Mknę poprzez wiatr, przecinam powietrze. Unoszę się, zanurzam w powietrzu, w przestrzeni, w niebie... Odrywam się od ziemi, od tego co ziemskie, co przywiązane do życia codziennego, od przedmiotów, rzeczy, narzędzi. Już nie chodzę, nie biegnę, nie wchodzę czy schodzę, lecz płynę. Płynę, jak statek powietrzny, jak łódź podwodna, jak okręt marynarki, czy kuter wypływający na otwarte wody, przed wschodem słońca. Płynę, lecz nie woda mym otoczeniem. Nie widzę ryb, świata wodnego, głębin wszechoceanu, gdzie litosfera ziemska jest trawiona, pożerana i wchłaniana w płaszcz ziemski. Nie widzę gór podwodnych, które wypluwają z siebie gorącą lawę, tworzącą niby-poduszki na dnie oceanu. Płynę poprzez cząsteczki gazu, poprzez chmury, poprzez warstwę okrywającą, osłaniającą Ziemię. Więc płynę-lecę, unoszę się ponad Matką Ziemią, Rodzicielką i oglądam, podziwiam, zachwycam się jej cudami. Unoszę się, bo jedynie z tej perspektywy widać prawidłowo. Można zaobserwować rzeczywiste relacje i stosunki, właściwe ułożenie, rozmieszczenie. Jedynie to jest właściwy punkt widzenia. Patrzę na łąki, pola, lasy, na ich mieszkańców, ich "pracowników". Macham na powitanie, widząc ośnieżone wierzchołki górskie, sięgające nieba szczyty, drzwi do innego, lepszego świata. Widzę pokrętne ślady strumyków, rzek przeogromnych, wodospadów pieniących. Gdzieś obok tego, a jednocześnie razem i w tym, jest człowiek, jego działalność.
Jestem ptakiem. Zrywam się do lotu, bo pragnę, muszę, być znowu w górze, na górze, u góry. Oddycham czystym, wspaniałym powietrzem, wsłuchuję się w odgłosy Ziemi, w jej pomruki, jęki, krzyki, oznaki radości, a czasem smutku. Czasami wpadam w gęste chmury, dymy ciemne, gorące, pachnące siarką. Chmury te są bardzo niebezpieczne, powodują dezorientację, a ponadto dostają się do płuc, oddycham wówczas siarką. Dymy takie można napotkać w dwóch typach rejonów: w rejonie "pierścienia ognia" oraz w zagłębiach gospodarczych. Czasem słychać pomruki i krzyki otwierającej, trzęsącej się ziemi. Wówczas przyspieszam swój lot, by zdążyć na czas - może coś można zrobić? w czymś pomóc? Ten widok zapada w pamięć, zostawia swe piętno, swój znak nie do zdarcia. Pozostaje wówczas jedynie płacz, ból, smutek, cierpienie.
Jestem piórkiem. Unoszę się w przestrzenie, jak balonik, latawiec, bańka mydlana, jesienny liść spadający z drzewa, podczas złotej (indiańskiej) jesieni. Chwytam wiatr, choć jest nieuchwytny. Otulam się puchem chmurki. Zasypiam na rogu księżyca. Lecz wciąż lecę, lecę, lecę... daleko, daleko, tak blisko...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Samotny Wilk · dnia 19.11.2008 22:48 · Czytań: 629 · Średnia ocena: 2,5 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: