Odnaleźć siebie - mike17
Proza » Obyczajowe » Odnaleźć siebie
A A A
Od autora: Ile dróg musi przejść człowiek, zanim nazwiesz go mężczyzną (Bob Dylan).

 

                                       

 
 
                                                                                                                                                                            

1. VICTOR

Było to w połowie pierwszej klasy liceum, wczesną jesienią, kiedy to po przybyciu do nowej szkoły poznawaliśmy się nawzajem i zawiązywaliśmy liczne znajomości, z których niektóre miały przetrwać całe lata, owocując przyjaźniami trwalszymi niż stal, będącymi wartością samą w sobie, nie do kupienia za żadne pieniądze tego świata.
Młodzieńcza intuicja rzadko się myli – każdy z nas wyczuwał szybko bratnią duszę lub kogoś, kogo należało omijać szerokim łukiem, albo też i takich, w których tkwiła jakaś niewypowiedziana tajemnica, przedziwny mrok, spowity w zacięte, uporczywe milczenie.
 
Tak właśnie wyglądał przypadek Victora.
Przypadek osobliwy, nieprzeciętny.
To poniekąd o nim ta historia.
Gdzieś także i o mnie.
 
Jeśli istnieje zadanie nie do rozwiązania z wieloma niewiadomymi, on nim właśnie był.
Nie miałem pojęcia, co dzieje się w jego głowie. Z pewnością nic przyjemnego, skoro tkwiła w niej para smutnych, przerażająco przygnębionych, brązowych oczu, spoglądających na wszystko chłodno i bez emocji, jak gdyby nie było w nich wcale życia, była za to nieskończona pustka, jaką można dostrzec bez trudu na marmurowych twarzach posągów, i cierpienie, wyraźne, wyczuwalne, wręcz namacalne w swej dziwacznej głębi…
Nikt z nas nie lubił Victora.
Trochę się go baliśmy – nie jako człowieka, lecz jako tajemnicy.
Mało mówił, prawie wcale – tylko wtedy, kiedy musiał.
 
Kiedy pod koniec roku szkolnego odbieraliśmy z dumą i triumfem w oczach nasze świadectwa z dużym, kolorowym dyplomem za bardzo dobre wyniki w nauce, on jako ostatni z ostatnich, z pustką na twarzy brał w milczeniu to, co świadczyło boleśnie o tym, że daleko mu do nas, że jest mierny, słaby i jego nietęga głowa nie jest stworzona do nauki.
 
Pewnego dnia jeden z nas, Mac, przyszedłszy do szkoły, wyrzucił z siebie swobodnie potok słów:
- Wiecie kogo wczoraj widziałem w mojej okolicy?
- No kogo? Kogo? – odezwały się nagle ciekawskie głosy.
- Victora! Naszego Victora!
- No i?
- I złapałem go na tym, jak grzebał w śmietnikach i pakował coś do dużych, czarnych, foliowych toreb, które zawiązywał u góry sznurkiem. Wkładał tam butelki, papier i puszki po piwie czy innych napojach. Potem szedł z tym, objuczony jak jakiś wielbłąd, gdzieś przed siebie. Czyż to nie dziwne?
- No… - odpowiedzieliśmy, jeszcze nie wiedząc, co o tym sądzić.
- I kiedy już to popakował w te worki, to poszedł z tym, jak z jakimś skarbem. Miał w sobie coś ze zwycięzcy. W szkole nigdy nie widzieliście go takiego! On potrafi się uśmiechać – rzekł Mac.
- I co dalej? – zapytałem nagle, bo byłem po prostu ciekaw.
- Poszedł z tym wszystkim do skupu. Sprzedał butelki, papier i puszki.
- Sprawdzimy go? – spytał niespodziewanie Duży Mick.
- Dobra.
 
Gdy lekcje się skończyły, byliśmy gotowi do akcji – spokojni i pewni siebie.
Śledziliśmy Victora cały czas, aż do jego domu, gdzie zniknął na jakąś godzinę, by potem, nieoczekiwanie wyjść na ulicę z naręczem czarnych, plastikowych worków na śmiecie i ruszyć przed siebie krokiem pewnym, zdecydowanym, męskim… z nowym błyskiem w oku, jak gdyby za chwilę miał walczyć o wszystko.
Tym nas zaskoczył. Powalił na łopatki i przez chwilę trudno było cokolwiek powiedzieć.
Oszołomieni, patrzyliśmy…
 
Kiedy tak na niego patrzeliśmy, jak szedł dumnie ulicą, wszyscy pojęliśmy, że to nie mały, przeciętny chłopiec - już nim nie był, to się nagle zatrzymało.
Gdzieś nieoczekiwanie, po wyjściu z naszej toksycznej budy przeistoczył się w dorosłego mężczyznę, który miał w głowie jakiś jasny i przejrzysty plan, miał go na pewno – widać to było w każdym jego ruchu, wyraźnie i ewidentnie, jak kroczył pewną stopą po twardym chodniku, twardym, jak życie człowieka, które było wokół nas i nie oszczędzało nikogo.
Kiedy potem, ku potwornemu zdumieniu zauważyliśmy, że chodzi od śmietnika do śmietnika, jakby od tej czynności zależało całe jego życie, i wrzuca coś zapamiętale do swych czarnych, foliowych toreb (tym czymś były butelki, puszki i papier), gdzieś nagle uleciało nasze zaskoczenie, nasz chwilowy podziw dla jego „przemiany”, i to, że przez chwilę myśleliśmy o nim, jak o kimś twardym i męskim.
Teraz był dla nas znów tym Victorem, którego znaliśmy ze szkoły – nikim specjalnym, chodząca pustką i życiową miernotą.
 
Pewnego dnia, kiedy wezwano mnie do psychologa szkolnego z powodu mojego, jak to ujęto, „nieodpowiedniego i skandalicznego stosunku do nauczycieli i obowiązków szkolnych”, doszło do apogeum…
Victor został dotkliwie pobity i wylądował u lekarza. Podobno upadając na ziemię coś sobie zrobił, bo chwilowo stracił głos. Sprawa wyglądała bardzo poważnie.
Tego samego dnia dwóch naszych kolegów, Steve i Mark, wylecieli z hukiem ze szkoły za tę całą aferę. Do dziś nie wiem, jak dyrektor wpadł na to, że to była ich sprawka. Może ktoś doniósł? Ale kto i dlaczego? Jaki miałby w tym interes?
 
Życie jest brutalne i obnaża bezlitośnie wszystkie nasze tajemnice i frustracje w chwili najmniej oczekiwanej, co sprawia, że owo zaskoczenie jest dla nas formą gwałtownej psychicznej lewatywy.
Tym razem ja wkroczyłem do akcji i sprałem Victora, dając niepohamowany upust swym najniższym instynktom. Nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło.
Na drugi dzień byłem już niestety byłym uczniem naszego liceum – dyrektor z wrzaskiem i nienawiścią w oku wywalił mnie bezlitośnie na zbity pysk w trybie natychmiastowym, nie słuchając nawet moich lipnych tłumaczeń i ignorując moje dobrze udawane łzy, które były czystym fałszem i nędzną grą kogoś, kto brzytwy się chwyta, tylko po to, żeby uratować chwilowo skórę i niedługo potem wrócić do tego, co robił poprzednio z gorliwością godną potępienia.
I tym razem nie dowiedziałem się, kto doniósł…
 
Miałem poznać prawdę dopiero po wielu latach, kiedy jedna z moich licealnych koleżanek, obecnie znana i szanowana lekarka, spotkana przez mnie przypadkowo na mieście, zwierzyła mi się, że to ona doniosła na tamtych dwóch i na mnie, bo szkoda jej było tego biednego, stłamszonego, dziwacznego Victora i coś natychmiast kazało jej to uczynić. Nie czułem do niej żalu – wręcz przeciwnie – wdzięczność, bo zaczęła coś, co miało okazać się kolejnym rozdziałem mego burzliwego, dziwnego życia.
Kiedy dowiedziałem się całej reszty, poczułem się podle i nieciekawie.

2. JA, WIECZNY WĘDROWIEC

Moja koleżanka opowiedziała mi wtedy, po wielu latach, z rozbrajającą szczerością, czemu na nas doniosła, co kazało jej to uczynić bez cienia wątpliwości. Była pewna, że musi to zrobić i to zrobiła. To był głos sumienia – tak to nazwała. Głos, którego się nie lekceważy. To nakaz.
Jej historia wstrząsnęła mną...
Kiedyś będąc przypadkowo w sklepie zauważyła w nim Victora, jak stał nieruchomo przy jednej z półek i patrzył beznamiętnie na czekolady, które piętrzyły się na wysokości jego oczu – patrzył długo i w miarę jak mijał czas, jego wzrok stawał się coraz bardziej smutny i pusty.
Wokół nie było nikogo – ruch w sklepie był znikomy.
Nagle ożywił się i drgnął. Obejrzawszy się kilka razy za siebie, gwałtownym ruchem sięgnął po słodycze i błyskawicznie wypchał nimi swe kieszenie aż po brzegi. Spokojnie podszedł do kasy i zapłacił tylko za chleb i masło, które miał w koszyku. Potem szybko zniknął. Nikt nie domyślił się niczego.
Nelly, bo tak nazywała się moja koleżanka, dodała, że wielokrotnie widziała w różnych sklepach, jak Victor kradł jedzenie.
Nigdy go nie wydała. Jego spotkał lepszy los niż nas, wyrzuconych dyscyplinarnie ze szkoły. Tu jej sumienie zadziałało inaczej. Czyżby jego grzech był mniejszy?
Kiedy po latach rozmawialiśmy, Nelly była już od dawna lubianą i cenioną lekarką w naszym mieście, jak jej matka i ojciec, którzy pracowali w pobliskim szpitalu – on jako chirurg, ona zaś jako anestezjolog – równie cieszący się powszechnym szacunkiem.
Od nich dowiedziała się całej prawdy o Victorze i jego matce…
Nie bezpośrednio. Pewnego dnia podsłuchała ich rozmowę.
Nelly powiedziała mi wtedy szczerze i ze wzruszeniem w głosie, jak to było naprawdę, i kiedy tego słuchałem, błagałem w duchu, aby przestała, bo ja będę musiał z tym pozostać, a tego nie chciałem, będę zmuszony żyć z tą wiedzą, a to ciężar bolesny.
 
Lecz zanim to nastąpiło, minęło wiele lat, tysiące jałowych dni, w trakcie których bezskutecznie szukałem siebie i walczyłem z własnymi demonami, nawet nie czując, że od lat je w sobie noszę…
 
Kiedy wyrzucono mnie ze szkoły, tułałem po różnych innych, lepszych lub gorszych placówkach edukacyjnych, skąd także niebawem wylatywałem jak z procy za złe zachowanie, częste wagary i brak jakichkolwiek postępów w nauce, której szczerze nienawidziłem.
 
Zawsze miałem ciężki, przytłaczający, impulsywny charakter.
Byłem niezależny i bezkompromisowy – nikomu się nie kłaniałem.
Miałem sztywny kark i perswadowanie mi czegoś wbrew mej woli przypominało jazdę na martwym koniu, który nawet mocno smagany po zadzie, nie chciał ruszyć się z miejsca.
Miałem jakąś złą charyzmę, która w sposób niemal magnetyczny ściągała do mnie typy słabe, uległe i poszukujące siły.
Trudno było zdobyć moją sympatię, lecz bardzo łatwo było ją stracić.
Od dobrego słowa do kopniaka przechodziłem niezwykle lekko i gładko, nie odczuwając przy tym jakichkolwiek wyrzutów sumienia.
Nikt nigdy nie dał mi rady – ani nauczyciele, z których się śmiałem w nos i których się nie bałem, ani ojciec, który mnie samotnie wychowywał po tym, jak moja matka uciekła pewnego dnia z kraju z jakimś bogatym Arabem, porzucając nas obu jak parę zdartych, brązowych butów, niewartych funta kłaków. Słabo ją pamiętałem, bo opuściła dom, kiedy miałem sześć lat.
 
Zrazu dopytywałem się ojca o nią dość często, o to, czemu jej nie ma z nami w domu, i zadając mu te wszystkie trudne pytania widziałem jakiś nieprzypadkowo smutny błysk w jego oczach, bo kiedy mi potem tłumaczył, że wyjechała w daleką podróż, która będzie długo trwała, ten jego wzrok mówił mi w jakiś niepojęty i niewyjaśniony sposób, że prawda jest inna i w tej chwili nie mogę jej poznać, gdyż jestem za mały, by to zrozumieć, ponieważ tylko dorośli znają się na takich sprawach.
Któregoś popołudnia zapytałem o nią po raz ostatni…
Ktoś tu musiał zawinić i tym kimś był dla mnie on.
Nasze wzajemne stosunki stały się wówczas bardzo napięte i potężne spięcie wisiało od wielu dni ciężko w powietrzu, bowiem przestałem ostentacyjnie na znak protestu i potępienia odzywać się do niego, chodzić do szkoły, choć byłem w klasie maturalnej.
Miałem w głowie bardzo mroczne pragnienia.
 
Ponieważ, jak już wcześniej wspomniałem, akurat kończył się rok szkolny i za kilka dni miała być matura, podjąłem kolejną przełomową decyzję – na złość ojcu nie przystąpię do egzaminu dojrzałości.
Tak też zrobiłem.
Im bardziej nalegał, tym bardziej ja się zawzinałem.
Wznosiłem mój mur nienawiści coraz wyżej i wyżej.
 
Któregoś pięknego, majowego dnia poszedłem do naszej znienawidzonej szkoły odebrać świadectwo ukończenia liceum i na tym miała na zawsze zakończyć się moja edukacja.
Kiedy w lipcu ojciec obchodził swoje urodziny, pamiętało o nim bardzo wiele osób – rodzina i przyjaciele – wszyscy oni składali mu najszczersze życzenia szczęścia i pomyślności, wszyscy oprócz mnie. Ja jeden zignorowałem ten dzień. On udał, że nic się nie stało, choć znałem go na tyle dobrze, aby mieć pewność, że bardzo go moje złośliwe zachowanie dotknęło.
Nie powiedział ani słowa…
Był najtwardszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałem, ponieważ posiadał bardzo rzadką cechę – miał ogromne zdolności pedagogiczne i dyplomatyczne, albowiem natrafiając na odmienne zdanie i nie mogąc przekonać swego przeciwnika do swych racji, zgadzał się z nim, lecz czynił to tylko powierzchownie, ukrywając wewnątrz głębokie niezadowolenie, a nieraz nawet odrazę. Jednocześnie był człowiekiem wrażliwym i bardzo rodzinnym, nieco może nieufnym i długo obserwującym innych, trzymając się w rezerwie, aby w końcu wyrobić sobie jakieś o nich zdanie.
 
Czasem trudno było go zrozumieć: jako silny charakter – odważny i władczy – wobec innych potrafił wykorzystać wszystkie swe cechy, aby osiągnąć upragnione cele, które realizował z przedziwną łatwością, gdyż był człowiekiem czynu, operatywnym i dynamicznym, niewahającym się podjęcia jakiekolwiek ryzyka.
W stosunku do najbliższych – najpierw wobec żony, potem wobec mnie – okazywał niepojętą bezradność i słabość…
Nigdy tego nie zrozumiałem.
Był bardzo religijny, choć nie była to jakaś bigoteria czy inny ciemnogród.
Mój bunt poszerzyłem i o tę sferę naszego wspólnego życia – przestałem uczęszczać do kościoła z prostej przyczyny – skoro ojciec tam chodził, ja nie mogłem, lecz gdyby on przestał, ja bym zaczął.
 
Pewnego dnia poprosił mnie do swojego pokoju. Była zimna, sierpniowa noc, więc rozpalił w kominku.
- Siadaj przy stole – powiedział pewnym głosem i podniósł z podłogi pogrzebacz.
Czułem, że chce coś zrobić.
Wyglądał na bardzo zdecydowanego.
Czekałem…
- O co chodzi? – zapytałem nieco zaskoczony i lekko zaniepokojony widokiem metalowego przedmiotu w jego dłoni.
- Dlaczego to wszystko robisz? – padło pytanie jak cios młotem w potylicę.
- Co niby? – udawałem, że nie rozumiem.
- Wiesz, o czym mówię.
- Nie.
- Wiesz. Po co to wszystko? Nie masz jeszcze dość? To wszystko, na co cię stać, synu?
- Może – odparłem gburowatym tonem.
- To niewiele, to bardzo mało… Nie sądziłem, że będę musiał patrzeć na takie rzeczy. Byłeś kiedyś inny, dobry…
- Nie żartuj. Zawsze byłem i jestem sobą.
On popatrzył na mnie tym samym smutnym i przybitym spojrzeniem, które doskonale znałem z przeszłości i rzekł spokojnie, jakby chciał opowiedzieć mi o cudownej, przepięknej przyszłości, w którą wierzył, a która dla mnie nie istniała:
- Połóż rękę na stole…
- Że co?
- Połóż… - i powiedziawszy to, wsadził pogrzebacz w ogień i trzymał go tak długo, aż jego koniec rozgrzał się do czerwoności. Wtedy trzymając go mocno w dłoni, podszedł do mnie.
Patrzył mi głęboko w oczy. Nie padło wtedy żadne słowo. Nie cofnąłem ręki – nadal tkwiła rozcapierzona na blacie stołu. Chciałem być twardzielem, kimś równym jemu.
On wówczas zaczął powoli zbliżać do niej piekielnie rozpalony koniec pogrzebacza…
Nie spieszył się, trwało to długo, całe wieki. Gdy rozżarzona końcówka była już kilka centymetrów od mojej dłoni, wtedy stała się rzecz niesamowita – ojciec błyskawicznie położył swoją wielką dłoń na mojej i stanowczym ruchem opuścił na nią żarzący się metal.
Zaskwierczało, zasyczało, w nozdrza uderzył mnie swąd spalonego ciała.
Patrzyłem z przerażeniem na koszmarny stygmat…
Ojciec nawet nie drgnął – spoglądał mi tylko w oczy z tym samym dławiącym gardło, niewypowiedzianym smutkiem…
- Dlaczego?! – zawołałem nagle, lecz on nie odpowiedział.
Podszedł bez pośpiechu do kominka i oparł o niego pogrzebacz. Potem wyszedł gdzieś na dwór. Całą noc nie spałem. Wrócił nad ranem i usłyszałem, że zaparzył sobie kawę.
Potem, gdy zwlokłem się z łóżka, dostrzegłem, że jakby nigdy nic, robi coś przy motorze na podwórzu.
Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że w ten sposób mnie pokonał.
W ten drastyczny sposób chciał mi przekazać, jak bardzo mnie kocha i ile dla niego znaczę. Poczułem się szmatławym oszustem – nie byłem już mężczyzną.
Wtedy podjąłem decyzję…
Musiałem to zrobić, musiałem to zrobić, aby nie zwariować. Chciałem coś udowodnić sobie i jemu. Moje zdecydowanie zaskoczyło mnie samego.
 
Za pożyczone od kolegów pieniądze wyjechałem po cichu do Francji, do Paryża.
Kiedyś ktoś opowiadał mi, że jego brat wybrał takie życie. Teraz przypomniałem sobie tamtą historię. Postanowiłem zrobić to samo.
Po jakimś czasie zapukałem do drzwi jednego z punktów werbunkowych Legii Cudzoziemskiej.
Wszystkim, co zabrałem, była szczoteczka do zębów, trochę ubrań, dokumenty i zdjęcie ojca.
Byłem prawie bez grosza. Nie martwiło mnie to jednak. Marzyłem o tym, by dano mi „drugą szansę”. Czasem marzyłem też o śmierci. Wciąż nie bałem się marzyć. Przede wszystkim chciałem odnaleźć siebie i po raz pierwszy poznać siebie prawdziwego, wydobyć go z tej martwej, złej skorupy, pod którą gniła moja dusza. Tak naprawdę, tak do bólu.
 
W szkole miałem przez wiele lat francuski i teraz nagle okazał mi się niezwykle przydatny, wprawdzie i bez niego mogło mi się udać.
W Paryżu szybko odnalazłem punkt rekrutacyjny, w którym zadeklarowałem swą chęć przyjęcia do Legii i po zakwaterowaniu i nakarmieniu, po paru dniach przewieziono mnie do Aubagne (około 15 kilometrów od Marsylii), gdzie szybko zostałem poddany serii testów psychotechnicznych i lekarskich, co zakończyło się dla mnie pomyślnie, choć na jedno miejsce przypadało ośmiu kandydatów.
Podpisano ze mną wstępny kontrakt.
Dostałem swoją „drugą szansę” – możliwość absolutnej zmiany dotychczasowego życia, poznania rzeczy nowych, o których mi się nawet nie śniło, zintegrowania się w zupełnie mi nieznanym środowisku. Obyło się bez zbędnych formalności administracyjnych. Dostałem dokumenty na nowe nazwisko.
Teraz nazywałem się Henry Le Bon i miałem obywatelstwo francuskie, co gwarantowało mi pełną anonimowość.
Ponieważ nie posiadałem ekstremistycznych przekonań politycznych, nie chodziło mi o pospolitą chęć zysku, ani też nie miałem tatuaży, ani blizn po samookaleczeniu, specjalna komisja podjęła rychło decyzję o definitywnym przyjęciu mnie, co zakończyło się podpisaniem kontraktu na pięć lat.
Po czteromiesięcznym szkoleniu podstawowym w okolicach Tuluzy, zostałem przeniesiony do 2 Cudzoziemskiego Regimentu Powietrzno-Desantowego, należącego do 11 Brygady Powietrzno-Desantowej, do zielonych beretów, najbardziej prestiżowej jednostki Legii Cudzoziemskiej, owianej sławą i legendą, z którą potem wysłano mnie na wojnę w Algierii.
Był rok 1958…
 
Brałem udział w działaniach antypartyzanckich, walcząc o honor Francji.
Zobaczyłem wojnę na własne oczy, lecz nie uląkłem się – pokonałem strach.
Wtopiłem się łatwo i szybko w świat, w którym trzeba było przeżyć i nie dać się zabić.
To nie było miejsce dla zalęknionych mięczaków, ani romantyków z głowami w chmurach.
Poznałem, co to śmierć, bo widziałem ją wiele razy i otarłem się o nią sam pewnego, czerwcowego dnia, kiedy obok naszego oddziału wybuchła nagle bomba. Zginęło wtedy kilku moich kolegów Niemców i jeden Anglik. Dla nich ta przygoda się skończyła. Zapłacili najwyższą cenę. Co jakiś czas ginął jakiś bezimienny bohater, ktoś z nas. Ja sam miałem przedziwne szczęście „przechodzić między kulami” – przez całe pięć lat, kiedy to walczyłem w Algierii, biorąc udział w krwawych, zażartych walkach z wrogiem, nawet włos mi nie spadł z głowy, nawet nie nabiłem sobie małego siniaka. Wciąż żyłem. Oddychałem. Witałem kolejny dzień. Nie padłem na polu bitwy, choć mogło to nastąpić w każdej chwili.
 
Będąc żołnierzem, nigdy nie dopuściłem się czynu niegodnego legionisty – nigdy też nie uczyniłem niczego, co powracałoby później ciężkim wyrzutem sumienia…
Pierwszy raz w życiu byłem z siebie dumny. Już sobą nie gardziłem.
Gdzieś nagle zniknęła moja despotyczna, agresywna natura – wojna, umieranie i nieustanne rodzenie się każdego, następnego dnia do życia, nauczyło mnie wiele, więcej niż nauczyć by mogła jakakolwiek, nawet najlepsza szkoła.
Zmieniłem się nie do poznania…
Rozerwałem na kawałki martwą, złą skorupę, która mnie dotąd krępowała – mnie i moje człowieczeństwo. Teraz byłem bardziej spokojny, opanowany i szanowałem innych, nawet ich nie lubiąc lub nie podzielając ich poglądów. Tolerancja to bardzo trudna rzecz.
Ktoś mi powiedział na odchodnym, że chciałby kiedyś mieć takiego syna jak ja…
To było miłe i budujące.
Złagodniałem…
Spojrzałem na wszystko z innej strony. Oczami kogoś, w kim nie ma już gniewu.
Moja dzika natura potrzebowała takiej lekcji i cieszę się, że w porę poszedłem za głosem intuicji. Może trzeba przeżyć wstrząs, aby poczuć w sobie życie i zmartwychwstać z pustego, jałowego marazmu, który był niczym innym jak tylko marnowaniem cennego czasu?
Sam nie wierzyłem, że udało mi się wyjść z tego cało. Na moich oczach padło tylu dzielnych, wartościowych chłopców, że można by z nich utworzyć małą armię.
Było wśród nich wielu weteranów kampanii w Indochinach, gdzie nie przyszło im spotkać się ze Stwórcą – do wiecznego snu mieli położyć się na wrogiej, afrykańskiej ziemi.
Im nie dane było wrócić do domu, mnie tak.
 
Byłem szczęściarzem.
Byłem mężczyzną…
 
W miarę, jak mój kontrakt dobiegał końca, coraz częściej myślałem o nim – o moim ojcu, którego zostawiłem w dalekim kraju w chwili, kiedy bliski byłem obłędu.
Wracałem do niego, trzymając w dłoni zdjęcie. Ktoś zrobił je dawno temu. Jego uśmiech – mogłem patrzeć na niego cały czas. Był szczery i bardzo naturalny. Była w nim cała jego szlachetność.
Niebawem szedłem już główną ulicą naszego miasta, opuściwszy Francję na zawsze.
Uczyniłem to w połowie maja 1963 roku, rok po tym, jak zakończyła się wojna algierska.

3. NIEOCZEKIWANE…

Kiedy zobaczyłem ojca, poczułem potężny ścisk w gardle.
On przecierał oczy, jakbym był zjawą.
Gdy już je przetarł, dostrzegłem w nich łzy…
Wcale się nie zmienił – wypalony stygmat był teraz jasnoróżową blizną, pamiątką po złym czasie, którego nigdy nie powinno być.
Postawiłem mój plecak na ziemi i wtedy spontanicznie to się stało – padliśmy sobie w ramiona i jak dzieci, obaj zapłakaliśmy.
Kiedy opowiedziałem mu później moją historię, przyjął to po swojemu – spokojnie i po męsku.
Czułem, że mi wybaczył, że przez te lata, kiedy mnie nie było, każdego dnia czekał na mój szczęśliwy powrót. Wielką radością było dla niego to, że się zmieniłem. Wyczuł to natychmiast i ja poczułem, że on to czuje. Ten czas beze mnie nie był dla niego łatwy.
Setki razy stał w oknie w niemym oczekiwaniu, wypatrując mnie na próżno. Pomimo tego, że nie nadchodziłem, on wciąż miał nadzieję.
Nie pamiętam, jak to ująłem, ale powiedziałem mu, jak się wtedy czułem, i że musiałem umrzeć dla świata i dla siebie samego, aby się znów narodzić.
W jego spojrzeniu kryła się odpowiedź – był ze mnie dumny i podziwiał mnie tak, jak ja kiedyś podziwiałem jego za to, kim był i za cechy, których ja sam nie miałem.
 
- Byłeś dobrym żołnierzem, prawda?
- Tak, tato, chyba tak…
- Możesz teraz spać spokojnie, hm?
- Mogę.
- To najważniejsze, że pokochałeś sam siebie. Bez tego zawsze byłbyś martwy.
- Musiałem przejść przez to wszystko, i gdybym miał raz jeszcze wybierać, zrobiłbym dokładnie to samo. Z małym wyjątkiem – powiedziałbym ci o tym przed wyjazdem.
- To miłe, co mówisz. Takiego cię zawsze chciałem, takiego sobie wymarzyłem. Dzięki, synu, dzięki, Mike… Ty naprawdę musiałeś tam pojechać.
- Tak – odparłem. – Nie było innej drogi.
 
Lecz najważniejsze było dopiero przed nami…
Przede mną i przed nim…
I przed kimś jeszcze…
 
Paradoksalnie wojna w Algierii nauczyła mnie miłości, szacunku dla drugiego człowieka i poświęcenia. To wyniosłem z pola bitwy i z pobytu w Legii Cudzoziemskiej, gdzie wpojono mi wiele szczytnych zasad, takich jak: honor, odwaga, ojczyzna, lojalność…
W końcu zrozumiałem, że można być jednocześnie dostojnym i skromnym, a na polu walki działać bez pasji i nienawiści, szanując pokonanych wrogów, do końca trwać przy zabitych i rannych kolegach, jako towarzyszach broni i braciach, którym należy się opieka i pomoc w najtrudniejszych chwilach zagrożenia życia, nawet za cenę własnego. To nie były dla mnie pusto brzmiące słowa. To określiło mnie i to, kim się dzięki nim stałem.
Poza odnalezieniem siebie i silnego poczucia godności własnej, odnalazłem coś jeszcze – Boga, od którego odwróciłem się w tak głupi i durny sposób w przypływie szczeniackiej złośliwości.
Często podczas walk, w ostrym ogniu, wśród wybuchów i umierających na moich oczach ludzi, w duchu modliłem się do Niego, żeby pozwolił mi przeżyć, żeby dał mi szansę być prawdziwym człowiekiem, i żebym mógł wrócić cało do rodzinnego domu i zobaczyć znów mego ojca.
Czułem, że nie jestem sam.
Ktoś Większy niż my wszyscy był wtedy ze mną i nie pozwolił, aby moi wrogowie zatriumfowali, odbierając mi życie.
 
Lecz nie tylko mnie Bóg pomógł przez te wszystkie lata – mój ojciec także otrzymał swój własny „prezent” od losu, którego na pewno jeszcze za mojego pobytu w kraju wcale się nie spodziewał.
Pewnego dnia dostał urzędowe pismo, stwierdzające zgon jego małżonki, a mojej matki, która jak się okazało nie wyjechała wcale za granicę z tamtym Arabem. Nigdy nie opuściła kraju.
Ów egzotyczny kochanek zapewne pewnego, pięknego dnia, jakby nigdy nic, opuścił ją bezlitośnie, hołdując swym poligamicznym skłonnościom, i wtedy postradała zmysły, porzucona przez niego jak niepotrzebna, zużyta zabawka.
Przeczytawszy akt zgonu, ojciec postanowił pojechać do miasta, gdzie zmarła i dowiedzieć się czegoś bliżej. Tam usłyszał bolesną i szokującą prawdę o tym, że przez wiele lat przebywała w szpitalu psychiatrycznym, na oddziale dla chronicznie chorych pacjentów.
Zmarła tego samego dnia, kiedy wyjeżdżałem do Francji.
 
Ojciec miał inny plan, o wiele bardziej zaskakujący i niecodzienny.
Kilka miesięcy po tym, jak zniknąłem z domu, przyrzekł sobie, że jeśli nie wrócę do jego pięćdziesiątych urodzin, tj. do 17 lipca 1963 roku, on upoważni rodzinę do tego, aby po moim powrocie (zawsze wierzył, że pewnego dnia muszę wrócić) oddała mi klucze do naszego domu i akt darowizny, który zostanie sporządzony dokładnie w dniu jego urodzin, i w którym on uczyni mnie legalnym właścicielem całego swego majątku.
Jakże silną wiarę musiał mieć, skoro posunął się do takiego kroku. Jakże mocno musiał wierzyć, że rzeczywiście wrócę kiedyś do domu.
Powiedział mi prosto i jasno:
- Coś mi mówiło, że tak będzie, że Bóg mnie wysłucha… - rzekł przejęty.
I wysłuchał.
 
Wtedy powiedział mi wszystko, spokojnie, przyciszonym nieco głosem:
- Gdybyś nie wrócił przed lipcem, nie spotkałbyś mnie tu… Mnie by tu już nie było.
Byłbym bardzo daleko, w mieście B., dokąd się wybieram już od kilku lat… Moja decyzja jest nieodwołalna. Dawno temu podjęta. Nic już w niej nie zmienię. Jestem pewien, że jest właściwa i słuszna. Przez ten czas, kiedy byłeś poza domem, wiele się pozmieniało, wiele się zmieniło we mnie. W zasadzie wszystko.
- Nie rozumiem, co mówisz – byłem naprawdę mocno poruszony tymi zagadkowymi słowami.
Poczułem wtedy coś, co nazwałbym lękiem…
- Chodzi o to, że dużo myślałem, bardzo dużo… i czułem, że w moim życiu nastąpią zmiany, których jeszcze, kiedy tu byłeś, nie spodziewałem się. Same dokonały się w sercu i umyśle. Wiedziałem, że muszę iść nową drogą, bo coś się kończyło, tak jak ty poszedłeś wtedy swoją. Dotarło do mnie, że przeżyłem już część życia w pewien sposób, który już mi nie wystarczał, już nie cieszył i pozostawiał jakąś gorycz niespełnienia. Chciałem otrzymać znak. Znak, mówiący mi, że mam rację i to wszystko będzie miało sens i nie jest tylko przejściowym stanem mego umysłu i duszy.
- Nadal nie mówisz mi wszystkiego… - niecierpliwiłem się.
Ojciec popatrzył na mnie poważnie i rzekł:
- Powiem ci w dzień mych pięćdziesiątych urodzin.
 
Ponieważ zarobiłem sporo w Legii przez te pięć lat, nie szukałem na razie pracy.
Mogłem sobie na to pozwolić.
Postanowiliśmy zrobić remont domu. Właściwie to był jego pomysł. Ojciec bardzo na to nalegał – widziałem to w jego oczach, słyszałem w pełnych pasji słowach. Chciał odmalować wszystko i wymienić okna na nowoczesne, bo te ponoć były już nieszczelne i zimą wpuszczały chłód do środka.
- Wszystko ma być jak nowe – mawiał bez przerwy, podniecony.
- Ale nie jest źle. Zawsze bardzo dbałeś o nasz dom - odpowiadałem mu wtenczas.
- Chcę ci go zostawić w doskonałym stanie - wyrwało mu się któregoś dnia.
 
Zrobiliśmy remont, a potem… potem nadeszła ta przedziwna chwila.
Jego pięćdziesiąte urodziny – dzień, którego nigdy nie zapomnę.
Jego ostatnie urodziny w domu.
Wstał przede mną i spakował swoją walizkę, po cichu, nie robiąc zamieszania. Nie chciał mnie budzić.
Brał ze sobą naprawdę niewiele – tylko to, co niezbędne.
Nagle usłyszałem, że chodzi już po domu i natychmiast wyskoczyłem z łóżka.
Ubrałem się szybciej, niż to czyniłem na wojnie w Algierii, i po chwili byłem obok niego.
- Gotowy? – zapytał w sposób, w jaki pyta się często w sytuacjach, które mogą być dla innych wstrząsem.
- Tak.
- To jedziemy do notariusza – oznajmił.
 
Tamtego dnia, 17 lipca 1963 roku, mój ojciec oddał mi wszystko, co zdobył w swym udanym, pełnym sukcesów i zwycięstw, dotychczasowym życiu, lekko i bez wahania, z naturalną radością, której szczerość powalała i nakazywała szacunek. Plon swej ciężkiej pracy.
- To jest od tej pory twoje – powiedział, kiedy byliśmy z powrotem w samochodzie. – Dbaj o wszystko, jakbyś dbał o swego, własnego ojca. Jesteś prawdziwym mężczyzną. To będzie teraz twoje życie.
- Nadal nie wiem, co planujesz – głos łamał mi się, kiedy to mówiłem.
- Zawieź mnie na stację. Za godzinę mam pociąg do B. i nie mogę się spóźnić. Ktoś tam już na mnie czeka - zakończył tajemniczo.
- Kto? – zapytałem z przerażeniem, jakiego ani razu nie poczułem na wojnie.
- Bóg - odparł spokojnie.
- Jak to Bóg?
- Porzucam to życie. Za jakiś czas powiesz, że twój ojciec jest księdzem.
- Co?
- Resztę czasu na ziemi postanowiłem przeżyć inaczej. Służąc innym. Dostałem znak, na który czekałem tyle lat – wróciłeś cało do domu i od tamtej pory wiedziałem, że obieram właściwą drogę. Dziś już wiem, czym jest powołanie. To nie my wybieramy Boga, ale On nas.
- Naprawdę to zrobisz?
- Tak. Chcę tego. Przygotowywałem się do tego dnia całe lata. Uszanuj moją decyzję. Ja też muszę umrzeć dla świata, by na nowo się narodzić. Nie rozstaję się z tobą. Będziemy się widywać, lecz może już nieco rzadziej.
- Kiedy cię znów zobaczę? – zapytałem jak zalęknione dziecko.
- Kiedy to będzie tylko możliwe. Będę przyjeżdżał do ciebie.
- Trzymaj się. Trzymaj się mocno.
- I ty też - rzekł swoim matowym, spokojnym głosem, wspinając się lekko na podest pociągu. – I pamiętaj – jestem z tobą! Chwyć życie za kark i pnij się w górę! Wiem, że zajdziesz daleko. Po prostu to wiem, synu.
 
Potem odjechał, a ja usiadłem zdruzgotany na zimnym, betonowym chodniku naszego dworca kolejowego i płakałem jak ktoś, z kim życie obeszło się okrutnie, dając coś na krótką chwilę i odbierając. Było mi źle i nie było na to słów.
Gdy później byłem już w domu, odkryłem nagle, że na kuchennym stole leży jakaś paczka, zawinięta w szary papier.
Kiedy ją otworzyłem, znalazłem tam duży, drewniany krzyż i kartkę, zapisaną pismem mego ojca…
Pisał, że przez te pięć trudnych lat, kiedy mnie nie było w domu, nieustannie umierał ze strachu, tracił zmysły i modlił się codziennie, żeby nic mi się stało, gdziekolwiek wtedy byłem, żebym w końcu cało wrócił w rodzinne strony. I kiedy pewnego dnia stracił wiarę, że mnie jeszcze kiedykolwiek zobaczy żywego i uległ chwili zwątpienia, która spadła na niego jak diabelski grad mroku, wtedy stało się coś dziwnego i niepojętego – poczuł obok siebie przedziwny spokój i dobro, które zdawało się cicho szeptać do niego, że nic mi się nie stanie, że ocalę życie i wrócę do niego. Czuł to potem wielokrotnie. To nie odeszło, nie zniknęło, lecz pozostało z nim.

4. MY WSZYSCY

Po sześciu latach, które przeszły mi na spokojnej pracy w tartaku, postanowiłem nagle spróbować czegoś nowego – zebrawszy odpowiednią kwotę pieniędzy, nabyłem pewnego, pięknego dnia, jakby nigdy nic, moje byłe miejsce pracy i stałem się jego właścicielem.
Teraz miałem kilku pracowników i dużo czasu dla siebie. Mogłem posmakować innego życia.
Ojciec przyjeżdżał do mnie, kiedy tylko mógł – spełnił to, co obiecał.
Kiedy napisał mi, że niebawem odbędzie się jego msza prymicyjna, pojechałem do B. i z dumą wziąłem w niej udział.
Patrząc na niego z jednej z drzemiących w cichym uśpieniu ławek kościelnych, nadal nie wierzyłem, że ksiądz, który stoi na ołtarzu, to mój, własny ojciec.
 
Twardziel, prawdziwy mężczyzna, mój ideał, od teraz sługa boży – ksiądz Joseph.
Wzruszyłem się i trudno mi było wracać do domu, w którym go już nie było.
Na ścianie wisiał tylko drewniany krzyż, który mi zostawił w dniu swego wyjazdu.
Jakiś czas go potem nie widziałem.
Nie mógł mnie odwiedzić. To przecież nie od niego zależało.
Wtedy, niby przypadkowo, w dzień, jakich wiele, ani lepszy, ani gorszy, spotkałem na ulicy Nelly, moją koleżankę z liceum, tę znaną w mieście lekarkę, która otworzyła mi szeroko oczy na wiele spraw z przeszłości.
 
Przede wszystkim na sprawę Victora… i jego matki.
Ta prawda mną wstrząsnęła.
 
Odkąd zmarł jego ojciec, w domu zapanowała bieda i życie stało się koszmarem. Nieszczęścia zazwyczaj chodzą parami, więc któregoś dnia jego smutny świat stał się jeszcze bardziej czarny i ponury – w dzień, kiedy dowiedział się, że jego matka ma raka.
Pracowała gdzieś dorywczo za jakieś nędzne grosze, z trudem wiążąc koniec z końcem.
Wtedy Victor zaczął zbierać puszki, butelki i gazety i sprzedawał to, aby pomóc swej matce.
Stał się małym ojcem rodziny – małym wojownikiem o zwykły, szary dzień.
Kiedy trzeba było, kiedy niewiele zarobił, kradł w sklepach.
Musiał to robić, bowiem dobro matki było dla niego najważniejsze.
Nagle życie zmusiło go do tego, aby błyskawicznie stać się dorosłym mężczyzną.
Matka miała tylko jego, a on miał tylko ją i całe to podłe, koszmarne życie w cieniu wiecznej, przytłaczającej biedy i jej nieuleczalnej choroby, która każdego dnia pożerała łapczywie i nieodwracalnie jakąś część jej wątłego, mizernego zdrowia, brutalnie przybliżając w czasie dzień tragicznego rozwiązania.
Nastąpiło ono pewnej nocy w szpitalu, w którym pracowali rodzice Nelly, rok po tym, jak wyjechałem do Francji.
 
Wówczas zgasło jej życie.
Razem z nim umarło coś w Victorze.
 
Przez jakiś czas nie widywano go wcale – prawdopodobnie miesiącami nie opuszczał domu, w którym szczelnie zaciągnął wszystkie zasłony.
Potem nagle pojawił się na cmentarzu, gdzie pochowano jego matkę.
Ktoś później mówił, że stał tam nieruchomo pół dnia i nawet na moment nie drgnął.
 
Któregoś dnia, kiedy chowano pana Stevensa, poczciwego, spokojnego aptekarza, który zmarł nagle na atak serca, wszyscy przybyli na pogrzeb zauważyli ku swemu zdziwieniu, że jednym z grabarzy jest…Victor, ten sam Victor, którego matka spoczęła w poświęconej ziemi jakiś czas temu.
Tak wyglądał jego ponury powrót do rzeczywistości. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji – działał jak automat, beznamiętnie i obojętnie. Podobno bardzo mało mówił, właściwie prawie wcale.
Poza pracą na cmentarzu, bardzo rzadko pojawiał się na mieście.
Miał teraz długą brodę i wąsy i wyglądał jak zdziczały pustelnik.
 
Kiedyś, kiedy żyła jeszcze jego matka, był w naszym kościele ministrantem.
Od jej śmierci nikt nigdy nie widział go już na niedzielnej mszy.
Nelly miała raz okazję z nim dłużej porozmawiać, tylko jeden, jedyny raz, kiedy to przypadkiem była na cmentarzu, by odwiedzić grób dziadka i wtedy zauważyła, że on siedzi na małej, drewnianej ławce, którą postawił przy mogile swej matki i patrzy pustym, nieruchomym wzrokiem na jej pośmiertny medalion.
Tego dnia nie było żadnych pogrzebów, więc pewnie miał dużo wolnego czasu i to właśnie skłoniło moją koleżankę, oprócz zwykłej chęci zamienienia z nim kilku słów, do zadania mu kilku pytań, które musiały ją nachodzić od dawna, skoro zdecydowała się na tę rozmowę.
Nawet nie poruszył się, kiedy cicho przysiadła się do niego, nawet na nią nie spojrzał.
Patrzył dalej przed siebie i milczał.
Nelly zapytała go wówczas, jak sobie radzi, po tym wszystkim, co przeszedł.
 
- Tu jest moje miejsce. Nic mi nie trzeba. Wciąż jestem jej potrzebny. Będę tu przychodził codziennie, aż do końca życia. Mam tylko ją, a ona mnie.
I potem dodał, że nie wierzy już w Boga. Od dnia, kiedy zabrał mu matkę.
 
Kiedy pewnego dnia odwiedził mnie ojciec, zapytałem go:
- Pamiętasz Victora?
- Tak. Bardzo dobrze. Stracił matkę. Miała raka. Życie obeszło się z nim niezwykle okrutnie.
- Jest z nim niedobrze…
- Co masz na myśli? – spytał z troską w głosie mój ojciec.
- On tylko istnieje. Dawno temu umarł… - rzekłem z powagą i smutkiem.
- Załamał się?
- Gorzej.
- Czy można mu jakoś pomóc?
- Nie wiem. On stracił wiarę.
Słysząc te słowa, mój ojciec zasępił się i jakby mocno nad czymś rozmyślał.
Jakiś czas nic nie mówił.
Potem powiedział:
- Nigdy nie jest za późno, synu… Nigdy nie jest za daleko, by odnaleźć Boga. Skoro nam się to udało, może i jemu się uda? Czasem On daje nam bolesne, trudne i dotkliwe lekcje, ale my powinniśmy pamiętać, że może jest w tym bardzo głęboki sens – może są wśród nas tacy, którzy mają poznać Go poprzez cierpienie, upadek i powrót do życia.
Nie każdy dochodzi do wiary tą samą drogą. Może upadamy po to, by się później dźwigać jeszcze silniejszymi i twardszymi? Nasze czyny za życia brzmią echem w wieczności.
 
I mówił tego dnia jeszcze wiele – o nim, o nas, o sobie, o życiu i o świecie. W każdym jego słowie była siła i moc. Powalająca wszechmoc i potęga prawdy.
Siedziałem i jak zaczarowany, słuchałem…
A on opowiadał z pasją, uśmiechnięty, szczęśliwy i wolny. Zawsze lubił o czymś opowiadać.
Umiał to robić doskonale. Temat nie był ważny. Promieniował własnym, dobrym światłem.
Był taki od zawsze, odkąd pamiętam. Wiem, że sprawdziłby się na każdym odcinku życia, gdziekolwiek los by go rzucił. Bo uczciwość to skarb i on go posiadł. I odwagę, która idzie w parze z nią.
Wtedy pomyślałem też, że jest najsilniejszym i jednocześnie najdelikatniejszym mężczyzną, jakiego w całym swoim życiu spotkałem i właśnie w tamtej chwili wiedziałem już wszystko.
Kiedy mu potem o tym powiedziałem, odrzekł spokojnie, po swojemu:
- Wiedziałem, że mnie o to poprosisz. Wiedziałem o tym od samego początku…
Uśmiechnąłem się…
Spojrzałem na niego i poczułem, czym jest istota dobra.
Ja także czegoś byłem pewny, jak rzadko bywa się w życiu.
 
Jeśli istniał ktoś, kto mógł pomóc Victorowi, lub komukolwiek innemu w podobnym do jego położeniu, tą osobą mógł być tylko jeden człowiek.
Jeden, jedyny…
Mój ojciec…
Ksiądz Joseph…
 
 
 
15 grudnia 2016
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
mike17 · dnia 05.01.2017 11:52 · Czytań: 1621 · Średnia ocena: 4,8 · Komentarzy: 72
Komentarze
Procesja dnia 05.01.2017 12:59 Ocena: Świetne!
U la la. Nie mogłam się oderwać od czytania. Takie inne to opowiadanie od Twoich poprzednich, ale jak dla mnie bardzo na plus. Może potem napiszę coś mądrzejszego, na razie musiałam się podzielić pozytywnym wrażeniem, przez które nie ustąpiłam nikomu miejsca w autobusie, tylko siedziałam wgapiona w telefon ;)
JOLA S. dnia 05.01.2017 13:25 Ocena: Świetne!
Mistrzu,

podoba mi się językowo, to taki narracyjny flow, fonetycznie bardzo dobrze brzmi.

Szczególnie spodobał mi się pierwszy fragment, ładny - to mało powiedziane.
Wprowadza w nastrój utworu. Ech, potrafisz stopniować emocje. Nie umiałam czytać spokojnie, krok po kroku, coraz głębiej ...

Co do warstwy znaczeniowej, zastanowię się jeszcze. Jest jak przemyślana układanka. Wybacz, ważny jest każdy detal. Nie umiem tak, na gorąco.

Jest w tym tekście coś, co mnie bardzo intryguje, mechanizm odcięcia się, odrętwienia; nie bardzo w tym mogę odnaleźć energię, wyzwalającą się podczas tworzenia, może dla mnie jest to po prostu zbyt rozbieżne i obce charakterologicznie. Z Twojej strony to zamierzone. Jesteś wirtuozem.

Może trochę za mało o tym, co tak dręczy i każe się odcinać, chować w twórczości.

Ciekawy i bardzo dobry tekst. To piękna proza na pewno do niej wrócę. :)

Serdeczności

JOLA S.
mike17 dnia 05.01.2017 13:47
Procesjo, bardzo mi miło, że utwór zrobił na Tobie tak pozytywne wrażenie :)
Bardzo mi na tym zależało.
Zwłaszcza że napisanie go było dla mnie naprawdę ciężką pracą.
Tym bardziej cenię sobie Twoje słowa.

Wpadaj z dalszymi przemyśleniami, kiedy dusza zapragnie!

Jolu, przede wszystkim dziękuję za "mistrza" - to słowo zobowiązuje.
Tyle dobrych słów, aż nie wiem, co powiedzieć.
Starałem się jak mogłem, by utwór zabrzmiał jak coś na faktach, coś, co rzeczywiście miało kiedyś miejsce, bo zdradzę Ci tajemnicę, że sporo z tego, co właśnie czytałaś, wydarzyło się w przeszłości i byli ludzie, których znałem.
Co do stopniowania napięcia, to już takie moje zboczenie artystyczne :)
Lubię adrenalinę i z lubością pompuję ja do moich tekściorów.

Kłaniam się nisko, i chętnie poczytałbym jeszcze nieco Twoich przemyśleń :)

Obie Panie wesoło pozdrawiam!
al-szamanka dnia 05.01.2017 18:43 Ocena: Świetne!
Cytat:
pla­sti­ko­wych wor­ków na śmie­cie

bez e
Cytat:
Kiedy tak na niego pa­trze(y)­li­śmy

Chwilami dajesz zbyt dużo przecinków, przykłady:
Cytat:
na­by­łem pew­ne­go(,) pięk­ne­go dnia

Cytat:
ksiądz, który stoi na oł­ta­rzu, to mój(,) wła­sny oj­ciec.


No, Michale, wpadłam w opowiadanie jak śliwka w kompot.
I tak jak już wspomniała Procesja, nie mogłam oderwać się od czytania.
Jest w tym tekście coś, co po prostu chwyta za serce.
I nie jest to tylko niezłomna w rodzicielskiej miłości postawa ojca, nawrócenie Mike'a, czy nadzieja skutecznej pomocy Victorowi.
To specyficzna mozaika tego wszystkiego, delikatne splątanie rzeczy wielkich, dobrych i ponad miarę człowieczych.
Przedstawiłeś to z pasją wrażliwca, pięknie.
Jedyne, co jest tu nie moje, to sposób stania się mężczyzną i odpowiedzialnym człowiekiem.
Zamiast wojny i zabijania wybrałabym działalność np. w Czerwonym Krzyżu i to bezpośrednio w miejscu największej nędzy, chorób i analfabetyzmu.
Ale to zrobiłabym ja, Twój bohater wyraźnie potrzebował czegoś innego.
W każdym bądź razie czytało się super.
I wiesz co? Jeżeli nadal będziesz utrzymywał taki poziom, to w końcu nie będę wiedziała, który z Twoich tekstów jest najlepszy. Aktualnie wydaje mi się, że ten, ale tak jest z każdym kolejnym :)

Pozdrawiam ciepło :)
mike17 dnia 05.01.2017 19:48
ALDONKO (nie udało mi się wytłuścić imienia, mam problemy z kompem) samo życie napisało to niezwykłe opowiadanie, nie ja :)
Ja nie czuję się wcale jego autorem, czemu?
Bo znałem Victora i jego matkę, znałem głównego narratora, znałem też gościa, który był w Legii, choć powiązałem go w jedną osobę z narratorem, a byli to odrębni faceci.
W końcu miałem wątpliwą przyjemność chodzić do tej parszywej, toksycznej budy, gdzie każdy tłukł każdego o cokolwiek, a Victor ucierpiał najbardziej.
A on, ten mały wielki bohater pomagał matce.
Dziś, po latach, jakoś mi źle z tym wspomnieniem.

To jedyna moja "wstawka" w tym opowiadaniu, reszta to już inni ludzie.
Takżę losy Mike'a nie są moimi, to fikcja literacka.

Wiele pracy zajęło mi to opowiadanie.
By było wiarygodne i rzetelne.
By miało dobrą narrację, i przekazało wiele przesłań, bo jest ich tu kilka.
Choćby odnalezienie Boga.

Postać ojca Mike'a ma swój pierwowzór w życiu, to Antoni Kieniewicz, tu zamieszczam wywiad z nim:

http://www.mojepowolanie.pl/786,a,panu-bogu-sie-nie-odmawia.htm

Mike nie mógł iść do Czerwonego Krzyża, zbyt wiele było w nim agresji.
I na wojnie w Algierii gdzieś z niego wyparowała.

To bardzo ważne dla mnie opowiadanie.
Masa mego życia tutaj.
Ile, nie powiem, ale masa.

Bardzo dziękuję Ci, Aldonko za czytanko i piękny, mądry koment :)

Ukłony!
Ania_Basnik dnia 06.01.2017 09:28 Ocena: Świetne!
Witaj Mike!
Opowiadanie świetnie się czyta, nie mogłam się wprost oderwać! Wspaniale rozłożyłeś napięcie emocjonalne! Chyba to jest najlepsze jakie u Ciebie czytałam! Rewelacja!
mike17 dnia 06.01.2017 10:51
Dziękuję, Aniu, za wejście w świat moich bohaterów i długą wędrówkę śladami ich niezwykłych losów :)
Chciałem, by wiele się tu działo i by opko przypominało nieco film sensacyjny.
I by nie pozostawiło nikogo obojętnym.
Jeśli mi się to udało, tom rad wielce :)

Bardzo miło mi czytać, że tak wysoko oceniasz ten utwór.
Lepszej nagrody mi nie trzeba :)

Pozdrawiam tęgim mrozem!
Lilah dnia 06.01.2017 12:04
Nieprawdopodobne opowiadanie, Mike. Jestem pod wrażeniem.
Posiadłeś umiejętność przyciągania uwagi czytelnika, a to nie każdemu jest dane.

Mnóstwo serdeczności, :) Lilah
mike17 dnia 06.01.2017 12:31
Co za radość, Lilu, czytać takie słowa :)
Rosną mi skrzydła i jestem w siódmym niebie.
Dziękuję za pochwałę, to bardzo cenne dla mnie, motywujące.

Pozdrawiam Cię wesoło :)
Pallas dnia 07.01.2017 21:09
Zadbałeś o każdy szczegół, czuje się, że to opowiadanie żyję, a bohaterowie są z krwi i kości. Emocji jest tu co niemiara, czy to w relacji ojciec-syn, czy z opisu wojny. Człowiek zawsze musi odnaleźć siebie, aby zrozumieć własne „ja".

Bardzo podobało mi się umiejscowienie akcji w czasach po wojennych i rozpadu kolonialnego. A także to, że nie podajesz nazwy miejscowości, co czyni tę opowieść uniwersalną, bo napisaną przez życie. A pisarz powinien umieć słuchać i zapisywać to, co się dzieje wokół nas. Ta historia dla mnie jest parabolą — jak Dżuma, Mały Książę, Proces. Świetnie się czyta, od tekstu się oderwać nie mogłem.

Piotr :)
mike17 dnia 07.01.2017 21:35
[b]Piotrze,[/b] dziękuję za tak piękny koment :)
Chciałem dać obraz czegoś, co mogło mieć miejsce.
Co pewnie miało miejsce.

Bo co jakiś czas jeden z nas szuka siebie, szuka Boga, szuka swojego miejsca w świecie.
To nic nowego.
Tak będzie zawsze.
Ludzie będą wciąż pragnęli szczęścia, czyli drogi ku niemu.
I choćby była to wojna, pójdą tam.

Wiele mi zajęło napisanie tego tekstu.
Tym bardziej cieszę się, że to przemówiło.
Bo ja lubię tak pisać, by trzepnęło.
Tylko tak.
Wtedy wiem, że coś dałem.

Pozdrawiam i zapraszam znów!
al-szamanka dnia 07.01.2017 22:29 Ocena: Świetne!
mike17 napisał:
Także losy Mike'a nie są moimi, to fikcja literacka.

Doskonale zdaję sobie sprawę, Michale, że to nie Twoje losy.
Niemniej, jak sam wyjaśniasz, o pewne sprawy z Twojego opowiadania otarłeś się fizycznie.
Jest to bardzo pomocne w tworzeniu, jednak aby wydobyć w pisanym to, co Ty, trzeba już wyobraźni i talentu. Popisałeś się i jednym i drugim w sposób szczególny, przez co opowiadanie zyskało wyjątkową duszę.
Po prostu wyczuwa się w nim to, o czym sam napomknąłeś - że to bardzo ważne dla Ciebie opowiadanie.
Co do algierskiego nawrócenia, to wierzę Ci jak najbardziej, zresztą sama już napisałam, że Twój bohater widocznie czegoś takiego potrzebował - jesteśmy ludźmi i każdy z nas jest inny.
Aha, jeszcze raz opowiadanie przeczytałam.
I przyznaję, na koniec znowu zdusiłam bardzo mokrą i bardzo słoną łzę na policzku.

Pozdrawiam ciepło :)
JOLA S. dnia 07.01.2017 23:01 Ocena: Świetne!
Również, w moim odbiorze, opowiadanie dotyka czegoś bardzo ważnego.
Długo nad tym myślałam, nie tracąc z pola widzenia - Ciebie Autorze. :)
Czasem człowiek szuka sposobu na poradzenie sobie z cierpieniem, lokuje siłę i rozwiązanie w zewnętrznym źródle, zachłystuje się łatwą ulgą, nie dostrzegając jej destrukcyjnej mocy. Bohater Twojego opowiadania jest bardzo wiarygodny, to jakby kawałek Michała M. ;)

Konstrukcja opowiadania jest przejrzysta, ma dobry rytm. Znowu zastanawiałam się nad otwarciem – nadal wydaje mi się bardzo dobre, ale przydałoby się bardziej obrazowe, dosadne przedstawienie stanu psychiki bohatera. Rozwinęłabym ten kawałek, choć może się mylę.

Serdeczności :)
JOLA S.
mike17 dnia 07.01.2017 23:07
Tak, Aldonko, czasem algierskie nawrócenie daje nam nowe życie :)
Wracamy do czegoś, gdzie nigdy nas nie było, albo, gdzie byliśmy przez chwilę.

Bo odnaleźć siebie, to czasem zaprzeczyć samemu sobie.

Może tylko wtedy można być naprawdę sobą.
Nowym, i takim, który kocha ludzi i siebie, a to najważniejsze.
Bez tego ani rusz.

I odnalezienie Boga - On czeka wszędzie.
Nie trzeba jechać na wojnę do Algierii.
Można Go odnaleźć w sąsiednim parku.

Jeśli się chce...

Dzięki za łezkę, Aldonko, to dla mnie największa nagroda :)
Piszę, by wzruszać i poruszać, więc jest mi miło.

Pozdrawiam nocą mroźną!
al-szamanka dnia 07.01.2017 23:12 Ocena: Świetne!
mike17 napisał:
odnalezienie Boga - On czeka wszędzie.

Hmm, nie tylko czeka, on jest wszędzie, a w szczególności tam, gdzie dobro i piękno.
A więc i w Twoim opowiadaniu :)
mike17 dnia 07.01.2017 23:26
Jolu i Aldonko, tam, gdzie Dobro, tam człowiek się może zmienić.
Tam może zaprzeczyć sam sobie, i wyjść ze skorupy.
Odetchnąć nowym życiem i...
Jeśli wierzy, odnaleźć Boga.

W tym opowiadaniu było to bardzo ważne.
Bo jest to dla mnie bardzo ważne.

Ale Bóg jest w ludziach, których stawia na naszej drodze.
To oni są ręką Boga.
I to dzięki nim dajemy sobie radę.

Dziękuję za miłe chwile z Wami i za mądre słowo!
Bez tego nie mógłbym pisać :)

Ahoy!
szybki_pisarz dnia 07.01.2017 23:47 Ocena: Świetne!
No zaczytałem się, a wyznam szczerze, że za takimi historiami nie przepadam. Każde zdanie jest dopracowane, tekst jest spójny i napisany przystępnym językiem. Napisałbym, że masz po prostu dar, ale zdaję sobie sprawę ile pracy musiałeś włożyć w tą i setki wcześniejszych historii, żeby wznieść się na taki poziom. Jola S. napisała, że masz językowy flow, który bardzo dobrze brzmi fonetycznie i trafiła w sedno, bo pomimo że przedstawiłeś mi świat, którego nie szukam w literaturze, to wsiąkłem i do tego przez cały czas wydawało mi się, że poruszam się za bohaterami w ich rzeczywistości. Gratulacje.
Pozdrawiam.
Niczyja dnia 07.01.2017 23:49 Ocena: Świetne!
mike17,
Nie czytałam jeszcze Twojego opowiadania. Długie teksty drukuję i czytam w odpowiednim momencie dopiero, więc na właściwy komentarz musisz poczekać.

Teraz odniosę się do tego co napisałeś powyżej. Po prostu muszę. To święta, najprawdziwsza prawda:
Cytat:
Bóg jest w ludziach, których stawia na naszej drodze.
To oni są ręką Boga.
I to dzięki nim dajemy sobie radę.

Tak, tak właśnie jest:)
Dziękuję Ci za te słowa:)

Pozdrawiam serdecznie, dobranocnie,
Niczyja
mike17 dnia 08.01.2017 11:32
Szybki_Pisarzu, jest mi niezmiernie miło czytać Twoje słowa i przyjmować tyle pochwał od Ciebie - to najlepsza nagroda dla osoby piszącej :)
To miód na moje artystyczne serce :)

Masz rację: napisanie "Odnaleźć siebie" bardzo wiele mnie kosztowało, to była niezła harówka pisarska, zwłaszcza że opowiadanie jest wielowątkowe i łatwo o przegadanie.
Musiałem jakoś posklejać te życiorysy w spójną logicznie całość.
I bardzo zależało mi na przesłaniu chrześcijańskim.
I oczywiście na tym, że zawsze można cofnąć się ze złej drogi, ale trzeba tego chcieć.

Niczyja, nie ma problemu - wydrukuj sobie i w spokoju ducha przeczytaj :)
Gwarantuję niezapomniane wrażenia.
To ja Ci dziękuję za to, że jesteśmy do siebie podobni w kwestii Boga.
On jest naprawdę wszędzie.

Pozdrawiam Was wesoło w te mrozy okrutne!
ajw dnia 08.01.2017 11:36 Ocena: Świetne!
Wdepnę w tygodniu, na spokojnie, bo potrzebuję skupienia :)
mike17 dnia 08.01.2017 11:41
Tak, Iwonko, do tego opowiadania skupienie jest niezbędne :)
Filizanka dnia 08.01.2017 18:03
Niezbędne skupienie... Dwie caluśkie doby rozpaczliwie usiłowałam skupić się nad tekstem. Od wieków nie przymierzałam się nawet do tak długaśnich lektur, bo średnio co trzy minuty któraś z Latorośli wpada z poważnym problemem. Ale się zawzięłam. Coś czułam, że warto. ☺ I teraz też, rozpraszana co i rusz (to przez dostawcę pizzy, a to przez krzyk Najmłodszej Latorośli, której poczciwa przecie lecz wiecznie głodna Psina, wykrada kąsek włoskiego specjału) wiedziałam, iż MUSZĘ napisać przynajmniej te dwa słowa: Dziękuję, Mike!
mike17 dnia 08.01.2017 19:16
Filiżanko, jakże mi milo, jakże fajnie się tak czuć, gdy Czytelnik docenia.
Ach...
Co tu gadać.
Ja piszę zazwyczaj o rzeczach, które nie są błahe.
Takie pisarstwo wcale mnie ne bierze.
U mnie musi być PROBLEM, SPRAWA, KONKRET, PRZESŁANIE.

Dopiero wtedy wchodzę w tematykę i piszę.

Uznałem, że to, co chciałem tu ukazać, jest warte uwagi.
I przemiana duchowa, i odnalezienie Boga.
I siebie.
I zakończenie pewnego podłego etapu w swoim życiu.

To opowiadanie miało być o czymś.
Czy było - już Wy oceńcie.

Ukłony ślę :)
Filizanka dnia 08.01.2017 19:50
Było o czymś. Zdecydowanie! Początek przypomniał mi podczytywane oniegdyś (bardzo oniegdyś) opowiadania dla podlotków z serii "Portrety ". Z biegiem treści okazało się jednak, że to w zasadzie lektura obowiązkowa dla rodziców. I dla dzieci wchodzących w dorosłość. I przewodnik dla zagubionych. Niesamowicie budująca opowieść. A tak na marginesie: jak wiele mówi o Autorze. Bo tylko Ktoś posiadający tzw. mądrość życiową i Ktoś, kto potrafi odczuwać, może tak pisać. Zdaje się, że się tu zakotwiczyłam.
mike17 dnia 08.01.2017 20:13
Filiżanko, takie słowa to radość dla mnie wielka!
Twoja wypowiedź zwala mnie z nóg :)
Wiem, że to mocne opowiadanie, ale że dało komuś tyle radości.
To piękne.
Bardzo dziękuję za tak fajne słowa, za docenienie.
Wiem, że warto pisać.
Że to ma sens.
Zwłaszcza jeśli ktoś pisze tak dobre komentarze :)

Ahoy!
bened dnia 09.01.2017 19:04
Bardzo trafnie udało Ci się uchwycić sposób myślenia i zachowania odmienny dla osób dorosłych i młodych ludzi. Ma to nawet swoje naukowe uzasadnienie, ponieważ u nastolatków płat skroniowy jest rozwinięty jedynie w 80 % i u większości ludzi dopiero po około 25 roku życia kończy on swój rozwój. Przez to właśnie osoby w okresie dojrzewania są dużo bardziej podatne na opinie rówieśników, mają problemy z emocjami, ulegają presji otoczenia, są bardziej impulsywne lub czasem nawet agresywne, tak jak to pisujesz. Niestety "centra mózgu" pod wpływem nadmiaru bodźców, chęci " popisywania się", zdobywania pozycji w grupie lub obawie przed wykluczeniem i izolacją, popełniają błędy podczas tworzenia związków przyczynowo- skutkowych, w wyniku czego powstają konflikty, młode osoby bardzo łatwo ranią innych nie zdając sobie sprawy, że niektóre blizny zostają na lata lub nawet na całe życie.
mike17 dnia 09.01.2017 20:30
Chodziłem do takiego liceum, gdzie terroryzowano słabszych.
Nie było na to siły.
Co roku wielu zmieniało szkołę.
Nie wytrzymywało.
Mój Victor dotrwał, ale jakim kosztem.
Znałem go i wiem, kim był, wiem, przez co przechodził.
Choć o jego matce dowiedziałem się dopiero po latach.
Mnie martwił fakt, że odwrócił się od Boga.
Bóg nas doświadcza, ale to nie znaczy, że nas nie kocha.
Victor tego nie zrozumiał.
Przyjął to dosłownie.

I mój bohater, który Boga odnajduje na polu bitwy, w obcy, kraju.

I jego ojciec, człowiek, który poszedł drogą wiary.

Bóg czeka.
Ale i natychmiast reaguje.
Nie jest obojętny na niedolę człowieka.

Dzięki, Beniu, za koment :)

A co by było, gdyby bohater nie poszedł do Legii?
Co by było, gdyby ojciec nie poszedł na księdza?

:)
Aronia23 dnia 09.01.2017 23:30 Ocena: Świetne!
miki, szacuneczek. Znowu będę musiała przewijać, aby dostać się do Twej twórczości. Ale to nic, to nic, ważne, że mam przed sobą Twoje opowiadanie. Jak zwykle interesujące, choć ten wyraz już nie charakteryzuje Twojej twórczości. Opowiadanie jest... jest... o mam FRAPUJĄCE. Ale jestem elokwentna, co?
Teraz do meritum. Zaczynam, kiedy skończę, nie wiem, bo, jak wiesz, gaduła okrutna jestem. To je dobre i mądre. Tu wspomnienia nie mają czaru:
" Nikt z nas nie lubił Victora.
Trochę się go baliśmy – nie jako człowieka, lecz jako tajemnicy.
Mało mówił, prawie wcale – tylko wtedy, kiedy musiał."

"...ja będę musiał z tym pozostać, a tego nie chciałem, będę zmuszony żyć z tą wiedzą, a to ciężar bolesny." Obarczenie kogoś trudnymi do zniesienia faktami, może być koszmarem. Ale tak bywa często. gadają, bo nie mogą znieść ciężaru pewnych informacji.
"Im bardziej nalegał, tym bardziej ja się zawzinałem." co oznacza ostatni wyraz w tym zdaniu?

No tak, wzruszyłam się. Mogą mówić o krwawych rytuałach, np. nie rusza mnie tak bardzo, a tu u Ciebie, odnalazłam kawałek, mojego Ojca. Tęsknię za nim.

"Wtedy pomyślałem też, że jest najsilniejszym i jednocześnie najdelikatniejszym mężczyzną, jakiego w całym swoim życiu spotkałem i właśnie w tamtej chwili wiedziałem już wszystko.". A23
Utwór mi się tak podobał, jak Milena.
ajw dnia 10.01.2017 09:49 Ocena: Świetne!
Warto było siąść i zagłębić się w lekturze, która jak gęsty las wciągała w siebie każdym słowem, każdym wydarzeniem aż po zaskakujący finał. Niebywała historia , przemyślana i wzruszająca. Jedni ludzie dojrzewają w krótkiej chwili, inni przez całe życie, jeszcze inni nie dojrzewają nigdy. Twoi bohaterowie mieli warunki do tego by dojrzeć. I okazuje się, że nigdy nie jest na nic za późno.. To budujące.
Z przyjemnością przeczytałam i pobyłam w tej dawnej rzeczywistości.. Pozdrawiam serdecznie utalentowanego Autora :)
mike17 dnia 10.01.2017 12:18
Justyno, cieszę się, że moje opko się podobało, i że razem z "Mileną" stanowią Twoje ulubione :)
Aronia23 napisała:
zawzinałem.

od bycia zawziętym.
Mogłem napisać: "Tym bardziej byłem zawzięty", ale wolałem tamtą wersję.
Często mówimy:"Nie zawzinaj się tak".

Bardzo miło, że wpadłaś i byłaś w świecie, gdzie trzeba odnaleźć siebie, inaczej zmarnuje się całe życie - moi bohaterzy mieli to szczęście, że im się udało.

Iwonko, niezmiernie się raduję, że Cię wciągnęło )
I że wzruszyło, bo o to też mi bardzo chodziło.
Jak wiesz, ja lubię wzruszać.

Dojrzewanie i szukanie własnej drogi to niełatwa rzecz: czasem się to udaje, czasem nie.
Ale trzeba próbować, by nie stracić życia.
A pewne szanse zdarzają się tylko raz.
I wówczas należy chwytać byka za rogi :)

Nie było mi łatwo pisać to opowiadanie, ale miło mi, że efekt finalny satysfakcjonuje :)
Warto włożyć w to wysiłek i pracę, by móc czytać takie komenty.

Pozdrawiam obie Panie mrozkiem warszawskim!
Usunięty dnia 10.01.2017 14:54
Przeczytałem jakiś czas temu i nie chciałem komentować, ale teraz mi się zachciało, bo mam czas w "pracy".

Czyta się bardzo szybko, bo nie trzeba angażować mózgu. Wszystko sztuczne i wyolbrzymione jakby autor chciał obejść problemy, z jakimi mierzy się każdy pisarz i na skróty wmawiał czytelnikowi stany poszczególnych bohaterów. Postacie niestereotypowe, ale nachalnie charakterystyczne, a dialogi śmieszne. Ludzie nie mówią językiem literackim ;)
Największym zaskoczeniem jest opis ojca, którego przedstawiasz jako wzór, przydając cechy tępego buca, po czym robisz z niego księdza i wieńczysz tą postacią dzieło.
To jakiś drugi, nieznany mi świat albo psychological fiction, antyliteratura.
Mądre dla głupiego
mike17 dnia 10.01.2017 15:07
Twoje odosobnione zdanie nie stanowi dla mnie wyroczni - poczytaj sobie poprzedników i w końcu wyciągnij wnioski, że to Ty masz problem ze zrozumieniem moich utworów, a nie większość, której się one podobają i widzą w nich wartość literacką.
Myślę, że masz na moim punkcie kompleks.
Uzasadniony.
To tyle, bo nie warto odnosić się do tego, co tu wypisujesz.

Powiem na koniec, że opowiadanie "Odnaleźć siebie" opublikował serwis pisarze.pl. a to dla mnie wielka nobilitacja :)

Nie czytaj mnie, czytaj takich, których zrozumiesz.
Ula dnia 11.01.2017 15:14 Ocena: Świetne!
Michale,
Z przyjemnością czytałam Twoje opowiadanie. Dla mnie jest ono tak naprawdę o poszukiwaniu samego siebie, a Ty doskonale pokazujesz jak wiele może być dróg i celów. Bardzo zgrabnie łączysz to wszystko w jedną całość. Tekst jest wciągający, a także pełen różnych emocji. Oddziałuje na czytelnika. Z przyjemnością pobyłam i pewnie wrócę. Może na dalsze losy Twoich bohaterów? Pozdrawiam z uśmiechem :)
mike17 dnia 11.01.2017 18:38
Ulu kłaniam się z wdzięcznością, że wciąż do mnie zaglądasz :)
Staram się pisać o ludziach, o prawdziwych ludziach.
Wirtualne sprawy mnie nie interesują.
Kocham pisać o tym, co z krwi i kości.
Dalsze losy moich bohaterów?
Pierwowzór księdza Josepha, ojca bohatera, to warszawski ksiądz, który jako wdowiec przyjął święcenia kapłańskie w 2010 roku.
Link do wywiadu z nim zamieściłem do odpowiedzi na koment al-szamanki.
I jak wcześniej pisałem, chciałem tym opowiadaniem dać swój głos - głos chrześcijanina.

Ślę pozdrowienia z krainy mrozu :)
Quentin dnia 12.01.2017 20:45 Ocena: Świetne!
Bo najważniejsze to szukać

Powiem szczerze, już dawno żaden tekst nie wbił mnie tak mocno w ziemię. Jestem pod ogromnym wrażeniem.

Sama historia, jako całość, sprawia wrażenie "nierównej". Pierwsza część jest jakaś szybsza, naładowana napięciem i taką niepewnością, że strach odsłaniać kolejne zdania czy fragmenty. Ale pokusa jest, jak zawsze, zbyt silna.

Powiem ci, Maestro, żeś mnie oszukał. Na początku bijesz po oczach takim Victorem, który słowa nie mówi, a jednak taki tragizm iskrzy z owej postaci, że zaczyna być tobie, czytającemu, gorąco. A potem przeskok i dopiero na końcu okazuje się, z jaką tragedią mamy do czynienia. Złapałem się na tym, że losy Victora ciekawiły mnie bardziej niż Mike'a. Ale o tym drugim powiedzieć nie sposób, że miał nudny życiorys.

Po tej historii przychodzi mi na myśl taki wniosek, że najważniejsze to szukać. Człowiek jest istotą głupią na początku, a czasem i na końcu. Dlatego stale powinien pytać sam siebie o różne sprawy, a potem szukać w sobie odpowiedzi. Bo prawda jest taka, że wszystko jest w nas i miłość, i gniew, i zazdrość. Trzeba tylko wiedzieć, jak to wydobyć z siebie. Obyśmy wiedzieli na końcu jak najwięcej.

Świetna robota, Mistrzu. Gdybym był tobą, byłbym z siebie dumny ;)

Pozdrawiam i do zobaczenia
Quen
mike17 dnia 12.01.2017 21:10
Quentinie, skaczę ze szczęścia, że wbiłem Cię tak mocno w fotel :)
Tak, ja tę opowieść tak ułożyłem, by nie było spokoju w czytaniu.
Wiedziałem, że muszę czasem polecieć jak narowisty koń, a czasem zwolnić jak muł.
Lubię nierówne historie, nie dadzą Wam przynajmniej zasnąć.

Mnie chodziło o Mike'a najbardziej, bo to narrator, i opowiadacz.
I on też odnalazł siebie po swojemu, na wojnie.
I jego ojciec również, na swój sposób.

Czasem ciężko mi pisać o własnych utworach.
O tym szczególnie.
Mógłbym napisać tomy albo nic.
Wolę to drugie.
Niech czytelnik sam dośpiewa sobie resztę.
Ja dałem materiał.

Stary,

Zawsze mile widziany druhu, dzięki!
Wiem, że jak rzadko kto rozumiesz moje pisanie.
I ja to cenię, i o tym wiem.
Gdybym miał pisać tylko dla jednego czytacza, takiego jak Ty, zrobię to.

Trzym się zdrowo :)

Ahoy!
retro dnia 13.01.2017 14:40 Ocena: Bardzo dobre
Dzięki za info, przeczytałam (nic to, że na raty!;) - tu sprawdza się wersja drukowana).

W związku z opowiadaniem: nie wiem, dlaczego przyjęło się, że "co cię nie zabije, to cię wzmocni", bliższa prawdy jest chyba wersja: "co cię nie zabij, to okaleczy". I czy dopiero wtedy można zyskać na szlachetności? Czy protagonista musiał aż zakosztować wojny, aby odnaleźć siebie? Nie mógł normalnie siąść i pogadać z rodzicem? Wyjaśnić?

Wyłapałam kilka maleńkich błędów:

"
Cytat:
Kiedy wyrzucono mnie ze szkoły, tułałem po różnych innych
- umknęło się

Cytat:
niewahającym się podjęcia jakiekolwiek ryzyka.
- jakiegokolwiek

Cytat:
Wtopiłem się łatwo i szybko w świat, w którym trzeba było przeżyć i nie dać się zabić.
- a to nie to samo?


Cytat:
Tego dnia nie było żadnych pogrzebów, więc pewnie miał dużo wolnego czasu i to właśnie skłoniło moją koleżankę, oprócz zwykłej chęci zamienienia z nim kilku słów, do zadania mu kilku pytań, które musiały ją nachodzić od dawna, skoro zdecydowała się na tę rozmowę.
- kilku zbyt blisko siebie,

Cytat:
- On tylko istnieje. Dawno temu umarł… - rzekłem z powagą i smutkiem.
- istnieć to wg mnie zbyt mocne słowo, na określenie kogoś kto wegetuje, kogo nie ma duchem.

Historia Victora - na drugim planie - pozostaje w zawieszeniu. Zatem, czy będzie ciąg dalszy?

Pozdrawiam przedweekendowo:)
mike17 dnia 13.01.2017 16:00
retro napisała:
, bliższa prawdy jest chyba wersja: "co cię nie zabij, to okaleczy"

Retro, zupełnie się z tym nie zgadzam.
Nawet z autopsji wiem, że wszelkie upadki i zawirowania mogą człowiekowi paradoksalnie bardzo pomóc być silniejszym, zatem pozostańmy przy klasycznym powiedzonku.

retro napisała:
I czy dopiero wtedy można zyskać na szlachetności?

To zależy od człowieka.
Jeden faktycznie polegnie, inny wyjdzie bohaterem.
Jak ludzie z czasów wojny.
Jak ludzie z czasów różnych wojen, na które jechali jako nieopierzone szczawie, a wracali jako twardziele z ugruntowanym systemem wartości.

retro napisała:
Czy protagonista musiał aż zakosztować wojny, aby odnaleźć siebie?

Na jego miejscu zrobiłbym dokładnie to samo - a więc to moja postawa.
Może inni dogadaliby się z ojcem, tu to nie istniało - zbyt wielka nienawiść była w chłopaku.
I gdy miała miejsce scenka z pogrzebaczem, mój bohater zrozumiał, że to ojciec miał rację, ale poczuł się jak śmieć, i musiał przed sobą udowodnić, że nim nie jest i nie będzie.

retro napisała:
Historia Victora - na drugim planie - pozostaje w zawieszeniu. Zatem, czy będzie ciąg dalszy?

Nie pozostaje w zawieszeniu - ostatnie słowa opowiadania o tym świadczą.
Logika nakazuje sądzić, że ksiądz Joseph uratuje jego duszę.
Moim zdaniem to happy end, zapowiedź dobrego losu.

Dzięki za wyłapanie niedoróbek, poprawię.
Dzięki za czytanie i literacką wizytę.

Pozdrawiam, sącząc schłodzone piwko :)
Lenix dnia 15.01.2017 10:57
Nie zawsze wszystkie wątki są dla mnie jasne, ale potrafisz opisać kawał życia w kilku prostych i chwytających za serce słowach. Czasem tego sentymentalizmu (mam nadzieję, że dobrze dobrałem określenie) jest nieco dużo, ale to właśnie wyróżnia Twoje opowiadania i nadaje im niepowtarzalny charakter. Jak dla mnie ok., prozy czytam niewiele, zawsze powtarzam, że nie znam się na niej, niemniej jednak wracam za Twoją namową na ten profil i czytam, bo da się czytać, a to dla laika spory plus. :) Pozdrawiam. :)
mike17 dnia 15.01.2017 12:30
Przemku, bardzo się cieszę, że opowiadanie to przypadło Ci do gustu i że opisujesz je w pięknych słowach :)
Sentymentalizm to cześć składowa mojej prozy (nie zawsze, ale często), bo ja taki właśnie jestem i daję w ten sposób część siebie.
Lubię happy endy i staram się, by się jak najczęściej pojawiały.
Skoro człowiek rzadko czytający prozę tak pisze, to ja sie czuję spełniony :)
I to jak!

Pozdrawiam Cię wesoło :)
retro dnia 15.01.2017 22:58 Ocena: Bardzo dobre
Schłodzone piwo? Dobre;)

Michał, tak jak Ty jesteś świetnym pisarzem, tak każdy ma swoje prawdy. Tak po prostu jest.

Dobrej nocy.
mike17 dnia 16.01.2017 09:18
Dzięki, Retro, za miłe słowa - tak, jest tak jak mówisz :)
Gramofon dnia 18.01.2017 15:53 Ocena: Dobre
Cytat:
Oszo­ło­mie­ni, pa­trzy­li­śmy…
zbędny przecinek, tak samo jak w kilku innych miejscach.


Cytat:
Na drugi dzień byłem już nie­ste­ty byłym uczniem na­sze­go li­ceum – dy­rek­tor z wrza­skiem i nie­na­wi­ścią w oku wy­wa­lił mnie bez­li­to­śnie na zbity pysk w try­bie na­tych­mia­sto­wym, nie słu­cha­jąc nawet moich lip­nych tłu­ma­czeń i igno­ru­jąc moje do­brze uda­wa­ne łzy, które były czy­stym fał­szem i nędz­ną grą kogoś, kto brzy­twy się chwy­ta, tylko po to, żeby ura­to­wać chwi­lo­wo skórę i nie­dłu­go potem wró­cić do tego, co robił po­przed­nio z gor­li­wo­ścią godną po­tę­pie­nia.
Cholernie długie zdanie.
Cytat:
Kiedy wy­rzu­co­no mnie ze szko­ły, tu­ła­łem po róż­nych in­nych, lep­szych lub gor­szych pla­ców­kach edu­ka­cyj­nych, skąd także nie­ba­wem wy­la­ty­wa­łem jak z procy za złe za­cho­wa­nie, czę­ste wa­ga­ry i brak ja­kich­kol­wiek po­stę­pów w nauce, któ­rej szcze­rze nie­na­wi­dzi­łem.
tu cały akapit jest jednym zdaniem, tragedia to nie jest, niektórzy takie lubią nawet, ale tu u Ciebie te niektóre zdania milion razy złożone się ciężko czyta, męczące są. Jakby mi się woda gotowała na herbatę, to bym cały blok pobudził, bo chciałbym zdanie dokończyć nim wstanę i ją wyłączę :p

Cytat:
Nikt nigdy nie dał mi rady – ani na­uczy­cie­le, z któ­rych się śmia­łem w nos i któ­rych się nie bałem, ani oj­ciec, który mnie sa­mot­nie wy­cho­wy­wał po tym, jak moja matka ucie­kła pew­ne­go dnia z kraju z ja­kimś bo­ga­tym Ara­bem, po­rzu­ca­jąc nas obu jak parę zdar­tych, brą­zo­wych butów, nie­war­tych funta kła­ków.

kolejne długaśne, spokojnie można z tego zrobić dwa zdania albo i trzy (spoko, następnych już nie wypiszę, bo będzie komentarz dłuższy od opowiadania) no i nie powinno być "którym śmiałem się w nos" a nie "z których śmiałem się w nos"?
Cytat:
Zrazu do­py­ty­wa­łem się ojca o nią dość czę­sto, o to, czemu jej nie ma z nami w domu, i za­da­jąc mu te wszyst­kie trud­ne py­ta­nia wi­dzia­łem jakiś nie­przy­pad­ko­wo smut­ny błysk w jego oczach, bo kiedy mi potem tłu­ma­czył, że wy­je­cha­ła w da­le­ką po­dróż, która bę­dzie długo trwa­ła, ten jego wzrok mówił mi w jakiś nie­po­ję­ty i nie­wy­ja­śnio­ny spo­sób, że praw­da jest inna i w tej chwi­li nie mogę jej po­znać, gdyż je­stem za mały, by to zro­zu­mieć, po­nie­waż tylko do­ro­śli znają się na ta­kich spra­wach.

i kolejne, hehe, dobra, no obiecuję, że dalej już nie będę ich cytował, ale mi osobiście one przeszkadzają, bo są zbyt często, żeby nie powiedzieć prawie zawsze :)

Cytat:
za­wzi­na­łem.

fajnie, wzbogaciłem słownik

Fragment o legii pokazuje, że nie masz problemów z tworzeniem krótkich zdań ;]

Co do całości to ja się nie znam, więc jedyne co mogę powiedzieć to czy mi się podobało czy nie. Tak średnio mi się podobało.
mike17 dnia 18.01.2017 16:07
Widzisz, Gramofon, masz takie a nie inne gusta, nawet jeśli chodzi o długość zdań.
Mam na koncie sześć wydanych książek i żaden, powtarzam, żaden z moich wydawców NIGDY takich jak twoje uwag nie zgłaszał, co więcej, podobały im się moje zdania wielokrotnie złożone, bowiem jest w nich logika i wszystko jasno z siebie wynika.

Dla mnie tu wszystko gra, a że Tobie nie leży, to już Ty tylko wiesz, czemu.
Nie zgadzam się z twoimi opiniami.
I z oceną mojego opowiadania, które uważam za udane.
Ale to twoje zdanie i masz do nie go prawo.

Jakiś czas temu wydawnictwo PISARZE.PL wydało to opowiadanie i nikt nie sugerował poprawek podobnych do twoich, zatem odpowiedz sobie sam :)

Tu opko wydane u nich:

http://www.pisarze.pl/index.php/.../9644-michal-majewski-odnalezc-siebie.html

Może warto komentować tylko wierszyki?
Pomyśl o tym :)

Pozdro!
Gramofon dnia 18.01.2017 16:30 Ocena: Dobre
Tam jest trochę inaczej niż tu. W tym wypadku to trochę bardzo dużo zmienia.
Wyraziłem swoje zdanie. Możesz się nie zgadzać z moją oceną, ale to moja ocena, a każda ocena jest subiektywna.

Skoro tam jest inaczej a tu jest inaczej to komentarz o poprawkach i jako miałbym sobie sam odpowiedzieć zupełnie nietrafiony :)

Będę komentował to co będę chciał i czy to będzie proza czy jak to nazwałeś wierszyki, a mój komentarz zawsze będzie szczery i nie podyktowany opiniami ogółu lub jakiegoś rzekomego guru, bo jak mi się coś nie podoba u Mickiewicza albo o Orzeszkowej czy Piekary to też to napisze i nie będę patrzył po ich nazwisku :)
mike17 dnia 18.01.2017 16:34
A komentuj sobie, ale skoro zaznaczasz, że na prozie się nie znasz, to nie komentuj prozy.
Takie komentarze są błędem w sztuce.
Wersja wydana przez Pisarze.pl jest wersją reżyserską - 56 000 znaków, o wiele bardziej rozbudowaną niż wersja portalowa - 31 000, którą okroiłem z lekka, bo wiem, że tutejszy ludek nie lubi tak długich opowieści.
To tyle z mojej strony.
Myślę, że dalsza dyskusja jest bezproduktywna.
Gramofon dnia 18.01.2017 16:43 Ocena: Dobre
To słaby w krojeniu jesteś. Ciekawe czy ta wersja by przeszła na pisarzach...tamta jest lepsza.

Na poezji też się nie znam, bo studiów z krytyki czy z literatury nie skończyłem, jestem szarym czytelnikiem, takich jest większość, a oburzanie się i wyganianie mnie z komentowania prozy tylko dlatego, że dałem dobre, a nie świetne jest dziecinne.
mike17 dnia 18.01.2017 16:45
Myślę, że dalsza dyskusja jest bezproduktywna.
Sądzę, iż wszystko zostało należycie wytłumaczone.
bened dnia 19.01.2017 12:04
mike17 napisał:
"A co by było, gdyby bohater nie poszedł do Legii?"
Prawdopodobnie jego ojciec nie zostałby księdzem.
"Co by było, gdyby ojciec nie poszedł na księdza?"

Znalazłby kiedyś sposób, by odzyskać miłość i zaufanie syna. Miał przecież bardzo silny charakter, nie poddałby się tak łatwo.

mike17 napisał:
"Bóg czeka.Ale i natychmiast reaguje.Nie jest obojętny na niedolę człowieka."

A w jaki sposób Twoim zdaniem reaguje?
Jak pomaga ludziom, którzy cierpią i nie potrafią unieść swojego krzyża?
mike17 napisał:
"Nawet z autopsji wiem, że wszelkie upadki i zawirowania mogą człowiekowi paradoksalnie bardzo pomóc być silniejszym, zatem pozostańmy przy klasycznym powiedzonku."

A słyszałeś o syndromie "zbitego psa"?
Upadki mogą nie tylko pomóc, zdarza się też często, że całkowicie niszczą życie, wciągają w nałogi i "złe towarzystwo", obniżają poczucie własnej wartości, prowadzą do apatii i depresji...

Pozdrawiam
mike17 dnia 19.01.2017 13:35
Dziękuję, Beniu, za garść refleksji, do których już się odnoszę:

bened napisała:
A co by było, gdyby bohater nie poszedł do Legii?"
Prawdopodobnie jego ojciec nie zostałby księdzem.

To jest całkiem prawdopodobne, choć gdyby pojednał się z nim syn, znormalniał, mógł tak czy owak wybrać drogę kapłaństwa, ale nie jest to takie absolutnie pewne.
Widząc, że syn stał się dobrym człowiekiem, mógłby zapragnąć żyć z nim i odnalazłby w tym na nowo siebie.

bened napisała:
A w jaki sposób Twoim zdaniem reaguje?

mike17 napisał:
Bóg jest w ludziach, których stawia na naszej drodze.
To oni są ręką Boga.
I to dzięki nim dajemy sobie radę.


bened napisała:

A słyszałeś o syndromie "zbitego psa"?

Obiegowe powiedzonko, że "co nas nie złamie, to nas wzmocni" jest wysoce naciągniętym truizmem, nie zawsze mającym posmak prawdy.
Ilu ludzi, tyle reakcji.
Jeden faktycznie po wielu upadkach wyjdzie z nich twardym człowiekiem, inny, o słabszej konstrukcji psychicznej, załamie się, wycofa z życia, wpadnie w depresję, a nawet odbierze sobie życie.
Czyli ta maksyma wcale nie jest taka pewna - czasem tak, czasem nie.
I też zależy, o jakiej skali będą to upadki.
Czasem jeden potrafi złamać życie, i to powiedzonko można sobie między bajki włożyć, a innym razem ktoś inny przeżyje obóz i nie upadnie na duchu, wróci do życia, przetrwa.

Dziękuję Ci za wymianę opinii i za wejście w tematy, o które Cię zapytałem :)

Pozdrawiam serdecznie :)
bosski_diabel dnia 21.01.2017 12:53 Ocena: Świetne!
Kapi...kapitalne, Michu po prostu masz to a sobie "coś" co pozwala przelewać i docierać do innych. Szanuj to bo to dar od Naj...pozdrawiam serdecznie.
mike17 dnia 21.01.2017 14:53
Dzięki ogromniaste, Tadeuszu, Wierny Czytelniku :)
Wiem, że jesteś koneserem i każda Twoja wizyta wiele dla mnie znaczy.
Cieszę się, że się odnalazłeś w tej historii.

Pozdrawiam wesoło!
Niczyja dnia 21.01.2017 20:29 Ocena: Świetne!
mike17,
Przeczytałam, skończyłam dziś. Do streszczenia moich wrażeń wystarczy jedno słowo - świetne!
Wypełniłeś moją potrzebę wzruszeń za wczoraj, dziś, jutro, a może kilku kolejnych jeszcze dni...

Bardzo dobry tekst, piękny, mądry, wart przeczytania i godny polecenia:)

Pozdrawiam zimowo,
Niczyja
mike17 dnia 22.01.2017 12:20
Wielkie dzięki, Niczyja, za tak emocjonalny odbiór mojego opowiadania :)
Bo tak miało być: jak wiesz, ja lubię wzruszać i poruszać, i najczęściej to czynię właśnie w moich historiach.
Zależy mi na tym, by był PROBLEM, a nawet kilka takowych, i wokół tej osi zbudować akcję.
Jak tu, gdzie wszystko szło wielowątkowo.

Bardzo cieszą mnie Twoje słowa - na nich mi właśnie zależało :)

Pozdrawiam przedobiadowo!
Bellona dnia 24.01.2017 06:02 Ocena: Świetne!
Nie mogłam się również oderwać od czytania podobnie jak poprzedniczki. Historia wciągnęła mnie i wzruszyła. Postacie i charaktery wydawały sie być spójne i wiarygodne. Na moje bardzo amatorskie oko bardzo profesjonalnie to napisałeś. W poprzednich swoich opowiadaniach były może czasem momenty przegadane, tutaj nic takiego nie było. Przemyślane i dobrze dopracowane to twoje opowiadanie. W zasadzie piszę ten komentarz tylko żeby zaznaczyć że byłam i mi się podobało.
mike17 dnia 24.01.2017 10:17
Bardzo mi miło, Bellono, że utwór przypadł Ci do gustu i tak wysoko go oceniłaś :)
W wersji pierwotnej był o wiele dłuższy i tam pewnie byłby efekt lekkiego przegadania, czego chciałem uniknąć.
Po sporym okrojeniu jest wersja finalna, którą właśnie czytałaś.
Zawsze bardzo się cieszę, kiedy Czytelnik odchodzi kontent, bo wiem, że nie zmarnowałem mu czasu, a i sobie na pisanie.

Pozdrawiam kawowo!
Abigail dnia 25.01.2017 21:29
Mam wewnętrzny dylemat. Z jednej strony tekst jest dobry, ponieważ czytając go wchodzi się w przedstawiony obraz tak naturalnie, bezproblemowo i gładko, jak nóż w masło. Po prostu siadasz i czytasz, a rzeczywistość dookoła ciebie milknie.
Jednak z drugiej strony są zgrzyty, które mi przeszkadzały w odbiorze.
Męczyły mnie zbyt długie zdania. Zamiast skupić się na treści, próbowałam ogarnąć o co w tym zdaniu chodzi.
Kolejna sprawa - pisałam Tobie o tym pod innym tekstem. Bardzo rozpraszały mnie zdania, które zamiast tworzyć całość pisane były jedno pod drugim. Wiem, że to Twój znak firmowy. Czasami warto się zastanowić, czy przypadkiem znak firmowy nie szkodzi twórczości. Każdy dąży, aby być rozpoznawalnym, ale trzeba dobrze wybrać, po czym chcemy, aby nas rozpoznawali. Będę Ciebie namawiała do zmiany tego znaku :) na coś innego, ponieważ ciekawią mnie Twoje teksy i chciałabym jeszcze u Ciebie zagościć.
"Im bardziej nalegał, tym bardziej ja się zawzinałem." ostatni wyraz mnie całkowicie wybił z rytmu czytania. Może lepiej napisać, że bardziej obstawał przy swoim.

Pozdrawiam
Abigail
mike17 dnia 26.01.2017 11:17
Abigail, bardzo dziękuję za wizytę i garść przemyśleń :)
Jesteś pierwszą osobą, która zwraca uwagę na mój styl pisania - ani moim wydawcom, ani portalowiczom to NIGDY nie przeszkadzało, co więcej styl ten pojawia się także u Barbary Rosiek, i częściowo u innych pisarzy jak u Hłaski choćby.
Piszę od 16 lat, mam spory dorobek wydany, no i ustalony, poparty ciężką pracą nad sobą styl, przy którym pozwolę sobie pozostać.
Mam niemniej nadzieję, że z czasem go polubisz i nie będzie to problemem, bo dla mnie osobiście ciężko się czyta zdania pisane jedno po drugiem, to mnie męczy i odbiera radość z czytania, stąd odrzuciłem tę manierę pisarską.
Słowo "zawzinać się" jest regionalizmem, i jakoś mi tu pasowało :)
Wiem, że masz rację, podając mi swoją wersję, ale pozostanę przy pierwotnej.

Miło mi, że mnie czytasz, zapraszam za jakiś czas znów!

Pozdrawiam :)
Abigail dnia 29.01.2017 22:08
Mike, dłuższy czas zastanawiałam się, czy odpowiedzieć na Twój wpis. Mając na względzie mój szacunek dla Ciebie i Twojej twórczości chyba jestem Tobie to winna :)

Bardzo nie lubię, jak ktoś traktuje mnie z wyższością i dyskusję zaczyna od tego, jakie to ma bogate doświadczenie. Nie znasz mnie, więc nie wiesz jakie ja mam doświadczenie. Ja wyznaję zasadę, że człowiek uczy się przez całe życie, dlatego mogę zauważyć, jak moje pisanie ewaluuje.
Zaczęłam się również zastanawiać nad tym, dlaczego wystawiasz tu swoje prace, skoro prawie każdego, kto napisze, że coś mu nie pasuje od razu pacyfikujesz. Ja cenię sobie szczerość, więc jeżeli mam Ci nieszczerze schlebiać pozwolisz, że zamilknę.

Zaglądać będę, ponieważ Twoje teksty są ciekawe :) Jak spotkam Ciebie na ulicy, to możesz być pewien, że podejdę i podam rękę :)

Pozdrawiam
Abigail :)
mike17 dnia 29.01.2017 23:24
Abigail napisała:
Zaczęłam się również zastanawiać nad tym, dlaczego wystawiasz tu swoje prace, skoro prawie każdego, kto napisze, że coś mu nie pasuje od razu pacyfikujesz.

Publikuje z takich samych powodów co inni.
Znam swoją wartość.
Jeśli z kimś się nie zgadzam, to zwykła dyskusja, nie pacyfikacja.
Nie mylmy pojęć.
Zawsze będę bronił swoich tekstów, bo jako autor mam prawo do odmiennego zdania, nie muszę zgadzać się z komentatorem, którego zdanie stoi w opozycji do mojego.
Wiem, o co mi chodzi i nie dam sobie wciskać czegoś, z czym nie mam po drodze.

Pozdrawiam wieczorowo :)
WholeTruth dnia 29.01.2017 23:52
mike17 napisał:
Jesteś pierwszą osobą, która zwraca uwagę na mój styl pisania - ani moim wydawcom, ani portalowiczom to NIGDY nie przeszkadzało,
no helloł! pamiętasz mnie?
http://www.portal-pisarski.pl/czytaj/36980/lato-z-monika
nie dyskutujesz, bo robisz się agresywny. czytam cię i nadal nie należę do grupy twoich zwolenników. nie komentuję, ani twojego pisania, ani komentarzy pod opowiadaniami. uważam, że absolutnie nie rozumiesz idei portalu, gdzie publikujemy, żeby się od siebie uczyć.

odezwałam się tu, bo Abigail ma wiele racji i nie mogę patrzeć, jak znów odwracasz kota ogonem.

pozdrawiam
mike17 dnia 30.01.2017 00:07
Nie każdemu po drodze z moim pisaniem i ja to rozumiem.
'Ale zawsze stanę w obronie czegoś, co uważam, że ma swoją wartość.
Doskonale rozumiem ideę portalu - uczę się od innych i innym ukazuję, jak można pisać, posiadając wieloletnie doświadczenie.
Ja też nie należę do twoich czytelników.
I dziwię się, że po tylu latach wciąż mnie pamiętasz he he :))))
Aż tak zawzięty nie jestem, szkoda mi czasu, mam weselsze zajęcia.
Nie mam też w zwyczaju podczepiać się pod czyjeś komentarze.

A kota tu nikt nie odwraca, robię swoje i dlatego ludzie najzwyczajniej potrafią to docenić.

PS.
Odosobnione opinie nie stanowią dla mnie żadnej wartości.
ekonomista dnia 30.01.2017 03:32
Przeczytałem. Wyłącznie z powodu komentarzy, które przyciągnęły mnie ze strony głównej. Gdyby nie dyskusja, to pewnie skończyłbym na pierwszym akapicie, a tak przeczytałem całość. Chciałem wyrobić sobie własną opinię. Jak widzieć, to różnorodność poglądów mnie przyciągnęła. Więc jednak jest coś dobrego w dyskusji...

Zanim przejdę dalej... Na wszelki wypadek, żeby nie wejść w konflikt z wydawcami, oświadczę, iż moje IQ prawdopodobnie jest poniżej średniej. Sporo poniżej. Teraz, jako jednoznacznie ociężała intelektualnie jednostka mogę napisać, co myślę. I to bez groźby ataku ze strony wspomnianych wcześniej wydawców i sześciu dzieł, które swoją wagą na pewno przytłaczają cały literacki świat. Tu mała dygresja - może P.T. Autor powinien zwrócić się do Szwedzkiej Akademii, aby wreszcie przyznała mu nagrodę Nobla w bliskiej nam dziedzinie.

A teraz... Nie, zanim wyznam, co myślę o tym tekście to jeszcze wspomnę, że bardzo mi się nie podoba zachowanie Autora w stosunku do komentujących, mających czelność nie doceniać wartości dzieła. To znaczy Dzieła, przepraszam. Na drugi raz, Panie Autorze, proponuję na początku opowieści wstawić uwagę, że osoby pragnące nieprzychylnie skomentować tekst, swoje"odosobnione" komentarze powinny zostawić dla siebie. Bo inaczej zostaną słownie skopane i wyrzucone przez kierownika ochrony ze słowami: "Szanujemy wolność słowa i opinii pod warunkiem, że są zgodne z naszymi oczekiwaniami".

Wracając do opowiadania... Nie podoba mi się. Nie wiem, kogo mam lubić, a kogo nie lubić. Mało tego, ja nawet nie wiem, kto jest głównym bohaterem. Przez jakiś czas, myślałem, że
Victor. Potem, że Mike, przez chwilę obstawiałem Boga, a na końcu ojca. Stylu nie śmiem oceniać, bo żadnego nie zauważyłem. Może to dlatego, że nie mam odpowiedniego certyfikatu. Na szczęście znalazłem coś pozytywnego w tym tekście. Otóż uważam, że jest to najlepsze Dzieło P.T. Autora... Chociaż właściwie, po chwili refleksji... To jednak chyba nie jest pozytywna uwaga. Chciałem dobrze, ale nie wyszło.

PS.
Opinie autorów na temat ich dzieł nie mają dla mnie żadnej wartości. Co mnie obchodzi, co autor miał na myśli. Dla liczy się to, co ja myślę o utworze.
PS2.
Uprzedzam, że nie kieruje mną zawiść, bo musiałbym mieć jeszcze niższe IQ niż zadeklarowałem, żeby czegokolwiek tutaj zazdrościć.
PS3.
Dlaczego w takim razie napisałem ten komentarz? Pewnie zaraz się dowiem ;)
mike17 dnia 30.01.2017 09:57
Ponieważ powiedziałem już wszystko w tej materii, nie jestem zainteresowany dalszą "dyskusją".
Cenię swój cenny czas.
Życzę wszystkim spokoju ducha, bo bez tego klapa.
Gatsby dnia 04.06.2017 18:19 Ocena: Świetne!
Bardzo mi się podoba. Czytałem wiele książek aczkolwiek czegoś podobnego jescze nigdy. Pozdrawiam serdecznie ;)
mike17 dnia 16.05.2018 16:23
Gatsby, wielkie dzięki za czytanie i uznanie :)
Kazjuno dnia 19.05.2018 09:16
Przeczytałem Odnaleźć siebie.
Jakie wrażenia? Mocne. Potoczyły się z oczu ze dwie, albo trzy łezki. Zamachnąłem się i przeczytałem od razu całość, nie potrafiąc się oderwać.
Kapitalny pomysł z Legią Cudzoziemską. Nie raz myślałem o chłopakach z Legii. To rodzaj zakonu, świetni żołnierze.
Dawno temu, jako młody bokserski instruktor, prowadziłem dwa lata pod rząd letnie obozy kondycyjne. W prowadzonych przez siebie grupach chłopaków, udało mi się stworzyć atmosferę, która, jak przemyśliwałem później, po raz pierwszy w życiu pozwoliła mi odnaleźć swoją tożsamość. Po raz pierwszy byłem kimś. Potem i przedtem były studia na których się gubiłem i wpadałem w nerwice. Do boksu jeszcze wracałem, trenowałem z bratem, głównie szkoląc jego. Osiągnął wysoki poziom. Potem były namiastki tych pierwszych obozów. Przepoczwarzony na tenisistę, też jako instrktor jeździłem na obozy i także przeżywałem klimaty żołnierskiej wspólnoty.
Trochę się rozgadałem, wskoczyłem w istocie na pobocze bardzo ważnego wątku twojego Dzieła - bo inaczej tego opowiadania nie sposób nazwać.
Bardzo ważnym przesłaniem, powiedziałbym najważniejszym w "Odnaleźć siebie", są zagadnienia wiary.
Trzeba nie małej odwagi i determinacji, by w obecnym świecie, demoralizującym się, odchodzącym od wartości religijnych, wyszydzającym je, stanąć w ich obronie.
I powiem Ci Mike, że podziwiam Cię za TO najbardziej.

Napisałeś piękną opowieść.

Jak zwykle dziękuję za dawkę świetnej literatury i serdecznie pozdrawiam, Kaz
mike17 dnia 19.05.2018 15:34
Kaz, Drogi Czytelniku, to Ty mnie wzruszyłeś, i to bardzo.
Ja nie wstydzę się Jezusa, bo wiem, że Go kocham i wiem, co robi/zrobił z moim życiem.
Mam jak w raju i wiem, że zawsze zabiorę głos w obronie wiary.
To moja potrzeba serca i coś, co po prostu trzeba zrobić.

Większość z tego, co przeczytałeś, wydarzyło się naprawdę.
Tu masz pierwowzór ojca Mike'a - księdza Josepha:

http://www.mojepowolanie.pl/786,a,panu-bogu-sie-nie-odmawia.htm

Victor chodził do mojej klasy.

W bohaterze odnajdziesz moje cechy autobiograficzne.
Zmieniałem wielokrotnie szkoły, z których mnie wyrzucano za dziewuchy, bijatyki, wagary i złe stopnie.
W wielkich bólach zdałem maturę i na studiach byłem już inny, bo miałem już moją Jedyną :)

Musiałem to napisać, zbyt długo ta opowieść mnie gniotła.

Lubię poruszać, wzruszać i wstrząsać.
Tu tak miało być.
Jeśli Cię poruszyłem, to czuję się spełniony.
Nie mam w zwyczaju pisać o byle czym, nawet jak piszę a la Bukowski to też ma mięsień.

Opowieść ta także ukazała się na PISARZE.PL.

I mnie niejedna łza popłynęła, jak ją pisałem.
Widzisz, Kaz, ja piszę sercem, a to bardzo trudna rzecz.

Niezmiernie cieszę się, że i Tobie zaszkliły się oczy.
Taki był mój plan.

Następną opowieścią jaką chciałbym Ci polecić jest LATO Z MONIKĄ - moją spowiedź życia, dziś jak ją czytam aż się dziwię swojej śmiałości.

Pozdrawiam Cię, Dobry Człowieku!
Kazjuno dnia 20.05.2018 09:02
Rozmowa z Tobą Mike, to wzniosłe doznanie. Pozostaje mi się wytłmaczyć, dlaczego ja, osoba wierząca w Boga i Chrystusa oraz naszego świętego Papieża, podziwiając Ciebie za odwagę, nie rozwinąłem w swojej całkiem pokaźnej powieści wątku Wiary.
Otóż pominąłem tę bardzo ważną sferę życia, na razie. Już niedługo w rozdziale poświęconym końcówce życia żołnierki niezłomnej - Irenki Odrzywołkównej, będzie o Bogu i życiu pozagrobowym.
Twoje wspaniałe opowieści zostawiam sobie ostatnio codziennie na dobranoc. Wtedy jest cisza, nikt mi nie przeszkadza.
Wczoraj wyjątkowo nie wziąłem się za LATO Z MONIKĄ. Ja, stary trep, tenisowy instruktor, wziąłem się za bary z bardzo sprawnym 28 letnim tenisistą, którego kiedyś szkoliłem. Myślałem, że go rozłożę jak kiedyś. Mam lepszy serwis i jak mi się wydawało przewagę psychiczną, bo nigdy jeszcze ze mną nie wygrał. Jednak młokos świetnie biegał. Z seta, który kalklowałem na, góra, godzinę, zrobił się morderczy, trwający prawie 3 godzinny maraton. Wygrałem 7/5, ale mało nie zdechłem. Coś zjadłem, padłem do wyrka i spałem 12 godzin.
Dzisiaj się rzucę na LATO Z MONIKĄ,

Miłej niedzieli, wybitny Kolego. Pozdrawiam, Kaz
mike17 dnia 20.05.2018 14:21
Kaz chciałem Ci to samo powiedzieć - kontakt z Tobą to coś bardzo cennego dla mnie, i jako pisarza, i jako człowieka, ponieważ szczerze Cię polubiłem za całokształt :)

I gdybym miał pisać tylko dla jednego Czytelnika, Ciebie, pisałbym.

Masz to jak w banku, jakby powiedzieli Brett i Clint :)

Miłego dzionka, Pozytywny Człowieku !
Usunięty dnia 06.06.2018 10:39
Hej,

Podobało mi się, przeczytałem chętnie, szybko, ale mam kilka zastrzeżeń. Przede wszystkim kończysz opowieść słowami:
Cytat:
Jeśli ist­niał ktoś, kto mógł pomóc Vic­to­ro­wi, lub ko­mu­kol­wiek in­ne­mu w po­dob­nym do jego po­ło­że­niu, tą osobą mógł być tylko jeden czło­wiek.Jeden, je­dy­ny…Mój oj­ciec…Ksiądz Jo­seph…

więc opowieść powinna być chyba o ojcu, a ja o nim czytałem za mało. To dla mnie opowieść o głównym bohaterze. Owszem, czytałem powieści, gdzie inne postaci były ważniejsze niż główny bohater, ale mam nieodparte wrażenie, że tu w zasadzie cała opowieść jest o Micke'u, a reszta to tylko tło. Co prawda jakże barwne, ale jednak tylko tło.
Druga sprawa. Jako "wstępne przesłanie" dajesz cytat: "jak wiele dróg musi przejść człowiek, zanim nazwiesz go mężczyzną.", a w opowiadaniu według mnie jest to potraktowane po macoszemu. (Kolejna sprawa, że osobiście znam słowa Dylana brzmiące inaczej: "Przez ile dróg musi człowiek przejść, zanim człowiekiem go nazwiesz" - to jedno z tłumaczeń. Owszem, zdaję sobie sprawę, że angielskie słowo "man" oznacza zarówno mężczyznę, jak i człowieka i stąd może być ta rozbieżność. Jednakże nigdzie nie spotkałem się z takim tłumaczeniem jak Twoje. A sam jestem za cienki w angielskim, żeby podjąć się interpretacji.) Nie zagłębiłeś się w zmiany, które zaszły w nim i w ojcu - tak przynajmniej ja to odczuwam. Owszem, wiem, że to krótkie opowiadanie i nie było miejsca na szczegóły, ale dla mnie to za mało. Bo niby opisujesz pobyt w Legii, ale ja NIE ODCZUŁEM, że te wydarzenia mogły go tak bardzo zmienić. Tym niemniej czytając tę ostatnią uwagę, wiedz, że ja mam lekkie skrzywienie, jeśli chodzi o aspekty psychologiczne, i wymagam rzeczy innych niż przeciętny czytelnik.
Ale podobało mi się, że pojawiają się trzy niezależne, "główne" postaci i każdej z nich nadajesz sporo cech. I podoba mi się wyjaśnienie wydoroślenia Victora i to, że nie powiedziałeś tego zaraz na początku, choć pewnie nie czekolady by kradł w takim wypadku. A bardzo mi się podoba fakt, że został grabarzem. Mi to dało do myślenia...
I jeszcze dialog, jak ojciec jechał, aby zostać księdzem, był dla mnie za krótki, za mało było w nim "życia" i emocji. Dla mnie wręcz trywialny. Do innych się nie czepiam, ale ten mógłby być bardziej rozbudowany.
To tyle.

Pozdrawiam
mike17 dnia 06.06.2018 20:15
Widzisz, Antoni, ja stawiam na sensacyjną akcję, a nie na babranie się w ludzkich charakterach.
Poza tym charaktery można wyczytać z akcji.
Jeśli chodzi o to opowiadanie, to myślę, że proporcje tekstu odnośnie każdego z drugoplanowych bohaterów były właściwe, w związku z tym nie mogę się z Tobą zgodzić.
Faktem jest, że to Mike jest głównym bohaterem, ale osadzonym na tle innych osób.
Najbardziej niezależną postacią jest Victor, który żyje w swoim świecie.
Opowiadanie jest długie i nie chciałem już dłużej przynudzać o poszczególnych postaciach i ich motywach, bo to widać z tekstu.
Tekst miał wzruszyć i poruszyć i sądzę, że spełnił swoją rolę.
Miał ukazać drogę do siebie, odkrycie swego miejsca na ziemi.
Gdybym miał go na nowo napisać, nie zmieniłbym nic.

Zresztą każdy może mieć inne zdanie na dany temat.

Cieszę się, że się podobało i że gładko się czytało.

Pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
06/10/2024 10:18
Nie jestem znawcą współczesnej poezji, lecz wiersz… »
Kazjuno
06/10/2024 09:47
Dzięki Januszu Rosek za komentarz. Takich scen, jak ta z… »
Janusz Rosek
06/10/2024 09:05
Kazjuno Bardzo dobry tekst, gratuluję. Trzymający w… »
Janusz Rosek
06/10/2024 08:39
Obojętność Pisząc ten wiersz nieco przekornie, chciałem… »
pociengiel
05/10/2024 20:09
Pulsar dnia 05.10.2024 19:50 Ocena: Słabe Czego się boisz… »
pociengiel
05/10/2024 19:14
No, no, no. Odezwał się element kosmosu. »
Kazjuno
05/10/2024 16:13
Januszu Rosek. Przygody łowcy posagów czytałem z… »
Kazjuno
05/10/2024 00:18
Oczywiście akceptuję brak w osiedlu quada i skutera… »
ivonna
04/10/2024 15:39
Jest taka wzmianka, noooo może wzmianeczka ;): Postanowił… »
Kazjuno
04/10/2024 14:00
Chyba przegapiłem przyczepiony do traktora pług.… »
ivonna
04/10/2024 13:25
Hej, hej. Dawno mnie tu nie było, powoli tu wracam. I...… »
Kazjuno
04/10/2024 07:56
Wykreowana przez Ciebie Iwonno postać Andżeliki jest… »
Manuel del Kiro
03/10/2024 20:53
Jacek London dziękuję za komentarz. Masz rację w Forreście… »
Janusz Rosek
03/10/2024 11:23
Kazjuno, Dziękuję bardzo za Twój komentarz i ciekawe… »
Jacek Londyn
03/10/2024 10:58
Dobra, barwna, wiarygodna opowieść. Fragment o metalowych… »
ShoutBox
  • Dar
  • 22/09/2024 22:52
  • Zbyś Oława . Mam nadzieję, że będzie dobrze.
  • Wiktor Orzel
  • 18/09/2024 08:33
  • Dumanie, pisanie i komentowanie tekstów. ;)
  • TakaJedna
  • 16/09/2024 22:54
  • Jesień to najlepszy czas na podumanie.
  • mike17
  • 15/09/2024 19:48
  • Jak jesień nadchodzi, to najlepsza pora na zakochanie się :)
  • TakaJedna
  • 12/09/2024 22:05
  • Jak jesień idzie, to spać trzeba!
  • Wiktor Orzel
  • 11/09/2024 13:55
  • A co tutaj taka cisza, idzie jesień, budzimy się!
  • ajw
  • 20/08/2024 14:13
  • I ja pozdrawiam, Zbysiu :)
  • Zbigniew Szczypek
  • 12/08/2024 22:39
  • "Miałem sen, może i nie całkiem senny, zdało mi się, że zagasnął blask dzienny(...) Ziemia lodowata wisiała ślepa, pośród zaćmionego świata (...)Stało się niepotrzebnym, ciemność była wszędzie
  • Zbigniew Szczypek
  • 10/08/2024 19:12
  • Pozdrawiam wszystkich serdecznie, ciesząc się, że mogę do Was wrócić i że nadal tu jesteście - Zbyś ;-}
  • TakaJedna
  • 28/07/2024 16:41
  • Pozdrawiam niedzielnie!
Ostatnio widziani
Gości online:52
Najnowszy:Shamestone