Wędkarz, cz. I - nightwolf
Proza » Długie Opowiadania » Wędkarz, cz. I
A A A
Od autora: Opowiadanie kryminalne.
Klasyfikacja wiekowa: +18

 Krutyński Piecek, lato 1976

  Uwielbiał jeździć z ojcem na ryby. Ilekroć dowiadywał się o planowanej wyprawie, wyciągał z szafy wędkę, szykował różne przynęty, a potem kładł się odpowiednio wcześnie spać. Nazajutrz, gdy za oknem świat okryty był jeszcze gęstą czernią nocy, ojciec budził go, kładąc ciężką, pomarszczoną dłoń na drobnym chłopięcym ramieniu, i szeptał:

Wstawaj, szczupak nie będzie czekał.

  Ale on już od dawna nie spał. Był zbyt podekscytowany, jednak udawał, że leniwie otwiera oczy i przeciągał się jak zaspany kot. Wsiadali razem na rower i jechali nad rzekę.

Kochał Krutynię. Ta piękna, wąska struga, potrafiła czarować swoim pięknem nie gorzej niż Zosia Waciakówna, córka sąsiada, w której chłopiec się podkochiwał.

  Jednak chyba bardziej kochał rzekę. W słoneczne dni, promienie światła docierały aż do samego dna płytkiego koryta, dzięki czemu mógł obserwować z mostu ławice uklei, leniwie płynące parami liny, oraz buszujące na dnie kiełbie. Czasami, jak podwodna strzała, z ukrycia wystrzeliwał okoń w pogoni za narybkiem.

  Ilekroć wędkował z ojcem, w myślach czuł się jak taki właśnie okoń, albo nie! Jak szczupak- wielki, soczyście zielony, z żółtymi kropeczkami i wielką paszczą uzbrojoną w rzędy ostrych zębisk. Chłopiec, niczym drapieżnik, czyhał na swoją ofiarę, wabiąc ją tłustym robakiem. Tata zawsze kopał je nad brzegiem, żeby miały zapach rzeki, czy jakoś tak.

  Potrafił godzinami wpatrywać się w spławik. Obserwował, kiedy neonowa końcówka drgnie, zanurzy się raz, a potem zostanie całkowicie wciągnięta pod wodę. Zacinał wtedy haczyk i już ciągnął pięknego lina lub płoć.

  Czekał z utęsknieniem dnia, gdy ojciec pozwoli mu zapolować na drapieżnika. Dostałby wtedy odpowiednio wyposażoną wędkę i zarzucał, raz po raz, aż poczułby charakterystyczne szarpnięcie, o którym z zapałem opowiadał mu tata.

I ten dzień w końcu nadszedł.

  Wypłynęli łodzią na głębszą wodę, pomiędzy mostem a starym młynem w Krutyńskim Piecku. Ojciec wiosłował i jednocześnie instruował syna.

Pamiętaj, pozwól przynęcie opaść na dno, a potem delikatnie poderwij ją i ściągnij. I znowu tak samo. Rób tak, aż poczujesz szarpnięcie. Nie wystrasz się, trzymaj mocno wędkę, poluzuj żyłkę, a gdy ryba trochę odpłynie, znów ciągnij. Kontroluj sytuację, nie daj jej uciec w zarośla.

  Gdy tak opowiadał, światło księżyca odbijało się od tafli wody, tworząc srebrną poświatę, która podkreślała zmarszczki na jego twarzy. Chłopiec pomyślał, że bardzo kocha swojego tatę i pękał z dumy, że wreszcie będzie mógł zapolować na prawdziwego szczupaka.

Zacumowali w pobliżu młyna. Woda z hukiem opadała po drugiej stronie zapory.

Odbezpiecz kabłąk kołowrotka, pamiętaj, że ta przynęta jest cięższa i poleci dalej. Spróbuj zarzucić w pobliżu tamtych zarośli. – Wskazał dłonią brzeg po ich lewej stronie.

Chłopiec wziął zamach a potem zarzucił przynętę, która poszybowała we wskazanym wcześniej kierunku.

Bardzo dobrze – szepnął ojciec.

  Zachęcony pochwałą, zaczął ściągać kopytko zgodnie ze wskazówkami taty. Za którymś razem poczuł szarpnięcie. Wszystkie mięśnie zesztywniały, a serce zaczęło łomotać. Szczupak. Drapieżnik wystrzelił nad powierzchnię niczym torpeda. Jego łuski zalśniły w blasku księżyca, był olbrzymi!

Spokojnie, daj mu się wyszaleć, siedzi dobrze, tylko nie daj mu wpłynąć w zarośla. Co za sztuka! – emocjonował się ojciec.

  W słabym świetle nie mógł dostrzec, jak jego syn rozpaczliwie usiłuje utrzymać wędkę, byle tylko nie najeść się wstydu przed tatą.

  W pewnym momencie ryba szarpnęła tak mocno, że chłopiec zachwiał się i runął do wody. Zdążył tylko poczuć silny uścisk rąk ojca na swoich nogach a potem łódź wywróciła się do góry dnem.

Nie pamiętał, jakim cudem udało mu się wydostać na brzeg. Było ciemno, a on trząsł się z zimna.

Tato? Tato! – krzyczał rozpaczliwie.

  Nie usłyszał odpowiedzi. Na powierzchni rzeki unosił się wywrócony kadłub łodzi. Gdzieś, w pobliskim gospodarstwie, zaczął ujadać pies i po chwili zapaliły się światła w chacie. Ktoś do niego podbiegł, okrył kurtką. Spytał co się stało, a chłopiec, przez łzy, opowiedział o wspólnym wędkowaniu z tatą, i o szczupaku, i o tym, jak tata wpadł do wody, i że do tej pory nie wypłynął...

 

*

Krutyński Piecek, lato 2016

  Jerzy miał serdecznie dość swojej żony. Z resztą, od dawna przegrywał każdą kłótnię, więc gdy urządziła kolejną awanturę o grabie umazane łajnem, które zostawił w sieni, po prostu wziął do ręki wędkę i ruszył nad rzekę.

– Przeklęta baba, że też człowiekowi na starość Bóg karze znosić takie hiobowe męki. Dobrze, że Kasieńka niedługo urodzi, i stara zajmie się wnuczką, może wtedy da mi więcej spokoju. Swoją drogą, co to za moda na te zagraniczne imiona? Dżesika... To już nie ładnie nazwać dziewczynkę Józia, Ania, albo Krysia?

  Droga upłynęła mu na rozmyślaniu. W końcu dotarł do swojego ulubionego miejsca, gdzie zasadzał się na klenie. Te duże ryby, lubiły przebywać zaraz przy zaporze koło młyna, gdzie woda była głębsza i opadała z hukiem, tworząc kaskadę oraz silny nurt. Wystarczyło zarzucić wędkę, uzbrojoną w apetycznego robaka, a po chwili na haczyku siedział kilogramowy kleń. W ten sposób, Jerzy potrafił wyciągnąć kilka sztuk, jedna po drugiej.

  Tym razem nie było inaczej. Nie minęło piętnaście minut a w siatce trzepotały już dwie ryby. Na gałęzi opodal usiadł zimorodek i przeczesał jaskrawoniebieskie piórka. Przyglądał się chwilę wędkarzowi a potem odleciał, mieniąc się w porannym słońcu niczym błękitny klejnocik. Samica Nurogęsi bacznie obserwowała wędkarza, żerując z młodymi przy drugim brzegu rzeki.

  Dochodziła dziewiąta, więc zaraz mieli pokazać się turyści, którzy w tym miejscu przeprawiali kajaki na drugą stronę zapory, by kontynuować spływ.

  Jerzy postanowił ostatni raz zarzucić wędkę, chociaż od kilku minut nie miał ani jednego brania. Tym razem przynęta poleciała nieco za blisko kaskady, wir wodny wciągnął ją głęboko i haczyk zaczepił się o jakąś przeszkodę.

– Cholera, co jest? – zaklął.

Czuł duży opór, jakby zahaczył o coś bardzo ciężkiego, co jednak powoli odrywało się od dna.

– Pewnie gałąź, zaraz zerwie cały zestaw...

  Gdy już udało mu się poderwać tajemniczy zaczep do powierzchni, na chwilę wynurzyło się coś różowego, a potem z powrotem zniknęło pod wodą.

– Cholera, co to takiego? – powtórzył i wszedł głębiej, by przyjrzeć się znalezisku.

  Na dnie spoczywał różowy walec, z kilkoma odroślami na jednym z końców. Dopiero, gdy wędkarz pociągnął za żyłkę, dostrzegł, co takiego wyłowił.

  Ludzka ręka zdążyła napuchnąć i zmienić nieco kolor na blady. Była owinięta żyłką i pocięta tak, że skóra zaczęła się strzępić na większe płaty.

  Jerzy krzyknął przerażony, puścił żyłkę i upadł do wody. Po chwili jednak wziął się w garść, wstał, i obejrzał znalezisko jeszcze raz, by upewnić się, że trzeba zadzwonić na policję.

  Z przerażeniem stwierdził, że żyłka, w którą zaplątana była ręką, ciągnie się dalej, a na jej drugim końcu spoczywa kolejna kończyna.

 

*

  Alojzy odpalił papierosa, wciągnął dym, a potem wypuścił go w postaci szarego krążka. Kręcił głową z dezaprobatą. Już tydzień, od kiedy żona tego rybaka zgłosiła zaginięcie. Jako szef posterunku w Krutyni, nie mógł przeboleć takiego blamażu. Miał po dziurki w nosie łapania złodziei złomu, rozstrzygania sąsiedzkich sporów i pouczania motocyklistów, rozpędzających się na lokalnych drogach, do mocno nieprzepisowych prędkości. Oczywiście sam rzadko interweniował, miał przecież od tego ludzi. Ale nigdy nie wyrwie się z tej dziury, jeśli nie rozwiąże sprawy z prawdziwego zdarzenia. I teraz, gdy wraz z morderstwem awans zaczął niemal pukać do drzwi jego komisariatu, sprawa zaczęła się komplikować.

  Najpierw to zgłoszenie. Zignorowali je, musiał to przyznać. Przecież co chwila gubi się jakiś chłop a potem żona znajduję go za parę dni z gołą dupą w rowie. Skąd mógł wiedzieć, że sprawa tym razem jest poważna? Gdy żona Kasprzaka po trzech dniach ponownie zawitała na komisariacie, z informacją, że mąż dalej nie wrócił, Alojzy zwietrzył szansę na pokazanie swoich umiejętności. Niestety, w tym momencie już był trzy dni w plecy. W tym czasie można było przesłuchać kilka osób, łącznie z samą Kasprzakową. Teraz, mają ciało, chociaż woda prawdopodobnie zmyła większość śladów. Jeśli wezmą się do roboty od razu, może uda mu się szybko rozwiązać zagadkę i wreszcie wyrwie się z tej dziury.

  Wyrzucił wypalonego papierosa do wody. Spojrzał na ekipę techniczną. Nurkowie wypływali z kolejnymi fragmentami ciała. Trup zatrzymał się po stronie zapory, gdzie woda wpada do młyna. Ciąg przyssał go do kratki, umiejscowionej przy samym dnie. Pocięte fragmenty ciała, dodatkowo napuchnięte, piłowane przez żyłkę, odpadły i podryfowały z prądem na drugą stronę zapory, gdzie znalazł je Jerzy Łodyga.

Alojzy podszedł do Piotra, szefa ekipy technicznej.

– I co? Domyślacie się jak zginął?

– Tego jeszcze nie wiemy. Niezbędna jest sekcja zwłok. Niemniej wstępne oględziny, wskazują na silne uderzenie w głowę, co jest prawdopodobną przyczyną zgonu. Wyślemy ciało... – Piotr spojrzał na worki. – Kawałki ciała do Warszawy, zlecimy sekcję na cito. Niemniej, denat jest owinięty żyłką wędkarską, supły i ich umiejscowienie na ciele, wskazują na to, że ktoś musiał mu je zawiązać. Możemy z całą pewnością stwierdzić, że to było morderstwo. Możesz zlecić chłopakom robotę, niech poszukają świadków i przesłuchają Kapsrzakową jeszcze raz. Obiecuję, że dam znać, jak będą wyniki, wtedy sprawa ruszy z kopyta.

  Piotr poklepał komisarza po ramieniu. Alojzy jednak nie poczuł się z tego powodu lepiej. Chciał już znać te wszystkie szczegóły i zakończyć śledztwo. Popatrzył na dwóch kolegów z komisariatu, którzy mu towarzyszyli. Krzątali się wokół ekipy nurków i notowali coś w zeszytach.

  Alojzy uważał Sebastiana za doświadczonego policjanta. W końcu kolega rozwiązał niejedną zagadkę. Odnalazł kilka skradzionych rowerów i odkrył dwie meliny produkujące bimber. Ten niski brunet, ważący ponad sto kilo, był naprawdę dobrym funkcjonariuszem, chociaż miał pewnie braki jeśli chodzi o warunki fizyczne. Ważne, że nadrabiał intelektem.

– Młody! Chodź no tu! – Sebastian zawołał swojego młodszego kolegę. Dwudziestosiedmioletni Paweł był nowym narybkiem w Krutyni. Centrala przysłała go do pomocy zaledwie miesiąc temu. Z oczywistych względów ani komisarz, ani Sebastian, nie mieli do niego za grosz zaufania. Z szacunkiem też nie było lepiej...

Młodzik kilkoma susami znalazł się obok starszego kolegi.

– Słucham?

– Alojzy nas woła. Idź tam, zapytaj o co chodzi, i mi potem powiedz.

   Paweł skrzywił się na to polecenie. Miał dość bycia chłopcem na posyłki, tylko dlatego, że Sebie nie chciało się ruszyć dupy. Niemniej, jako świeżo upieczony policjant, miał dużą motywację, by pokazać na co go stać i zapracować na szacunek przełożonego. Podbiegł do Alojzego. Za nim też nie przepadał. Szef ciągle go lekceważył i posyłał do najbardziej nudnych spraw. O ile w tej dziurze były kiedykolwiek ciekawe...

– Dlaczego ten grubas tu nie podejdzie, jak go proszę? – spytał Alojzy, wyraźnie poirytowany zachowaniem Sebastiana.

– Poprosił, żeby mu przekazać pańską prośbę.

– To leniwe dupsko. Trudno, słuchaj młody. Ta sprawa należy do Sebastiana. Masz mu pomagać, wykonywać polecenia, a potem zdawać mi raport i tak dalej.

   Paweł poczuł, jak blond czupryna jeży mu się na głowie. Jeśli sprawą morderstwa ma się zająć Seba, to lepiej od razu wrzucić Kasprzaka z powrotem do wody i jechać na pączki do Piecek.

   Szybko jednak odrzucił ten pomysł i pomyślał o żonie denata, kobieta musiała przeżywać koszmar. Poza tym, to była dobra szansa, by pokazać na co go stać. Niech Seba robi, co uważa za słuszne, a Paweł sam poprowadzi to śledztwo. Od razu na jego twarzy pojawił się uśmiech.

 

*

   Następny dzień okazał się dla Pawła szczęśliwy. Sebastian był na tyle leniwy, że zlecił mu przesłuchanie Zofii Kasprzak. Młody policjant miał zdać później raport, podczas gdy Sebastian czekał w swoim biurze na telefon z prosektorium.

  Funkcjonariusz zajechał pod dom Kasprzaków. Chałupa znajdowała się na końcu wioski, rozbudowanej od lewego brzegu Krutyni, aż do lasu kilka kilometrów dalej.

  Wzdrygnął się na sam widok rozjeżdżonego podwórka. Ostatnie ulewy dodatkowo zamieniły je w bagno. Już widział koła radiowozu umazane błotem, do tego groziło mu ugrzęźnięcie. Nienawidził wszystkiego, co mogło uszkodzić, ubrudzić, lub zarysować lakier. Rozejrzał się, i z ulgą stwierdził, że zmieści auto na małym trawniku przed posesją. Zaparkował a potem ruszył w kierunku domu.

  Na podwórku przywitał go wychudzony kundel, machając niemrawo ogonem. Odprowadził Pawła do samych drzwi. Policjant zauważył niemały bałagan, panujący wokoło. Wszędzie walały się przyrządy rolnicze, maszyny stały porozbierane na kawałki, a kury rozgrzebywały przemoczoną ziemię w poszukiwaniu resztek ziaren. Sam dom, był w trakcie ocieplania, wszędzie latały kuleczki styropianu, chociaż prace najwyraźniej wstrzymano jakiś czas temu. Zapukał w drzwi. Dopiero teraz zauważył tłustego kocura, który zaczął ocierać się o jego nogi. Zwierzak upstrzył nogawki munduru białą sierścią. Paweł delikatnie odepchnął go nogą. Nagle drzwi zatrzeszczały i przywitał go zdziwiony wzrok Zofii. Spojrzała na policjanta, który właśnie odsuwał nogą kota. Paweł poczuł, że nie zdoła tego logicznie wytłumaczyć, więc postanowił przejść do rzeczy.

– Funkcjonariusz Paweł Bartczak. Czy mogę wejść, pani Zofio?

  Kobieta spojrzała na kota, potem na mężczyznę i niemiłym tonem głosu zaprosiła go do środka. Teraz już będzie miał przypiętą łatkę stręczyciela zwierząt.

  Podziękował i ruszył za Zofią w głąb mieszkania. Usiedli w kuchni. Pomieszczenie zdecydowanie potrzebowało remontu. Drzwiczki szafek były krzywo poprzykręcane, niektóre zamocowano do zawiasów na drutach. Linoleum na podłodze- dziurawe, krzesła i stół poobdrapywane z farby. W kącie stał piec kaflowy a dookoła poustawiano butelki po piwie i wódce. Widać było, że Kasprzakowie żyli na skraju ubóstwa, ale Andrzejowi starczało na alkohol.

Mimo to kuchnia była czysta, naczynia pozmywane, okna umyte, podłoga zamieciona.

Zofia zauważyła ukradkowe spojrzenia policjanta.

– Chodź ubogo, to chędogo – powiedziała i  uśmiechnęła się smutno.

Paweł poczuł się strasznie głupio, musiał dość ostentacyjnie rozglądać się po kuchni, z czego nie zdawał sobie sprawy.

– Przepraszam, nie powinienem...

Zofia uniosła dłoń, na znak, że nic nie szkodzi.

– W porządku. Nie mieliśmy z Andrzejem wiele pieniędzy, ale staram się utrzymywać dom w czystości na tyle, ile to możliwe.

  Paweł poczuł ucisk w gardle. Miał przekazać jej wiadomość o śmierci męża, chociaż domyślał się, że ta wieść już do niej dotarła. Dopiero teraz zwrócił uwagę na chustę przewiązaną przez lewe ramię. Podtrzymywała prawą rękę.

– Czy z ręką wszystko w porządku? – spytał.

– To złamanie, ale już prawie wyzdrowiałam – powiedziała głosem tak słabym, że Pawłowi zrobiło się jej żal.

  Była może po czterdziestce, ale praca w gospodarstwie i na roli, odbiły swoje piętno na jej twarzy w postaci zmarszczek i pustego, smutnego spojrzenia. Jednak w jej figurze, sposobie chodzenia, gestach, można było doszukać się dowodów, że była kiedyś naprawdę piękną kobietą. Nosiła ładne ubranie, kasztanowe włosy spięła w kok. Miała w sobie coś, co budziło w nim pewien niepokój, coś intrygującego. Chyba te oczy, szare jak chmury, obrysowane czarnymi rzęsami.

– Przyszedł pan poinformować mnie o śmierci męża, prawda?

Jej pytanie sprowadziło go na ziemię. Powinien skupić się na pracy.

– Tak. Znaleźliśmy ciało pana Andrzeja. Bardzo mi przykro.

– Mnie nie – powiedziała to tak lodowatym tonem, aż Pawła przeszły ciarki. Pogładziła przy tym zdrową ręką szyję. Dopiero teraz zauważył siniaki.

– Pani Zofio, rozumie pani, że muszę zadać kilka pytań, oczywiście, by wykluczyć pani ewentualny udział w zabójstwie.

– Nie zabiłam go. – Odpaliła papierosa, zaciągnęła się i wypuściła dym. Utkwiła wzrok, gdzieś w krajobrazie za oknem. – Zgłosiłam zaginięcie, chociaż nie potraktowaliście tego zbyt poważnie, prawda?

Paweł postanowił zignorować jej zaczepkę, mimo wszystko współczuł kobiecie.

– Oczywiście zgłoszenie zostało przyjęte. Proszę mi powiedzieć, czy był ktoś, kto źle życzył panu Andrzejowi?

– Chyba, niestety, głównie ja... Ale jak sam pan widzi – uniosła złamaną rękę. – Mój mąż nie był zbyt przyjemny w obyciu. Miał zatarg z tym bogatym sąsiadem z naprzeciwka. On jest wegetarianinem czy jakoś tak. Często zwracał uwagę Andrzejowi, żeby nie zabijał kur na podwórku, bo jego dzieci na to patrzą, a potem się boją. Więc mąż specjalnie bił kury tak, by oni to widzieli.

Paweł notował wszystko skrupulatnie. Sąsiad wegetarianin, czepiający się uboju zwierząt. Zawsze jakiś motyw.

– Czy przypomina sobie pani kogoś jeszcze?

– Tak. We wsi jest taki Mietek. Mieszka po drugiej stronie rzeki, ma małe pole z kapustą. Często razem pili alkohol. Ostatnio pokłócili się o flaszkę, podobno Andrzej był mu winien parę złotych, ale nie sądzę, żeby Mietek z tego powodu zabił.

– Czy ktoś jeszcze przychodzi pani na myśl?

– Poza mną? – zaśmiała się i zgasiła papierosa w popielniczce. – Nie.

– Rozumiem, czy mogę pobrać pani odciski palców?

– Oczywiście.

Paweł wyciągnął małą poduszeczkę z tuszem. Zofia odbiła palce w karcie daktyloskopijnej.

– Czy będzie miała pani coś przeciwko, jeśli się rozejrzę?

– Proszę, ale minął tydzień od jego zaginięcia. Zdążyłam już posprzątać.

– Kiedy widziała pani męża po raz ostatni? – spytał, zakładając rękawiczki.

– W poprzednią sobotę, koło osiemnastej, wyszłam do stodoły za domem, żeby wydoić krowy. Nie było mnie koło godziny.

– Czy ktoś może potwierdzić to, że pani tam poszła? – zajrzał do szafki.

– Niestety, chyba tylko Andrzej – uśmiechnęła się krzywo. – Siedział wtedy w  kuchni i jadł kolację. Mamy dojarkę, która strasznie hałasuje. Nie słyszałam niczego poza nią. Poza tym ze stodoły nie widać domu, bo wejście jest z drugiej strony i wychodzi na łąkę. Gdy, po około godzinie, weszłam do domu z wiadrem mleka, jego nie było. Nic nadzwyczajnego, myślałam, że poszedł pić z Mietkiem.

– Przecież byli skłóceni.

– No tak, gdy o tym pomyślałam, wydało mi się to dziwne. I rzeczywiście, nie wrócił na noc, chociaż to też się zdarzało. Nie pojawił się w niedzielę, na trzeci dzień zaczęłam się martwić i poszłam na policję.

– W poniedziałek?

– Tak.

– Rozumiem.

Paweł zapisał zeznanie w notatniku. Podkreślił słowo "poniedziałek".

Obejrzał dokładnie kuchnię, zajrzał do pokoju, łazienki, sieni. Rzeczywiście, wszystko wyglądało zupełnie normalnie.

– Mam jeszcze jedno pytanie. Czy po tym, jak weszła pani do kuchni, coś zwróciło pani uwagę? Jakieś ślady szarpaniny?

– Szarpaniny?

– Czy coś wskazywało na to, że pan Andrzej mógł zostać wyprowadzony siłą?

– Niech pomyślę... Nie. Nic takiego sobie nie przypominam.

– W porządku. To wszystko na dziś, dziękuję za pomoc. Odezwę się jak tylko dowiem się czegoś nowego.

– Dobrze, chociaż nie wiem czy mnie ta sprawa interesuje.

Zofia pogłaskała złamaną rękę. Pawłowi zrobiło się jej żal. Chociaż nie powinien się wtrącać, zapytał:

– Może mógłbym jakoś pomóc? Ma pani jedzenie, pieniądze na rachunki?

– To miłe z pana strony, proszę się nie martwić. Chyba sprzedam to gospodarstwo i wrócę mieszkać do rodziców. Są już sędziwi, przyda im się moja pomoc.

  Na wspomnienie o rodzicach Zofia rozpromieniła się. Jej uśmiech był naprawdę przyjemny, dzięki niemu wreszcie wyglądała na swój wiek.

   Paweł pożegnał się i ruszył z powrotem w stronę samochodu. Kocur, gdy tylko go dostrzegł, od razu podbiegł i znów zaczął się łasić. Zofia odprowadzała go wzrokiem, więc nie mógł odtrącić zwierzaka. Zaskutkowało to dodatkową porcją sierści na mundurze. Gdy już udało mu się przedrzeć przez labirynt kałuż i dotrzeć do auta, pomyślał, czy przy okazji nie odwiedzić sąsiada, o którym wspominała Zofia.

  Przeszedł na drugą stronę drogi. Piękny dom, otaczał zadbany ogród. Przy garażu stał mężczyzna, który pucował swój kabriolet. Na widok policjanta, stojącego przy furtce, odłożył ściereczkę i podszedł.

– Funkcjonariusz Paweł Bartczak. Piękny samochód.

– Jan Zdziech. – Mężczyzna wyciągnął dłoń i wymienili uścisk. – Bardzo drogi i staram się, żeby zawsze wyglądał nienagannie. – Posłał spojrzenie na ubłocony radiowóz.

  Paweł uśmiechnął się, ale w środku czuł, że się gotuje. Już wiedział, że nie polubi tego cwaniaka. Jan nosił długie włosy spięte w kucyk, i brodę. Przypominał wychudzonego bezdomnego, tyle że w willi, i z kabrioletem.

– No cóż, może gdybym nie został funkcjonariuszem też miałbym taki kabriolet. Ale ten zawód jest również potrzebny, więc chciałbym przy tej okazji zadać kilka pytań.

– Jestem podejrzany, prawda? Nie mam nic do ukrycia, jeśli ta zapuszczona wieśniara z naprzeciwka twierdzi, że to ja zabiłem jej męża, kłamie.

  Paweł poczuł jak zaciskają mu się pięści, miał ochotę trząść tym facetem, aż nie przeprosi za swoje słowa. Ale policjant musi pozostać neutralny w takich sąsiedzkich zatargach. Swoją drogą, to straszne, jaki brak współczucia okazał Jan.

– Gdzie był pan w sobotę, między godziną osiemnastą a dziewiętnastą?

Zrobiło się chłodno, ale gospodarz nie zamierzał zaprosić go do domu.

– Wracałem z pracy. Mam restaurację w Rucianem, koło osiemnastej trzydzieści zajechałem pod dom.

– Czy ktoś może to potwierdzić?

– Oczywiście, żona i dzieci. Mam ich zawołać?

– Na razie to nie będzie konieczne.

Paweł zanotował zeznanie Jana w notesie.

– Czy coś dziwnego na posesji Kasprzaków zwróciło pana uwagę?

– Dziwnego?

– Podejrzani ludzie, krzyki...

– Tego dnia nie. Zwykle tłukł kury tak, żebyśmy widzieli, ale teraz to się skończy.

W tym momencie zadzwonił telefon Pawła.

– Przepraszam, na razie to wszystko z mojej strony, dziękuję. – Policjant kiwnął głową na dowidzenia i poszedł do samochodu. Akurat zaczęło padać.

– Halo, Sebastian? Z prosektorium?... Co znaleźli? Cholera!

Paweł rozłączył się i zapiął pas. Już wiedział kogo teraz odwiedzi...

  Spojrzał jeszcze raz na posesję Kasprzaków. Woda zaczęła rozmywać ziemię. Zaraz, przecież tydzień temu też padało. A może...

Miał głowę pełną domysłów, musiał wszystko szybko sprawdzić, czas uciekał.

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
nightwolf · dnia 03.11.2016 18:02 · Czytań: 588 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 7
Komentarze
mike17 dnia 03.11.2016 18:38 Ocena: Świetne!
Tekst ma dla mnie wartość, bo łowię na Krutyni i mam w okolicach Krutyńskiego Piecka działkę.
Na moście w Krutyńskim Piecku bardzo często łowię, głównie jazie, klenie i okonie.
Na rozlewisku między mostem a młynem ten sam kaliber ryb plus szczupak.

Łowię na małe woblerki kleniowo-jaziowe, na co złapiesz nawet krasnopiórę.
Czytając, skupiłem się nie tyle na akcji, co na moich wędkarskich odczuciach.
To piękna okolica, i warto tam wędkować.
Nawet pobyć z ukochaną i pogadać o niczym.
Warto.

PS.
Do Piecka szedłem piechotą parę kilosów, jak byłem dzieckiem, by sobie połowić.
Nigdy tego nie zapomnę.
Po drodze zaliczałem leśne jeziorka, pełne okonia, o których pewnie wiesz.

Mazury górą :)
nightwolf dnia 03.11.2016 18:52
Hej Mike!
No właśnie, to są piękne okolice, do tego spędzałam tam wakacje, będąc jeszcze dzieckiem ;)
Fabułę umieściłam właśnie tam, ponieważ wydaje mi się, że warto pisać o miejscach, które się zna. Najlepsza miejscówka na klenia- właśnie przy młynie :) Ślicznie dziękuję za ocenę :)
Pozdrawiam kolegę wędkarza :)
mike17 dnia 03.11.2016 19:26 Ocena: Świetne!
Miałem wiele szans, by wyjechać do Anglii i Australii na wakacje.
Wtedy.
Ja jednak mocno się zapierałem i wybierałem Mazury, i tak jest do dziś, choć mogę być w różnych stronach świata na skinienie ręki, bo mam tam rodzinę, ja wybieram Mazury!

Moją działkę, Krutynię, moje jezioro i mój raj.

Pozdrawiam kolegę po kiju :)
nightwolf dnia 03.11.2016 19:49
Gdyby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem! Koleżankę po kiju, a jak! :)
mike17 dnia 03.11.2016 20:17 Ocena: Świetne!
Nie bardzo rozumiem.
nightwolf dnia 03.11.2016 20:25
Przepraszam, moje pokrętne myślenie... Chodzi o to, że jestem koleżanką, nie kolegą :) wybacz za zamieszanie.
mike17 dnia 03.11.2016 20:35 Ocena: Świetne!
Spoko :)
Póki co niech żyje Krutyński Piecek i wędkowanie zza krzaka.
Ileż przygód tam przeżyłem.
I za rok znów wrócę, by poczuć to samo.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty