Uhor - Marcin88
A A A
Od autora: Jak ktoś mógłby, kilka słów. :) Pozdrawiam serdecznie.
Marcin.
Klasyfikacja wiekowa: +18

W szarym pokoju, gdzie paliła się tylko lampa na stoliku, w głębokim fotelu o kolorze już dawno zapomnianym przez wychodzące z niego sprężyny, siedział z opuszczoną głową mężczyzna. Ręce miał wyciągnięte na oparciach fotelu, dzierżąc w jednej dłoni wysoki kieliszek. Nie dbale uniósł kieliszek i zabrał z niego łyk przezroczystego roztworu. Zakasłał parę razy i poruszył się nerwowo.
- Nadal czuje ten ból. - Powiedział w myślach unosząc głowę, oparł wzrok na szarym obrazie wiszącym na ścianie, gdzie rozmyty wizerunek zwierząt nie dawał się dokładnie rozpoznać. - To palące uczucie. - Podniósł się rzucając kieliszek za siebie. Huk rozlatującego się szkła nie wzbudził w nim żadnych emocji, odwrócił się tylko do wiszącego kawałka lustra obok drewnianych i przeżartych przez czas drzwi. - Dziś jest odpowiedni dzień, dziś się zakończy ten nędzny spektakl jegomościa.
Odwrócił się energicznie i podniósł leżący obok fotelu hełm rycerski z czasów krucjat. Nałożył go na swoją głowę. Twarz która była zdarta świeciła tylko naładowanymi ze złości oczami. Głębokie bruzdy po cięciach, teraz już zaschnięte w bliznowej mozaice, ruszały się od emocji na policzkach. Zęby zaciśnięte jakby chciały coś skruszyć, schowały się z twarzą pod metalowym hełmem. Paski od hełmu zapinał szybko do skórzanej kamizelki, która mocno przytulona do jego muskularnej postury nie ruszała się przy energicznych ruchach. Nałożył na dłonie metalowe rękawice i uderzył nogą z ciężkim czarnym butem na niej w drzwi, które pękły, gdy z siłą otwierały się.
- Ruszamy. - Zawył do siedzących na korytarzu ludzi. Wszyscy mieli bronie automatyczne, pasy z nabojami, granatami. Z wyglądu byli podobni do niego, obdarte, brzydkie twarze z agresja w oczach. Jeden z nich podszedł do człowieka w hełmie i nałożył na niego niebieską tunikę z wyhaftowanym rogatym diabłem na plecach. Mimo swojej muskularnej postury, był przy nim o dwie głowy mniejszy.
- Panie miłościwy, Władco podziemi, nasz wielki Mistrzu, jesteśmy gotowi. - Odpowiedział kłaniając się nisko.
- Więc ruszajmy. - Odwrócił się w lewo i szedł jako pierwszy bujając wielkimi ramionami. Chód jego był energiczny, zwierzęcy. Migająca żarówka ukazywała dla obserwatorów w postaci pająków na pajęczynach w kątach idący korowód kilkudziesięciu osobników z jednym wyróżniającym się i, to z postury jak, i ubioru.
Wyszli przed wysoki budynek, gdzie na niebie mienił się półksiężyc. Wiatr lekko powiewał szarpiąc liście na drzewach. Do osobników podjechała ciężarówka, do której załadowali się pojedynczo wchodząc. Nie zamknięte tylne drzwi machały, gdy ciężarówka nabierała prędkości, lecz w jednej chwili, gdy podszedł do nich ten najwyższy i uderzył w nie z całej siły, wyrwały się lądując na jadącym za nimi samochodzie. Samochód gwałtownie skręcił i uderzył w kamienicę robiąc hałas z wielką dziurą. Popatrzyli się po sobie, a gdy obok nich usiadł ich Pan zatrzymali wzrok w punktach przed sobą. Siedzieli tak jak zahipnotyzowani, a On coś mamrotał do siebie. Po chwili wyprostował się i oparł o metalową ścianę, nogi ubrane w czarne spodnie z cięzkimi butami opadły z hukiem.
- Zabije cię. - Zawył głośno i zamilkł.

Dwa lata wcześniej.

Mężczyzna schodził po klatce schodowej mając na ramieniu sportową torbę. Spieszył się, lecz nie biegł. Przed klatką stał szary samochód w który w momencie się wpakował rzucając torbę do tyłu. Wyciągną telefon i wbił numer.
- I jak tam? - Odezwał się, gdy po drugiej stronie ktoś odebrał telefon.
- Już jestem gotowy. - Rozmowa umilkła, a samochód ruszył spokojnie. Przemieszczał się tak jak to należało robić, bez gwałtownych ruchów, przejechał przez ruchliwe centrum i zatrzymał się przy jednym z wysokich bloków. Zatrąbił kilka razy. Gdy minęło około dziesięciu minut wyszedł gruby łysol. Wszedł do samochodu z miną trupa.
- Ta jebana suka mnie trzymała nie mogłem szybciej. - Przywitali się.
- Spokojnie Świnia. Mamy czas. - Popatrzył po nim.
- Ale wie jebana, że akcja będzie i przed takim czymś mi podnosi ciśnienie. Jebana suka.
- Spokojnie, to tylko kobieta.
- Zajebałem jej, to teraz kurwa leży w wanie i krwawi, he he. - Zaśmiał się łysol.
- Z Ciebie, to jednak Świnia.
- No pewnie Igła, dlatego lubię siebie. - Obtarł pot z czoła, bo od śmiechu zaczął się pocić. - To ile musimy poczekać?
- Pół godziny, bo jest teraz zmiana, mam tam człowieka da nam znać.
- To on ile bierze?
- dwadzieścia pięć procent.
- Na tyle mogę się zgodzić.
- Tylko nie zabij go, rozpoznasz go łatwo, to jedyny ochroniarz. Zajebiesz mu w ryj i kopniesz tak by odwrócił się do ściany.
- Dobra, tylko napad musi być szybki.
- Będzie spokojnie. Zabierzesz mu klucze i mi je podasz, później wszystkich, co tam będą do kąta.
- Tak wiem, byłem tam.
Świnia odwrócił się do torby leżącej na tylnym siedzeniu. Otworzył ją i wyciągnął z niej dwa pistolety, dwa telefony.
- Ten drugi zacina się, ja go wezmę. - Igła zabrał pistolet, co spoczywał na lewej ręce Świni.
- Ok. Ten telefon jest dla mnie, bilety na pks są przy tej skrzynce przy poczcie.
- Na magnesie?
- Tak przyczepione przy spodzie. Ja zawijam się z tą suką do jej wsiowego domu. Obiecałem, że kupię wielki telewizor i będziemy oglądać pornole, chlać szampana...
- I non stop ją prać. - Zaśmiał się Igła.
- A huj tam, rok minie miło, bo ucieczka dla mnie, to za dużo.
- Daleko?
- sto kilometrów, nie znajdą mnie. - Jeden z telefonów zapikał.
- Coś szybko. - Odezwał się Igła biorąc granatowy telefon odczytując sms. - Dobra jedziemy.
- A skąd on ci napisał tego sms?
- Z kibla, nie obawiaj się, znam go już długo, dłużej nić ciebie, bez niego cały plan poszedł by w pizdu. - Auto ruszyło teraz z piskiem. Jechali prostą drogą między blokami, zatrzymali się na przejściu przez które przechodziły dzieci z piłką.
- Ruszać się gnoje. - Rozdarł się Świnia wyglądając przez okno. I ruszyli znowu szybko, na szeroką trasę. Bank był ulokowany na granicy centrum miasta i osiedla jednorodzinnych domków. Plan był taki, że gdy oboje wejdą do środka paralizatorem uspokoją pierwszą kasjerkę by inne zostały w szoku, z ochroniarzem wkręconym w plan poradzi sobie Świnia, a gdy będą mieć już klucze, z jedną z zastanych w szoku kasjerek wejdą do kasy banku i zabiorą czterysta tysięcy euro. Bank był głównym punktem komercyjnego banku, który od kilku lat świadczył wiele usług i świecił przykładem. Za to posiadał wyrobioną markę na świecie i płynne wpływy.
Jechali dość szybko wyprzedzając inne samochody. Igła nie chciał wypaść z rytmu jaki załapał przed wyjściem, po nakręceniu się substancją z jego własnego przepisu. Był skupiony, tak jak i Świnia. Na jednym ze skrzyżowań wjechali na nie na pomarańczowym świetle, lecz nic sobie z tego nie zrobili. Zjechali z trasy w centrum miasta, lecz nie zwolnili, dalej przemieszczali się szybko. Zmieniał pasy dość często, za często. Jadąc długą drogą na wiadukcie nie zauważył Igła jak inny uczestnik z ruchu drogowego przyłączył się do szybkiej jazdy. Dwóch młodych jechało szybciej niż Igła i Świnia. Nie zamartwiał się tym obrotem sprawy i z uśmiechem na ustach ruszył za nimi, szybko doskoczył do nich. Taka akcja przed napadem jeszcze bardziej go nakręcała, szkoda, że dwójka z przodu nie ogarnęła sytuacji i szybka jazda wymknęła się spod kontroli. Czerwone auto władowało się z pełną siłą w jadący obok autobus i odwinęło się frontem w samochód, który był z tyłu. Igła refleksem się nie popisał. Szary samochód uderzył z całym impetem. Huk i trzask przefrunął po wiadukcie, a trafiony autobus zaczął ścinać w dalszej perspektywie barierki. Kierowca autobusu robił co mógł, lecz spadł ze wszystkim pasażerami z kilkunastu metrów. Dwa osobowe auta stały w miejscu z pasażerów przeżył tylko jeden, Igła.
 Policja rozkręcała z impetem swoje prawne konstrukcje w miejscu wypadku, rannego Igłę położyli na noszach obok komisarza Boba kręcącego nosem i zakręcającego wąsa.
- Budź się skurwielu. Natychmiast. - Wrzeszczał komisarz. Igła nadal był nieprzytomny. Stojący obok lekarz patrzył z uwagą na płynącą ciecz z kroplówki i na skaczącą linie na aparaturze medycznej.
- Komisarzu on potrzebuje do szpitala inaczej nic nie zrobimy. Musi dojść do siebie.
- Żaden szpital, przez tego osobnika zginęło czterdzieści osób, ma pan go obudzić. - Popatrzył po doktorze komisarz tak jak by to był rozkaz.
- Jeszcze raz adrenalina siostro. - Strzykawka splunęła cieczą i wbiła się igłą w Igłę. Jego ciało było całe zakrwawione, nogi połamane, stopy zmiażdżone. Otworzył lekko oczy, huk bólu w momencie go ogłuszył, lecz adrenalina otworzyła szeroko oczy. Dostrzegł wszystkich stojących obok niego, policjantów i sanitariuszy, strażaków, płaczących po zmarłych.
- Gadaj pierdolcu, gdzie jechałeś z tymi gnatami i tym łysym grubasem. - Igła był w szoku, chciał coś mówić, lecz nie mógł. Usta mu się same zaciskały.
- On nic nie powie, jest w szoku, nogi trzeba zabezpieczyć, jeżeli tego szybko nie zrobimy grozi mu amputacja.
- Nie interesuje mnie los jego nóg, tam na dole leży stos ciał i to on jest odpowiedzialny za ten dramat. - Komisarz zakręcił się już z papierosem w ustach. - Zabierzcie go do szpitala i szybko opatrzcie, noc spędzi we więzieniu. - Policjanci popatrzyli po komisarzu tak jak i lekarz, lecz w jednej chwili zabrali rannego do karetki. Ruszyła karetka na sygnale szybko meldując się pod wejściem do szpitala. Igła pobudzony kilkoma zastrzykami widział jak cały spektakl z dyżurnymi lekarzami rozgrywa się wkoło niego. Tutaj coś tam, a tam też, ból był nie do zniesienia. Wykrzywiał mu ciągle lico i kręcił głową. Lekarz, który opatrywał go na ulicy nagle kucnął przy nim.
- To cie odurzy, ból ucieknie. - Igła pomachał głową, lecz szybko omdlał, wyczerpanie jakie wynikało z pogruchotanych kości wygrało z dawkami adrenaliny.
Obudził się w ciemnym pomieszczeniu, nie czuł bólu, a świadomy był tak, jakby przed chwilą się obudził.
- Śniło mi się to? - Podrapał się po głowie, lecz poczuł dziwny materiał na głowie. Podniósł głowę i ujrzał grube białe skarpetki na swoich nogach, był nagi. Obejrzał się widząc na swoim ciele ślady krwi. - No to kurwa pięknie. Ciekawe co ze Świnią? - Wyprostował się i rozejrzał po pomieszczeniu, za sobą dostrzegł małe okienko z kratami. - Ciekawe, co to za pomieszczenie? Bo na szpital to nie wygląda. Halo, ludzie. - Zaczął krzyczeć. Zapalające się światło na korytarzu nakreśliło szkielet drzwi. Zamki zaczęły trzaskać i skrzypiąc otwarły się drzwi, z mocnymi smugami światła weszły do środka trzy latarki.
- I jak tam panie Wacławie? - Odezwał się jeden z głosów.
- Czuje się dobrze. Kim jesteście? - Odezwał się Igła, lecz w chwile poczuł uderzenie w twarz.
- Zamknij się. - Krzykną inny.
- Gdzie jechałeś z tym łysym? - Odezwał się trzeci, ten miał ton spokojniejszy.
- Na zakupy.
- Patrz jaki skurwiel twardy, nogi zmiażdżone, a on jeszcze tak podskakuje. - Igła dostał kilka ciosów w twarz, ale nie poczuł tego. Nawet nie czuł, że ma zmiażdżone nogi. Palcami poruszał i lekko uniósł nogę, lecz tak, że latarki tego nie zauważyły. Były bardziej skupione na tym, co przed chwilą się stało. Obelgi zagłuszały, lecz Igła nie zwracał na to uwagi. Wyprostował się i chwilę zastanowił się.
- Jechaliśmy napaść na bank koło marketu Wewela. - Bluzgi ucichły.
- Przyznasz się do tego jutro? Materiał dowodowy jest spory, nawet Twój kumpel w banku się przyznał.
- A Świnia?
- Ten drugi, wyglądał jak mielonka, więc nie musi. - Powiedział ten co bił z prawej. Latarki poszeptały jeszcze coś między sobą i wyszły. Światło na korytarzu zgasło. Igła rozejrzał się po pomieszczeniu jeszcze raz, myślami był w domu. Zrobić skok miał dla swojej małej córki. Kochał ją, lecz nienawidził jej matki. Gdy zaszła w ciąże, uciekła z murzynem do Afryki, lecz wychodzący brzuch uzmysłowił kochankowi, że to nie jest jego biała dama. I sam pod drzwi Igły ją przyprowadził, kochanek dostał w ryj, lecz ona, aż do porodu odczuwała traumę pomieszczenia. Nie chciała być z nim i u niego, pomagał jej jakoś znieść trudy ciąży. Aborcja była tematem ciągłym, lecz spryt jakim postąpił murzyn i nieustępliwość Igły nie pozwalało jej na wykonanie planu.
Igła zanurzył się w chwilach przed wypadkiem. Do momentu, aż zauważył niebieską poświatę rozchodzącą się po podłodze z jego lewej strony. Przypatrzył się powoli migoczącemu się światłu i zwlekł się z łóżka stając na obie nogi, które miały być zmiażdżone. Kucnął i ujrzał jak coś się żarzy w dziurze w ścianie niebieskim płomieniem. Wyciągnął kawałek drewna, który emanował światłem, lecz zdziwienie jego było jeszcze większe, gdy światło przestało migotać.
- Co to za czary? - Odezwał się do siebie i usiadł na łóżku, oglądając dokładnie znalezisko. Drewno jak to drewno nic tylko zwoje ukazywało. W pewnym momencie światło na nowo błysło, oślepiając Igłę. Drewno zapaliło się w chwile stając się popiołem. Igła trzymał w ręku garstkę popiołu, potarł palcami, lecz był to zwykły popiół. Rzucił garstką w powietrze i położył się do wcześniejszej pozycji, oczekując nadejścia latarek. Leżał tak chwilę, w powietrzu pojawiły się małe błyszczące kropki, które zakręciły powietrzem. Z każdą chwilą wir jaki się pojawił nabierał tempa, aż zabrał leżącego Igłę ze sobą.
Upadł Igła w ciepłe błoto, lecz nie mógł się podnieść. Teraz poczuł zmiażdżone nogi i rany na całym ciele.
- Aaaaa. - Jego krzyk, stłumiony przez błoto nie wzleciał wysoko. Próbował się odwrócić na plecy, lecz dudniący ból nie pozwalał mu na jakikolwiek ruch. Był sparaliżowany od głowy po sam dół. Wył tak jeszcze stłamszony przez błoto, aż nie mógł złapać tchu i zemdlał. Jego ciało nie ruchomo leżało nie wzbudzając podejrzeń gospodarza błota. Lecz chodzące obok świnie szybko go dojrzały. Zaczęły lekko podgryzać, trącać ryjem. Było ich kilka, bandaże przesiąknięte krwią nakręciły je tak, że zaczęły je zjadać z niego, razem ze zmiażdżonymi kończynami. Pierw powoli i delikatnie, lecz każdy kolejny kęs dawał im werwy, a i kwiki nabrały siły. Gospodarz sprawdził dopiero po kilku głośniejszym aktach, co tak mogło nakręcić te leniwe darmozjady, które dziś akurat miały mieć dopiero strawę, jak jego syn wróci z targu. A może już wrócił? Pomyślał gospodarz. Początkowo nie zauważył nic dziwnego, lecz stojące w szeregach świnie nabrały mu ciekawości.
- Coś tam jest? - Gospodarz rzucił swoje grabie na ziemie i doszedł do wejścia, od razu wrzeszcząc na pałaszującą trzodę. - Wypierdalać małe chamy, wypad. - Machał rękami, lecz ciężko było odgonić kwiczącą szynkę. - Przecież, to jest człowiek, mnie pan za to obłoży podatkiem, młodego zabierze. - Wrócił po grabie, wyciągając z nich kij i zaraz bił świnie tak mocno, że dopiero po rozcięciach ustąpiły, zbiegając w kąt, gdzie w nim zaczęły się ryjami trzeć po ranach. Podszedł do leżącego ciała, które u nóg było rozerwane tak mocno, że było widać białe kości. - Bydlaki. - Zawył gospodarz. - Zadra, Zadra. - Wołał głośno. W chwilę po tym przybiegła młoda dziołcha z rudym warkoczem. - Wóz dawaj, mamy tu jakiegoś rannego. - Młoda przerażona widokiem krwi i zmaltretowanego ciała w moment zjawiła się ze skrzypiącym wózkiem. - Gdzie duży? Jego do Merlina trzeba zawieść, zdycha.
- Kwestor zabrał razem z końmi.
- A kto mu pozwolił? - Gospodarz w amoku już nie wiedział, co mówi.
- Ty sam. - Gospodarz dźwignął rannego i w głębokim błocie idąc z trudnościami, prowadził na stojący przy wejściu wózek. Gdy położył go na wózku plecami, Igła nagle otworzył oczy, ruda jak i gospodarz wystraszyli się, lecz wzrok wrócił pod powieki.
- Szybko, szybko. - Ruszyli z wózkiem i drogą z kamienia ubitą jak najszybciej się da, pchali go do gospodarstwa obok. - Ramest, wyjdź z domu, szybko. - Krzyczał przyglądając się umorusanemu Igle w błocie. Jego nogi kapały krwią, poprzerywane ścięgna ze skórą ukazywały obraz zwisających stóp jakby miały za chwilę odpaść. - Ramest. - Wrzasnął tak, że cała okolica na pewno usłyszała. Z drewnianej chatki wybiegł wysoki facet z siwym wąsem.
- Co chcesz? - Odezwał się Ramest, jakby nie widział leżącego człowieka na wózku.
- Zobacz. - Gospodarz nawet nie czekał, aż dojdzie do niego Ramest, tylko ruszył w stronę jego wozu. - Konia bierz. - Zatrzymał go w połowie drogi od domu, dopiero teraz dojrzał, że to człowiek. Szybko sprzęgli konia z wozem i na miękkie siano ułożyli ciało, które wyglądało spod błota. Jechali szybko we dwoje, zostawiając rudą dziewczynę z nakazem do syna gospodarza, by ten nakarmił świnie i szybo udał się do Merlina.
Wysoka kamienna wieża była widoczna już z daleka. Podjechali i Toper podszedł do drzwi, mocno uderzając w drzwi kawałkiem żelaza w kształcie czaszki ni to człowieka, ani też żadnego zwierza jakiego widzieli. Huk był tak głośny, że siedzące na samej górze ptaszyska odfrunęły. Po chwili, drzwi uchylił się delikatnie, a zmieszany Toper poszeptał coś do stojącego za nimi osobnika, który musiał być bardzo niski. Bo stojący Toper, będący średniego wzrostu musiał się schylić. Drzwi trzasły.
- Zaraz nas zawołają i mamy go wprowadzić. - Popatrzył na Igłę Toper przez deski.
- Ciekawe kto to? Nie wygląda na tutejszego.
- Nie wiem. Usłyszałem kwiczenie świń i go znalazłem.
Drzwi zaskrzypiały i wyłonił się w szerokich bordowych szatach z siwą długą brodą, i szpiczastej czapie, Merlin. Za nim karzeł, Bebel. Merlin podszedł do wozu i popatrzył uważnie, czym wzbudził strach w przyjezdnych ponieważ, rzadko wychodził z wieży.
- Kto go znalazł? - Powiedział skrzekliwym głosem Merlin.
- Ja. - Odezwał się Toper gospodarz. Merlin podszedł do niego i zaczął obwąchiwać. Zmienił się jego wyraz twarzy.
- Na pewno ty?
- Znaczy się moje świnie go znalazły, lecz ja go tutaj z sąsiadem przywiozłem. - Merlin wyprostował się.
- Zabierzcie go do mojej wieży na piętro i połóżcie na stojącym tam w kącie stole, Bebel wam go pokaże.
W momencie Toper wskoczył na wóz i razem z Ramestem nieśli go za prowadzącym ich Bebelem. Merlin został na zewnątrz. Weszli do środka, gdzie paliło się mnóstwo świec, a stosy książek, papieru leżały w różnych miejscach. Były także widoczne klatki ze zwierzętami, lecz nie patrzyli już więcej po komnatach Merlina. Skupiali się na idącym przed nimi karle nucącym sobie grobową pieśń.
- Na ten stół. - Wskazał karzeł na stojący w kącie stół z przybitymi do niego łańcuchami i wychodzącymi z otworów grubymi pasami ze skóry. Położyli go na nim i szybko wyszli czując moc Merlina w środku. Lecz siwy Merlin stał na wozie i wąchał, błoto jak i słomę, na której leżał Igła.
- Mówisz, że twoje świnie go znalazły?
- Tak.
- Przywieź mi te najbardziej zakrwawione, albo nie. Przywieź wszystkie i musi ci to zając kilka klepsydr, jeżeli nie, to osobiście udam się do Króla. Wtedy powiem mu o moich przeczuciach. - Toper nawet nie chciał polemizować z Merlinem, tylko szybko wsiadł na wóz i ruszył ze swym sąsiadem po swoją trzodę. Po drodze lamentował nad ich losem, lecz przypomniał sobie kilka dni wcześniej jak gardził nimi myśląc o szybkim uboju.
- No i Merlin, to wyczuł. - Powiedział Ramest. Gdy dojechali już do miejsca, przy świniach był już syn gospodarza. Zabrali je wszystkie na dwa wozy i ruszyli.
Merlin uważnie przyglądał się leżącemu na stole osobnikowi. Bebel szperał energicznie po półkach szukając, tego o co go prosił wcześniej Merlin. Zeskakiwał z górnej, zaraz lądując, gdzieś pod dolną wychodząc z drugiej strony komnaty. Merlin dźwignął stojącą obok siebie laskę i uderzył nią w stół. Oczy Igły otworzyły się. Spokojnie podszedł do niego Merlin i przyjrzał się uważnie.
- Bebel, nie szukaj już książki z gór Rdus. Przynieś pierścień ze srebra.
- Ten ukuty przez Cyklopa?
- Tak ten, czy ja się wysłowiłem niewyraźnie? - Odwrócił się gwałtownie do karła, najsławniejszy na tej ziemi uzdrowiciel, czarodziej, przepowiadacz przyszłości. Bebel w jednej chwili znikł. Merlin położył rękę na czole Igły, a drugą na brzuchu, odchylił się do tyłu tak, że można było sobie zdawać sprawę z tego, że zaraz jego szpiczasta czap spadnie, lecz nie wydarzyło się nic takiego. Bebel pojawił się przed Merlinem po przeciwnej stronie wchodząc na taboret i wyciągając rękę przed siebie z leżącym na niej srebrnym pierścieniem, którego krawędzie na zewnątrz były z ostrymi wypustkami. Merlin nałożył go sobie na serdeczny palec prawej ręki i nabrał głęboki wdech. Stał tak nieruchomo.
Bebel zszedł na dół i wyszedł przed wieże, witając swoim widokiem jadących na wozach, jakby ich przeczuł.
- Z tymi świniami za mną. - Bebel machnął do nich ręką tak jak by to był kolejny wóz ze świniami, który dziś odbiera. Pojechali dłuższy kawałek za wysoką wieże i zatrzymali się w drewnianej szopie, w której dach był zniszczony, a belki u góry trzymały się chyba, tylko dzięki czarom Merlina. - Wyłóżcie je tutaj. - Odezwał się karzeł wskazując palcem na metalową wannę, która była mocno zardzewiała. - I poczekajcie na mnie chwilę. - Wyszedł z szopy, lecz po chwili była słychać jakieś skrzypy pod szopą. Świnie zostały wepchnięte do wanny, lecz nie wszystkie, kilka czekało jeszcze na wozie z braku miejsca. Toper wraz z Ramstem rozglądali się po starej szopie, lecz nic ich uwagi nie przykuło, ot co stara szopa. Karzeł pojawił się po chwili niosąc na ramieniu dwa długie miecze, a w drugiej ręce drewnianą pałkę. Podał jeden miecz Toperowi, a drugi synowi, pałkę zostawił sobie.
- A ja, co mam robić? - Odezwał się Ramst.
- Ty już jedź, oni muszą zostać z nami, aż do wieczora.
- Wieczora? - Odezwał się młody chłopak przykryty kapturem. Lecz uciszył go jego ojciec kładąc mu rękę na ramieniu. - A te miecze po co nam? - Bebel podszedł do chłopaka, który był już wyższy od niego o dobrą głowę.
- Zabijcie je. - Uśmiechną się karzeł.
- Mieczami? W takim stanie?
- Muszą cierpieć. - Bebelowi nie zszedł z twarzy wyraz szczerego uśmiechu. Chłopak popatrzył po ojcu, który kiwną głową i pierwszy uderzył świnie najbliżej niego. Zaczął się huk kwiczenia, a i w wannie zaczął się taniec racic. Chłopak w momencie dołączył uderzając resztę świń. Karzeł z drugiej strony pałką. Natomiast Remst stał jak wryty i przyglądał się spektaklowi. Na wozach świnie były spokojne, a po spektaklu dołączyły do tych leżących, szybko przyjmując taki sam los, co one. Gdy ubój się skończył, karzeł kazał im zdechłe świnie zakopać za szopą, tam gdzie były widoczne inne kości, a sam znów gdzieś znikł zabierając miecze. Znaleźli w szopie drewniane łopaty i zaczęli kopać, szybko wykopując głęboki dół i stos innych kości. Wrzucili świnie i zakopali. Podeszli do wozów i czekali, lecz Bebel znikł.
- Panie mam ich krew. - Odezwał się karzeł do stojącego Merlina w odgiętej pozie. Merlin otworzył oczy i wyprostował się.
- Polej ją go. - Merlin odsunął się od stołu, a Bebel chlusną z wiadra ciepłą jeszcze krwią ze świń. Igła poruszył się, lecz jego oczy ciągle otwarte, zamknęły się. - To on. - Bebel podskoczył do góry, wyjąc z radości. Nawet u Merlina na jego zimnej twarzy nakreślił się uśmiech.
Ciało Igły podskoczyło od drgawek, oczy jego otwarły się szeroko, a on sam odzyskał świadomości. Obrócił głowę i popatrzył z mętlikiem w głowie na stojącego karła. Lecz karzeł palcem i z promienistym uśmiechem, lekko podskakując wskazał na drugą stronę. Igła odwrócił głowę i popatrzył po podchodzącym do niego czarodzieju w bordowym stroju i szpiczastej czapie. Chciał coś powiedzieć, lecz nagle poczuł ból, mocno doskwierający.
- Spokojnie przybyszu, jesteś pod moją opieką, więc nic ci nie grozi. Ból do rana zniknie, obiecuje. - Merlin uśmiechną się, tak, że Igła poczuł lód na plecach mimo bólu. Zastanawiał się nad swoim położeniem, lecz te myśli przegrywały z bólem. Po chwili znów omdlał. Merlin wyprostował się – Wezwij pana Płatka.
- Tak jest. - Karzeł podskoczył i wybiegł do stojących jeszcze przed wieżą mężczyzn. - Wiecie, gdzie leży chata starego Płatka? - Ojciec z synem pokręcili przecząco, lecz Ramst odezwał się.
- Ja wiem.
- To poinformuj go, że czeka na niego Merlin, ino szybko.
- A później co mamy zrobić?
- Gdy Płatek ruszy w drogę do Merlina, to jesteście wolni, lecz gdy tego nie uczynicie, klątwa jaką uplótł Merlin czeka na was w domach i na wasze rodziny, dzieci, wnuczki, aż do wytracenia pokoleń. - Karzeł się zaśmiał, a Ramst wskoczył szybko na wóz.
- Wy jedźcie do domu sam to zrobię.
- Ale Ramst.
- Jedźcie. - Zawył Ramst do Topera i szybko nakręcił koniem z wozem i ruszył w głęboki i ciemny las. Chłopak z ojcem zabrali się w przeciwną stronę, słysząc jak zamykają się skrzypiące drzwi wieży.
Ramst po kilku chwilach został zatrzymany przez gęsto poustawiane drzewa, zeskoczył z wozu i odpiął konia od niego. Wskoczył na grzbiet konia, łapiąc się grzywy i ruszył. Po przemierzeniu długiej drogi na niebie pojawił się księżyc, który oświecał mu drogę. Przebił się przez gęste zalesienie i wyskoczył na drogę, która wyglądała na ubitą od kopyt, lecz do końca nie mógł się zdecydować czy dobrze zrobił wybierając ten kierunek. Noc nie pomagała, a dawne czasy, gdy raz był u Płatka jako jego najemnik, nic mu nie mówiły o tych łąkach. Koń dreptał powoli tłukąc kopytami o wystające kamienie, lecz stojący nieopodal głaz, który z jednej strony był wyrwany, jakby przez mocne uderzenie przekonał go, że to ta droga i znów ruszył z kopyta, mocno się trzymając. Trochę dalej poruszające się cienie w krzakach wzmogły w nim ostrożność, poczuł, że jest obserwowany, a lecące strzały z trzech kierunków zatrzymały go.
- Proszę opamiętajcie się. - Krzyczał, lecz strzały nie zatrzymały się. - Jestem od Merlina. - Dopiero po tym imieniu, strzały się zatrzymały. Z gęstych krzaków wybiegło trzech mężczyzn w skórzanych kamizelkach trzymając kusze, a za jego pleców dwóch na koniach z mieczami w ręku.
- Kim jesteś? Wiesz, że to ziemia wielkiego Płatka? - Zawył jeden z nich, co siedział na koniu bez koszuli.
- Tak wiem, służyłem kiedyś u niego. - Odezwał się Ramst, chciał odwrócić się koniem, lecz koń zawył z bólu. Dopiero teraz zauważył dwie wbite bełty, które sterczały blisko jego prawej nogi. Podszedł do niego jeden z tym, co miał kuszę.
- Ja go kojarzę, to Ramst z Wirów.
- Ty byłeś najemnikiem u niego jak z Królem szedł na księcia Szerta, któremu na polu bitwy zmarły dzieci.
- Tak to ja, na własne oczy widziałem śmierć tych biednych dzieci i tego szaleńca, co myślał, że zawładnie naszą krainą.
- Mówisz, że od Merlina jesteś, to szybko. Płatek czeka na wieści od niego od dawna, przestał miesiąc temu jeść, a my sami nie wiemy, co dalej mamy robić. Zostaw swego konia, opatrzą go i wejdź do mnie.
Ruszyli szybko, palące się płomienie z daleka nakreślały dom z kamienia w jakim urzędował Płatek. Stary dom, był wcześniej własnością króla, lecz oddał, go Płatkowi za zasługi w wielkiej wojnie Królestwa Ziemi Lasu z Królestwem rodu Zbronów, którzy władali szlakami handlowymi na dalekim południu.
Płatek jakby wyczuł ważną wiadomość, bo stał na ganku i wpatrywał się w niebo z migoczącymi gwiazdami. Z daleka było widać jego posturę, gdy zbliżyli się do niego na koniu, to zszedł z ganku, lecz jego głowa była na wysokości ich. Remst przypomniał go sobie w tej chwili i jego wyczyny na polu bitwy, gdy sam rozbijał szarżę doskonałych toporów. Jego zimne oczy obejrzały go.
- Znam cię człowieku. Co ode mnie chcesz w tą ciepłą noc? - Zapytał spokojnie, lecz jego głos brzmiał jak by już krzyczał na Ramsta.
- Przybywam od Merlina, Wielki Płatku.
- Od Merlina? - Krzyknął tak, że aż koń wyskoczył w górę, lecz wielka łapa zatrzymała zwierza w miejscu. - Szybko konia szykować. - Odwrócił się tak energicznie, że prawie zrzucił ich z siodła. Szybko znikł za domem.
- Takiego go pamiętam, strach dla niego jest obcy. - Odezwał się Ramst do sąsiada na koniu.
- Zmienił się od czasu, gdy jego córka wyruszyła za daleką wodę, do krajów, gdzie zwierzęta są jak dom. - Zmartwił się rycerz. Ramst już nic nie mówił. Mignął im tylko obraz jak Płatek na swym wielkim koniu, specjalnie sprowadzanym zza dalekiej wody wybiegł za domem, szybko chowając się w ciemności mimo jego wielkiej postury. - Doprowadzimy twojego konia do zdrowia przez noc i wrócisz do siebie.
 Płatek pędził tak, że drzewa wolały się odgiąć się na bok niż stanąć mu na drodze. Jak wiatr pędził, przedzierając się przez gęstwiny. Dostał się pod wieże i nie pukając wszedł do niej. Jego głowa dotykała sufitu. Z kąta wyłonił się Bebel ze strachem w oczach, gdy spoczął na nim stalowy wzrok Wielkiego Płatka.
- Gdzie Merlin? - Zawył.
- Tutaj jestem. - Odezwał się głos wyżej.
- Zejdź do mnie czarodzieju, jestem gotowy. - Zerwał z siebie Płatek skórę z niedźwiedzia, którą był przepasany na torsie.
- Ale ciało jest wyżej. - Odezwał się Bebel, który został zakryty przez skórę z niedźwiedzia. Płatek popatrzył po małej górce na skórze. I ruszył na wąskie schody, po gimnastykował się, wszedł tam, gdzie stał Merlin. Wpatrzony był w leżące i drżące ciało. Płatek wyprostował się.
- To on?
- Tak. Doznasz olśnienia i zaraz umrzesz, jest w idealnym stanie.
- A on?
- On dostanie szansę na powrót do domu. - Płatek przykucną przy stole, gdzie leżał Igła.
- Więc nie zwlekajmy, już zbyt długo czekałem na ten dzień. - Merlin odwrócił się do jednej z półek i wyciągną ciemny kamień kładąc go przed Płatkiem.
- Musisz usiąść, zamknąć oczy i nie wspominać. Daj mi działać.
- Tak jest o Wielki Merlinie. - Płatek usiadł i zrobił tak jak kazał Merlin. Czarodziej laską nakreślił wzór wkoło kamienia i dmuchną w laskę, która zaświeciła na fioletowo. W jednej chwili wzór dwóch kół ze szlakami zygzaku i runami odpalił się żywym ogniem. Kamień zabłysnął, a Płatek upadł siny na podłogę. Merlin podniósł z ziemi kamień i przyjrzał się mu.
- Karle, gdzie jesteś? - Odezwał się z irytacją Merlin.
- Tak Mistrzu? - Odpowiedział po chwili wchodzący po schodach karzeł.
- Umieść naszego gościa w tamtym kącie, w tym potrzebna będzie przestrzeń. I przynieś moździerz ze złota. - Bebel popatrzył po leżącym wielkoludzie, lecz nie odezwał się tylko przywiązał do jego ręki linę i z całych sił ciągną ją. Po zaparciu się w kącie komnaty i użyciu kilku belek, które miały pomóc w przeciągnięciu wielkiego ciała, Bebel ruszył z całej pary. Płatek po kilku klepsydrach zastygł w miejscu odpowiednim. Merlin przyglądał się kamieniu i oczekiwał złotego moździerza z coraz większą niecierpliwością. Wreszcie go dostał i wkładając kamień do złotego naczynia rozbił, świecący proszek leżał teraz na dnie. - Gdzie łój? - Odezwał się Merlin.
- Tutaj Mistrzu. - Bebel wyciągnął ze swego buta ciągnącą się substancje.
- Doskonale, teraz wetrzyj ją w te poszarpane nogi i rozsyp pył na nich. - Merlin pokazał na zniszczone nogi Igły i odwrócił się w stronę leżącego Płatka. A, gdy Bebel skończył nacierać poranione kończyny Igły łojem ze świecącym pyłem, odszedł od stołu i szybko zszedł po schodach, tak jakby go coś zaraz miało gonić.
Merlin podwinął rękawy. W jego rękach pojawiły się fioletowe płomienie, którymi rzucił w leżącego Igłę. Ciało podniosło się do góry, pasy ze skóry pękły, wkoło ciała nakreślił się fioletowy obłok. Ciało upadło z hukiem na stół. Merlin podszedł i uniósł głowę Igły. Nad jego twarzą przesuwał świecącą się fioletem dłoń. Oczy otwarły się, Igła widział promienie kręcące się wkoło niego jak i dłoń z mroczną miną Merlina, chciał coś powiedzieć, bo nie czuł bólu...
- Wyjdź duszo. - Odezwał się głośno Merlin. Kilka piorunów na zewnątrz trzasło gdzieś na oślep. Ciało zaczęło pulsować, a sam Igła czuł jak go wysysa wir z ciała. Wylądowała dusza na dłoni Merlina mieniąca się różnymi kolorami. - Pewnie mnie słyszysz. - Uśmiechną się Merlin. Odwrócił się i spokojnym krokiem podszedł do leżącego ciała Płatka. Wepchną do otwartych ust kręcący się obłok i odsunął się od ciała. Przyglądał się kilka chwil i znów podwinął rękawy ujawniając fioletowe światła.
- Powstań. - Powiedział unosząc ręce wysoko, tak jak by motywował do tego. - Powstań Uhorze. - Ogień wybuchł tak mocno, że zapalił kilka półek przywołując Bebla z wiadrem wody. Merlin odsunął się w głąb komnaty, obserwując ciało zakryte dymem. Po chwili poruszyło się lekko, że tylko Merlin zauważył. Lecz w jednej chwili wyprostowało się łapiąc Bebla jedną ręką.
- Mistrzu ratuj, ratuj mnie proszę. - Krzyk karła zatrzymał Igłę w ciele Płatka z imieniem Uhor. Lecz na chwilę, a Merlin w ciszy obserwował dalej. Ruch ręki roztrzaskał karła o ścianę, zostawiając tylko kawałek nogi.
- Chodź do mnie Uhorze. - Dopiero po śmierci karła odezwał się Merlin. - Jesteś mi potrzebny. - Uhor ruszył z werwą tak, że półki łamały się od jego ramion. Zatrzymał się przed Merlinem, że widoczny dreszcz przeszedł po zimnych plecach czarodzieja.
- Uleczyłeś mnie, lecz czemu jestem w tym ciele? Przed chwilą w moim ciele nie czułem bólu.
- Przeniosłem twoją duszę do ciała najlepszego wojownika. Teraz musisz zapracować na powrót.
- Powrót do domu?
- Tak. - Merlin odwrócił się do schodów i powoli zszedł na dół. Uhor tak jak wcześniej wojownik musiał się trochę nagimnastykować by zejść na sam dół. Wyszli przed wieżę, gdzie stał koń na którym przybył wojownik. Był dwa razy większy niż normalne konie, ale stał spokojnie. Merlin nie zatrzymał się przy nim, lecz gestem wskazał na konia, żeby Uhor dosiadł go. Zrobił to tak jak wojownik, dziwiąc się samemu i podążał za idącym Merlinem. - Ciało jak i umiejętności zachowałeś jego, możliwe, że czasami będziesz miał jego sny, wspomnienia.
- A z nim co się stało?
- Twoje ciało mu posłuży.
- Moje? Dlaczego?
- Twoje ciało, to już tylko ścierwo zostało kilka chwil życia, w tej chwili zostało zmrożone. Wrócę oddam mu ostatnią przysługę o której mu mówiłem już wcześniej, a Ty będziesz miał jego siłę i jak wykonasz zadanie, wrócisz do domu. Do swojej małej córki i kobiety, której nie kochasz.
- Skąd, to wiesz? - Uhor zdziwił się.
- Jestem Merlinem, wiem dużo.
- Co mam uczynić Mistrzu?
- Zabijesz Króla.
- Króla?
- Zamilcz. Wykonasz zadanie, wrócisz do mnie, a bilet powrotny będzie już gotowy. - Uhor popatrzył po Merlinie i ruszył. Wiedział, gdzie ma się kierować. - Pamiętaj o jego dzieciach. - Zawył jeszcze na koniec Merlin.
Uhor na swym koniu pędził tak, że tupot kopyt niósł się jak pędząca szarża w nocy, gdzie zapadał się powoli do snu Księżyc, a Słońce nie dawało znaku życia. Pędził przez jezioro, które dla innych mogło być trudnym terenem lecz nie dla niego i jego konia Wiza, co go cała kraina znała. Przebyli grząskie jezioro i wystrzelili jak strzała z balisty na szerokie pola z dala było widać pałac w którym mieniły się setkami pochodnie. Wyskoczyli dwaj rycerze na koniach w pełnych zbrojach, lecz nie mogli go dogonić. - Gdzie mój Wydzierus? - Pomyślał o ostrzu, lecz przez mgłę widział ostatnie sekundy Płatka w swoim domu nie uzyskując odpowiedzi. Zatrzymał Wiza i wyczekał rycerzy. Ten szybszy został przez niego powalony ręką, drugi widząc lecącego kompana zrobił unik i odskoczył na kilka metrów robiąc nawrót w stronę Uhora. Uhor zeskoczył z konia i dobrał wytrąconą kopie, wbitą w ziemię. Rzucił ją tak mocno i celnie, że strącony rycerz zatrzymał się dopiero kilka metrów dalej z wielką dziurą. Kopia przefrunęła daleko, niknąć w gęstym polu traw. Podbiegł szybko do tego pokonanego rycerza i dobrał miecz jaki miał mocno zaciśnięty w ręku.
- Co mały przedmiocik. - Powiedział do siebie uśmiechając się. Dostosował się już do swojego nowego wyglądu, a automatyczne ruchy dodawały mu odwagi jakiej jeszcze nigdy nie czuł. Dosiadł Wiza i ruszył na wzgórze, gdzie mieścił się pałac. Nocna straż usłyszała tętent kopyt, które zwróciły ich uwagę.
- To jakieś obce podjazdy. - Zawył gong obok nich. Za niskimi murami pałacu zbiegali się powoli strażnicy, a i w komnacie, gdzie spał Król zapaliły się świece. Król wraz z Królową pojawili się na balkonie w haftowanych szlafrokach.
- Królu to jakiś obcy podjazd, słychać kilka koni. - Król pokiwał głową i zabrał ze sobą do komnaty Królową, mocno przytulając. Strażnik przekazujący informacje Królowi odwrócił się do oddziału jaki miał za sobą i wydał komendę wymarszu przed pałac. Długie halabardy mieniły się w blasku księżyca tak jak i polerowane na błysk zbroje. Szli równym krokiem, dudniąc. Reszta strażników jaka była dobierała łuki, kusze i stawała na murach. Jedyna wieża wbudowana w mur, była zablokowana przez brak podłogi u góry, więc wspiął się na nią tylko jeden ze strażników z naciągniętą kuszą. Zarys pędzącego wojownika ujawnił się wszystkim zainteresowany.
- Tylko jeden? Szaleniec? - Odezwał się ten, co bił w gong wcześniej.
- To Płatek. - Zawołał ten obok, rozpoznając wojownika.
- To jednak szaleniec. Pędzi na Króla i to sam.
- Jestem Uhor. - Przefrunął donośny głos po pałacu.
Strażnicy z halabardami szli na pędzącego wojownika, lecz wjazd i pęd Wiza rozwarł ich szeregi, depcząc ich. Uhor zeskoczył, uderzając konia w zad, a ten w jednej chwili uciekł tak, że po drodze znów podeptał zbierających się w szereg strażników. Ci w strachu i panice nie zdążyli nic zrobić Wizowi, a dobiegający do nich Uhor łapał ich halabardy, i wykręcał je w ich strony przebijając. Miecz, który wcześniej trzymał wylądował w jednym z kuszników, ściągając go na dół bez wystrzału. Drzwi przy niskim murze zasunęły się, strzały i bełty wystrzeliły, lecz nie trafiły w Uhora, znęcającego się nad swymi ofiarami. Gdy skończył wybijać strażników, uniknął jeszcze jednej salwie z łuków i kusz sprytnym unikiem. Mimo swojej sylwetki zwinnie się przemieszczał, a dobiegając do drzwi otworzył je ciężką nogą w żelaznym bucie, dochodzącym do kolana. Belka jaka była z drugiej strony nałożona na haki nie wytrzymała siły i pękła z hukiem, wypluwając drzazgi. Wbiegł agresywnie na dziedziniec zaraz dobierając się do biegnących strażników z łukami. Wyrywał im ręce bez trudu, a bryzgająca krew oblewała go ze wszystkich stron.
- Stój. - Zawołał Król stojący na balkonie. - Płatku, czego żądasz ode mnie skoro wszystko, co chciałeś ofiarowałem ci?
- Płatek umarł, jestem Uhor, a kiedyś Igła. Dziś Królu umrzesz.
- Moja armia jest w moim zamku, więc poczekaj na nią, to zmierzysz się z moim generałem, który cię pokona.
- Nie mam czasu na takie czekanie, zrobię to szybko. - Uhor nie poczuł nawet wbijającej się kolejnej strzały w swoje plecy. Wyskoczył tak wysoko, że złapał się drewnianej balustrady balkonu. Wdrapał się szybko i zwinnie stając oko w oko z Królem. Złapał go jedną ręką podnosząc do góry, drugą za nogi i złamał na swoim masywnym kolanie jak patyk. Krzyk Królowej z komnaty przykuł jego uwagę. Wszedł do środka i uderzył ją z pięści, że oderwało jej głowę. Ciche piski usłyszał z szafy, więc podszedł do niej. Wyrwał drzwi i ujrzał dwoje małych dzieci płaczących cichutko. - Macie jeszcze jakiś braci i siostry? - Zapytał je. Dziewczynka, która była starsza nic nie odpowiedziała, lecz chłopczyk, który był mniejszy pokręcił przecząco głową. Uhor złapał je za nogi i wyciągną z szafy. Skierował się w stronę balkonu, gdzie leżały połamane zwłoki Króla. Dzieci wpadły w szał strachu, płakały i rzucały się w każdą stronę. Podszedł Uhor do balustrady balkonu dostrzegając jeszcze dwóch strażników na murze celujących w niego i wyrzucił dzieci na dziedziniec. Płacz ucichł. Rozejrzał się jeszcze po dziedzińcu, lecz nic więcej nie dostrzegł, a strażnicy, co wcześniej celowali sparaliżowani widokiem dzieci położyli się z szoku. Uhor zeskoczył na dół i szybko dobiegł do Wiza, który czekał na niego w miejscu, gdzie zaatakowali go wcześniej rycerze na koniach. Otrzepał się ze strzał i bełtów w plecach i ruszyli. Słońce delikatnie puszczało oczko do horyzontu, a Księżyc zakrywał się nim. Wiz pędził jak wcześniej z dyszącym pyskiem. Siedzący w siodle Uhor nie myślał o tym, co wcześniej zrobił. Ciągnęły go tylko uczucia do swoje córki, która była w innym świecie. Wieża było dobrze widoczna dzięki swej konstrukcji, a stojący przed nią Merlin z pochodnią nawoływał szybko Uhora.
- Kiedy mnie wyślesz do domu? - Odezwał się Uhor nie schodząc z konia.
- Poczekaj mój wojowniku, jeszcze musisz zabić generała Skrzypa, on nie pozwoli na wskrzeszenie Króla. Wtedy mój plan nie wypali. - Uhor zeskoczył po tym zdaniu z Wiza łapiąc Merlina jedną ręką.
- Już mnie przenoś do moich czasów. - Zawył.
- Twój błąd. - Powiedział Merlin otwierając prawą dłoń, która wybuchła fioletowym ogniem. Uhor wypuścił czarodzieja z uścisku i upadł na ziemie bez ruchu.
- Aaaaa, ten ból. - Uhor wył, aż wystraszył Wiza, który zbiegł w głęboki las.
- Teraz pamiętasz jak wcześniej wyglądałeś? - Uhor wył jak dziecko, które kilka klepsydr wcześniej wyrzucił na dziedziniec. Merlin wyprostował się, obszedł z gniewem w oczach leżącego olbrzyma. - Mógłbym cię w tej chwili zniszczyć, zabić, zostawić na pastwę armii Króla, lecz mam lepszy pomysł. Pokażę ci coś.
Uhor dostrzegł w myślach swój dom, gdzie mieszkał jako Igła. Widział swoją córkę trochę większą niż ją pamięta, także i jej matkę. Po chwili do jego mieszkania wchodzi policja z jakimiś informacjami, o czymś rozmawiają. Po chwili policja wychodzi, a mała córka Igły podchodzi do kręcącej głową kobiety. Próbuje się do niej przytulić, lecz kobieta ją odpycha tak, że dziecko upada kawałek dalej i uderza głową o podłogę. Zaczyna płakać bardzo głośno i leży, kobieta nagle się odwraca. Zaczyna szamotać dziewczynką po podłodze bijąc ją po całym ciele. Zabiera dziewczynkę na ręce i szybko otwiera drzwi od balkonu wychodzi z nią wypychając ją za barierkę zaraz skacząc za nią.
- Widziałeś, co się wydarzyło? - Merlin zaśmiał się. - Wrócisz do siebie, lecz po tym wypadku, gdybyś wykonał jeszcze, to jedno zadanie bez żadnego sprzeciwu, to wtedy byś wrócił przed przybyciem policji. Nikogo w domu by nie zastali, bo zdążył byś zabrać swoją córkę, a z tą kobietą, to już sam byś zadecydował, co zrobić. Lecz wiem, że nawet jakbym ci pozwolił teraz wykonać zabójstwo generała, to nie uda ci się odpowiednio już wylądować w czasie. Zepsułeś swoją pozycję. - Merlin przeszedł kolejne koło wkoło generała. - Zostawię ci jeszcze pamiątkę po mnie. Raz na jakiś czas złapie cię ból, taki jak teraz czujesz. Wtedy każdy będzie mógł cię zabić, każdy.
- Powiedz mi czemu ja? - Odezwał się Uhor z wyczuwalnym bólem.
- Znalazła cię moja magia. Byłeś odpowiedni. Kilka lat temu po wojnie przybył do mnie Płatek i oddał się w moje ręce, więc postanowiłem wypełnić jego życzenie. W zamku Króla umieściłem zaklęcie w kawałku drewna i złapałeś się na nie, to pomieszczenie, gdzie odwiedzili cię ludzie po wypadku, to stary zamek. A teraz bądź przeklęty do końca swych dni. - Merlin uderzył laską w ziemię i uniósł znów swoje ręce z fioletową poświatą. Obok leżącego Uhora otworzył się wir, który go wciągnął.
Uhor poruszył się w jadącej ciężarówce. Podszedł do niego jeden z jego kompanów, by sprawdzić, co się dzieje, lecz Uhor agresywnie się podniósł i wyrzucił go jednym ruchem na zewnątrz przez otwarty tył ciężarówki.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Marcin88 · dnia 07.08.2016 17:47 · Czytań: 487 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
Marcin88 dnia 10.08.2016 19:17
Taki słaby tekst, że nawet na mini komentarz nie zasługuje? :|
Gorgiasz dnia 10.08.2016 20:15
Każdy tekst zasługuje na komentarz.
Ale, jeśli pozwolisz, to zapytam przy okazji: ile Ty tutaj tekstów skomentowałeś?

Przykładowe błędy:

Powtórzenia:
"w głębokim fotelu o kolorze już dawno zapomnianym przez wychodzące z niego sprężyny, siedział z opuszczoną głową mężczyzna. Ręce miał wyciągnięte na oparciach fotelu," (fotel)

"dzierżąc w jednej dłoni wysoki kieliszek. Nie dbale uniósł kieliszek i zabrał z niego łyk przezroczystego roztworu." (kieliszek)

Błędy ortograficzne:
"Nie dbale"

Tzw 'siękoza'
"Huk rozlatującego się szkła nie wzbudził w nim żadnych emocji, odwrócił się tylko do wiszącego kawałka lustra obok drewnianych i przeżartych przez czas drzwi." (dwukrotnie powtórzone "się" w jednym zdaniu)

Błędne zapisy dialogów:
"- Nadal czuje ten ból. - Powiedział w myślach unosząc głowę,"

"- Ruszamy. - Zawył do siedzących na korytarzu ludzi."

"- Panie miłościwy, Władco podziemi, nasz wielki Mistrzu, jesteśmy gotowi. - Odpowiedział kłaniając się nisko."

Błędna interpunkcja (braki przecinków):
"Twarz która była zdarta świeciła tylko naładowanymi ze złości oczami."

"Wiatr lekko powiewał szarpiąc liście na drzewach."

"Przed klatką stał szary samochód w który w momencie się wpakował rzucając torbę do tyłu. Wyciągną telefon i wbił numer." (pierwsze zdanie jest niezrozumiałe i źle zredagowane, brak przecinak po 'samochód' i "Wyciągnął'"

Błędy stylistyczne:
"Do osobników podjechała ciężarówka, do której załadowali się pojedynczo wchodząc."

"Nie zamknięte tylne drzwi machały, gdy ciężarówka nabierała prędkości, lecz w jednej chwili, gdy podszedł do nich ten najwyższy i uderzył w nie z całej siły, wyrwały się lądując na jadącym za nimi samochodzie."

"Popatrzyli się po sobie, a gdy obok nich usiadł ich Pan zatrzymali wzrok w punktach przed sobą."

Inne:
"Nałożył go na swoją głowę."
A miał pod ręką nie swoją głowę?

"Nałożył na dłonie metalowe rękawice i uderzył nogą z ciężkim czarnym butem na niej w drzwi, które pękły, gdy z siłą otwierały się."
"na niej" - całkowicie zbędne. Buty z reguły są na nogach.

"Migająca żarówka ukazywała dla obserwatorów w postaci pająków na pajęczynach w kątach idący korowód kilkudziesięciu osobników z jednym wyróżniającym się i, to z postury jak, i ubioru."
Źle sformułowane zdanie - nie wiadomo, o co chodzi.

"- Popatrzył po nim."
Błędnie sformułowane zdanie.

Literówki:
"brzydkie twarze z agresja w oczach." ("agresją" )

Bardzo mi przykro, ale mam dość. To tylko niektóre z zauważonych (w tym fragmencie) błędów. Robisz ich bardzo dużo, co skutecznie zniechęca do lektury. Nie są one czymś wyjątkowym lub nadzwyczajnym. Wiele osób robi je na początku drogi, ale świadczą o tym, że czytasz niewiele i nie zwracasz uwagi na poprawność zapisu oraz warsztat pisarski. Nie traktuj jednak mojej wypowiedzi jako zniechęcającej. Weź się za poprawki, przestudiuj podstawowe zasady i czytaj jak najwięcej.
Mam nadzieję, że następny tekst będzie znacznie lepszy. Powodzenia.
Marcin88 dnia 10.08.2016 20:31
Ani jednego. Wychodzę z założenia, że wstępniakom(początkującym) powinno się pierw drzwi otworzyć czyli zachęcić do korzystania z tego serwisu, by przy kolejnych wizytach nie musieli spoglądać na swe "dzieło" i nie zastanawiać się na tym czy naprawdę jest źle, że cisza panuje. Zawodowcem tego serwisu nie jestem, lecz z czasem na pewno skorzystam z możliwości komentarza innego tekstu. Dziś np przeczytałem jeden, lecz z komentarzem się wstrzymałem, bo szczegółowy w ocenie nie jestem, a bardziej zachęcić potrafię do dalszej pracy, lecz pochłonęło mnie sprawdzanie mej "twórczości" i dalsze prace nad innymi tekstami.
purpur dnia 11.08.2016 17:09
Wybacz Marcin88, ale masz kompletnie błędne założenie...

Każdy piszący, wystawiając tekst, czeka na komentarze, a jeśli by tylko wszyscy tak czekali?
Co wtedy?

Nikt nie oczekuje, że będziesz alfą i omegą, ale czytając pewnie jakieś myśli się pojawiają, możę jakieś uwagi, coś przeszkodziło, a może po prostu tekst jest świetny i... może warto powiedzieć o tym autorowi, co?

Poczytaj, napisz swoje odczucia po przeczytaniu, a zobaczysz, że ludzie odwdzięczą się tym samym, pod Twoim tekstem. Osobiście uważam, iż naganianie na SB, jest najgorszym możliwym wyjściem.

Do tego, jako że jesteś nowy, dam Tobie radę.

Po napisaniu czegoś, pozwól aby to chwilkę poleżało i wróć do tekstu. Dostrzeżesz pewnie wiele miejsc do poprawy, jak i masę literówek, czy innych drobnych grzeszków pisarzy.
Tekst przed wystawieniem powinien być idealny ( oczywiście na ile umiejętności pozwalają, ja czytam swoje pracy X razy, a i tak błędy w nich są... No ale, wierz mi, jest ich mniej :D ).

Dialogi już wypunktował Tobie Gorgiasz!

Popatrz po innych tekstach, jak one wyglądają w formie. Nastepnie przeczytaj parokrotnie Twoje własne i zobacz czy jest tak, jak powinno.

Tekst w którym roi się od błędów, wskazuje na to, że autor nie poświęcił czasu na jego wygładzenie. Tak być nie powinno.
Do tego, jest to również tekst nieocenialny, bo ciężko się skupić na treści, którą chcesz przekazać, jeśli co i rusz, czytam to samo zdanie, bo nie wiem o co chodzi.

Poczytaj, naprawdę warto, a potem wracaj do pisania. Może trochę krótsze teksty na początek bym sugerował, ale zrobisz jak chcesz.

Pozdrawiam,
Pur
rotek dnia 16.08.2016 15:42
A mi się podobało. Czytało mi się dość płynnie, choć czasami raziło mnie nadużywanie konstrukcji "który która które". Historia oryginalna i ciekawa.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty