Noc - lina_91
A A A
Noc w Afganistanie była chłodna. Ściany drewnianego baraku nie chroniły przed zimnem i Anita czuła, że zaczyna dygotać. Poszarpana bluza parki wojskowej wcale nie zapewniała ochrony.

Karolina zanosiła się płaczem już dobre dwie godziny. Sasza szarpał więzy, a Mark wlepiał wzrok w obdrapaną ścianę. Każdy na swój sposób próbował zapomnieć o wrzynających się w nadgarstki sznurach i strachu, bardziej uporczywego niż zimno.

-Trzymasz się? - spytał cicho Mark. Anglik, zimna krew. Nawet porwanie przez terrorystów nie wytrąciło go z równowagi.

-Nie takich atrakcji oczekiwałam - mówiła wolno, żeby stłumić drżenie głosu. Sasza poderwał głową jak wściekły koń.

-Nikt z nas ich nie oczekiwał - warknął. Karolina głośniej zaszlochała.

Nawet mimo osobistej niechęci do blondwłosego Rosjanina, musiała mu przyznać rację. Kiedy zgłosiła się do pracy z ramienia Czerwonego Krzyża w Afganistanie, wiedziała, że jadą na wojnę. Inna sprawa, że ta wojna nie miała dotyczyć ich. Naiwnie wierzyła, że czerwony emblemat jak tarcza chroni ich przed kulami i wrogością. No i terrorystami.

Karina poprawiła się na niewygodnej podłodze. Ręce zdrętwiały jej już po godzinie w więzach, a od kiedy zamknęli ich w tym baraku minęło pół dnia.

Kroki nadeszły z ciemności niczym omen zła. Niska, krępa sylwetka, czarne spodnie i taka sama koszula. Szerokie usta, jak u Murzyna. I zaskakująco ciepłe oczy.

-Podobno ktoś z was ma wojskowe wykształcenie. Kto? - spokojne słowa, angielski bez akcentu. Anita zmartwiała. Karolina, wciąż zanosząc się łkaniem, pewnie nawet nie usłyszała. Mark udawał, że nic do niego nie dociera. Za to Sasza najwyraźniej się ucieszył.

-Jak wam powiem, będę mógł iść do kibla?

Anita wstrzymała oddech. Serce waliło na alarm. Teraz opaska, wszyta na stałe do francuskiej parki była szczególnie urągliwa. Miała przecież zapewniać nietykalność.

-Mów.

-Ona - zarzucił głową w stronę Anity.

Momentalnie poczuła, że włoski na karku jeżą jej się niespokojnie. A więc to naprawdę, nie tylko w książkach.

-Ona - powtórzył mężczyzna, przeciągając zgłoski. Miała wrażenie, że z trudem powstrzymuje wybuch śmiechu. Anita wbiła paznokcie w dłonie i policzyła do dwudziestu trzech. Każdy oddech na jeden rok jej życia.

Nagle w jego ręku, znikąd - CAT-9. Amerykański pistolet samopowtarzalny. Spojrzała oprawcy prosto w oczy, a raczej prosto w czarny wylot lufy. Drżała coraz mocniej i tym razem była pewna, że nie z zimna. Facet, którego na własny użytek właśnie w tej chwili postanowiła nazwać Amarem, zawahał się. Zacmokał niecierpliwie i prawie nie celując, wypalił. Karolina wrzasnęła na cały głos, nawet Mark zbladł. Sasza spojrzał tępo na krwistą plamę na swojej kurtce i zacharczał coś niezrozumiale. Drgnął kilka razy niczym epileptyk, po czym znieruchomiał.

Anita wypuściła z sykiem powietrze. Nie dlatego, że przestała się bać, po prostu zrozumiała, że sama zaraz się udusi. Wdech, wydech. To nawet nie takie trudne.

Amar odwrócił się. Już był przy drzwiach, już trzymał dłoń na klamce.

-Madua hu? - sama nie wiedziała, dlaczego zadała to pytanie po hebrajsku. Nie wyglądał na Izraelczyka. Jej hebrajski też nie był najlepszy. Wiedziała, że nawet w tym krótkim pytaniu zrobiła błąd. Ale zrozumiał

-Madua hu? - powtórzył ze śmiechem. Dlaczego on? - Bo cię wydał.

Mark poczekał cierpliwie, aż Amar zniknie mu z oczu, po czym odwrócił się do Anity.

-Co tu jest grane?

-Nie wiem - wykrztusiła ciężko. Twarz Saszy zastygła w pośmiertnym grymasie.

-Co powiedział?

-Że zastrzelił go, bo mnie wydał.

-To twoja wina! Trzeba było się przyznać! - zaskowyczała Karolina. Jej głos brzmiał jak zawodzenie rannego zwierzęcia. Anita odwróciła twarz.

-Cicho! - warknął ktoś za ścianą.

-I co by to dało? - parsknął wściekle Mark. -Nie słuchaj jej.

-Ma rację - powiedziała ze znużeniem Anita.

Mark poderwał się tak gwałtownie, jakby na moment zapomniawszy o związanych na plecach rękach, że grzmotnął potylicą w ścianę.

-Nie rozklej mi się - poprosił cicho. -Sasza nie żyje. Karolina histeryzuje. Potrzebuję cię.

Wrócił Amar. Bardziej go poczuła niż usłyszała.

-Zamknijcie się! - wycedził przez zęby. Podszedł do Marka. Chwila namysłu - i zaraz potem potężny kopniak w twarz, potem pod żebra. Mark stęknął i drgnął, jakby chciał uciec przed ciosami.

-Przestań! - krzyknęła. W zaaferowaniu sama nie wiedziała, w jakim języku. Amar wybuchnął tak szczerym śmiechem, że spojrzała na niego ze zdumieniem.

-Ty się martw o siebie. Tu nie lubią żołnierzy.

-Więc zajmij się mną, on nic nie zrobił!

-Jak sobie życzysz - znowu ten uśmiech.

Podszedł do niej i złapał za parkę przy szyi. Był silny. Choć nogi też miała związane i nie mogła ustać, bez trudu utrzymał ją prosto. Dłuższą chwilę patrzył na nią nieruchomo. Mark krztusił się, zgięty wpół.

Grzmotnął ją czołem w twarz tak mocno, że jej głowa odskoczyła do tyłu jak balon. Pozwolił jej upaść na ziemię i wbił końcówkę wojskowego buciora - dopiero teraz to zauważyła - pod nerki. Gdyby tylko mogła krzyknąć, wiedziała, że usłyszeliby ją aż w Kalkucie. Ból jednak był tak obezwładniający, że jedyne, co mogła zrobić, to łapać, jak ryba, powietrze w otwarte usta.

Znowu się do niej nachylił. Zamknęła oczy, bo nie mogła znieść jego ciepłych oczu, oczu starego, poczciwego profesora.

-Teraz lepiej? - spytał uprzejmie. Nie odpowiedziała. -Nie?

Jeszcze jeden kopniak. I jeszcze. Ktoś krzyczał, chyba Mark. Nie otworzyła oczu.

-Anita? Anita? Błagam, powiedz coś. No, proszę cię, Anita - powtarzał bezładnie Mark, jak mantrę. Dziewczyna otworzyła usta i przez wyschnięte gardło z trudem wydostały się cztery słowa:

-Nic mi nie jest.

-Dzięki Bogu - jęknął z ulgą. Gęste, do ramion długie czarne włosy opadały mu w nieładzie na zakrwawioną twarz.

-Nos?

-Nie, łuk brwiowy.

-Jesteś wierzący?

-Nie wiem - chłopak zawahał się, wzruszył ramionami. -Ale mój dziadek zawsze powtarzał, że Bóg to wiara, to nadzieja. A teraz chyba muszę wierzyć. W cokolwiek.

-Powodzenia - mruknęła z kpiną.

-A ty?

-Po pierwsze, widzieliśmy ich twarze. Po drugie, jedno z nas już nie żyje. Po trzecie, faktycznie mam wykształcenie wojskowe. Po czwarte, Polska nie wycofa wojsk tylko ze względu na nas. Wiesz, co na to rachunek prawdopodobieństwa? Nie mam prawa tego przeżyć.

-Nie mów tak.

-Wiesz, to nawet śmieszne. Od sześciu lat robiłam wszystko, żeby, gdy tylko skończę studia, wyjechać z Czerwonym Krzyżem. Jednocześnie uczyłam się trzech języków obcych, w college'u robiłam podwójne kursy. Na studiach też dwa kierunki jednocześnie: pielęgniarstwo i psychologię z rosyjskim. Więc doszedł nowy język. Potem praktyki w szpitalu, w międzyczasie jeszcze robiłam w Biurze Patologa Sądowego. I jeszcze wojsko. Rano na uczelnię, potem do szpitala. Wracałam do akademika tylko żeby zostawić torbę. I na siódmą wieczór, czasami na szóstą, do patologa. Wracałam po północy, nigdy nie kładłam się spać przed pierwszą. Miałam stypendium, więc kasy mi nie brakowało. Wiesz, dlaczego pracowałam? Bo żeby wyjechać z MCK, musiałam mieć doświadczenie. A kiedy mnie przyjęli, skakałam z radości.

-To nic złego - Mark nie wiedział, co powiedzieć.

-Nie. Tylko że teraz...

Karolina wrzasnęła na cały głos: jako pierwsza zobaczyła dwie postacie w kominiarkach w progu. Nie to jednak ją tak przeraziło, a kałasznikowy w rękach. Anita przelotem pomyślała, że nigdy by nie spodziewała się spotkać tej broni właśnie tu, w tym pustynnym kraju, tak dalekim od Rosji.
Spojrzała z wyzwaniem w oczy pierwszej postaci. Była bowiem przekonana, że ma rację: nie mogła przeżyć. Nic to, że młodość, że marzenia. Nawet czerwony krzyż teraz nie pomagał.

-Nie boisz się? - spytał lekko mężczyzna. Młody, miękki głos. Mówił po angielsku ze wschodnim akcentem.

-Śmierć jest prosta - powiedziała spokojnie. Paznokcie wbijała w dłonie tak mocno, że lada chwila spodziewała się krwi. -Życie nieco bardziej skomplikowane.

-Więc ci to ułatwię - płynnym ruchem przytknął końcówkę lufy do jej skroni. Pod czaszką eksplodowały światła i szum, jakby znalazła się nagle w samym środku gniazda szerszeni. Czerwone, zielone. I gdzieś tam daleko, jakby za mgłą, strzępy wspomnień: dłonie mamy, pierwszy pocałunek, ujadanie psa, smak waniliowych lodów.

Jakiś cichy trzask i głos, wyrwany z kontekstu. Z trudem uniosła głowę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że zaciskała powieki jak dziecko, wierząc, że gdy świat zniknie z jej pola widzenia, ona też będzie niewidoczna.

-Co... Co oni... - chociaż po angielsku mówiła od dzieciństwa, teraz język jej się plątał. Nie kłamała. Wierzyła, że śmierć jest o wiele łatwiejsza niż życie. Ale to wcale nie oznaczało, że była na nią gotowa.

-Kręcili film - powiedział cicho Mark. W jego oczach z przerażeniem zobaczyła łzy. To on był tym silnym, ostoją, na którym mogła zawsze polegać, od pierwszej chwili, gdy spotkali się na szkoleniu.

-Po co ja tu przyjechałam? - Karolina przestała płakać, za to dla odmiany teraz wyglądała na wściekłą.

-Pewnie z tego samego powodu, co my - burknęła pod nosem Anita. Nigdy nie lubiła pytań retorycznych. Co za różnica, dlaczego.

-Zawsze nosisz taki strój? - spytał Mark, osuwając się niżej po ścianie. Z niepokojem zauważyła, że robi się coraz bledszy.

-Tak - rzuciła wyzywająco, szykując się na wyrzuty.

Opaskę Czerwonego Krzyża wszyła sobie na stałe do większości bluzek, które zabrała na misję. Nie było zresztą tego wiele. Na ogół nosiła bluzy flecktarn albo podobne do tych z wyposażenia Legii Cudzoziemskiej. Do tego spodnie z takiego samego materiału. Sprawdzały się doskonale w tym klimacie, były wytrzymałe i wygodne.

-Nieśmiertelnik też?

Anita zesztywniała. Tuż przed wyjazdem wygrawerowała sobie komplet nieśmiertelników z nazwiskiem, grupą krwi, obywatelstwem i emblematem Czerwonego Krzyża. Raczej dla śmiechu niż z faktycznej potrzeby. Nigdy by nie pomyślała, że naprawdę się przydadzą.

-Daj już spokój, co?

-Jak ci utną głowę, nieśmiertelnik nic ci nie pomoże - Karolina wybuchnęła histerycznym śmiechem.

Tym razem to Anita pierwsza zobaczyła Amara. Jako jedyny nie chodził w kominiarce, jakby jemu było wszystko jedno. Z torbą polową podszedł najpierw do Karoliny. Uklęknął. Z bocznej kieszonki wyjął strzykawkę, napełnioną jakimś przezroczystym płynem. Karolina zbladła, skurczyła się, jakby zapadła w sobie. Jej blond włosy, zawsze gęste i napuszone, teraz oklapły.

-Nie, proszę, nie... - wyszeptała, w przerażeniu przechodząc na język ojczysty. Nie zwrócił na nią uwagi. Kiedy wbił się w żyłę, krzyknęła niczym trafiona kulą. Po chwili jej głowa opadła bezwładnie w bok.

Anita odszukała wzrokiem Marka. Był blady, ale wyglądał na zrezygnowanego. Nie miał zamiaru walczyć ani w żaden inny sposób się opierać.

-Co robisz? - prawie krzyknęła, chcąc odwrócić uwagę Amara od Marka. Ją też zignorował. Taką samą dawkę wstrzyknął Markowi. Ten nie krzyknął, ale zacisnął usta i jeszcze mocniej pobladł. Dopiero kiedy Mark zamknął oczy, a Amar klęknął przy niej, wpadła w panikę. Została sama.

-Co to jest? - spytała, siląc się na spokój.

Roześmiał się cicho.

-Nic. Nie bój się.

-Nie bój się? - powtórzyła, jakby nagle przemówił po chińsku.

-Jesteś spokojna. Jakby cię to nie dotyczyło. Jakbyś nie bała się śmierci.

-Nie boję się jej - nierozważnie wdała się w dyskusję. -Zresztą... Co mój strach ma tu do rzeczy?

-Nic - przyznał. -Potrzebujesz czegoś?

-To znaczy? - poczuła, że ciśnienie niebezpiecznie jej wzrasta. I to nawet nie ze strachu.

-Łazienki?

O mały włos nie wybuchnęła śmiechem. Musiał to zauważyć i spoważniał.

-Skoro masz wojskowe wykształcenie, musisz wiedzieć, że liczycie na cud. Ale to nie znaczy, że nie możesz się ogarnąć.

-Jesteśmy na pustyni - powiedziała wolno, jak do niedorozwiniętego dziecka. -Tu nie ma łazienek.

Wybuchnął tak serdecznym śmiechem, że drgnęła zaskoczona. Jednym ruchem wyszarpnął zza paska nóż. Długa klinga, szerokie ostrze, podobne do prototypu bowie. Wolno, jakby się wahając, rozciął sznury, którymi miała związane kostki.

-Wstawaj.

Podniosła się z trudem, bo wróciły tępym bólem w plecach poprzednie kopniaki.

-Odwróć się.

Parę sekund później ręce także miała wolne. W milczeniu wskazał jej drzwi. Zataczając się na zdrętwiałych nogach, wyszła w wieczorne powietrze. Pchnął ją w kierunku przenośnego kibelka. To ją zaskoczyło. Dobrze znała warunki panujące w okolicy i była niemal pewna, że toitoi tu nie sprzedawali. Kiedy wyszła, dał jej butelkę wody. Wypiła połowę i zawahała się.

-Mogę...? - ruchem głowy wskazała barak. Amar zacmokał wściekle.

-Nie. Są nieprzytomni. Jak się obudzą, sam im dam.

Zaprowadził ją z powrotem do baraku, kazał usiąść na klepisku.

-Nie jest ci zimno?

-Nie - skłamała. Teraz zaczął ogarniać ją strach. Czemu był tak uprzejmy?

Wzruszył ramionami, jakby jej nie wierząc i spętał jej mocno nogi. Mocniej niż poprzednio, teraz sznury wrzynały jej się w kostki. Ściskając, patrzył jej uważnie w twarz, więc nie powiedziała ani słowa.

-Daj rękę.

Jeszcze jedna strzykawka, zręcznie wbita w żyłę. Miała za sobą szkołę pielęgniarską, więc obiektywnie musiała przyznać, że poradził sobie z tym doskonale. Ostry, przejmujący ból ją zaskoczył. Miała wrażenie, że wlewał jej do żył płynny ołów. Twarz Amara wolno zaczęła zamazywać się jej przed oczami. Po chwili otoczyła ją ciemność.

Obudziło ją przejmujące zimno. Chwilę leżała nieruchomo. Dopiero po kilku minutach dotarło do niej, że znajdują się w jakimś bunkrze. Jedna, spękana żarówka oświetlała pomieszczenie. Od gołego betonu ciągnął chłód. Karolina spała z jakąś chustą w ustach. Mark był przytomny, ale też zakneblowany. Podobnie zresztą jak ona sama.

Rąk, na powrót związanych za plecami, nie czuła. Jej stara, wierna parka była zakurzona i podarta. Ale cała.

Zgrzytnęły metalowe drzwi. Amar. Spokojne wyjął szmatę z ust Marka, dał mu wody, potem kilkoma ciosami otwartą dłonią w twarz doprowadził do przytomności Karolinę.

-Chyba nie muszę wam mówić, że zarówno Polska, jak i Wielka Brytania, odmówiły wycofania wojsk.

Anita nawet nie drgnęła. Wcale jej ta wiadomość nie zaskoczyła.

-Więc... - teatralnie zawieszony głos i, już mniej teatralnie, maczeta w ręce. -Kto pierwszy?

Mark milczał jak zaklęty. Za to Karolina znowu wybuchnęła gwałtownym płaczem.

-Nie zabijaj mnie, proszę...

Wyraz twarzy Amara błyskawicznie się zmienił. Oczy błysnęły mu jak tygrysowi.

-Zamknij się! - warknął, przyciskając długie ostrze do szyi Karoliny. Anita oblizała spieczone wargi. Diabelski uśmieszek mężczyzny powiedział jej już, że ta chwila nadchodzi.

-Pa pa.

-Nie! - krzyknęła, wiedząc, że za późno. Jeden, płynny ruch. Na ścianę prysnęły krople krwi. Karolina nawet nie zdążyła zamknąć ust. Wielkimi, szklistymi oczami wpatrywała się beznamiętnie w swój korpus bez głowy.

-Ahmed! - rzucił Amar w przestrzeń. Do piwniczki wślizgnął się niewysoki facet z sumiastymi wąsami, przerzucił sobie Marka przez ramię niczym dziecko i wyszedł. Anita znowu została sama.

-Ostatnie życzenie skazańca? Masz jakieś? - zapytał Amar. Miała wrażenie, że świetnie się bawi.

-Tak.

Uniósł brwi.

-Słucham.

-Macie swoją wojnę - powiedziała wolno, dobitnie. -Nic na to nie poradzę. Ale pozwól mi pożegnać się z rodziną. Jeden list, pięć minut. Ciebie to nie zbawi, a mi... - urwała, czując, że powiedziała za dużo. Amar się zawahał. Potem wzruszył ramionami.

-Jak chcesz umrzeć?

-Słucham? - tego się nie spodziewała, nawet po nim. Poczuła, że wbrew zdrowemu rozsądkowi, ogarnia ją pusty śmiech.

-Powiedz.

-Nie ma mowy.

-Uważasz, że zrobię coś wręcz przeciwnego? A co masz do stracenia?

Przewróciła oczami. W sumie miał rację.

-Zastrzel mnie - powiedziała cicho. Amar pokręcił głową.

-Dziwna jesteś, wiesz? - rzucił, jednym ruchem rozcinając sznury, które krępowały jej nadgarstki. Poczuła, że po jej dłoniach spływa krew Karoliny i resztką sił opanowała wybuch histerii.

-Pięć minut - ze swojej torby wygrzebał kawałek brązowego papieru i ołówek. Jakby się tego spodziewał.

Nawet się za nim nie oglądnęła, nie sprawdziła, czy wyszedł z piwnicy. Teraz to i tak nie miało żadnego znaczenia. Ujęła ołówek w zgrabiałe palce.

Droga Mamo. Jak to banalnie brzmi. Tato. Kasiu.

Po namyśle dopisała też imię psa.

Kochany Cygan. To koniec. Nawet nie wiem, czy dostaniecie ten list. List? I co ja mam napisać? Jak mi przykro za wszystkie kłótnie? Jak żałuję swoich błędów? Nie żałuję niczego. Żyłam tak, jak chciałam i o tyle, o ile mogłam, byłam szczęśliwa. I z całą pewnością nie żałuję, że urodziłam się w Waszej rodzinie. Trzymajcie się. Dochowajcie wiary. Bez względu na wszystko. Kocham Was. Anita.

Złożyła kartkę, nagryzmoliła nazwisko i adres oddziału Czerwonego Krzyża. Amar już przy niej stał, ale nie popędzał. Czekał.

-Dlaczego?

-Co dlaczego?

-Nie zabiłeś mnie tak jak ich? Od razu, szybko.

-Bo oni nie umieli się pogodzić ze śmiercią - uwolnił jej nogi. -Wychodź.

Raz jeszcze wyszła na dwór. Lekki wiatr przyniósł zapach pustyni, ten nieuchwytny, piękny czar dzikiej natury.

Pierwsza kropla deszczu spadła jej na czoło. Druga na policzek.

Amar stanął przed nią spokojnie ze swoim CAT-9 w dłoni. Na co czekał? Czy na łzy, modlitwę, krzyk, błaganie o litość? Anita jednak wciąż stała nieruchomo jak skała, patrząc mu prosto w oczy. Nie płakała - to niebo zaczęło zalewać świat hektolitrami wody, jakby opłakując właśnie ją - tą, która sama płakać nie umiała.

Czekał. Wciąż jeszcze czekał, gotowy cofnąć palec ze spustu. Anita milczała.

Ten strzał był krótki, suchy. Pchnięcie w pierś, gwałtowny zawrót głowy. Grzmotnęła o piasek niczym kłoda. Ciepło rozlewającej się krwi niemal całkowicie przytłumiło zimno. Ból, płuca krzyczące, błagające choćby o jeden oddech, o cząsteczkę tlenu. I deszcz, zalewający jej twarz, spłukujący krew i strach.

Potem nareszcie upragniona ciemność.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
lina_91 · dnia 20.11.2008 20:15 · Czytań: 2502 · Średnia ocena: 4,75 · Komentarzy: 7
Komentarze
Usunięty dnia 08.12.2008 19:11 Ocena: Świetne!
Moje Gratulacje! :) Tak czułem, że się uda :) Bo opowiadanie znakomite. Z kwestii technicznych: Czy pamiętasz, jaki drobiazg można by było ewentualnie poprawić? ;)
lina_91 dnia 08.12.2008 19:41
Pamiętam ;). Poprawiłam.
Jaga dnia 09.12.2008 23:31 Ocena: Bardzo dobre
Brawo! Dobry teksy i do końca trzymał w napięciu. Gartuluję:)
Miladora dnia 10.12.2008 02:00 Ocena: Świetne!
"Nagle w jego ręku, znikąd - Cat-9. Amerykański pistolet samopowtarzalny." - te dwa zdania wyłamują się niekorzystnie ze stylistyki utworu. Proponuję poprawić.
"ciebie to nie zbawi, a mi..." - a mnie!
Tekst bardzo dojrzały i przemyślany, czyli świetny. Gratuluję.
lina_91 dnia 10.12.2008 11:15
Dziekuje bardzo :)
frivia dnia 10.12.2008 22:19 Ocena: Świetne!
Bardzo dobry tekst, czytając naprawdę byłam zainteresowana, zbudowałaś nastrój, pokazałaś różne charaktery. Wielki plus za oddanie osobowości bohaterki. :)
lina_91 dnia 15.12.2008 11:30
Dzieki :):):)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty