodzie, zamknąłem się we własnych uczuciach zupełnie zapominając o tym, co ważne.
Po tylu latach emocje zupełnie wyblakły i straciły swoje znaczenie, pozostały jedynie wspomnienia. I obraz niezwykłej dziewczynki, całej białej o niebieskich oczach. Kiedy brakuje mi głębi w moim życiu, w innych ludziach bądź we mnie samym, przypominam sobie ten kolor, jakże inny od wszystkiego co do tej pory widziałem.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt