Apetyt na nudę
Wolno się skradało, aż pękło i stanęło na baczność przy akompaniamencie dzwonków alarmowych. Wychodziłam z roli ujmującej i kompetentnej kobiety sukcesu, porzucając fasadę pełnej kontroli. Byłam niczym nabita strzelba. Drażnił pies, męczył seks, zgiełk, tłum – wszystko. Nie umiałam zwolnić, wyluzować. Koledzy głowili się, co mi dolega. Redaktor naczelny wyzdychał aż dał za wygraną.
Patrzcie, jaka zagoniona, szeptano nad umywalką w damskiej toalecie, na ławkach w hallu, wszędzie. Złośliwe oczka bab – aligatorów śledziły każdy ruch. Ich czcze gadanie potęgowało zamęt w głowie i napięcie żył w szyi.
Nie popełnię samobójstwa, nie będę płakać, ale zaraz rozpadnę się na kawałki... Muszę, muszę coś zrobić, bo zwariuję, zanurzona w takich i podobnych myślach pokonywałam kolejne dni.
Gdy wydawało się, że nie ma dla mnie ratunku zdesperowana podświadomość podpowiedziała nicnierobienie. Brzmiało racjonalnie, ale nie miało nic wspólnego z rzeczywistością.
Na początku września nareszcie spełniły się sny. Zapuszkowałam się w pojedynkę, w kosztownej klatce, czyli w moim gustownie zaprojektowanym mieszkanku, wciśniętym w dziesiąte piętro błyszczącego wieżowca, oddając się nicnierobieniu.
Pies leżał u stóp, zachowując przyzwoitość, bez najmniejszych oznak zniecierpliwienia. Poczta gromadziła się w koszyku przy drzwiach. W poranki, podobne niczym krople wody, godzinami gapiłam się w sufit. Niesforny mózg już nie wiódł po wertepach, przestałam wołać i pukać, dopominać się świata. Nic, zupełnie nic nie wymagało aktywności. Z niczym nie musiałam się zmagać, już nie goniłam króliczka. Radia nie słuchałam, nie interesowała mnie telewizja, nie podniecały sprawozdania z codzienności, przegrane wojny, bezsensowne marsze, nie wkurzała narzucana przez polityków rzeczywistość. Z czytaniem miałam też na bakier. Druk mienił się przed oczami, obszerna treść męczyła. Więc szłam na kompromisy sama z sobą, z własnym kodeksem moralnym. Dobrze było myśleć, że to mi się udawało.
Po kilku dniach pomyślnej rekonwalescencji odkryłam w nudzie piękno i to za darmo. Zakładając nogę na nogę, godzinami śledziłam taniec świateł i cieni na tapecie w szaro–białe paski. Gdy za oknem lało, rozbawiona liczyłam krople deszczu mknące po szybach. Znów się śmiałam, słysząc swój głos.
Dni płynęły w niezmąconej nudzie. Czas wyhamował, ciśnienie spadło, zmieniało się to, co było. Byłam szczęśliwa, nawet, jeśli moja definicja szczęścia nie pokrywa się z wyobrażeniami innych.
Jesień rozkwitła jarzębinami, gdy na dobre rozsmakowywałam się w nudzie. Nie miałam na nią żadnego programu, nie dało się jej rozpisać w punktach. Z nudą prawdopodobnie jest tak jak ze śniegiem. Eskimosi mają podobno kilkadziesiąt różnych określeń zależnie od konsystencji, wilgotności, lepkości i kształtu płatków. Moja nuda to nie było bezmyślne siedzenie na poduszce, lecz świadoma obecność. Czasem zastanawiałam się jak zacząć kolejny dzień i cokolwiek bym nie wykombinowała, to w efekcie prawie zawsze wychodziło na jedno. Talerz płatków owsianych plus lampka pinot grigio, to był żelazny punkt programu. Cienkie wino o poranku działało mobilizująco. Na grzbiet jakiś ciuch, ciemne okulary, sznurówki na kokardkę, jeszcze parę minut i byłam gotowa. Łaps za klamkę i cichutko opuszczałam moją klatkę na dziesiątym piętrze. Potem guzik, wnętrze cichej windy i krótki marszobieg do pobliskiego parku.
– Piękna pogoda. Czy już wydobrzałaś, złociutka? – rzuciła pośpiesznie sąsiadka.
Większość zdania wypowiedziała, schylając się z głośnym sapnięciem do skrzynki na listy. Wzruszyłam ramionami, ale żadne tam Co Pani do tego? Ominęłam babę szerokim łukiem, uśmiechając się szeroko.
W parku mogłam, nie spiesząc się, spocząć na ławce i dać sobie szansę na fascynację lub na zdziwienie – na przykład kolorem jesiennego liścia, który spadł właśnie na głowę. Stoicy pewnie powiedzieliby, że nuda to marnowanie życia. Jestem innego zdania. Nuda jest niezbędna, jak sól w zupie. Doświadczyłam jałowej, męczącej, na końcu odprężającej, twórczej. Uwierzcie, to diametralnie odmienne stany. Męcząca miała dwie fazy: mdłości i poczucia winy. Nie dając się zniechęceniu, przeszłam przez obie. Nie było lekko, ale dotarłam do tej dobrej – do samego sedna.
Inteligentny człowiek podobno nigdy się nie nudzi. Nie chcę się kryć za tym poglądem. Według mnie, to powiedzenie wyrosło na gruncie rygorystycznej pedagogiki pruskiej, która nie jest mi bliska. Jeśli spojrzymy na różne przełomowe odkrycia, to zobaczymy, że nuda miała w każdym swój udział. Nuda jest niezbędnym składnikiem kreatywności. Począwszy od Archimedesa, który dokonał odkrycia w kąpieli, po Einsteina, które mówił, że pewne rzeczy trzeba spokojnie przetrawić. Leonardo da Vinci godzinami potrafił się wpatrywać się w wir wodny, by zrozumieć jego strukturę i działanie. Nie robił tego dla konkretnego celu, tylko ze zwykłej fascynacji. Patrzył na wodę i nic nie robił. Co prawda, potem tę wiedzę wykorzystał, malując warkocze kobiet. Możliwe, że warcaby i krykieta też ludzie wymyślili z nudy. Zabawa chyba też bierze się z nudy, bo czy jeśli wyeliminujemy nudę, to będziemy mieli zabawę?
Nuda pozwoliła odkryć samą siebie na nowo, odpowiedzieć na pytanie. – Czemu tak pędziłam i po co?
Nudząc się, dałam sobie szansę na poszukanie odpowiedzi na dręczące pytania, na odklejenie od codziennych, pospolitych spraw, na coś, co bym w skrócie nazwała: pracuj, kupuj, konsumuj, umieraj.
Żeby pozwolić sobie na twórczą musiałam podjąć świadomą decyzję o przemeblowaniu umysłu. Naharowałam się jak wół. Wypunktowałam błędy, przyznałam się do nich, obnażając przed sobą swoje słabości. Pochłonęło to wiele godzin i pogłębiło zmarszczki na czole. W lustrze stała naga prawda. Obnażanie się może jest przyjemne, ale w sytuacjach, o których przez wrodzoną skromność nie wspomnę.
Przeżyłam nudę we wszystkich postaciach, gorzką i słodką – każda z nich to świadomy wybór. Z punktu widzenia nauki nie istnieje coś takiego jak nuda. To nie jest dobrodziejstwo ani grzech. Po kilku tygodniach ubrana w tą wiedzę, chuda jak szparag, z twarzą jak po liftingu, wróciłam do prawdziwego życia. Wciąż mam autorytet, chociaż, czasem szef go kwestionuje, a nawet zmienia moje decyzje, ale mam to gdzieś.
Myślę, że bez poznania nic nie ma. Z perspektywy czasu twierdzę, że nuda powinna być obecna w życiu, tak jak miłość.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt