Biomalarskie płótno.
Stereotypowy współczesny malarz stoi przy sztalugach i głowi się, co w ogóle robić. Nie może malować jak Matejko, Rembrandt czy Rubens, bo uznano by go za plagiatora(czyli po prostu złodzieja). Nie może też już być impresjonistą, surrealistą itp. A malować chce.
No więc wpada na szatański pomysł. Maluje jakąś kratkę na żółtym tle i już. Trwa to najwyżej pięć minut. Nawet nie zastanawia się specjalnie, po co to zrobił. Pędzi z tym na wernisaż.
A tam tak zwani "eksperci" robią maślane oczy:
-Genialne! Niebywałe! Prorocze! Wizja współczesnego człowieka, który nawet nie ma czasu na to, by obejrzeć słońce!-
Co dalej- wiedzą wszyscy. Błyski fleszy, pierwsze strony gazet, mamona...
Co to jest, u licha? Tak nisko już upadliśmy? Że przez przypadek jeden zbiera kokosy, a drugi, pracowity i oddany, nie ma nic?
Nie jesteśmy godni nawet miana pasożytów. Bo pasożyty muszą najpierw ciężko pracować, by móc potem cokolwiek wyzyskiwać. Swoich żywicieli bardzo szanują wiedząc, że bez nich istnieć nie mogą. Dzięki nim nabierają ogłady i taktu. Z czasem tworzą nierozerwalne duety ze swoimi ofiarami , w związku z czym stają się już tylko "pasożytami" lub, przechodząc na język bioliteracki,(NA)JEDNIAMI. Odtąd zasługują na miano malarzy- o ile oczywiście życzą sobie, by tak ich nazywano.
Ja nazywam ich BIOMALARZAMI.
***
Na czym ci wszyscy biomalarze tak przyjaźnie pasożytują? Oczywiście na gołej ziemi! Tyle że ziemia ta nie zawsze rozumie ich intencje. Wszystko zależy od miejsca, które biomalarze upatrzyli sobie na małą ojczyznę. Bo przecież gleba nigdy nie była, nie jest i nie będzie panią samej siebie, nawet gdy biomalarstwo przejdzie już do historii.
Z ludzkiego punktu widzenia Polska dzieli się na regiony, między którymi istnieje jednak historyczna spójność. Takiej spójności jednak brakuje, gdy spojrzymy na nasz kraj "od spodu". I wcale nie trzeba daleko jechać, by się o tym przekonać. Mnie w zupełności wystarczą leżące na pograniczu Krakowa i Rząski Lasy Bronowickie. Tutejsza gleba ma za sobą tak burzliwą historię, że przy niej historia Polski mogłaby się ograniczyć co najwyżej do panowania Andegawenów(jakby kto nie wiedział, to ci od Świętej Jadwigi). Nic więc dziwnego, że biomalarze ją drażnią. Dlatego usiłuje "zrzucić" z siebie ich "jarzmo", ale bezskutecznie- stary drzewostan nie pozwoli na to. A jest to nie byle jaka koalicja- od "zwykłych" brzóz brodawkowatych po brzozy omszone, brzozy czarne, a na lipach kończąc. Tu i ówdzie "zawieruszyły" się nawet młode jodełki, prawdopodobnie przywleczone w postaci nasion przez wiatr z pobliskiego Ojcowa. Reszty obrazu dopełniają bagna.
Mimo to determinacja gleby, by "uciec" od tego całego galimatiasu, jest ogromna. Gdzieniegdzie udaje się jej nawet wykreować "własnych" biomalarzy- bezkrytyczne i bezwolne marionetki. To rośliny,co potrafią namalować niebo- dzwonki brzoskwiniolistne oraz fiołki. Zwłaszcza te pierwsze- na tle ich rachitycznych listków lazurowe kwiaty "brzmią" szczególnie donośnie.
Absolutnym przeciwieństwem są gleby Podkarpacia w lasach jodłowych. Te łakną biomalarzy jak przysłowiowe kanie dżdżu. A jodły ich nienawidzą! Trzeba dopiero ściąć kilka z nich, aby goła gleba została załatana.
Skoro jodły są tak niechętne biomalarstwu, to trzeba je zmusić do zmiany zdania. Zadania tego podejmuje się jemioła."Zdobi" ona drzewo, ale przy tym naprawdę uprzykrza mu życie. Ponieważ jest absolutną, bezkompromisową egoistką, jodła może na własnej skórze(pardon:korze)odczuć, jak czują się odtrąceni.
I rzeczywiście- jodle mija wszelka nechęć do biomalarzy w lecie. Wtedy biomalarzami mogą jednak być wyłącznie grzyby z racji mroku, który w tych lasach panuje. Ich nieprawdopodobna ilość właśnie w miejscach tego typu świadczy o tym, że jodły poszukują złotego środka między własnym egoizmem a koniecznością walki o swój korzystny image. Nic dziwnego, że właśnie w takich drzewostanach masowo rosną gatunki rzadkie- koźlarz świerkowy, szyszkowiec szyszkowaty, grzybiec purpurowozarodnikowy, pieprznik ametystowy.
***
Opieńka miodowa(według najnowszych badań opieńka ciemna) jest jednym z trzech jadalnych gatunków grzybów rosnących na drewnie. Jako pasożyt wyrządza szkody swemu żywicielowi i dobrze o tym wie. Dlatego dąży do zadośćuczynienia krzywd. Oczywiście nie polega to na tym, że zrobi się z niej pyszną zupę na bazie krupniku. Opieńce to, za przeproszeniem, "zwisa". Ale jeśli grzyb ten oplecie swoją ofiarę od korzeni aż po wierzchołek, to w jakiś sposób ją wyróżni z tłumu innych drzew, zwłaszcza gdy las jest jednogatunkowy. Od tego momentu przez okres dwóch - trzech tygodni w lesie istnieje zupełnie nowy twór- coś w rodzaju biomalarskiej wystawy przedstawiający przyrodniczą wizję śmierci. Zdarza się, zwłaszcza w latach suchych, że podobnych tworów nie ma w całym lesie. Ponadto opieńka ciemna to grzyb wybitnie terytorialny, który "przyjaźni się" ze ściśle określonymi drzewami. Nieraz odnosiłem wrażenie, że pasożyt i ofiara są ze sobą wręcz umówione! Umówione na to, by sprzedać śmierć na biowystawie...
Opieńka jasna(kilka podobnych gatunków) poza zazdrością dla opieńki ciemnej nie umie nic. Nawet nie jest do końca jadalna. Malarstwem się brzydzi. Trudno też ją znaleźć, gdyż najczęściej jej "alibi" są jeżyny. No ale kto powiedział, że każdy może być biomalarzem? Takie jest życie- nawet w przyrodzie istnieją organizmy bez ambicji, których jedyną zasługą(chyba wątptliwą)jest to, że... są!
Czyrenie prezentują się na drzewach niezwykle wytwornie. Wyróżniają się szczególnym typem zdolności biomalarskich. Można byłoby je porownać do śmiałych eksperymentatorów w naszym świecie, którzy postanowili malować na kartonie(tylko czy tacy są?). Do dziś pozostaje dla mnie tajemnicą, w jaki sposób czyreń(huba) bukowy staje się integralną częścią drzewa. Można tylko domniemywać, że dla buka piękno, które prowadzi do wykreowania jego osobowości, jest ważniejsze niż trwałe cierpienie. W każdym razie ten typ biomalarstwa posiada swoje rozszerzenie. Dzięcioły marzące o dobraniu się do gładkiej kory buków mogą dzięki czyreniom dopiąć swego, wskutek czego dodatkowo tworzą biomuzykę jasną.
Istnieje jednak pewien szczególny rodzaj grzybów, które są wręcz stworzone do celów biomalarskich. To porosty. Dawniej uważano je za szczególną grupę organizmów, lecz w rzeczywistości są (NA)JEDNIAMI glonów. Już sam ten fakt wystarcza, by zaliczyć je do grona malarzy.
Lecz dla porostów to za mało . One chcą rysować(malować) na kanwie drzew! I naprawdę nie trzeba nigdzie wyjeźdźać, by zobaczyć owoce ich ambicji. Mało tego - to właśnie w mieście przy ruchliwych arteriach maluje im się najlepiej. Gdzie indziej swe zdolności muszą już przekazać bardziej wrażliwym na zanieczyszczenia mchom.
Niestety, na gmachy ze szkła ani mchy, ani porosty nie znajdują już sposobu. Dowodzi to niezbicie, iż nad przyrodą potrafimy już niepodzielnie panować. Ale to nie jest powód do dumy, a raczej spojrzenia sobie głęboko w oczy i zapytania, dokąd zmierzamy... Bo ja osobiście mam uczucie, że jednak przetrwamy w sztucznym świecie i będziemy się w nim rozwijać, lecz kosztem sztuki.
Sztandarowym miejskim porostem jest pustułka pęcherzykowata. Dzięki niej kora drzew zmienia kolor na srebrny. Tak dzieje się na drzewach w różnym stopniu uzależnionych od człowieka. Ale na tle blokowisk zmienia to niewiele, dlatego pustułka znajduje sobie towarzysza- liszajecznika żółtego.
Sęk w tym, że liszajecznika cechuje nielojalność w stosunku do polskiej przyrody. Przykre to, ale oportunizm jest bardziej uniwersalny, niż nam się wydaje... Dlatego porost ten najczęściej pokrywa robinię akacjową - prawdziwego "konia trojańskiego" dla naszych drzewostanów.
Pozostaje więc trzeci miejski porost - tarczownica. "Specjalizuje się" ona w olszy czarnej i dlatego "odmawia" pustułce. Pustułka zdaje się rozumieć ten punkt widzenia. Rzeczywiście, szkoda wchodzić na głęboką wodę dla osiągnięcia wątpliwych celów. Niech każdy robi to, co umie.
***
Na miejskich murach "szaleje" złotorost ścienny. To piękny, cytrynowożółty porost lubiący podpierać się mchami. Są to te same gatunki, które rosną na skałach(odsyłam do atlasów). Ale teoretycznie wcale tak nie powinno być! Przecież różnica między skałą a murem widoczna jest gołym okiem.
Do niedawna przyroda nie widziała żadnej różnicy między murem a skałami. Każdy, kto był w Ogrodzieńcu wie, że biomalarstwo na ruinach zamku jest tak samo cenne, jak choćby biomalarstwo na Zegarowych Skałach. Ja skalę porównawczą miałem pod ręką, na Bronowicach Wielkich, w tej muzealnej dzielnicy, z Rydlówką, Tetmajerówką, słynną kuźnią i malowanymi kurnymi chatami. To samo dzieje się w Mogilnie - na zabytkowych kościelnych murach.We wspomnianych przypadkach biomalarzami są drobne paprocie zwane zanokcicami, dzwonki pokrzywolistne, pokrzywy oraz pędzliki dachowe- mchy o pędzelkowatych setach.
Gdyby tak popatrzeć na budownictwo dawne, to musimy przyznać, że oddzielenie go od przyrody nie było możliwe- nawet dziś ruiny jurajskich zamków bardzo łatwo pomylić ze skałami. Ale poprzednie stulecie ostatecznie zerwało z tradycją. Jedynie pokrzywy mogą odtąd objąć domy we władanie pod warunkiem, że te są świadomie zniszczone przez człowieka.
Tak, Czytelnicy! Na naszych oczach dokonuje się zagłada miejskiego biomalarstwa. Ostatnim jego aktem jest bezpośrednie wkroczenie słońca do szklanej pustyni, by ją "rozruszać" światłocieniowo. Przypomina to na pierwszy rzut oka impresjonizm, ale fakty jaskrawo temu przeczą. Przede wszystkim działanie słońca wynika z BRAKU ALTERNATYWY dla jakiegokolwiek innego rodzaju biomalarstwa, czyli Z PRZYMUSU. A czy istnieje sztuka bez wolności?
Coś jednak na tym szkle się dzieje. Tworzy się MIKROBIOMALARSTWO, bo przecież mikroorganizmom właściwie nic nie potrzeba do szczęścia. Promienie słoneczne jedynie porządkują ten świat. Rzecz jednak w tym, że później następuje kompletny zastój, przy którym Sahara jest rajem.
*****
Części roślin są dla biomalarzy wymarzonym polem do popisu. Sztandarowym przykładem jest róża dzika. Piękna sama w sobie, inspiruje artystów należących do różnych gatunków zwierząt- nie tylko Homo sapiens. Uprawiają oni dwa typy biomalarstwa- CZYNNE i BIERNE.
Mistrzynią czynnej odmiany biomalarstwa jest pokrzewka cierniówka. Upodobała ona sobie okolice mojego DPS-u, gdyż tu aż roi się od dzikich róż- rolnej, rolowej, francuskiej. To ptak podobny do wróbla, lecz jednolicie brązowy. Po powierzchownych obserwacjach powiedzielibyśmy o niej, że jest kabotynką łatwo dającą się złapać na blichtr. Lubi przecież na czubku krzewu wyśpiewywać swoje fałszujące arie. Ileż to zresztą razy "łapałem" ją w momencie, gdy miała szeroko otwarty dzióbek(bez aparatu fotograficznego, gdyż takich bliskich spotkań nie sposób przewidzieć). Jerzy Stuhr śpiewał o takich osobnikach: "śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej". Jakże ironicznie to brzmiało!
Dobrze jednak, że dalej było"ale nie o to chodzi". Bo my, ludzie, przeważnie oceniamy innych z perspektywy naszego "ja". Wskutek błędnych ocen bezpowrotnie tracimy naszych sprzymierzeńców. Wiemy, jaki los spotkał przez to wiele gatunków naszej flory i fauny.
Pokrzewki w Mogilnie, jeśli chcą przetrwać, po prostu nie mają wyboru. Ich odwaga jest wymuszona silną konkurencją ze strony "wygodnych" ptaków. To one są prawdziwymi kabotynami! Bo cóż to za sztuka usiąść na czubku rośliny bez kolców, by zwabić partnerkę do kopulacji?
Pokrzewka uprawia czynne biomalarstwo z powodu swej ruchliwości, nie ma jednak godziny, by którakolwiek róża pozostała "pusta".
Na różach uprawiane jest także biomalarstwo bierne, czyli monumentalne, nieruchome dzieła, takie jak choćby te w typie Jana Matejki. Tu w naszego wybitnego malarza wcielił się szypszyniec różany, którego "obrazy"(lecz nie ich autor)są chyba znane każdemu Polakowi.Najczęściej mają one postać owoców z doczepionymi do nich różowymi kłębkami splątanych nici, lecz galasówki te odznaczają się dużym indywidualizmem i nie jest to reguła.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt