-Laura - stwierdził matowym, smętnym głosem, jakbym była jedyną osobą o tym imieniu, rozpoznawalną wśród wszystkich dziewczyn, a ja lewo opanowałam zbierające się w mych oczach łzy.
-Ah... Karl Moeckel - mężczyzna podniósł się energicznie z pryczy i podał mi rękę, którą pośpiesznie uścisnęłam. Nie znałam jego nazwiska, nie mogłam też rozpoznać w nim nikogo, kto odwiedzał posiadłość Liebehenschlów lub wartownika bezpośrednio dozorującego więźniów.
-Laura Kasprzycka - odpowiedziałam, uśmiechając się nieznacznie, aby szklista powłoka nie załamała się, a łzy wyschły w zatęchłym powietrzu. - Przepraszam, że Panów nachodzę, ale myślałam, że moja wizyta mogłaby komendantowi… Nie, wiem, czy to wypada, to znaczy- poprawiłam się zmieszana i spojrzałam na smutną twarz Artura. - przyniosłam tylko prezent… - wciągnęłam dłoń z uścisku, który trwał już zdecydowanie za długo i sięgnęłam do torebki po trzy opakowania papierosów oraz dodatek w postaci biblii. Podeszłam nerwowo do stolika, kładąc te osobliwe prezenty, dyskretnie otarłam oczy.
W chwili gdy go zobaczyłam, zapomniałam o wszystkim. Nie wiedziałam, na ile moja „wizyta” będzie dla nich uciążliwa, nie podejrzewałam, że zobaczę go w takim stanie, nie potrafiłam powiedzieć nic sensownego, dlatego cofnęłam się przepraszająco do drzwi.
-Już idziesz? - zapytał mnie jego niski głos, który po raz pierwszy usłyszałam ubrany w polską mowę. Była bezbłędna.
-Ja sama nie wiem – spuściłam głowę, tak jak miałam wpojone w obozie. Zawdzięczałam mu życie, mimo to miałam przed nim ogromny respekt i pokorę, która w tych okolicznościach wydawała się absurdalna.
-Jeśli możesz to zostań jeszcze - podszedł do mnie i wskazując na krzesło usiadł naprzeciwko. - Jak… Jak sobie radzisz po wojnie? Kontynuujesz naukę? - powiedział zmienionym głosem starając się uśmiechnąć. A więc pamiętał… Przekonywał mnie do powrotu do edukacji, abym podjęła szkołę, bo to pozwoli mi odnaleźć się po wojnie, da szansę na dobre zarobki i samodzielność, przecież tylu ludzi okupacja pozbawiła wykształcenia. Mówił mi o tym bezpośrednio przed wyjazdem do Majdanku w 1944, siedzieliśmy w ogrodzie na wiklinowych głębokich fotelach, a obok pracowali ogrodnicy, ja zaś przerwałam na chwilę przecieranie szkła, bo przywołał mnie do siebie, aby poinformować o rychłym odjeździe…
-Nie, podjęłam pracę, tłumaczę dokumenty. To chyba jedyna praca, do jakiej się nadaję- odpowiedziałam. - Bardzo chciałam podjąć naukę, ale ciężko mi to pogodzić z tłumaczeniami, właściwie zostałam sama- ostatnie słowa mówiłam już prawie szeptem. Odkąd trafiłam do Auschwitz moje życie zmieniło się diametralnie, nagle stałam się wyobcowana i samotna, nie miałam nikogo, zaś gdy powróciłam do domu, widziałam tylko groby moich bliskich.
-Przykro mi… Co się stało z Rudolfem? – zapytał przypominając mi o protekcji, jaką mi zostawił po swoim odejściu.
-Rudi wyjechał, obiecałam mu, że dołączę - uśmiechnęłam się do wspomnienia młodego oficera.
-Wszystko się tak koszmarnie skończyło, bardzo chciałem Ci pomóc - zapewnił mnie wyciągając do mnie rękę na stole.
-Tak, bardzo mi pomagałeś… - szepnęłam ujmując jego żylastą, większą od mojej dłoń. - Będę zeznawać na procesie, jest tyle okoliczności- chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale widząc smutny uśmiech i czując ciepło trzymanej dłoni, wyczułam, jak dalece pogodzony był z czekającą go przyszłością. Wiedziałam też, że powiem wszystko, nie przemilczę żadnego aktu dobroci i będę walczyć, aby nie skończył jak Hoess. - Zresztą Staszek też przyjechał… - dodałam po krótkiej ciszy, lecz widząc jego pytający wyraz twarzy zrozumiałam, że to nie miało dla niego większego znaczenia.
Po kilku wymienionych zdaniach, w drzwiach celi pojawił się pilnujący korytarza mężczyzna, który dość stanowczo rozkazał mi wyjść.
-Jeśli tylko będziesz chciał, żebym jeszcze przyszła, musisz wystąpić do naczelnika… To wizytówka hotelu, w którym nocuję… - Artur ze spokojnym wyrazem twarzy obserwował jak wychodzę. Przytakiwał moim słowom i na pożegnanie mocniej przytrzymał moją dłoń. To wszystko. Byłam kilkakrotnie w więzieniu Montelupich podczas trwania procesu, ale Artur nie wystąpił o widzenie. Starałam się to zrozumieć, przecież wiedziałam jak czuje się człowiek przed wydaniem wyroku, a nawet po jego zapadnięciu, które w przypadku więźniów następowało po przekroczeniu bram Auschwitz.
Pamiętam ten dzień, gdy sama przekroczyłam tę granicę między życiem, a śmiercią. Okropieństwa samej podróży, trwającej kilkanaście godzin, były jednak niczym. Gdy wyszliśmy, a właściwie samoistnie wypadliśmy ze stłoczonego bydlęcego wagonu, poczułam ulgę. Świeże, rześkie, wrześniowe powietrze było dla mnie rozkoszą, całą sobą chłonęłam je, orzeźwiało moje spocone ciało, wypełniało zduszone płuca, koiło podrażnioną, wyschniętą krtań. W tym momencie poczułam na ramieniu ogromny ciężar, który przygniótł mnie do ziemi, potem zaś piekący ból. Przewaliłam się wraz z silnym uderzeniem na ostry żwir, rozcinając skórę na nodze i ramionach, na których nieudolnie starałam się utrzymać ciężar swego ciała. W szoku mogłabym leżeć na tych szarych kamykach, rozmyślając nad bólem doznanym przed sekundą i nie byłoby w tym nic dziwnego. Jakie to wydaje się żałosne, gdy na karbie doświadczeń mam blisko dwuletnią egzystencję obozową. Nie wiem, co działoby się ze mną, gdyby ktoś mnie wtedy nie podniósł. Wściekła postać z pałką zatłukłaby mnie na śmierć? Teraz mogę snuć takie przypuszczenia, wtedy nie potrafiłam realnie ocenić sytuacji.
Razem z resztą transportu zaczęłam biec. Po co? Dlaczego? Tak mi podpowiadał instynkt. Wokół panowało ogromne zamieszanie, najwyraźniej nasz transport był bardzo duży, słyszałam też ujadanie psów, wściekły szczek wydobywający się ze spienionych mord, w tle pokrzykiwali mężczyźni ubrani w brudne, więzienne pasiaki, dzierżący grube, drewniane pałki pobrudzone miejscami krwią. Wezbrało we mnie przerażenie. Wtedy zrozumiałam, że należy się bać, dopóki strach o własne życie, drżenie przed kapo i esesmanami, nie spowszednieje, i znieczulę się na niego zupełnie, popadając w otępienie.
Czułam się taka zagubiona, wyrwana ze swojego spokojnego świata, wrzucona w tę okropną scenerię w swojej kwiecistej sukience, z medalikiem na srebrnym łańcuszku. Wtedy właśnie przebiegłam przez osławioną Lagertor, niską, niepozorną, otoczoną drutem kolczastym. Nawet jej wtedy nie odnotowałam w swojej świadomości, tak samo jak nie pamiętam samej rampy, selekcji, pryszniców… Znam to tylko z opowiadań i późniejszej bytności w obozie. Strach sparaliżował mój umysł i rządził nim niepodzielnie, a każda podjęta przeze mnie decyzja, wynikała z niego.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt