Wracałam z pracy szybkim, acz chwiejnym krokiem, trzymając się dla pewności torebki. Andrzej na pewno był już w domu i jak zwykle w ten dzień przygotował wystawną kolację - doskonale gotował. Rok w rok wychodziłam z biura dwie godziny wcześniej i leciałam do niego jak na skrzydłach. Tym razem było jednak inaczej. Od pewnego czasu zaczęła powstawać między nami pusta przestrzeń - mijaliśmy się w drodze do pracy, łazienki, czy kuchni, najczęściej rozmawiając sms-owymi skrótami. Oboje awansowaliśmy w szaleńczym tempie, ale nasz wspólny czas kurczył się zastraszająco. Ostatni urlop wywietrzał mi z głowy dobre trzy lata temu. Pogubiłam się w tym wszystkim i zapomniałam, jak można spoglądać w oczy mężczyźnie, za którego wyszłam z wielkiej miłości. Wyjątkowej, takiej tylko dla nas. Andrzej zdawał się tego nie dostrzegać, chociaż czasami miałam wrażenie, iż widzę w jego twarzy wahanie, pytania czekające na właściwy moment. Nagle, pomimo pięknego dnia, poczułam pojedyncze krople deszczu na policzkach. A może były to łzy. Odrzuciłam tę myśl, szybko skręcając w boczną uliczkę, gdzie wystające daszki zapewniały ochronę.
I wtedy ją zobaczyłam.
Na pierwszy rzut oka wyglądała na drobną handlarkę wyprzedającą mizerne resztki rodzinnych drobiazgów - dopóki nie uniosła głowy znad tych paru rzeczy pieczołowicie trzymanych na opinającej kolana spódnicy. Siedziała na staromodnym krześle, z ramion, aż do ziemi, opadał gruby szal o srebrzystym połysku. Pomarszczoną twarz rozjaśniał spokojny uśmiech, niebieskie oczy spoglądały na mnie z lekkim rozbawieniem. Niepewnie, jakby przyciągana nieznaną siłą, zbliżyłam się do nieznajomej - pachniała ziołami, wiatrem i tym czymś nieokreślonym, charakterystycznym wyłącznie dla dobrych ludzi. Milcząc, spoglądałyśmy na siebie parę długich minut.
- Czekałam na ciebie - odezwała się wreszcie dźwięcznym, młodym głosem.
A mnie zupełnie to oświadczenie nie zdziwiło. Oczywiście, że czekała tylko i wyłącznie na mnie, takie spotkanie nie mogło być przypadkiem, musiało się po prostu stać. Dlatego bez zastanowienia przyjęłam zaproszenie i chwilę potem siedziałam już na kanapie w jej przytulnym mieszkaniu. Wyglądało na to, że rzeczywiście była przygotowana na moją wizytę - na stoliku stały dwie filiżanki w kwiatki, a z kuchni dochodził zapach ciasteczek orzechowych i świeżo parzonej herbaty. Poczułam się jak u siebie, jak w czasach dzieciństwa na wakacjach u babci, gdzie godzinami potrafiłam przeglądać stare fotografie, a z wyjątkową czcią te najważniejsze, ustawione na fortepianie, który po wojnie przetrwał wraz z rodziną trud długiej podróży zza Buga.
- Jestem Tekla - oznajmiła, stawiając tacę na stoliku. - Śniłam tej nocy, że z cienia mojej uliczki wynurzy się postać młodej kobiety ze śladami łez na policzku. Dlatego siedziałam przed domem i wypatrywałam, kiedy nadejdziesz.
- Magdalena - odpowiedziałam pospiesznie, niepewnie pociągając nosem, gdyż jej wyjaśnienie nieco mnie zakłopotało, tym bardziej, że zabrzmiało jak najzwyklejsza rzecz pod słońcem, a ja nie chciałam wierzyć w jasnowidzenie, prorocze sny i niezwykłe przeczucia.
- W mojej rodzinie prawie wszystkie kobiety to miały. - Pokiwała głową, jakby chciała rozwiać moje wątpliwości. - Jednak największy talent posiadała bezsprzecznie moja prababka Krystyna. Widziała przyszłość, a pod jej ręką rozkwitały róże. Wystarczyło, że przeszła obok krzewu, a ten w parę godzin obsypywał się kwieciem. Ludzie kochali ją, ale byli i tacy, którzy odczuwali paniczny lęk, gdyż ukrywali przed światem swoje brudne plany, a ona mogła je z łatwością odczytać.
Wsypałam do filiżanki łyżeczkę cukru, a po zamieszaniu pociągnęłam łyk aromatycznej herbaty. I dziwne, nagle poczułam się jakby spadł ze mnie jakiś nieznośny ciężar. Coś, co ze sobą już od dawna nosiłam, a jednak nie miałam pojęcia, że aż tak mi przeszkadza. Miałam wrażenie, że stałam się lżejsza, przyjemnie wiotka, wypoczęta i świeża jak po kąpieli w uzdrawiającym źródle. W głowie lekko szumiało i całe otoczenie objawiło mi się naraz w żywszych, klarownych barwach. Tekla spoglądała na mnie z coraz większą czułością.
- Oczekiwałam właśnie takich reakcji - rzekła - ale mimo wszystko nie byłam pewna. Nieprawdopodobne, jak w tym świecie pewne znaki nabierają treści i wydarzenia następują po sobie w ten, a nie inny sposób. Jesteś mi bardzo bliska, kochanie - tak, jakbyśmy były ze sobą spowinowacone. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale w tej chwili uszczknęłaś ze strumienia przeznaczeń mojej rodziny.
- W jaki sposób?
Nie potrzebowała odpowiadać, jednocześnie spojrzałyśmy na cukierniczkę. Do tej pory nie zwracałam na nią zbytniej uwagi, ale nagle, prawie magicznie przyciągnęła mój wzrok. Była niezwykła. Przepiękne, misterne cacko o srebrzystym, łagodnym blasku i tym czymś nieokreślonym, tajemniczym, jakby zamknęła w sobie czas wypełniony opowieściami.
- Tak właśnie jest - przytaknęła Tekla, odgadując moje myśli. - Krystyna dostała ją jako prezent ślubny od bardzo dalekiej kuzynki. Ponoć srebro uzyskano, przetapiając zrabowany posążek jakiegoś azteckiego bożka i w związku z tym mój pradziadek obawiał się klątwy. Parę lat cukiernica przeleżała w schowku, aż nagle, nie wiadomo w jaki sposób pojawiła się na stole podczas przyjęcia noworocznego. Zapewne jakaś panna służąca wyciągnęła ją na światło dzienne, ale tak naprawdę nikt już nie myślał o fatum. Wręcz przeciwnie. Krystyna zaszła wreszcie w ciążę, rodzinie wiodło się coraz lepiej, a gdy na świat przyszła córeczka radości nie było końca. Tak, tak, to była moja babcia, cudowna kobieta, chociaż jako młoda dziewczyna popełniła spore głupstwo. Uciekła z oficerem, a przecież miała narzeczonego z porządnego domu i w jednym z jasnowidzących snów widziała siebie spadającą w przepaść. I rzeczywiście, ten butny wojak nie był jej przeznaczeniem.
- Równie dobrze mógł nim nie być narzeczony.
- O nie, gdy babcia przyjechała do rodzinnego domu, aby się pojednać, zasiedli do podwieczorku, a na stole stała cukiernica. Wzięła jedną łyżeczkę cukru, tak jak ty. I zrozumiała. Narzeczony przebaczył jej natychmiast. Wkrótce wzięli ślub i byli najlepszym małżeństwem, jakie tylko można sobie wyobrazić. Mieli troje dzieci: dwóch chłopców i dziewczynkę, moją mamę. Wszyscy byli bardzo uzdolnieni matematycznie i nie tylko. Żyli w ciężkich czasach, wojna rozrzuciła rodzinę po całym świecie, a oni i tak wiedzieli o sobie wszystko, pozostając w specyficznych, dla nikogo niezrozumiałych związkach. Dzisiaj powiedziano by, że porozumiewali się telepatycznie, nie potrzebowali listów, które ginęły, ani telefonów, których nie było. Moja mama jako jedyna z nich wróciła do Polski. Miała tylko mnie, pięciolatkę… i cukiernicę. Ojca nie pamiętam, zginął pod Monte Cassino i obie w tę noc śniłyśmy strzały, krzyki i odgłos, jakby ktoś upadał. Musiałyśmy radzić sobie same, a czasy były ciężkie.
- Opowiadasz niezwykłe rzeczy - wtrąciłam, nawet nie zastanawiając się dlaczego mówiłyśmy sobie na ty. - Niejeden reżyser z chęcią nakręciłby świetną sagę, gdyby tylko mógł skorzystać z twoich wspomnień. Ja, niestety, niewiele wiem o mojej rodzinie. Zachowało się co prawda sporo zdjęć - na jednym z nich przystojny ataman w bogatym stroju - ale dziadek opowiadał mi o nich bardzo zdawkowo, miałam wrażenie, że czegoś się bał i chciał chronić swoich bliskich. Za to, gdy przeszedł na emeryturę, zapragnął pokazać mi to, co było dla niego najważniejsze. Przyjął posadę organisty i zdarzyło się, że tylko dla mnie zagrał w pustym kościele Ave Maria, co zawsze wspominam ze łzami w oczach. Był bardzo mądry, często snuł opowiadania o przyszłości, z których praktycznie wszystkie się sprawdziły. Zabierał mnie także na wędrówki po lasach i łąkach, pokazywał zioła, a potem uczył jak nimi leczyć. Aha, moja prababcia miała na imię tak samo jak ty, Tekla.
- Myślę, że i twój dziadek miał dar widzenia. A ty? Czy zauważyłaś kiedykolwiek, że intuicja podpowiada ci bezbłędnie, a sny po prostu się realizują?
- Od lat nie śnię - zaprzeczyłam szybko.
Zbyt szybko. Tekla zrozumiała natychmiast, i kiwając potakująco głową, zajrzała mi głęboko w oczy. Nie potrafiłam niczego przed nią ukryć, więc zobaczyła w nich strach, cierpienie i desperację, która towarzyszyła mi przez lata walki z tym, jak to ona nazwała, darem. Zniszczyłam go wreszcie i mogłam rozpocząć normalne życie, w czym bardzo pomógł mi Andrzej. A teraz? Teraz oboje niszczyliśmy siebie nawzajem.
- Widocznie tak musiało być - wyszeptała Tekla, gładząc lekko moje włosy. - Wiesz, dziecino, chciałabym mieć taką córkę jak ty, niestety, los nie dał mi dziecka. Jestem ostatnia w linii tych innych kobiet mojej rodziny i nie mam nikogo godnego, komu mogłabym przekazać…
Opanowało mnie dziwne drżenie, wyczekiwanie na coś ekscytującego, przed czym jednak broniłam się resztkami sił.
- Nie, nie! - protestowałam, widząc, jak podaje mi cukierniczkę. - Nie mogę przyjąć takiego prezentu, jest zbyt cenny.
- Ach, gadanie - zaśmiała się, a jej głos przypominał łagodne gruchanie zadowolonego gołębia. - Dla takich ludzi jak my jest bezcenna, dla innych to tylko wartość srebra. Idź już, teraz wiesz, co masz robić.
- Wiem.
Rzeczywiście siąpił deszcz. Zapalające się właśnie latarnie rzucały drżące światło na mokry asfalt. Biegłam do domu, kurczowo zaciskając palce na mojej cukiernicy i wyczuwałam przeszłość, którą zachowała w sobie na zawsze. Pomimo zawirowań wojennych i nieoczekiwanych przeciwności losu były to w przeważającej mierze dobre czasy. Jak przez mgłę słyszałam kołysankę, którą niegdyś śpiewała Krystyna swojej córeczce, jej śmiech przepełniony zachwytem, widziałam małą Teklę przystępującą do Pierwszej Komunii i pełne miłości spojrzenie jej śmiertelnie rannego ojca, gdy ostatni raz całował zdjęcie swojej dziewczynki. Szarpana emocjami, zadyszana i spłakana dotarłam wreszcie do drzwi mieszkania.
- Czekałem na ciebie - oznajmił Andrzej. Zupełnie tak samo, jak przedtem Tekla.
- Wiem. Nie pytaj o nic. Odnalazłam ciebie i nas - powiedziałam, wtulając się w jego otwarte ramiona.
Następnego dnia oboje poprosiliśmy o długi urlop, a po dwóch miesiącach postanowiłam odwiedzić Teklę, aby opowiedzieć jej o moim szczęściu i pewnej słodkiej, radosnej tajemnicy.
Wąska uliczka z wystającymi daszkami wydała mi się obca i cicha. Zdezorientowana, zapukałam do paru drzwi, pytając o kobietę w długim, srebrzystym szalu. Ludzie zaprzeczali, wzruszając ramionami.
Nikt nigdy nie słyszał, aby kiedykolwiek mieszkała tu Tekla.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt