SŁOWO
Z mównicy padały słowa. Ciężkie, lżejsze i zupełnie lekkie, podfruwające jak płatki śniegu, przyimki i spójniki. Jednak wszystkie, bez względu na swój ciężar z pluskiem spadały na posadzkę. Łączyły się ze sobą w galaretowatą masę rozlewającą się powoli po sali.
Rozejrzałem się po twarzach uczestników poważnej sesji naukowej. Na żadnej nie dostrzegłem śladu zaniepokojenia.
Śluzowata maź nieuchronnie zbliżała się do moich stóp. Zdecydowanie wstałem, zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem do wyjścia.
– Panie redaktorze, proszę nas nie opuszczać! – scenicznym szeptem wygłoszone słowa organizatora świsnęły mi jak pociski koło ucha. Wrażenie było na tyle niespodziewane i nieprzyjemne, że nie czekałem na dalsze i szybko zamknąłem za sobą drzwi. Hol był pusty. Odetchnąłem z ulgą, że nikt mnie nie zatrzyma. Szatniarka podała mi płaszcz. Odruchowo powiedziałem – Dziękuję! Słowo z brzękiem potoczyło się po kontuarze zamieniając w dwuzłotówkę.
Ulica wyglądała jak gigantyczna plansza do gry w paint ball.
Przechodnie mieli na ubraniach wielobarwne plamy. Każda wymiana zdań kończyła się serią kolorowych wyładowań. Zacząłem się przysłuchiwać. Rozmowy toczyły się o sprawach codziennych, banalnych. Intensywność barw zależała od poziomu emocji. Niezadowolenie i irytacja manifestowały się odcieniami czerwieni, a zdawkowe informacje były zwykle zielonawo-niebieskie.
Były też incydenty niepokojące. Do rozmawiającego przez telefon trzydziestoparolatka w garniturze zbliżał się wystudiowanymi płynnymi, przesadnie wydłużonymi, krokami kilkunastoletni blokers w naciągniętej głęboko czapce. Bluznął standardowym przekleństwem i zażądał smartfona. Zaatakowany młody człowiek cofnął się i zobaczyłem, że jego tors oblał się czernią, a pośrodku ziała ogromna dziura. Przez jego płuca i brzuch, a właściwie miejsce,gdzie powinny się te narządy znajdować, widziałem chodnik i krawężnik. Zrobiło mi się słabo.
Usłyszałem, we wnętrzu własnej głowy rozwijający się powoli niepokojący pozaziemski diaboliczny dźwięk, który zarazem był i nie był melodią.
Zdumiewające było to, że wszyscy zachowywali się naturalnie, jakby niczego nie widzieli.
Ruszyłem prosto do hotelu. Starałem się patrzeć tylko pod nogi. Cudem pokonałem dwie ulice i przeciąłem skwer. Czekając na klucz nieopatrznie spojrzałem na stojącą obok kanapę.
Młoda kobieta tuliła się do kilkadziesiąt lat starszego od niej mężczyzny. Szeptała mu półgłosem ciągle te same słowa układając seksownie usta w dzióbek: „I love you!” Każde powtórzenie zamieniało się w zwinnie pomykającą po plecach mężczyzny jaszczurkę. Na oparciu kanapy kłębiła się ich cała gromada, a z każdą chwilą przybywało ich więcej i więcej....
Nie czekałem na windę. Złapałem klucze i pobiegłem na piętro po schodach. W pokoju, szarpiąc się z płaszczem, od razu włączyłem telewizor.
Akurat toczyła się jakaś debata. Politycy przekrzykiwali się ponad stołem swoimi racjami. Wyglądało to na pierwszy rzut oka zabawnie, bo usta rozmówców łączyła jakby elastyczna śluzowata pajęczyna gęstniejąca z każdą kolejną wypowiedzią. Najbardziej aktywni uczestnicy z każdym wypowiadanym słowem wgryzali się w gęstą substancję, która niebezpiecznie kurczyła się zmuszając jednych do wyciągania w przód żuchwy, a innych do oderwania siedzeń od krzeseł i przybliżenia głów ku środkowi stołu. Nie chciałem patrzeć ,jak zacietrzewieni zderzą się sklejeni dziwaczną pajęczyną, więc zmieniłem kanał. Tym razem był to film bez dźwięku za to z napisami. Nie dostrzegłem żadnych anomalii. „Kretynie – skarciłem się w myślach – przecież to program dla niesłyszących, a zapisane słowo to nie słowo tylko wyraz, znak”.
Chyba zacząłem pojmować logikę obserwowanych zdarzeń. Dla potwierdzenia wyjrzałem na zewnątrz. Okno było szczelne i widok podwórka, z wyładowującym zgrzewki napojów dostawcą w poplamionym kombinezonie, nie budził zastrzeżeń. Jednak wolałem zaciągnąć zasłony.
Nadal towarzyszyło mi dochodzące nie wiadomo skąd niepokojące, mroczne brzmienie.
Nagle usłyszałem w głowie wyodrębniający się z dźwięków pomruk: „Kocham cię...”.
Dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. „Kto może mnie kochać tak ostatecznie spoza światów?” – zadałem sobie pytanie.
Jak błyskawica przemknęło mi przez myśl rozwiązanie tak oczywiste, że trudno zrozumieć czemu na nie wcześniej nie wpadłem. Rozejrzałem się wokół. Od jakiegoś czasu każdy pokój hotelowy w kraju musiał być zaopatrzony w egzemplarz Biblii.
„Jest!” – wypatrzyłem ją na nocnym stoliku.
Otworzyłem i zacząłem głośno czytać:
- Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i
Bogiem było Słowo...
Przerwałem porażony swym odkryciem i wyszeptałem: „Słowo ma moc! Słowo ma moc...”
Przy drugim powtórzeniu poczułem siłę, która wstrząsała moim ciałem.
To pracownik obsługi jak kleszcz przywarł do mojego ramienia i przy każdym kolejnym szarpnięciu powtarzał niezmordowanie: „Niech się pan obudzi! Niech się pan obudzi!”
– Tak, tak, już dobrze – zamruczałem do niego pojednawczo z nadzieją, że przestanie mnie tarmosić. Przestał, za to zwięźle pouczył:
– Proszę pana jest przerwa w obradach. Uczestnicy są na obiedzie. Zapraszam do sali restauracyjnej.
Rozejrzałem się, faktycznie sala konferencyjna była pusta. Zebrałem swoje rzeczy, wstałem, ale nie mogłem zrobić
kroku. Opadłem z powrotem na siedzenie i zacząłem ze sporym wysiłkiem odrywać pojedynczo stopy od posadzki.
– Ki czort! – uniosłem nogę i obejrzałem but. Zelówkę i boki pokrywała zastygła glutowato-żelowa masa.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt