„Dar świętojańskiej nocy”
„Damski bokser poszedł sobie w diabły!” - pomyślała z ulgą Klotylda. Nie było go w domu. Miał wrócić dopiero nazajutrz, jak wydobrzeje po wspólnym oglądaniu meczu z kumplami od piwska. Trwały Mistrzostwa Europy w piłce nożnej i większość mężczyzn zgromadzona była przed telewizorami.
Był to najdłuższy dzień roku, właściwie wieczór, który małymi kroczkami przeistaczał się w noc. Niebo różowiało po zachodniej stronie. Klotylda, dla której noc świętojańska była odległym wspomnieniem młodości, napotkała w głowie pewną myśl. Nie mogła jej odgonić nudnymi kuchennymi czynnościami, ani próbą czytania książki, czy biernym patrzeniem w telewizor, celowo pozbawiony dźwięku. Myśl ta wracała jak bumerang i krzyczała szeptem: „Idź tam! Jeszcze jest czas, jeszcze nie jest za późno, aby je zobaczyć!”.
Ubrała się jak bezguście, wręcz brzydko, żeby nie kusić losu, ani spragnionych kobiecych wdzięków napalonych zboczeńców czających się w ciemnych zaułkach lub pośród drzew. Spojrzała w lustro. Wyglądała bezpiecznie nieatrakcyjnie. Dwie pary spodni, przez co jej tyłek znacznie się powiększył. Gruby, zimowy polar ze stójką. Kapelusz w deseń moro, w jakim zbierała w lesie grzyby, chroniąc twarz przed promieniami słońca. I stare, wysłużone adidasy, w których w razie potrzeby będzie mogła szybko uciekać. Była zadowolona z uzyskanego efektu. W tym wydaniu, tak dalekim od jej codziennej, skromnej, acz eleganckiej kobiecości, nawet wyposzczony samiec pomyliłby ją z facetem. I o to jej chodziło!
Wyszła z domu, cicho zamykając drzwi na klucz, aby uczynni sąsiedzi nie donieśli mężowi o jej późnym wychodnym. W bloku zawsze znajdzie się jakaś złośliwa staruszka lub żmijowata stara panna... Miała szczęście. Gdy szła na przystanek, autobus jadący w stronę lasu akurat podjechał. Usiadła, bacznie się rozglądając. Pojazd był prawie pusty. Młodzi ludzie surfowali w Internecie na swoich smartfonach. Nieliczni pozostali pogrążeni w półśnie budzili się tylko, gdy autobus zatrzymywał się na przystankach. Nie ich, mogli więc bezpiecznie drzemać dalej.
Na pętli z autobusu wysiadło kilkoro pasażerów. Poszli zrobić zakupy w nocnym hipermarkecie, w stronę lasu ruszyła tylko Klotylda i młody facet, idący w pełnej odległości za nią. Zlękła się! Przyśpieszyła kroku, chcąc go zgubić. Gdy znikły ostatnie zabudowania miasta zauważyła, że go nie ma.
*****
Było mokro, po deszczu. Szła wśród porośniętych wysokim zbożem pól. W oddali czaił się ciemny las. Z każdym krokiem zbliżała się do niego. Minęła ostatnią miedzę i wkroczyła w całkowitą ciemność. Wszechobecną ciszę urozmaicały tylko krople deszczu skapujące z drzew i dalekie pohukiwania nocnych ptaków. Na ścieżce były małe i wielkie kałuże, które omijała balansując po omacku na granicy wody i gruntu. Nie było żadnych świetlików, dla których tutaj przybyła. Ciemna, świętojańska noc napawała paraliżującym strachem. Bała się, że nagle jakiś dziki zwierz wybudzony jej krokami wyskoczy z gęstych chaszczy i zaatakuje. Dawno już odrzuciła myśl o niebezpiecznym zboczeńcu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie snułby się po lesie przy tak niesprzyjającej aurze. Była sama! Rozglądając się wokół, rozmyślała, gdzie podziały się świetliki. Czy było już za na nie późno, wszak dochodziła jedenasta? Czy może te wyjątkowe owady nie fruwały tuż po deszczu?
Klotylda dotarła do najciemniejszej części lasu. Korony drzew tworzyły tam gęste sklepienie, przez które nie docierała nawet łuna księżycowego blasku. Przechodziła ponad powalonymi przez burzę pniami drzew. W pewnym momencie zauważyła na ziemi coś świecącego. W pierwszym odruchu pomyślała, że to parzące się świetliki. Przykucnęła, aby im się przyjrzeć. Było to jednak coś innego. Coś większego! Przypominało dwoje świecących oczu jakiegoś potwora z dziecięcych bajek. Strach i ciekawość toczyły ze sobą walkę. W końcu odważyła się dotknąć oka. Drżącymi palcami wybadała chropowatą powierzchnię. Była ciepła. Dotknęła raz jeszcze, dłużej. Następnie odłamała jedną cząstkę, potem drugą i trzecią. Podniosła się wreszcie z klęczek. Na rozpostartej dłoni leżały trzy maleńkie światełka. Były uroczo śliczne. Magicznie radosne. Może były zdrewniałym kwiatem paproci, który zakwita w tę jedną noc w roku? Może, jak mówi legenda, przyniosą jej dostatek i szczęście?
Schowała je do przepastnej kieszeni w spodniach i spokojnym krokiem ruszyła dalej. Nagle w powietrzu pojawił się pierwszy świetlik. Latał wokół niej przez jakiś czas, potem zniknął. Klotylda nie bała się już ciemności nocy. Wyjęła z kieszeni tajemnicze okruszki czegoś. Nadal świeciły. Uspokajały ją. Radowały oczy. Znów pojawił się samotny świetlik. Może ten sam, może drugi? Może tworzyły parę, która nie odnalazła się jeszcze w przepastnym lesie i błądziła w poszukiwaniu drugiej połówki? Tak idąc, Klotylda rozmyślała o swoim życiu…
*****
Było już dobrze po północy, gdy wyszła z lasu. Zmęczona długim wędrowaniem poczłapała na pętlę i wsiadła w nocny autobus, który zawiózł ją bezpiecznie pod sam dom. Rozebrała się, zostawiając ubrania obok łóżka i już miała rzucić się na nie, gdy przypomniała sobie o znalezisku. Nie zapalając światła, wymacała trzy kształty w kieszeni spodni. Nadal świeciły, tak przepięknie jak w lesie. Cud świętojańskiej nocy trwał. Zapaliła lampkę w sypialni, wyciągnęła z regału małą, dziewiczo nieużywaną filiżankę do kawy i wrzuciła tam magiczny dar. Potem już pozwoliła sobie na sen, który przyszedł, jak tylko przyłożyła głowę do poduszki.
Noc była gorąca. Spała bez przykrycia. Rano, w samej tylko bieliźnie stała pochylona nad wanną, myjąc głowę. Długie, kasztanowe włosy były jej konikiem, poświęcała dużo czasu na ich pielęgnację, a szczególnie na dokładne spłukiwanie resztek szamponu i odżywek. Z uszami zasłoniętymi prysznicową barierą wodną, Klotylda nie słyszała, że mąż wrócił do domu i krzyczał, szukając jej. Nagle poczuła jego dłonie ugniatające piersi, a po chwili zaczął macać jej tyłek i klepać półdupki, jak klepie się konia po zadzie. Znów wrócił wstawiony i nachalnie ją obmacywał. „Obleśny typ!” – zdążyła tylko pomyśleć, zanim zdarł z niej majtki i bez żadnych ceregieli wszedł w nią od tyłu. Po kilku szybkich i mocnych pchnięciach, które zawsze przypominały jej spółkujące króliki, spuścił się i zostawił ją. Po prostu wyszedł z łazienki zatrzaskując drzwi. Traktował ją jak dziurę do ulżenia sobie, jak swoją własność, z którą może zrobić co chce i kiedy chce. Weszła pod prysznic i zmyła z siebie jego obmierzły dotyk, ślady zapijaczonych palców na piersiach i pośladkach, resztki spermy spływające po udach. Nakierowała mocny strumień wody do pochwy, aby wymyć całą ohydę mężowskich płynów.
Nienawidziła go! O, jakże go nienawidziła! Już przed ślubem zachowywał się dziwnie. Był straszliwie zazdrosny, zaborczy. Wystarczyło, że jakiś facet na nią spojrzał z zainteresowaniem lub ona zwyczajnie na kogoś, a już trzymał jej dłoń w obezwładniającym uścisku. Z jednej strony imponowało jej to. Doszukiwała się w jego zachowaniu objawów silnego uczucia, którym ją miał darzyć. W końcu ożenił się z nią, nikt go do tego nie zmuszał. Musiał ją przecież na swój sposób kochać. I co najważniejsze nie odszedł jak inni, jego liczni poprzednicy, którzy gdy tylko znudzili się zgrabnym ciałem, jak typowi łowcy, oddawali się dalszym poszukiwaniom. Długo była sama, stuknęła jej krytyczna trzydziestka.
Pamiętała tamten okropny dzień, gdy samotnie snuła się po lesie i płakała. Nie cieszyło jej nawet słońce i bujna zieleń roślin. Uciekła od świata, ale on odnalazł ją i tam. Dzwonili najbliżsi, rodzice, ciocie, babcie, chcąc złożyć życzenia z okazji okrągłych urodzin. Najgorsze było pytanie: „Kiedy wreszcie wyjdziesz za mąż? Masz jakiegoś absztyfikanta?”. W ich słowach wyczytywała wścibstwo i współczucie. Widzieli już w niej starą pannę skazaną na smutną samotność. Bez rodziny, bez dzieci, bez celu w życiu. Dzień trzydziestych urodzin wspominała jako przełom. Postanowiła, że za wszelką cenę musi im udowodnić, że jest coś warta. Musi wyjść za mąż! Nie chce wciąż sama wracać do małego miasteczka, skąd pochodziła i gdzie uchodziła za dziwadło, którego nikt nie chce. Wszystkie rówieśniczki z podstawówki już od dawna były dzieciatymi mężatkami. Nie skończyły co prawda studiów jak ona, ale w małej społeczności nie miało to znaczenia. Tam liczyło się powielanie przyzwyczajeń z pokolenia na pokolenie, coniedzielna msza jako rytuał, nie jako wyższa potrzeba dla ducha, a wszystko co odmienne traktowane było jako zło. Trzeba się dopasować albo być skazanym na zostanie odmieńcem. Tak czuła się wracając do domu lub na spotkaniach rodzinnych, czy procesjach kościelnych. Nawet, gdy szła chodnikiem, czuła się jak na wojnie, będąc pod obstrzałem nieprzyjaznych spojrzeń mijanych sąsiadów. Wydawało jej się, że widzi poruszane firanki w oknach. Straszne było uczucie odrzucenia i wyobcowania… Nie była przecież ani brzydka, ani głupia, a jednak nie potrafiła ułożyć sobie z kimś życia.
Poznała go zupełnie przypadkiem, na imprezie karnawałowej. Pracownicy kilku firm spotkali się na tej samej dyskotece, w tym samym hotelu, tej samej nocy. Klotylda była wyluzowana, bawiła się świetnie. Kilka dni wcześniej dostała w pracy nagrodę za dobrze wykonane zadanie, a to zapowiadało awans w przyszłości. Poczuła się doceniona i wreszcie coś warta. Kamil, bo tak miał na imię jej adorator, intensywnie ją podrywał. Uległa jego wdziękowi, pewności siebie, nieustępliwości. Kręciło ją to! Znajomość rozwijała się w tempie błyskawicznym. Pochodził ze stolicy, miał własne mieszkanie i samochód. Był ustawiony finansowo, idealnie nadawał się na życiowego partnera.
Wszystko potoczyło się szybko jak w bajce. Choć zdarzały jej się chwile zwątpienia i podejrzeń, czy to aby na pewno ten jedyny, z którym chce spędzić resztę życia, ale szybko odganiała takie myśli. Zegar biologiczny tykał. Nie miała czasu na wahanie, na wybrzydzanie. To musiał być ten mężczyzna!
Ślub kościelny. Huczne wesele. Pełna romantyzmu i erotycznych uniesień podróż poślubna. Po powrocie zamieszkali w jego domu. I wtedy różowe okulary spadły z oczu… Poznała prawdziwe oblicze Kamila. Okazał się być niestroniącym od alkoholu damskim bokserem!
Pierwszy raz pamięta się najlepiej! Było to podczas meczu piłki nożnej, na który licznie przybyli do ich mieszkania koledzy od wódeczki. Nie podobało jej się ich głośne zachowanie i wulgarne komentarze. Na dodatek mąż traktował ją jak służącą, każąc przynosić zakąski. Nie prosił, tylko niegrzecznie rozkazywał, jak podwładnej. Gdy za którymś razem odmówiła, poszedł za nią do kuchni. Tam, mocny prawy sierpowy zwalił ją na podłogę. Zaskoczona, wpierw nie płakała, potem jednak łzy same zaczęły płynąć po policzkach. Długo dochodziła do siebie.
Bicie przerodziło się w stały element gry małżeńskiej. Gdy okazywała nieposłuszeństwo - bił. Zanim jeszcze stało się to regułą przepraszał i kupował kwiaty. Potem przestał. Pozostało tylko bicie, a każdy powód był dobry. Panicznie bała się jego powrotów do domu po alkoholu. Z czasem i alkohol przestał być potrzebny, wystarczała zazdrość.
*****
Gdy wyszła spod prysznica męża nie było. Była sobota, trzepał dywan. Uwielbiał tę czynność, była dobra na kaca. Klotylda, szczęśliwa z chwili spokoju i samotności wzięła się za gotowanie obiadu. Obierała właśnie kartofle do zupy, gdy nagle drzwi się otworzyły. Wszedł Kamil, rzucił zrolowany dywan na podłogę i przyskoczył do niej z pięściami:
- Gdzie ty się kurwo szlajasz po nocach?! – spytał z wściekłością.
Klotylda tylko nakryła głowę rękami, nic nie mówiąc. Na nic by się to nie zdało.
- Pani Zbysia widziała cię przez wizjer jak wychodziłaś nocą z domu – kontynuował zajadle. – Nie jest głupia, rozpoznała cię w tym dziwnym męskim przebraniu. Jej nie oszukasz, ty dziwko! Mnie też nie!
Klotylda milczała. Bała się silnych razów w twarz, starała się ją chronić.
- Gdzie byłaś zdziro?! Odpowiadaj! – krzyczał w przerwach od bicia – U kochanka? Tego twojego fagasa z pracy? Przyznaj się, ty wywłoko…
I co miała mu powiedzieć? Że była w lesie, żeby oglądać świetliki? Przecież i tak by nie uwierzył! Nikt w takiej sytuacji by nie uwierzył i przyznał rację niby zdradzanemu mężowi. Sprawa była z góry przegrana, milczała więc.
Rozwścieczony Kamil uderzył ją w twarz. Strumień krwi pociekł z nosa i nie tamowany spłynął po brodzie, aż na bluzkę. Nie wiadomo, czy ze strachu na widok krwi, czy przejęty tym co zrobił, damski bokser odwrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania, wyjątkowo nie trzaskając drzwiami.
Klotylda zmoczyła watę, zrobiła zimny okład na czole i usiadła na taborecie odchyliwszy głowę do tyłu. Nie płakała. Po tylu razach już się nie płacze…
Wyłączyła gaz pod gotującą się zupą i wróciła do sypialni. Tam zaciągnęła rolety i zrobiło się prawie zupełnie ciemno. Wyjęła z szafy filiżankę z darem świętojańskiej nocy. Patrząc na magiczne okruszki rozsypane na dłoni, które nadal świeciły, uspokajała się. Powracało uczucie ciepła i nadziei na lepsze jutro, które poczuła w lesie. Oczy zamknęły się same i zapadła w długi, kojący sen. Okruszki wypadły jej z dłoni i zawieruszyły w pościeli. Po przebudzeniu zaczęła ich szukać, na szczęście nie było to trudne. Małe zguby czym prędzej odłożyła na ich miejsce i wstała, by zrobić sobie kawę.
Klotylda nikomu nie zwierzała się z tego, jak wyglądało jej małżeństwo. Ani matce, z którą miała chłodne relacje. Ani przyjaciółkom. Nikomu! Wstydziła się. To był temat tabu. Zresztą nikt pewnie by nie uwierzył, że taki swojski chłop, którego wszyscy tutaj lubili, znali go przecież od dziecka, okładał żonę pięściami jak worek treningowy. Umiał bajerować obcych, obłudnie grać sympatycznego faceta z klasą. Każdy by przyznał, że wina leży po jej stronie. Musiała sobie zasłużyć na takie traktowanie, na pewno coś było z nią nie tak.
Niejednokrotnie zastanawiała się co robić? Jak długo jeszcze można w czymś takim trwać? Była jednak w patowej sytuacji. To było jego mieszkanie. On tutaj rządził! Nie miała dokąd odejść. A do rodzinnego miasteczka nie chciała wracać. Nie mogła. Pewnie rodzice spaliliby się ze wstydu, gdyby marnotrawna córka wróciła do domu jako rozwódka lub kobieta w separacji, bo nie sprawdziła się jako żona. Jak na nią patrzyliby sąsiedzi, jaką hańbą okryłaby rodziców, gdyby ją nawet przygarnęli pod swój dach? Nie, nie mogła do nich wrócić! Kredytu na własne mieszkanie też nie dałby jej żaden bank. Jej zarobki nie były wystarczające. Naprawdę nie miała dokąd pójść…
„Dobrze, że nie mamy dzieci!” – pomyślała z ulgą. Wstawiła pusty kubek do zlewu i zajęła się domowymi obowiązkami. Mąż znów nie wrócił na noc. Był kolejny mecz, ważny dla Polski. Ćwierćfinał z Portugalią. Sama, choć nie interesował jej ten typowo męski sport, z wyjątkowym zainteresowaniem śledziła relację. Nawet włączyła dźwięk w telewizorze. Emocje udzieliły się także jej. Polacy grali na wysokim poziomie, dorównywali klasą Portugalczykom. Ronaldo z Lewandowskim walczyli jak równy z równym. Dopiero karne były horrorem. Przypadkiem, od którego zazwyczaj zależy wszystko. W życiu nic nie jest przesądzone, z góry ustalone, niczego nie można być pewnym. Polacy przegrali.
Rozwścieczony i pijany w sztok Kamil wrócił o drugiej w nocy. Zapalił światło, tam gdzie spała. Już miał się swoim pijackim zwyczajem zamachnąć na nią, ale tym razem było inaczej. Kopnęła go z całej siły w jaja! Zawył z bólu.
- Ty bydlaku! – pierwszy raz odważyła się mu postawić. – Jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, zgłoszę to na policję!
Kamil tylko zaśmiał się szyderczo.
- I co ci to da? Nikt ci nie uwierzy. A poza tym mam kolegów w policji. Haha…
I chciał ją dalej okładać pięściami, nawet zaczął, ale jakoś nagle ochota mu przeszła. Może zmienił zdanie. Oczywiście wychodząc z pokoju nie zgasił światła. Musiała sama się pofatygować. Noc była bezsenna. Tyle pomysłów przelatywało przez jej umęczoną głowę. Postanowiła zacząć wreszcie żyć, a nie wegetować jak bezbronna ofiara.
*****
Rano wiedziała już co robić!
Miała cioteczną siostrę w Kanadzie, starszą o wiele lat. Tamta od dawna zapraszała ją do siebie na wakacje albo na dłużej. Na ile tylko zechce. Była sama i brakowało jej bliskiej rodziny w tym dalekim i mroźnym kraju. Dawno temu uciekła, a potem nie mogła wrócić…
Podczas długiej rozmowy telefonicznej wszystko ustaliły. Siostra nie kryła radości. W pracy Klotylda zgłosiła podanie o urlop bezpłatny. Na pół roku. Gdy tylko przyszło zaproszenie, złożyła w ambasadzie wniosek o wizę. Dostała ją bez problemów. Kupiła bilet na samolot.
Codziennie dzwoniła do siostry, zdając relację ze swoich poczynań i przygotowań do wyjazdu. Obie nie mogły doczekać się spotkania po latach.
Dzielnie znosiła humory męża, nie była już bierna. Nie godziła się na przemoc. Nie powiedziała mu nic o swoich planach, bojąc się, że będzie chciał jej przeszkodzić. Że zatrzyma ją siłą przy sobie i zachowa jak pies ogrodnika.
Spakowana wcześniej, którejś nocy po prostu znikła z jego życia. Tak nagle jak się pojawiła. Nawet nie zostawiła listu na pożegnanie. Znów była wolna! Po kilku godzinach oczekiwania na lotnisku nadszedł czas odlotu. Siedząc na swoim fotelu w samolocie otworzyła torebkę. Wyciągnęła z niej małe, metalowe pudełeczko z wieczkiem. W środku był magiczny dar świętojańskiej nocy, który odmienił jej życie. To nic, że przestał już świecić i stał się zwyczajnym, białym okruszkiem drewna w ilości trzech sztuk. Dla niej zawsze będzie cudownym wspomnieniem tamtej czarownej nocy. Nadzieją na szczęście…
(lipiec 2016)
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt