Twarz Światowida. Rozdział I. Miał w sobie coś niebywałego, innego, coś co sprawiało że, stawał się bardziej wyrazistym człowiekiem niż inni. Zdawał się być niecodziennym i specyficznym niczym piętno Serafina, obliczem!... Właściwie nie wyróżniał się zbytnio z tłumu, a jednak przyciągał swą postacią uwagę. Jego wygląd nie oznajmiał sobą wyrazów nadzwyczaj specyficznych, ale wszakże był, całą swą powierzchniowością jakby znamienny... I choć owa osoba przejawiała osobliwość podejrzliwości, bowiem czarno niebieski tatuaż zdobił jej twarz, to jednak zwyczajnie się uśmiechała, wyrażając szacunek bliźniemu. Kiedy nawiązywał kontakt wzrokowy, przerażał sobą tą hipnozą wzroku i siłą przekazu jakby. Lecz w środku był, pokornym dobrym człowiekiem i choć było można wyczuć w nim niepokój nie pewną swobodę wzajemności ku bliźniemu to jednak bariera wzbudzająca owe spostrzeżenie, przeważała nad poniższym odczuciem, sprawiając impresję subiektywnych odczuć, odczuć prowadzących myśli ku refleksjom . Ale po mimo to wzbudzał zainteresowanie swoistą postawą, niczym oblicze posągu tak wyrazistego jak Posejdona króla oceanu. Twarz jego była owalna pokryta srebrzystym zarostem, oczy niebieskie duże, jakże przejrzyste hipnotyzujące niemal. Czasem wyraz jego twarzy zdradzał smutek, a smukłe ciało gięło się próbując zasłonić wyrazistą, jakże znamienną w sobie głębinę łez, głębinę żalu spływającą strugą ze smutnych oczu. Stanowczość jego wyrażała jakby opanowanie niczym światło wiekuiste, które panowało nad duchem nad ciałem, oznajmiając spokój. A, kiedy widział nadchodzące nieznane sobie osobistości zadające sobą pytania to potrafił ukryć wyraz własnych emocji. Emocji, które kipiały jakby z niego strugą tysiąca myśli tą herezją ducha i gwałtownością przekazu!... Mówił słowa, które dogłębnie docierały w głąb ducha, dając poczucie emocjonalnego zwierzchnictwa. Jednak czasem sprawiał wrażenie, które budziło w człowieku zwątpienie, wrażenie identyfikujące zło. Choć niemal estetycznie i figuralnie poruszał się w tłumie tych zagubionych w labiryncie płochych postaci to jednak czasem zdawał się nadpobudliwy w tym, że niemal opętanym swoistym świecie, świecie Światowida. Geneza identyfikująca osobliwość: W oddali zmierzch nadchodzi, a słońce chyli czoła ku ziemi, na niebie gwiazdozbiór bliźniąt wzrok mój wita, a cień mroczy, mroczy i mroczy cudzołożąc w kielichach. Więc wspominam bohatera w którym, siebie widzę, bowiem gdzież w głębinach serca znajdę zwierciadło ducha dla, którego jego odbicie przypominać będzie mi iż, życie jest warte jutrzejszego dnia. Szeroko otwarte usta, niemal krzyczę, bo przecież żyję i przywołuję wolę życia poprzez wyraz manifestacji. Manifestacji opartej o melodię hejnału, melodię którą słyszę bowiem dobiega poprzez uchylone okna mej sypialni, lub słowa hymnu, gdyż czynem desperacji uznaję iż jestem jednak patriotą. Patriotą, który nie nawiedzi wszystkiego co inni kochają. Dzień się zaczął zwyczajnie, nic nie przypominało mi, że coś znamiennego się wydarzy dziś. Godziny upływają skromnie powiem, bowiem tętnią brzemienną barbarzyńską chwilą. A w sercu moim poczucie dreszczu, niczym agonii subtelny taniec, pląs żyjący w tętnicach mych żył. I patrzę i szukam czuję że nadejdzie...Z chłodną myślą mój wzrok podąża po białej ścianie. Podąża ku znamionom dziwacznego przekazu pozostawionego w kątach sufitu. Pozostawionego poprzez uporczywie uparte spływające szaro złote chłodne już strugi wody, które niczym malownicze rzeki z zimnych kropel wyrywają się nieokiełznane ze swych koryt, i spływając z sąsiedztwa tworzą ogromną dłonią natury subtelny ołtarz w ich rogach. Kropel, które przedstawiły złote i srebrzyste pejzaże ekspresyjnego świata. Świata gdzie, dłoń swego mistrza, nigdy nie dotknęła pędzla, a jednak wyraziła ekspresyjną świątynie dla armii pająków. W końcu wiozłem subtelnie pióro w dłoń i rozłożyłem kartę na stół, aby spisać przemyślenie w tej poruszającej sobą chwili. Drżałem cały, a on pisał i patrzył na mnie. Refleksyjnie spoglądając w lustro dostrzegłem to co on dostrzegł, lecz to co widzę teraz: to mgnienie chwili te przemijające bez powrotne życie!... Ujrzawszy wizję objawienie ,które wyraża swoistą czarę, czarę niepowodzeń zrozumiałem, że jestem samotny. I w końcu ciężar powiek, który spłoszył mój wzrok, objawił czarny korytarz. Na końcu niego krzesło drewniane, które jest podparte o ścianę. Z boku drzwi otwarte i schody na piętro. Siedem okien w korytarzu jedno, uchylone poprzez nie wiatr swym dotykiem układa wyblakłą firanę raz w lewo, raz w prawo. Pryzmat światła wpadający poprzez je oświetla zawisły zegar z kukułką i ogromnymi wskazówkami, które zatrzymały się na cyfrze sześć. Słyszę stukanie jakby, ktoś pisał na maszynie, dziwne gwałtowne postukiwanie. Podłoga wyścielona słomą jak w stajni , podziwiam pozostałość po uroczej polanie te wysuszone kwiaty, polanę którą ktoś naniósł, niczym w gumowcach swych naród niczym, słomiane panie. Stoję w rogu korytarza wzrok wytężam i szukam światła, lecz tylko poprzez uchylone okno wdziera się symptom elektryczności. Czyż to loch? A, może loża tak zwana poczekalnia sutenera? Trudno jedno znacznie stwierdzić, kiedy się stoi podpierając ścianę, ścianę niewiadomego koloru. Może to jednak czyściec Abrahama, a nie burdel poczekalnia sutenera bo, przecież czerwienią słońc dzień się kończy i znaczy braterską krwią jej barwę. Rozdział II. Resztkami sił podążam , a adrenalina napędza mój organizm. Prawie bym upadł, kiedy popatrzyłem zahipnotyzowanym wzrokiem na lustrzane odbicie w szybie, szyby okiennej witryny, która uroczyście zdobi sklepową wystawę. Miasto wydaje się opustoszałe tak jak gdyby coś nagle wylęgło się z ogromnego kokonu, który na strychu jest ukryty i pochłonęło to życie, życie które, w ulicach płonęło… A jednak szedłem poprzez te kręte uliczki i wpatrywałem się w kamienne mury i w zawisłe na ścianach okna w ten sposób szukałem życzliwości ludzkiej, szukałem jej po to aby, oznajmić swe imię i podać dłoń wszystkim tym, którzy przeciwko jemu stali. Właściwie nie wiem, dlaczego w godzinach rannych między siódmą, a ósmą przed moimi oczyma wszytko wydawało się jak, gdyby samotne zamarłe znudzone żywotem swoim, niczym żałobne kagańce w kobiercu trumien. A jednak pozostawione sobie świetliste promyki , tu w świecie pluszowego misia, tego kukiełkowego żywiciela smutku były, tylko poruszającym się odbiciem chwili. Tak wiem teraz , spotkałem kogoś!... Zauważywszy smukłą postać w dali wzroku mego w zdumieniu i zachwycie prawie krzykiem oznajmiłem szczęście. Było to dziecię trzymające w dłoni dziwny przedmiot, dziwny ponieważ wydawał się krzyżem, krucyfiksem jakby... Było ubrane w czerwony sweter i czarne spodenki, raczej dziewczynka ponieważ włosy blond do ramion sięgały. Stała w progu drzwi blisko bramy wjazdowej do posesji. Zbliżałem się do niej i patrzyłem wzrokiem zaciekawionym. Chciałem zapytać ją dlaczego sama jest tu na tej zimnej opustoszałej ulicy. A kiedy zbliżyłem się do niej, ona niczym ptak znikła i schowała się w bramie domu. Siedem minut, osiem sekund, być może czas pochłonął jak że wpatrywałem się za zgubą. Jednak po chwili zrezygnowałem i poszedłem z miejsca w którym stałem. W mej głowie myśli sięgały swego zenitu, aż uporczywie gnębiąc mnie ściskały za serce, bowiem z myślą o świecie tej właśnie krainie opustoszałego dworu , podążałem w uroku mgielnych podwórzy. Jednak, że istotną dla mnie chwilą, było spotkanie z nieznajomą, którą w oczach nagle niczym sprężyste podskakujące pchełki utraciłem. To jednak widząc majętną osamotniałą ulicę zmagałem się ze sumieniem w obliczu pustki Pustki która, okazała się jałową wizją, bowiem w prawdzie rzeczy siedziałem w pokoju przed lustrem w zamyśle swym podróżując w głębinach wyobrażeń tych wszystkich jałmużnach myśli żyjących w rezonansie snu … Rozdział III. Istnienie. Ponad dwoistość światów patrzył i sięgnął dłonią po kielich wody, a kiedy pragnieniem życie na ziemskiej skorupie się stało, narodził się jako człowiek. Lata istnienia pomiędzy ziemią, a tym niebem wspominał, bowiem poznał tajemnice życia i śmierci. Imiona ludzkie wszystkie go znały, bo przecież Syriusz oznajmił ojcostwo swe i objawił imię jego już na papirusach. Jakże pięknym on, dzieckiem był, kiedy istnienia za niego umierały. Świat przejawiał sobą Bogów i ich imiona a, Panny w niewoli śpiewały .Więc w dłoniach swych urodziwych wachlarze trzymały i ten surowy wiatr porą roku nazwały. A później nadeszła pora sucha, wieczna jałowa nieurodzajna i nastał okrutny jękliwy w boleści głodu, rok. Nikczemne Ludy swego Boga pamiętać mają, kiedy ziemia za panowania ich płonie!... Bo zwyczaj niewolnictwa stanie się okropieństwem zniewagi a, wiek ten nastanie urodzajny w niełaskę. Klinga miecza krwią spływać już pragnie a, kiedy wojny były, znaczone w księgach świętych to wróg stał w bramach czekając na odpowiedni moment i krzycząc w imię Jezusa: warta nasza a, miecz i szczały w serca wasze!... Wszystko stawało się istotne dla ducha bo, trud pracy był, niemal pyszny jak chleb i czerskie kołacze a, wojny stawały się prawowite pochłaniając swe ofiary, bowiem to życie, które powtórzyć się pragnie, niczym historia i jej prawa jak teraz i wtedy na jawie… . |
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt