„Zamorduję cię!”
- Gdzie jesteś? Basiu, gdzie jesteś? – Leżąca w łóżku kobieta obmacała poduszkę obok. Była pusta.
Odrzuciła kołdrę i wstała, omal nie przewracając się. W ciemnościach trafiła do pokoju męża.
- Nie ma jej! Nie ma! – krzyknęła kilka razy. – Zniknęła!
- Kochanie, uspokój się. – Wybudzony mąż przesunął się na łóżku. – Chodź do mnie.
- To ty chodź ze mną. Zobacz. Nie ma jej! – powtarzała jak w amoku.
- Później zobaczę – uspokajał. – Teraz połóż się.
Dygocząc położyła się obok niego, drżały jej dłonie. Przylgnął do niej na łyżeczkę, tuląc mocno w ramionach, aż zasnęła. Oddech uspokoił się, jego ręka na jej brzuchu łagodnie wznosiła się i opadała. Nie mógł zasnąć, ale wiedział, że musi. Rano będzie miał kilka pilnych spraw do załatwienia.
*****
Gdy Daria jeszcze spała zadzwonił do znajomego doktora.
- Dzień dobry, Piotrze. Mam prośbę, wiesz jaką.
- Znowu? Na ile dni? – spytał doktor, niezbyt zadowolony, że przeszkadzano mu podczas śniadania.
- Na razie na trzy dni. Może wystarczy.
- Dobrze. Podjedź dziś do mojego gabinetu. Zwolnienie będzie czekało w rejestracji zaadresowane na twoje nazwisko.
- Bardzo dziękuję – ucieszył się Marcin.
- Nie ma sprawy. Od czego ma się przyjaciół.
Czekając, aż zaparzy się kawa, wybrał kolejny numer. Tym razem do psychologa, do którego w kryzysowych sytuacjach chodziła Daria. Umówił ją na półtoragodzinną sesję. Pijąc kawę, patrzył na ogród. Z drzewa smętnie zwisała bujana wiatrem huśtawka. W piaskownicy zebrały się opadłe liście. Deszcz głucho bębnił o parapet okienny.
Marcin odstawił pusty kubek do zlewu i poszedł do żony.
- Kochanie, obudź się. – Delikatnie pogłaskał ją po nagim ramieniu.
Nie zareagowała od razu. Zauważył tylko, że gałki oczne poruszały się pod powiekami.
- Dario, wstań proszę. Zawiozę cię na terapię.
- A co z pracą? – Nagle oprzytomniała. - Dziś poniedziałek. Muszę iść do pracy!
- Załatwiłem zwolnienie na trzy dni. Musisz odpocząć.
- Dobrze kochany. Czuję się taka zmęczona.
- Wiem…
Czekając, aż będzie gotowa, wyprowadził auto z garażu. Białe Audi. Gdy wsiadła, ruszyli. Wycieraczki migały na najwyższych obrotach. Nie rozmawiali. W samochodzie panowała cisza. Zerkał czasem na żonę, widząc szalejące na twarzy emocje. Kłębiące się myśli marszczyły jej czoło w poprzek i wzdłuż. Usta poruszały się w niemym słowotoku. Prawa dłoń zagłębiała we włosy i wykonywała niekontrolowane ruchy. Zatrzymali się przy zielonym budynku.
- Poradzisz sobie? – spytał z troską. – Czy mam cię zaprowadzić?
- Dam sobie radę.
- To dobrze. Przyjadę po ciebie. Czekaj tu na mnie.
Daria weszła do budynku prywatnej przychodni lekarskiej i znajomym korytarzem podążyła do gabinetu numer pięć. Zapukała. Odezwał się zapraszający męski głos.
- Proszę usiąść, pani Dario – powiedział.
Powiesiła płaszcz na stojaku przy drzwiach, a potem zapadła się w miękkim fotelu.
- Nie ma jej! Znowu zniknęła…
Mężczyzna ze spokojem patrzył na roztrzęsioną kobiecą postać. Jej dłonie zaciskały się na poręczach fotela. Stopy wystukiwały nerwowy rytm na podłodze.
- Pani Dario. Zdarzył się wypadek. Pamięta pani?
Patrzyła na niego niekojarzącym wzrokiem. Przerażenie rysowało się w jej oczach.
- Pani córka wypadła z okna, z trzeciego piętra. Basia nie żyje.
Kobieta zaczęła szlochać, jakby dopiero teraz dotarła do niej prawda. Zaczęła walić się pięściami w głowę. Psycholog, znany specjalista od traumatycznych przypadków, wiedział co robić. Poczekał, aż dotrze do niej realność sytuacji.
- To moja wina. To wszystko moja wina! Gdybym pojechała do niej w tamtą niedzielę, żyłaby.
- To był nieszczęśliwy wypadek. Pani nie jest niczemu winna - uspokajał ją.
Tragedia wydarzyła się dwa lata wcześniej. To były pierwsze kolonie Basi. Podczas poobiedniej ciszy dzieci bawiły się w chowanego. W obszernym pokoju nie było wiele możliwości ukrycia się. Dużo łóżek i stojących obok nocnych szafeczek. Pomiędzy oknami kilka szaf na ubrania. Basia była bardzo żywotną, obdarzoną wyobraźnią dziewczynką. Podczas odliczania do dziesięciu wspięła się na parapet okienny i schowała za jedną z szaf. Zaciągnęła zasłonkę. Szukająca odnajdywała po kolei ukryte pod łóżkami koleżanki. Ustalony czas poszukiwań minął i Basia radośnie chciała obwieścić pozostałym, że wygrała. Że nikt jej nie znalazł. Nagle zachwiała się. Stopa ześlizgnęła się po spadzistym parapecie. I próbując chwycić się zasłonki, wypadła przez otwarte okno. Spadając, uderzyła główką o podmurówkę budynku. Gdy wszyscy zbiegli się na miejsce wypadku, dziecko już nie żyło. Zasłonka w oknie powiewała na zewnątrz budynku. Poinformowani o tragedii rodzice przyjechali jak najszybciej. Matka – Daria rzuciła się na siedmioletnie ciałko i wyła z bólu. Nie mogła przestać płakać. Za przyczynę wypadku obwiniano młodą wychowawczynię, która zamiast zaglądać do dzieci uprawiała amory z innym wychowawcą.
- To przeze mnie. To moja wina. Ona na mnie czekała. Obiecałam, że do niej przyjadę.
- To był wypadek - mówił delikatnym głosem psycholog. - Proszę się uspokoić.
- Miałaby teraz dziewięć lat. Ciągle wraca do mnie jak żywa. W snach, urojeniach, wyobrażeniach – tłamsiła się zwierzeniami. – Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Jak mam zamordować moją wyobraźnię? No jak? Kiedyś ją zamorduję…
*****
W tym czasie Marcin zawiózł zwolnienie lekarskie do pracy żony. Potem zajrzał do swego biura. Był właścicielem firmy informatycznej. Mieli wielu zleceniodawców. Cieszyli się dobrą renomą na rynku. Sam pracował głównie z domu, zdalnie kierując zespołem pracowników.
Zaparkował Audi przed zielonym budynkiem i wszedł, szukając żony. Czekała przed gabinetem. Jak zwykle nieobecna myślami wpatrywała się w muchę wędrującą po nieskazitelnie białej ścianie. Nie zauważyła, że przyszedł i usiadł obok niej.
- Kochanie, już jestem. Jak się czujesz?
- Nijak – odparła apatycznie, ale przynajmniej spokojnie. – Sama nie wiem.
- Może idź teraz do kawiarni i poczekaj tam na mnie. A ja porozmawiam z psychologiem. Dobrze?
- Dobrze – zgodziła się obojętnie.
Gdyby powiedział jej, że ma teraz skoczyć z dachu, pewnie wykonałaby i tę jego prośbę. Nie miała ochoty na nic. Na życie. Na oddychanie. Każdy dzień był męką. A przecież kiedyś była inna. Gdy ją poznał była cudownym, pełnym woni kwiatem o rozchylonych wciąż w uśmiechu płatkach. Taka przestała być tamtego feralnego dnia… Wtedy zapadła się w siebie. Zagubiła.
Zapukał do drzwi gabinetu i wszedł.
- Dzień dobry. Chciałem spytać o Darię.
- Dzień dobry – zaczął doktor. - Niestety muszę pana zmartwić. Nie widzę żadnej poprawy. Trzeba będzie chyba zastosować terapię psychotropową.
- Nie. Nie chcę tego! To ją całkowicie zmieni. Stanie się rośliną. Nie chcę jej takiej.
- Ale przecież sam pan widzi – kontynuował psycholog – że nie radzi sobie ze swoimi wyobrażeniami. One ją opanowują. Zamiast walczyć, poddaje się im. Jest bezwolna.
- To co pan radzi, zamiast leków?
- Najlepiej gdyby zaszła w ciążę. Pojawiłby się nowy cel w jej życiu. Dziecko.
- Staramy się – wyznał ze wzruszeniem Marcin. – Bardzo tego pragnę dla niej i dla siebie.
- Cóż więcej mogę powiedzieć. Musi bywać wśród ludzi. Nie może być sama, inaczej własna wyobraźnia ją zamorduje. Znam takie przypadki. To może doprowadzić do szaleństwa.
- Dziękuję – powiedział Marcin niewyraźnie, wcale nie mając ochoty ruszać się z miejsca.
- I jeszcze jedno – kontynuował psycholog. – Najlepiej wyjeźdźcie państwo gdzieś. Może nad morze? Ona teraz potrzebuje spokoju, ciepła i wyciszenia.
- Dobry pomysł, dziękuję za radę.
Marcin opuścił gabinet. Westchnął głęboko i poszedł do kawiarni. Daria siedziała przy pustej filiżance, trzymając łyżeczkę przed oczami. Przeglądała się w niej jak w lusterku. Ocknęła się dopiero, gdy przed nią stanął. W zaciszu domowego ogniska i pod troskliwą opieką męża trwała w stanie uspokojenia. Większość czasu, o ile pozwalała na to pogoda, spędzała w ogrodzie. Grabiła liście, spacerowała. A najczęściej siedziała na werandzie, czytając książki.
*****
Czwartek, czas powrotu do pracy zbliżał się wielkimi krokami. Nie chciała tam wracać. Nienawidziła tego miejsca. Wydawało jej się, że wszyscy spiskują przeciwko niej.
Gdy budzik zadzwonił, natychmiast się zerwała. Automatycznie wykonała poranne czynności i pognała na przystanek autobusowy. Nie lubiła się spóźniać. Wolała być na stanowisku pracy przed szefową. Skrytą, starą panną i dewotką na dodatek.
Zaparzyła kawę mieloną, której smakiem jedynie ona się delektowała. Potem uruchomiła komputer i zajęła miejsce na stanowisku pracy. Była księgową. Od dziesięciu lat wykonywała te same czynności, znając na pamięć numery kont i działanie programu. Rutyna. Cechowała ją rutyna, do której nie miała prawa wkraść się odrobina nowości, czy zmian. Lata przyzwyczajenia uczyniły ją mistrzynią niemyślenia.
Wiedziała o tym bezpośrednia przełożona i głównodowodzący całym zespołem prezes. Nie powierzano jej nowych zadań, bojąc się, że im nie podoła. Trzymano ją, bo była dobra w tym co robi. Spędzała w pracy osiem godzin, żyła wśród ludzi, ale jakby obok. Nie razem. Unikała spotkań przy kawie w kuchni. Idąc korytarzem do drukarki miała wrażenie, że rozmowy cichną, bo akurat była obgadywana.
Żyła w nieustającym lęku, że chcą ją zwolnić. W każdym najmniejszym nawet geście, czy zachowaniu odbiegającym od normy podejrzewała spisek. I już chora wyobraźnia rysowała scenę wręczania jej wypowiedzenia ostatniego dnia miesiąca. Obraz ten powtarzał się regularnie, co miesiąc. Była umęczona wizjami rysowanymi w głowie. Dzieliła się nimi na bieżąco z mężem. Czy to przez telefon, szeptem, po cichu, czy pisząc emaile. Dlatego wybrał opcję pracy z domu, aby nikt inny nie słyszał, ani nie widział ile czasu spędza na wybijaniu żonie z głowy jej urojeń.
Był zmęczony tą sytuacją. Ona jeszcze bardziej. W przypływie rzadkich chwil rozsądku krzyczała do siebie: „Zamorduję cię! Zamorduję cię moja chora wyobraźnio! Daj mi odetchnąć”. Takie momenty zdarzały się jednak coraz rzadziej. Pogrążała się w urojeniach i czasem tak głęboko zapadała w ciemność, że ręka szukająca wyjścia nie sięgała krawędzi cembrowiny studni. Nie widziała żadnego światła.
Po kilku dniach nieobecności było jeszcze gorzej. Brak cytryny we własnym pojemniczku w lodówce nie oznaczał zwykłej kradzieży, lecz dążenie do zwolnienia jej z premedytacją. Bo po co komu cytryna, skoro lada dzień ma go tu nie być. Wychodzenie szefowej z telefonem z pokoju, który dzieliły razem oznaczało nic innego, jak poszukiwanie kandydata na jej miejsce. Długie namowy z prezesem lub innymi managerami, to samo. Nadmierna krytyka kierowniczki lub bycie wyjątkowo miłą oznaczały redukcję, może nie w natychmiastowych, lecz dalekosiężnych planach. Wszędzie węszyła podstęp i krzywdę, które miały jej się przydarzyć.
Daria snuła się po biurze zaszczuta jak pies. Sama w taki stan się wprowadzała. Zdarzało jej się wstawić gorącą herbatę do lodówki, a brudny talerz wrzucić do kosza na śmieci, zamiast do zmywarki. Niekiedy dzwoniąc do kogoś wybierała NIP z wizytówki, zamiast numeru telefonu. Potem przychodziły chwile refleksji.
Z pracy wychodziła tak umęczona wyobrażeniami, że zasypiała w drodze powrotnej. Nieraz zdarzało jej się przejechać własny przystanek. Czasem przystawiała pracowniczą kartę magnetyczną i zdziwiona była wielce, że drzwi od domu nie chciały się otworzyć. Z płaczem szarpała za klamkę. Raz nawet omal nie załatwiła się do nowo zakupionej muszli klozetowej stojącej na korytarzu. Rozebrała się, usiadła, i dopiero w ostatniej chwili oprzytomniała, że to nie ubikacja.
*****
Pojechali nad morze. Na długi urlop do Palangi. Szerokie, pokryte miałkim piaskiem plaże, smagał tam roztańczony wiatr. Opatuleni w ciepłe kurtki spacerowali wzdłuż morza, uciekając przed napływającymi falami. Trzymali się za ręce, jak lata świetlne temu.
Jesienią było tutaj pusto. Wędrowali, nie spotykając nikogo, z wyjątkiem surferów odważnie skaczących po grzbietach wodnych potworów. Czasem zmęczeni chodzeniem odpoczywali w wiklinowych schronieniach. Okryci kocami czytali książki lub po prostu wpatrywali się we wzburzone morze. Daria trzymała nogi na udach Marcina, a on czule głaskał jej stopy. Bawił palcami. Wiedział, że to ją uspokaja.
Na plaży, tuż przy wydmach stała drewniana, całoroczna knajpka. W sezonie tłoczna, teraz byli w niej jedynymi gośćmi. Wchodziło się do niej po zadaszonych schodach, bez poręczy. Klamka była dziwna i często zostawała w rękach, gdy próbowało się otworzyć drzwi. Wtedy pukali w szybę, aby przywołać pracującą tam dziewczynę. Ospale podnosiła głowę znad laptopa, na którym zazwyczaj coś pisała. „Spokojna aura sprzyja wenie. Piszę opowiadania.” – wyjaśniała im, gdy pytali co pisze.
Zamawiali kawę, piwo lub białe wino Chardonnay. Zależnie od tego na co mieli ochotę. Wybór dań był ograniczony do kilku prostych potraw, typu zapiekanki, tosty, małe ziemniaczane kulki, frytki, zupki w proszku. Słodycze i słone przekąski. W tle cicho leciała muzyka. Dziewczyna delikatnie stukała w klawiaturę. A oni patrzyli przez okna lub czytali nagromadzoną w stojakach prasę. Otaczał ich spokój. Donikąd się nie śpieszyli. Przy stałej obecności Marcina i dodatkowo w tym miejscu, Daria odzyskiwała wewnętrzny ład. Zapomniała o wyobrażeniach z pracy. Nocne koszmary budzące ją w domu, tutaj odegnało poczucie bezpieczeństwa i bliskość, której tak potrzebowała.
Zasypiała w ramionach męża, na łyżeczkę. Spała długo. Nie budził jej. Wstawał po cichu i zaparzał kawę. Kochali się często. Nieśpiesznie. Przypominając sobie zapomniane pieszczoty i erotycznie czułe punkty. Kobiety wiedzą! Wiedziała, że coś się zmieniło. Jej ciało zachowywało się dziwnie inaczej. Często ogarniała ją senność, piersi bolały przy najlżejszym nawet dotyku, oczy stały się rozmyte, straciły moc koloru. Okres się spóźniał. Wiedziała. Nie musiała nawet kupować testu, aby potwierdzić, że jest w ciąży.
Czekała na odpowiedni moment, aby powiedzieć mężowi.
Któregoś słonecznego dnia, gdy morze było wyjątkowo spokojne, a plaża nie najeżdżana przez nadciągające wojska fal była cała dla nich, poprosiła by usiedli w wiklinowym schronieniu. Zgodził się. Zgadzał się na wszystko, o co prosiła.
- Jestem w ciąży! – wyznała mu.
- Kochanie… - Nie potrafił wyksztusić z siebie nic więcej. Jego oczy lśniące radością i wzruszeniem mówiły więcej niż słowa.
- Jesteś pewna? – spytał, gdy ochłonął z pierwszych emocji.
- Tak. Kobiety wiedzą takie rzeczy – mówiła spokojnie.
- Myślę, że powinniśmy jak najszybciej wrócić do domu – niepokoił się Marcin. – Musisz iść do ginekologa. Nie chcę, żeby stało się coś złego.
- Wszystko jest w porządku. Chcę tu zostać jeszcze kilka dni.
- To zostaniemy – odrzekł ugodowo.
Przykrył jej nogi kocem i głaskał palce dłoni. Ich radość, choć spokojna, była ogromna. Tak długo czekali na ten dzień. Na tę nowinę.
*****
Po powrocie z urlopu Daria rzuciła pracę. Odeszła stamtąd na własne życzenie. Nie musiała pracować, mogli sobie pozwolić na ten komfort. Potrzebowała spokoju dla siebie i dzieciątka. Dla Asi. Rosnąca nadzieja uśpiła mroczne wyobrażenia. Oddaliła je w cud niepamięci.
Jak przepowiadał psycholog, było to jedyne jasne rozwiązanie tej sytuacji.
Znów była cudownym, pełnym woni kwiatem o rozchylonych w uśmiechu płatkach. Na nich jednak widniały już ciemne pionowe ryski – przeszłość i bagaż doświadczeń.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt